Niedźwiedź obejrzał podarowaną broń. Cieszył się, że jakąkolwiek w ogóle dostał, ale i tak najlepiej walczyło mu się mieczem, czego smutne świadectwo dał w pojedynku z Buźką. Bez zastanowienia ruszyli w las. Rycerz nie był pewien jak szukać i gdzie szukać, starał się jednak ze wszystkich sił, bo, nawet pomijając już honor, strata któregoś z towarzyszy oznaczało dla nich mniejsze szanse na przetrwanie. W tej chwili zupełnie niespodziewanie Niedźwiedź zaczął myśleć nad szansami opuszczenia nieznanego lądu żywym przez siebie jak i całą grupę. Bał się o Buźkę, jeśli ktoś miałby zginąć to zapewne on. Obiecał sobie jednak nie myśleć teraz o tym wydarzeniu, trzeba było być skupionym. A Arthur? To był dziwny człowiek, zdaniem Niedźwiedzia ewidentnie nabawił się choroby psychicznej, kto wie, może stanowił niebezpieczeństwo? Od takich wniosków starał się jednak teraz powstrzymać. Szukał dalej.
Szli w całkowitej ciszy i bardzo dobrze. Rycerz miał swoje zmartwienia i khazad swoje. Chcąc nie chcąc, pomijając nawet honor, Niedźwiedź musiał iść z Helvgrimem – wycieczka do lasu w pojedynkę w środku nocy brzmiała nawet dla kogoś takiego jak on jak wyrok. Śmierć wytrawnego wojownika, jakim niewątpliwie był Sverrisson mogła mocno ugodzić w siłę grupy. Z zamyślenia wyrwał go właśnie khazad. Rycerz nasłuchiwał, a po chwili dostrzegł światło. Skrył się prędko za drzewem niedaleko krasnoluda, aby nie stracić go z oczu – rozdzielenie się w wypadku walki dobrze nie wróżyło żadnemu z nich. Zobaczył jak jego towarzysz zgasił swoją pochodnię. Niedźwiedź nie mógł tego zrobić, biorąc pod uwagę, że niekoniecznie musieli być to ludzie to człowiek w ciemnym lesie pozbawiony światła mógłby co najwyżej miotać się bezcelowo licząc, że coś trafi i to coś nie będzie Helvgrimem.
To byli oni. Jaka wielka ulga ogarnęła człeka, którego twarz jednak niewiele zdradzała. W czasie, gdy pytał i rozmawiał, Niedźwiedź cieszył się, że póki co zachowali życie. Spojrzał na Hansa – jego stan był zły, co znów uderzyło w siłę grupy rozbitków. Nie obdarzył reszty nawet spojrzeniem. Rzucił tylko krótko:
-Chodźmy, las nocą to nie miejsce na pogaduszki – wiedział, że nikt tutaj wielce nie zamierza, ale każda sekunda w tym ciemnym lesie, w którym człowiek nic nie widział przyprawiała go o ciarki. Gdy wracali nie mógł powstrzymać nachalnych myśli.
~A może złożę śluby milczenia? To powinno nauczyć mnie pokory ~
Nie miał wiele czasu na myślenie. Szybkie tempo narzucone przez niego samego jak i resztę sprawiło, że raz dwa byli na miejscu.
W chacie zgromadzili się wszyscy, przynajmniej tak się zdawało Niedźwiedziowi stojącemu w kacie i nie chcącemu rzucać się w oczy, szczególnie po ostatnich wydarzeniach. On sam nie chciał się pokazywać na zebraniu, ale ciekawość zmusiła go do sprawdzenia stanu Buźki. Żył – ta myśl póki co starczała rycerzowi, a odnaleziona mikstura sprawiła, że na jego twarzy pojawił się jakiś grymas, który można by od biedy nazwać uśmiechem. Wtem Helvgrim zabrał miksturę Buźce i napoił nią Hansa. Niedźwiedź nie dziwił się nic, a nic. Ta dwójka musiała wiele ze sobą przeżyć, bo dbali o siebie jak bracia. Ten obraz – krasnoluda, który poił Hohenzollerna – sprawił, że rycerz zobaczył zamiast nich tam swoją matkę. Stojącą nad nim samym i martwiącą się przedłużającym się przeziębieniem. Znów czuł jej wewnętrzne ciepło, jej miły uśmiech i troskliwe spojrzenie. Później zobaczył ojca i siebie na polowaniu – był taki dumny z pierwszego upolowanego dzika. Następnie zobaczył ją – dziewczynę o niebieskich oczach i blond włosach uśmiechającą się do niego przymilnie.
~Dość!~ pomyślał z całej siły.
Spojrzał na swoje dłonie – drżały. Poczuł pot na skroni. Jego oddech stał się nieregularny. To były już trzy lata, a każdy rok gorszy od poprzedniego… |