Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2013, 14:10   #19
Ferr-kon
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Kiedy niedawno powstały hit zagrał w radiu, w sali pojawił się nowy gracz. To znaczy gość. I kto był w mieście trochę dłużej, poznałby tą osobę chociażby po kroku. Postać w czarnym płaszczu i pomiętej nieco koszuli szła tanecznym krokiem z... Niezwykle ekscentrycznie ubraną kobietą u swojego boku. Jego zaczesane do tyłu włosy nie prezentowały się tak dziwnie przy tej dziewczynie, ubranej w jasny, jakby nieco zużyty gorset, skąpą spódniczkę, kabaretki i glany. Nie mówiąc już o ostrym makijażu wybielającym jej twarz i czerwonej, fantazyjnej fryzurze. Mężczyzna szepnął coś do niej, a ta uradowana podskoczyła w miejscu i natychmiast podbiegła do baru.

Mężczyzna, którego niektórzy poznali już jako Lamberta Gottsteina, zaczął przechadzać się tanecznym krokiem po sali z głupkowatym uśmiechem na twarzy, uniesioną brwią oceniając wszystko co napotkał.
- Śliczna fryzura!
- To wygląda smacznie! Co to jest? Ach, jestem na to uczulony.
- Wygodne fotele? Tak wyglądają.
- Krawat pierwsza klasa!
- Proszę nie wstawać, nic do pana nie mówię. Widelec jest do jedzenia.
- Piękna para nad kubkiem!
- Bilet do księżyca? - opadł na krzesło obok Amona i Irminy. Od tak. Ciężko powiedzieć, czy wybrał ich losowo, czy dokładnie wymierzył ten marsz, by skończyć obok nich. W jego oczach było coś piekielnie niebezpiecznego, ale we wszystkim innym, kroku, uśmiechu, głosie - nie wydawał się nawet najmniejszym zagrożeniem.
- Nie przejmuj się, to tylko moja przyjaciółka - skinął głową na uwijająca się przy barze i robiącą lekkie zamieszanie swoim ubiorem Liz, która próbowała wyciągnąć drinka od jakiegoś biednego chłopaka - Ach, ach, ach... Coś pięknego, coś pięknego... Słowa, oczy, kapelusze, okulary, śliczne buzie, wszystko to tak rzucające się w oczy i tak zamazujące całą prawdę za personami. Czytaliście Kanta? Musisz trzymać Kanta pod kapeluszem. Kant polubiłby ten cylinder. A przynajmniej ja lubię cylindry.
Westchnął ciężko i oparł łokieć o stół, jakby zasłaniając Amona i opadając policzkiem na dłoń, rozmarzonym spojrzeniem wpatrując się w Irminę, nie przejmując się tym, że wbił im się w sam środek rozmowy - Tak dużo musi się pod nim kręcić, prawda? Myśli, prawda? Muzyka, prawda? Prawda, prawda?
- Prawda? Może jest tam i prawda. Moja prawda. Twoja już niekoniecznie. - uśmiechnęła się drapieżnie, po czym rzuciła od niechcenia - Kant był impotentem. To dlatego za dużo myślał. Nerwowy gość...
- Ale miał rację, jak na to nie spojrzeć! - opadł na oparcie, rozkładając szeroko ramiona - Spojrzeć, hehe... Tym bardziej się zgadzam. Nie ma innej prawdy, niż “nasza” prawda. Ale i tak nasza, i tutaj mam na myśli twoją i moją, jest nieco czystsza, prawda?*
Nagłe potrącenie stolika wyrwało Amona z zadumy. W zasadzie widział zarys nowo przybyłego wampira kątem oka już chwilę wcześniej, jednak był zbyt pogrążony w swoim wewnętrznym świecie, by zareagować. W zasadzie, nawet teraz, kiedy Irmina zaczęła rozmawiać z drugim z lokalnych Świrów, jego osoba interesowała go tyle co zeszło roczny śnieg. Bardziej obchodził go długi włos który opadł mu właśnie do szklanki. Na ułamek sekundy w oczach wampira zagościła nienawiść i gniew, nie ustępujące ani trochę przeciętnemu młodemu zbuntowanemu Krzykaczowi. Przez chwilę Amon miał ochotę wgryźć się w szyję właściciela niesfornego włosa... Na szczęście ich obu, byli w Elizjum... gniew Amona opadł równie nagle jak się wzniecił.
Wampir zaczął powoli, z niemałym brzydzeniem jednak, wyciągać włos z swojego nienapoczętego nawet trunku...
- A jaka jest ta nasza prawda? - Irmina umoczyła wargi w kieliszku, jednak zamiast upić jego zawartość, dotknęła tylko językiem tafli karminowego napoju. Nie spuszczała wzroku z Malkaviana.
-Że wszystko jest kłamstwem! - powiedział wyrzucając ręce dramatycznie w powietrze - A raczej wszystko jest prawdą. Ale to synonimy. My widzimy świat lepiej, czyściej. Nie mów mi, słodka Cylindrzyco, że nie rozumiesz o czym mówię.
Nowy gość znowu się rozmarzył i przez całą tą niczym nie ograniczoną radość na jego twarzy na moment przemknął jakiś cień smutku, chociaż trwało to dosłownie ułamek sekundy.
- Ale czuję w tobie radość. Radość i oczyszczające szaleństwo. I doskonały gust - znowu spojrzał oczarowany na jej cylinder.
- Czym jest życie? Szaleństwem? - jej głos był słodkim szeptem - Czym życie? Iluzji tłem? Snem cieniów, nicości dnem... Cóż szczęście dać może nietrwałe, skoro snem życie jest całe...I nawet sny są tylko snem. - pupa zamyśliła się, po czym zwróciła do Nosferatu - Pardon. Faktycznie chyba za bardzo zakotwiczyłam się w ludzkiej egzystencji.
Przeciągnęła się niby kot na parapecie, a następnie rzekła w przestrzeń.
- To będzie ciekawy wieczór. A to co ciekawe sprawia mi faktycznie radość.
Malkavian przyglądał się nadal Irminie.
- Chyba się zakochałem - mruknął do siebie, chociaż świetnie było go słychac, po czym znowu opadł na krzesło i spojrzał na drugiego wampira przy stole - [i]Wybacz panie, nie chciałem cię urazić. Lambert Gottstein.
Kiedy Świr odwrócił się do niego, zajmując wygodnie miejsce przy jego stoliku, Amon kończył wycierać palce swoich dłoni w chusteczką, którą w tej chwili właśnie chował do kieszeni, po ówczesnym starannym jej zlożeniu.
-Gdyby Pan nie chciał, to by Pan tego nie zrobił. Nie przypuszczam, żeby etykieta była Panu obca, skoro gości Pan w swoich progach, co jest powszechnie wiadome, wielu Spokrewnionych gości. - głos wampira był chłodny jak lód. - Pozwolę sobie jednak przejść nad tym do porządku nocnego i dostosować się jako gość do panujących w tych okolicach zwyczajów. Amon Koenig i tak, może Pan przysiąść się do naszego stolika.
- Nasza prawda... nasz stolik. Czuję się przy was ubezwłasnowolniona! Pewnie obaj robicie zakusy na mój cylinder. - poskarżyła się Irmina.
-Wypraszam sobie, Irmino...
- A co sobie wypraszasz, Amonie? Czyżbym się z czymś wprosiła nieopacznie? To chyba nie moje włosy wyjmowałeś przecie.
-Nie Irmino, Twoje zjawienie się przy tym stoliku było bardziej taktowne i uprzejme, niż Pana Lamberta i nie pozostawiło po sobie takich ekhm... niesmaków. Niemniej, zapomnijmy o tym już. Proszę, jeśli chcecie porozmawiajcie o sprawach swojego klanu, albo o czym tam chcecie, o życiu, prawdzie i innych dyrdymałach, nie krępujcie się moją obecnością... - Amon powoli zaczynał tęsknić za czasami, w który szaleńców i idiotów spławiało się w łodziach wzdłuż rzeki i potem dalej, na morze...
- Och, wrażliwiec - westchnął Lambert, zakładając nogę na nogę - Konwenanse, takie sztuczne zasady... Usiadłbym tu, czy byście mi pozwolili czy nie, a zresztą i tak nie będziecie żałować. Mam zamiar bawić się dziś jak nigdy, a kto bawi się ze mną, ten jest znów jak żyw. I Irmino, ukochana, jakże bym mógł pragnąć czegoś co nie dość, że nie moje to jest nierozerwalną częścią twojej osoby!? Mimo mojej natury, mimo ujrzenia prawdy, porządku w chaosie, nie jestem w stanie rozdzierać rzeczywistości!
- Czy to już ten moment, kiedy zdejmiecie spodnie i będziecie sprawdzać kto ma dłuższego? - Malkavianka znów zachichotała, lecz szybko spoważniała - Dzisiejszego wieczoru jesteśmy tylko widzami przedstawienia, które urządzą nam Ventrue. Proponuję więc zamiast popychania się w tłumie, zwędzić im kilka pacynek... kilka oddać, ale wcześniej przemalować... i patrzeć. Patrzeć jak chaos wdziera się w ich uporządkowane, martwe serduszka.
Kierowana jakimś dziwnym odruchem, Irmina odstawiła kieliszek i ujęła za dłonie swoich towarzyszy - zupełnie jak bohaterka “Tajemniczego Ogrodu”. Tylko który z nich był paniczem, a który wiejskim chłopakiem? Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie, a Lambert wpatrzył się w nią jak w obrazek, jakby autentycznie się zakochał.
 
Ferr-kon jest offline