Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2013, 17:38   #26
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert wypoczął znacznie mniej niż zakładał. Wstał i niemal od razu jego myśli zaprzątnęły wspomnienia porwanego chłopca, Gotte i wydarzeń z ostatnich dni. Do czasu wyjścia do "Głodnego wilka" gawędziarz zjadł, napił się i przyglądał kolejnym poczynaniom porywaczy. Winkel nie był zdziwiony, że znowu wykonują te same czynności. W końcu działali zgodnie z określonym wcześniej planem. Pamiętał jak Imre objaśniał mu, że niemal każdy porywacz działa według z góry określonych schematów. I mimo iż Eryk wiedział na ten temat zdecydowanie więcej to gawędziarz nie żałował, że czasem słuchał słów bardziej doświadczonego życiowo łowcy.


Gdy Bert opuszczał posterunek pamiętał, że Rudi i detektyw obserwowali porywaczy przez okular teleskopu gnoma. Krasnolud z Jostem również pilnowali bandytów, ale od strony opuszczonych zabudowań. Winkel dziwnie się czuł, gdy kroczył w stronę karczmy, a półnagie, niezbyt piękne dziwki spacerowały wśród przechodniów. Były domokrążca zastanawiał się czy poza ich naturalnymi predyspozycjami do ich zawodu babska nauczyły się kraść. Przypomniał mu się mały grubas, którego raczej nieprędko zapomni... Gawędziarz nie miał czasu na rozważania. Wraz z Erykiem i Gotte byli na miejscu.

***

Przy wejściu Bert oddał swój nóż patrząc z udawanym niesmakiem na oręż łowcy. Znał tę broń i gdyby nie ona już nie raz byłby bogatszy o bliznę i biedniejszy o bogatą w życie posokę. Skinąwszy głową Millerowi i Erykowi gawędziarz od razu udał się w kierunku szynkwasu. Mimo dość wczesnej pory w karczmie było sporo ludzi. Bert podejrzewał, że jest to wywołane nieróbstwem gawiedzi i panującym na zewnątrz skwarem. W końcu nikt nie chciał się gotować w grubych ciuchach. Wszyscy woleli usiąść, schłodzić przełyk i popieprzyć o sprawach nie mających zupełnego znaczenia...


Gdy łowca zamówił ciepły trunek Bert czujnie zwrócił uwagę na reakcję marynarzy siedzących nieopodal. Mimo iż Winkel zwykle wyglądał na wesołego i rozluźnionego tym razem było inaczej. Jest zmysł, któremu zwykł wierzyć informował go, że coś tu jest nie tak. Albo ktoś ich obserwował albo kroiła się jakaś grubsza akcja, której Bert - bez względu na przebieg - wolałby uniknąć. Co gorsza to właśnie on miał zagadać ich cel, a póki co był spięty jak dębowa bela...

Rzucając niby niedbale wzrokiem w stronę sali Bert mógł dokładnie policzyć jej stałych bywalców. Żarli jak świnie ciesząc zapite mordy do chętnych kurw. Jedna rzuciła się Bertowi w oczy, ale zauroczenie zostało zburzone przez rząd jej czarnych zębów. Gawędziarz walczył z tym aby nie zapłakać nad tym jak tak urocza - na pierwszy rzut oka - młódka mogła się tak upodlić i doprowadzić do takiego stanu. Nie mógł. Był na tajnej misji.

Jak się okazało w trakcie picia Eryka dostrzegli jego niedawno poznani znajomi. Nie minęła chwila jak łowca siedział już pomiędzy trzeba robotnikami. Bert chyba widział jednego z nich wchodzącego do domu numer 15. Dobrze. Kontakty Bauera mogą im pomóc wmieszać się w tłum. Gdy do środka wszedł szatyn Bert dyskretnie rzucił spojrzenie w jego stronę. Słuchał uważnie wymiany zdań między nim a karczmarzem...

Okazało się, że żona karczmarza ma na imię Helcia i to ona wypełnia wiklinowy koszyk żarciem dla porywaczy i ich pitbulla. Bardziej interesująca Berta rzecz wydarzyła się, gdy drzwi do kuchni zostały uchylone. Dziewczyna z pięknym, czarnym warkoczem, w kolorowej sukience, o cudownych kształtach i z darem od Boga chcącym wyrwać się z granic sporego dekoltu... Nie mogła być córką karczmarza! Bert łypnął na tego całkiem normalnego mężczyznę, przypomniał sobie niską, nieciekawą babkę i... Nie mógł sobie wmówić, że był owoc ich miłości. Nie. To nie możliwe...


Dopiero znak ze strony czujnego Eryka wyrwał Berta z osłupienia i chłopak znowu skupił się na szatynie. Szkoda było marnować czas, gdy w świetle drzwi tańczyła w wielkiej kadzi taka ślicznotka, ale... Miał robotę. Gość był dość charakterystyczny. Mimo iż średniego wzrostu, to potężnie zbudowany i z łapami jeszcze mocniejszymi niż te świętej pamięci Tomasa Bauera. A piwowar miał łapy konkretne. Mężczyzna oparty o ladę nie zwracał uwagi na nic. Wyglądał na obojętnego. Musiał w tego typu robocie siedzieć jakiś czas. Świeżaków cechował większy entuzjazm...

Kłótnia nieopodal szynkwasu nie uszła uwadze szatyna, ale Bert wiedział, że daleko mu było do przejęcia losem jednego lub drugiego z pijanych gości karczmy. Winkel przez chwilę myślał, że dojdzie do mordobicia, ale gospodarz szybko uspokoił towarzystwo. Z jego tonu głosu słychać było władczość i przekonanie. Nadawał się do tej roboty...

I pomyśleć, że gdyby nie Gotte możliwe, że późniejsze wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Gdy ciekawski Miller zagadnął do kłótliwej grupy Berta złe przeczucie lekko się nasiliło. Nie chciał panikować tym bardziej, że Gotte zrobił to pewnie specjalnie dla dobra ich misji. Zanim gospodyni przyniosła koszyk szatyna Bert starając się wyluzować zaczął z nim gaworzyć. Nie miał na celu go sztucznie i przewidywalnie zatrzymać przy szynkwasie ile się da, ale po prostu zaciekawić aby tamten sam został chwilę dłużej. Gawędziarz wierzył, że okazja nadarzy się sama. Gdy w końcu zamówienie szatyna trafiło do niego Bert nadal z nim gadał. Rozmowa zaczynała nawet się rozwijać, a Winkel jak zawsze on - młodzik z dobrym sercem - nawet zaczynał gościa lubić. Nie chciał aby bez konieczności komuś coś się stało. Porywacze też byli ludźmi i też mieli swoje powody. Nie byli kolejnymi pionkami do zbicia czy końskim gównem na drodze powozu życia Berta. Nie. Imre wiele razy uczył gawędziarza, że nie zrozumie oprycha dopóki nie postawi się w jego sytuacji. A co jak oni byli biedni i nie mieli za co kupić sobie jedzenia? A co jak potrzebowali pieniędzy dla jakiejś chorej znajomej? A co... Bert zdecydowanie był zbyt dobry. Otrząsnął się w chwili, gdy Gotte zaczął wysłuchiwać żali jednego z kłótliwych mężczyzn.

Bert wyłapał bez problemu pierwszą facjatę w kaszce, pierwszy rozbity kufel. Ten drugi trafił bywalca karczmy siedzącego tuż obok Gotte. Bert wiedział co zaraz się stanie, ale szatyn niemal nie zmienił swojej postawy. Z całkowitej obojętności przeszedł w tryb działania dopiero w ostatniej chwili. Ławki zaczęły latać, dzbany śpiewać, a ludzie uzbrojeni w kufle, miski, tacki bądź sztućce zaczęli okładać co bliższych chętnych czy nie gości "Wilka". Szatyn okazał się całkiem w porządku, bo gdy Winkel obawiał się o swoją twarz czekając na dogodną chwilę aby dosypać preparatu do koszyka to tamten ruszył w kierunku dwóch chłopów, którzy nagle pojawili się między nim a gawędziarzem. Jedno było pewne: Bert nie chciałby stanąć z tym gościem w szranki. Przynajmniej nie fizyczne.

Gawędziarz korzystając z tego, że szatyn był zajęty szybko dobył sakiewki z proszkiem i wsypał jej zawartość do koszyka. Nie musiał się nawet spieszyć i rozprowadził preparat na każdym - z dostępnych jego lewej ręce - elemencie jadłospisu. Rzucił okiem czy aby na pewno proszek wygląda jak przyprawa i zadowolony z sukcesu zaczął rozglądać się za Erykiem i Gotte. Niestety Bert nie widział nikogo więc unikając nadlatującego w jego kierunku kufla chciał wyjść z przybytku. Wiedział, że szatyn nie został daleko w tyle i trzymając koszyk próbował tego samego. Obaj jednak zatrzymali się w tłumie przy drzwiach i walczyli o każdy cal przestrzeni. Szatyn umiał walczyć, a że był bliżej walczących to Bert nie miał się czego obawiać. Ciosy jakie posyłał znajdującym się zbyt blisko pijakom sprawiały, że po plecach chłopaka z Biberhof przechodziły ciarki. Winkel przez brak u boku Millera i Bauera napełniał się lękiem przed ich nieznanym losem. "Oby nic im nie było" pomyślał Winkel rzucając zdawkowe "Dziękuję za pomoc" w kierunku szatyna. Tamten naprawdę musiał być dobry, bo póki co nie miał nawet zadrapania. Po jakimś czasie, który Bertowi wydawał się wiecznością do środka wpadło paru rosłych strażników. Krzyki cichły, a ludzie byli wykopywani i wynoszeni na zewnątrz. Najpierw znalazł się Eryk, a zaraz potem Gotte. Miller miał podbite oko co w jego i Berta fachu nie było zbyt pożądane. Chociaż... ewentualne opowieści z gawędziarzem w centrum akcji miały teraz niezbity dowód. Przynajmniej aż śliwa spod oka nie zniknie.

Straż prowadząca Gotte uparła się, że to on był winien całego zamieszania. Gdy tłumaczenia Eryka, szatyna i samego Millera na nic się nie zdały Bert postanowił pokazać jak dobrym był negocjatorem. Nie spotkał jeszcze strażnika, który by się oparł sile jego argumentów, a do tego w tej sprawie wsparł go sam gospodarz "Głodnego Wilka". Na nic jednak zdały się ich tłumaczenia w co Winkel nie mógł uwierzyć. Albo strażnicy byli niebywale głupi - co jest mało prawdopodobne - albo zostali przez kogoś nasłani i przekupieni. Ale czemu? Dlaczego? Przez kolejną falą paniki Berta uratował Eryk, który zachował zimną krew. Łowca wiedział, że straż nie może nic złego zrobić Gotte. W końcu nawet jak uznają ostatecznie, że jest winien burdy to nie mogą go za to powiesić. Może dostanie jakąś karę majątkową albo przesiedzi kilka godzin w celi. Berta dziwiło to, że straż zabrała Gotte pomimo tego, że sam karczmarz powiedział, że nie wnosi żadnego oskarżenia. Masakra jakaś...

***

Rudi spojrzał na Berta i Eryka. Chwilę się im przypatrywał.

- A gdzie mojego kuzyna zasialiście? Jakaś dziewka mu w oko wpadła? - zapytał.

- Prawdę mówiąc to został posądzony o wywołanie bójki w karczmie. - powiedział Bert z nieciekawą miną. - Oczywiście Gotte jest niewinny, ale na nic zdały się wszelkie tłumaczenia. A uwierz, że jak moje tłumaczenia są na nic, to i ty byś tam nic nie zdziałał. - Winkel się chwilę zastanowił. - Może go przesłuchają i wypuszczą, a może wpakują na nockę do celi. Eryk, widziałeś jak wywlekają Millera?

- Widziałem, ale nic nadzwyczajnego. Wzięli go i wywlekli, w drugą stronę, jakby do centrum miasta. - powiedział Bauer kolejny raz wykazując swoją dbałość o szczegóły obserwacji.

- Zabrali Gotte? - zdziwił się Jost. - Co tam się działo w tej karczmie? Coś zrobiliście, żeby uwagę odwrócić? To chyba przesadziliście.

- Jost czyś ty mnie słuchał? - zapytał Winkel. - Przecież mówię, że zabrali Gotte, bo pomyśleli, że to on wywołał te bójkę. Ja wiem, że było inaczej, ale strażnikom nie dało się przetłumaczyć.

- Słuchałem, słuchałem. - odparł Jost. - Ale znam też Gotte.

- Już zagadywałem szatyna, gdy zaczęli się naparzać. - rzucił Winkel. - Przynajmniej udało się dosypać mu do kosza naszego proszku. Za godzinkę, dwie powinno zacząć działać. Kiedy chcecie wejść? Jestem pewien, że Gotte sobie poradzi. To bystry chłopak.

- Tak się zastanawiam... - Jost na moment przerwał. - Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej, ale dopiero ta wasza przygoda w karczmie mi to nasunęła. Paru pijaczków na ulicy, przed tamtym domem, mogłoby nieco odwrócić uwagę pilnujących. Ale teraz to już raczej za późno na organizowanie libacji pod chmurką. A tam to chyba by trzeba wejść ledwo biegać zaczną. - odpowiedział na wcześniejsze pytanie Berta. - Zanim zaczną coś podejrzewać.

- Dobry plan. Jak zauważymy drugą osobę wychodzącą za potrzebą możemy zacząć działać. - powiedział Winkel. - Rudi, nie przejmuj się. Gotte da sobie radę. - dodał.

- No dobra, teraz ustalmy, co dokładnie będziemy działać. Rudi wcześniej wejdzie na dach i będzie czekał na sygnał, czyli na nasze wejście do środka. - Eryk wskazał palcem Millera.- Tak jak proponowałeś, wślizgniesz się tam i sprawdzisz pomieszczenia na górze. Po naszym wejściu wszyscy powinni skupić się na parterze, więc nie powinieneś napotkać oporu. Najwyżej jeden z nich może zostać przy chłopaku, tak zakładam. Ale skupisz się głównie na zwiadzie, jeśli góra będzie czysta, pomożesz nam na dole. Ktoś z pozostałych załatwi drugiego, który wyjdzie do wychodka. Może Arno się w nim schowa i jak tylko drzwiczki się otworzą, przywali młotkiem. Czekamy chwilę, podchodzimy do drzwi i używamy hasła. I teraz najważniejsze: Co zamierzamy zrobić? Będą osłabieni sraczką, ale bez walki się nie poddadzą. Staramy się ich tylko ogłuszyć i odbić chłopaka, czy jesteście gotowi zabić? Byłoby to łatwiejsze, nie musielibyśmy się obawiać odwetu z ich strony, ale...- nie dokończył, wiedział, że to trudna chwila dla każdego z nich. Całkiem możliwe, że był jedynym, który odebrał życie człowiekowi. Chociaż to byłą bardziej bestia, niż człowiek. - Jeśli nie chcemy przelać krwi, będzie znacznie trudniej.- dodał patrząc na towarzyszy.

- Ja na pewno nikogo nie zabiję, a o ogłuszaniu nie ma też mowy. Nie jestem od walki. - powiedział Winkel. - Przydaję się w gadce i myśleniu, ale i tego nie wiele jak widzieliście. - dodał z uśmiechem. - Rudi na dachu uważaj. Jak nie ma tam specjalnie straży, a okienko wygląda na liche może być tam pułapka. Każdy rozsądny gość zostawiając taką furtkę zamontowałby tam pułapkę. Z dachu Miller będzie miał za daleko aby zejść po chłopca. Ktoś na pewno go wcześniej wykryje. Wykryją zapewne i tych przy tylnych drzwiach. Jak akcja pójdzie szybko uda się ich ogłuszyć zanim zrobią krzywdę chłopcu. - Bert się zastanowił. - Nie znam tych ludzi, ale pamiętajcie, że jak to groźni przestępcy mogą być za nimi listy gończe. Jak ich pojmiemy i oddany w ręce straży możliwe, że dostaniemy jakąś nagrodę... - Winkel wszędzie szukał pozytywów, ale nie był ślepy na słabsze strony ich planu.

- Nie czarujmy się, z żywymi bandziorami zawsze jest kłopot. - powiedział ponurym tonem Jost. - Zawsze taki może się wyłgać, że on jest niewinny. Jak taki ma sakiewkę i plecy, znajomości znaczy się, to mu łatwiej. A niewinni siedzą w lochu latami. No i jak życie chcesz oszczędzać bandyty, to i własne narażasz. Za nieżywych też jest nagroda, jeśli listy za nimi są. - dodał.

- Tylko jak to niesamowici rzeźnicy. - odparł Bert. - Nie sądzę abyśmy z takimi mieli do czynienia więc nagroda będzie za żywych. Straż bierze takie płotki, płaci za nie, aby z nich wyciągnąć co wiedzą. A tego czy jest za kogoś tam nagroda to nie wiemy. Może jest, a może jej nie ma. Uwierz, że znam się troszkę na tym, bo ostatnimi czasy podróżowałem z dwoma łowcami głów...

Z piętra niżej dobiegł hałas tłuczonego szkła. Jak gdyby ktoś jednym uderzeniem wybił szybę w oknie. Hercules pierwszy zareagował z dobytym sztyletem znikając za drzwiami. Bert postanowił czekać nie czując się za mocnym w razie ewentualnego starcia. Reszta też nie słyszała odgłosu walki więc pozostało im czekanie. W ciszy. Detektyw wrócił po chwili ze strapioną miną i papierem, którym owinięty był kamień. Do kamienia była przywiązana wykwintna tabakiernica z inicjałami. A.B. W tabakiernicy leżał zakrwawiony mały palec. Srebrne puzderko Jost widział przy Gottcie Millerze wczoraj jak się nim bawił podczas obserwacji porywaczy. Widząc palec Winkel przełknął ślinę i z tego co widział po reszcie chłopaki też nie przyjęli tego obojętnie...


W tabakiernicy był też zakrwawiony papierek, który detektyw po rzuceniu na niego okiem podał Erykowi. Bert od razu musiał znaleźć się obok przyjaciela i wiedząc, że Eryk nie czyta najlepiej - w końcu Bert sam uczył go podstaw jak podpisywanie się - Winkel postanowił przeczytać wiadomość. Płynnie, cicho, ale z niekrytymi emocjami w tonie głosu.


- To się nam sprawy pokomplikowały. - powiedział Bert. - Co myślicie? Pamiętajcie, że niedługo musimy wchodzić do chaty porywaczy. Nie możemy zostawić chłopca samemu sobie... - dodał Winkel zamyślony. - Dziecku pomożemy dzisiaj i od razu będziemy myśleć nad tymi listami i sprawą Gotte. Mamy czas do jutrzejszego wieczora...

Winkel spodziewał się dyskusji, która później wyniknęła. List od Pana - przynajmniej się za takowego podającego - Arnolda von Gotbald herbu Różowa Chmura wyglądał jak pisany przez totalnego debila. Osoby znające więcej niż podstawy, a już na pewno te z arystokratycznych kręgów, nigdy nie przyznałyby się do takiego koślawego dzieła. Drugi z listów wyglądał już znacznie lepiej. Był pisany prostym, ale zrozumiałym językiem. Tabakierka bez wątpienia - zgodnie ze słowami Josta - należała wcześniej do Gotte. Bert wiedział, że w walce i samym odbijaniu chłopca się nie przyda. Będzie obserwował całą akcję z daleka. Jego pomoc może jednak się przydać przy namierzaniu i uwalnianiu Gotte. Gawędziarz starał się opanować. Rozumiał Rudiego pod tym względem, ale nie mogli dać się ponieść emocjom. W końcu to właśnie w nerwach ludzie popełniają najwięcej błędów…
 
Lechu jest offline