Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2013, 12:03   #30
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Jason szybko i bez słowa, zniknął z jej pola widzenia.

Cela odwróciła się w stronę parkietu i złapała wyciągniętą do niej rękę. Chłopak przytrzymał ją w pasie, żeby po chwili zsunąć ręce niżej.

Ten nocy Cela dostała wszystko to, czego chciała. W sposób, w jaki jej odpowiadał, bez pytań, wątpliwości i lirycznych zapewnień. Prosty, szybki, sportowy seks.
Wyszła – wybiegła - z klubu nad ranem. Niestety, to czego chcemy nie zawsze jest tym, czego potrzebujemy – dziewczyna dość szybko się o tym przekonała. Mimo intensywnych, nocnych doświadczeń poziom pobudzenia nie opadał. Działo się z nią coś niedobrego, organizm nie radził sobie z obniżaniem ciśnienia krwi ani poziomu hormonów. Jakby cały czas utrzymywał się w gotowości do walki lub ucieczki. Coś się jej rozregulowało, czy w związku z ujawnieniem mutacji, czy ostatnimi wydarzeniami. Nie wiedziała. I nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić.
Kiedy biegła wydawało się, że jest lepiej, ale miała bolesną świadomość, że w końcu będzie musiała się zatrzymać.

Dotarła na Modrą, kiedy zaczynało już świtać.
Weszła, drzwi nie były zamknięte. Trzęsły się jej ręce i całe ciało, źrenice miała rozszerzone, w głowie narastał ostry, pulsujący ból.
- Jason – zawołała, choć przecież nie wiedziała, czy będzie – Jason, musisz mi pomóc.
Wszedł do środka, z tarasu, gasząc resztkę papierosa. Patrzył na nią dziwnie, mrużąc brwi.
- Co ci się stało? Wyglądasz jak otruta... - mruknął, przekrzywiając głowę.
- Nie mogę przestać... - powiedziała, trzęsąc się. - Cały czas muszę się ruszać. Nie mogę... się uspokoić. Ciała. To ta mutacja? Miałeś tak? Olivier miał? Nie biorę speedu, a tak się czuję. Dlaczego? - spytała zdezorientowana. - Jak mam to zatrzymać? Zrób coś! - wczepiła palce w rękaw jego bluzy w rozpaczliwym geście.
- Nie do końca tak miałem - mruknął spokojnie, obejmując jej nadgarstki. - Bardziej targała mną rządza krwi, niż ciągłą potrzeba... ruchu - spojrzał na nią niepewnie, nie do końca przekonany czy nic nie brała.
Zabrała ręce i zaczęła krążyć nerwowo po pokoju, jak zwierzę w klatce, obchodząc Jasona, raz po mniejszym, raz o większym kole.
- Co mam zrobić? Nie mogę tak. Niech to się skończy.
- Cóż... według mnie po prostu nie możesz pogodzić się z tym, kim się stajesz. Musisz w końcu zaakceptować, że jesteś mutantem i... będziesz musiała walczyć. Ale to na te chwile musisz zachować energię. Musisz wiedzieć, jak ją ulokować.
- Zachowaj dla siebie te filozoficzne ględzenie. Starałam się ją... lokować, ale to nic nie daje. Jest jej coraz więcej. Głową mi pęka... Powiedz po prostu, co nam robić. - zwiększyła koło marszruty i przyśpieszyła, sprawnie przeskakując za każdym razem przez kanapę, która znalazła się na jej drodze.
- A skąd ja mam wiedzieć? - rozłożył ręce. - Za parę godzin powinien być Kamil, z nim możesz o tym porozmawiać, bo ja nie mam pojęcia co ci jest. Sama chyba nie wiesz. Idź komuś przywal, możesz mi jeśli chcesz. Cokolwiek - dodał jeszcze, wzruszając ramionami.
- Jakbym wiedziała, to bym cię nie pytała, nie? Żyjesz 500 lat i mnie w to wplątałeś! Powinieneś wiedzieć takie rzeczy. Dolałeś coś do mleka? - zatrzymała się na moment, patrząc na niego podejrzliwie. - To jakiś test?
- Nie ode mnie się zaczęło, a od Calvina - zaprzeczył mrużąc oczy groźnie. - Nic nie dolałem, popadasz w paranoję, może dlatego jesteś taka... nadpobudliwa. Złote rady i mądre zdania, na niewiele się zdadzą.
- Nie popadam w paranoję, to prosta dedukcja - powiedziała, przesuwając się w stronę tarasu. Nie spuszczała wzroku z Jasona.
- Na litość! O co ci znowu chodzi? - pokręcił głową, sięgając po paczkę papierosów. - Chcesz zapalić? Może się uspokoisz? Bo mi się to przyda... - mruknął podchodząc do drzwi tarasowych.
- Gdzie Olivier? - panika mignęła w jej oczach. - Nigdzie nie pójdziesz! - zaoponowała, widząc, że chce wyjść.
- U siebie, na górze. Czyta - mruknął podchodząc do drzwi i sięgając ku klamce.
Skoczyła i przytrzymała jego ramię.
- Pan Kamil kazał cię pilnować... Gdzie chcesz iść?
- Na papierosa, na taras. Około dwa metry. Nie denerwuj mnie... - powiedział wzdychając ciężko.
- Siadaj - szarpnęła go, zdecydowanym ruchem, w stronę fotela. - Zobaczymy, co pan Kamil powie...na to wszystko. Nigdzie nie pójdziesz. Tu sobie pal.
Nie ruszył się mimo to. Spojrzał za to na nią spode łba.
- Na to wszystko, to znaczy? - spytał nie rozumiejąc. - Wolę palić na zewnątrz i tak też zrobię - dodał jeszcze otwierając drzwi.

Przepchnęła się pomiędzy niego a drzwi, blokując wyjście.
- Nie nienienie - mówiła tak szybko, że słowa zlewały się w jeden ciąg. - Niegdzienieidziesznie - zamachała mu palcem przed nosem - Niepozwolę - zaczerpnęła oddechu - Zawołamolivierajaksięniebędzieszsłuchał. Mamdośćtestów.
- A ja paranoików... żadnego testu nie ma, cokolwiek masz na myśli. Rozumiesz co do ciebie mówię? - spytał nachylając się.
Pokiwała enegricznie głową. Potem potrzasnęła nią, dla równowagi.
- Sampowiedziałeśżejestemotruta - zaczerpnęła kilka razy powietrza, co pozowliło jej zwolnić tok wypowiedzi na chwilę. - Piłam tylko mleko. Samjeprzyniosłeś. Więcterazminiemówoparanoi! - stukała go wyciągniętym palcem w tors, raz po razie - PrzyjaźniłeśsięzAlanemiwcelecięniezastrzelił !
- Powiedziałem, że tak wyglądasz, na otrutą. Rozumiesz różnicę? I nie, nie zastrzelił mnie, tylko postrzelił, chyba byłaś przy tym więc widziałaś. Nie mam jednak pojęcia co to ma do rzeczy.
- Aaaa - pulsowanie w głowie narastało, stając się nieznośne. Cela zesztywniała, a potem zamachnęła się waląc z półobrotu zaciśniętą pięścią w balkonowe drzwi.
Na szkle z swoistym, chrupiącym dźwiękiem pojawił się obfity pajączek, a w knykcie Ocelii wbiły się pomniejsze odłamki. Poprawiła drugi raz, a potem kolejny, i kolejny .Szyba zaczęła się chwiać, a Ocelia z wściekłością waliła teraz barkiem w futrynę. Drzwi tarasowe zaczęły wypaczać się w straciu z impetem jej ciała.

Jason nie pozwolił jej rozwalić szyby do końca, odciągnął od drzwi i rzucił na kanapę niemal bez wysiłku. Przytrzymał ją za ręce, nie pozwalając wstać.
- Jeśli chcesz się wyżyć, powinnaś zachować sił na tych, którzy zasługują! Zachowujesz się tak jak ludzie chcą widzieć mutantów! Jak pierdolony zwierzak! - warknął wściekle.
- Natychmiast mnie puszczaj!! - zawyła, rzucając się wściekle pod chwytem Jasona, próbując go kopać, lub walnąć kolanem. - Olivier!!
Puścił ją swobodnie, uśmiechając się lekko i zamykając oczy. Pokręcił głową, gdy brat Ocelii pojawił się na dole. Patrzył na siostrę, całkowicie zmieszany.
- Co się... co tu się w sumie dzieje? - spytał patrząc na szybę.
Mózg dziewczyny nie wytrzymał napięcia. Jej ciało wyprężyło się, a potem wygięło w łuk. Oczy uciekły jej w głąb czaszki, z nosa poszła krew, ciałem wstrząsnęły konwulsje.

Po minucie wszystko się uspokoiło, Cela przez chwilę leżała nieruchomo, szara na twarzy, a potem otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła, zdezorientowana
- Co się stało? - zapytała siadając - Mieliśmy iść do klubu, nie?
Jason przekrzywił głowę, patrząc na nią, unosząc brwi.
- Co?
- Do klubu - powtórzyła. - Potańczyć. Jednak idziesz z nami, Olivier? - przeniosła spojrzenie na brata.
- Już tam byliśmy. Niewiele ponad godzinę temu. Wróciłaś wkurzona i prawie rozwaliłaś szybę na taras - mruknął Jason, kiwając głową w stronę drzwi tarasowych.
- Coś ściemniasz... Nic nie pamiętam - potrząsnęła głową i potarła twarz dłonią. Spojrzała na mokre palce - Uderzyłam się o szybę, tak?
- Nie... uderzałaś w szybę. Krzyczałaś, rugałaś... nic nie kojarzysz?
- Wszystko kojarzę. Mieliśmy iść do klubu. Olivier nie chciał. Tyle.
Jason westchnął ciężko.
- Dobrze... tyle starczy. Musisz odpocząć i opatrzyć sobie tę rękę. Trochę krwawisz.
- Nie jestem zmęczona. I spoko, wszystko się mi goi jak na psie - zachichotała - Musieliśmy się nieźle bawić, skoro nie pamiętam, co? Opowiesz mi potem, dobra? I musimy to powtórzyć. Koniecznie. Obiecujesz?
Spoglądał to na nią to na Olivera, lekko otwierając usta. Jej brat jeszcze bardziej nie wiedział co począć.
- Chyba... chyba wzięłaś bardzo dziwne narkotyki jak spuściłem cię z oczu - mruknął w końcu potrząsając głową. - W takim razie już się to nie stanie. Zabawa nie była przednia, sprawdź czy nie jesteś w ciąży. Jak wróciłaś śmierdziałaś seksem - dodał obojętnie wstając. - Serafin będzie niedługo, może on cię doprowadzi do porządku, bo ja nie umiem - wyszedł na taras, odsuwając zniszczone drzwi.
Oliver podrapał się po głowie niezręcznie.
- Ty... co się dzieje? - spytał zupełnie nie rozumiejąc ani Ocelii, ani Jasona. - Wiesz, że leci ci krew z nosa... leciała - wskazał na jej twarz.

Obtarła nos wierzchem dłoni, a potem przez chwilę patrzyła na krew i wbite w rękę kawałki szkła. Przeniosła wzrok na drzwi tarasowe. Poczucie splątania narastało.
- Bzykałam się z Jasonem i mu się nie podobało, więc mnie walnął w szybę? - zawiesiła pytanie w powietrzu. - Czy bzykałam się z kimś innym, a Jasonowi to się nie podobało, więc mnie walnął w szybę? Jakby nie było, nie powinien mną rozbijać drzwi, zawsze miał problemy z agresją...Pójdę i mu powiem - zerwała się na nogi, świat zawirował, więc usiadła na powrót. - Kręci mi się w głowie.. ale nic nie brałam. Chyba.. nie pamiętam. - spojrzała na brata - Ty pamiętasz? Jak coś biorę, to wymiotuję. Wymiotowałam?
- O ile się nie mylę sama sobą waliłaś o szybę i raczej nie wymiotowałaś, ale to nie ważne. Chyba nie powinnaś teraz... robić cokolwiek. Albo właśnie teraz coś wziąć - westchnął podchodząc do jednej z szafek. Zaczął grzebać w opakowaniach po lekach i w końcu wyjął opakowanie zielonych, okrągłych pigułek. - Te są dobre. Mi pomagają na uspokojenie... często biorę leki - dodał jeszcze usprawiedliwiając się przed samym sobą.
- Bierzesz leki na uspokojenie? - zapytała, wydłubując kawałek szkła z dłoni. Przyjrzała mu się pod światło. Ciekawe, czy rozszczepiłby słońce na tęczę.. - Ciotka też brała, nie masz się czego wstydzić. Jeśli ci pomagają, to dobrze. Ale ja ich nie potrzebuję, jestem zupełnie spokojna. Wcale się nie denerwuję. - wstała, tym razem nieco wolniej. Zachwiała się, ale ustała. Zawroty głowy powróciły, jednak dawało radę się przyzwyczaić. Wystarczyło wyobrazić sobie, że się jest na statku. Na lekko wzburzonym morzu. - Przebiorę się, a potem pójdziemy pobiegać, chcesz? Czy wolisz się wspinać? Mięśnie mnie bolą, ruch jest najlepszy na zakwasy.
- Sądzę, że raczej powinniśmy poczekać na Elephantmana... - odparł krótko, wzruszając ramionami.
- Nie ma sprawy, pójdę sama - weszła na górę, prysznic uspokoił podłogę, która przestała się chwiać. Przebrała się w sportowy strój, adidasy, związała włosy, które znów nabrały głębokiego, czarnego odcienia, dopasowując się do koloru bluzy.
- Wzięłam komórkę - poinformowała Oliviera. - Zadzwoń, jak pan Kamil przyjedzie, dobrze?
- Nie - pokręcił głową. - Nie powinnaś nigdzie iść. Znowu dostaniesz takiego ataku i... powinnaś raczej iść do szpitala. Coś z tobą nie tak - powiedział stając przed drzwiami.
Jason wrócił z tarasu, patrząc na Ocelię podejrzliwie.
- Spoko. Ja nie choruję, wiesz? To chyba efekt uboczny tej mutacji. No, nie odgrywaj mi tu nadopiekuńczego brata.
- Efekt uboczny mutacji? - zmrużył jedno oko. - Nie ma czegoś takiego. Po prostu się zmieniasz i to co masz, zostaje w tobie na zawsze. Coś jest z tobą nie tak i chyba nie chodzi tylko o zdrowie fizyczne. Powinnaś się uspokoić, a nie jeszcze bardziej pobudzać.
- No i super, już nigdy nie będę chorować - zaczynała być zniecierpliwiona. Podeszła do drzwi. - Przepraszam. Jestem całkiem spokojna, po prostu mam zakwasy.
- Pozwól jej - mruknął Jason, otwierając lodówkę. - Poradzi sobie.
Oliver spojrzał na niego niepewnie, w końcu zmarszczył twarz niewesoło i odsunął się na bok.

- Dziękuję. Jak coś, to mam komórkę. Na razie - powiedziała i pobiegła przed siebie ulicą. Nie różniła się niczym od innych dziewczyn, uprawiających poranny jogging.
Nie licząc tego, że każdy pies którego mijała, szczekał na nią z niepojętą furią, próbując przebić się przez ogrodzenie lub niemal zerwać smycz, ale był to tylko mały szczegół.
Nie przejęła się tą niedogodnością, po prostu wybrała szerszą ulicę, zaraz obok ścieżki rowerowej biegnącej wzdłuż przelotówki. Tutaj żadne psy się nie zapędzały.
Nie zwracała już na siebie tyle uwagi, ale z racji szybko i nagle nadchodzącej burzy, stała się osamotnioną biegaczką, zanim jeszcze zaczęła padać. Jednak niebo okropnie hałasowało. Pomimo iż biegłą dłuższy czas, tempem wykraczającym poza trucht, to nie mogła odczuć zmęczenia, choć serce biło szybciej. Po prostu brakowało jej problemów z oddychaniem, mięśnie jednak działały całkowicie sprawnie i nic jej nie bolało. Biegła przed siebie, upajając się ruchem. Nie myślała, nie planowała. Po prostu biegła.

Droga ciągnęła się i ciągnęła, a dziewczynę w końcu złapał deszcz. Szybko przemokła tak bardzo jak się tylko dało, ale tylko trochę wolniej biegła. W końcu jednak zaczęło padać na tyle mocno, że ciężko było miejscami złapać powietrze, można było poczuć się jak pod wodą.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 02-07-2013 o 12:08.
kanna jest offline