Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2013, 14:33   #29
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Na Sigmara...- Eryk przyjrzał się odciętemu palcowi.- Dziabneli mu palec, bo myśleli, że jest bogaczem... Może dałoby się ich wystraszyć, mówiąc że niby Gotte robi interesy z tą całą rodziną Belladona, czy jak jej było... Ale to musimy na później zostawić... Cholera, może trza było iść ze strażnikami, jak go zabierali...- Pokiwał głową, próbując odegnać troskę o porwanego gawędziarza. - Dobra, to jak z odbiciem chłopaka? Jeszcze jakieś pomysły odnośnie taktyki kto ma? Panie Alfons, a co z panem? Bojowo nastawiony się pan wydajesz, idziesz z nami do walki w zwarciu?

- Qui, mes amis.
- detektyw podkręcił wąsa. - ‘Erculi nie będzie się krył za waszymi plecami. Jestem zdania, że najważniejsze jest jak najszybsze dotarcie do enfant. On będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie i zrobić to należy przed porywaczami. Zginie, bo tak obiecał gang. Ponadto jako świadka nie zostawią ‘ultaje nikogo. Pójdę i ja oknem przez dach. Jeżeli enfant jest w piwnicy, a dedukcja mówi, że jest w istocie, to najdłuższa to droga będzie i niebezpieczna, lecz biorąc ich z zaskoczenia lub w dwa ognie, będzie naszą korzyścią. Pies. Uważajcie na pies mes amis.

- Biedny Gotte...
- powiedział Bert patrząc na ucięty palec. - Później mu pomożemy. On nie chciałby abyśmy rzucili to w diabli i zabrali się od razu za niego. Jak będzie Pan gnom wchodził dachem można od razu sprawdzić czy nie ma tam pułapki czy czegoś. Pan pewnie się na tym zna. Z Rudim dotrzecie do chłopaka, gdy reszta wejdzie tylnymi drzwiami. O nich dowiedzą się od razu, a o was nie bardzo. Ja stanę sobie w przysłoniętym oknie za ich domem i będę obserwował. Nie czuję się mocnym w walce...

Pechowy Gotte, pomyślał Jost. Ciekawe, kto się tak pomylił. I jakim cudem?

- Gotte musi poczekać
- powiedział. - A pies pewnikiem tym będzie przeszkadzać, co z góry pójdą.

Miller był spokojny. A przynajmniej na takiego wyglądał. Każdy z Biberhofian wiedział, że się w nim krew gotuje.

- Mój kuzyn podczas tego zadania dostał w twarz, a teraz stracił palec. Chcą od nas sumy, której nie mamy i pewnie nigdy nie będziemy mieli. A Wy podsumowujecie to “biedny Gotte” chodźmy uwolnić chłopaka. A może zrobimy to tak... Mówisz Bert, że nie chciałby żebyśmy przerwali zadania. Naprawdę? Jak na moje to nie chciał stracić palca, a teraz pewnie sra pod siebie ze strachu.

- Ale Rudi, co chcesz teraz zrobić?- odezwał się Bauer.- Chcą się ze mną spotkać dopiero jutro o północy. Nie wiemy o nich nic, tyle że głupie są. Możemy tylko obmyśleć plan, ale nic więcej. A jak z porywaczami się rozprawimy, będzie na to sporo czasu, ponad doba. Teroz liczy się odbicie chłopaka, trutka niedługo zacznie działać, a to nasza jedyna sposobność.

- Myślisz, że nie zależy mi na zdrowiu Gotte?
- zapytał Winkel patrząc na Rudiego. - To mój przyjaciel i jakby to pomogło to ruszałbym od razu mu na pomoc. Nic niestety to nie da, bo do spraw porwań dla okupu nie można zabierać się na łapu capu. Wiem, bo gdy ty siedziałeś na posadce u barona ja podróżowałem z Imre i Erykiem, a łowca miał takich zadań wiele. - Bert ochłonął, bo był w nerwach mimo iż starał się tego po sobie nie pokazywać. - Wybaczcie, ale ja nie jestem w stanie poświęcić chłopca i od razu brać się za sprawę przyjaciela. Wiem, że on nie byłby zadowolony z tego, że uwolniliśmy go poświęcając niewinne dziecko. Dociągnijmy to do końca. A, tak jak Eryk mówi, list wygląda na twór kompletnego idioty nie mającego zielonego pojęcia o porywaniu ludzi i braniu za nich okupu. Sam bym to lepiej zrobił mimo iż mam gołębie serce. Szkoda, że od razu ucieli mu palca... - gawędziarz zrobił kwaśną minę.

- Ta... Znasz się na wszystkim. Porwali go i przyjdą dopiero jutro. Na Sigmara! A pomyślałeś, że musieli skądś go wziąć? Ujęła go straż a teraz mają bandyci. Trzeba pogadać z strażnikami. Gotte to nie jest bohater jakiejś wymyślonej opowieści. To człowiek, zwykły człowiek, który jakby miał do wyboru swoje życie lub życie chłopca wybrałby to pierwsze.

Miller spojrzał po reszcie.

- Idę na dach. A potem znajdę tego dupka i obetnę mu za ten palec jaja. Jak tylko pierwszy z nich wyjdzie wchodzę. I jak wyciągną broń będę miał w dupie ich życie i nagrody.

Podszedł do drzwi i jeszcze raz spojrzał na wszystkich.

- Niech Sigmar prowadzi Wasze ramię a Ranald przyniesie szczęście przyjaciele. Będziemy go potrzebowali. Alfonsie, idziemy?

- Tak, tak. - powiedział Bert. - Ty też nie jesteś bohaterem wymyślonej opowieści... - powiedział parodiując Millera. - … i sam z tyloma rabusiami rady nie dasz. Lepiej zdaj się bardziej na doświadczenie detektywa niż na twoje ramię. Możesz dobrze walczyć, ale jeden nadal jest mniej niż pięć.

- Zamknij się. Dobrze Ci radzę Bert. Zamknij się.


Widać było, że Rudi kipi od gniewu gotów zaraz wybuchnąć.

- Mensiour Gotte uwolnić pomogę
- obiecal Alfonso. - Za dnia po dachu jednak 'odzenie odradzam. Nocą enfant odbić nam trzeba, mes amis.

- Hmm...
- zastanowił się Bert nie zdradzając przestrachu przed Millerem. - Dziękuję, mości Alfonso. Twoja pomoc może być niezbędna przy uwalnianiu naszego przyjaciela. Pańskie doświadczenie powinno wynagrodzić nam niecierpliwość niektórych. - skomentował już bardziej dwuznacznie.

Winkel nie zdziwił się gniewem Rudiego. W końcu chodziło o jego kuzyna. To by tłumaczyło naglą zmianę zachowania Millera.

- Chwila, moment - powiedział Jost, który dokładniej przyjrzał się dostarczonej im przesyłce. - Rudi, nie gorączkuj się. Gotte na razie nie ucierpiał. Obejrzyj dokładnie ten palec. On ma, na moje oko, ze dwa dni co najmniej. Nijak do Gotte należeć nie może. Strach chcą tylko wzbudzić.

- Naprawdę? - zapytał ożywiony Bert. - Jak to prawda to Gotte nic się nie stało. Może Pan detektyw rzucić na to okiem? Jost, ależ z Ciebie bystrzacha! - powiedział klepiąc Schlachtera gawędziarz.

- Oui. Każdy lekarz, rzeźnik i kaplan Morra to potwierdzi. Palec nie jest świeży, choć tylko nieliczni to poznają. Bo trzymany był w chłodziku lub może nawet lodzie, więc to nie ujma się pomylić, mes amis.

Rudi chwilę przypatrywał się palcowi. W końcu skinął Jostowi głową, z wdzięcznością. Nic jednak nie odpowiedział. Po dłuższej chwili usiadł na ziemi opierając się plecami o ścianę i zaczął wpatrywać w okno wyraźnie zamyślony.


Bauer nie mógł narzekać na wrażenia ostatnimi dniami. Wreszcie coś się działo, wreszcie był czegoś uczestnikiem. Od momentu, gdy zostawił Imre w świątyni, nie był w stanie się w nic zaangażować, ciężko było mu nawet sprostać pozornie prostym zadaniom, jakich podejmował się w drodze do Biberhoff. Samotność, poczucie bezsilności... Zupełnie, jakby był zdany na łaskę i niełaskę bogów, a sam nie miał wpływu nawet na najmniejszy aspekt swojego żywota.
Ale teraz miał przyjaciół, miał swoją rolę w tej małej grupie wygnanej z domu przez zwykłą zawiść. Ale przede wszystkim, miał cel. Zadanie wymagające, pod wieloma względami. Obserwacja, poznanie przeciwnika, potem fortel, jakim było podtrucie jedzenia porywaczy... Wywołana w barze burda, poniekąd przez ich tam obecność... Aż do chwili, gdy przyszła wiadomość o porwaniu Gottego, sama bójka była dla Eryka uciechą, rozgrzewką przed planowaną akcją. Obwinili najniedorzeczniej ubranego wśród gości? Trudno, Gotte sobie poradzi. Przyda mu się nocka w areszcie, przypomni sobie, że jest tylko prostym człowiekiem, mimo tych fatałaszków i charyzmy, którą roztaczał wśród obcych z taką prostotą. Komuś, kto znał kiedyś Millera, ciężej było się przekonać do jego historyjek. Gdy tylko zaczynał mówić, Erykowi wracały wspomnienia nastoletniego Gottego, umorusanego w błocie, utrzymującego, że "no wilki mnie napadły, dziikie bestyje, biołe wilki, no żem tymi oczami je widział, i tymi ręcami rozgonił, jakem szczęściem konar oderwany na ziemi wymacał. Niechybnie po mnie by było, jakbym się choćby chwile zawahał. Trzy były, same samce, wielkie jak, jak... jak mały kuc!" Wszyscy wiedzieli, że potknął się na mokrym zboczu i na tyłku zjechał wprost w bajoro używane przez dziki za kąpielisko. Zmienił się od tego czasu, to prawda, jednak wspomnienia skutecznie się przebijały.
Ale teraz? Teraz nie było Erykowi do śmiechu, i przeklinał się w duchu, że zlekceważył sytuację. Mimo iż palec do Millera nie należał, co sam po dokładniejszych oględzinach spostrzegł ("Głupek, głupek, głupek! Jakeś mógł tego nie zauważyć już na początku? Banda idiotów Cię nabrała..."), wiadomym było, że grozi mu niebezpieczeństwo. Zaraz po jednej akcji ratunkowej, musieli przeprowadzić drugą. Oczywiście, zakładając, że pierwsza się powiedzie... A to wcale nie było łatwe. Nie byli zgrani, nie walczyli nigdy ramię w ramię... Będą musieli improwizować po dostaniu się do środka, a to wymaga doświadczenia. Jedna błędna decyzja, i mogą nie mieć szansy na rewanż. Musi pamiętać, że priorytetem jest chłopiec. Nie może zatracić się w walce, nie może myśleć tylko o sobie- muszą wzajemnie się wspierać, inaczej nic z tego nie wyjdzie...

- Musimy poczekać aż się ściemni, zgoda. Tylko oby nie za długo... Arno, ty jeden lepiej widzisz w ciemności. Jakby zgasili lampy, musisz przejąć dowodzenie.- Popatrzył po wszystkich obecnych.- Wiem, że będzie ciężko, ale pamiętajcie, o co walczymy. Nie tylko o tego jednego chłopca, ale o wszystkich, których porwali wcześniej, i o tych, których porwą, jeśli zawiedziemy. Może to brzmieć zbyt... ehm...- spojrzał na Berta, szukając słowa- ... wyniosło, ale myślenie w taki sposób pomaga zrobić to, co musi być zrobione- słowa Imre wypływały z jego własnych ust. Nie z taką siłą i płynnością, lecz z identyczną wiarą w ich prawdę i moc.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 01-07-2013 o 17:26.
Baczy jest offline