Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2013, 18:20   #29
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
JakiÅ› czas temu, okolice wykopalisk

-Haldur widział gdzieś niedaleko jego ślady.- Glandir pochylił się nad sporymi kawałkami kory, leżącej pod grubą sosną. Na drzewie znajdowały się ślady ogromnych, niedźwiedzich pazurów, co oznaczało, że zwierz gdzieś nieopodal był. Oprócz Glandira, był również Helvgrim i Bombur. Była do świetna okazja by Glandir poznał się na bojowych zdolnościach syna Sverriego. Bombur zaś był niedoścignionym mistrzem w walce włócznią. Niewielu krasnoludów posługiwało się tym orężem, ale jedno było pewne. Długość drzewca tej broni, w połączniu z siłą pchnięć napędzaną przez krasnoludzkie ramiona dawało śmiertelne niebezpieczeństwo. Bombur nie był zbyt rozmowny, ba! Glandir przy nim był gadułą, lecz w boju na odległość nie miał sobie równych, a ponoć i cisnąć włócznią potrafił równie celnie co elfi łucznik.
-Zajmiemy jego uwagę z Helvgrimem. Znajdź słaby punkt i pchnij celnie...- szepnął Reik Glandir, co spotkało się tylko i wyłącznie z przytaknięciem głowy Bombura. Khazad z czarną jak smoła brodą i łysą czaszką przetarł czoło z kropli potu. Było w miarę ciepło a khazadzi dla bezpieczeństwa założyli swoje pancerze, wszak każdy z nich był silnym wojem, lecz dorosły niedźwiedź mógł jednym ciosem łapy pogruchotać kości najtwardszych krasnoludów.

Wszystko było ustalone zatem. Dobry, prosty plan. Takie lubił Helvgrim i każdy inny khazad, proste plany, po co sobie życie utrudniać skoro można ułatwić pchnięciem włóczni Bombura. Glandir stwierdził że ślad jest świeży, Sverrisson rzucił tylko okiem, nie znał się na tego rodzaju śladach... to nie była łatwa sztuka, takie tropienie. W górach Skadi, z których pochodził krępy, norskański khazad... polowało się o wiele łatwiej, choć to pewnie zależało od podejścia łowczego. Z jednej strony, łatwo było wyśledzić zwierza, wszechogarniający góry śnieg długo potrafił trzymać ślady łap w swej pierzynie. Drzew w Skadi jest tyle co na lekarstwo, to i ułatwia to sprawę, a zwierzynie trudniej się skryć. Lecz było mnóstwo złych cech tego rodzaju polowań. Śnieg choć łatwo wskazywał trop to był zdradliwy, trzeba się znać nie lada by wiedzieć czy ślad świeży jest czy nie. Nawałnice, wichry i wiatr skutecznie utrudniają polowania w Skadi. Lodowce są zdradliwe, a lód miejscami kruchy, śliskie górskie przejścia i jaskinie o niepewnych stropach najeżone lodowymi stalaktytami. Fakt braku miesjc gdzie zwierzyna mogłaby się skryć nie zawsze był powodem do radości... przez to Ejsgardzie mało było zwierzyny, uciekała ona z obszaru gdzie nie ma się gdzie skryć i co jeść. Te rodzaje zwierząt które mogą to wytrzymać są przeciwnikami do zabicia trudnymi.

Helv szedł i rozmyślał, starał się sobie przypomnieć wszystko co podpatrzył u starych łowców a Azharh, ale tu, w gęstych i tak zielonych lasach Middenlandu, informacje z lodowych szczytów na niewiele się zdały. W Imperium trzeba było znać się na śladach dobrze i dbać by nie zdradzić swej obecności. W Skadi trzeba było mieć cierpliwość i ciepłe odzienie oraz wytrzymałość samego niedźwiedzia. Tu było inaczej... a ponoć ziemie Middenlandu były w zwierzynę łowną obfite, trzecie, ustępujące tylko tym co do Hochlandu i Talabeclandu należą.


Sverrisson pocił się jak koń podczas orki. Ciepły klimat nie sprzyjał noszeniu grubej skórzni nabijanej stalowymi guzami... zimny dotyk stali byłby już chyba lepszy. Idąc z boku... po prawej od Glandira, Helvgrim odgarniał długim drągiem paprocie i torował sobie przejście najciszej jak potrafił. Topór z błękitnej stali był obnażony i gotowy do użycia, Helv niósł go w lewej ręce. Bombur był nieco z tyłu, dystansował się by móc wykonać swoje zadanie, nadane mu przez Glandira. Khazad z Norski chciał zapytać czy Bombur może zna się dobrze na tego rodzaju polowaniach... ale nikt nie mącił ciszy, i tak tez zostało. Sverisson skrył swe myśli za zębami, na rozmowę przyjdzie czas później. Nagle Glandir uniósł dłoń, Helv i Bombur stanęli, zapanowała cisza i całkowity bezruch. Azkarhański krasnolud rozejrzał się uważnie i przetarł swą łysą czaszkę z potu... podobnie jak Bombur, tak i Helv... obaj byli łysi i mokrzy od potu.

Zza gęstych zarośli dobiegały ich dźwięki buszującego zwierza. Glandir i dwójka jego kamratów wiedziała, że wystraszony niedźwiedź będzie bronił się z niezwykłą zawziętością i złością. Reik dowódca przyłożył palec do ust by uciszyć kompanów. Bombur gotowy do działania pochylił się lekko, wygiął prawym ramieniem nieco w tył, ściskając w dłoniach drzewiec włóczni tak mocno, że aż dłonie mu poczerwieniały, w końcu jego uchwyt musiał być silny i pewny. Helvgrim również przygotował się na najgorsze. Glandir trzymał w prawicy swój dwuręczny topór w taki sposób, że wystarczyło tylko unieść go w górę płynnym ruchem ramienia, tak że druga ręka chwyciła by stylisko broni i khazad byłby w pełni gotów do walki.
Syn Torrina sięgnął lewą dłonią w stronę gęstych krzaków, zza których dobiegały ich dźwięki. Mężczyzna już miał odsunąć na bok liściastą gałąź, kiedy nagle krzaki same świsnęły w bok a wyczuwający jakby zbliżające się zagrożenie niedźwiedź stanął oko w oko z Glandirem. Khazad wytrzeszczył oczy z zaskoczenia. Zwierz zawył straszliwie biorąc potężny zamach pazurzastą łapą. Tylko refleks Glandira pozwolił mu unieść toporzysko i cudem sparować uderzenie niedźwiedzia. Drzewiec broni poszedł w drzazgi a rudobrody khazad upadł i potoczył się dobre pięć stóp dalej. Cały plan runął w gruzach. Kompani na szczęście widzieli, że choć broń Reik dowódcy była zniszczona częściowo, to sam wojak nie ucierpiał na tym nie licząc drobnych sińców i zadrapań.


To że niedźwiedź był w pobliżu, to Helv wiedział, ale że to on właściwie zasadził się na nich, a nie odwrotnie, to była niespodzianka. Trzeba było działać szybko. Doskonała zastawa Glandira, uratowała życie jej wykonawcy, ale przypłacił to dowódca oddziału drzewcem swej potężnej broni. Bestia o czarnym futrze ryczała potężnie. Niedźwiedź stał na dwóch łapach i górował nad swymi oponentami... musiał mieć nie mniej niż trzy metry długości, a to wystarczyło by był równy wysokości dwóch khazadów. Jego kły i pazury mogły rozszarpać Glandira w kilka chwil... każdy moment był ważny w tej chwili.
Sverrisson skoczył w stronę zwierza. Rzucił drągiem niczym włócznią w niedźwiedzia i trafił, ale poza zwróceniem na siebie uwagi, niczego więcej nie wskórał. By zranić taką bestię potrzebna była prawdziwa broń, tak groźnego przeciwnika nie sposób było zatłuc kijami. Dlatego też Helvgrim chwycił swój topór oburącz i obniżył sylwetkę. Wiedział że wchodzenie z zasięg ramion bestii jest samobójstwem, ale nie było wyboru... Glandir był w opałach. Niedźwiedź w każdej chwili mógł rzucić się na Rinka, który leżał teraz na ziemi.

Bombur również ruszył w ciszy... z włócznią wypchniętą nad głową... atakował z biegu. Helv w tym czasie uchylił się pod łapą niedźwiedzia i zanurkował tak by znaleźć się na tyłach zwierza. Udało się. Topór zatańczył swój pląs i w chwilę później był już wbity w bok futrzastego stwora. Czarny niedźwiedź zawył przeciągle i odwinął się łapą z odlewu. Silna, uzbrojona w długie pazury, kończyna zderzyła się z klatką piersiową Sverrissona. Siła była tak potworna że wyrzuciła krasnoluda z Norski w powietrze tylko po to by w chwilkę później, Helvgrim mógł uderzyć o omszałą skałę kilka kroków dalej. Bombur również osiągnął celu. Wbił włócznię głęboko w brzuch niedźwiedzia, krzyknął przy tym by dodać sobie sił. Ogromy zwierz wściekł się i ruszył na Bombura obalając się na cztery łapy i wyginając najpierw włócznię w rękach krasnoluda, a później wyrywając mu ją z rąk. Kąt pod jakim wojownik wbił drzewiec zmienił się tak bardzo że włócznia dosłownie wypadła z mocnych dłoni łowcy.

Helvgrim walczył z bólem w tym czasie i cały obolały, podnosił się na równe nogi. Kiedy wstał dostrzegł jak bestia rozszarpuje prawą łapą zbroję Bombura, a lewą przyciska krasnoluda do ziemi. Sverrisson rzucił się na pomoc khazadowi który był w opałach. Również Rink dowódca podźwignął się już na nogi i ruszył do walki z czarnym potworem. Wszyscy trzej wojownicy z górskich twierdz stracili swą broń. Sytuacja wyglądała na mało ciekawą z punktu widzenia krasnoludów, a Bombur walczył o życie zasłaniając się rękoma przed straszliwymi ciosami niedźwiedzia. Życie włócznika było teraz w rękach bogów, a pomóc mu mogło jedynie dwóch kamratów którym do walki pozostały tylko gołe pięści.

Niedźwiedź docisnął teraz prawą łapą Bombura do ziemi, prawie łamiąc mu żebra. Krzyk bólu rozniósł się po okolicy echem odstraszając masę lokalnego ptactwa. Sprawić by krasnolud zawył z bólu było nie lada wyczynem. Zmotywowany tym faktem Helvgrim błyskawicznie doskoczył do zwierza posyłając mu solidnego kopniaka w ogromny łeb. Bestia na chwilę przestała skupiać się na Bomburze. Choć tak na prawdę niedźwiedź poczuł kopnięcie na żuchwie z pewnością nie zrobiło to na nim wrażenia. Puścił łapą dociskanego Bombura i stanął na tylnych odnóżach warcząc przy tym donośnie. Helvgrim przez chwilę widział potężne łapska bestii uzbrojone w kilku centymetrowe pazury. Nagle zza pleców zwierza wyskoczył Glandir. Rudobrody khazad trzymał w ręki obosieczny miecz, którym jednym, płynnym ciosem, przeciął bok. Ciepła, posoka chlusnęła na leżącego pod nogami zwierza Bombura. Niedźwiedź błyskawicznie wejrzał na Glandira.

-Odciągnij go!- krzyknął dowódca strażników. Zwierz wziął potężny zamach, lecz Glandir rzucił się na bok, po czym przeturlał się i błyskawicznie stanął na nogi, wykonując kolejne cięcie, tym razem w umięśnione udo. Zwierzę znowu zawyło i z impetem upadło na ziemię prawie przygniatając Glandira. Kątem oka dostrzegł Bombura w bezpiecznej odległości. Teraz miał psychiczny komfort i wiedział, że jest chwilowo odpowiedzialny tylko za siebie.
Sierżant pochylił się łapiąc w lewicę garść piachu, którą od razu cisnął zwierzęciu w oczy. Niedźwiedź ciężko dysząc, z pianą na pysku zaczynał tracić dech. Khazad warknął by dodać sobie animuszu i wziął potężny zamach oburącz. Ostrze zatopiło się w boku zwierzęcia pobudzając w nim ostatnie pokłady agresji. Zwierz szarpnął się do tyłu a nieco zdezorientowany Glandir puścił rękojeść z uścisku. Brodacz wiedział, że bestia lada chwila padnie, lecz w amoku furii i szału mógł wyrządzić jeszcze komuś krzywdę. Khazad warknął raz jeszcze i rzucił się w stronę niedźwiedzia trzema krokami wspinając się po jego futrze na grzbiet. Wojownik złapał w śmiertelnym uścisku swoimi żelaznymi niemal ramionami kark niedźwiedzia i zacisnął.

Sverrisson długo nie myślał, wiedział co ma robić, a słowa dowódcy utwierdziły go w tym. Kiedy Glandir bohatersko stawał przeciw potwornej bestii, Helvgrim chwycił khazadzkiego włócznika za ramiona i odciągał go. Bombur krzywił się z bólu... krew mocno zmieniła kolor skórzni Bombura ze starego i brudnego brązu, w piękną, czystą i świeżą czerwień. Życie uciekało z krasnoluda. Helvgrim choć zmartwił się o los kamrata to patrzył w stronę potyczki Glandira. Rink Torrinsson pozostał sam, Helv wiedział że musi wracać do walki.
- Zostań. Leż tu! - Krzyknął do włócznika.
- ... nie, ja mogę jeszcze... - zaczął Bombur i podparł się rozszarpaną ręką, po to by wstać.
- Zostań mówię! - Krzyknął Sverrisson i pobiegł by pomóc dowódcy. Jednak Glandir był już na grzbiecie bestii i ściskał ją w stalowym imadle swoich ramion. Wojownik z Azkahr rozejrzał się w poszukiwaniu broni... szybki rzut oka w prawo... nic... po uderzeniu serca, spojrzenie w lewo... jedynie strzaskany topór Glandira. Cała posiadana przez krasnoludy broń tkwiła w ciele niedźwiedzia. Włócznia Bombura, głęboko wbita w brzuch bestii. Miecz Glandira tkwiący w boku zwierzęcia, między żebrami. Na koniec topór Helvgrima, wbity w drugi bok ryczącego stworzenia... głęboko, w poprzek żeber.

W ten czas niedźwiedź machał łapami jak oszalały, Glandir wciąż wisiał na grzbiecie stwora i dusił go bez ustanku. Helvgrim chciał podejść, ale nie miał jak... rozszalała bestia stworzyła chaotyczną zasłonę swymi pazurami. Krwista piana ciekła z pyska niedźwiedzia, a z każdej zadanej mu rany tryskały czerwone fontanny. Bezsilny Sverrisson wykonywał swój taniec, z prawej do lewej, i na odwrót. trwało to chwilkę, ale w końcu niedźwiedź począł się krztusić. Uścisk Glandira musiał być legendarny skoro krasnolud wciąż nie puszczał, a i bestia traciła oddech. Helvgrim dostrzegł możliwość by wyciągnąć włócznie Bombura z trzewi wroga... udało mu się chwycić drzewce broni... wyrwał ją. Jednak broń nie opuściła rany w całości. Strzaskała się, ostrze i około dziesięciu cali drewna pozotało przy zwierzu... reszta drzewca w dłoni khazada z norski. Sverrisson postanowił nacierać z tym co ma w dłoni, nie było innego wyjścia.

Mimo iż bestia wierzgała i rzucała się energicznie khazad nie odpuścił, nie spadł i po kilku chwilach szamotaniny i duszenia uciszył w płucach zwierzęcia ostatni oddech. Niedźwiedź zdechł w końcu uduszony gołymi rękami brodacza. Glandir kilka chwil jeszcze leżał na cielsku bestii sapiąc ciężko.
Syn Svergrima ucieszyÅ‚ siÄ™ widzÄ…c że planowana przez niego rozpaczliwa szarża nie bÄ™dzie potrzebna. Niedźwiedź padÅ‚ w objÄ™ciach Glandira, w iÅ›cie heroicznej walki khazada i zwierzÄ™cia. Helvgrim podbiegÅ‚ i upewniÅ‚ siÄ™ czy aby futrzasty stwór jest martwy. Drzewce włóczni Bombura zatopiÅ‚o siÄ™ w gardle Å‚owcy, który dziÅ› staÅ‚ siÄ™ ofiarÄ…. OkazaÅ‚o siÄ™ jednak że uÅ›cisk Glandira zrobiÅ‚ swoje i pchniÄ™cie zaostrzonym kawaÅ‚kiem drewna nie byÅ‚o potrzebne, ale lepiej być przezornym.Â-
- Wspaniała walka dowódco. Twój stalowy uścisk przejdzie do legend. Zabiłeś stwora gołymi dłońmi. Jego skóra, pazury i łeb należą do ciebie. - Helvgrim mówił do Glandira kiedy pomagał mu wstać na równe nogi, na szczęście niedźwiedź który padł pod ręką Rinka Torrinssona, nie przygniótł jego samego.

Bombur również dołączył do zwycięskich khazadów. Okazało się że jego rany wyglądały jedynie na poważne z pozoru. Blizny będą zdobiły ciało włócznika już na zawsze. To był wielki honor, ten dzień miał przejść do historii klanu Glandira, a z nim i Bombur... kto wie, może i Helvgrim. Sverrisson ucieszył się że nikomu nie stało się nic poważnego. Wyrwał swój topór z boku niedźwiedzia i naciął jego ostrzem brzuch bestii. Sięgnął ręką głęboko w gorące trzewia z których buchnęła śmierdząca para. Szukał chwilę, po czym wyciągnął małą torebkę, całą pokrytą krwią i śluzem. Odrzucił ją na bok, w zarośla... był to worek w którym niedźwiedź trzymał swą wściekła żółć. Chwilę później krasnolud sięgnął znów do wnętrza zwierzęcia i pchnął żołądek... wnętrzności wylały się na trawę. Ręce Helvgrima były całe umazane krwią. Sverrisson wyciągnął w końcu wątrobę i podszedł do towarzyszy. Znał obyczaje łowców. Wiedział że pierwszy kęs należy do tego kto zabił bestię... do dowódcy Glandira Torrinssona. Reszta należała do bogów, a mała część do zwiadowcy z północnych krain, do Helvgrima oraz do dzielnego włócznika - Bombura.

Glandir ugryzł kawał wątroby przeżuwając go z zniesmaczoną miną. Nigdy nie przepadał za tym zwyczajem i na szczęście rzadko musiał go piastować. Brodacz przełknął kęs, przetarł rękawem usta i wziął głęboki wdech.
- Wcale to nie była świetna walka... Głupiec ze mnie, mogłem zabrać więcej strażników. Wtedy byłoby mniejsze ryzyko, że któremuś coś się stanie. Dowódca, który naraża swych ludzi, to zły dowódca... - burknął z ogromem samokrytyki w głosie.
- Nah.- Sverrisson sięgnął po wątrobę niedźwiedzia i przyjął ją z dłoni Glandira. -Za surowo się oceniasz Panie. Ten zwierz nie był taki niebezpieczny jak widać. Jeśli byś zabrał więcej wojowników, wtedy żal byś miał że obóz słabiej strzeżony. Zawsze coś można zrobić lepiej... ale nigdy doskonale, to potrafią tylko bogowie. - Helvgrim ugryzł kawał wątroby i połknął ze smakiem, oblizał usta i przetarł brodę, która z koloru dojrzałego zboża przybrała teraz barwę czerwoni i była niczym broda Glandira. Wątrobę podał dalej, do rąk Bombura, ten przyjął ją i również wgryzł się głęboko. Włócznik po odgryzieniu kęsa podniósł resztę wątroby w górę, w geście ofiary. Wszyscy wyciszyli się na chwilę.

- Dla Ciebie Grimnirze. - Powiedział krótko Bombur i cisnął wątrobą w zarośla. Po tym wyrwał ostrze włóczni z ciała niedźwiedzia i pokręcił głową nad zniszczoną bronią. Odszedł kawałek na bok i usiadł na pniu. Począł zdejmować z siebie zbroję i opatrywać swe rany. Dał znać że sam da radę i nie potrzebuje pomocy. Kiedy tylko ofiara została złożona, a włócznik zajął się sobą, Helvgrim począł skórować zwierzę.
- To była wspaniała walka Panie, inaczej nie mów. Krew przelana przez włócznika na marne by poszła. - Spojrzał na Bombura. - Dobrze oceniłeś, wspaniale walczyłeś, wszyscy żyjemy. Czego jeszcze trzeba? Mamy mięso i kości. Ty masz swe, należne ci trofeum. Dobrze jednak że wiem że tak myślisz...- Sverrisson zrobił krótką pauzę. Wyciągnął wtedy serce niedźwiedzia i odłożył je na bok.- ... że cenisz nasze życie. Cecha godna wielkiego wodza. Dziękuję ci za to że mogłem tu być dziś z tobą. To wielki zaszczyt. - Helvgrim skłonił głowę nisko w geście poddaństwa.

- Har... wiesz dowódco że ten czyn może ci przynieść nielichy przydomek? Glandir Niedźwiedź... albo Glandir Stalowy Uścisk... chociaż nie, lepiej brzmi chyba Glandir Żelaznoręki. - Sverrisson zmienił temat na bardziej przyziemny, szczerze nie chciał by Rink Torrisson zamartwiał się tym na co nie mieli już wpływu. Wiedział jednak, że tak jak we własnych żyłach płynęła mu krew wojowniczych kapłanów, tak w żyłach Glandira szkarłat należał do wielkich dowódców i bohaterów.
Glandir słuchał słów kompana z uwagą. Być może faktycznie zbyt surowo się oceniał. W tym, co prawił syn Svergrima było sporo sensu. Mężczyzna był nie tylko zacnym wojem, ale i mądrym osobnikiem, czego dowody dawał niejednokrotnie w swoich wypowiedziach. Kiedy zaczął wymyślać przydomki dla Glandira, ten tylko wbił swój skoncentrowany wzrok gdzieś w dal.
-Glandir Żelaznoręki...- powtórzył Bombur głośno i wyraźnie, jakby chciał przypieczętować nowy przydomek dla khazadzkiego sierżanta. Glandir milczał, spoglądając kątem oka na gołe dłonie, których ścisk uśmiercił niedźwiedzia...

~***~

-Kapłan, Rink Glandirze zwie się Esmerem. Jest mądrym i prawym człekiem.- Haldur zdawał swemu dowódcy krótki raport z tego, co się wywiedział o nowo przybyłych najemnikach.
-Do trollobójcy mówią Wolfgrimm. To dowcipniś ale sprawia wrażenie hardego skurwiela. Niziołek zwie się Tupik. To jakiś znajomek od Helvgrima. A skoro Helv jest za niego pewny, to i my powinniśmy.- komentował wzruszając ramionami. Glandir tylko skinął głową.
-Elfy?- syn Torrina uniósł brew.
-Ona to Lonor, ten drugi Laurenor, czy jakoś tak, nie wiem czym dobrze usłyszał.- Haldur szybko się wytłumaczył. Glandir wstał zza polowego stołu, gdzie rozłożona była prymitywna mapa przedstawiająca całe obozowisko wokół jaskini z wykopaliskami.
-A ten żółtodziób, co chyba z toporem ma tyle wspólnego, co ja z lutnią?- spytał rudobrody Rink.
-To Firem, Glandirze. Reszta to...-
-Reszta mnie nie interesuje. Przyjdzie pora, że sami zdradzą swoje imiona. Idź odpocząć, rankiem przejmiemy wartę przy wejściu do jamy...- Haldur skinął głową po czym opuścił namiot swego dowódcy. Glandir odpalił swoją ukochaną fajkę i wyszedł przed namiot by rozejrzeć się po okolicy. Czuł w kościach, że niebawem napotkają problemy. Oby to było mylne przeczucie.

~***~

Glandir nie był zbyt rozmowny, w szczególności w kontaktach z grupą najemników, która przybyła do wykopalisk. On był od ochrony i nie szukał nowych przyjaźni, o nie. Gdy przyszło mu stać na straży wejścia do jaskini, milczał. Milczał cały czas, nawet nie patrząc na Norsmena, który był mu zupełnie obojętny. Wodził wzrokiem za elfką i imperialnym kapłanem, spacerującymi między drzewami. Słoneczne światło było sprzymierzeńcem strażników, wszak to dzięki niemu lepiej widzieli okolicę. Glandir wziął głęboki wdech i nagle kątem oka zauważył ledwie widoczny ruch, nieopodal krzaków. Brodacz ziewnął by nie dać po sobie poznać, że coś nim wzruszyło. Goblin, który czaił się niedaleko był już spisany na straty. Khazad prędko sięgnął po kuszę, lecz nie trafił bełtem. To nic jednak nie znaczyło, gdyż dzieła dokończył Sigmaryta z pomocą potężnego młota, którym władał nie gorzej niż niejeden tarczownik.
-Dobra robota.- zwrócił się do kleryka. Goblin był już martwy, lecz to nie oznaczało końca problemów. Rink Glandir prędko wrócił do obozu i zwołał do siebie kolejno Helvgrima, Grindara, Bombura i Rurika.

-Przed chwilą dopadliśmy goblina tuż pod naszymi nosami...- rzekł chłodno.
-Muszą mieć tu gdzieś swoje obozowisko...- syknął Bombur.
-Ano racja kamracie. Helvgrimie. Zajmiesz się obozem pod moją nieobecność. Zostawię Ci czterech, trzech zaś zabiorę z sobą i przeczeszemy okolicę. Trzeba znaleźć ten przeklęty kurwidołek i pozbyć się zielonoskórych zanim zaczną nam zagrażać. Wy wejrzał na pozostałych khazadów Pójdziecie ze mną. Trzeba to sprawdzić. Bądźcie gotowi za kilka chwil. Przysposobicie się do zwiadu.- Krasnoludy bez mrugnięcia okiem, opuściły namiot zaś Glandir położył dłoń na ramieniu Helvgrima.
-Za kilka godzin wrócimy. Uważaj na tę hałastrę, nazywającą się najemnikami... Bądź czujny.- rzekł, po czym założył na głowę swój płytowy hełm, który napawał go dumą.



~***~

-Tu.- Rurik wskazał palcem niewielkie ślady goblinich stóp -Tędy szedł do naszego obozu.- Glandir spojrzał na cos co dla niego wyglądało jak zwykła kępka trawy obok omszałego kamienia i wysuszonego chorobą dębu.
-Powiedzmy, że widzimy...- odrzekł syn Torrina, spoglądając ukradkiem na równie zdziwione efektami zwiadu reszty khazadów, przyglądających się pracy Rurika.
-Chodźta.- zachęcił ich brodaty zwiadowca, trzymający w ręku rzucany toporek, w walce którym się specjalizował. Po niedługim czasie w końcu odnaleźli obóz zielonoskórych. Obóz, który zrobił na czwórce krasnoludów niemałe wrażenie.
-Na brodÄ™ mojego dziada... MajÄ… nawet trolla...- burknÄ…Å‚ Haldur drapiÄ…c siÄ™ po skroni.
-Ilu ich jest?- syknął Rurik nie wierząc własnym oczom.
-Zdecydowanie zbyt wielu...- burknął Glandir -Ten symbol. Mają go na sztandarze. Kojarzycie?- spytał po chwili.
-Nie znam takiego szczepu.- odrzekł Rurik, Haldur i Bombur również wzruszyli tylko ramionami.
-Trzeba wrócić do obozu i ustalić co dalej. Jeśli te pokraki dowiedzą się, o wykopaliskach... Na pewno z chęcią skorzystają ze swojej miażdżącej przewagi. Wracajmy, póki jeszcze nas nie zauważyli.-

~***~

Glandir nie miał zamiaru zwlekać z efektem zwiadu. Od razu po powrocie na miejsce syknął do Rurika, by zwołał do jaskini wszystkich, którzy przebywali w obozie.
-Chyba będziesz miał okazję, odzyskać honor...- rzekł bez ogródek do Wolfgrimma.
-Nieopodal obozu, kilka mil stąd natrafiliśmy na wielkie obozowisko zielonoskórych. Gobliny, orkowie... I troll.- uniósł brew spoglądając na reakcję zabójcy -Wszyscy zjednoczeni pod sztandarem, na którym widnieje ten oto symbol.- wyjaśnił kreśląc na twardym podłożu znak, który wcześniej Esmer znalazł w lesie na drzewie.
-Jest ich sporo i nawet tak dobrze zorganizowana grupa jak my nie dadzą im rady w otwartym starciu. Trzeba będzie utłuc herszta orków i goblińskiego szamana. Reszta się rozpierzchnie patrząc tylko na własne życie. Trollem chyba będzie miał kto się zająć.- wejrzał wymownie na Wolfgrimma.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline