Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2013, 16:31   #20
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Ivalo, Finlandia, 17 marca 1987.


Marc, czy jak nazywał się tutaj Kadera, Sven, pojawił się w domu dopiero trzeciej nocy, późno - jakieś dwie godziny przed brzaskiem. Brujah szedł wolno, stracił prawie cała sprężystość swoich kroków, wydawał się zmęczony, osowiały. Jakby był po długiej imprezie i jeszcze dłuższym afterze... Od garażu był eskortowany przez jednego z bliźniaków. Chłopak odprowadził go do jednego z pokojów i zamknął za wampirem drzwi. Czekał przez chwilę, jakby nasłuchując, po czym szedł z powrotem na parter budynku. Przez chwile słychać lekko podniesione głosy (a może to tylko Tommy tak wyraźnie je słyszał), kiedy bracia o czymś dyskutują po fińsku.
- Otitko Sven?
- Kyllä, se näyttää pahalta. Se ei voi olla hyvä.
- Hitto. Olet vielä toinen. Outoja …
- Toivoin, Sven selittää jotain, mutta ei varmasti tänään.
- Onko sinulla?
- Joo .. triple, ei jäätä. En tiedä, kuinka pelata nyt.
- Kun aamulla ja niin emme tee mitään mielekästä.
- Oikea. Ei yksi.


W końcu Tommy pojawia się, dla braci znikąd. Wparował do kuchni.
- Co się dzieje? - chwycił wódę stojącą na stole i jakieś szkło. Rozgryzł sobie nadgarstek, wlał do szklanki, wymieszał i wyżłopał. Czynność powtórzył.
- Nie widziałem, znaczy, raz widziałem Svena w takim stanie. Potem przez tydzień spał - odparł jeden z bliźniaków. – Jest czymś bardzo wyczerpany i nie powinieneś tam wchodzić.
- Nie? Zabronisz mi? - Tommy nienawidził, kiedy mówiono mu, co powinien, a co nie.
Żaden z chłopaków nie odpowiedział. Młody coś tam wymamrotał pod nosem. Golnął sobie znowu wódki, po czym wziął butelkę i wszedł do góry. Zatrzymał się przed pokojem Svena. Nie wiedział, czy powinien był mu przerywać. Czy po prostu tam wejść i go opieprzyć? A potem on opieprzyłby jego. Standard. Z rozmowy bliźniaków zrozumiał jedynie, że Markus źle wyglądał. Przez drzwi nie było nic słychać. Już wcześniej Tommy zauważył, że żadne z wewnętrznych drzwi nie mają zamków, przynajmniej widocznych. Tommy kręcił się pod drzwiami przez chwilę. Opróżnił w międzyczasie ponad połowę litrowej butelki. W końcu zapukał, nikt jednak nie odpowiedział.
- Markus? Żyjesz? - po chwili dotarło do niego, że słowa, które wypowiedział mogły świadczyć o jakiejkolwiek trosce o zdrowie Starego... Znów cisza. Żadnej odpowiedzi, żadnego śladu życia czy właściwie - nieżycia. Tommy zdążył się już wkurwić brakiem odpowiedzi. Wypił pół butelki, a czuł się ledwo jak po jednym piwie. Tym też zdążył się wkurwić. Nacisnął na klamkę z zamiarem wejścia do środka, miał w dupie ostrzeżenia bliźniaków. Drzwi ustąpiły. W pokoju było praktycznie ciemno, okna były zasłonięte grubymi kotarami i tylko jedna lampa stojąca na niewielkim sekretarzyku rozświetlała pokój. Sven leżał na ziemi owinięty w dywan. Gdy to zobaczył, Młody odetchnął. Złość jakby się ulotniła. Zrobił kilka ostrożnych kroków w jego kierunku, chcąc zobaczyć twarz. Zrobił trzy, może cztery kroki.

Nagle Sven zerwał się, doskoczył do Cannody, skoczył z nim do ściany i wbił w tynk. Świecące czerwonym blaskiem oczy przerażały, a zakrzywione szpony i wysunięte kły odebrały Tommy’emy jakąkolwiek wolę do walki. Bał się, jak jasna cholera, bał się...
Resztki dywanu spadły na podłogę.
- Wy... Wybacz. Nie... chciałem... - zdążył wyjąkać.
Markus lekko przekrzywił głowę, jakby przyglądając się. Bestia wyrwała się z okowów i walczyła o pełne panowanie nad ciałem wampira.
- Co mówiłeś? - wycharczał nieludzkim głosem.
- ...że nie chcia... łem. Markus... to ja jestem. – Młody z trudem mówił przez zaciśnięte gardło.
Pazury lewej ręki zaryły w ścianę tuż koło twarzy wampira, rzeźbiąc w betonie głębokie ślady. Prawa ręka przytrzymująca do tej pory Canodę odrzuciła go w bok wkomponowując w druga ścianę.
- Markus nie żyje... ja? Jakie... ja? - odwrócił, się w kierunku Tommy’ego gotów zaatakować ponownie.
Tommy opadł na ziemię. Spojrzał na bestię. Jak czegoś nie powie to go zabije. Jak się nie obroni to go zabije... jednak, jak się przed czymś takim obronić?!
- Ja! Tommy, kurwa! Nie poznajesz mnie?! - odpowiedź pojawiła się sama, kiedy młody wampir wylądował na kolejnej ścianie. Jego ojciec rzucał nim jak szmacianą lalką. Nie wiadomo czy bawił się jak kot myszą, czy był to sposób na trzymanie Cannody poza zasięgiem swoich rąk...
Młody zorientował się. Uciekać, nie pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Nie drażnić, nie błagać, nie mówić.
W drzwiach pojawił się jeden z bliźniaków z karabinem maszynowym. Padł strzał i pocisk rozszarpał tors Markusa. To tylko na chwilę odwróciło uwagę wampira, dając może sekundę, może dwie, Cannodzie.
- Markus, obudź się. To ja. Tommy, twój syn!
Stary wampir doskoczył ponownie do Tommy’ego i młody miał właściwie pewność, że za chwilę będzie dosłownie niższy o głowę. Jednak słowa “twój syn” spowodowały, że Markus oprzytomniał i chwilę później osunął się na podłogę. Chłopak cały czas celując w Markusa z karabinu bardzo ostrożnie podszedł i po chwili krzyknął:
- Ingmar, tuo verta!

Młody opierał się o ścianę. Ledwo dyszał z przerażenia. Ludzkie, zapamiętane przez lata, odruchy wzięły górę nad wszystkim innym... Chwilę później drugi z bliźniaków pojawił się w pokoju z baniakiem wypełnionym ciemnoczerwonym płynem. W rozchylone usta Markusa zaczął powoli wlewać krew. Drugi cały czas mierzył do leżącego z karabinu. Na ich twarzach malowało się przerażenie.

Tommy leżał przy ścianie w osłupieniu jeszcze przez chwilę. Zaleczył wszystkie stłuczenia i złamania.
Chłopacy wlali w usta Markusa prawie wszystko, kiedy ten odkaszlnął, a rana po strzale zasklepiła się. Otworzył oczy i nie ruszając się, ogarnął chłopaków wzrokiem.
- Anteeksi. Oletko kunnossa?
- Sitä paitsi, minulla ei ole mitään lattiat ...
- odparł jeden z nich.
- Anteeksi kovasti. Hyvää yötä. - powiedział Markus i znieruchomiał. Były 43 minuty i 10 sekund do wschodu słońca. Ingvar dopiero teraz opuścił karabin i głęboko odetchnął.
- Skoczysz po wódke? Bo ja jestem zbyt posrany... – zwrócił się do Młodego.
- Jasne. - Tommy podszedł do baniaka i wypił resztkę, która znajdowała się na dnie. Następnie wyszedł. Też potrzebował się napić. Spalił nad zlewem fajka, potem drugiego, chwycił pierwszą flachę z brzegu z lodówki i wrócił. Ingmar odkręcił i z gwinta wypił kilka łyków. Podał bratu, który siedział oparty plecami o ścianę z karabinem na kolanach. Ten wypił podobną dawkę.
- Żyjemy... Jest dzień... - zabezpieczył i odłożył karabin. Wypił jeszcze łyk i wyciągnął butelkę w powietrze. - Ktoś?
Tommy sięgnął po butelkę, łyknął z gwinta, po czym zaraz wypluł. Spróbował jeszcze raz, i też nie chciało przejść. Odpuścił sobie i zakurzył fajka. Oglądał, jak wygląda stary.
- Często mu tak odwala?
- To był pierwszy raz... - Ingmar wyciągnął drżącą rękę po butelkę.
- Pierwszy? Jak wbiegłeś tu z gnatem myślałem, że to normalka. Wiesz, taki anioł stróż, wkurw po imprezie, tratata, i spokój do następnego wieczora. - odparł, chcąc trochę rozluźnić atmosferę. Nikt się nie zaśmiał.
- Kiedy mieliśmy po 18 lat powiedział nam wszystko. Co robić, kiedy coś takiego się stanie. Nigdy się nie działo. To był jego dom. W końcu. Jego marzenie.
- Marzenie?
- zaciekawił się.
- Tak. Sven ma takie marzenie, o utopijnym społeczeństwie, w którym kainici i ludzie koegzystują pomimo wszystkich różnic, jakie te dwa gatunki dzielą. To takie trochę wilki z owcami w jednej zagrodzie, ale podobno działało w Kartaginie. Ale w sumie to jego musiałbyś zapytać. Ten dom jest taką “małą Kartaginą” Svena.
- Jaki filozof... - “Ta, po prostu bliżej do żarcia ma.” - pomyślał Tommy.
- A wy, jak te owce na rzeź, się zgodziliście?
- Kiedy poznaliśmy Svena mieliśmy niecałe pięć lat i nie mieliśmy żadnego pojęcia o kainitach. Nasi rodzice zginęli w tartaku i nie mamy żadnej rodziny. On się nami zaopiekował, opłacił opiekunki, szkoły. Był moim przyjacielem i w jakimś sensie ojcem zanim zorientowałem się, że nie wszystko, co mi powiedział jest prawdą. Ale nawet to, że mnie okłamał nie zmieniło mojego nastawienia...
- Naszego nastawienia - przerwał Ingmar Ingvarowi – wiemy jak go zabić. Sam nam to powiedział. Skoro był w stanie nam zaufać to i my jesteśmy w stanie zaufać jemu. Nigdy żadnego z nas nie zaatakował, ani w żaden sposób nie skrzywdził.
- Może to utopijne, ale w sumie myśl sobie co chcesz... Tutaj zawsze zapraszani byli tylko dobrzy przyjaciele, więc pewnie ty też do nich się zaliczasz...
- Pewnie tak... Która godzina?
- Siódma trzynaście - odparł Ingmar spoglądając na zegarek. Tommy w myślach dopowiedział “i 32 sekundy. Za niecały kwadrans świt”.
- To na mnie już pora, chłopaki. - zostawił ich sterczących obok Svena i udał się do swojego pokoju. Tak, spał w tych nagich czterech ścianach. Ale nie na podłodze. Wytargał skądś jakieś luksusowe wyro i upakował je u siebie.


Następnego wieczoru Tommy szybko odkrył, że Ingvar i Ingmar zalani w przysłowiowego trupa śpią w bibliotece, a Svena nigdzie nie widać, do jego pokoju wolał nie wchodzić...
“Chłopaki pobalowaly... Ciekawe, gdzie stary się podział. Pewnie spał, ale nie chciał mu za bardzo przeszkadzać. Zwłaszcza po wczoraj... Możne sukinsynowi doczepić krowi dzwoneczek, żeby nie wyskoczył nagle jak Filip z konopii?” - pomyślał.
Młody zgłodnial. Udał się na poszukiwanie żarcia. Znalazł coś w lodowce. Wyssał jeden z grupą 0 rh-. Uniwersalny dawca jak znalazł. Potem kolejny z grupą A rh+. Ta była zdecydowanie lepsza. Znalazł swoją markę.
Po kilkunastu minutach na schodach dało się słyszeć kroki i chwile później Sven pojawił się w zasięgu wzroku.
- Gdzie chłopaki? - zapytał zatrzymując się w sporej odległości od Cannody.
- Leżą w bibliotece. - mruknął.
- Aha. - odparł i zawrócił na piętro – jesteś cały? - zapytał już ze schodów.
- Tia. - Tommy zawahał się. – A ty?
- Ok. - odparł Sven i wrócił na górę. Pojawił się po kilku minutach i zapytał:
- Co jest?
- A co ma być? – rzucił Młody, opierając się o blat i paląc ćmika.
- Bo ja wiem? - rozmowa zaczęła Tommy’emu przypominać te toczone w domu. Zdawkowe, o niczym, bez sensu i przyszłości... – Chłopaki nie mówili nic wczoraj?
- Coś tam mówili. Ale głównie to obsrali się ze strachu.
- Hmm. Nie dziwie się. Któremu odbiło? Można gadać, a zawsze ktoś wie lepiej... – Sven urwał, pogrążając się w myślach.
- Nie wiem. Ingmarowi, albo Ingvarowi chyba...
- Nie ważne chwilowo. Trzeci pokój na dole po lewej jest twój. Wymyśl jak go urządzić. W co chcesz i jak chcesz. Jest twój. Czego się nauczyłeś przez te trzy dni?
- Wiem jak zwymyślać kogoś po fińsku, tak, że poleci w podskokach do mamusi. Oraz że trudno się najebać. I fajki chujowo smakują... - odpowiedział na drugie pytanie.
- A czego chciałeś się nauczyć?
- Napierdalać solówki jak Yngwie Malmsteen... - rzekł z zadumą w głosie, muskając delikatnie się po szyi, a jego wzrok umknął gdzieś ku górze. Tak, zawsze tak odpowiadał na to pytanie...
- I co cie powstrzymało? - odparł zajmujac sie przegladaniem zapasów ludzkiej lodówki.
- Czas, który jest przede mną. I fakt, że nie jestem tak pojebany jak on, żeby tak grać. Chyba... że on też jest wampirem?
Marcus zaśmiał się krótko.
- Nie jest. Ludzie maja olbrzymi potencjał... A czas. On jest bardzo względny. Wydaje się, że mamy go tyle, a potem, nagle, wszytko się kończy i zapada ciemność...
- Mhm... A tobie jak ten minął czas? - wypalił głupkowato.
- Zabiłem swojego potomka kiedy usiłował uciec z mojego domu we Florencji. Było trochę tłumaczenia... Tommy Canoda jako człowiek i jako kainita nie żyje. Jasne?
- Musiał ci się pewnie nieźle naprzykrzać, skoro byłeś taki wkurwiony wczoraj... - wypalił mimochodem. Nie było to dla niego jasne.
- Coś w ten deseń. Twojej krwi i ciuchów użyłem do zaaranżowania małej sceny. Książę i reszta primogenów musieli to kupić, aby był spokój. Nie przewidziałem, że aż tak będą to badać i pytać... a mam swoje tajemnice do ochronienia... Trochę mnie wyprali i jestem zmęczony...
- Aha. To co teraz?
- Wymyśl jakieś niemieckie imię i nazwisko. Zakotwiczymy tam na jakiś czas. Zapomnij o tym, że kiedykolwiek nazywałeś się Cannoda. Znikniesz dokumentnie. Nowe nazwisko, historia, papiery...
- Dzięki. - Tommy nie wiedział, czy nie całować go po stopach z tej okazji, pomyślał ironicznie. Ale ostatnio bardzo ćwiczył “mamtowdupizm” i chyba osiągnął już kolejny poziom wtajemniczenia.
- Ty za to obiecałeś, że mnie czegoś nauczysz. A przynajmniej chciałeś. - zmienił temat.
- To czegoś cię nauczę. Chodź. Muszę kupić lody pistacjowe. - ruszył w kierunku wyjścia. – Tylko, kurwa, ubierz coś na siebie! Wyglądaj jak człowiek.
- Człowiek? - parsknął. – Jak odkupisz mi ramoneske, to pogadamy.
Markus odwrócił się, prawie niezauważalnie wybił z nogi, przeleciał kilkanaście metrów w powietrzu i wylądował przed Młodym z tym samym co dnia poprzedniego wyrazem twarzy. Tylko oczy nie płonęły czerwienią. Zerwał z chłopaka resztki koszulki i chwycił za łańcuch, który miał na szyi:
- M. A. S. K. A. R. A. D. A. - przeliterował po każdej literze waląc go w brzuch. Puścił łańcuch i pozwolił Młodemu się zwinąć z bólu. – Czy temat lekcji powtórzyć?
Tommy pluł przez chwilę czerwienią. Ból na szczęście szybko minął, a moc kainickiej krwi zrobiła swoje i tkanki zregenerowały się. Stał wyprostowany przed Kaderą.
- Nie, dzięki. Ja słyszę, co się do mnie mówi.
- To zbieraj się. - odwrócił się i szedł do wyjścia - Kurtka jest w bagażniku samochodu.
“Posłusznie” wykonał polecenie. Szybko skoczył do samochodu. W bagażniku leżała torba z ciuchami i dwie ramoneski. Jedna będącą kopią tej, którą miał Tommy i druga znacznie bardziej oćwiekowana i pokolorowana. Tommy, po krótkim wahaniu wziął “swoją” i szedł już za Svenem.

Sven wyszedł na zewnątrz i poczekał na Młodego.
- Najważniejsze to wiedzieć co się chce osiągnąć, co trzeba osiągnąć i ile można osiągnąć. Nie myśl o tym jak daleko możesz skoczyć, tylko o tym gdzie chcesz skoczyć albo - gdzie musisz skoczyć. Gdzie chcesz doskoczyć? - wskazał odśnieżoną może pięćdziesięciometrową alejkę przed domem.
- Tam. – Młody usłyszał tylko ostatnie pytanie, będąc zajęty liczeniem fajek w paczce.
Koło kainity coś mignęło, jakiś rozmazany cień i podmuch powietrza, kiedy Sven “wyparował”.* Wylądował na końcu alejki, odwrócił się i powiedział:
- I co? Jakkolwiek się nazywasz Młody. I co teraz? Nie dasz rady? No dalej! Wskazał palcem w ziemię koło siebie - TU. Sam wyznaczyłeś... Jak nie dasz rady... to możesz przyjść... Pokaż co jesteś wart!
- Pfff - wypuścił ze świstem powietrze. – Co on tam pieprzy... - Spróbował zrobić to samo co Sven, czyli skoczyć na sam koniec alejki. Skoncentrował się, zacisnął poślady i skoczył.
Złość na Starego, za to bezczelne naigrywanie się ustąpiła szybko złości na Starego za strzał w potylicę.
- Trzy centymetry za blisko... - Skomentował Sven – jeszcze dwa razy - tam i z powrotem.

Umysł Młodego dopiero przetwarzał to co się stało. Chciał skoczyć, jakiś zakątek umysłu uformował rozkaz w języku, którego nawet nie próbował powtórzyć, ani tym bardziej zrozumieć. Cząstka jego własnej krwi wyparowała zmieniając się w energię, którą martwe mięśnie - paradoksalnie wykorzystując ludzkie możliwości i motorykę wykorzystały do tego, aby skoczyć... 50 metrów dalej. Proste. cholera jasna, proste. Skoczył. I jeszcze dostał w łeb. Miał ochotę przywalić staremu. Jedyne, co go powstrzymywało, to myśl o tym, że on przywali jemu... a tego nie chciał. Trudno, jeszcze trochę nim pomiata i pewnie odpuści. Ile można przecież. Przygotował się do skoku i skoczył z powrotem.
Nie wyszło tak dobrze jak poprzednio i w sumie brakowało z pół metra. “Kurwa! Zaraz pewnie dostanie kontrolnego strzała i się nakryje nogami. A może natychmiast odskoczyć do tyłu i udać, że nic się nie stało?” - przebiegło mu przez myśl. Jak pomyślał, tak zrobił.
Wylądował idealnie przy Svenie tym razem i dwa kolejne, choć technika może nie była najlepsza, ale przynajmniej odległość pasowała... Co prawda pięć cząstek krwi “poszło w diabły” to w jakiś sposób czuł się zadowolony... Nie to, żeby usłyszał pochwałę... Nie dostał strzała. Był zadowolony.
- Co jest najważniejsze dla kainity? - zapytał Sven idąc w kierunku miasta, a w zasadzie światełek na horyzoncie...
- Eee... krew?
- Aha. Zawsze musisz wiedzieć ile jej aktualnie posiadasz i na co możesz sobie pozwolić. Normalne funkcjonowanie cię nie zmęczy, ale równocześnie czasem normalne czynności mogą pochłonąć vitae. Na przykład bieg. Jeżeli będziesz chciał biec szybciej niż biegłbyś jako człowiek to twój umysł zużyje vitae, aby spełnić twoją zachciankę. To bardzo krótkotrwały efekt, więc - nieumiejętne bieganie może spowodować, że zaryjesz kłami w śnieg. Im większy głód odczuwasz tym trudniej powstrzymać bestię i tym gwałtowniej szukasz pożywienia. Możesz wtedy okaleczyć, albo nawet zabić człowieka. Niestety twój umysł cały czas przetwarza jakąś wersję moralności i będziesz się podle czuł po zabiciu człowieka... Tyle teorii. Praktyka jest taka - do Ivalo jest trzydzieści kilometrów. Tam jest jedzonko, drugi na miejscu dostaje wpierdol. Gotów... Start! - Sven wybił się, przeleciał lopem kolejnych trzydzieści metrów i “szybkim truchtem” pobiegł w kierunku miasta.

Tommy wybrał inną drogę. Nie chciał się z nim ścigać, z pewnością nie dałby mu rady. Biegł między drzewami, prawie po pas w śniegu, aż nie dotarł do szosy. Był zdziwiony, że wcale się nie męczył. Droga znajdowała się nad małym urwiskiem, miało może z 20m wysokości. Wziął głęboki oddech i skoczył. Lądowanie nie było najgorsze, chociaż się poślizgnął i wylądował po kostki w śniegu. Głową do dołu. Szybko wypełzł, i brodząc po pasie w śniegu napotkał w końcu domy Ivalo. Nie mógł uwierzyć. Był pierwszy. Gdy Sven dobiegł zaraz po Canodzie, młody wyszczerzyl kły w jego kierunku.
- Pierwszy.
- Wal. Ja dotrzymuje słowa.

Tommy bez słowa uderzył go od dołu pięścią w szczękę. Na swój sposób, cieszyło go to. Nie musiał mieć specjalnego powodu, by mu przywalić. Nienawidził go, więc zrobił to z przyjemnością. Kolejna cząstka vitae wyparowała z ciała Canody zmieniając się w siłę ciosu. Głowa Svena odskoczyła do tyłu z upiornym trzaskiem łamanej szczęki.
- Chodź. - powiedział chwilę później Sven – Odżywianie się obwarowane jest kilkoma zasadami, których łamanie może się skończyć źle. Po pierwsze teren może być czyjś i ten ktoś może sobie nie życzyć, ale to mniejszy problem gdy przestrzega się kolejnych punktów. Po drugie - Maskarada. Po trzecie - Maskarada. Po czwarte - nie robić krzywdy. Wypicie ze śmiertelnika mniej niż pół litra nie czyni mu krzywdy. Jest osłabiony, ale żywy i zadowolony, bo nasze ukąszenie wydziela w ludzkim ciele endorfinę. Wypicie więcej niż dwu litrów w większości przypadków powoduje, że coś musisz zrobić z ciałem... Samo polowanie jest proste i na swój sposób - przyjemne. Podejść, zbajerować, ugryźć, zalizać ranę co ją zaleczy i spadać. Patrz - wskazał ręką na miasteczko – gdzie chcesz zapolować?
- Dobra, rozumiem, nie gryźć ludzi jak wściekły pies. Gdzie? Kurwa, nie wiem. Może jakiś pub? Klub? Byle laski tam były, facetów gryźć nie będę. Chyba...
- Mięczak. Jak wpierdalałeś schab to zastanawiałeś się czy ze świni czy z knura? Tu jest to samo. Pub. Dobry wybór; będzie prościej i po drugie - można spić więcej, ludzie zwalają to potem na karb ciepłej wódki czy kaca... Znam tu jeden lokal... Może nie dostaniesz w pysk w drzwiach. - powiedział krytycznie mierząc Młodego wzrokiem, samemu był ubrany w skórzane spodnie i “lekki” ciemno zielony płaszcz. Czarnej koszuli praktycznie nie było widać.
- Może go nie zabiję. - skrzywił się Młody. Nie przejął się wcale uwagą o ciuchach. – Dobra, tu mnie masz, ale zalatuje gejostwem. A jak zobaczą, że właśnie żłopie jakiegoś kolesia? Dopiero by mnie wynieśli... I w sumie jest jeszcze jeden problem. Przecież jestem zimny jak trup.
- Słuszna uwaga. dlatego ważne jest, aby dotknąć kłami jako pierwszymi. Kiedy człowiek zaczyna odczuwać pewną formę ekstazy jaką daje nasz pocałunek - uśmiechnął się - zapominają o takich drobiazgach jak temperatura. To musi być precyzyjne, w tętnicę szyjną - tam krew jest najlepsza i pije się najszybciej... a to ważne właśnie dlatego, aby nikt nie zauważył...
Szli chwilę pustą ulica, po chwili Sven skręcił w boczną i podszedł do przypominającego kamienny kasztel budynku z szyldem “Linnuitus” nad drzwiami. Z wnętrza dobiegały ciężkie dźwięki. Sven chwycił Młodego za bark i zapytał.
- Jak sie nazywasz?
- Ulrich von Jungingen.
- Von... szlachectwa się zachciało...
- pchnął drzwi i rzucił przez ramię – patrz.
Sven wszedł do środka. Główną klientelą knajpy byli Black metalowcy, co miało swoje odzwierciedlenie w wystroju. Dużo kamienia, grubo ciosanego drewna. Jakieś trzaski z głośników, opary alkoholu i papierosowy dym. Rozejrzał się jakby szukał znajomych, krzyknął “Hei Gunter, Olav. O! Heidi! Hyvää päivää”, co spowodowało zamieszanie przy jednym z większych stolików i towarzystwo tam siedzące rzuciło kilka uwag w kierunku Svena.


Pomachał ręką w geście “zaraz” czy może “mam was w dupie” i poszedł do baru. Zamówił coś i barman przeszedł na drugą stronę do kija i zaczął nalewać piwo. Sven spojrzał na von Jungingena i poszedł za barmanem. Młody nie zauważył, czy coś powiedział, kiedy wpychał się pomiędzy siedzących na barowych stołkach mężczyzn, czy po prostu się wepchnął. Widział jak mężczyzna podaje wampirowi stojącą dalej popielniczkę... Ten wyciągnął po nią rękę nachylając się nad karkiem. Kły dotknęły szyi. Dziesięć, dwanaście sekund później Sven miał popielniczkę i szukał w płaszczu papierosów. Dostał jednego na sępa od barmana i poczekał na piwo. Nikt niczego nie zauważył.
- [i]Pytania?[/u] - zapytał kiedy pojawił się z piwem i popiołką przed Młodym. Czerwony ognik w jego ustach był niepokojący. Może dlatego, że nigdy nie widział Kadery z papierosem.
- Yyy... i nic nie poczuł? - Młody stał w podartych spodniach i skórzanej kurtce na środku pubu, wyglądając trochę jak strach na wróble.
- Yyy. Nie. - odparł Sven. –N o dobra. Poczuł. Przez chwilę było mu dobrze. Więcej trzeba się przejmować wszystkimi innymi, którzy patrzą, albo lustrami, aby sam kąsany nie zauważył. Więc na pierwszy raz nie zgrywaj ważniaka. Za barem jest przejście na drugą salę i przejście do kibelków. Ja idę pogadać. Jak będą tam jakieś wrzaski, albo będę musiał potem cokolwiek komukolwiek tłumaczyć, albo kogoś prać to... - odwinął się na pięcie i powędrował w kierunku stolika. Siedzący przy nim na pewno go znali, choć ich wzajemne stosunki wydawały się “szorstkie”... ale może Sven tak miał ze wszystkimi? Takie “kto się czubi ten się lubi”?

W każdym bądź razie, męczył Tommiego. “Zajebiście, kurwa, idź sobie kogoś dziabnij. Przyprowadził go tu, to chociażby powiedział coś więcej. Ale, po co. Chociaż, chyba nie jest taki mały, by go ciągle prowadzić za rękę...” - pomyślał zdając sobie sprawę z faktu, że gdyby Sven trzymał go za rączkę to byłby jeszcze bardziej nim zmęczony. Tommy wszedł do drugiej sali, w ustach już miał żółty filter malboro. Stary go peszył. Ponadto, nie widział nikogo szczególnego przy barze, czy na głównej sali, kto by się nadawał do... tego. Najlepiej nadawałaby się jakaś młoda dupa. I pijana...

I taka się znalazła.




Siedziała gdzieś w kącie z kumplami na czarnych kanapach. Młody nie czekał długo. Podbił do nich, siedziała akurat z boku. Zlał resztę jej załogi i zaczął się do niej przymilać, zaczął gadkę z cyklu “wszystkie lecą na gitarzystów”. Dziewczyna bez problemu rozmawiała po angielsku, co ucieszyło Młodego. Chyba jej się podobał, bo zaczęła trzepotać rzęskami, odgarniać włosy i w ogóle. Tommy czuł jej zapach. Zapach papierosowego dymu, dziewczęcego potu, parującego alkoholu i tanich perfum. Idealna nastka, co wyrwała się po cichu z domu, kiedy jej starzy już spali. Kusiła. Siedzieli już dobre pół godziny.

Odwróciła się do niego i wydęła policzek od środka językiem. Nie czekał dłużej. Wstał, odruchowo chcąc złapać ją za rękę. Na szczęście to ona złapała go za rękaw kurtki. Poszli do damskiego, zamknęli się w jakiejś kabinie. Dziewczyna przywarła do jego ust. Chwycił jej nagie ramiona. Jęknęła z przerażenia, czując zimno jego dłoni. Później, kiedy zatopił kły w jej szyi jęczała już tylko z rozkoszy. Spijał jej krew powolnymi łykami. Kiedy wypił z 0,5 zawahał się. Uczucie było wspaniałe, miał ochotę na znacznie więcej. Więcej, niż mógł sobie pozwolić. Upił jeszcze dwa, trzy, może cztery łyki.. Tak ciężko było się powstrzymać... Kainita oderwał się od jej szyi, a karminowa krew pociekła dwoma stróżkami wzdłuż jej obojczyka. Prawie zapomniał, zlizał krew z jej szyi, całując ja w miejsce zranienia. Dziewczyna prawie poleciała mu przez ręce. Wypadli z kabiny, wzbudzając niezdrowe zainteresowanie kilku lasek poprawiających makijaż nad umywalkami.
- Osketus. - rzucił w ich stronę, po czym oparł dziewczynę o ścianę. Powiedzieć, że rzygała to był szczyt możliwości fińskiego dla Tommy’ego.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską.
- Tak... chyba tak. – odpowiedziała niewyraźnie.
- Zasłabłaś nagle, chyba za dużo wypiłaś. - dziewczyna pokręciła pół przytomnie głową. Młody odprowadził ją do jej kumpli, niespecjalnie przejętych jej zniknięciem. Młodociane towarzystwo przy stoliku musiało zresztą raczyć się czymś spod stołu, bo rżniętym, lekkim piwem to nie można było się aż tak ściorać... Poczuł potrzebę pochwalenia się nowym doświadczeniem Svenowi, ale jednocześnie nie chciał go widzieć. Postanowił jednak wrócić do niego.

Sven siedział dalej ze “swoją” ekipą. Gadał, pił piwo, śmiał się z głupawych uwag i suchych dowcipów. Młody widział subtelne różnice pomiędzy nim, a resztą - nie tylko w jakości rzeczy, które nosił, w wartości tego w co był ubrany, ale również - a może przede wszystkim - w zachowaniu. Zachowywał się trochę inaczej niż człowiek. Dla ludzi to było może niedostrzegalnie i niewyczuwalne, ale Młody w jakiś sposób dostrzegał tą różnicę... Jakby w każdej chwili kontrolował sytuację. Wiedział co powiedzieć. I wiedział co odpowiedzą jego rozmówcy. Jakby to już wszystko przeżył… Po chwili Sven wstał i z kilkoma pustymi kuflami idzie w kierunku baru.

- Siemasz? - zagaił Młody.
- Co jest? - odparł.
- Nic szczególnego. Wypatroszyłem właśnie jakąś laskę w kiblu.
- Co?!
Młody obserwował reakcję Svena. Po czym się zaśmiał. Stary wysunął kły, a przez nie język.
- Padnę na zawał... Vitae jest cenna. Nigdy nie wies,z kiedy będzie ci potrzebna i kiedy będziesz miał możliwość kolejnego polowania. Więc poluj kiedy możesz i staraj się mieć zawsze pełny zapas. Idę po piwo.
- Dobra robota.
- dodał przez ramie odchodząc.


***************


Gdy wracali zauważyli światła samochodu, po chwili taksówka zbliżyła się do nich i kierowca nawet przystanął pytając czy podwieźć. Tu w Ivalo taksówkarze byli bardzo uprzejmi - miasteczko nie było duże i trzeba było wykorzystać każdą okazję do zarobku.
- Kyllä, onnellinen. Poikani on todennäköisesti hieman kylmä... Mutta tiedätkö lapset nykyään ovat syyttely... - odparł Sven z dziką satysfakcją patrząc na Młodego i otwierając drzwi samochodu. Kierowca również się uśmiechnął.
- Kyllä, tiedän jotain. Hän on poika tuossa iässä. Pelaa villejä musiikkia...
Sven podał adres i samochód zawrócił i wolno potoczył się po drodze. Sven rozmawiał z taksówkarzem. Patrzącemu na tą rozmowę z boku “Ulrichowi” wydawało się, że z każdym zdaniem, ba, z każdym wyrazem panowie stają się coraz lepszymi przyjaciółmi. Dojechali do domu i Sven zapłacił dając znacznie więcej niż wskazywał licznik.

Sven wszedł do domu i zdjął płaszcz. Przez chwilę przyglądał się innemu paltu wiszącemu w przedpokoju. Z salonu słychać było jakąś rozmowę, w języku dla Młodego nieznanym. Niektóre ze słów czy całych zwrotów były powtarzane.


- Cześć - powiedział Sven jakby nigdy nic kiedy wszedł do kuchni i wkładał lody do lodówki.
- Cześć - odpowiedziała kobieta i zwróciła się do jednego z bliźniaków: - Poczyniłeś ogromne postępy od naszej ostatniej rozmowy...
- Dziękuję... - chłopak spojrzał na Svena i dodał – Pójdę już...
- Oczywiście Ingvarze. Mam nadzieję, że porozmawiamy jeszcze później... - powiedziała miękko za odchodzącym. Kiedy zniknął na schodach zapytała.
- Co się stało? Ah, - zmieniła temat – my się chyba nie znamy - podeszła do Młodego i wyciągnęła rękę.
Margot.
- Kurt - powiedział Młody, całując ją w dłoń.
- Miło mi poznać. Kilka rzeczy słyszałam o tobie...
- Wczorajszej nocy wpadłem w szał. - Stwierdził Sven sucho. – Chłopaki byli tego świadkami. Muszę iść to załatwić...
- Ja pójdę z nimi porozmawiać... Kobieta lepiej to załatwi. Dla... - spojrzała na Kurta i dokończyła uśmiechając się. – Nieważne.
- Margot, ja...
- Wiem. I poza swoimi mocami mam jeszcze inne możliwości - powiedziała odchodząc.
- Jeżeli chcieliby odejść... dam im wszystko czego potrzebują, czego będą kiedykolwiek potrzebować... - wampirzyca zatrzymała się na chwilę, ale nie powiedziała ani słowa. Markus chwycił stojąca na stole paterę i cisnął nią o ścianę .
Szlag jasny! – krzyknął.

Podszedł do kanapy, na której poprzednio siedział Ingvar i usiadł wyciągając nogi na stolik. Tommy, a teraz już właściwie Kurt, jak sobie wymyślił, znalazł gdzieś ledwo napoczętą wódkę, litrowego Stocka i przysiadł się obok Svena, nucąc “always look on the bright side of life”. Zaciekawił go podręcznik, który leżał na stole. Skądś go kojarzył... a, tak, dostał nim w łeb, kiedy siedzieli we Florencji. Nie chcąc zakłócać spokoju Svenowi, rozlał do dwóch kufli po piwie wódki. Rozgryzł sobie nadgarstek i wlał do każdego trochę krwi, żeby dało się to wypić. Po czym wziął podręcznik do rąk i zaczął go wertować.
- Ej, wiedziałeś, że moszna to po niemiecku hodenzack? - wypalił.
- Leider so. Unsere Existenz ist nutzliches Wissen. In diesen Tagen, vielleicht ein bisschen weniger, weil sie alle sprechen English, aber vor ein paar Jahren... Was ist letzte Nacht passiert?
Zanim Kurt przewertował słownik w poszukiwaniu wyrazów trochę czasu minęło. Nie wiedział, co powiedzieć, gdy zrozumiał sens słów.
- Wpadłeś w szał. - w końcu odparł.
- To wiem. - powiedział Sven patrząc przed siebie. – Szał, czy też jak kto woli Wyzwolenie Bestii odbiera nie tylko logiczny osąd, ale również pamięć tego okresu. Obejrzałem pokój i do niczego to nie pasuje...
- Wyzwolenie. Dobra nazwa dla tego dziadostwa, jakie tam odpieprzyłeś, ale nie przejmuj się, nikomu nic się nie stało. Rzucałeś sobie tylko mną jak szmacianą lalką, ale poza tym, wszystko było w porządku. – Młody pociągnął spory haust z naczynia.
- Aha. - odpowiedział sięgajac po kufel. – W takim wypadku nic nie jest w porządku. Raz, że łamie to wszelkie zasady, dwa można przy tym się wypierdolić. Nie do końca kontrolujesz zasób vitae. Masz klan jest bardziej na to podatny i trzeba uważać. Drugim pierdolnikiem, którego nie kontrolujemy jest Rotschreck - paraliżujący strach przed ogniem i dniem. Jedno i drugie może cie wykończyć. Jedyny sposób, aby zyskać kontrolę to własna siła woli. Tyle, że ona też nie jest niezłamywalna...
- Zaraz... I czy ty sugerujesz, że też mogę się zamienić w to gówno?
- Aha. Dokładnie tak.
- Jaki klan?
- Brujah. Klan Brujah. Kainici dzielą się na klany, które są jakimś odpowiednikiem narodów. My często nazywani jesteśmy "buntownikami bez powodu", "krzykaczami" czy "mętami", bo po prostu mamy taką naturę. Naszą wadą jest to, że szybko się denerwujemy, przez to, że każdy z nas jest przemieniany w gniewie. Mówi się, że tylko taka przemiana się udaje. Prawda jest jednak trochę inna. Jesteśmy wściekli z innego powodu. To starożytna, powtarzana tylko szeptem, legenda, która mówi o tym, że założyciel linii krwi klanu popełnił najcięższy z możliwych grzechów - zdiabolizował swojego Sire. Wbrew powszechnemu mniemaniu założycielem tego klanu nie był Brujah, lecz jego dziecię Troile. Legenda głosi, że Brujah był wielkim filozofem, którego pochłaniały studia nad naturą czasu. Jego badania doprowadziły go do opracowania zdumiewającej dyscypliny, potężnej mocy, pozwalającej do pewnego stopnia kontrolować upływ czasu - spowalniać go, przyspieszać, a nawet zatrzymywać na kilka chwil. Zazdrosny Troile, chcąc wykraść ojcu sekret władzy nad czasem, zamordował go, i wypił jego krew. Nie zdołał jednak posiąść mocy, której tak pożądał, a gniew, którym wówczas zapłonął, stał się przekleństwem jego i jego potomków aż po dziś dzień. Podobno Stary Brujah zdołał przed śmiercią przekazać tajemnicę panowania nad czasem swemu młodszemu synowi, który po zagładzie ojca przybrał jego imię i uciekł w obawie przed swoim bratem, a którego potomkowie, nazywający siebie Prawdziwymi Brujahami, poprzysięgli dozgonną zemstę synom Troile'a.
- zawiesił głos na chwilę, po czym ciągnął dalej. – Być może, aby odkupić tą winę ojcobójstwa przez całe stulecia próbowaliśmy zbudować idealne społeczeństwo, bez cierpień, wyzysku i podłości, gdzie wszyscy - ludzie i wampiry byliby sobie równi. Co dziwniejsze, udało nam się stworzyć prawdziwą utopię, istny raj na Ziemi, oazę szczęścia i spokoju; miasto, którego sama nazwa przynosiła nieco ukojenia naszym krwawiącym sercom - Kartaginę. Wydawało się, że pokojowe współistnienie potomków Kaina - nas i Setha - ludzi; promieniować będzie na cały świat, niosąc pokój zarówno śmiertelnikom, jak i dzieciom nocy. Niestety to, co dla jednych stanowiło urzeczywistnienie ideału, dla innych było solą w oku; zwierciadłem, które ukazywało im ich własną małość i pychę. Ventrue, kontrolujący rzymski Senat, doprowadzili do wojny. Legiony Scypiona zniszczyły Kartaginę, obracając w gruzy ziszczony sen naszego klanu. Niektórzy powiadają, że w nikczemnym dziele zniszczenia wspierali Ventrue Toreadorzy, za co Brujahowie darzą ich do dzisiaj, w najlepszym wypadku, źle skrywaną pogardą.
- Podzieliliśmy się – kontynuował po krótkiej przerwie. – Część z nas zaczęła walczyć z naszymi wrogami, przy użyciu wszystkich dostępnych metod, nawet tych na wskroś złych i podłych. Inni z kolei pragnęli za wszelką cenę przywrócić do życia sen o zniszczonej Kartaginie. Organizowali i wspierali bunty chłopskie w średniowieczu, dążąc do obalenia feudalizmu. Wspieraliśmy wszelkie nowożytne ruchy społeczne i polityczne, które przyciągały nas niczym lampa ćmy. Rewolucja Francuska, komuny utopijnych socjalistów, Rewolucja Październikowa, a nawet faszyzm - wszystko to stanowiło dla nas krok na drodze ku idealnemu społeczeństwu, nawet dziś niektórzy z nich wierzą w teorie Mao i Pol Pota...

Sven dopił wódkę i wstał z kanapy.
- Młody. My wszyscy jesteśmy anrchistami, taki mamy przydomek. Jesteśmy nonkorformistami, mającymi wszystko w dupie i łamiącymi zasady dla samej przyjemności ich łamania. Tyle, że co to za bunt, kiedy idziesz w tłumie takich samych jak ty buntowników? Pomyśl o tym. Czy nie fajnie byłoby się zbuntować przeciwko własnemu buntowi? Wkurwiać cała resztę buntem przeciwko ich buntowi? Naszą największą potęgą jest zrozumienie czasu. Każdy z nas musi wiedzieć kiedy jest czas, aby się buntować, a kiedy - czas płynięcia z prądem... Ta jedna rzecz została nam wszystkim po Prawdziwym Brujahu, tej jednej rzeczy to gówno Troil nie zdołał zepsuć - zrozumienie czasu i panowanie nad swoim buntem. Ty, albo się tego nauczysz, albo dołączysz do tych wszystkich śmieci, które buntują się tak samo dobrze i skutecznie jak bydło przeganiane stadami z miejsca na miejsce.

Sven poszedł do kuchni i zmysły Kurta wyłowiły otwarcie lodówki i chlupot kolejnej “małej wódki”, dwóch dokładniej. Potem rozległy się kolejne dźwięki, chyba cięcia czegoś... Młody wyczuwał, że dostał chwilę na przetrawienie wszystkiego, co usłyszał.

Na schodach słychać było kroki i szelest długiej sukni.
Margot w zupełnie innej kreacji przeszła koło siedzącego Kurta i szepnęła:
- Postaraj się nam nie przeszkadzać. Proszę. - przeszła dalej nie czekając na odpowiedź i otworzyła drzwi do wydzielonej jadalni. Stół był przygotowany. Zastawa, świece... Wampirzyca wlała do kielicha swoją krew i usiadła po przeciwnej stronie stołu. Po chwili pojawił się Sven i utoczył swojej krwi do jej kielicha. Usiedli naprzeciwko siebie i rozpoczęli rozmowę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=USXHxgWoS9g[/media]

Rozmowę dziwną. Pełną niedopowiedzeń, ukrytych znaczeń, symboli, kontekstów... Czegoś, o czym tylko oni wiedzieli, czym tylko oni żyli. Zdawało się, że zupełnie zatracili się w sobie, w swojej rzeczywistości... Kurt miał wrażenie, że podgląda, włazi z glanami w czyjąś najświętszą strefę, ale jednocześnie nie mógł się odwrócić, oderwać od tej w jakiś sposób pięknej sceny. Atmosfera odurzała jak zioło. Zapach gęstej i potężnej kainickiej krwi nęcił go, doprowadzał do szaleństwa...

Nie mógł tego wytrzymać. Wyszedł.


* - potence, celerity
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 05-07-2013 o 23:59.
Revan jest offline