Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2013, 17:59   #21
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Atlanta, USA 21 marca 1987 roku.



Taksówka podjechała pod hotel "Continental" i Markus wysiadł nie czekając, aż ktoś otworzy drzwi. Przeszedł przez lobby i doszedł do wydzielonej windy pilnowanej przez służbę hotelową. Bez słowa minął ochroniarzy i wszedł do windy. Kiedy drzwi się otworzyły i znaleźli się w niewielkim, pustym korytarzu Markus powiedział:
- Młody, idziesz metr za mną po lewej stronie... - chwycił za klamkę. Tommy niespiesznie usanowił się na wyznaczonej pozycji. Fosser otworzył drzwi. Spokojnie, może nawet zbyt spokojnie, zbyt wolno, jakby bawił się tym gestem. Wszedł na salę i zaczął iść w kierunku loży Księżnej, doskonale wiedział, gdzie ona się znajduje... Już pierwsze kroki spowodowały, że znaczna część rozmów ucichła, a oczy wielu obecnych zwróciły się bezpośrednio na Markusa. Reszta obserwowała go ukradkiem, w lepszy lub gorszy sposób maskując uczucia jakie pojawiały się na twarzach. Gdzieś ktoś usiłował zniknąć i powoli zmierzał w kierunku wyjścia. Nie było najmniejszych wątpliwości, że większość rozpoznała przechodzącego. Księżna dostrzegła go również i przerwała rozmowę, którą toczyła.
- Znów Ty?!? - prychnęła prawie - Czy sądzisz, że zapomnieliśmy o wybuchu hotelu?
- Pani, -
Markus skłonił się - ten niefortunny wy...
- Nie zamierzamy tego słuchać... Nie zgadzamy się na twój pobyt w domenie. Jutro ją opuścisz. John wskaże ci pokój... -
wampirzyca machnęła wiktoriańskim wachlarzem na stojącego przy jej loży mężczyznę.
Potężny Rockers bez słowa, ale pobrzękując licznymi łańcuchami ruszył w kierunku bocznego wyjścia z sali; Markus ukłonił się ponownie i spokojnie podążył za przewodnikiem. Na korytarzu, na którym się znaleźli, nie było nikogo i przewodnik lekko przyspieszył kroku...

Po kilkudziesięciu metrach wszyscy znaleźli się pod drzwiami, które przewodnik otworzył przed Markusem. Sam stanął wyprężony jak struna na korytarzu, obok wejścia. Wnętrze apartamentu było nowocześnie, ale stylowo i elegancko urządzone. Na dźwięk zamykanych drzwi mężczyzna stojący przy oknie odwrócił się. Elegancko przycięte wąsy i broda kontrastowały ze skórzaną kurtą i bojówkami wpuszczonymi w glany. Całości "metalowego" image dopełniają łańcuchy i brutalnie oćwiekowane rękawiczki.
- Ty, Pancur, jak sie wabisz? - zapytał tonem "wyjebać ci w kły" zupełnie pomijając obecność Markusa.
- Nie twój zasrany interes. - odszczekał Tommy.
- Taki mały, a taki wyszczekany. Zostało po tatusiu? I pewnie liczysz na to, że tatuś cie obroni? Co szczylu?
- A chcesz sprawdzić? Pała cię swędzi? Wybacz, ale dzisiaj cię nie podrapię, kotku.

Młody musiał przyznać, że nie zauważył... W jednej chwili Brudas był przy oknie, w drugiej stał przed nim, a długie ćwieki wbijały się w gardło Kurta: Niedosłyszałem. Coś mówiłeś?
- Co? Nie, ja nie. Ale on tak. -
spojrzał się w stronę, gdzie nie było Markusa, tak, by zwróciło to uwagę przeciwnika. Ten faktycznie odwrócił się i Tommy wykorzystał okazję do przywalenia idiocie z bańki. Cios był porządny, tamtego trochę odrzuciło do tyłu, ale też nie walczył po raz pierwszy i równowagę szybko złapał przestawiając nogę. Tommy nie lubił być traktowany jak śmieć. Instynktownie jego umysł wykorzystał moc kainickiej krwi i ciało stało się mocniejsze i szybsze* - wściekle przywalił przeciwnikowi w tors słysząc trzask łamanych kości. Tamten cofnął się jeszcze o krok, tylko po to, aby w następnej chwili nabrać dodatkowego rozpędu i przywalić Tommy’emu z kolana w tors. Siła ciosu była na tyle spora, że wampir hollywoodzkim lopem poleciał do tyłu jednocześnie słysząc otwierające się drzwi. Ktoś kolejny wchodził do pomieszczenia, jednak w tej sytuacji nie było specjalnych szans na zobaczenie wchodzącego. Kiedy Cannoda wylądował na puszystym dywanie zdał sobie sprawę, że mostek znajduje się nieco głębiej niż powienien... i na pewno jest kilkuczęściowy. Tommy uświadomił sobie, że cios był znacznie mocniejszy, jego umiejętności znaczną część ciosu “posłały w pizdu” **; wiedział już, ze jest za wolny... przeciwnik był znacznie szybszy od niego. “Kurwa, pewnie biegał więcej” - pomyślał coraz bardziej wściekły. Zaleczył trochę “zniszczoną” klatkę piersiową. Musiał jakoś zwiększyć własną mobilność, zręczność, szybkość. Nie chciał obrywać, wolał się uchylać... Myśli wypłynęły gdzieś z bardzo głębokich zakamarków świadomości, kainickiej, starej świadomości... Uformowały się w rozkaz i coś się zmieniło. Nie w samym Cannodzie, tylko w otoczeniu. Efektem jednak tego było to, że był szybszy, czy może zwinniejszy...

Wstał na nogi i rzucił się nogami na przeciwnika chcąc go obalić. Tamten nie był już tak szybki i dwa precyzyjne kopniaki sprowadziły go do parteru. Kiedy metal upadł, Tommy poprawił mu z glana z pysk. Tamten jednak zaczął się zbierać - najwidoczniej wcale nie miał dosyć. Canoda czuł, jak z każdą chwilą ilość krwi w jego organizmie maleje. Każde użycie mocy zmieniało część krwi w nadludzkie możliwości. W tej walce nie mijały minuty. Mijały sekundy... Cannoda sprzedał kolejnego buta wstającemu i solidny kopniak wyłamał mu bark podrzucając jednocześnie do góry. *** Tamten wykorzystał to i w powietrzu zrobił scyzora i stanął na nogi. Wyłamany bark najwidoczniej nie robił na nim specjalnego wrażenia. Za to na twarzy wymalował się obraz przerażającej bestii **** “Wjechałem w gówno, to może chociaż przejadę się na nim jak najdalej.” - pomyślał Tommy pozwalając krwi zaleczyć kolejne obrażenia. Skoczył w kierunku tamtego starając się zmniejszyć dystans. Zdrowa ręka gość chwycił kanapę i skrócił jej dystans do Młodego... Ten wślizgnął się pod przelatujący mebel jednocześnie go unikając. Jednak ułamek sekundy później pożałował tego pomysłu... Metal też miał glany i dobrze wiedział do czego służą, choć trafił z półwyskoku w udo, a nie w brzuch. Sam odskoczył do tylu, kanapa właśnie zaliczyła ścianę, zlewając się w jedno z odgłosem zamykających się drzwi. Tommy spojrzał w tamtą stronę zauważając Księżną Atlanty, nie miał jednak czasu na długie zastanawianie się “o co kaman” - musiał się bowiem zająć nadlatującym stołem. Rzucił się w bok unikając kolejnego mebla. Rozpędził się i wykorzystując fotel jako odskocznię przywalił z buta w głowę brudasa. Cios dosięgnął celu, ale nie był tak mocny jak się Cannodzie wydawało.

- Jak już demolujesz mi hotel to przynajmniej nie odpuszczaj Młodemu... - rozległ się głos od strony drzwi. Tommy wiedział, że vitae zaczyna mu już powoli brakować. Chwila rozkojarzenia kosztowała jednak wiele - metal kolejnym kopem wysłał go w kolejny lot dookoła ziemi. Tommy zamortyzował małe rendez vous ze ścianą. Ogarnął się w miarę szybko i czekał na ruch przeciwnika. Wkurzał go, wysyłając mu całusa. Oczy tamtego zapalily się na czerwono, a paznokcie zamieniły w szpony. Facet wyglądał jakby wpadł w szał.
Dla Tommy’ego to była nowość. O ile wcześniejsze grymasy przeciwnika nie robiły na nim wrażenia, to ta nagła metamorfoza już tak. Wkurzył się. Nie, on w końcu zaczął... Tommy był w nowym miejscu, żeby nie powiedzieć obcym, a jego Stary nic sobie z tego nie robił. Głupi sukinsyn. Teraz, wyglądało to na to, że zostanie poszatkowany przez połączenie małpy z nietoperzem. Tommy chwycił boczny stolik, na którym stało jakieś podłużne drewniane “pudło” przypominająca “opakowanie” na miecz. Blat mógł służyć jako przynajmniej chwilowa osłona przed szponami... Kaseta jednak zaczęła spadać na ziemię. Na twarzy Metala odmalowało się przerażenie... Wtedy stało się coś dziwnego - przed oczami Tommy’ego mignął spory, czarny kształt, który w następnej chwili stał się Księżną Atlanty leżącą na ziemi i przyciskającą kurczowo do piersi drewnianą skrzynkę, która nie zdążyła spaść na podłogę.

- Dość tego! - powiedziała lodowato - Bo usadzę obu. Vitae macie już na tyle mało, że nie jesteście mi w stanie zagrozić... Spojrzała na Cannodę, do którego ewidentnie miała bliżej.
Tommy odstąpił. Z trudem. Zrobił coś, czego wynik go zaskoczył. Zrobił krok w tył, aby zapewnić sobie odpowiedni dystans między księżną a nim. Cały czas patrzył w oczy swojemu przeciwnikowi.
- No, lepiej. - Księżna wstała z podłogi i odłożyła skrzynkę na inny stolik. - Ojcze? Czy ja mam panów sobie przedstawić, czy w końcu weźmiesz się za bycie Rodzicem?!?
Tommy nic nie mówił. Obserwował, trawił sytuację, analizował. “Ojcze?”.

Markus odstawił karafkę z whisky i skrzywił się lekko:
- Tennesy? Schodzisz na psy. Lukrecjo. Ale nich będzie. W kolejności starszeństwa - Karl, Lukrecja, Kurt. - wskazał kolejno ręką - Rodzinka w komplecie, jak zwykle kochająca się...
- Rodzinka? -
parsknął Kurt. - Jaka znowu, kurwa, rodzinka?
- Cała nasz trójka -
Brudas podszedł do drewnianej kasety i odchylił wieko - została przemieniona przez niego - wskazał ręką na Markusa. - Według krwi jesteś moim młodszym bratem, tak jak ona jest twoją starszą siostrą.
- No popatrz... brzmi jak czysta sielanka. Co tam jest, że się tak tego boicie? -
wskazał Tommy na kasetkę.
- Nie tego. O to. Resztka mojego człowieczeństwa, ostatnia rzecz, która pozostała mi po śmiertelnym życiu.
Młody próbował zajrzeć co jest w tej skrzynce, mając się na baczności przed jakąkolwiek formą agresji ze strony Karla.
- M... motyka? - parsknął. Potem zaśmiał się. Potem omal nie turlał się ze śmiechu.
- Kuffa. No co? Jestem niepiśmiennym chłopem pańszczyźnianym przemienionym 12 sierpnia 627 roku... - odparł Karl całkiem poważnie - A Ty co masz w pokoju? Wymalowane sprayem “No Future”?
- Ja nic nie mam w pokoju. A już na pewno nie motykę. -
Kurt był wybitnie rozbawiony.
- Nieważne. Zobaczę przy okazji. Mogę mu przyjebać? Tak na serio? Nabija się z mojej motyki...
- A wcześniej to kurwa co było, tak na niby? -
żachnął się Tommy.
- Aha, tak. Na niby. - uśmiechnął się i pokazał język - Choć mnie zaskoczyłeś. Stary ci na pewno nie powiedział, więc albo jesteś cholernie inteligentny, albo miałeś cholerne szczęście...
- Wybierz co ci pasuje.
- Mężczyźni porównujący swoje fiutki... Co za dno... -
Lukrecja usiadła. - To co jest ważne. Młody. Jeżeli kiedyś będziesz czegoś potrzebował, to każde z nas - przez wzgląd na niego - ci pomoże. Tego samego będziemy oczekiwali od ciebie. Jeżeli kiedykolwiek się wyda kim naprawdę jesteś - wszyscy możemy mieć poważne problemy. Markus na pewno nie powiedział ci kim jest i jakiej krwi jesteś potomkiem.
- Chuj mi powiedział przez ten cały czas, jedyne co to każe sobie oglądać jego dupę z odległości metra.

Tym razem i Karl i Lukrecja parsknęli śmiechem.
- Czyli jeszcze tacisynek. Nie uwolnił Cię. Księżno co ze zniszczeniami?
- Markusie, ponieważ odpowiadasz w Tradycji za swe Dziecię, którego jeszcze nie uwolniłeś uznaję Cię winnym spowodowania przez niego zniszczeń oraz wprowadzenia zamieszania w mojej Atlancie. -
Księżna stwierdziła z ledwo utrzymywaną powagą. Doskonale zagraną ledwo utrzymywaną powagą - Kain mi świadkiem, że zawsze chciałam to powiedzieć...
- Uff. Dobrze, że nie ja napieprzałem kanapą. -
odszczeknął Cannoda.
- Każdy następny jest lepszy. Nasz kolejny brat, lub siostra będzie potworem... Ale to za jakieś trzysta lat... Bo wcześniej to on, cię Młody nie wypuści ze swoich łap...Trzysta lat jako przynieś, podaj, pozamiataj...
- Potworem?
- Jego krew, twoje wyszczekanie i temperament naszego klanu. Ja bym tego nie chciała mieć u siebie w domenie... jak się nie nauczysz nad tym panować, bo on cię nie nauczy na pewno, to szybko ktoś ci da w kły. A jesteś młody, nie masz wiedzy, doświadczenia... Jesteś łatwym celem... Niezależnie czy ktoś będzie chciał załatwić Ciebie, czy Markusa za twoją pomocą.
- O co chodzi z tą krwią? Czemu nikt nie może się dowiedzieć, kim jestem?
- Bo nie. -
uciął Markus. - może na następnym naszym rodzinnym konklawe będziesz na tyle potężnym, aby zadbać o nasze tajemnice. Teraz - im mniej wiesz, przynajmniej w tej dziedzinie, tym krócej cie przesłuchują. Oficjalnie jesteś Kurt syn Marcusa klanu Brujah i masz bardzo daleko do nich - obojga. Chciałem, abyście się poznali. Zapamiętali swoje twarze, postury, bo to najmniej zmienna część naszej egzystencji. Nazwiska, domy, miejsca... Setki, tysiące...
- A po co to wszystko?
- Ludzie nie mogą wiedzieć, że istniejemy. To niezłamywalne prawo. Kiedyś palono na stosach, teraz również się z nami walczy. Sami walczymy między sobą, ale świat śmiertelnych też chętnie by nas wyeliminował. Aby nie rzucać podejrzeń, co jakiś czas znikamy w jednym miejscu, pojawiamy się w innym, na tyle często, aby nikt nie interesował się tym dlaczego się nie starzejemy... -
odpowiedział Marcus zupełnie nie na to pytanie, które zostało zadane.

Tommy słuchał. Udawał, że rozumie. W międzyczasie wyjął fajka ze zmiętej paczki. Został tylko jeden, reszte pogniótł mu Karl w trakcie walki. Lukrecja rzuciła mu coś czarnego. Złapał, to była metalowa papierośnica z emblematem brujahów wykonanym z prawie czarnego szkliwa. W środku były Malboro czerwone.
- Dzięki. - rzucił, był trochę zdziwiony, ale darowanej fajce się na markę nie patrzy. Odpalił zapałkę o wycięty kawałek draski.
- Nie ma sprawy. Mogę ci wysyłać paczkę co noc byleś się trzymał z dala od mojego hotelu, mojego miasta i mnie. Jak widać po tym pokoju nasza rodzinka to chodzący, obecnie poczwórny, generator rozpierdolu... Zapewne chcecie coś wrzucić na kieł? Barek w zwykłym miejscu... Ojcze, chciałabym z tobą porozmawiać... na osobności.
- Chodźmy zatem -
odparł Marcus wskazując boczne drzwi - Jak wrócicie do rozmowy na pięści to wpierdole obu.

Gdy Markus z Lukrecją zniknęli za drzwiami, Tommy odezwał się.
- Wygrałbym.
- Jasne. Chcesz powtórki teraz czy za jakiś czas? -
Karl podszedł do ściany i wyciągnął z barku karafę i kryształowy puchar:
- Polać jaśnie panu?
- Chętnie. Czemu nie.

Brudas rozlał do dwóch pucharów i podał jeden Kurtowi. Krew była ludzka, ciepła. Karafka widocznie była cały czas podgrzewana do “ludzkiej” temperatury.
- A chcesz teraz wkurwić Markusa? - rzucił Kurt, niby żartem. Wcale nie miał zamiaru się bić, ale był po prostu zaczepny. Z charakteru. - Co ta laska taka nadęta jest? - spytał po chwili.
- Jest tutaj Księżną. Musi taka być. To, że za drzwiami stoi jej najwierniejszy pies nie znaczy, że może odsłonić gardę... Z naszej trójki to tak naprawde ja jestem najspokojniejszy. Spotkacie się kiedyś na jakiejś nawalance to zobaczysz co potrafi... To ona wybuchła ten hotel, przez który Stary nie jest tu mile widziany...
- Zaciekawiłeś mnie. Jaki hotel?
- Ups. Czyżbym się wygadał -
powiedział na nutę “chyba widziałem kotka” - To już nic nie powiem.
- Nie wygadałeś się. Cały czas słyszę o tym wybuchu hotelu, ale o chuj z tym chodzi, to nie wiem... Poza tym, bratu nie powiesz? -
Tommy wyszczerzył kły w formie “ładnie proszę”.
- Poprzedni Książe był właścicielem takiego jednego hotelu. Lukrecja poszła z nim podyskutować na tematy różne i dyskusja stała się gwałtowna... W prasie napisali, że w hotelu gaz wybuchł, żeby jakoś zatuszować sprawę... To tak “w rodzinie”...
- Aha... czyli wszyscy są pojebani. Fajka?
- Nie palę. To niezdrowe... prowadzi do śmierci. -
zdobył się na dowcip. - I za moich czasów ich nie było... Jesteśmy przedstawicielami klanu pojebów. Większość uważa, że jesteśmy w stanie tylko napierdalać i niszczyć, że nie potrafimy myśleć, nie potrafimy tworzyć... Że nie potrafimy utrzymać naszej furii na wodzy... Uwielbiam kiedy inni tak postrzegają Lukrecję - kiedy uważają, że ledwo radzi sobie, że zaraz się potknie, że zaraz straci cierpliwość. A ona tak pięknie ich wodzi za nos...- uśmiechnął się - Co robiłeś za życia, bo założę się, że Markus ci nie powiedział dlaczego cię przemienił... Żadnemu z nas nie powiedział. Uważa, że każdy sam powinien znaleźć w sobie to co jest w nim szczególne, cenne... Jeżeli chcesz wiedzieć...
- Różne rzeczy. -
rzucił niedbale. - Chlałem, ćpałem, chodziłem na laski, grałem, dawałem w mordę, dostawałem w mordę. Nic ciekawego.
- Byłeś już w domu, w Finlandii? Nigdy o nim nikomu nie mów. Wiem, że masz to w dupie co mówię. Jednak ten dom jest jedyną rzeczą, o którą każde z nas naprawdę dba. Które każde z nas nazywa domem. Jeżeli w żadnym z pomieszczeń tego domu niczego nie poczułeś, nic cię nie uderzyło, nic nie zmusiło do myślenia... To Markus nigdy cię nie uwolni, chyba, że sam zginie. Jeżeli było miejsce, które cie poruszyło, to pomyśl co tam zrobiłeś. Dokładnie to musisz zrobić lepiej niż on. Potwierdziłeś moje przypuszczenia Pancur... ale Stary by mnie zabił jakbym ci powiedział wprost. -
uśmiechnął się pokazując fucka.
- Wprost?
- Hmm. -
Karl zamyślił się i jego ciało przez chwilę trwało w idealnym bezruchu przypominając rzeźbę. Wyglądało, że bez silnego naciskanie nie będzie kontynuował tematu. Odwrócił się i podszedł do okna.
- Lepiej co zrobić? Grać pana kurwa wszechmądrego? Mam się lepiej jebnąc w mordę niż on mi, czy może lepiej panować nad jebanym gniewem?! Albo lepiej niż on wpierdolić się komuś w życie buciorami i jeszcze zesrać się na wycieraczke przed drzwiami?!
- Pancur... pomyśl. To cie nie zabije... Poważnie myślisz że wpierdolił ci się w życie z buciorami... znaczy poważnie myślisz ze to wpierdolenie się coś ci zrobiło? A zresztą...
- A zresztą co? -
Młody naciskał. Czuł się jak “wszyscy wiedzą, tylko nie on”.
Karl podszedł do Kurta i nachylił sie do jego ucha:
- Grałeś?
- Grałem.
- On cie uwolni w chwili kiedy zagrasz tak, że zapłacze... I nigdy się nie przyznawaj do tego że ci powiedziałem.
- Że niby jak? Na skrzypcach? Od tego pisku można zęby zgryźć.
- Jak za smiertelnego życia graleś na skrzypcach, to tak, Palancie...
- Każdy nowy jak gra na skrzy... a co ja się wysilam. Byle chłop pańszczyźniany tego nie zrozumie. -
Kurt wyszczerzył kły. Zupełnie jakby czekał na strzał. Karl jednak zignorował uwagę i wydawało się całą osobę Młodego; poszedł usiąść.

Kurt był usatysfakcjonowany uzyskaniem odpowiedzi. Nie dziwił się, że chłopi mieli tak w dupę 14 wieków temu, patrząc po Karlu, skoro tak łatwo z nich cokolwiek wyciągnąć. Usiadł naprzeciwko i zajarał szluga. Kiedyś... może by się zastanawiał. Od wstania spalił już siedem paczek. A noc była jeszcze młoda. Po chwili wstał i podszedł do skrzyneczki z motyką. Wziął ją w ręce. Poobracał, pomacał, gapiąc się na Karla. Zamierzył się do rzutu, licząc na jego reakcję.
- Bardzo ci na niej zależy?
- Zrób coś z nią, to się dowiesz... - odparł chłop głosem, w którym nie było już nic z uległości, czy uniżoności... głosem pana, który powiedział tylko to co chciał powiedzieć.


-------
* potencja, szybkość
** odporność
*** potencja
**** prezencja
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 20-07-2013 o 00:00.
Aschaar jest offline  
Stary 30-06-2013, 18:02   #22
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Gelsenkirchen, RFN, 16 kwietnia 1987 roku.


Markus
należał do istot, które wychodziły z założenia, że rzeczy niemożliwe da się załatwić. Niecałe dwa miesiące na wybudowanie klubu były autentycznym szczytem możliwości ludzkiej techniki i technologii. Kiedy wyższe kondygnacje jeszcze wylewano, na dole pracowali już ludzie od instalacji i wnętrz. 24/7, bez przerw, ponad 2000 osób, rozłożonych na 4 zmiany za stawkę trzykrotnie wyższą niż średnia w budowlance.

Elizjum i Klub, który był jego przykrywką były gotowe. Wyższe piętra budynku tylko zamknięte, aby dobrze wyglądały z zewnątrz. W środku była zaledwie betonowa wylewka i poste przestrzenie.

Jutro będzie tutaj, w "Niebie i Piekle", pełno. Dzisiaj Markus jeszcze mógł się spokojnie przejść przez puste pomieszczenia. Samego Elizjum, strefy VIP, foyer, głównej sali "Nieba i Piekła"...
Każda sala była inna. Każda w jakiś sposób wyjątkowa - nieważne czy nawiązująca do przeszłości czy na wskroś nowoczesna. Gdzieś tam ekipa barmanów robiła sobie pamiątkowe zdjęcie...


Kainita doskonale wiedział, że pieniądze to nie wszystko. Nawet miliony marek wsadzone we wnętrze to tylko część tego czym jest dobry klub. Reszta to ludzie. Ludzie. Liczyli się tylko ludzie. Po jednej i po drugiej stronie baru. Jedni musieli lubić swoją pracę, drudzy musieli się tutaj czuć dobrze...

Jutro.
Jutro wszystko się okaże.
Jutro...



Od wczesnego wieczora Markus w idealnie dopasowanych czarnych skórzanych spodniach i fraku przechadzał się z miną szczęśliwego tatusia czekającego na rozwiązanie po VIPowskiej części... Rozdawał uśmiechy i wymieniał setki nieznaczących uwag. Odpowiadał na pytania i doskonale pływał w brei przyjęcia dla Very Impotentnych Person.

Pojawiał się przy wejściu witając co znaczniejszych gości zarówno tych kainickich jak i ludzkich. Wcześniej odbyło się kilka przemówień, kilka prezentacji... Elita Gelsenkirchen wypiła kilkanaście butelek najlepszych alkoholi i zjadła kilka kilogramów kawioru. Jak zwykle na takich przyjęciach rozmawiano dużo i nieoficjalnie. Snuto plany na przyszłość, mówiono o rozwoju miasta, regionu, Niemiec... Alkohol i atmosfera rozluźniały, czyniły bardziej otwartymi i wprawnym uszom pozwalały wyłapać wiele informacji.

Podczas całego wieczoru księżna Margot wydawała się lekko spięta. Być może była to tylko poza, być może czymś się faktycznie denerwowała - musiało by to być jednak coś bardzo poważnego...
Fosser chętnie udzielał informacji o samym klubie i układzie Elizjum, nie mówił jednak nic co mogłoby naruszyć tajemnicę zabezpieczeń. Wielu - zwłaszcza młodych kainitów - było zaskoczonych. Gdzieś głęboko zakorzeniony stereotyp rozwrzeszczanego i walącego wszystkich po mordzie Brujaha zupełnie nie pasował do tego wampira.

Kiedy kilka minut przed pierwszą w klubie pojawił się książę Werner wiadomo było, że należy zacząć się przemieszczać do Elizjum. Kiedy wszyscy byli na miejscu Księżna zaczęła:
- Przyjaciele. W imieniu swoim, budowniczego tego wspaniałego Elizjum - Markusa Fossera oraz opiekunki Elizjum - Julii Ormond chciałam was wszystkich serdecznie przywitać. - po twarzach niektórych zebranych przebiegł wyraz zaskoczenia spowodowany ostatnim wymienionym nazwiskiem. Księżna kontynuowała - Znamy się wszyscy, oszczędzę sobie zatem czasu witania was wszystkich z osobna. Dziękuję, że przyjęliście moje zaproszenie i przybyliście. Chciałam tylko oficjalnie przedstawić dwie osoby: Markusa Fossera klanu Brujah - wskazała ręką na kainitę, który skłonił się nisko - i jego dziecię - Kurta Stampa - wskazała ręką na drugiego z kainitów ubranego w białe adidasy, dość jasne jeansy i ciężką ramoneskę. Młody ukłonił się "prawie że byle jak”, jednak był to wyćwiczony ukłon. - Obaj oni będą korzystać z gościnności naszej domeny. Jak zapewne wiecie w ostatnim okresie w Domenie Gelsenkirchen zaszły pewne niespodziewane zmiany. Musimy im stawić czoła pomimo tego, że wielu z nas nie lubi zmian. Jednak i czasy się zmieniają, i otoczenie wokół nas się zmienia. Nie zatrzymamy zmian, musimy się przystosować, a wtedy przetrwamy i będziemy istnieć. Zarówno my, jak i nasza Domena... Taką zmianą jest chociażby otwarcie tego Elizjum. Drodzy! Dość tych słów! Bawmy się! - Margot delikatnie się ukłoniła, co jednak nie do końca zatuszowało fakt, że wszystko wskazywało na to, iż znacznie skróciła swoje wystąpienie, o ile w ogóle powiedziała to, co wcześniej przygotowała. Konsternacja jednak trwała tylko chwilę. Żadne z pozostałych książąt nie kwapiło się, aby zabrać głos i dźwięki muzyki rozbrzmiały na nowo.

Wprawne oczy wyłowiły, że Księżna wyszła do jednego z bocznych pomieszczeń, a chwilę później za nią wyszli Harald i Esmer Bloomberg.

*****

- Zgodnie z umową panowie - rzekła księżna zdejmując z tacy dwa puchary. Uśmiechnęła się i powiedziała - Czy chcecie sprawdzić? Chwilę później oba napełniła własną krwią i dodała: Markus wskaże wam mniej rzucające się w oczy wyjście z Elizjum. Ja w tym czasie poproszę Tremerów o współpracę i do was dołączymy...

Korytarz wyjściowy był dobrze zabezpieczony. Elektronika, zabudowane w suficie i podłodze działka, pancerne drzwi... Wszystko razem prowadziło na niewielką klatkę schodową:
- Piętro wyżej jest niezabudowana przestrzeń - powiedział Markus na korytarzu. - Zgodnie z życzeniem Księżnej postawiono tam stół i kilka krzeseł. Będą Państwo mogli rozmawiać w spokoju.

Piętro faktycznie było całkowicie puste. Poza pionami komunikacyjnymi i technicznymi pomiędzy zewnętrznymi ścianami nie było nic. Po chwili pojawiła się Księżna i Tremerzy, którzy już zdążyli wymienić się kilkoma uwagami o swoich możliwościach, a raczej ich braku...

- Magowie... Proszę... - Księżna powiedziała miękko - Tą dysputę możecie odbyć w innej chwili. Jak wspominałam, chciałabym, abyście przebadali krew kainity, o którym nic nie wiemy, a podejrzewamy jego związek z Baali.
- Doprawdy? -
Hager wyraźnie się zainteresował - tutaj w Zagłębiu Ruhry?
- Owszem
- odparła księżna - Miejmy nadzieję, że to tylko podejrzenia, które się nie sprawdzą... To dwie porcje krwi tego kainity pilnowane przez dwóch primogenów Gelsenkirchen. Czy mogę prosić o to, abyście przebadali tę krew?
- Zapewne wiesz pani, że badanie takie nie jest łatwe gdy nie wie się absolutnie nic o badanym. Chociażby podstawowe informacje - klan, pokolenie czy wiek kainicki byłyby bardzo pomocne...
- Wiemy tylko, że jest klanu Ventrue i ma co najmniej kilkaset lat. -
odparła Księżna powściągliwie na pytanie Hagera.
- Rozumiem - Hager podniósł jeden z kielichów i odszedł kilka kroków od stołu. Irene wzięła drugi i również odeszła. Wyglądało, że oboje chcą stanąć od siebie jak najdalej. Oboje rozpoczęli badanie bardzo ostrożnie - zwłaszcza Hager przyglądał się krwi długo...


Suchy trzask rozległ się w okolicy i w obłoku czerwonego dymu zmaterializowała się Istota zza Zasłony.


Praktycznie w tej samej chwili z ręki Hagera wystrzelił płomień, który uformował się w ogniste kule, które ułamek sekundy później dosięgnęły Irene pochłoniętą badaniem i zupełnie nie spodziewającą się ataku. Wampirzyca została odrzucona na sporą odległość i upadła w bezruchu na ziemię.
Powiedzieć, że demon był wymagającym przeciwnikiem dla Esmera i Haralda byłoby sporym nadużyciem. Kainici raz po raz odpadali od przeciwnika, który zdawał się nimi bawić i dopiero rozgrzewać po milleniach nudy i nieoznaczoności. Księżna musiała sobie radzić sama z Hagerem; demon był zbyt potężny, aby choć na ułamek sekundy odwrócić od niego wzrok...


*****


Irmina poczuła ból. Coś wewnątrz jej głowy krzyczało usiłując się wydostać na zewnątrz. Coś o czym już dawno nie pamiętała, nie chciała pamiętać, a może... nigdy nie pamiętała? Gdzieś nad nią - siedzącą w bezpiecznej piwnicy - spadały bomby. Miasto umierało, miastu groziła zagłada... "Kapelusze, cylindry sprzedaję! Kapelusze! Najmodniejsze wzory! Cylindry i meloniki dla dystyngowanych gentlemanów! Kapelusze dla Pięknych Pań!" wykrzykiwał uliczny sprzedawca na rogu Rue de Pontiac i Flaflińskiej...

Kiedy jeden z filarów podtrzymujących wewnętrzny taras klubowej sali Elizjum pękł, jakby od wybuchu ładunku w nim umieszczonego, Lambert rozmawiał z Liz. Dziewczyna chciała porozmawiać o przedstawionej propozycji. Rozmawiali już chwilę, kołując wokół tematu i roztrząsając po raz kolejny wszystkie "za" i "przeciw". W zasadzie to jej finalna odpowiedź została zagłuszona hukiem rozrywanego marmuru. Oboje zostali uderzeni kawałami kamienia. Choć na Liz wpłynęło to znacznie gorzej - na jej głowie wykwitła krwawa rana i padła nieprzytomna. Lambert został co prawda ranny, ale jego uwagę pochłaniała tylko Liz. Wiedział, że jako człowiek już by nie żyła, jako ghoul też tego nie przetrwa...

Amon miał wrażenie, że coś się stało. Kiedy usiłował się zorientować co właściwie zaszło gdzieś nad nimi, nad Elizjum, jeden z filarów wyleciał w powietrze. Jeden z tych filarów... Zamieszanie jakie powstało pozwalało na pewne posunięcia... Zauważył wcześniej wychodzącą księżną i znikających za nią primogenów. Nie wyglądało to dobrze...

Julia obserwowała przyjęcie... Zarówno tu w Elizjum, gdzie dostęp mieli tylko kainici i służba, jak i w części dla VIPów. Tworzyła kolejną siatkę zależności i powiązań. Niewątpliwie musiała porozmawiać z Fosserem, poznać zabezpieczenia Elizjum... Jej uwagę przykuł mężczyzna o lekko wschodnich rysach.


Nie znała go, miała jednak wrażenie, że przybył razem z księciem Wernerem. Zamierzała przyjrzeć mu się dokładniej kiedy usłyszała huk wybuchu. W zamieszaniu, które powstało, mężczyzna zniknął w tłumie zdezorientowanych gości, służby i ochrony. Zdezorientowanym tylko na chwilę ponieważ Brant podszedł do barierki i głośno powiedział:
- Proszę Państwa - kiedy większość oczu zwróciła się na niego uśmiechnął się pozwalając swojemu kainickiemu majestatowi * roztoczyć się nad salą i dokończył: Zachowajcie spokój. Proszę wrócić do swoich obowiązków. Sytuacja została opanowana. - zakrztusił się i zakrył dłonią usta. Przez palce przeciekło mu sporo krwi.


*****


- Nie ruszaj się! - syknął Markus do ucha Kurta i szybkim krokiem przeszedł w kierunku bocznego korytarza. Kurt zauważył, że Karl - którego prawie przez całe przyjęcie obserwował z równą uwagą co Markusa - zastanawiając się od którego dostanie strzała wcześniej - zrobił to samo... Grzecznie więc odstał kilka sekund obserwując zamieszanie po wybuchu. Uznał, że "tam" będzie ciekawiej i podążył za Markusem. Mężczyźni szybko znaleźli się na zabezpieczonym korytarzu i później na klatce schodowej i pobiegli w górę, skąd dobiegały odgłosy walki. Młody ostrożnie pobiegł za nimi i wyjrzał zza węgła. Widok demona przeraził go i spowodował, że odruchowo skulił się jeszcze bardziej za betonowym kantem. Z demonem walczył Harald i Esmer, obaj wyglądali już nienajlepiej, obok nich walczył jeszcze kainita z demonicznymi elementami i drugi demon, kobieta składająca się z przerażającego czarnego, gęstego dymu... Jego Sire wykonał w powietrzu jakiś skomplikowany gest, a palce pozostawiały wiszącą w powietrzu grubą smugę krwi. Kiedy jego ręka znieruchomiała kilka litrów krwi spadło na beton podłogi. Z jego wiszącej w powietrzu nieruchomej ręki ciągle kapała krew... Jeden z pomniejszych demonów został odrzucony na bok i znieruchomiał.


*****

Nie było dobrze. Było bardzo, ale to bardzo niedobrze. Harald wiedział, że to koniec. Jeżeli nie stanie się cud to jego nieżycie skończy się tu i teraz, zaraz. Był wycieńczony, poraniony... Zewnętrznie wyglądał może trochę lepiej niż Esmer, któremu demon urwał rękę, ale pewnie obaj czuli się tak samo źle. Przeciwnik - owszem - obrywał, każdy cios zabierał mu cząstkę egzystencji, ale za wolno... Jeżeli nie stanie się cud... Margot musiała mieć równie ciężką przeprawę z Hagerem... Może nawet już jej egzystencja się skończyła? Potrzebował, potrzebowali cudu... czasu... Demon wyraźnie zwolnił, a może to było tylko jego zdziwienie na nową postać w grze? Jakiś nowy kainita zaatakował demona dając jemu i Esmerowi chwilę czasu na szybką regenerację... Nowy znał się na rzeczy, jego szybkie i dokładne ciosy miażdżyły ciało demona, który skoncentrował się tym przeciwniku uznając go za chwilowo najbardziej niebezpiecznego. Harald rozejrzał się - księżna w bezruchu leżała kilkanaście metrów dalej pod jednym z betonowych słupów podtrzymujących wyższą kondygnację. Hager, sam wyglądający jak demon podbiegał do nich, kiedy ktoś z tyłu skoczył na niego i prawie przewrócił. "Idiota" - pomyślał Harald rozpoznając dzieciaka Fossera. Nie miał jednak wiele czasu na zastanawianie się - jego przeciwnik właśnie silnym ciosem posłał trzeciego z kainitów w podróż długim lopem w kierunku szklanej ściany. Demon zawył z bólu kiedy na jego piersi zapłonął jakiś skomplikowany znak. Odwrócił głowę w kierunku gdzie upadła Irene, tylko po to, aby otrzymać cios od Esmera.


*****

W umyśle Młodego o palmę pierwszeństwa walczył strach, ciekawość i chęć pomocy. Nawet kilka rodzajów strachu, bo bał się demona, bał się stawać do walki w tej samej linii co potężni kainici, bał się w końcu wpierdolu od Starego za to, że znów go nie posłuchał. Po kilku przelotach po pokoju w Finlandii to był bardzo duży strach. Do tego wszystkiego do głosu usiłowała dojść jeszcze pucha podpowiadająca, że przecież nie jest już taki mały i sobie poradzi...
Młody się zdecydował.
Jak w każdej ulicznej nawalance najpierw trzeba było wybrać stronę i jak zawsze padło na "jego stronę". Zaatakował zyskując na zaskoczeniu i zdziwieniu jakie wywołał jego atak w przeciwniku. Udało mu się zadać trzy, może cztery ciosy po czym zebrał w klatę. "Znów. kurwa, znów" - pomyślał lecąc z połamanym mostkiem do tyłu. Uderzył o coś miękkiego i po chwili wylądował w kałuży krwi pod nogami Starego. Zerwał się jak oparzony w obawie przed butem i odwrócił - wolał być twarzą do Sire, mając cokolwiek za plecami. Do większego niebezpieczeństwa zawsze stawało się twarzą... Gdzieś z boku rozsypało się szkło. Sprzed oczu Młodego Markus wyparował. **


*****

Harald wyprowadził cios i zanotował w głowie dźwięk tłuczonego szkła - zapewne trzeci mężczyzna, na dobrą sprawę nie przyjrzał mu się wcale, osiągnął ścianę i leciał dalej...

- Co to, to... - wycharczał Esmer spoglądając w bok i pozostałą ręką usiłując złapać jakiś rozmazujący się cień. Jednak demon również zauważył tą sytuację i nieludzkie:
- Yhts, anhsd, hjjfr!!! - wyrwało się z jego krtani. Rzucił się w tamtą stronę, złapał i rozszarpał znikającego z zasięgu wzroku *** Hagera, po czym sam prychnął i sam rozmył się w obłoku dymu.

- To nie będzie dobrze wyglądało w kronice towarzyskiej. - powiedział Bloomberg spoglądając na swoją nieistniejącą rękę. Starał się panować nad głosem, ale nie do końca mu to wychodziło. Maska tysiąca twarzy **** przestała go osłaniać i brzydota jego klanu była doskonale widoczna - Księżna? - odwrócił się gwałtownie i przewrócił, zapominając, że jego prawa noga trzyma się tylko siłą woli i godnością osobistą właściciela. - Король Квинса холеры...


Nad księżną klęczał Markus Fosser.








* Presence / Majesty.
** Celerity & Potrence.
*** Obfuscate / Vanish from the Mind's Eye.
**** Obfuscate / Mask of Thousand Faces.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 30-06-2013 o 18:59. Powód: Media
Aschaar jest offline  
Stary 02-07-2013, 11:27   #23
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Irmina czuła się pijana Czasem.
Pijana od nadmiaru wizji i szaleństwa zeń wypływającego.
Wszystko wokół zdawało się niematerialne, miejsca z jej wspomnień przelewały się pomiędzy miejscem obecnym, a miejscami, które pewnie dopiero odwiedzi.
Tępy ból choć minął, wciąż odbijał się echem wewnątrz jej jestestwa. Ledwo udało jej się skupić myśli na „tu i teraz”.

Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na Amona, ten jednak wydawał się opanowany, może tylko nieco bardziej potarmoszony niż wcześniej. Zupełnie jak jej cylinder - obaj mieli sie nadzwyczaj dobrze.

Wampirzyca poprawiła nakrycie głowy, po czym spojrzała w stronę Lamberta. W mig pojęła ciężar wyboru, przed którym stanął członek jej klanu. Współczuła mu...

Ktoś obok jęknął. Irmina odwróciła wzrok i zobaczyła rannego człowieka. To był ten sam chłopak, który przyniósł jej kieliszek wina. Jego bok krwawił, a on sam tracił przytomność. Przez chwilę Malkavianka miała wielką ochotę skrócić jego cierpienia i zatracić się w słodkim smaku ciepłej vitae, jednak od lat ćwiczona wola wzięła górę nad instynktem. Irmina Ditrich przyklękła na kolano. Szybkim, wprawnym ruchem ugryzła własny nadgarstek, po czym przyłożyła go do ust półprzytomnego mężczyzny. Kiedy kilkanaście kropli spłynęło do jego gardła, ruchem głowy przywołała jednego z młodszych kainitów.

- Wynieś go – rzekła krótko.

Spokrewniona chciała pomóc przy ewakuacji zgromadzonych w Elizjum, kiedy potężna fala bólu zbiła ją z nóg. Upadła na kolana, kuląc się pod naporem nieludzkiego cierpienia. Jej palce kurczowo zaciskały się na cylindrze, jakby za wszelką cenę nie chcąc go stracić. Przez chwilę Malkavianka wyglądała tak, jakby cała chciała się schować w ogromnym kapeluszu.

- Gwiazdy spadły nam na głowy. Niebo pękło – mamrotała pod nosem - Szatańskie pomioty przecisnęły się przez szczelinę i teraz trwa tam anielska rzeź. Lękać się winien każdy, w którego sercu ziarnko mroku zostało niegdyś zasiane… Niebo… Niebo wzywa nas na pomoc. Trzeba ocalić Niebo!

Ból zniknął jak za dotknieciem magicznej różdżki. Irmina podniosła głowę i powiodła dzikim wzrokiem po otoczeniu. Czas i miejsce wróciły do koryta rzeki. Umysł cięła ostra jak brzytwa myśl.

- Skąd diabły w Niebie? Z Piekła. Nikt nie pamięta o Piekle teraz. W Piekle rodzi się wszelkie zło. Nie wyplewisz chwastów, nie usuwając korzeni. Muszę zejść do Piekła…

To rzekłszy, podniosła się z kolan i zupełnie tracąc zainteresowanie otoczeniem, ruszyła w kierunku schodów do piwnicy.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 02-07-2013 o 11:30.
Mira jest offline  
Stary 04-07-2013, 08:06   #24
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Irmina przeszła przez foyer zupełnie nie zwracając uwagi na kręcących się tam ludzi. Tutaj nikt niczego nie zauważył. Pewnym krokiem zeszła do dolnej części klubu. Już na schodach w uszy uderzały dźwięki muzyki:

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hZnfbd_BGw8[/MEDIA]


Wampirzyca rozglądała się w poszukiwaniu diabłów... Gdzieś tutaj musiały się kryć... Gdzieś tutaj się kryły... Zauważyła je w bocznej sali stojące pod zachlapaną krwią ścianą.

Kiedy przyjrzała się ponownie, krew zniknęła ze ściany, jednak wrażenie diabłowatości nie minęło... Po chwili do czwórki dołączyła jeszcze para i zaczęli o czymś dyskutować.
Irmina nabrała pewności, że jeden z nich jest wampirem; wampirem, którego nigdy wcześniej nie widziała...
 
Aschaar jest offline  
Stary 08-07-2013, 13:36   #25
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
- ... Nie masz się czym przejmować, Słoneczko - rozmawiając z Liz próbował balansować jednym z noży z zastawy na swoim palcu wskazującym, jednak dziewczyna, teraz opierająca brodę na dłoni na barze wpatrywała się nieco nieprzytomnym wzrokiem w alkohole na ścianie.
- I tak jestem stara, nawet jak nie widać... Wyobrażasz sobie jaka będę za sto lat? - aż przeszedł ją dreszcz - Ale... I tak całe moje życie kręci się wokół twojej... Rodziny.
- Sama widzisz! Pasujesz do nas jak jak cebula do pomidora. Jesteś tak samo piękna, krwiożercza, nieobliczalna i tak samo lubujesz się w udawaniu, że interesujesz się polityką - dziewczyna zarumieniła się od tego nagłego natłoku komplementów - jak większość z moich - hehe - krewniaków. Więc to tylko kwestia czasu.
Wiedział, że to ciężka decyzja, chociaż nie tak wyobrażano sobie rozmowę na temat zostawania nieśmiertelnym miłośnikiem hemoglobiny. Bardziej przypominało to dyskusję o sensie kupowania samochodu, albo o przeprowadzce. Jednak Malkavian doskonale rozumiał wszystko co działo się niewypowiedziane w tej rozmowie. Liz musiała o tym myśleć od długiego czasu, a oni musieli do tego dojrzeć... Nagle widelec upadł na stół i Lambert spojrzał na niego skonsternowany. I chwilę później nastała ciemność.

Gdy otworzył oczy, pierwszą jego myślą było by umyć zęby. Jak żył już ponad wiek, nigdy nie przestawał o tym myśleć i jego mama dobrze spełniła swój obowiązek. Poza tym miał teraz w ustach sporo pyłu, więc może dlatego przyszło mu to do głowy. Zrzucił z siebie gruz, starając się przykucnąć chociaż i poczuł połamane kości i kilka ran na ciele, jednak wszystko było tylko kwestią chwili, by to zaleczyć.
- Ech, ktoś zepsuł imprezę, nie dostaną ciasta - powiedział faktycznie zirytowany, czekając na jakąś zabawną odpowiedź ze strony Liz.

Liz!
LIZ!

Rozejrzał się i gdy zobaczył zakrwawiona postać dziewczyny w rozerwanym teraz gorsecie, kompletnie zapomniał o własnych ranach. Poderwał się, opadł na ostre kamienie kolanami i zagryzł swój nadgarstek i krew trysnęła z nowej rany, po czym przyłożył ją do ust dziewczyny.
- Pij - powiedział drżącym głosem - Pij, pij, pij, PIJ! PIJ! Nie rób tego, cholera, nie rób mi tego, pij do cholery, nie, nie nie, pijpijpijpijpij...
Zaczął tak mamrotać pod nosem, chcąc żeby dziewczyna wyssała go do zera. Wszystko, tylko żeby to się nie stało. Szukał jakichkolwiek znaków zaleczania się jej ran.
- Niech ktoś mi POMOŻE DO KURWY NĘDZY! - ryknął Malkavianin, a jego głos zabrzmiał zaskakująco trzeźwo.
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 12-07-2013, 13:12   #26
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Całe zamieszanie w klubie nie zrobiło na Amonie większego wrażenia. Czego innego można było się spodziewać? Co najwyżej spowodowało powrót wspomnień. Całej ich gamy wręcz. Wspomnienia odleglejsze, bomb spadających na fabrykę w której pracował i której miał być spadkobiercą, jak i o wiele świeższe, kiedy bomba podłożona przez jakiegoś wietnamskiego komunistycznego podczłowieka eksplodowała w małej kawiarence w Phnom Penh, przerywając mu interesującą rozmowę. Pamiętał, że był wtedy bardzo zdenerwowany, gdyż rozmowy tej nie dało się tak łatwo kontynuować, z powodu śmierci jego rozmówczyni. Na szczęście, ludzie wschodu tak łatwo wracali w tamtych, podobno trudnych, a dla Amona raczej ciekawych, czasach…

Coś w jego umyśle zaskoczyło. W przypadkowej plątaninie dostrzegł nie wzór, a oczywiste do granic możliwości znaki, nałożone na siebie, przenikające się, ale jednak symbole, które teraz, mimo że nie rozumiał ich tak jak rozumie się pismo w znanym sobie języku, stawały się dla Amona oczywistymi.
Przez ułamek sekundy zastanowił się, czy to aby nie wpływ kontaktów z tą para szaleńców, wcześniej tego wieczoru. Makvianie, nie potrzebowali wszak dostać się do wnętrza czyjejś głowy, by móc namieszać w niej. Sama ich obecność nie raz wystarczała by oszaleć, zwłaszcza tych należących do tej mniej sympatycznej i zakłamanej części Rodziny... Amon odrzucił te paranoiczne lęki i jeszcze raz obejrzał się jeszcze raz w stronę zamieszania. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w punkt, który tak skrzętnie zakrywała teraz obsługa klubu. Wreszcie, po dobrej minucie odwrócił głowę, szukając znajomego cylindra… Nie liczył na cud, a jednak. W tłumie zauważył Irminę. Stwierdził, że skoro mu się to udało, to oznaczało to, że Wariatka po prostu chciała, by ktoś ją zauważył. Wstał od swojego stolika i ruszył w ślad za Malkavianką…

Skecając za Irminą nabrał powietrza. Coraz częściej zdarzało mu się o tym zapomnieć przed rozpoczęciem rozmowy. Owszem, nadawało to często jego wypowiedziom bardziej rozważnego i zdystansowanego tonu, jednak czasem owocowało zamiast tego także cichym świstem, kojarzącym się z powstajacym z grobu ożywieńcem i wyraźnie niepokoiło niemalże wszystkich jego śmiertelnych rozmówców, a i co bardziej ludzkie i kurczowo trzymające się życia wampiry Camarilli, także...

Teraz też, cichy, budzący niepokój, ponury i posępny syk wciąganego do płuc powietrza powietrza, rozległ się krok czy dwa za ramieniem Irminy. Zatrzymał się jak wryty. To mu akurat bardzo dobrze wychodziło. Zamarł w bezruchu, do jakiego zdolny jest tylko ktoś wyjątkowo martwy, a zdecydowanie kimś takim był Amon Koenig...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 15-07-2013, 20:22   #27
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gangrel pomógł wstać najpierw Irene. Gdy jego stara przyjaciółka opanowała się i stała już o własnych nogach Harald z wyciągniętymi szponami podszedł do księżnej. Zajął pozycję obok niej i zignorował wynurzenia Markusa. Obejrzał jej stan, uznając go najwyraźniej za zadowalający rzekł spokojnie.
- Trochę się skomplikowało. Co robimy dalej Margot?
- Muszę odpocząć - odpowiada księżna na pytanie - Czy komuś coś się stało? Musimy zawiadomić Wernera... Ale najpierw muszę odpocząć...
- Będę cię chronił przez ten czas.
-spojrzał po dość kiepskim stanie pozostałych.- Przydałoby się trochę krwi by szybko uzupełnić braki. Nim opuścimy to pomieszczenie - podkreślił i popatrzył bez namiętnie na Markusa najwyraźniej do niego kierując te słowa. Po czym dodał - Szczerze powiedziawszy nie znam się na tym całym, hokus-pokus najlepiej. Czy ta magia była Tremerska czy to jeszcze mroczniejsza sztuka? Było nie było to Tremer od Wernera.
- Księżno. - Markus ukłonił się lekko i odszedł. Jednak bynajmniej nie na dół tylko w kierunku Esmera: Młody, rusz dupe! Kurt rozejrzał się po pomieszczeniu, przyjrzał swoim ciuchom, w końcu spojrzał na swojego Sire i... postanowił szybo zmyć się ze wzroku Starego i przygotować jakąś dobrą wymówkę, aby wpierdol był mniejszy... Podbiegł do okna i nie zastanawiając się wiele - wyskoczył na zewnątrz.
- Nie sądzę, aby to była magia tremerska - odparła księżna cicho, tak, że nikt dalej jej nie słyszał - Inaczej... wolałabym, aby to nie była magia tremerska... Wszyscy mogliśmy tutaj zakończyć istnienie. I naprawdę wolę nie analizować... Nie, nieważne. - uśmiechnęła się słabo, jakby tym ludzkim odruchem maskując myśli, które targały jej umysłem.
Halard wyszeptał do niej
- Balita a jeśli jednak Tremer, to z rozkazu Wernera. Co oznacza próbę szybkiej aneksji, już nawet urządziliśmy mu przyjęcie i nowe Elizjum. Nie żeby mnie to przesadnie obchodziło, jednak skoro już na wstępie chcą nas mordować, analiza jest wskazana - kpił i ironizował w swoim stylu by nieco odciążyć atmosferę. Co w tych okolicznościach mogłoby być dla nie jednego dziwne.
- Przydałaby się opinia Irene - spojrzał na Tremerkę przywołując ją gestem głowy.
- Zastanów się kto na tym zyskałby najwięcej? Ginie szef fundacji, którą ja miałam objąć, ginie nieudana księżna, za którą nie przepadam, giną jedyne osoby, które mogą coś wiedzieć o domku - jaskini Baali w Gelsenkirchen. Do kogo, do kurwy nędzy pasuje ten obrazek?!? - Księżna straciła nad sobą panowanie na chwilę - Irene? Nic poważnego ci się nie stało? Esmerze?
- Księżna wybaczy, ale pójdę do domu... Ciągle nie żyję, ale co to za nieżycie... Może jutro będę bardziej pomocny...
- Nie, nic poważnego, bardzo poważnego, mi się nie stało - odparła Irene, choć jej wygląd zupełnie nie potwierdzał jej słów.
-Jak już Markus zdobędzie dla nas regeneracje Vitae, wracam do pytania co dalej? Nie ważne Tremer czy Balita był z Wernerem. Trzeba przebadać nie tylko naszą domenę ale i wszystkie inne. W dodatku - zaśmiał się do siebie - dyskretnie żeby nie wzbudzić paniki. Werner chyba podda się badaniu w końcu obecnie nie jest w najlepszym świetle. - ciągle obstawał przy toku rozumowania jego Tremer jego wina.- Powinniśmy je zrobić od ręki, choć możemy to wstrzymać do jutra- popatrzył z troską na Irene.
Markus pomagał Esmerowi i obaj zdawali się być pochłonięci takim poskładaniem Esmera, aby ten poruszał się o własnych siłach w pozycji pionowej. Toczona przez resztę rozmowa najwidoczniej ich nie interesowała, choć obaj zwrócili uwagę na podniesiony głos Irene:
- NIE. W żadnym wypadku i po stokroć NIE! - uspokoiła się najwyraźniej całym wysiłkiem swej woli i dodała - żadnego badania krwi. Ani dzisiaj, ani jutro, ani w tym tygodniu. To był twój pomysł, aby badać krew. Ty go podsunąłeś. Ty jesteś za to odpowiedzialny. - wyrzuciła z siebie patrząc na Haralda. - Uważaj z oskarżeniami Haraldzie, w naszej domenie też ukrywał się Baali, a do całego tego bajzlu doszło kiedy TY się dowiedziałeś kto nim był. Dzisiaj. Wybaczcie ta rozmowa nie sprawia mi przyjemności.
-Ta rozmowa nie ma sprawiać ci przyjemności. To bolesna prawda jednak prawda, musimy ustalić co robimy dalej. Zdanie osoby Księżnej byłoby mile widziane.-ironizował- Na razie wiem czego nie robimy- uśmiechnął się mimowolnie- Ponadto tak, jestem za to odpowiedzialny. Poprosiłem o badanie krwi i proszę od razu zabiliśmy jednego. Jeden dzień wystarczył. Fakt pewnych komplikacji, nie zmienia końcowego sukcesu - mówił poważnie i był z siebie zadowolony - Dobra walka jeszcze nikogo nie zabiła, gdybym miał pod ręką topór poszłoby szybciej.
- Żegnam! - Irene ukłoniła się delikatnie i odeszła.
-Ach te kobiety- wymamrotał Harald pod nosem.
- Stul pysk - rzuciła księżna - tyle jeżeli chcesz mojego zdania tu i teraz. To była szczęśliwa okoliczność, że kogoś znaleźliśmy. I jak jesteś taki rozochocony walką to ją kontynuuj, jeżeli potrafisz schować kły i zachować maskaradę. Końcowy sukces??? To - zatoczyła ręką - nazywasz końcowym sukcesem??? Ja nazywam to katastrofą!
Chciał powtórzyć swoje ostatnie zdanie, jednak uznał to za oczywiste.
-Od opowiadania bajek ludziom są Ventrzy. Odpowiednia Narracja, trochę Dominacji i na pewno wszystko zatuszujecie. Zabicie wroga w dodatku z otoczenia samego Wernera to sukces. Sukces zawdzięczamy metodzie. Dobry wróg to martwy wróg, po co to wszystko komplikować? Ile szkód mógłby wywołać nie wykryty!- raz podniósł głos- Nie wszystko da się załatwić w białych rękawiczkach, moja damo.- zobaczył jej wściekły wzrok po raz kolejny rozpalony do czerwoności - Dobra już dobra zamykam się. Mam ci towarzyszyć przez resztę nocy na wypadek niespodzianek? - zmienił temat jakby naturalnie.
- Zastanów się. - przetarła ręką twarz ścierając resztki własnej krwi - Jakoś muszę powiedzieć Wernerowi co tu zaszło, albo uknuć bardzo zgrabną historyjkę tłumaczącą zniknięcie szefa tremerskiej fundacji w Essen podczas mojego przyjęcia. Nie tylko Werner będzie to musiał kupić, ale i Wiedeń, więc to będzie musiała być bardzo ładna historyjka. Oczywiście mogę również prosto z mostu powiedzieć Wernerowi, wiesz znalazłam u ciebie Baali. A wtedy on grzecznie zapyta: jak znalazłaś? I co mu powiem? Wystrzelam się z tego, że książe Gelsenkirchen, z którym miałam kilka ładnych lat kontakt, który przyjmował, z rzadka, ale przyjmował, wszystkich primogenów i oficjeli był Balitą. A wpadł przez przypadek, bo szukaliśmy śladów po jego zaginięciu? Werner wtedy zrobi słodką minę i powie - ojej, mnie też ktoś wodził za nos tak jak was. Zróbmy z tym porządek. Wtedy pieprzona fundacja Tremerska w środku Gelsenkirchen będzie naprawdę pożądanym elementem... Jak chcesz “po cichu” przebadać wszystkich? Kto ma wykonywać to badanie? Kolejny Hager? Teraz mieliśmy szczęście, gdyby nie to, że tutaj się to wszystko rozegrało to... Pozostanę w Elizjum, nic nie powinno mi grozić... Muszę jeszcze porozmawiać z Sanders - umawiałyśmy się już kilka dni temu i jak to spotkanie odwołam będzie w ogóle dziwnie wyglądać...
- Nie znam się na polityce, knuciu i kłamaniu. Nie możemy powiedzieć, że szukaliśmy Baility bo cokolwiek...- zająknął się - Wystarczy pominąć fakt, że Ulrich był Balitą. Wiemy, że są u nas i wiemy o Essen. Współpraca z Wernerem nie brzmi nierozsądnie, on też nie chciałby mieć na głowie Egzekutorów. Coś mi mówi, że zrobienie z tego totalnej tajemnicy, może się skończyć jeszcze gorzej. Irene jak tylko ochłonie mogłaby je kontynuować. - powiedział ciszej - Nie powiem kto zaproponował Hagera - uśmiechnął się bezczelnie - Od kombinowania jak coś zrobić po cichu nie jestem tu ja. Tak samo od planowania wymieniam tu tylko myśli i poglądy. - wzruszył ramionami - Przydałby się plan działania, bo Balici raczej nie próżnują w okolicy - machnął ręką.
- Za dużo nakłamać nie możemy, czy nie mogę... Skoncentruję się na Sabacie... Mogę powiedzieć, że mieliśmy... Cholera. Jeżeli znajdziesz sposób na przebadanie krwi wszystkich - droga wolna. Ja do tego ręki nie przyłożę... Uważam, że to co się stało na długo skreśla klan Tremere z mojej listy zainteresowania. Czy wiadomo coś więcej o Sabacie w mieście? - zadała ponownie pytanie, po czym uśmiechnęła się słabo: Co za noc. Z Balitami mamy problem - mocne podstawy do tego, aby sądzić, że Ulrich nim był i Hager, który na pewno nim był. Czy ktoś jeszcze? Wolałabym inne rozwiązanie niż zawierzanie Tremerom...
Harald wzruszył jedynie ramionami.
-Pomyślę o tych badanich, po cichu i na pewno powoli. Będę ci towarzyszył przez resztę wieczoru w charakterze ochrony.
- Dobrze.

W tym czasie Bloomberg został odprowadzony przez Markusa do windy i razem gdzieś zjechali. Harald natomiast towarzyszył księżnej przez resztę wieczoru.
 
Icarius jest offline  
Stary 17-07-2013, 09:33   #28
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Amon był tuż za nią. Dziwne, Irminy nie denerwowała jego obecność, choć nie miała zwyczaju dopuszczać tak blisko siebie kogokolwiek... poza pokarmem. Teraz jednak nie było czasu na analizowanie tego. Skupiła się na diabłach*. Męczyźni byli tak zajęci rozmową i jakimś wspólnym problemem, że Malkavianka spokojnie mogła przeanalizować ich aury. Odczucie zdenerwowania pogłębiło się, a do tego dołączyło coś jeszcze... Oni wszyscy byli wampirami! Prawdopodobnie to jeszcze dzieciaki, świeżo przemienione, ale jednak wszyscy zostali napiętnowani brzemiem Kaina.


- To spokrewnieni - szepnęła do Amona.


Odwróciła lekko głowę, by ocenić jego reakcję. Niepokoiło ją to, że nie znała tych dzieciaków, ale prawdę mówiąc nigdy nie interesowała się populacją Gelsenkirchen. To była broszka Margot, nie jej. Znów w wyobraźni powróciło wspomnienie widziadła - ściany zabryzganej krwią tuż koło neonatów. Irmina poczuła chęć rozszarpania ich. Amon - ten Nosferatu - stanowił teraz zawór bezpieczeństwa jej wewnętrznej Bestii.


-Rozumiem, że nie znasz takiej koterii. Jesteś w ogóle pewna, że to członkowie Rodziny? - Amon stanął obok Irminy, bokiem do niej. W lewej ręce trzymał ciągle swój nie tknięty napój. Przestępując obok niej, poprawił druga dłonią sygnet, który nieco się przekręcił w trakcie zabawy szklanką. Starał się nie stając bezpośrednio przed nią, odseparować ją od nieznajomych. Nie wyglądała dla niego w tej chwili na nazbyt stabilną... - Jeśli nie słyszałaś o takiej koterii, zakładałbym, że to Sabat. Odsuńmy się i dajmy działać tym, których to powinność.


Przez chwilę Ditrich zastanawiała się czy to aby nie ich powinność, jednak skoro już pozwoliła Amonowi decydować, zamierzała się dostosować. Skinęła lekko głową, po czym wycofała się jeszcze bardziej w cień, dając dyskretnie znak Nosferatu, by też to uczynił. Chciała, żeby zeszli z ewentualnej drogi ucieczki Sabatników. Poczuła wszak chęć, by się z nimi zabawić. Z uśmiechem na ustach sięgnęła w głąb siebie, chcąc garścią zaczerpnąć szaleństwo i skropić nim umysły nieświadomych wampirów**.

Widząc pełen determinacji - oraz, a jakże, szaleństwa - rzucony w stronę “koterii” uśmiech Irminy, Amon zaczął spodziewać się najgorszego. Nie stawiał oporu kiedy go pociągnęła “na stronę”, wręcz przejmujac inicjatywę i po czasie nie dłuższym niż mrugnięcie oka, kosztem zaledwie odrobiny rozlanego na podłogę drinka, wyglądali jak normalna, zwyczajna para szukająca chwili spokoju w ustronnym miejscu.

-Irmino, proszę. - szepnął. - Są inni, którzy powinni i zajmą się nimi. - głos Amona, gdy wypowiadał ostatnie zdanie, zabrzmiał niepokojąco. Gdyby nie fakt, że był rzucany “w powietrze” a nie wpatrując się prosto w oczy, można by było pomyśleć, że wampir ten skorzystał z swojej mocy by wywrzeć na kimś swoją wolę. On jednak rzucił tylko przelotne spojrzenie w stronę bandy czupiradeł. Z jego wzroku zniknęło zakłopotanie, zastąpione teraz przez coś, co najprościej byłoby chyba określić bezduszną determinacją. Z niewielkim uśmiechem oczekiwał chyba efektów działania Irminy lub interwencji któregoś z innych obecnych w Elizjum wampirów. Szaleństwo Malkavianki chyba zaczęło mu się udzielać, pomyślał, gdyż zaczął rozważać kilka możliwych scenariuszy dalszego rozwoju wydarzeń. Uśmiechnął się do niej...

Irmina czuła radość dziecka, które właśnie miało zrobić komuś popisowego psikusa.

*Nadwrażliwość, Widzenie Aury
** Demencja, Omamy Umysłu (wzrok)
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 17-07-2013 o 12:33. Powód: uzupełnione
Mira jest offline  
Stary 19-07-2013, 00:30   #29
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Kurt wylądował na betonowej posadzce, wgniatając ją nieco. Karl znajdował się poniżej, jego wielkie cielsko spadając wyżłobiło dziurę w dachu, zupełnie jak w kreskówce. Skoczył do niego. Wyjął z kieszeni fajka i zapalił. Karl ledwo dyszał. W sumie to nawet nie dyszał, Karl ledwo był. Połamany w kilkunastu miejscach, nie miał dostatecznie dużo vitae, by z tego wyjść.

Młody podciągnął rękaw, rozgryzł sobie nadgarstek i podstawił brujahowi pod nos. Ten wbił się w nadgarstek tak łapczywie, że Kurtowi aż wypadł z ust papieros. Zdzielił Karla przez łeb, tak, że ten oderwał się z kawałkiem mięsa z jego ręki. Wyciągnął dostatecznie tyle krwi, żeby przeżyć najbliższy czas, ale nie zużył jej na regenerację.

- Dupek. – rzucił Kurt i wciągął go na bark. Musiał go zanieść w bezpieczne miejsce. Ruszył w stronę apartamentu. Nie niepokojeni przez nikogo, dotarli na miejsce. Zrzucił dryblasa na podłogę, po czym dopadł do lodówki i wyciągnął wszystkie worki z krwią. Wrócił do salonu i rzucił kilka Karlowi, sam wysysając resztę. Ten w końcu wstał, regenerując „po drodze” kilka ran.
- Jak ktoś się dowie… – odwrócił się w stronę Kurta – to wpierdole.

Młody powoli zaczynał uwielbiać ten sposób okazywania wdzięczności przez jego wesołą rodzinkę. Wzruszył tylko ramionami i podszedł do okna, oczywiście z tlącym się papierosem. Karl przebrał się w nowy garnitur.
- Jak tylko stąd wyjdę… to wpierdole komuś – rzucił, po czym wyszedł, prawdopodobnie z powrotem na przyjęcie.

Po kilku minutach wrócił Marcus, i jakby nigdy nic, zaczął buszować w lodówce w poszukiwaniu jakichś resztek.
- Kto kurwa wychlał wszystko?
- Ja - rzucił Kurt, kurząc szluga i leżąc w zakrwawionych łachach na satynowej pościeli łóżka.
- Jakbyś gdzieś wyłaził to zmień gacie. Ja musze się pokazać na dole.
- Czekaj - Młody zerwał się z łóżka. – O co tam chodziło? - zaczął spokojnie.
- Znaczy?
- Z tym całym burdelem na piętrze. Demonami i tak dalej. Chyba, że tylko ja miałem takie halucynacje... A nie, czekaj. Ćpałem to samo, co ty. Też tam byłeś.
- To musiał być dobry stuff...
- Markus uśmiechnął się – Kainickie dyscypliny są potężne i nie zawsze... nie wszystkie powinny być używane. Niektórzy z nas, aby zwiększyć swoją moc paktują z demonami. To jest złe. Chciałem o tym powiedzieć trochę później... ale teraz już wiesz. Każdy, który pogrąży się w zepsuciu zasługuje na śmierć ostateczną - zabrzmiało to trochę patetycznie. – Tym razem wygraliśmy, jakoś. - dokończył.
- Ale skąd ta burda?
- Nie wiem. Jeszcze. Jak chcesz mieć kły cale to uważaj na siebie... proszę - spojrzał gdzieś w przestrzeń – Margot prosiła mnie o pomoc, a ja w sumie tutaj mogę zaufać dwóm Kainitom...

Kurt nie cierpiał tego, kiedy stary mówił szyfrem.
- O co chodzi?
- Eeee? To niby ma być jakieś: w czym ci pomóc?
- chwycił się teatralnie za serce – Jestem wzruszony...
- Dobra, zapomnij, że pytałem...
- Nie ma sprawy...
- odparł Markus i dodał zmieniając temat. – Wracam na przyjecie, trzeba tam pewnie trochę posprzątać...
- To idź staruszku, ja sobie poradzę. - mruknął pod nosem. – Nie ja zawiode Margot.
- Ja tym bardziej nie
- prychnął i wyszedł, choć przez ułamek sekundy Kurt miał wrażenie, że dostanie. Ale nie dostał. Markus wyszedł, trzaskając drzwiami. Młody podszedł do okna, paląc fajkę. Pochylił się na parapecie, w tym momencie poczuł czyjąś obecność, po swojej lewej stronie. Rzucił niedopałek i momentalnie wylądował na kimś. Bądź czymś. To coś było... niewidzialne. Po chwili pod rękami Kurta zmaterializował się metys.
Mężczyzna miał ludzką aurę i wydawalo się, że cała sytuacja nie wywarła nim większego wrażenia. Po chwili obaj stali na przeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, a cisza przedłużała się...
- [i]Kim jesteś do cholery - wycedził w końcu Kut patrząc w oczy gotowego do natychmiastowej reakcji przeciwnika.
- Powiedzmy, że znajomym znajomego... - odparł tamten niewiele sobie robiąc z otoczenia. Po wymianie kilku kolejnych uprzejmości zapytał:
- Skracając - czy zaryzykujesz kły dla kogoś czy wolisz siedzieć w ciepłym i bezpiecznym gniazdku?
- To zależy dla kogo...
- Dla mnie.
- odparł żółtek lakonicznie.
- Co z tego będę miał? - zapytał Kurt zastanawiając się jakim kurwa cudem gość wlazł do tego apartamentu i co łączyło go z Markusem...
- Czego chcesz? Podaj cenę; jeżeli zmieści się ona w moich możliwościach to dobijemy targu...
- Chcę... "przysięgę"
- odparł po chwili wiedząc, ze żaden Kainita nie zdecyduje się na to łatwo...
- Ok. - odparł tamten zbyt szybko i zbyt łatwo jak dla Kurta – za to co zrobisz dla mnie w dzień ofiaruje ci przyszłe zobowiązanie...
- W dzień?!?
 
Revan jest offline  
Stary 19-07-2013, 23:37   #30
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Irmina skoncentrowała się i "ziarenko szaleństwa" zaczęło szybko kiełkować w umyśle jednego z "diabłów". Przez chwilę nawet poczuła się lekko zawiedziona - wampir był bardzo młody i jego wola nie stanowiła praktycznie żadnej przeszkody dla Malkavianki... Uderzyło i zaskoczyło ją odczucie ludzkiego życia, jakby mężczyzna został dopiero przemieniony, jakby jeszcze nie w pełni kontrolował swoje moce, jakby jeszcze "zachłystywał się" tym co go spotkało... Te odczucia skierowały myśli Irminy na trochę inne tory. Na chwilę.

Tymczasem wśród kainitów doszło do jakieś scysji; ktoś przechodzący dostał w twarz; ktoś krzyknął... Sytuacja zaczynała wzbudzać zbyt dużą sensację i reszta szybko spacyfikowała "krzykacza" dość sprawnie wyprowadzając go z lokalu i trzymając z dala od wszystkich, a zwłaszcza od ochrony. Na zewnątrz, kiedy diabłom wydawało się, że nikt nie patrzy - "krzykacz" dostał porządnie w twarz i wydawało się, że to trochę go otrzeźwiło, a przynajmniej zamknął się i przestał wykrzykiwać coś o władcach świata i... serowych pająkach. Grupka chwilę naradzała się rozglądając się po okolicy i spoglądając na zegarki. Doszli chyba do jakichś ustaleń, bo powędrowali do stojącego w pobliżu starego vana VW i najwidoczniej mieli ochotę gdzieś się ulotnić...

Amnon - widząc co się święci - pobiegł do swojego samochodu, a Irmina wykorzystała chwilę na napisanie smsa do Księżnej. Chwilę później ryczący "jakimiś wrzaskami" van potoczył się ulicą w kierunku autostrady A42; później jednak krążył przez niecałą godzinę po mieście, jakby czegoś poszukując; w końcu znajdując się w okolicy towarowej stacji Shalke-Nord i parkując przy jednym ze zniszczonych i opuszczonych magazynów. Towarzystwo wytoczyło się z samochodu i wkrótce zniknęło w budynku. Było kilkadziesiąt minut do świtu i zarówno Amon, jak i Irmina uznali, że tej nocy nic już nie zdziałają...

*****

Żółtek wydawał się rozbawiony obiekcjami Kurta. Wyciągnął z kieszeni ozdobne pudełko i otworzył je. Wyjął ze środka coś co wyglądało na niewielki wisiorek - jakby miecz - i podał go Kurtowi:
- Zanim zapadniesz w sen wbij to sobie w ciało. - Wyjął drugi identyczny i rozpiął koszule wbijając sobie w mostek. Odłożył tekowe pudełko na parapet i odwrócił się. "Jutrzejszej nocy odłóż to proszę... Trzymaj się" - dodał i wyszedł na taras. Po chwili "wyparował".

O świcie, gdy tylko Kurt zapadł w dzienny letarg - obudził się w jakimś pokoju. Początkowe kilka chwil przyzwyczajał się do sytuacji - wyglądało na to, że czyjś umysł kieruje jego ciałem. On co prawda odbierał rzeczywistość wszystkimi zmysłami, ale nie miał żadnego wpływu na to co się dzieje; jakby oglądał jakiś film "first person perspective"... Na zewnątrz - kiedy zmysły zostały zaatakowane słonecznym światłem - przestraszył się i stracił orientację, a jego zmysły zaczęły odbierać tylko statyczne obrazy - czasem układające się w jakieś serie zdjęć, czasem tylko pojedyncze migawki...

Magazyn portowy 17B;
jakiś park;
blok przy Shevenstrasse 14;
dom przy Gartenkamp 17;
biały kot…

biały kot...

Jedyną większą sceną jaką z całego dnia zapamiętał umysł Kurta była jakaś burda w pobliżu jakiegoś klubu motocyklowego, czy knajpy rockowej czy czegoś takiego… Z tego co Młody był w stanie zrozumieć z obrazów i strzępków dźwięków jakie do niego docierały – burda była całkiem niepotrzebna – Żółtek po prostu oglądał budynek i okolice, a „lokalsom” się to nie spodobało. Od słowa do słowa doszło do łomotu… wydaje się, że wampir jednak oberwał dość mocno, jakby nie potrafił, czy nie chciał, wykorzystać swoich możliwości…

Kurt obudził się, po ludzku mówiąc... zmęczony.

*****

Sytuacja w Elizjum została szybko opanowana. Rannym udzielono pomocy, a William przy pomocy Anette (co prawda z cierpiętniczą miną typu "mój interes się wali") dość szybko uporali się z "zatuszowaniem" całej sytuacji. Znajdująca się w pobliżu Julia usłyszała komentarz grafa "Ktoś wsadził w te filary sporo magii, tutaj praktycznie nie można użyć żadnej mocy. Nie widziałem takiego czegoś jeszcze."
Filar został osłonięty białym płótnem, resztki marmuru dokładnie sprzątnięte i przyjęcie zostało z powrotem pchnięte właściwym torem - ugrzecznionym i - na swój sposób wesołym. Wśród gwaru rozmów i komentarzy na sali pojawił się Werner, uwagi Julii nie uszło, że w innym - niedopasowanym - garniturze. Poprosił na rozmowę księżną Sanders i zniknęli w jednym z bocznych gabinetów, wkrótce dołączył do nich książę domeny Herne, a kilka minut później księżna z towarzyszącym jej Haraldem.

*****

Wejście Margot i Haralda przerwało rozmowę książąt. Władca domeny Herne co prawda powiedział coś o nieodpowiedniości przebywania Haralda w tym gronie, ale został spiorunowany wzrokiem przez Helgę, a Werner dość sprawnie i szybko przeszedł do spraw ważniejszych - czyli "co się w zasadzie przed chwilą stało?". Ponieważ odpowiedź nie była wcale oczywista - ustalono, że jak tylko Margot (a w zasadzie jej ludzie) coś ustalą reszta zostanie poinformowana. W tym kontekście poruszono również sprawę zaufania jakim Margot obdarzyła Markusa Fossera...
Harald miał wrażenie, że księżna dość zręcznie, choć nerwowo, wykorzystała moment do zmiany tematu na możliwy atak Sabatu w okolicy. Wspomniała o pustym kontenerze i kilku "niesprawdzonych plotkach". Księżna Dortmundu zasugerowała (dla Haralda dość naciągane, choć jak się nad tym zastanowić - możliwe), że być może wybuch w Elizjum jest dziełem Sabatników i nawet jeżeli nie miał nikogo zabić to możę miał od czegoś lub kogoś odwrócić uwagę? Werner poprosił o sprowadzenie Hagera i frau von Stock wspięła się na wyżyny blefu i manipulacji "wstawiając kit", że pomiędzy Hagerem a Irene Gunsdorf doszło do poważnej scysji i oboje udali się do siebie - w stanie dalekim od spokojnego, aby nie użyć określenia wściekli. Werner zaskakująco łatwo kupuje tą historię wspominając, że ostatnimi czasy Hager był poddenerwowany, co on sam wiąże z tremerskimi sprawami w Wiedniu... Temat sabatu i działań jakie należy podjąć w związku z tym staje się głównym tematem rozmowy pomiędzy książętami, choć nie padają żadne mocno zobowiązujące deklaracje.


*****


Liz przeniesiono do jednego z wypoczynkowych apartementów Elizjum i pozostawiono pod opieką Lamberta. Kainita usiłował zachować spokój, ale co chwila - krążąc po pokoju jak zwierzę zamknięte w klatce - spoglądał w stronę łóża na którym złożono Liz...

I thought that I heard you laughing
I thought that I heard you sing
I think I thought I saw you try


Kobieta nie ruszała się i przez głowę Lamberta przebiegały tysiące nieuporządkowanych myśli: czy zrobiłem to dobrze? czy chciała? a co, jeżeli przemieniłem moją Liz, wbrew jej woli?!? moją Liz? czy naprawdę byliśmy sobie tak bliscy? tak dalecy? co jeżeli...

Every whisper
Of every waking hour I'm
Choosing my confessions
Trying to keep an eye on you
Like a hurt lost and blinded fool
Oh no I've said too much
I set it up


O tym, że wstało słońce Lambert dowiedział się nagle. Jego umysł wyłączył się jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z gniazdka i myśli zgasły.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 05-08-2013 o 22:05.
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172