Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2013, 13:17   #27
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Powrót

- Neko... - Zaczęła czarnowłosa z śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy jak i tonem głosu, co było w jej wypadku bardzo rzadkim zjawiskiem. - Nie za bardzo się na tym znam, ale to jasne że wda się zakażenie, więc... - Urwała zdanie, licząc na to że dziewczyna sama dojdzie do tego co Claudette chce powiedzieć. Nikita podeszła do Tanu, sprawdzając co z nią jest. Poza dużym wycięczeniem nic jej nie dolegało, na co odetchnęła z ulgą. Do jej uszu doszły odgłosy, jakby potężnych uderzeń. Zbliżyła się do krawędzi dachu, i spojrzała przez lunetę. Dojrzała jakieś kłęby pyłu ale nic poza tym.

- Druga grupa? - zapytała samą siebie, po czym zwróciła się do brata.
- Mamy jakiś kontakt z drugą grupą? -
-Możliwe. - przytaknął Meer. - Pewnie jeszcze więcej rycerzy. Albo kolejne nadprzyrodzone dziwadło. - chłopak spojrzał na helikopter. - Ktoś w ich grupie powinien mieć komunikator nastawiony na częstotliwość radia w helikopterze. Też taki mam. - poinformował ją chłopak. Co w sumie wyjaśniało, jak zdołali przywołać do siebie Yokiego.

W tym momencie Claudette syknęła. Namakemono wysadziła jej z dyńki i wślizgnęła się pod helikopter. Jej oczy wyglądały na przerażone, zęby były wyszczerzone a uszy lekko nastroszone.
- Głupia! - Warknęła Claudette, masując się po czole. - Zresztą rób jak chcesz... - Machnęła na nią ręką i usiadła sobie gdzieś nieopodal, ponownie zakładając rękawice. Nikita widząc to zbliżyła się powoli do helikoptera i przykucnęła.
- Hej... chciała ci tylko pomóc. Ta rana naprawdę paskudnie wygląda. Daje ci 90% że i tak ją stracisz. - Choć brzmiało to dość brutalnie, nie chciała okłamywać kocicy. - Lepiej stracić rękę niż życie nie uważasz? - Zapytała, z kamiennym wyrazem twarzy. - Wyjebane miej... - Burknęła Claudette, przeczesując posklejane od krwi rycerza włosy.

Zapłakana Namakemono nie interesowała się logiką Nikity. Im Rosjanka była bliżej, tym kocica była dalej. A im więcej mówiła, tym mocniej jej rozmówczyni płakała.
- To dla twojego dobra *Tupoi*!! - Warknęła Nikita powoli tracąc cierpliwość. - Nie pomogę ci jeżeli mi na to nie pozwolisz. - Dodała już spokojniej, wyciągając do niej dłoń.
Przestraszona wrzaskiem Namakemono odwróciła wzrok. Nie spojrzała nawet na wyciągniętą do niej rękę.
- Spójrz na mnie... - powiedziała spokojniej widząc że agresją nie zdziała nic. - Daj sobie pomóc... - Wysiliła się na ciepły uśmiech nie cofając ręki.
- Zostaw...mnie... - wyjąkała spoglądając lekko na dziewczynę.
- Pomóc? - spytał Meer. - Mogę ją zajść z drugiej strony...

Nikita zmarszczyła czoło, nie miała zamiaru ustąpić. - Rozumiem że się boisz, strach to nic złego. Lecz czasami przez niego działamy irracjonalnie. Błagam cię daj sobie pomóc. - Na brata kiwnęła dłonią w geście “jeszcze nie teraz”.
- Zostaw. Wyleczy się. Zawsze się leczyło. - wypłakiwała majaki dziewczyna. - Nic nie stracę. NIC.

- Dobrze... skoro tak mówisz, ale później i tak ktoś musi się tym zająć. - Nikita wyszła spod, helikoptera i westchnęła ciężko. Miała tylko nadzieję że nie pożałuje, że nie zmusiła jej do amputacji dłoni na miejscu. Nikita była zmęczona, i to nie tylko fizycznie. Podeszła do kabiny, i wlazła do środka, od razu łapiąc za radio.
- Meer? Mówiłeś że jest nastawione? - chciała się upewnić.

Nikita nie siedziała pod radiem tak długo.
Nim zdążyła nawiązać z kimś kontakt, spod szpitala usłyszała krzyki. Był to Henry, Łabądek z Jackiem na rękach oraz Fi ujeżdżający elektrycznego tygrysa. Grupa miała problem z dostaniem się na dach.

- *Zaraza* - Zaklęła cicho widząc grupę. Nie mogli już korzystać ze schodów jakimi uraczyła ją wcześniej Tanu, gdyż była nieprzytomna. Helikopterem latała tylko w grach wideo, więc taka możliwość też odpadała. Do furii doprowadzał ją fakt, jak mało może zrobić w tej sytuacji.
- Gdzie Borys? - Zapytała zaniepokojona Claudette, gdy opierając się o krawędź dachu zerkała w dół.

Nikita w tym czasie obserwowała okolicę, przez lunetę swej broni, wypatrując czy nic nie zbliża się do grupy. Miała nadzieję szybko dojrzeć wychowawcę klasy i Borysa.
W oddali Nikita zobaczyła Yokiego. Szedł przeszedł z sprintu do chodu gdy tylko zobaczył drużynę. Powoli zaczęły formować się schody z jego PSI prowadzące na dach budynku.
Henry prędko wspiął się po schodach, pędząc w stronę helikoptera. W tym momencie zauważył że zgoła wszyscy członkowie drugiej grupy są pokryci krwią.

- Więc też zostaliście zaatakowani, ha? - stwierdził, po czym pokręcił smętnie głową, odpowiadając na pytanie Claudette. - Borys został żeby osłaniać nasz odwrót. Ale to silny chłopak. Na pewno poradzi sobie lepiej niż ktokolwiek z nas na jego miejscu - pocieszył dziewczynę naukowiec, by następnie przejść do spraw na które mógł coś zaradzić. - Ilu macie rannych i jaka jest wasza sytuacja? - zapytał ze spięta miną. - Jacek jest w poważnym stanie, ale w obecnej sytuacji niewiele możemy dla niego zrobić. Trzeba go jak najszybciej przetransportować do szpitala. Wygląda na to, że ma uszkodzony kręgosłup i pęknięte żebra. Poza tym Fi ma kilka połamanych kości, ale powinien się wylizać.
- Ta wycieczka to jakiś pokurwiony żart... - Zacisnęła zęby Nikita, dygocząc ze wściekłości. Próbując zachować spokój przemówiła do nauczyciela. - Proszę Pana, Soeki Yami... zaginął, pojawił się jakiś osobnik w czerni, z umiejętnością teleportacji. Chwycił go za rękę...i... zniknął. Gdybym...ugh... - Zacisnęła pięści jak i powieki wściekła na samą siebie.
- To czekamy na Borysa... prawda? Prawda?! - Rzekła Francuska z desperacją w głosie, rozkładając ręce.
Kravchenko przetarła twarz “rękawem” pancerza i rzekła do kolegi z klasy, Henry’ego.
- Zajrzyj do Namakemono, jej rana wygląda paskudnie. - Wskazała kciukiem pod helikopter, podchodząc do krawędzi dachu. Oparła się o barierkę, zaciskając dłonie tak że się odkształciła.

Naukowiec zerknął na kulącą się pod śmigłowcem kocicę, która od razu zjeżyła sierść na jego widok. Gdy przyjrzał się jej bliżej natychmiast zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Rozcięta dłoń rzeczywiście wyglądała na poważnie uszkodzoną.
- To nie czas na obwinianie się - pouczył Nikitę, po czym odwijając rękaw wystukał na swym CMU odpowiednią sekwencję, a po chwili w jego dłoni znalazł się pistolet strzałkowy z załadowaną substancją niewiadomego pochodzenia.


- Nie mamy czasu - stwierdził, podając pistolet Rosjance. - Sądząc po jej zachowaniu, wątpię czy zdołamy ją przekonać aby dała sobie odkazić ranę. Zresztą pewnie i tak nie zniosłaby bólu, a jeśli wda się infekcja to jedyną opcją będzie amputacja, więc musimy jej podać narkozę. Bezzwłocznie - chłopak podkreślił ostatnie słowo, patrząc głęboko w oczy dziewczynie. - Pójdę przygotować środki do kuracji. Liczę na twoją pomoc.
To powiedziawszy Henry wskoczył do helikoptera. Potrzebował dużej ilości środków dezynfekujących i bandaży, oraz noszy dla Jacka aby bezpiecznie go przetransportować.
- Możecie przestać działać na własną rękę!? - wrzasnął oburzony Yoki wchodząc na dach, a większość zebranych odruchowo się od niego odsunęła. - Borys przecenił swoje zdolności i zignorował rozkaz odwrotu, zginął. Matt Forte miał zjawić się przy szpitalu godziny temu. Nie daje również znaku radiem. Obydwu zostawiamy. - poinstruował z zimną krwią Borei, a jego brwi były zaciśnięte w agresywnym grymasie. - Namakemono? - spytał spoglądając na dziewczynę pod helikopterem, która spojrzała na niego zapłakana.

- Moja regeneracja. Nie działa. Powinna. Będzie działać... - jęczała nie wiadomo czy to do siebie czy do zebranych. Gdy odsłoniła rękaw swojej dłoni, okazało się, że jej stan...uległ zmianie. Ciężko określić jednak w jaki sposób. Skórę kocicy zaczynał pokrywać czarny materiał, rozchodzący się mozolnie z rany.

Claudette słysząc że Borys nie żyje, przybrała otępiały wyraz twarzy. Nawet słowa z siebie nie wydusiła. Nikita, także była zdumiona i wściekła jednocześnie jak sprawy się potoczyły. Spojrzała na trzymany w dłoni pistolet na strzałki, w sumie nie wiedząc co a ma robić w tej sytuacji. - Dać jej coś na uspokojenie? - Zapytała Boreia, choć sama czegoś takiego potrzebowała.

- Żebym ja ci czegoś nie dał. - odrzucił wyraźnie zirytowany mężczyzna. Najwidoczniej gdy sprawy szły źle, Yoki miał problemy z panowaniem nad sobą.
Podszedł do przestraszonej kocicy którą widok nauczyciela tylko przeraził bardziej, doprowadzając do swoistego paraliżu. Przyglądała mu się jak łapie jej rękę i bada ją wzrokiem, spoglądając przez swoje okulary. - Łabądek...dokonaj amputacji. - to hasło tylko wywołało kolejną falę łez z oczu dziewczyny. - Szybciej nim to czarne cholerstwo się rozlezie. Czymkolwiek to jest.

Starszak przytaknął rozglądając się po zebranych i oddając Jacka w ręce Claudette.
- Nikita, po prostu ją przytrzymaj, od tyłu, aby się nie wierzgała. Niech Henry chociaż znajdzie jakieś bandaże...

- *Da* - Potwierdziła krótko rzucając jadowite spojrzenie w stronę nauczyciela. Tak jak ją o to proszono, zbliżyła się do helikoptera i weszła pod niego. Jak dobrze że miała na sobie pancerz, będzie musiała z dala od jej szponów trzymać twarz... o zębach nie zapominając.
- Tylko spokojnie... - Rzekła potulnie i tak wiedząc że jej słowa w tym momencie są gówno warte. Wszczepów nie miała zamiaru używać, dziewczyna nie wyglądała jakby miała się mocno szamotać.

Siedzący do tej pory cicho Fi zachwiał się i padł nieprzytomny na ziemię. Pozostało zgadywać czy była to kwestia wysiłku, nie mógł znieść widoku amputacji, czy raczej krwotok wewnętrzny spowodowany licznymi złamaniami spowodował spadek ciśnienia krwi. Efekt był jednakowy. Kolejna osoba która nie mogła się poruszać o własnych siłach.

Henry wychodząc ze śmigłowca z naręczem bandaży i środków aseptycznych, a także dwiema parami noszy pod pachami, po raz pierwszy zdał sobie sprawę że ma mętlik w głowie. "Borys nie żyje? Soeki zaginął? Co to ma wszystko znaczyć?". W świadomości naukowca zaczęły kotłować się setki myśli i emocji. Wiedział, ze znajduje się na rozdrożu i decyzja jaką dzisiaj podejmie może zadecydować o jego przyszłym życiu, ale po raz pierwszy od kiedy pamiętał czuł się zdeterminowany żeby działać. Nie przez wzgląd na siebie i swoje osięgnięcia, ale na kompanów, którzy w tym momencie prawdopodobnie walczyli o swoje życie.

Jednak Henry postanowił wstrzymać się jeszcze ze swoją decyzją. Na miejscu też były osoby, którym trzeba było pomóc. Naukowiec nie odzywając się przeszedł obok Yokiego i Nikity, po to by ułożyć nosze naprzeciwko Claudette, by ten złożył na nich Jacka. Następnie zostawił część bandaży i środków odkażających niedaleko kulącej się ze strachu Namakemono i podszedł do Fi, którego zaczął w ciszy opatrywać i usztywaniać złamane miejsca najlepiej jak mógł, by na koniec z pomocą Francuzki przełożyć go na drugie nosze.

Trwała ciężka cisza. Łabądek kazał Henriemu usiąść obok Namakemono aby zabandażował jej dłoń, po czym pożyczył katanę Meera. Z braku lepszego sprzętu postanowił ją wykorzystać.
Przyłożył ją nad ręką Namakemono, po czym jednym ruchem pozbawił ją dłoni tuż nad niezidentyfikowaną zarazą.
Dziewczyna była w szoku do tego stopnia, że przez chwilę w ogóle nie zareagowała. Po kilku ciężkich sekundach jakie Mason spędził na zakładaniu bandaża otworzyła usta, najpewniej z zamiarem krzyku. Nie wydał się jednak żaden dźwięk. Po prostu zemdlała.
- Do helikoptera. Zawijamy się stąd. - polecił Yoki.

Nikita bez szemrania wykonała polecenie, zabespieczyła broń i przewiesiła ją przez ramię. Czarnowłosa stała jeszcze chwilę jak kołek patrząc w dal, nie trwało to jednak długo, gdyż też posłusznie weszła do pojazdu.
- Nienawidzę jak moje przeczucia się sprawdzają. - Burknęła De Noirceur do Nikity, ta zaś przytaknęła tylko z grobową miną. - *Da* -.

Jednak Henry wciąż czuł że coś było nie tak. Wahał się przed wejściem do śmigłowca, a jego twarz przedstawiała zarówno niepewność, jak i wstyd, zaś jego wzrok błądził pomiędzy scenerią miasta, a siedzącym w kokpicie wychowawcą klasy
- Czy naprawdę tak ma wyglądać bycie bohaterem - zapytał cicho ze spuszczoną głową, mówiąc bardziej sam do siebie niż do konkretnej osoby. - Uciekanie na widok pierwszego wroga... Zostawianie na śmierć swoich towarzyszy... Porzucanie ideałów w imię przetrwania... Czy naprawdę tego od nas oczekujecie? - ostatnie zdanie naukowiec skierował do Yokiego, unosząc twarz na której widniał grymas wyrzutu, jak i wzgardy. - W ten sposób chcecie z nas zrobić bohaterów? Czy ktokolwiek w historii wybił się ponad przeciętność przestrzegając ślepo regulaminów i rozkazów? - pytał retorycznie, z rosnącą w głosie zawziętością. - Nie chcę tego tak zostawiać. Nie, nie mogę tego tak zostawić. Jako naukowiec muszę dowiedzieć się co to były za stworzenia, a jako bohater muszę odnaleźć swoich towarzyszy i sprowadzić ich z powrotem.

Postawa Masona była niewzruszona, a niepewność zastąpiła nieugięta determinacja. Zaraz miał wypowiedzieć słowa, które mogły na zawsze zmienić jego życie, jednak nie wahał się ani sekundy. Czy to był jego sposób na zostanie kimś wielkim? Znał swoje mocne strony i słabości. Mógł po prostu siedzieć w laboratorium rozwiązując największe zagadki ludzkości i opracowując nowe sposoby na utrzymanie pokoju na świecie aż po kres swych dni i to była dla niego najprostsza drogą do osiągnięcia sukcesu. Ludzie byliby mu wdzięczni po wsze czasy, a on nie musiałby nawet wyściubiać nosa ze swej pracowni, podczas gdy jego znajomi i przyjaciele codziennie ryzykowali zdrowiem i życiem dla dobra innych. Jednak czy to było właściwe wyjście? W obecnej chwili po raz pierwszy poczuł wstyd na myśl o tej wizji. Wiedział też że musi zacząć działać. Nawet jeśli nie uda mu się nic osiągnąć. Musiał udowodnić sam sobie że nie jest bezużytecznym tchórzem, który zawsze chowa się za większymi od siebie. To nie to kim naprawdę jest Henry Mason. Wiedział, że jego misja nie dobiegła jeszcze końca.

- Dlatego proszę - kontynuował naukowiec - o zezwolenie na rozpoczęcie misji zwiadowczo-ratunkowej, której celem będzie odnalezienie zaginionych kadetów oraz zdobycie jak największej ilości informacji o wrogu z którym musieliśmy się dzisiaj zmierzyć. Wiemy już, że nie przyszło nam walczyć ze zwykłymi terrorystami. Jest to coś znacznie większego. Jeśli z taką łatwością udało im się zrujnować stolicę strefy administracyjnej, to w obliczu takiego zagrożenia nikt na świecie nie może czuć się bezpiecznie. Uważam, że powinniśmy niezwłocznie dowiedzieć się z czym mamy do czynienia, aby Unia mogła jak najlepiej przygotować się następny atak, gdziekolwiek by nie nastąpił.

- Chyba o czymś zapomniałeś chłopcze. - odezwał się ostro Yoki podnosząc się z fotelu pilota. - Nikt sam wojny nie wygrał. Nie wymagam od ciebie bycia bohaterem. To złudzenia Unii. Nie pozwolę aby ktoś zginął idąc za zmarłymi, bądź aby pół twojej klasy zdechło na miejscu tylko dla tego, że postanowiłeś ruszyć tyłek za jakimś zagubionym kundlem. - jego ton był dość ostry. - Nie wiesz w co się piszesz. Widziałem ich strukturę. - rzekł zdejmując z twarzy okulary, pod którymi ukazywały się wyłącznie puste, szklane oczy. - Każda kropla ich krwi jest przepełniona PSI. Nie możemy nic zrobić. Nauczysz się jaka jest rzeczywistość. Prostą czy ciężką drogą, gówno mnie to obchodzi. Na świecie nie ma bohaterów. Tym bardziej pośród przypadkowej bandy żółtodziobów w pierwszej klasie akademii wojskowej! - jego komentarze były ostre, niezwykle rzeczowe.
Fakt faktem. Jeżeli walczą z czymś więcej niż terrorystami, czy mogą zdziałać cokolwiek?
Z kabiny helikoptera dało się słyszeć stłumiony jęk.
- Wydaję ten rozkaz ostatni raz chłopcze. RUSZAJ DUPE DO HELIKOPTERA. - wrzasnął Borei.
Meer spojrzał na Henriego spod ramienia nauczyciela. Uśmiechnął się delikatnie, choć jego twarz wciąż wyglądała dość tragicznie. "Twój wybór", usłyszał Henry. Choć nie miał pewności, czy chłopak faktycznie to powiedział, czy po prostu ruszył ustami w ciszy.

- Nie zamierzam się z panem kłócić. Nie chcę też zostać dezerterem. To jest moja decyzja i wezmę na siebie pełną odpowiedzialność - oświadczył Henry, krzyżując ręce na piersi, jednak wyglądało na to że nie zamierza jeszcze wejść na pokład. - Czy otrzymam zgodę na zorganizowanie misji?

- Nie wydam zgody na twoją śmierć. - wysyczał ściskając zęby. - Już za wiele strat ponieśliśmy. Nie jesteś na misji pajacu, to miała być wycieczka. Mieliście zwiedzać ruiny. Nie zgrywać bohaterów i umierać.
- Przepraszam. Musimy ruszać. - Wtrącił się nagle Łabądek. - Stan Jacka się pogarsza. Namakemono też nie ma świetlanej przyszłości.
- WCHODŹ. - wrzasnął ponownie Yoki.
- Nie musi. - wetknął się tym razem Meer. - Jeżeli da radę wrócić do akademii...to czy jest dezerterem będzie zależeć od mojego ojca. - chłopak postawił się ostrym spojrzeniem analizując Yokiego.

Henry postanowił nie odpowiadać. Zamiast tego ponownie przywołał swoją antygrawitacyjną deskę i sunąc w powietrzu dotarł na skraj dachu wieżowca. W tym momencie zdecydował się spojrzeć jeszcze raz za siebie na wnętrze helikoptera i przejechać wzrokiem po reszcie swych kolegów. Uśmiechnął się pewniej, jakby po to by dodać im otuchy, po czym uniósł do góry dłoń z wyciągniętym kciukiem. Następnie spojrzał w dół i przełknął głośno ślinę, przygotowując się do skoku. Wydawało się jednak, że zważywszy na skromne gabaryty naukowca deska mogła utrzymać jeszcze jedną dość lekką osobę.

- DOŚĆ TEGO. - ku zdumieniu zebranych, helikopter został zamknięty przez...prostokątne, półprzeźroczyste ściany PSI. Yoki wyraźnie nie miał zamiaru oglądać dalszych buntów. Postanowił stłamsić wszystko siłą.
Gdy tylko zebrani zorientowali się co ma miejsce, mężczyzna odpalał już maszynę która zaczynała się powoli wznosić.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline