Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2013, 17:59   #21
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Atlanta, USA 21 marca 1987 roku.



Taksówka podjechała pod hotel "Continental" i Markus wysiadł nie czekając, aż ktoś otworzy drzwi. Przeszedł przez lobby i doszedł do wydzielonej windy pilnowanej przez służbę hotelową. Bez słowa minął ochroniarzy i wszedł do windy. Kiedy drzwi się otworzyły i znaleźli się w niewielkim, pustym korytarzu Markus powiedział:
- Młody, idziesz metr za mną po lewej stronie... - chwycił za klamkę. Tommy niespiesznie usanowił się na wyznaczonej pozycji. Fosser otworzył drzwi. Spokojnie, może nawet zbyt spokojnie, zbyt wolno, jakby bawił się tym gestem. Wszedł na salę i zaczął iść w kierunku loży Księżnej, doskonale wiedział, gdzie ona się znajduje... Już pierwsze kroki spowodowały, że znaczna część rozmów ucichła, a oczy wielu obecnych zwróciły się bezpośrednio na Markusa. Reszta obserwowała go ukradkiem, w lepszy lub gorszy sposób maskując uczucia jakie pojawiały się na twarzach. Gdzieś ktoś usiłował zniknąć i powoli zmierzał w kierunku wyjścia. Nie było najmniejszych wątpliwości, że większość rozpoznała przechodzącego. Księżna dostrzegła go również i przerwała rozmowę, którą toczyła.
- Znów Ty?!? - prychnęła prawie - Czy sądzisz, że zapomnieliśmy o wybuchu hotelu?
- Pani, -
Markus skłonił się - ten niefortunny wy...
- Nie zamierzamy tego słuchać... Nie zgadzamy się na twój pobyt w domenie. Jutro ją opuścisz. John wskaże ci pokój... -
wampirzyca machnęła wiktoriańskim wachlarzem na stojącego przy jej loży mężczyznę.
Potężny Rockers bez słowa, ale pobrzękując licznymi łańcuchami ruszył w kierunku bocznego wyjścia z sali; Markus ukłonił się ponownie i spokojnie podążył za przewodnikiem. Na korytarzu, na którym się znaleźli, nie było nikogo i przewodnik lekko przyspieszył kroku...

Po kilkudziesięciu metrach wszyscy znaleźli się pod drzwiami, które przewodnik otworzył przed Markusem. Sam stanął wyprężony jak struna na korytarzu, obok wejścia. Wnętrze apartamentu było nowocześnie, ale stylowo i elegancko urządzone. Na dźwięk zamykanych drzwi mężczyzna stojący przy oknie odwrócił się. Elegancko przycięte wąsy i broda kontrastowały ze skórzaną kurtą i bojówkami wpuszczonymi w glany. Całości "metalowego" image dopełniają łańcuchy i brutalnie oćwiekowane rękawiczki.
- Ty, Pancur, jak sie wabisz? - zapytał tonem "wyjebać ci w kły" zupełnie pomijając obecność Markusa.
- Nie twój zasrany interes. - odszczekał Tommy.
- Taki mały, a taki wyszczekany. Zostało po tatusiu? I pewnie liczysz na to, że tatuś cie obroni? Co szczylu?
- A chcesz sprawdzić? Pała cię swędzi? Wybacz, ale dzisiaj cię nie podrapię, kotku.

Młody musiał przyznać, że nie zauważył... W jednej chwili Brudas był przy oknie, w drugiej stał przed nim, a długie ćwieki wbijały się w gardło Kurta: Niedosłyszałem. Coś mówiłeś?
- Co? Nie, ja nie. Ale on tak. -
spojrzał się w stronę, gdzie nie było Markusa, tak, by zwróciło to uwagę przeciwnika. Ten faktycznie odwrócił się i Tommy wykorzystał okazję do przywalenia idiocie z bańki. Cios był porządny, tamtego trochę odrzuciło do tyłu, ale też nie walczył po raz pierwszy i równowagę szybko złapał przestawiając nogę. Tommy nie lubił być traktowany jak śmieć. Instynktownie jego umysł wykorzystał moc kainickiej krwi i ciało stało się mocniejsze i szybsze* - wściekle przywalił przeciwnikowi w tors słysząc trzask łamanych kości. Tamten cofnął się jeszcze o krok, tylko po to, aby w następnej chwili nabrać dodatkowego rozpędu i przywalić Tommy’emu z kolana w tors. Siła ciosu była na tyle spora, że wampir hollywoodzkim lopem poleciał do tyłu jednocześnie słysząc otwierające się drzwi. Ktoś kolejny wchodził do pomieszczenia, jednak w tej sytuacji nie było specjalnych szans na zobaczenie wchodzącego. Kiedy Cannoda wylądował na puszystym dywanie zdał sobie sprawę, że mostek znajduje się nieco głębiej niż powienien... i na pewno jest kilkuczęściowy. Tommy uświadomił sobie, że cios był znacznie mocniejszy, jego umiejętności znaczną część ciosu “posłały w pizdu” **; wiedział już, ze jest za wolny... przeciwnik był znacznie szybszy od niego. “Kurwa, pewnie biegał więcej” - pomyślał coraz bardziej wściekły. Zaleczył trochę “zniszczoną” klatkę piersiową. Musiał jakoś zwiększyć własną mobilność, zręczność, szybkość. Nie chciał obrywać, wolał się uchylać... Myśli wypłynęły gdzieś z bardzo głębokich zakamarków świadomości, kainickiej, starej świadomości... Uformowały się w rozkaz i coś się zmieniło. Nie w samym Cannodzie, tylko w otoczeniu. Efektem jednak tego było to, że był szybszy, czy może zwinniejszy...

Wstał na nogi i rzucił się nogami na przeciwnika chcąc go obalić. Tamten nie był już tak szybki i dwa precyzyjne kopniaki sprowadziły go do parteru. Kiedy metal upadł, Tommy poprawił mu z glana z pysk. Tamten jednak zaczął się zbierać - najwidoczniej wcale nie miał dosyć. Canoda czuł, jak z każdą chwilą ilość krwi w jego organizmie maleje. Każde użycie mocy zmieniało część krwi w nadludzkie możliwości. W tej walce nie mijały minuty. Mijały sekundy... Cannoda sprzedał kolejnego buta wstającemu i solidny kopniak wyłamał mu bark podrzucając jednocześnie do góry. *** Tamten wykorzystał to i w powietrzu zrobił scyzora i stanął na nogi. Wyłamany bark najwidoczniej nie robił na nim specjalnego wrażenia. Za to na twarzy wymalował się obraz przerażającej bestii **** “Wjechałem w gówno, to może chociaż przejadę się na nim jak najdalej.” - pomyślał Tommy pozwalając krwi zaleczyć kolejne obrażenia. Skoczył w kierunku tamtego starając się zmniejszyć dystans. Zdrowa ręka gość chwycił kanapę i skrócił jej dystans do Młodego... Ten wślizgnął się pod przelatujący mebel jednocześnie go unikając. Jednak ułamek sekundy później pożałował tego pomysłu... Metal też miał glany i dobrze wiedział do czego służą, choć trafił z półwyskoku w udo, a nie w brzuch. Sam odskoczył do tylu, kanapa właśnie zaliczyła ścianę, zlewając się w jedno z odgłosem zamykających się drzwi. Tommy spojrzał w tamtą stronę zauważając Księżną Atlanty, nie miał jednak czasu na długie zastanawianie się “o co kaman” - musiał się bowiem zająć nadlatującym stołem. Rzucił się w bok unikając kolejnego mebla. Rozpędził się i wykorzystując fotel jako odskocznię przywalił z buta w głowę brudasa. Cios dosięgnął celu, ale nie był tak mocny jak się Cannodzie wydawało.

- Jak już demolujesz mi hotel to przynajmniej nie odpuszczaj Młodemu... - rozległ się głos od strony drzwi. Tommy wiedział, że vitae zaczyna mu już powoli brakować. Chwila rozkojarzenia kosztowała jednak wiele - metal kolejnym kopem wysłał go w kolejny lot dookoła ziemi. Tommy zamortyzował małe rendez vous ze ścianą. Ogarnął się w miarę szybko i czekał na ruch przeciwnika. Wkurzał go, wysyłając mu całusa. Oczy tamtego zapalily się na czerwono, a paznokcie zamieniły w szpony. Facet wyglądał jakby wpadł w szał.
Dla Tommy’ego to była nowość. O ile wcześniejsze grymasy przeciwnika nie robiły na nim wrażenia, to ta nagła metamorfoza już tak. Wkurzył się. Nie, on w końcu zaczął... Tommy był w nowym miejscu, żeby nie powiedzieć obcym, a jego Stary nic sobie z tego nie robił. Głupi sukinsyn. Teraz, wyglądało to na to, że zostanie poszatkowany przez połączenie małpy z nietoperzem. Tommy chwycił boczny stolik, na którym stało jakieś podłużne drewniane “pudło” przypominająca “opakowanie” na miecz. Blat mógł służyć jako przynajmniej chwilowa osłona przed szponami... Kaseta jednak zaczęła spadać na ziemię. Na twarzy Metala odmalowało się przerażenie... Wtedy stało się coś dziwnego - przed oczami Tommy’ego mignął spory, czarny kształt, który w następnej chwili stał się Księżną Atlanty leżącą na ziemi i przyciskającą kurczowo do piersi drewnianą skrzynkę, która nie zdążyła spaść na podłogę.

- Dość tego! - powiedziała lodowato - Bo usadzę obu. Vitae macie już na tyle mało, że nie jesteście mi w stanie zagrozić... Spojrzała na Cannodę, do którego ewidentnie miała bliżej.
Tommy odstąpił. Z trudem. Zrobił coś, czego wynik go zaskoczył. Zrobił krok w tył, aby zapewnić sobie odpowiedni dystans między księżną a nim. Cały czas patrzył w oczy swojemu przeciwnikowi.
- No, lepiej. - Księżna wstała z podłogi i odłożyła skrzynkę na inny stolik. - Ojcze? Czy ja mam panów sobie przedstawić, czy w końcu weźmiesz się za bycie Rodzicem?!?
Tommy nic nie mówił. Obserwował, trawił sytuację, analizował. “Ojcze?”.

Markus odstawił karafkę z whisky i skrzywił się lekko:
- Tennesy? Schodzisz na psy. Lukrecjo. Ale nich będzie. W kolejności starszeństwa - Karl, Lukrecja, Kurt. - wskazał kolejno ręką - Rodzinka w komplecie, jak zwykle kochająca się...
- Rodzinka? -
parsknął Kurt. - Jaka znowu, kurwa, rodzinka?
- Cała nasz trójka -
Brudas podszedł do drewnianej kasety i odchylił wieko - została przemieniona przez niego - wskazał ręką na Markusa. - Według krwi jesteś moim młodszym bratem, tak jak ona jest twoją starszą siostrą.
- No popatrz... brzmi jak czysta sielanka. Co tam jest, że się tak tego boicie? -
wskazał Tommy na kasetkę.
- Nie tego. O to. Resztka mojego człowieczeństwa, ostatnia rzecz, która pozostała mi po śmiertelnym życiu.
Młody próbował zajrzeć co jest w tej skrzynce, mając się na baczności przed jakąkolwiek formą agresji ze strony Karla.
- M... motyka? - parsknął. Potem zaśmiał się. Potem omal nie turlał się ze śmiechu.
- Kuffa. No co? Jestem niepiśmiennym chłopem pańszczyźnianym przemienionym 12 sierpnia 627 roku... - odparł Karl całkiem poważnie - A Ty co masz w pokoju? Wymalowane sprayem “No Future”?
- Ja nic nie mam w pokoju. A już na pewno nie motykę. -
Kurt był wybitnie rozbawiony.
- Nieważne. Zobaczę przy okazji. Mogę mu przyjebać? Tak na serio? Nabija się z mojej motyki...
- A wcześniej to kurwa co było, tak na niby? -
żachnął się Tommy.
- Aha, tak. Na niby. - uśmiechnął się i pokazał język - Choć mnie zaskoczyłeś. Stary ci na pewno nie powiedział, więc albo jesteś cholernie inteligentny, albo miałeś cholerne szczęście...
- Wybierz co ci pasuje.
- Mężczyźni porównujący swoje fiutki... Co za dno... -
Lukrecja usiadła. - To co jest ważne. Młody. Jeżeli kiedyś będziesz czegoś potrzebował, to każde z nas - przez wzgląd na niego - ci pomoże. Tego samego będziemy oczekiwali od ciebie. Jeżeli kiedykolwiek się wyda kim naprawdę jesteś - wszyscy możemy mieć poważne problemy. Markus na pewno nie powiedział ci kim jest i jakiej krwi jesteś potomkiem.
- Chuj mi powiedział przez ten cały czas, jedyne co to każe sobie oglądać jego dupę z odległości metra.

Tym razem i Karl i Lukrecja parsknęli śmiechem.
- Czyli jeszcze tacisynek. Nie uwolnił Cię. Księżno co ze zniszczeniami?
- Markusie, ponieważ odpowiadasz w Tradycji za swe Dziecię, którego jeszcze nie uwolniłeś uznaję Cię winnym spowodowania przez niego zniszczeń oraz wprowadzenia zamieszania w mojej Atlancie. -
Księżna stwierdziła z ledwo utrzymywaną powagą. Doskonale zagraną ledwo utrzymywaną powagą - Kain mi świadkiem, że zawsze chciałam to powiedzieć...
- Uff. Dobrze, że nie ja napieprzałem kanapą. -
odszczeknął Cannoda.
- Każdy następny jest lepszy. Nasz kolejny brat, lub siostra będzie potworem... Ale to za jakieś trzysta lat... Bo wcześniej to on, cię Młody nie wypuści ze swoich łap...Trzysta lat jako przynieś, podaj, pozamiataj...
- Potworem?
- Jego krew, twoje wyszczekanie i temperament naszego klanu. Ja bym tego nie chciała mieć u siebie w domenie... jak się nie nauczysz nad tym panować, bo on cię nie nauczy na pewno, to szybko ktoś ci da w kły. A jesteś młody, nie masz wiedzy, doświadczenia... Jesteś łatwym celem... Niezależnie czy ktoś będzie chciał załatwić Ciebie, czy Markusa za twoją pomocą.
- O co chodzi z tą krwią? Czemu nikt nie może się dowiedzieć, kim jestem?
- Bo nie. -
uciął Markus. - może na następnym naszym rodzinnym konklawe będziesz na tyle potężnym, aby zadbać o nasze tajemnice. Teraz - im mniej wiesz, przynajmniej w tej dziedzinie, tym krócej cie przesłuchują. Oficjalnie jesteś Kurt syn Marcusa klanu Brujah i masz bardzo daleko do nich - obojga. Chciałem, abyście się poznali. Zapamiętali swoje twarze, postury, bo to najmniej zmienna część naszej egzystencji. Nazwiska, domy, miejsca... Setki, tysiące...
- A po co to wszystko?
- Ludzie nie mogą wiedzieć, że istniejemy. To niezłamywalne prawo. Kiedyś palono na stosach, teraz również się z nami walczy. Sami walczymy między sobą, ale świat śmiertelnych też chętnie by nas wyeliminował. Aby nie rzucać podejrzeń, co jakiś czas znikamy w jednym miejscu, pojawiamy się w innym, na tyle często, aby nikt nie interesował się tym dlaczego się nie starzejemy... -
odpowiedział Marcus zupełnie nie na to pytanie, które zostało zadane.

Tommy słuchał. Udawał, że rozumie. W międzyczasie wyjął fajka ze zmiętej paczki. Został tylko jeden, reszte pogniótł mu Karl w trakcie walki. Lukrecja rzuciła mu coś czarnego. Złapał, to była metalowa papierośnica z emblematem brujahów wykonanym z prawie czarnego szkliwa. W środku były Malboro czerwone.
- Dzięki. - rzucił, był trochę zdziwiony, ale darowanej fajce się na markę nie patrzy. Odpalił zapałkę o wycięty kawałek draski.
- Nie ma sprawy. Mogę ci wysyłać paczkę co noc byleś się trzymał z dala od mojego hotelu, mojego miasta i mnie. Jak widać po tym pokoju nasza rodzinka to chodzący, obecnie poczwórny, generator rozpierdolu... Zapewne chcecie coś wrzucić na kieł? Barek w zwykłym miejscu... Ojcze, chciałabym z tobą porozmawiać... na osobności.
- Chodźmy zatem -
odparł Marcus wskazując boczne drzwi - Jak wrócicie do rozmowy na pięści to wpierdole obu.

Gdy Markus z Lukrecją zniknęli za drzwiami, Tommy odezwał się.
- Wygrałbym.
- Jasne. Chcesz powtórki teraz czy za jakiś czas? -
Karl podszedł do ściany i wyciągnął z barku karafę i kryształowy puchar:
- Polać jaśnie panu?
- Chętnie. Czemu nie.

Brudas rozlał do dwóch pucharów i podał jeden Kurtowi. Krew była ludzka, ciepła. Karafka widocznie była cały czas podgrzewana do “ludzkiej” temperatury.
- A chcesz teraz wkurwić Markusa? - rzucił Kurt, niby żartem. Wcale nie miał zamiaru się bić, ale był po prostu zaczepny. Z charakteru. - Co ta laska taka nadęta jest? - spytał po chwili.
- Jest tutaj Księżną. Musi taka być. To, że za drzwiami stoi jej najwierniejszy pies nie znaczy, że może odsłonić gardę... Z naszej trójki to tak naprawde ja jestem najspokojniejszy. Spotkacie się kiedyś na jakiejś nawalance to zobaczysz co potrafi... To ona wybuchła ten hotel, przez który Stary nie jest tu mile widziany...
- Zaciekawiłeś mnie. Jaki hotel?
- Ups. Czyżbym się wygadał -
powiedział na nutę “chyba widziałem kotka” - To już nic nie powiem.
- Nie wygadałeś się. Cały czas słyszę o tym wybuchu hotelu, ale o chuj z tym chodzi, to nie wiem... Poza tym, bratu nie powiesz? -
Tommy wyszczerzył kły w formie “ładnie proszę”.
- Poprzedni Książe był właścicielem takiego jednego hotelu. Lukrecja poszła z nim podyskutować na tematy różne i dyskusja stała się gwałtowna... W prasie napisali, że w hotelu gaz wybuchł, żeby jakoś zatuszować sprawę... To tak “w rodzinie”...
- Aha... czyli wszyscy są pojebani. Fajka?
- Nie palę. To niezdrowe... prowadzi do śmierci. -
zdobył się na dowcip. - I za moich czasów ich nie było... Jesteśmy przedstawicielami klanu pojebów. Większość uważa, że jesteśmy w stanie tylko napierdalać i niszczyć, że nie potrafimy myśleć, nie potrafimy tworzyć... Że nie potrafimy utrzymać naszej furii na wodzy... Uwielbiam kiedy inni tak postrzegają Lukrecję - kiedy uważają, że ledwo radzi sobie, że zaraz się potknie, że zaraz straci cierpliwość. A ona tak pięknie ich wodzi za nos...- uśmiechnął się - Co robiłeś za życia, bo założę się, że Markus ci nie powiedział dlaczego cię przemienił... Żadnemu z nas nie powiedział. Uważa, że każdy sam powinien znaleźć w sobie to co jest w nim szczególne, cenne... Jeżeli chcesz wiedzieć...
- Różne rzeczy. -
rzucił niedbale. - Chlałem, ćpałem, chodziłem na laski, grałem, dawałem w mordę, dostawałem w mordę. Nic ciekawego.
- Byłeś już w domu, w Finlandii? Nigdy o nim nikomu nie mów. Wiem, że masz to w dupie co mówię. Jednak ten dom jest jedyną rzeczą, o którą każde z nas naprawdę dba. Które każde z nas nazywa domem. Jeżeli w żadnym z pomieszczeń tego domu niczego nie poczułeś, nic cię nie uderzyło, nic nie zmusiło do myślenia... To Markus nigdy cię nie uwolni, chyba, że sam zginie. Jeżeli było miejsce, które cie poruszyło, to pomyśl co tam zrobiłeś. Dokładnie to musisz zrobić lepiej niż on. Potwierdziłeś moje przypuszczenia Pancur... ale Stary by mnie zabił jakbym ci powiedział wprost. -
uśmiechnął się pokazując fucka.
- Wprost?
- Hmm. -
Karl zamyślił się i jego ciało przez chwilę trwało w idealnym bezruchu przypominając rzeźbę. Wyglądało, że bez silnego naciskanie nie będzie kontynuował tematu. Odwrócił się i podszedł do okna.
- Lepiej co zrobić? Grać pana kurwa wszechmądrego? Mam się lepiej jebnąc w mordę niż on mi, czy może lepiej panować nad jebanym gniewem?! Albo lepiej niż on wpierdolić się komuś w życie buciorami i jeszcze zesrać się na wycieraczke przed drzwiami?!
- Pancur... pomyśl. To cie nie zabije... Poważnie myślisz że wpierdolił ci się w życie z buciorami... znaczy poważnie myślisz ze to wpierdolenie się coś ci zrobiło? A zresztą...
- A zresztą co? -
Młody naciskał. Czuł się jak “wszyscy wiedzą, tylko nie on”.
Karl podszedł do Kurta i nachylił sie do jego ucha:
- Grałeś?
- Grałem.
- On cie uwolni w chwili kiedy zagrasz tak, że zapłacze... I nigdy się nie przyznawaj do tego że ci powiedziałem.
- Że niby jak? Na skrzypcach? Od tego pisku można zęby zgryźć.
- Jak za smiertelnego życia graleś na skrzypcach, to tak, Palancie...
- Każdy nowy jak gra na skrzy... a co ja się wysilam. Byle chłop pańszczyźniany tego nie zrozumie. -
Kurt wyszczerzył kły. Zupełnie jakby czekał na strzał. Karl jednak zignorował uwagę i wydawało się całą osobę Młodego; poszedł usiąść.

Kurt był usatysfakcjonowany uzyskaniem odpowiedzi. Nie dziwił się, że chłopi mieli tak w dupę 14 wieków temu, patrząc po Karlu, skoro tak łatwo z nich cokolwiek wyciągnąć. Usiadł naprzeciwko i zajarał szluga. Kiedyś... może by się zastanawiał. Od wstania spalił już siedem paczek. A noc była jeszcze młoda. Po chwili wstał i podszedł do skrzyneczki z motyką. Wziął ją w ręce. Poobracał, pomacał, gapiąc się na Karla. Zamierzył się do rzutu, licząc na jego reakcję.
- Bardzo ci na niej zależy?
- Zrób coś z nią, to się dowiesz... - odparł chłop głosem, w którym nie było już nic z uległości, czy uniżoności... głosem pana, który powiedział tylko to co chciał powiedzieć.


-------
* potencja, szybkość
** odporność
*** potencja
**** prezencja
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 20-07-2013 o 00:00.
Aschaar jest offline