Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2013, 21:55   #2
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ogne niespiesznie zbliżał się do wielkiej miejskiej bramy. Musiała to być Brama Zachodnia, gdyż tak określił ją napadnięty handlarz, gdy Ogne poza tym, że ukradł mu pieniądze i jedzenie, to jeszcze dopytał się o wskazówki dotyczące podróży. Sznur wozów i ludzi zmierzał w obie strony, więc były niewolnik nie miał kłopotu, aby wmieszać się w tłum. Ułatwiał mu to strój, jakże pasujący do pogody. Wytarty w wielu miejscach płaszcz, znoszone spodnie i obdarty kubrak. Wyglądał jak typowy włóczykij i całkiem mu to pasowało. Przez ramię przerzucony miał tobołek ze swoim marnym dobytkiem, a za paskiem zatknięty topór - jego jedyną broń. Tylko używając topora czuł się dobrze, uważał, że inna broń, jak miecz czy włócznia nie są godne prawdziwego Norsa.

Brama była już blisko. Mimo, że otwarta to panował w niej zgiełk i ścisk. Ludzie krzyczeli i przepychali się, zwierzęta kwiczały, wozy skrzypiały a cały ten harmider starało się opanować kilku zdesperowanych strażników miejskich. Ogne uśmiechnął się pod nosem, naciągnął kaptur głębiej na oczy i wcisnął się w tłum, mozolnie prąc ku bramie. Liczył na to, że uda mu się dostać w obręb murów miejskich nie będąc zatrzymanym. Wypalone piętno nie było widoczne, ale po cóż ryzykować. Na myśl o znaku, jakim obarczono go na całe życie, aż zaklął. Przypomniał sobie von Zweindera i długie miesiące, jakie spędził na jego łasce. A raczej niełasce, gdyż w niewoli ledwo co udało mu się przeżyć. Gdy uciekł, poprzysiągł szlachcicowi śmierć. Długą i bolesną...

Za bramą rozciągała się wielka połać domów, będąca jedną z dzielnic mieszkalnych wielkiego miasta. Szeroka ulica oddzielała część mieszkalną od miasteczka portowego, zlokalizowanego na brzegu rzeki. To tam, podążając za znajomym zapachem gnijących ryb, niemytych ciał ludzi żyjących z pracy na wodzie i charakterystycznego zapachu towarzyszącemu portowi, Ogne skierował swoje kroki. Takie miejsce pełne było szumowin i Nors liczył na to, że uda mu się tam zniknąć na długie miesiące. Liczył też na to, że w porcie znajdzie jakąś pracę. Szczęście mu sprzyjało, gdyż po chwili usłyszał coś niezwykle ciekawego. Nie potrafił oczywiście czytać, więc pewnie zignorowałby ogłoszenie przypięte do słupa, przed którym zgromadziło się kilku ludzi. Większość z zainteresowanych też raczej nie znała trudnej i przez większość życia niepotrzebnej sztuki składania liter, więc jakiś oświecony fircyk, w kapelusiku na podgolonej głowie, odczytywał głośno treść ogłoszenia.

Gdy tylko usłyszał nazwę przybytku, w którym odbywała się rekrutacja, odwrócił się na pięcie i powędrował z powrotem ku głównej ulicy, mając nadzieję, że ten szybki start pozwoli mu zostawić konkurencję za sobą. Gdy tylko znalazł się na szerokiej arterii, zaczepił brudnego podrostka, utytłanego błotem, niosącego naręcz drewna.
- Ej, chłoptasiu. Wiesz ty gdzie Tur Hrabiego? Taka gospoda? - zapytał, licząc na to, że język w którego używaniu podszkolił się w niewoli, brzmi zrozumiale.
- Tak, tak, ta fikuśna, koło rynku. Musisz prosto iść a jak się latarnie zaczną to tą wybrukowaną drogą aż zobaczysz budynek z taką ni to krową z rogami nad wejściem - odparł chłopak przyglądając się ciekawie Norsowi.

Nors czym prędzej oddalił się, nawet nie dziękując. Bał się takich spojrzeń. Jeszcze by chłopak nabrał podejrzeń i zawiadomił jakieś ważne persony i kłopot gotowy. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał znowu pytać o drogę. Szedł niezbyt szybko, co rusz rozglądając się na boki i wypatrując ulicy, w którą miał skręcić.

Dostrzegł ją prędko. Bruk wyraźnie odróżniał się od nawierzchni uliczek na obrzeżach miasta, będącej po prostu błotem wymieszanym z pomyjami. Po mniej więcej dwóch tysiącach kroków tą długą ulicą dostrzegł spory budynek, zbudowany w typowym imperialnym stylu, z umieszczonym nad wejściem emblematem przypominającym włochatą krowę. Tur, ani chybi, pomyślał. Wejście było oświetlone zawieszoną nad portalem lampą i solidne. Stanowiły je spore podwójne drzwi, . dębowe i okute żelazem. Na nich zaś wisiała kołatka, też w kształcie turzej głowy.

Ogne po chwili wahania zastukał do drzwi. Naszły go wątpliwości, czy dobrze robi. Przecież mógł dalej wałęsać się po traktach i ograbiać nieostrożnych podróżnych. Ale przecież to w końcu doprowadziłoby go na szubienicę. Albo zdechłby gdzieś w lesie potraktowany bełtem w bebechy. Mógł też spędzić najbliższe miesiące reperując sieci albo czyszcząc dna rzecznych barek... Trzeba było zaryzykować, a nuż opłaci się. Jeszcze raz uderzył kołatką. Mocniej i bardziej zdecydowanie.

Po chwili otworzyła się klapka z której wyjrzał jakiś osobnik. Po chwili drzwi były otwarte. Główna sala była w tym momencie dość pusta - tylko przy barze siedział jakiś niziołek z mandolą i podjadał coś z miski. Znudzony karczmarz spojrzał na gościa, wyraźnie się ożywiając.
-W czym mogę pomóc? – zapytał, nalewając jednocześnie stągwią spory kufel pienistego i stawiając go na blacie przed nowo przybyłym.
- Chyba na koszt zakładu... - mruknął Ogne, raczej nie kwapiąc się do zabrania kufla. Nie przyszedł tu wydawać marne grosze jakie mu zostały po napadzie na handlarza starociami. Oczywiście miał zamiar zatrzymać się w mieście, ale ta gospoda z pewnością do tanich nie należała. Nors wybrałby coś tańszego, a w ostateczności mógł spać na ulicy albo w Ogrodach Morra - zawsze były takie przytulne i ciche. - Ja w sprawie ogłoszenia.
- Na mój koszt, śmiało - podsunął mu napój karczmarz. - Łyknij sobie i zaraz Cię zaprowadzę, siedzą na górze.

Ogne odchylił z głowy kaptur, uwalniając burzę ciemnych, brudnych i skołtunionych włosów, które od wielu lat nie widziały grzebienia. Podrapał się po czubku głowy, przetarł oczy i w końcu wziął kufel, który wychylił trzema potężnymi łykami. Beknął i odstawił naczynie.
- Smaczne. Niezbyt rozwodnione - powiedział do karczmarza, najwidoczniej uznając, że taka uwaga jest lepsza od podziękowań. – Co to za praca?
- Ja się nie orientuję...nie całkiem. Na razie spory ruch - odpowiedział, po czym pochyliwszy się dodał cicho. -Chyba coś dużego się szykuje, ale tylko tyle wiem.

Jasne, pomyślał Ogne, a jakbym posmarował złotem to wiedziałbyś wiele więcej. Uśmiechnął się tylko i wskazał karczmarzowi, że gotowy jest iść na górę, zapoznać się z tajemniczymi pracodawcami. Potencjalnymi, gdyż nie wykluczał możliwości, że zaraz wyjdzie z gospody i poszuka jakiejś lepszej roboty w dokach.Karczmarz zaprowadził go żwawo na górę i zapukawszy do pierwszych z brzegu drzwi, zostawił. Po chwili rozległo się głośne: -Wejść!

Nie czekając na powtórne zaproszenie, Nors nacisnął mosiężną klamkę i wszedł do pokoju. Stanął w progu i spojrzał bacznie na znajdujących się w środku, starając się ocenić, czy warci są poświęcenia im kilku chwil.

Pokój nie był specjalnie duży. Dwa łóżka, stół. W blasku stojących na stole świec dostrzegł dwie postaci. Człowieka i krasnoluda. Ten drugi siedział nad jakimisś dokumentami przy stole. Człowiek zaś stał oparty o ścianę i wyglądał przez okno. Ubrany był w mundur, co od razu wskazywało na to, że jest wojskowym.

- Słyszałem, że szukacie rąk do pracy? - zagaił rozmowę, nie witając się ani nie czekając aż tamci zaczną mówić.
- Owszem, owszem - odparł krasnolud, wskazując mu krzesło koło stołu. -Usiądź, porozmawiajmy. Co słyszałeś?
- Coś o fortunie... - bąknął Ogne, nie zastanawiając się. Chyba nie wypadł zbyt dobrze, ale postanowił nadrabiać miną. Przybrał dumny, w swoim mniemaniu wyraz twarzy. – My, Norsowie słyniemy z honoru i odwagi...
- Konkrety, bardzo dobrze. Jeśli się nam nie uda a przeżyjesz otrzymasz dziesięć tysięcy złotych monet, jeśli się nam powiedzie - pięciokroć to. Robota jest na pięć lat lub trochę dłużej - odparł równie bezpośrednio brodacz. -Zainteresowany?

Gdyby to było możliwe, to szczęka Norsa opadłaby na podłogę albo zahaczyła o blat stołu. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Aż przetarł oczy ze zdziwienia. – Dziesięć tysięcy? Ale jak ja to zabiorę ze sobą? - zapytał głupio.
- Jestem pewien że coś wymyślisz, takie sumy budują kreatywność - burknął człowiek spod okna, krasnolud zaś kontynuował. -Oczywiście będzie to trudna robota. I byłbym wdzięczny za myślenie raczej o tej wersji gdzie się nam uda, to chyba zrozumiałe - zasugerował.
- Pięciokroć po dziesięć - Ogne musiał użyć palców aby pomóc swojej imaginacji. – Przez pięć lat. Cóż wy chcecie zrobić? I jak taki ktoś jak ja, nie ujmując sobie talentów, mogę wam w tym dziele pomóc? - Już był pewien, że cokolwiek zaproponują, to się zgodzi. Choćby to była wyprawa na daleką północ, opiewaną w pieśniach skaldów jako najstraszliwsze miejsce na ziemi. Był bardzo blisko...
-Będziemy odbijać twierdze krasnoludzkie, zabrane przez zielonoskórych..i inną miernotę. Mam zamiar zostać królem Karak Zorn, na dalekim południu. Odebrać ziemię mych krewniaków tym bydlętom, i odpłacić im za wszystkie klęski - odparł dumnie krasnolud. - Na początek potrzebujemy zaufanych ludzi do pomocy w organizacji i przyłożenia komu trzeba. Na początek dostaniesz dietę na życie. Zgłosisz się pojutrze, przed zachodem słońca pod Ratuszem. Zgadzasz się? - zapytał wyjmując jakiś woreczek i dwie karty papieru.

Oszalałeś, krasnalu. Jak ty brodaczu zostaniesz królem, to ja zostanę goblinim szamanem, pomyślał. Ale za takie pieniądze... – Kupować zaufanie za pieniądze, nie jest rzeczą rozsądną - powiedział na głos, równocześnie wyciągając rękę po pieniądze. – Ale mnie kupiliście, panowie!
-Nie chcemy kupować twego zaufania. Ale chcemy żebyś miał za co żyć, aby nam go dowieść - zaśmiał się krasnolud podsuwając mu pióro i dwie karty.-Postaw swój znak, tu zaś masz sakiewkę i znak, gdy nadejdzie moment, posłuży za dowód za okazaniem którego wydadzą ci pieniądze, jeśli my nie dożyjemy - Obok kart leżała sakiewka i srebrny listek, ot jakiś wisior.

Ogne maznął jakiegoś bohomaza, nie chcąc uchodzić za prostaka nieumiejącego pisać i zabrał sakiewkę oraz wisior, jakby obawiając się, że jak poleżą na stole chwilę dłużej, to krasnolud zmieni zdanie i zabierze pieniądze.
- Mogę już iść, tak? - zapytał.
-Tak, na dole czeka na ciebie obiad na nasz koszt, z racji że musiałeś się w taka pogodę fatygować. I pozwól że powiem że cieszymy się że jesteś z nami - skinął mu uprzejmie krasnolud. Ogne wyszedł z pokoju ważąc w dłoni pękaty woreczek z pieniędzmi. Zszedł na dół, pogrążony w myślach. Tych dwóch z pewnością było szalonych. A pomysły szalonych osób, też muszą być szalone. Przecież to nie miało szans powodzenia. Chcę zostać królem, haha. Skoro jednak wziął zapłatę i zobowiązał się pomóc, to czemu nie? Zemsta najlepiej smakuje na zimno, mówią. Oczywiście nie w Norsce, gdzie zemstę należy utopić we krwi. Najlepiej ciepłej i parującej. Najwyraźniej szlachetce zostało pięć lat życia. A przez ten czas córeczki mu podrosną, będzie więcej uciechy. Z tą myślą dotarł do biesiadnej izby i zajął się spożywaniem obiecanego obiadu.

Dwa dni, które mu pozostały do kolejnego spotkania z krasnoludem i człowiekiem, wykorzystał na picie, jedzenie i dupczenie. Nie koniecznie w tej kolejności. Zadekował się w Pensjonacie Frau Zorin, rozlatującej się, drewnianej ruderze stojącej w centrum dzielnicy biedoty, skąd do wszystkich atrakcji miał blisko. Stołował się „Pod Zieloną Flaszką”. Tam też zasmakował w pulchnych wdziękach uroczej Gretchen, na którą wydał lwią część swojej zaliczki. Ale jak sam uznał, trzeba było, bo jak się gdzieś wyprawią to co najwyżej dostęp będzie do dziupli albo koziej dupy, a w takich przyjemnościach nie gustował.

W noc poprzedzającą termin stawienia się pod ratuszem, poznał dwóch swoich rodaków – Sigurda i Kjetila. W czasie nocy pozbył się całej reszty pieniędzy, zarobił solidnego guza i spił do nieprzytomności. Obudził się koło południa. Obu jego towarzyszy nie było, a on sam leżał w rynsztoku, zarzygany i brudny. Głowa bolała jak cholera, przed oczami latały różne niewyraźne kształty, a w gębie zamiast języka znajdował się nabrzmiały wiór. Jednym słowem kac jak się patrzy. Ogne nie zważając na higienę, zanurzył twarz w kałuży i niczym pies zaczął chłeptać wodę z rynsztoka. Smakowała ohydnie, ale po kilku łykach poczuł się na tyle dobrze, że mógł wstać i chwiejnym krokiem skierował się ku rynkowi miasta. Spodziewał się, że właśnie tam jest ratusz.

Pomylił się, ale na szczęście szybko (jak na swój stan) zorientował się w pomyłce. Przeszedł przez Reiks Platz i ciężko klapnął na schodach trzypiętrowego budynku wzniesionego z szarego kamienia. Przechodnie kierujący się do drewnianych drzwi na szczycie schodów, omijali go szerokim łukiem. Ogne nie zwracał na nich uwagi, oparł się plecami o kamień, schował głowę w ramionach i usnął snem sprawiedliwego.
 
xeper jest offline