- Bum bum. - Rozległo się. Kiełrwij spojrzał w dół, na ludziowom drogę. Ghajuk leżał tam bidny i krew lała mu się ze łba... nie było se to wcalawo śmieszne jakoś, Vagrahh sam nie wiedział czemu. Ciało Ghajuka drgało se jakoś dziwnie i leżało pod nienaturalnym kątem, ale wiadomo to, może gobosy zawsze takie poskręcane leżały? Vagrahh rzucił swym wściekłym wzrokiem w stronę z której nadleciał zielony gluto-szczał. Siedział tam jakiś parszywy szczurokrasnolud, pewnie chaośnik być to musiał. Kiełrwij wspinał się dalej i po chwili był se już na dachowisku.
Jak nie pierdzielneło gromem... aż wszystkie włosy by Vagrahhowi na cielsku włosa stanęły... jakby jakie miał wogóle. Czarny ork spojrzał w stronę grzmotu i zobaczył jak Flakorwijowi czacha dymi...to se było śmieszne jak cholera. Vagrahh zaśmiał się i ruszył po dachu...ciężar wciąż robił swoje, Vagrahh wędrował w dachu po kolana. Ten krasnoludź co se błyskawicami rzucał był Flakorwija to nie było co się wpiepszać w ich rozmowę. Vagrahh spojrzał na tego co ładował rurę zielonym glutem... tamten był za daleko, jak na skok Kiełrwija. Mordobij też se znalazł zabawkę, a Vagrahh znowu nic, wszędzie miał kawał drogi.
- W zad Gorka i Morka... żeśta siem na mnie uparły co? - Wykrzyczał w niebo czarny ork. Dobrze że jeden uciekał...
~ pewnie dowódca. - Taka myśl doszła do mózgu wielkiego orka.
- Krsnoludziofe wodze zawsze piersze dupe zbierajom i długa. - Vagrahh postanowił cisnąć za uciekajacym swym wielkim, dwuręcznym toporem. Wziął zamach i rzucił potężnym ostrzem. Topór jeszcze robił obroty w powietrzu kiedy Vagrahh wyciągnał swe dwa siekacze i rzucił się w kierunku uciekiniera.
- Stój krasnoszczuroludziu! Bede se miał twój czerep. - Kiełrwij biegł i krzyczał. Uciekinier był szybki i zwinny, ale Vagrahh też nie był wolny, a do tego potwornie silny, biegł zatem i niszczył wszystkie przeszkody na swojej drodze.