Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2013, 21:07   #88
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Krasnolud w czasie kiedy opuszczli osadę, oddał topór Burdena Ur'zowi. Czyja była broń, tego rycerzowi nie pwiedział, bo po co. Posępny wojownik mógłby nie przyjąć broni jeśli dowiedziałby się że ten topór należał do człeka który umierał teraz za sprawą ran zadanych właśnie przez Ur'za. Sverrisson chwycił w dłoń jedynie drąg który niósł ze sobą z plaży, na której się ocknął dnia poprzedniego. Wiedział że to licha broń ale lepszej nie miał.

Szli zatem we dwóch przez zarośla z pochodniami w dłoniach. Światło rzucane przez wspomniane pochodnie było słabe, szczęściem khazad dobrze radził sobie w ciemnościach, ale nie tak dobrze jakby tego chciał... ciemność górskich tuneli była przychylniejsza krępej rasie niż rozległe lasy. Nawet on, zwiadowca i zatwardziały wojownik dawi, nie widział zbyt dokładnie tego co ich otaczało... a mrok tego lasu był głęboki i złowrogi.

W czasie pochodu Helvgrim nie rozmawiał z Ur'zem wcale. Każdy miał swe myśli i problemy.. khazad wiedział że zbyt wcześnie jest by mówić o czynie zabójcy czarnoksiężnika. Tak wogóle to nie miał zamiaru wcale o tym mówić, każdy mężczyzna musi sam zmierzyć się ze swymi demonami... tego zdania był Helvgrim. Szli zatem w ciszy, i to działało na korzyść każdego z nich. Leśne odgłosy i ewentualne dźwięki jakie mogli robić poszukiwani towarzysze... to wszystko można było znacznie łatwiej wyłapać uchem jeśli dwójka poszukiwaczy nie zakłócała spokoju wokół siebie.

Kiedy pojawiły się pierwsze prześwity światła spomiędzy listowia, Sverrisson wstrzymał Ur'za stanowczym gestem. - Ktoś się zbliża, bądź czujny. - Powiedział i ukrył się za drzewem. Obserwował poruszające się szybko płomienie, gdyż światło dostrzegalne z daleka tym właśnie było... płomieniem na pochodni. Sverrisson szybko zgasił swoją pochodnię, rzucił ją na ziemię i stłamsił, podkutym stalą, buciorem. Helv liczył że rycerz zrobi to samo, ale nie odezwał się. Sytuacja była niepewna... wiedział że człek o zwierzęcym imieniu potrzebuje oświetlenia by trwać w ciemności. Postanowił tę decyzję zostawić samemu Ur'zowi. Jaka by nie była, tak też będą postępować.

Po chwili dało się usłyszeć odgłosy... ciężkie oddechy i szybkie kroki, łamane krzaki i trzaskające gałezie pod butami biegnących. - Gotuj się Ur'z... to nie muszą być nam przyjazne istoty. - Sverrisson powiedział cicho do rycerza i przygotował się do ataku na ewentualnych napastników. Kiedy uszu krasnoluda doszły słowa w reikspielu, rozpoznał też głosy Konrada i Friedricha. - To nasi. - Switował Helv i wyszedł im na spotkanie.

Radosny w duchu khazad zawołał towarzyszy, jednak strach na twarzach kompanów i wygląda Hansa, świadczyły o tym że sprawy nie mają się dobrze. Krasnolud rzucił wygaszoną pochodnię Konradowi i podbiegł do Hansa.

- Co się stało? - Zapytał krótko Sverrisson.

- Wilki i ... - Hans z trudem łapiąc oddech, wypowiedział słowa po których nie trzeba było nic wiecej dodawać.

- Wracajmy do osady. Tam będziemy bezpieczni. - Helvgrim powiedział to co i tak każdy wiedział... i to w co nikt nie wierzył wcale.

- Rozdzielcie ogień. - Helv wyjął pozostałe pochodnie i rzucił na ziemię. Sam zabrał się za Hansa który był w ciężkim stanie.

- Rannyś? - Krasnolud spojrzał w oczy Hohenzolerna pytając... Hans pokręcił tylko głową.

- To znaczy nic ci nie jest. Głupiec z ciebie Hans... stary druhu. Dobrze że żyjesz. - Helvgrim przerzucił Hansa nad jednym ze swych barków, tak że osłabione ciało człowieka, bezwładnie zwisało na plecach khazada, głową w dół. Sverrissn chwycił przyjaciela za nogi obiema rękami i zamknał je w stalowym uścisku... nie czekając na nikogo, ruszył biegiem w stronę osady.

***

Szczęśliwie dotarli do wiejskich zabudowań. Chwilę później wszyscy byli już w jednej z chat. Hansa Helv położył na jednym z prostych, drewnianych łóżek. Źle to wyglądało... ranny Burden, chory Hans i Arthur który... który co, no właśnie... też nie czuł się dobrze. Sytuacja zrobiła się tragiczna ze złej. Sverrisson postanowił że jesli dożyją do rana to trzeba poczynić jakieś konkretne kroki które przybliża ich do wyjścia z tej całej sytuacji... powoli zapuszczali korzenie w tym miejscu. Korzenie które jakiś nieznany ogrodnik postanowił wykopać i wyciąć za wszelką cenę.

Na razie jednak wynikła rozmowa, podnieconymi, głośnymi słowami, wszyscy mówili lub raczej przekrzykiwali się. Sverrisson skoncentrował się jednak na Burdenie i Gottfriedzie. Widział jak kapłan poddaje badaniom flakon zdobyty przez Freidricha. Wącha i sprawdza klarowność... wreszcie oznajmia że to lekarstwo. Krasnolud słysząc te słowa odetchnął głośno. Kapłan podał flakon do ust Burdena... a ten ostatni pił i pił. Sverrisson przełknął ślinę i obserwował. Poziom płynu we flaszce zmniejszał się w zawrotnym tempie. Złość i uczucie bezsilności były fałszywe w sercy krasnoluda. Przepchnął się pomiędzy towarzyszami i oderwał butelkę od ust rannego marynarza... płynu zostało jedynie odrobinę, na dnie.

- Wystarczy! - Helvgrim znów przepchnał się między zebranymi, bez uprzejmości... był wściekły. Podszedł do posłania Hohenzolerna i wlał mu resztkę płynu w usta.

- Będziesz żył Hans... kto inny będzie słuchał moich opowieści? Jak wstaniesz to obiecuję że zobaczysz Azgal... a niech tam. Zabiorę cię gdzie chcesz. - Helvgrim zrezygnowany usiadł na łóżku Hansa i spuścił głowę... nikt nie widział siennika ściskanego w dłoni khazada, tak mocno że aż mu kostki zbielały... w bezsilności swej siły.
 
VIX jest offline