Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2013, 17:25   #21
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Przed odlotem


Po lekcjach klasa miała obowiązek stawić się na wschodnim lotnisku.
Gdy cała grupa powoli zbierała się pod wejściem czas miał nieubłaganie powoli.
W końcu przyszedł Yoki aby wpuścić wszystkich do środka.
- Dzisiejszy dzień będzie długi, ale jutro będziecie mieli wolne. Lecimy do stolicy Grenlandii, gdzie ostatnio miał miejsce atak terrorystyczny. Pooglądacie zgliszcza i poćwiczycie żołądek. - wyjaśnił nauczyciel gdy wszyscy powolnym krokiem zbliżali się do pasa startowego, gdzie czekał podłużny helikopter boening, mający dwa śmigła u góry. Typowy helikopter transportowy o zielonej kolorystyce.

Nie był on na tyle ciekawy co dwójka osób już przy nim czekających. Jedną z nich był Meer. Zimny z ekspresji o inteligentnej aurze brat Nikity.

[media]http://25.media.tumblr.com/4fefadcbce09e2de182d3993828fef8c/tumblr_mgorwlmvEd1r2sqylo1_500.gif[/media]

Druga osoba była bardziej osobliwa.

Niby to chude, niby włochate. Niby umalowane, ale brzydkie. Niby w genialnym płaszczu, ale w ogromnych bokserkach i baletnicach na nogach.

Bardzo charyzmatycznie prezentująca się postać w heroicznej pozie miała na tyle swojego płaszcza trzy słowa. Miłość. Piękno. Pasja.

Jej aura rozchodziła się niby promienie słoneczne, na swój sposób budząc chęć działania ale zarazem zgorszając i konfundując zebranych. Postać bez płci, poważna i komiczna, groteskowa i charyzmatyczna.

- Oto Łabądek i Meer. Uczniowie starszych klas. Podczas eksploracji miasta podzielicie się na dwie grupy, każda pod opieką jednego z seniorów.

Mina Nikity przypominała tę, którą miała gdy przedstawiał się klasowy szajbus, jednak Henry do tego dziwadła był całkiem normalnym nastolatkiem, w odczuciu Nikity. Po cichu liczyła że znajdzie się w grupie z bratem. Ubrana była w średni pancerz, który wyglądał dość solidnie i niespecjalnie krępował ruchy.


Borys spojrzał na dziwna personę zwaną “Łabądkiem”, a jego szczęka momentalnie osunęła się o kilka stopni w dół. Szybko jednak wrócił do swej normalnej miny, by nikogo nie urazić, a nawet przełamał się unosząc w górę dłoń. - Zdrastwujcie towarzysze. -pozdrowił znajomego już syna dyrektora... i różowe dziwadło.
- Wyglądasz jak chłopak. - mruknął Jacek przyglądając się Nikicie. A ona na jego słowa tylko pokręciła głową i położyła dłoń na twarzy.
- Witajcie. - niemal jednocześnie powiedzieli Meer oraz Łabądek podchodząc do grupy. Przy czym ruchy postaci w różowym płaszczu przypominały taniec.
- Podział na grupy wygląda następująco. - Yoki poprawił okulary przyblirzając sobie do oczu kartkę. - Wraz z Meerem idą: Nikita, Namakemono, Soeki, Tanu, Claudette. W grupie Łabądka będą: Borys, Henry, Jacek, Matt, Fi. Jakieś przeciwwskazania? - spytał zebranych.
Yami spojrzał tylko pytająco to na Nikitę, to na Claudette, któraś zapewno rozpocznie kolejny etap małej wojenki.
-*Mierde* To jakiś żart co nie? - Rozłożyła ręce na boki francuzka, na dłoniach miała swoje szponiaste rękawice, które było troszkę nieproporcjonalne duże co do jej całej aparycji. Ale działały tak samo jak jej właściwa dłoń.


Włosy miała spięte w kucyk, na torsie nosiła tylko zieloną kamizelkę bojową, a na nogach krótkie spodenki, z przewieszonymi kieszeniami wzdłuż ud. Na jej stopach były wojskowe buciory, które były okute z przodu jakąś blaszką, wydawałoby się że też jest to element uzbrojenia.
- Dlaczego muszę być z nią w drużynie? - Tupnęła nogą, oburzona.
- Przełknij to żabojadzie. - Wystawiła jej środkowy palec Nikita, nawet na nią nie patrząc.

Henry uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Borysa, jednak zaraz potem uśmiech mu zrzedł gdy dowiedział się że będzie w grupie z domniemanym agentem. Reszta członków grupy mało go interesowała, więc ostatecznie wzruszył ramionami i wyprostował się czekając na polecenia swego dziwacznego przełożonego. Na pierwszy rzut oka nic nie zmieniło się w wyglądzie naukowca. Wciąż miał na sobie swój lekarski kitel, jak i ten sam wiecznie zaciekawiony wyraz twarzy.

Borys podrapał się po brodzie, ubrany niczym na normalną wycieczkę. Ot zwykła koszulka wyłaniająca się spod skórzanej kurtki, jeansowe spodnie i trapery przystosowane do poruszania się po ciężki mterenie. Na ramie zarzucony miał plecak z kilkoma rzeczami, najpotrzebniejszymi w takich wycieczkach: butelka wody, jakieś kanapki, oraz zwinięta peleryna przeciw deszczowa na wypadek złej pogody. Ponadto złożony ciepły sweter, wszak Grenlandia do najsłoneczniejszych nie należała. - Nie mam zastrzeżeń co do swojego przydziału. -stwierdził chłopak po chwili namysłu, ale coś kazało mu odsunąć się o kilka kroków od starszego ucznia, mającego być opiekunem jego grupy.

Fi tylko uśmiechną sie pod nosem. Miał nadzieje że za dziwactwem łabądka kryje się jakiś sens. Chciał w to wierzyć, ale też nie miał złudzeń. Myślami szybko poszybował ku przyszłości i ich celu podróży, co tam znajdą, czego się dowiedzą? Pozostało trzymać się przydzielonego opiekuna.

- Oj oj, wytrzymacie - stwierdził nad wyraz szczęśliwy blondyn. Najwyraźniej brak Matta Forte miał być czymś wyjątkowo przyjemnym, a zarazem oczywistym - przynajmniej, gdy chodzi o grupę, w której ma się znajdować Yami. Luźna koszula opadała na jego barki, zaś w połączeniu ze zwyczajnymi, czarnymi spodniami, pełniła za ubranie Soekiego - ot, nic szczególne dziwnego, czy nadzwyczajnego. Wbrew spekulacjom przy jego pasie nie znajdowała się również katana. Jeśli więc chodzi o samą garderobę, to blondyn pozostał bez zmian.
- No, no. Co za ciekawa drużyna. - ucieszyła się ubrana na różowo postać. - Zawsze chciałem poznać naszych pierwszaków. Liczę na owocną współpracę. - po tej wypowiedzi, co po niektórzy mogliby się zarzec, że Łabądek puścił oczko w stronę Borysa. Cokolwiek to miało znaczyć.
Borys poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach. Miał jedynie cicha nadzieje iż gest ze strony Łabądka był tylko jego przewidzeniem.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 25-06-2013, 15:14   #22
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Tyle lat jestem w wojsku a wciąż zjada mnie trema. Nawet teraz. Z jednej strony nie mam powodów do obaw, wysyłam dużą grupę do teoretycznie pustego miejsca. Z drugiej, wysyłam własną córkę i bandę żółtodziobów do t e o r e t y c z n i e pustego miejsca. Nawet mając świadomość, że musimy działać przed unią. Mając świadomość, że teraz albo nigdy to jedyna opcja...Posiadanie słowa "diabeł" jako część mojego imienia jest dość ironiczna...Nie sądzisz, panie Love?

3/05/2222
Stolica Grenlandii - Nuuk
19:20

Wieczór powoli zachodził gdy znudzona banda klasy pierwszej B siedziała leniwie oglądając mozolnie poruszające się chmury i nadchodzący zmierzch. Na szczęście był Maj. Słońce powinno się utrzymać przynajmniej do dziewiątej.
Nuuk było dość sporym miastem. Grenlandia nigdy nie była czymś istotnym na świecie ale z czasem nawet i tutaj zaczęły pojawiać się metropolie, jak w większości świata po wielkim bum, jakim było zjednoczenie wszelkich państw i stanów.
Olbrzymia, lodowa góra w oddali miasta wyglądała dość uroczo, nadając jakiś punkt odniesienia. Nuuk leżało właściwie nad jeziorem, choć płynęło ono wyłącznie wzdłuż krańca miasta.

Yoki wylądował helikopterem na dachu opuszczonego szpitala i poprosił wszystkich o opuszczenie maszyny.
Z dachu owej budowli wszyscy powoli zaczęli się rozglądać po otaczającej ich mieścinie.
Była ona niesamowicie zdruzgotana. Ciężko było powiedzieć czy miał tu miejsce atak terrorystyczny czy po prostu toczyła się wojna na terenie miasta.
Budynki były poprzechylane pod różnymi kątami. Gruz leżał wszędzie. A gdzie go nie było tam powoli spadał odrywany z popękanych budowli.
- Plan jest prosty. - odezwał się nauczyciel przerywając zgromadzonym adorację poniszczonych ulic. - Grupa Meera idzie do centrum, obejrzeć zniszczenia budowli. Grupa Łabądka ma udać się w okolice ratuszu Nuuk, aby obejrzeć jak broniono tam polityków Grenlandzkich. Gdyby wystąpił jakiś problem proszę zawracać albo dzwonić do mnie. - objaśnił Borei.
- AAAH! - nagły krzyk przerwał wszechobecne skupienie, przerywając jasnoniebieskie niebo o dziwo tak dobrze widoczne mimo tumanów kurzu w okolicy.
Był to Jacek, obecnie stojący w przerażeniu, trzymając się za usta. Znalazł on pod windą na niższe piętra szpitalu grupę zwłok. Najpewniej ludzi przed czymś uciekającym. Posoka była wszechobecna. Wnętrzności bardzo dobrze widoczne. Komuś wystawała kość tam, gdzie powinna być głowa. Inna osoba nie miała dolnej części ciała, zamiast niej dostając ogon pod postacią własnych jelit.
Były to osoby różnej płci i wieku. Przeznaczenie nie wybiera.
- Niech mnie cholera weźmie, jeżeli nic złego się nie stanie. - mruknął cicho Meer.
 
Fiath jest offline  
Stary 01-07-2013, 15:07   #23
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"Wycieczka" *Twaju mać*

Part 1

Nikita spojrzała z niesmakiem na stertę zwłok, jednak szybko odwróciła wzrok od tego makabrycznego widoku.
- Claudette? - Zapytała czarnowłosą Nikita.
- *Oui* Coś wisi w powietrzu. - Odpowiedziała jej natychmiastowo, opierając ogromne, pazurzaste rękawice na biodrach. Rosjanka od razu sięgnęła za plecy po swoją broń, przy czym ją odbespieczając.


Trzymając palec na spuście postąpiła parę kroków w przód, i klękając na jedno kolano celowała w podejrzane miejsca. De Noirceur zaś, podeszła do sterty zwłok, i jak gdyby nigdy nic zaczęła coś przy nich grzebać. Próbowała określić przyczynę zgonów...

Fi nie zatrzymywał wzroku na zwłokach, martwi nie stanowili zagrożenia, a i nie miał ochoty oglądać więcej śmierci. Zwyczajnie unikał nieprzyjemnego widoku który przyzywał mu w pamięci twarz Katsumoto. W miejscu pełnym śmierci głupotą było by nie zachować ostrożności. Fi skupił się w sobie i cicho niczym kot podszedł do krawędzi dachu, przykucną i omiótł okiem okolicę,i nie dostrzegł niczego podejrzanego, poczuł się pewniej, na chwile.
Borys przysłonił usta swoja potężną ręką, bowiem smród jaki generowała sterta ciał, sprawiał że kanapki zjedzone w helikopterze, chciały powrócić na wolność. Jedynie to, iż Borys pamiętał jak inni “ochotnicy” eksperymentu, ginęli tuż obok niego pozwolił mu opanować swoje treści żołądkowe.
- Jest jakaś droga po za ta windą? -rzucił w przestrzeń po czym dodał. - Nie chce podróżować z trupami, niepewnym mechanizmem. -stwierdził i począł szukać klapy do schodów przeciwpożarowych.
Yami zaś, podobnie do swojego krewetkowego kolegi, zasłonił zarówno nos, jak i usta. Czuł, że poziom cieczy w żołądku gwałtownie rośnie, zaś tylko siła woli może go powstrzymać. Przygryzł nieco wargi, jakby to miało być wirtualnym katalizatorem dla urzeczywistnienia jego starań.
- Proszę przestać. Umarli kilka dni temu. I tak do niczego nie dojdziesz. - poprosił Yoki Claudette, podchodząc do tłumu. - Przywyknijcie. Jesteście żołnierzami.
Francuska tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi, wycierając pazur o podłożę, po czym czujnie się rozglądając. Nikita też opuściła swoją tymczasową pozycję i wraz z resztą skierowała się w stronę windy.

Borys westchnął i spojrzał na zniszczone urządzenie, jakoś niezbyt ufał windzie w zniszczonym mieście. Jednak nie chciał ani chwili dłużej przebywać na dachu, z którego widać było ogrom zniszczeń tu poczynionych, ta sceneria przyprawiała go o ciarki.
- Dobra... mogę nas przetransportować na dół. Lepiej unikać korzystania z tej windy. -stwierdził, zerkając w dół tunelu pod urządzeniem. - Czy wolicie radzić sobie sami? -zapytał obracając głowę w stronę niewielkiej grupki.
Fi kręcił się chwile przy krawędzi budynku. szacował swoje możliwości i szukał dogodnego miejsca z którego mógł by się opuszczać w dół na pazurach z Ki wbitych w ścianę. Ilekroć spoglądał na windę, coraz bardziej mu się nie podobała. Jednak wysokość budynku była problematyczna.

-A jaki masz pomysł na zejście?
-Jak to jaki? -zaśmiał się wesoło człowiek krewetka. - Zrobię lepszą i wytrzymalszą windę... aczkolwiek na pewno nie tak wygodną jak ta, za czasów swej świetlności. -odparł z tajemniczym uśmieszkiem.
- Jak to jaki? - Powtórzyła pytanie Claudette, zerkając do szybu windy.
- Możecie nie robić scenek? - mruknęła Namakemono stojąca kawałek od grupy, z wymiotującą Tanu. - Jeżeli będziecie się srać o pierwszą pierdołę to nie wyobrażam sobie, jak zareagujecie na widok jakiegoś terrorysty czy mutanta który przeżył bez mózgu. - ta niewiarygodnie cicha i nie ma osoba nagle nabrała charakteru...dość agresywnego w dodatku.

Yoki jednak uśmiechnął się na ten komentarz i przytaknął. Meer wziął to za sygnał. Lider jednej z grup szybko wcisnął przycisk wołający windę. Stał między zwłokami jak gdyby nigdy nic na podłodze nie było.
Wychowawca klasy poprawił okulary. - Jeżeli ktoś uważa, że nie jest w stanie kontynuować misji może wracać do helikoptera. W końcu wycieczka wydarzyła się dość wcześnie. Być może dyrekcja nie wygoni was z szkoły tak od razu.
Nikita milczała przez długi czas, maksymalnie skupiona. Wzięła sobie także słowa Namakemono do serca, swoją drogą zaimponowała jej.
- Ruszamy? - Stanęła przed wejściem do windy, trzymając swoją podręczną armatę skierowaną lufą do góry.
- Jeżeli nagle zaczniemy spadać, to będę musiał powiedzieć “A nie mówiłem”- stwierdził Rosjanin wchodząc do windy, gdzie z cichym plaskiem nadepnął na jakiś organ. Ciarki przeszły całe jego ciało, a żołądek ponownie upomniał się o zwroty podatkowe, które na szczęście ponownie udało się chłopakowi utrzymać w ryzach.

Fi udał się do windy, nie traktował słów Namakemono jakby były kierowane do niego. Skrzyżował ręce na piersi i stojąc już w windzie skina głową. Rozejrzał się przy okazji za wyjściem ewakuacyjnym, klapą w dachu widny która pozwoliła by dostać się bezpośrednio do szybu w razie gdyby winda zaczęła spadać. Od razu stwierdził że ją otworzy, tak na wszelki wypadek. Niedługo potem wpadł mu lepszy pomysł do głowy, wskoczył przez nią i usiadł na dachu windy.
-Ja pojadę na górze po chwili dodał -Wszystko tu wygląda solidnie, wsiadajcie
Henry z delikatnym zainteresowaniem przyglądał się kupie ciał, jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu jednak wzruszył ramionami i również zbliżył się do windy. Nie podobała mu się zdolność Matta do tłumienia jego mocy psionicznych, które mogły mu uratować życie w razie wypadku. Póki co nie mógł nic jednak na to poradzić, choć po głowie chodziły mu już pomysły na zneutralizowanie owego niekorzystnego efektu.
- Jedno pytanie zanim wyruszymy - rzekł naukowiec, unosząc do góry rękę. - Czy w razie zagrożenia powinniśmy traktować naszych seniorów jako starszych rangą, czy też mamy prawo działać na własną rękę?
- Niezależnie od sytuacji macie być posłuszni waszym seniorom. Jesteście grupą, a oni liderami. - wyjaśnił Yoki poprawiając okulary.
- Proszę się tym nie przejmować. - uspokoił Meer wchodząc do windy. - Zrobię co w moje mocy i jestem otwarty na dyskusje. - uśmiechnął się ponuro.

W tym też momencie do windy zbliżyła się Tanu o niezwykle spoconej twarzy. Po chwili rozmyślań i spoglądania to na zwłoki to na windę, odezwała się. - ...Zostaję tutaj...
Zafrasowany Henry natychmiast podszedł do koleżanki ze zmartwioną miną.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, po czym wyciągnął z kieszeni opakowanie jakichś tabletek które podał Tanu. - To cię trochę uspokoi. Jeśli jesteś pewna że nie dasz rady, to nie będę cię namawiał, ale jeśli chcesz to mogę zamienić się miejscami z kimś z twojej grupy. Nikita nie miałaby chyba nic przeciwko, prawda? - ostatnie zdanie naukowiec skierował do Rosjanki.
- A czemu miałabym *tupoi*? - Wzruszyła ramionami z niemrawym uśmiechem. - Jednak nie ja wydaje tutaj rozkazy więc... - Kiwnęła głową na swego brata.
- Zostanę. - pokręciła głową. - To miasto to przesada.-
Coś było w jej wypowiedzi. Ilu bowiem zebranych oczekiwało nory chaosu w mieście, które po prostu zaatakowali terroryści? Tanu z spuszczoną głową zaczęła wracać do helikoptera. Mruknęła jedynie jakieś "dzięki" do Henriego, przed oddaleniem się od niego.
Naukowiec pokręcił w głową i westchnął z żalem.
- Kiedyś i tak będzie musiała się przemóc - stwierdził, by po chwili wrócić do windy i wraz zresztą wyruszyć w niebezpieczną podróż do zrujnowanego miasta. - Choć nic dziwnego że nie wszyscy mają odpowiednie predyspozycje do takiej pracy.

Fi gotowy już do drogi zaczynał się powoli niecierpliwił, zwiesił głowę przez otwór w dachu windy by zorientować się ile jeszcze będzie musiał czekać.
-To jak, jedziemy?
- Mhm - mruknął nad wyraz nieobecny Soeki. Nie tylko jego twarz, ale i mowa ciała sprawiały, że nie potrafił być zwyczajnym sobą, ot, przytłaczała go ta atmosfera, jak i fakt dziwacznego wręcz przystosowania się wszystkich do tego, co tutaj zastali.

Jego myśli na chwilę tylko ulotniły się w kierunku wysokich zboczy, na których niebezpieczeństwo nie oznacza równowczesnego obrzydzenia.
Gdy wszyscy oprócz Tanu znaleźli się w windzie, ktoś wcisnął przycisk aby ta zjechała na parter. Co prawda Matt wahał się moment przed wejściem, ale niczego nawet nie skomentował.
Winda ruszyła powoli. Dość zwyczajnie. Grała nawet muzyczka która miała umilić dwie minuty zjazdu.

Fi bez problemowo zanotował, że budowa jest sprawna. Borys również coś spostrzegł. Mianowicie to, że winda nie była aż tak zatłoczona aby Łabądek ciągle padał swoim tyłkiem na jego własny.
Wreszcie winda zatrzymała się. To było jednak dość nagłe. Hamulce strzeliły i wszystko z wielkim zamachem stanęło na pstryknięcie palcami. Ruch ten rzucił siedzącym na dachu windy Fi, który przygrzmocił głową w ścianę budynku, rozcinając sobie czoło. Z jakiegoś powodu ludzie nie jeżdżą na windach, tylko w windach. Tą wiedzę będzie miał wbitą do głowy, gdy minie zamroczenie.
Niestety jak to jest z ranami czoła, pewnie będzie krwawił dłuższą chwilę.

- Oy, nic się tam na górze nie stało? - rzucił z doły pytanie Matt.
Fi nie wiedział nawet jak to się stało, gwałtowne zatrzymanie windy rzuciło nim w bok na ścianę budynku. Widać był w kiepskiej pozycji i nie zachowywał równowagi. Lepiej że był na górze niż na dole, w windzie uderzył by tylko o ścianę windy, ewentualnie poleciał na kogoś. Tak przy najmniej zebrał nauczkę. Czujność, zacisnąwszy zęby i przetarłszy krew rękawem swojej szaty, po czym zaczął zbierać się do odpowiedzi
-Nic poważnego, nie połamałem się.
W tym czasie drzwi windy ruszył się lekko...a następnie zacięły. Pan, czy też pani Łabądek jednym kopnięciem posłał metalowe drzwi w głąb budynku, usuwając je z głowy. Ta przypadkowa wręcz demonstracja miał jak gdyby zaznaczyć, że z jakiegoś powodu jest seniorem pod którego są opieką.

Większość z zebranych szybko wypakowała się z windy, a Meer nawet wskoczył na górę, aby pomóc Fi zejść.
- Może to tylko ja, ale windą bez drzwi chyba wracać nie będziemy? - spytał Matt.
- Oczywiście, że nie. Ostatenicze można zadzwonić do Yokiego i prosić o relokację. - stwierdził brat Nikity, Meer Ao, wychodząc przed ekpię. - Moja grupa uda się do centrum miasta. Była tam galeria handlowa. Pełna ludzi, więc możecie się nieco ubrudzić.

Na ten komentarz gdzieś w tle padł uciszony jęk "nie chcę czerwonego futra", najpewniej od chowającej się za filarem Namakemono.
Łabądek spojrzała na swoją grupę uśmiechając się gorąco. - My pójdziemy pod ratusz tak jak było ustalone. Proszę się trzymać blisko i patrzeć pod nogi na gruz. - Jakieś pytania czy przeciwwskazania przed wyruszeniem?
- Jeśli musimy - Yami burknął coś pod nosem tak, by przełożeni nie mogli tego usłyszeć, a jego potrzeba do użalania się została spełniona. Jego ciało nagle znalazło się bliżej Nikity.
- Oi, Niki, poza nastraszeniem to nie ma zbyt dużego sensu, prawda? - zapytał, starając się skupić bardziej na sylwetce kobiety, niż na otaczającej go rzeczywistości.

Sowietka przyczajona wyszła z windy, ponownie celując w ewentualne miejsca zasadzki. Ktoś jednak nie do końca brał tą wyprawę na poważnie w przeciwieństwie do niej.
- Skup się na otoczeniu! - Skarciła Yamiego, gromiąc go wzrokiem, po czym podobnie jak po wylądowaniu, wyszła nieco w przód i przyklękła za jakimś murkiem, obserwując dokładnie, każdy kąt.
- To jest WYCIECZKA - zauważył nieco zdziwiony blondyn. Nie był od końca pewien, jednak w większości społeczeństw, nawet tych sowieckich, coś takiego powinno być przyjemne dla ciałą.

Borys po kilku trąceniach swego tyłka, większość podróży spędził plecami do ściany... od tak dla bezpieczeństwa. Jednak pokaz kopniakowej siły, nawet na nim musiał zrobić wrażenie. W pewnym sensie dodało mu to trochę otuchy, przynajmniej w razie czego bedzie z nimi ktoś kto mimo dziwnego wyglądu umie przywalić.
- Dobra załatwmy to jak najszybciej. -stwierdził ruszając za Łabądkiem, jednak przystanął jeszcze na chwilę i machnął łapskiem do Nikity i francuski. - Do zobaczenia później. -rzucił wesoło, jak gdyby chciał rozluźnić trochę atmosferę i dodać wszystkim otuchy, tym prostym gestem.
Fi ruszył za nim wciąż trzymając się za głowę w wyraźnie kiepskim nastroju. Powoli krew zaczynała mu krzepnąć na twarzy co wcale nie poprawiało jego wyglądu. Cóż, za każdą lekcję trzeba jednak płacić. Pozostało jakoś to znieść i iść za łabądkiem.
- Czy ty jesteś jakiś pokurwiony czy jak? - Rzuciła dość agresywnie Nikita do Yami’ego, nawet się do niego nie odwracając, cały czas bacznie obserwowała otoczenie. Claudette zaś odmachała Borysowi, wcale nie mniejszą od jego własnej łapą.
- Uważaj na siebie, wisisz mi kawę! -
- Ale... Ale - blondyn był wyraźnie zasmucony tym faktem. Jego powieki na chwilę opadły, przynajmniej do momentu, gdy mogły się skupić na jakiejkolwiek ŻYWEJ istocie. Los chciał, że blondyn znalazł się przy Claudette.
- Yo! - przywitał się bez większego sensu. To co robił zdawało się być personifikacją głupoty i braku umiejętności czytania nastroju, w praktyce jednak miało za zadanie odwrócić uwagę jego umysłu od otaczających go realiów
- YO! - Klepnełą z krzepą w plecy Soekiego, po czym oparła dłonie na biodrach.
- Co takie miny kwaśne robisz *Mon bon*? - Uniosła brew Francuska. Nikki skomentowała to klepnięciem się w czoło..
- Właściwie to jak poznałaś się z Nikitą? - Yami zapytał, zaś zarówno jego twarz, jak i oczy wskazywały na to, że próbuje uciec w rozmowę. Z kimkolwiek. Nawet Łabądkiem.
- Jak byłam na zabiegu u jej matki, spotkałam się z nią w sali treningowej. Dlaczego pytasz? - Poskrobała się szponem po podbródku.
- Nie miałem przyjemności rozmawiać z Francuzką - stwierdził wprost blondyn. - Może to zwykła ciekawość? - dodał po chwili milczenia. Kroczył powoli za Claudette, bacznie wpatrując się w jej ciało. Co prawda nie chodziło tu o coś tak prymitywnego jak zaspokajanie własnych żądz i fantazji. To było coś gorszego - uczieczka.
- Oj... wręcz czuje twoje spojrzenie na sobie. - Odwróciła się w stronę Soekiego, parę kroków postąpiła tyłem. - Czego się obawiasz? - Zapytała ni stąd ni zowąd.
- Mrrał - odparł tylko. De Noirceur w odpowiedzi zaśmiała się dziewczęco i pokręciła głową rozbawiona.
- Raczej nie mamy się o co martwić z takim ochroniarzem - Henry odetchnął z ulgą, również podążając za Łabądkiem, którego dziwactwa od początku tolerował. Wszak sam był pewnie o krok dalej na drodze ku szaleństwu niż dwupłciowy senior. - Ty pewnie też jesteś silny - zauważył naukowiec, zwracajac się do człowieka-krewetki. - Powiedz, czy wszyscy mutanci posiadają nadludzką siłę, czy tylko niektórzy?

- Nie znam zbyt wielu mutantów... ale to chyba zależy od zwierzaka z którym Cie połączą, nie? -odparł Borys, co jakiś czas rozglądając się na boki.- Na przykład w moim wypadku, większość pary poszła w łapska, te krewetki modliszkowe umieją przyłożyć. - stwierdził wesoło.
Idący nieopodal Fi zdążył już trochę ubabrać się w krwi, na szczęście zdawało się że krwawienie ustawało. Piekący ból doskwierał, tym bardziej że ranę zawdzięczał brakowi czujności, ignorancji która w walce mogła by okazać się śmiercią. Słysząc rozmowę kolegów postanowił się w nią włączyć odbiegając myślami od rozcięcia.
-Z tego co wiem, nie wszystkie mutanty są silne, to raczej cecha indywidualna jak u ludzi.

- Dobrze wiedzieć. Choć zauważyłem że trudniej ocenić ich siłę, dopóki nie poczujesz jej na własnej skórze - stwierdził naukowiec, dotykając wciąż obolałej po kopnięciu Tanu szczęki, co wywołało na jego twarzy chwilowy grymas bólu. Wtem zauważył krew na twarzy kolegi, na co zatrzymał się na moment, pozwalając się wyprzedzić reszcie, zaś gdy chwilę później ich dogonił trzymał w dłoniach zestaw pierwszej pomocy w metalowym opakowaniu.


- Widzę że ty też zdążyłeś już odnieść pierwsze obrażenia - rzekł do Fi i uśmiechając się krzywo podał mu apteczkę w której znajdował się środek dezynfekujący, jak również gazy i bandaże, a nawet kompaktowy zestaw chirurgiczny. - Lepiej się opatrz zanim rana otworzy się szerzej i będą ci potrzebne szwy.
-Dzięki- rzucił Fi odbierając apteczkę. Skorzystał jednak tylko z małej buteleczki której zawartością chciał zdezynfekować sobie ranę. Okazało się to nie głupim pomysłem, gdyż jak wiadomo, o ile w windach z czystością bywa różnie, to na nich jest jeszcze gorzej. Piana momentalnie przykryła głowę Fi któremu mimo woli zeszkliły się oczy, a jęku unikną tylko dzięki zaciśnięciu zębów które zgrzytały pod naciskiem. Jak można było wywnioskować dezynfekcja była potrzeba. Po wszystkim w marszu przewiązał sobie przez głowę bandaż. Zrobił to dość niedbale, jednak opatrunek trzymał się na głowie, i nie ograniczał widoczności.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 01-07-2013, 18:35   #24
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Chrzest bojowy


Grupa Łabądka poruszała się przez bardziej zawalone choć mniej zakrwawione części miasta. Najprawdopodobniej dlatego, że lider owej grupy nie chciał się zbytnio ubrudzić.
- Niedługo powinniśmy być na miejscu. - stwierdził Łabądek. - Byłam pewna, że gdzieś tu w okolicy powinna być całkiem przepiękna statua rycerza. Ciekawe, czy też została zniszczona? - zaciekawił się mężczyzna.
- Oy, jak coś się stanie mam tu być, czy uciekać? - spytał Matt ni stąd ni zowąd. - Mam wrażenie, że na coś wpływa moja energia, a nie chcę sprawiać problemów wam.
- Jak na moje, to stój na tyle daleko, by mi nie rozsadziło głowy podczas używania Psi. -stwierdził Borys drapiąc się paluchem po brodzie.- Bo nie wiem jak zadziała twoje zakłócenie, na moją moc, więc w razie poważnego zagrożenia chyba lepiej byś się wycofał. W końcu ten typ umiejętności działa chyba lepiej w defensywie niż ofensywie, prawda? - rzucił w stronę Espera.
- Mniej-więcej. Gdyby nowy projekt nie miał z nas robić super-jednostek, to do typowego wojska bym się nie nadawał. - zauważył Matt rozglądając się po bokach.
- Czy to była statua husarza? - spytał niewinnie Jacek, krzyżując ręce za plecami. - Może chociaż miała fajną broń...
- Mhym... no to lepiej wtedy osłaniaj tyły i tych którzy będą się wycofywać... oczywiście o ile ten dziwak pozwoli. -dodał szeptem wzrokiem wskazując plecy Łabądka.- Ale miejmy nadzieje, że to w ogóle nie będzie potrzebne.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=RZVyHH-voR8[/media]

Tok tej prostej i zwyczajnej rozmowy przerwał nagły ruch po prawej stronie poruszającej się grupy. Z szarej sterty gruzów wyłoniła się równie szara istota.
Grupa usłyszała stąpnięcie. Następnie dym przeszedł przed ich twarzami. Gdy tylko spojrzeli w bok, ujrzeli olbrzymiego wilka, który wzrostem sięgał nawet do połowy wysokości niektórych budynków. Miał złote oczy i zaskakująco czystą sierść jak na warunki w których się znajdował.
W zębach trzymał metalowy miecz, przypominający bardziej ozdobę niż faktyczną broń. Był to przedmiot dość wielki.
Zwierze warczało na grupę niesamowicie głośno, przyglądając się postaci Fi, z którego czoła niewielką stróżką wciąż siekła krew.


Borys stanął jak wryty, unosząc powoli głowę do góry. Jego serce uderzało jak szalone, a bielizna była bliska do przejścia ze stanu suchego do mokrego.
- Jaka wyrośnięta suka... -mruknął cicho, mimo drżącej szczęki i przestąpił krok do tyłu. Jego wzrok przebiegł po ostrzu olbrzymiego miecza, którym wilk zapewne mógłby ciąć budynki.- Panie Łabądku co robimy?- wymruczał przez zaciśnięte zęby w stronę istoty w różowym płaszczu.
Fi odruchowo się nastroszył i wyszczerzył zęby,dopiero po trzech sekundach uświadomił sobie rozmiar zwierzęcia. Bynajmniej jednak nie pozwolił by sobie na zrobienie kroku w tył, utrzymywał kontakt wzrokowy z Bestią, odsunął się od Matta by móc zrobić cokolwiek. Wiedział że nigdy się nie cofnie, nie ucieknie. Po to wstąpił do wojska, by doskonalić swoją technikę.Różnica sił zdawała się być zbyt wielka by myśleć o równej walce, a raczej o jakiejkolwiek walce. Nie mógł jednak okazać słabości, ani przed sobą, ani przed klasą, a już na pewno nie przed tym wilkiem. Mimo to w głębi duszy liczył po cichu że Łabądek zarządzi zdecydowany odwrót i obowiązek wykonywania rozkazów zwolni go z konieczności walki.
- Oczywiście nie mamy szans. Pytanie jak uciec przed tą bestią!? - zapytał dosyć zszokowany Łabądek. - Jeżeli biega równie szybko co pies, z tym rozmiarem nie oddalimy się od niego nawet na kilkadziesiąt metrów. Matt, spróbuj zadzwonić bo Yokiego. - podyktował przyjacielowi klasy. - Chcecie próbować się bronić, czy rozdzielamy się i ktoś umiera? - rzucił ściszając lekko swój głos. Widać lider choć silny, nie potrafił decydować o życiu swoich kompanów.
Borys prychnął cicho, ani myślał pozwolić komuś tutaj umrzeć. Za dużo śmierci już widział, by teraz patrzeć jak podczas “wycieczki” szkolnej wilk wielkości budynku, robi sobie przekąskę z jego kolegów. - Łabądku, weź wszystkich i uciekajcie, najlepiej na tyle wąskimi miejscami by nie mógł was gonić... wiesz przez budynki czy coś takiego. -stwierdził Rosjanin, delikatnie uginając kolana i chwytając kawałek gruzu w dłoń. - A ja sobie trochę z nim pobiegam... mam sposoby by być twardym i nieuchwytnym, ale przy tak wielkim przeciwniku mogłoby to wam zaszkodzić jeżeli byście tu zostali. -stwierdził ważąc odłamek betonu w dłoni. - Trochę sobie z nim pobiegam i wrócę. -stwierdził tym samym drżącym głosem, którym wypowiedziana była pozostała część tej heroicznej deklaracji. Spróbował się nawet lekko uśmiechnąć, ale usta jakoś nie chciały go w tym słuchać.
Henry tymczasem stał niedaleko Borysa, a kolana trzęsły mu się gdy próbował opanować strach przed ogromnym zwierzęciem... czy też raczej potworem. Przełknął jednak w końcu ślinę i policzył w głowie do dziesięciu co zawsze pomagało mu się uspokoić.
- N-nie, t-to zbyt n-n-niebezpieczne - wyjąkał naukowiec, wysłuchawszy planu Rosjanina. - J-ja p-pewnie jestem z nas najszybszy. - to powiedziawszy Mason odwinął rękaw kitla, po czym wydał głośno i wyraźnie głosową komendę - Amazing Invention #014: Hoverboard!
Nagle naukowiec uniósł się o kilkanaście centymetrów w górę, a u jego stóp dało się dostrzec dziwny pojazd przypominający deskorolkę. W rzeczywistości była to jednak zmodyfikowana przez niego deska antygrawitacyjna.


- Może nie jestem tak silny jak wy, ale możecie mieć pewność, że moje wynalazki nigdy nie zawodzą - dodał już z większą pewnością siebie, unosząc do góry rękę z wyciągniętym kciukiem, po czym ruszył pędem w stronę monstrum, wydając z siebie szalone okrzyki. - Hej, tutaj jestem, wilczku! M-myślisz że się ciebie boję!? Złap mnie jeśli potrafisz!
Naukowiec pędząc na swojej desce z maksymalną prędkością miał zamiar wyminąć stwora szerokim łukiem i odciągnąć go z dala od reszty studentów akademii. Następnie zaś czym prędzej skręcił w jedną z ciaśniejszych uliczek w której wilk mógł z łatwością utknąć, bądź przynajmniej nie byłby w stanie przystąpić do szybkiego biegu.
Stworzenie machnęło ogonem, wywołując podmuch powietrza który nieco narobił problemów Henriemu, ale w niczym nie przeszkodził.
Zwierzę przypatrywało się dziurze...aż w końcu odwróciło. Nie było głupie.
Suka podniosła głowę wykrzywiając ją, wyraźnie przygotowana do wymachu mieczem skradzionym pomnikowi.
- UCIEKAĆ! - wrzasnął Łabądek, ustawiając się w postawie gotowej do skoku. Najwyraźniej nie miał zamiaru zostawiać Borysa.
Jacek z Mattem zerwali się nie niemal natychmiastowo. Ten pierwszy co prawda zatrzymał się po dwóch krokach aby spojrzeć na Fi. - RUSZAJ SIĘ! - wrzasnął na chłopaka w pozycji bojowej.
Wilk przygotowywał się do ataku, jednak przy tak wielkim cielsku i broni pojawiał się problem - potrzebny był zaś by zrobić zamach odpowiedni do nadaniu broni odpowiedniego pędu. Ciężko natomiast atakować, gdy pojawia się niespodziewany ból lub zjawisko, tak zresztą działały policyjne flashbangi - stary wynalazek, od którego w tych czasach już odchodzono. Nagły wybuch światła i huk, był na tyle niespodziewany iż ciało reagował samoczynnie, by zaniechać innych akcji i ochronić to co najważniejsze -oko. Każdy potwór, człek czy zwierze, miał jakiś system samozachowawczy, rozwinięty szczególnie w przypadku ważny organów i narządów.
Dla tego też Borys wziął szeroki zamach, niczym profesjonalny bejsbolista, a kawał gruzu zadrżał pod uściskiem jego palców. Mięśnie które otrzymał w efekcie mutacji napięły się, gdy ciało Rosjanina skręciło się by nadać pociskowi jeszcze więcej pędu.
- Zobaczmy czy było warto przechodzić przez to laboratoryjne piekło.- mruknął sam do siebie, po czym z całych sił cisnął kamieniem w stronę olbrzymiego oka wilka. Jednocześnie nie zwarzając na efekty, rozpoczął bieg w stronę łap stwora, chciał dostać się pod jego cielsko, gdzie miecz nie będzie już zagrożeniem.
Fi bynajmniej nie zamierzał uciekać. Mimo iż walka nie dawała większych szans, z ucieczką było podobnie, wilk mógł dopaść do nich w jednym susie. Nie spojrzał nawet za uciekającymi kolegami, ich słowa jednak przyjął sobie do serca. Skrył się za najbliższym budynkiem i skupił w sobie energię i w jednym płynnym ruchu wydobył ją kształtując w najbardziej zaawansowanej technice jaką znał.
Przed Fi wyskoczył płonący tygrys z olbrzymimi pazurami. Był dość spory jak na swój gatunek lecz nie umywał się rozmiarem do bestii. Płonąca sierść tańczyła na jego grzbiecie, a pazury wyraźnie zmutowane, większe i ostrzejsze niż te naturalnie występujące. Z oczu Płonącego chowańca dało się wyczytać jedno, śmierć. Uśmiech Fi nabrał nowego wyrazu.
- Halo? Halo? - przed twarzą jadącego na deskolotce Henriego pojawiła się twarz Yokiego. - Słyszałem, że macie problem. Biegnę w waszą stronę. Co się dzieje i dlaczego ruszasz mi naprzeciw? - spytał nauczyciel.
- Pjawiły się pewne... komplikacje - stwierdził chłopak lekko nerwowym głosem. - Czemu nas pan nie uprzedził, że w tym mieście grasują potwory? Znikąd natrafiliśmy na gigantyczną wilczycę. Ma na oko 80 metrów wysokości i wydaje się być inteligentna.
Henry wyjrzał ostrożnie zza rogu uliczki i upewniwszy się że stwór przestał się nim interesować, postanowił przejść do drugiej części planu.
- Amazing Invention #69: Ray Gun - wydał polecenie komputerowi, a chwilę później w jego dłoni zmaterializował się laserowy pistolet o nieco zbyt stereotypowym wyglądzie.


Naukowiec domyślał się, że broń nie wyrządzi wilczycy wielkich szkód, jednak broń fotonowa posiadała jedną przewagę nad palną. Mianowicie z łatwością podpalała łatwopalne materiały, a takim z pewnością było futro zwierzęcia. Pocieszając się tą myślą Henry ponownie wyłonił się z zaułka i pędząc na swej desce w kierunku następnej wąskiej uliczki oddał w tył wilczycy dwa strzały laserem.
Ostrze z ogromnym pędem i siłą ruszyło w dół. Rzucony przez Borysa kamień odbił się od policzka bestii, wprowadzając ją do zeźlenie przez które wyszczerzyła zęby.
Miecz zaczął szorować po ziemi rozcinając asfalt. Wtedy w wilka trafiła wiązka fotonowa wystrzelona przez Henriego. Sparzona lekko suka odmachnęła głową w przeciwnym kierunku, przerywając wymach i nacinając jakiś pobliski budynek.
Nie miało to i tak jakiegoś większego znaczenia.
Matt i Jacek już dawno byli nieobecni. Fi siedział za jakimiś kawałkami gruzu z ryczącym tygrysem a Borys znajdował się pod bestią.
- Co masz na myśli potwory? - zapytał Yoki Henriego.
Łabądek z wielkim hukiem spadł z nieba, również uszkadzając asfalt. Mimo rozmiarów stworzenia nie udało mu się wyprowadzić trafienia.
Borys w ciągłym pędzie, kierował się w stronę tylnych łap ogromnego zwierzęcia. Jego skóra bulgotała lekko, gdy pokryły ją delikatne szarawe włoski, zaś z boków ust wyrosły malutkie szczypce. Na czole chłopaka wyskoczyła dodatkowa para paciorkowatych, czarny oczu, zaś na placach pojawiły się malutkie otworki, które dojrzeć mógł jedynie ktoś bardzo zainteresowany dłońmi chłopaka.
Pajęczyna w rękach Borysa zaczęła formować się w gruba lepką linę, którą młody Rosjanin, chciał przykleić do tylnej łapy stwora, a następnie pędząc jak oszalały, obwiązać tą potężną strukturą obie jego tylne kończyny. Następnie wystarczy jeszcze znaleźć coś odpowiednio wytrzymałego i będą mieli wilczura na niekonwencjonalnej smyczy.
Henry tymczasem natknął się na coś co podsunęło mu do głowy pewien szalony plan. W uliczce będącej jego tymczasową kryjówką dostrzegł uszkodzonego bota policyjnego. Był to model z modułem latającym zamiast nóg. Po bliższych oględzinach naukowcowi szybko udało się zlokalizować źródło usterki którym było głowy i co za tym idzie odbiornika oraz modułu sterowniczego. Chłopak z podejrzanym uśmiechem na twarzy od razu zatarł ręce i wziął się za gmeranie w kabelkach, by w ekspresowym tempie uruchomić androida. Uznał, że korzystając ze swych zdolności psionicznych byłby w stanie sterować nim manualnie niczym przy pomocy joysticka. Miał zamiar czym prędzej wysłać go na pole bitwy jak najbliżej podbrzusza wilczycy i następnie zdalnie przeciążyć jego ogniwo zasilające, co spowodowałoby spory wybuch, a w razie niepowodzenia planował zdetonować je za pomocą strzału laserem w miejsce gdzie znajdowała się bateria.
Tygrys ruszył pędem i wbijając pazury w ściany budynku bez większych problemów piął się w górę pokonując kolejne piętra w dość niezłym tempie. Fi początkowo odprowadzał go wzrokiem jakby upewniając się czy zmierza w dobrym kierunku, zaraz jednak wyjrzał z kryjówki by zorientować się z sytuacji. Podczas gdy Tygrys zajmował miejsce na dachu Fi starał się ocenić możliwości bestii, obserwując szybkość jej ruchów, koordynacje i precyzję. Pewne było że jest w jakiś sposób inteligenta co już znacząco utrudniało zadanie.
Momentami Henry żałował, że jego narzędzia nie są po prostu przy pasie. Ciągłe poleganie na jakiejś kobiecie, która nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, mogło być kłopotliwe. Mimo to naukowiec śpieszył się jak mógł chcąc możliwie szybko naprawić maszynę.
Plan Borysa był prosty i dość skuteczny. Właściwie, gdyby obwiązać obie nogi, to nawet nie trzeba pajęczyny nigdzie zawiązywać, bestia po prostu by się przewróciła. Gdy Rosjanin śpieszył się z rozprowadzaniem pajęczyny, coś jednak poszło nie po jego myśli. Usłyszał warknięcie po czym bestia rzuciła się i machnęła tylną łapą, rzucając Borysem i jego pajęczyną w górę.
Rosjanin już przeczuwał swój bliski koniec gdy zorientował się z jaką prędkością leci w stronę jednego z wieżowców. Do tego zaplątał się w własnej pajęczynie.
Ni stąd ni zowąd fioletowa wiązka przeleciała przez nici które stworzył Borys, przerywając je i uwalniając go. Chwilę potem, poczuł, że ktoś go trzyma. Łabądek zdołał wyskoczyć i złapać chłopaka, ratując go przed pewnym złamaniem kręgosłupa.
Jacek stojący na dachu wieżowca, tuż obok elementarnego tygrysa Fi uśmiechał się do siebie, z ręką złożoną w pistolet.
Kilka przekrętów więcej i...udało się! Bot poderwał się do góry, Mason zdołał w miarę szybko go zreperować. Ba, nawet był posłuszny jego PSI.
Bestia wydawała się dość świetnie skoordynowana choć nieco powolna w reakcji. Jak gdyby brakowało jej pewności siebie. Więcej się wierzgała niż faktycznie ruszała. Tyle był w stanie stwierdzić Fi.
Z nieznanym zamiarem, wilczyca obróciła się w stronę własnego ogona, warcząc głośno.
To była okazja, na którą warto było czekać. Gdy wilczyca obróciła łeb z dachu skoczył płonący tygrys Fi. Spadając wprost na wilczą głowę z wysuniętymi pazurami, zachował absolutną ciszę. Zaryczał dopiero w chwili uderzenia by spotęgować efekt zaskoczenia. Następnie ruszył ku oczom by oślepić bestię. Fi w tym czasie nie mógł wiele zrobić, był małą pchłą w porównaniu z Wilkiem wielkości kilku pięter. Skupił się całkowicie na kontrolowaniu tygrysa, skupił na nim całą swoją uwagę.
- Muahahaha! - zaśmiał się złowieszczo naukowiec na widok unoszącego się robota, po czym wskazując palcem na wilczycę doniosłym głosem wydał mu rozkaz. - A teraz idź, mój posłuszny sługo! Wierzę, że twoje poświęcenie nie pójdzie na marne!
Po chwili bot posłusznie wyleciał z uliczki zaczął szybować w kierunku monstrualnego zwierzęcia, zaś Henry z niemałym zdziwieniem zauważył płonącego tygrysa, przymierzającego się do ataku na bestię. To była idealna okazja dla niepozornego bota który starając się nie zwracać na siebie uwagi zbliżał się po cichu do wilczycy. Po namyśle naukowiec stwierdził, że najpewniejszym sposobem na jej unieszkodliwienie będzie uszkodzenie jednego z jej członków. Tak więc bocik gdy tylko znalazł się w pobliżu natychmiast zaczął wznosić się wyżej, by chwycić się mocno jednej z tylnych łap wilczycy w okolicach kolana. Potem zaś miał otrzymać ostatni rozkaz w swym krótkim życiu i ulec autodestrukcji.
Borys wylądował na ziemie w objęciach łąbądka, wyraźnie zdziwiony tym, że nie zarył w budynek.
- Emm... dziękuje.- stwierdził co wywołało niezwykle szeroki uśmiech na twarzy seniora, który jakoś nie kwapił się do wypuszczenia Rosjanina z uścisku. Borys jednak wyswobodził się z rąk łabądka, a jego ciało wróciło do swej dawnej formy, zniknęły pajęcze elementy, za potężne ramiona krewetki splotły razem palce strzelając nimi głośno. Chłopak zauważył bowiem ognistego tygrysa, który zapewne idealnie odwrócił uwagę wilka, od tego co on miał zamiar zrobić. Niezbyt rozumiejąc co ma zrobić bocik Henrego nie zaprzątał sobie tym głowy, pochylił się jedynie nad długim metalowym słupem, zakończonym sygnalizacja świetlną.
- Czas trochę podźwigać. -mruknął a jego ręka oplotła potężny przedmiot, chwytając go pod pachę. Drugie ramie zostało wysunięte jak najdalej, chwytając ta dziwaczną broń od spodu, a żyły na czole Borysa stały się aż nazbyt widoczne. Chłopak stęknął głośno gdy słup zadrżał, unosząc się powoli. Plan był prosty, podnieść olbrzymi metalowy kij, po czym ogromnym zamachem, gruchnąć nim pod kolano jednej z przednich łap bestii.
Wilczyca przyglądała się małej muszce na swojej twarzy, nieubłaganie biegnącą w stronę jej oczu, nie dbała jednak zbytnio o jej obecność. Rozpoczęła obrót z zamiarem rozcięcia wszystkiego dookoła siebie. Tygrysia projekcja odleciała rozpływając się przy uderzeniu z jakąś budowlą. Jednak nim samo zwierze cokolwiek zdziałało, poczuło ogromny ból.
Wybuch w lewą tylną łapę oraz wymach mrówki w jej prawą przednią całkowicie wyprowadziły ją z działania, i wywołały ryk bólu. Ogromne ostrze wyleciało z jej szczęki lecąc w stronę budowli, zaś samo zwierze zachwiało się upadając na prawo.
Tyle właśnie widział Fi. Ogromne cielsko spadające na niego. Był zbyt skupiony na tygrysie aby przewidzieć takie wydarzenie. Stwór przygniótł chłopaka, pozbawiając go przytomności.
Ostrze należące kiedyś do statuy strażnika Grenlandzkiego wbiło się w dwie i tak oparte o siebie, niemal całkiem zawalone budowle pod którymi skrywał się Henry. Naukowiec miałby spory problem, jednak nagle wokół niego pojawiła się jasnoniebieska, półprzeźroczysta sfera, od której obił się cały gruz zostawiając go całego.
- Za jaką cholerę postanowiliście walczyć, kadecie!? - krzyknął pełen irytacji Yoki wybiegając przed Masona. - Niepotrzebne ryzyko i brawura. Wy wszyscy. - warknął choć wiedział, że nikt oprócz Henriego go nie słyszy. Poprawił okulary po czym rozwarł ręce oglądając scenerię. - Nieważne. Teraz to wykończcie. - rozkazał.
Obecni na scenie byli światkiem pojawienia się wielu platform, kwadratowych i prostokątnych, niektórych w formie schodów. Ogółem, wszędzie dookoła wilczycy zaczęły pojawiać się fizyczne manifestacje PSI, po których z łatwością walczący mogli zacząć stąpać.
Borys który w czasie podnoszenie filaru, zmusił swe komórki do kolejne transformacji, stał teraz z wysoko uniesiona nową bronią. W tej formie, nie była to już taka ciężka broń, ba wydawała się nawet całkiem lekka. Chłopak widząc leżącego na ziemi wilka, zrobił jedyne co było teraz słuszne. Wbiegł po kilku stopniach stworzonych przez Yokiego, chwycił metalowy kij w obie dłonie po czym wyskoczył jak najwyżej mógł, by z góry opaść i przywalić w łeb potwora, swoją bronią. Przy dobrych wiatrach rozbije mu czaszkę i będzie po krzyku.
Naukowiec tymczasem postanowił zostawić brudną robotę reszcie swoich bardziej brutalnych kolegów. Sam zaś stojąc niedaleko wychowawcy oddawał tylko pojedyncze strzały pistoletem laserowym w kierunku wilczycy, nie licząc jednak że zdoła jej zrobić większą krzywdę przy pomocy broni tak małego kalibru.
- Rozumiem, że pan również nie ma pojęcia skąd wzięło się to monstrum, więc nawet nie będę pytał - stwierdził Henry, skupiony jednocześnie na celowaniu z broni do potwora. - Skontaktował się pan z drugą grupą? Obawiam się, że w takiej sytuacji oni również mogli napotkać jakieś trudności.
- Zostawiłem Tanu przy helikopterze. Ma się nimi zająć gdy tylko dadzą jakąś wiadomość. - Odparł Yoki przyglądając się, jak potężna latarnia spada na szyję podnoszącej się wilczycy, ponownie wbijając jej twarz w ziemię. To nie był szczęśliwy dzień dla niej.
Gdy tylko chciała się podnieść i zrzucić z siebie Borysa, jeden z fotonowych strzałów Henriego podpalił jej sierść. Zawyła dramatycznie, a Łabądek kopnął ją w przednie odnóże, ponownie uniemożliwiając powstanie.
- Gdzie jest Matt i Jacek? - spytał Yoki rozglądając się po polu bitwy. W końcu zatrzymał swoje spojrzenie na jednym z dachów. - To oni? - spytał spoglądając na dwie sylwetki. Jedną zieloną, a drugą czarną.
- Oy zdechłbyś już wybryku natury! -rzucił w stronę wilka Rosjanin, zerkając na wygiętą od siły uderzenie sygnalizacje świetlną. Ugiął lekko nogi, stojąc tuż przed pyskiem stwora, po czym wziął szeroki zamach niczym bejsbolista gotowy do odbicia nadlatującej piłki. Miał zamiar z całych sił przygrzmocić stworowi w nos i ostre kiełki. Aktualnie nie było innej metody niż okładać potwora tak długo, aż w końcu nie padnie na zawsze.
- Mieli wycofać się do helikoptera - Henry odpowiedział z powagą Yokiemu. Przestał też oddawać strzały ze swego pistoletu laserowego, uznając że Borys zdoła zająć się resztą. - Jeśli postanowili zostać, to dziwne miejsce wybrali sobie na kryjówkę.
Naukowiec podejrzliwie przyglądał się dwóm postaciom. Chwilę później odesłał do laboratorium swoją deskę antygrawitacyjną, by stanąć z powrotem twardo na ziemi.
- Może mnie pan do nich przetransportować? - poprosił wychowawcę. - I tak na nic więcej nie przydam się w walce z tym potworem, więc może zabiorę ich chociaż w bezpieczne miejsce.
 
Tropby jest offline  
Stary 01-07-2013, 21:40   #25
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Rosyjski wilk



- Nie ma problemu. - przytaknął Yoki wyciągając rękę w stronę dachu. Nagle jednak obie postaci zaczęły z niego spadać. - Co do...?
Borys wziął szeroki zamach. Gotowy do uderzenia zaczął wyprowadzać wymach nim stworzenie znowu oderwie się od ziemi. Widział już płacz w oczach wilczycy. Zarazem nie wiła się ona aż tak bardzo jak poprzednio...Ćwiartka sekundy.
Tak długo Rosjanin widział postać Jacka który wleciał mu na trasę wymachu, nim jego uderzenie wyrzuciło go w najbliższą ścianę gruzu, doprowadzając chłopaka do nagłego wyplucia ogromnej ilości krwi.


Po wilczyca ponownie zaryczała. Na jej plecach pojawiła się dzierżąca miecz postać.
Czarny rycerz spadł na nią z jednej z budowli, wbijając w nią swoje ostrze. Po chwili podobne postaci zaczęły pojawiać się zewsząd. Niektórzy z ostrzami, inni z łańcuchami jednak wszyscy wzbudzający to samo uczucie grozy.
- Co tu się dzieje? - spytał Łabądek rozglądając się niepewnie.
Odzyskawszy przytomność Fi powoli orientował się w sytuacji, wyglądało na to że ciągnęło tu jeszcze więcej niespodziewanych gości. Obolały Fi zaczął powoli wygrzebywać się spod cielska które go przygniotło. Coraz bardziej denerwowało go to, że robi wrażenie nieistotnego pionka w tym pojedynku. Nie po to poświęcił życie walce by polec przy pierwszej bestii jaką spotka.
W obecnym stanie każdy rozsądny odradzał by mu walkę, ma pogruchotane wszystkie kości. Szczęście, że przeżył. Pozostawało mu wybrać między dalszą walką i śmiercią, lub tym co zrobił by każdy z odrobina rozumu i się wycofać. Podjął jednak już walkę, wiedział że ma małe szanse ale zaatakował. Nie mógł się wycofać dopóki On albo Bestia nie zginą. Musiał jednak zmienić taktykę.
Minęło kilka ułamków sekundy, nim Borys zdążył się zorientować co się stało. Spojrzał w stronę gdzie leżał teraz zakrwawiony Jacek, a potem na swoja broń, którą nagle odrzucił niczym oparzony. Podleciał do Blondyna, który jęczał z bólu i pluł krwią.
- Czemu skoczyłeś... kto Cie zepchnął?- wręcz wyjęczał Rosjanin, z drżącymi rękoma obserwując co zrobił. Delikatnie uniósł pół przytomnego Jacka, po czym wręczył go jedynej postaci która została z nim na placu boju ,bez cięższych ran, - Łabądkowi.
- Weź go i biegnijcie do helikoptera... -stwierdził czekając aż mężczyzna w różowym płaszczu odbierze chłopaka. Nim jeszcze ten zdołał zaprotestować, dodał. - Jesteś odemnie szybszy i zręczniejszy, a on potrzebuje jak najszybszej pomocy, więc nawet nie staraj się kłócić. -dodał wciskając wręcz na siłę Polaka, starszakowi. Gdy w końcu jego dłonie były wolne, Borys pochylił się i chwycił w każdą rękę potężne kawałki gruzu. Betonowe odłamki, które normalnie mogłoby podnieść tylko kilku mężczyzn, on bez trudu trzymał w jednej dłoni. Jego palce lekko wbiły się w beton, dla poprawy chwytu, bo skoro nowy wróg miał miecze i zbroje, on potrzebował swego oręża i tarczy.
- Fi jest połamany i otumaniony, zabiorę go i spieprzamy stąd jak najdalej. -stwierdził po czym biegiem ruszył w stronę chłopaka, który dopiero co wygrzebał się spod wilczycy. Zapewne jakiś mroczny rycerz, postanowi mu przeszkodzić, ale od tego właśnie miał przy sobie potężne betonowe bloki. Lewy z nich służyć miał za swoista tarczę, na którą Jankovic miał ściągać wszelakie ataki, które zdawały się być możliwe do zablokowania. Dzierżony w prawej ręce cóż... broń to broń nawet improwizowana, a dostanie w twarz kilkuset kilogramowym kawałkiem meiszaniny betonu i rur, na pewno nie mogło należeć do najmilszych doświadczeń.
- Czuję się jakbym trafił do gry komputerowej... a może do innego wymiaru? - stwierdził Henry na widok opancerzonych postaci, które nie przypominały niczego co widział do tej pory, a interesowało go naprawdę wiele różnorakich dziwactw. Postanowił więc przeprowadzić kilka testów. Wpierw spróbował przy pomocy PSI sprawdzić czy rycerze nie są mechaniczni. Potem zaś wystrzelił w najbliższego kilka wiązek fotonowych, celując w dłoń trzymającą miecz, gdyż stwierdził że najbezpieczniej będzie wpierw rozbroić przeciwnika.
- Wie pan co to za istoty? - naukowiec zapytał wychowawcę, drżąc przy tym lekko na całym ciele, zarówno ze strachu, jak i ciekawości. - Czy to może być jakiś nowy typ cyborga albo androida?
Yoki natychmiastowo poderwał dłoń Henriego w górę, którego wystrzał poleciał przez to w niebo.
- Nie wiem czym są ale nie prowokuj ich do cholery idioto. - ochrzanił doktora. - Patrz, nie są nami specjalnie zainteresowani.
Faktycznie nie byli. Rycerze najwidoczniej postanowili wykorzystać problematyczną sytuację w jakiej była wilczyca i trzech z nich bez namysłu zaczęło ją atakować. Jeden rozcinał jej ciało od góry, które zaczynała pokrywać czarna materia, a dwaj pozostali wbili miecze przewiązne łańcuchami w jej łapy i trzymali ją w miejscu.
Jedynym który znalazł sobie inne zajęcie był rycerz stojący dość niedaleko Fi. Najwidoczniej uznał on Borysa za zagrożenie, jako, że powziął szeroki zamach i zaatakował Rosjanina swoim mieczem, roztrzaskując jego tarcze, tylko po to aby kawałek gruzu zgruchotał mu lewą połowę hełmu. Jakkolwiek zaskakujące mogło to być, pod hełmem znajdowała się wyłącznie rzeka powoli spływającej ciemnej krwi.
Borys przełknął nerwowo ślinę, widząc jak rycerz bez problemu rozbija jednym uderzeniem betonową tarczę. Jednak jego celem nie była wygrana a po prostu uratowanie kolegi z klasy. Dla tego tez nie czekając ani chwili, wykonał wymach trzymanym w prawicy kawałem budynku, by przyłożyć rycerzowi prosto w hełm. Zapewne jego broń rozpadnie się w dłoniach, ale nie liczył na nic więcej, to miało tylko zając uwagę dziwnego wroga na chwilę. Moment w którym Borys uginając kolana i skręcając tłów w lewą stronę wykorzystał by wolną ręką która wcześniej trzymała tarczę... chwycić los za przysłowiowe jaja. Rosjanin miał zamiar potężnym sierpowym od dołu, chwycić krocze rycerza i używając swej monstrualnej mrówczej siły unieść go w górę i rzucić jak najdalej od nich.
- No ruszaj dupę i spierdalaj! -ryknął jeszcze w stronę Fi, który niczym idiota chyba chciał walczyć dalej. - Trzeba się stąd wynosić.
- Chciałem zebrać próbki - westchnął z żalem Mason, jednak cofnął się o krok gdy zauważył jak sprawnie rycerze rozprawiają się z wilczycą. - Ale po namyśle chyba mogę to odłożyć na kiedy indziej.
Instynkt samozachowawczy najwyraźniej przeważył nad ciekawością Henrego, gdyż naukowiec prędko zaczął się wycofywać. Najwyraźniej Borys zamierzał osłaniać ich odwrót, co było nienajgorszym pomysłem zważywszy że był z nich najsilniejszy. Henry zaś czym prędzej podążył za Łabądkiem, używając kilkukrotnie PSI aby go dogonić i wstępnie określić obrażenia Jacka, upewniając się przy tym że okama trzyma go w prawidłowy sposób i nie zrobi mu jeszcze większej krzywdy w drodze do helikoptera.
Fi do tego stopnia był oszołomiony bólem że nie orientował się w sytuacji. Wiedział tylko że wilk obrywa od jakiś rycerzy. Jego spektrum postrzegania było dość zawężone co nie zaskakiwało, po takich obrażeniach mógł by zginąć. Tylko dzięki adrenalinie trzymał się jeszcze na nogach. Nim zdołał obmyślić plan ataku na wilczycę, zorientował się że właściwie dogorywa. Nieznani rycerze zdawali się walczyć po tej samej stronie co oni. Nagły krzyk Borysa dochodzący zza pleców kierunkował jego dalsze działania. Mają mętlik w głowie nie był w stanie wymyślić nic innego jak przywołać eterycznego tygrysa i na jego grzbiecie w pośpiechu oddalić się. Mowy nie było by biegł, a nie można też było pozwalać sobie na zwłokę.
- Ruszać się, ruszać! - wrzaski Yokiego zachęcały do ruchu choć i tak nie pomagały zbyt szczególnie. Adrenalina i tak nie mogła już napływać szybciej niż w obecnym momencie.
Borys z łatwością rozłupał metaliczną czachę stojącego przed nim rycerza, który upadł na ziemię i począł roztapiać się w krew.
Tygrys był najlepszym towarzyszem Fi w tym momencie. Był szybki i zręczny. Dzięki niemu chłopak szybko dobiegł do Yokiego, po czym złapał resztę i zaczął uciekać tuż obok Henriego i Łabądka.
- Na co czekasz, Borys!? - krzyknął Borei widząc, że Rosjanin się nad czymś zastanawia.
- Jeżeli To Ci zakuci w blachy zepchnęli z dachu Jacka... a teraz tłuką wilka, to chyba znaczy, że nie można im na to pozwolić, da? -rzucił, chłopak przez ramię i uderzył pięścią o otwarta dłoń. - Dogonię was! -krzyknął po czym spojrzał na kawał betonu w swej prawej dłoni, którym cisnął w najbliższego rycerza. - Ej puszka, my się przed nim tylko broniliśmy, a wy chcecie teraz zabić bezbronnego zwierzaka?! Nie godzi się! -krzyknął w stronę zbrojnych
- W drużynie nie ma "Ja" idioto. To jawna niesubordynacja. Mówię odwrót to odwrót. - wrzasnął Yoki i zaczął biec do Borysa, najpewniej planując zaciągnąć go siłą.
Tymczasem rycerze zrozumieli prowokację. I to nader dobrze. Wyjęli swoje ostrza z cielska wilczycy, której łzy utworzyły kałużę dość dużą aby Borys zmoczył w nich buty.
Przeciwnicy ci nie byli jednak spokojni, wszyscy zaczęli sprint w stronę Borysa.
Borys zaś bił się z myślami, połowę życia uczono go wykonywać rozkazy, jego ciało niemal odruchowo chciało się odwrócić i ruszyć w stronę nauczyciela. Jednak widząc jak rycerze pastwią się nad wilczycą, Borys w głębi siebie czuł jak bardzo nieporządku wobec własnego sumienia będzie zostawienie jej tutaj. Ponadto krew w jego żyłach wrzała, gdy przypomniał sobie spadająca z dachu sylwetkę.
- Tylko że w drużynie mamy dwóch poważnie rannych! -warknął uderzając mocno w ścianę obok siebie. - A Jeżeli tych czymś nie zajmiemy, nie wiadomo czy jakoś nie skontaktują się z resztą swojej bandy, by nie dobili uciekinierów. Woli Pan ryzykować nagły atak w trakcie ucieczki, czy pozwolić mi tu ich przytrzymać. - krzyknął by jakoś usprawiedliwić swoje poczynania, po czym chwycił za leżący obok znak drogowy który zważył w dłoni. - A ty durny zwierzaku uciekaj! -krzyknął jeszcze w stronę wilka biorąc silny zamach, trzymanym oburącz starym elementem infrastruktury, za pomocą którego chciał podciąć nogi biegnącej trójcy.
- Nie byliśmy atakowani. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Spieprzaj znaczy spieprzaj. - krzyczał Yoki.
W tym czasie Borys przygotowywał się do swojego zamachu. W końcu ruszył a gdy jego spojrzenie poszło w dół dopiero zorientował się jak niezsynchronizowani byli rycerze.
Rosjanin zdołał podciąć jednego z nich, drugi natomiast przebił mu brzuch wpadając z ostrzem. Trzeci przeciął bark w pionie, uniemożliwiając ruchy prawej ręki.
- BORYS! - wrzask Japończyka który ściągnął swoje okulary, aby pozwolić łzą z ślepych oczu spłynąć po policzkach był nagły. Mężczyzna stanął w miejscu niepewien czy może i czy jest w stanie ocalić swojego ucznia.
Jankovic żygnął krwią, wprost na pancerz jednego z rycerzy, gdy jego oczy zaszły delikatną bielą a jego myśli na chwile odpłynęły.

~*~

Wielki Mike, siedział z drżącymi nogami w szatni, dopiero co skończyła się walka, jednak on nie był wstanie przestać się trząść. Czarnoskóry młody chłopak, zerknął na swojego trenera, który siedział wyraźnie zawiedziony na ławce obok.
- Jak to możliwe, że jeden pobity niemal do przytomności Rosjanin, zdołał Cie znokautować? –zapytał swego zawodnika, podkręcając delikatnie bujny wąs.
Murzyn, oparł dłonie na zaciśniętych pięściach, przygryzając delikatnie kciuki.
- Pan nie rozumie… to w pewnym momencie przestała być walka z człowiekiem… –wymruczał niczym w jakimś transie.
- Mów do rzeczy chłopaku! –warknął trener. – Nie dość, że przegrałeś mecz który był bramą do finału, to teraz jeszcze gadasz o zjawiskach paranormalnych, czy ty… – staruszek jednak zamilkł momentalnie, gdy pięść czarnoskórego chłopaka, zatrzymała się tuz przed jego twarzą, rozwiewając siwe włosy.
- Zamknij się! –krzyknął rozłoszczony młodzik. – Wiem że przegrałem, ale nie żałuje nawet sekundy tej walki. Nie ty stałes na tym ringu, tylko ja i dokładnie wiem jak się czułem. Gdy stałem naprzeciw zalewającego się krwią Jankovica, który ledwo trzymał się na nogach, poczuł w sobie coś pierwotnego. Nie widziałem już swego przeciwnika, a dziką bestią która ranna chciała ze wszystkich sił walczyć o swoje przetrwanie. –wywarczał murzyn a w myślach mimowolnie przywołał obraz, tego co przeżywał wtedy w duszy.


- Nie dziwie się, że nazywają go Rosyjskim wilkiem. –dodał już bardziej do siebie niż do trenera, zarzucając ręcznik na ramię. – A i zwalniam Pana. –dodał Mike wychodząc z szatni.

~*~

Łatwo o tym zapomniał…
Szybko wyleciał mu z głowy tytuł, którym niegdyś nazywali go koledzy z klasy. Rosyjski wilk, kieł zimy… wiele ich było, zbyt wiele. Może jednak spotkanie z ogromnym przedstawicielem rasy leśnych łowców, nie było przypadkiem? Może los chciał mu przypomnieć, że najważniejsze rozkazy nie pochodzą z ust przywódców, a z serca przepełnionego wolą walki.
I teraz niby miał przegrać? Pokonany przez bandę rycerzy, w momencie gdy chciał ratować realny symbol jego ducha walki? Mogli mieć swoje ogromne miecze, ale w jednym nie mogli go pokonać. Rosjanin, jak niemal każdy z jego rodaków, miał ogromną wolę walki, która teraz objawiła się w tym, że jego oczy błysnęły złowrogo.
~*~


Borys nie miał zamiaru poddać się tak łatwo, nie po to zgodził się pojechać do wojska, by zginąć jak idiota na pierwszej misji.


- Zasrany...futrzak... –wyjęczał ironicznie, lewą rękę zaciskając na przegubie rycerza, który przebił jego brzuch. Mrówczy pancerz opadł na ziemię, gdzie w przyspieszonym tempie począł gnić i rozkładać się, jednak ramiona krewetki nie miały długo pozostać w tym stanie. Niemal od razu począł porastać je czarny pancerz, mutacja której stosował podczas Sparingu z Claudette. Jeżeli coś miało go teraz uratować to tylko Król Tasmanni.
- A... ty...się...jeb... -wywarczał przez zaciśnięte z bólu zęby, nie mając zamiaru wypuścić ze stalowego uścisku zbrojnego.
Yoki zrezygnowany odwrócił się i zaczął oddalać od sceny mordu która miała tutaj miejsce.
Tymczasem Borys zobaczył jak wilczyca powoli podnosił głowę. Wyszczerzyła się oszczędzając sobie warczenia po czym otworzyła paszczę i wgryzła się w pancerz rycerza naprzeciw Borysa. Sprawiając, że czarny rycerz który przed chwilą go przebił wybuchł krwią jak pękający balonik wody.
Przez to drugi z rycerzy lekko się zaskoczył jego chwila nieuwagi pozwoliła Rosjaninowi spokojnie rozpocząć regenerację ręki. Nie było to jednak aż tak miłe, gdy nagle upadł na ziemię. Rycerz zdecydował się jednak walczyć z Borysem a nie wilkiem, przez co odwrócił się za niego i podciął mu kolana w zgięciach.
Gdyby tego było mało, kałuża po pierwszym rycerzu zaczęła wzrastać i formować się.
Borys opadł na ziemię dysząc ciężko i jęcząc z bólu, gdy jego ramię zrastało się z nieprzyjemny dla uszu mlaskiem. Tkanki na nowo wiązały się ze sobą, a kość odtwarzała jak gdyby z niczego.
Krab żyjący w morzach Tasmańskich mórz, miał bowiem jeszcze jedną zdolność, po za swym potężnym pancerzem. W razie zagrożenia, potrafił odciąć, czy tez porzucić swoją kończynę, którą potem bez problemu odnawiał. Zaś naukowcy odpowiedzialni za projekt ewolucji, chcieli sprawić by Borys był istota uniwersalną, czysta ludzką bronią. Zaś moment w którym jego komórki przy pomocy Psi mutowały tak by przypominać te należące do kraba, był jego najsilniejszą formą obrony. Póki tliła się w nim wola walki, a serce pracowało, póty miał móc się regenerować i trwać na posterunku, niczym żywa forteca.
Chłopak postanowił swym powolnym ruchem dotrzeć do kostki ostatniego stojącego rycerza i zgnieść ją niczym krab w swych szczypcach. Nawet jeżeli wojownicy umieli odradzać się po śmierci, to co zrobią gdy po prostu zgniecie im nogi. Teraz wiedział że nie może już wygrać... ale jednocześnie mógł nie przegrać.
Ranna wilczyca powoli otworzyła usta, pozwalając truchle rycerza wypaść z jej ust. Siła Borysa zdawała się nie zawodzić. Kostka pękła po nieco silniejszym nacisku, pozwalając rycerzowi upaść z zdziwieniem na ziemię. Podniósł on twarz aby przyjrzeć się Borysowi, który nagle poczuł łupanie na plecach.
Stała nad nim dwójka rycerzy których ostrza rytmicznie uderzały w jego skorupę, aż w końcu jedno z nich się wbiło.
Rosjanin poczuł również mrowienie. Tuż w ramieniu. Mimo że bark zregenerował się w całości, pojawiła się na nim niewielka, czarna plama.
- Futrzak... tylko teraz nie zdechnij... -wyjęczał Borys, opierając ręce na ziemi i wyszczerzając szeroko zęby. Czasem tak jest że gdy nie ma już jak reagować, reagujemy dziwna beztroska i radością. Pancerz Borysa rozpadł się, odsłaniając dziwnie oslizgłą skórę, spływał po niej śluz, bardzo podobny do tego który występuje u ryb.
- To mnie zaboli bardziej niż was. -wyjęczał, gdy z jego ust wydobyło się kilka błyskawic, które strzelił po okolicy rozchodząc się po jeziorku z łez.



Węgorz elektryczny, stworzenie niepozorne a potężne. Zdolne strzelić ładunek elektryczny z całego swego ciała, by porazić otaczające go stworzenia. Jednak w przypadku Borysa działała prosta matematyka, chłopak ważył bowiem kilkadziesiąt razy więcej niż największe okazy tego gatunku ryb. A moc elektryczna w tym wypadku zależała od ilości mięśni. W tej najbardziej dzikiej i niekontrolowanej przez niego formie, chłopak stawał się na chwile małą elektrownią, w której ktoś zapomniał ustawić odpowiednich parametrów. Jednak w tej sytuacji, była to jego jedyna nadzieja, na powalenie wszystkich wrogów.
- Raz się żyję. -warknął po czym zacisnął pięści, a z jego ciała strzeliły nagle potężne wyładowania elektryczne, rozświetlając tą szara okolice. Źrenice chłopaka uniosły się do góry, a ciało naprężyło od wyładowań, które tworzone były w jego mięśniach. Wszystko miało swoją cenę, szczególnie gdy używało się błyskawic w jeziorze z łez. Jednak Rosjanin miał i tak zapłacić najmniej ze wszystkich tu obecnych, w końcu miał teraz izolację zaczerpniętą od zwierzęcia z którego inspiracje czerpały jego komórki.
Prąd rozszedł się, przewodzony kałużą łez i krwi. Wszyscy rycerze w jednym momencie drgnęli, rozpadając się na plamy wody w ładnej i zsynchronizowanej eksplozji ich dziwacznych ciał.
Bezdźwięcznie wilczyca zamknęła szczękę i zacisnęła oczy, przeżywając trawiący ją ból który wywołał nagły atak Borysa.
Gdy scena ta przeminęła, jej łeb opadł na ziemię. Nie ruszała się, nie otworzyła nawet oczu. Zrozpaczony Rosjanin w pewnym momencie usłyszał...świst powietrza. Zwierzę oddychało swoim wielkim nosem, przyjemnie rozwiewając mu włosy na głowie.
Teraz wystarczyło tylko uciec, nim rycerze wstaną. Prawda?
Najpierw Borys musiał się podnieść. Dojrzał postać. Yoki? Matt? Nie.
Ta miała zielone włosy. I ciemne ubranie. A potem wszystko było ciemne.
Borys zemdlał z wycieńczenia.
Ciało młodego boksera opadło w sierść wilczycy, która otuliła go swoistym ciepłem swego zmęczonego ciała. Nim upadł jego usta poruszyły się jeszcze, bezdźwięcznie, jednak nie uformowały już żadnego słowa. Jednak Rosyjski wilk osiągnął to co chciał – nie przegrał.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 01-07-2013 o 21:44.
Ajas jest offline  
Stary 02-07-2013, 00:23   #26
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
###
Prawdziwa wycieczka

Twarz Meera była nienaruszona. Podobnie co i wyraz twarzy Namakemono. Byli wręcz dziwacznie spokojni chodząc pomiędzy zwłokami oraz kałużami krwi. Nie było może to aż tak zaskakujące u seniora, ale młoda dziewczyna z tej samej klasy?
Brak Tanu oznaczał mniejszą grupę co również oznaczało mniej osób z którymi można się dzielić obawami. Nagle ekipa zatrzymała się, gdy Meer łapiąc katanę tupnął nogą, na znak uspokojenia.
Grupa była całkiem blisko wejścia do galerii handlowej.
To co ją zaskoczyło była ogromna ilość kwiatów. Było ich wiele w najróżniejszych kolorach. I wszystkie były zasadzone w...zwłokach.
Nie tam jednak spoglądał Meer. On patrzył na górę. Na dach budowli
Znajdował się tam średniego wzrostu chłopak w czarnym ubraniu. Miał krótkie włosy oraz fioletowe oczy o poziomych źrenicach. Ich kolor przypomniał niektórych z kwiatów. W rękach trzymał dziwaczne opakowanie.
- Za przyjemnie było. Wycofujemy się powoli, bez biegu i paniki. - podyktował Meer.
Nikita kiedy wypatrzyła zagrożenie, nie spuszczała dziwnego osobnika z lunety swej broni, tak jak rozkazał jej brat cofała się powoli. O panice nawet mowy nie było z jej strony.
- Co to jest? - Szepnęła, do Meer’a.
- Wygląda na mutanta. Może być terrorystą. Lepiej go nie prowokować, nie po to tu przyszliśmy aby ryzykować życiem. - zauważył Meer.
- Mówiłem, to zwykła wycieczka - Yami mruknął pod nosem.
Postać przyglądała się grupie. W pewnym momencie spojrzała prosto na Nikitę, która tak nieubłaganie przyglądała się jej przez lunetę. I zniknęła.
Soeki poczuł, że coś jest za nim i w rzeczywistości tak właśnie było. Domniemany terrorysta stał za chłopakiem wyciągając w jego stronę ręce z pudełkiem, które najpewniej pochodziło z galerii handlowej, a przynajmniej tak było podpisane.
- Hej! - Yami przywitał się radośnie, choć cicho. Widmo Meera, pedagog, oraz, co gorsza - wściekłej nikity krążyło nad nim i hamowało nieco jego wolnośc.
- ...Po co to komu...? - spytała postać unosząc nieco wyżej pudełko, pod twarz Soekiego, na tyle, że już nie widział do kogo mówi.
Meer przyłożył dłoń do swojej pneumatycznej katany zatrzymując się w miejscu i pilnując osobistości. Namakemono również była ostrożna.
- Po co co komu? - Yami kontynuował rozmowę, której wyraźnie nie powinien podtrzymywać, nie czując się z tym specjalnie źle.
-...no... - mruknął osobnik w czarnej palecie, kierując przedmiot tym razem naprzeciw twarzy Nikity, jak gdyby wysyłając do niej to samo pytanie.
Kravchenko, uniosła brew, lecz nie odezwała się ani słowem. Uważała istotę za zagrożenie, przecież nie będzie z tym gadać prawda? Jedyną zmianą w jej posturze było to ze jej broń była tylko odrobinę opuszczona, jednak w każdym momencie można poderwać lufę i strzelić.
Zapadło niezręczne myślenie. Postać nie ruszała się nawet przez moment, wpatrując się w Nikitę. Albo raczej pudełko które zasłaniało dziewczynę.
Najprawdopodobniej z irytacji, postać napełniła swoje policzki powietrzem, ukazując na twarzy obrazę...czy też focha. Pudełko nagle przybliżyło się do Nikity lekko pukając ją w czoło, gdy czarnowłosy podszedł o krok do przodu. Wciąż na coś czekając.
Sytuacja była coraz dziwniejsza, jednak istota nie wykazywała jakiś morderczych tendencji, lub właśnie to robiła na swój własny pokręcony sposób. Swoją broń złapała w jedną dłoń, i skierowała lufę ku niebu, a drugą zaczęła ostrożnie sięgać do pudełka. Nie spodziewała się tam znaleźć niczego dobrego... więc po co to robiła?
W środku znajdował się zdobiony, złoty zegarek.
Chłopak powoli oddalił pudełko od Nikity i powoli zajrzał do środka.
- Pojemnik... - stwierdził w końcu, po czym zwyczajnie puścił pudełko i dał mu upaść na ziemię.
Zaczął wpatrywać się swoimi fioletowymi oczyma w członków grupy. - Kim jesteście? - spytał.
Gdyby zależało to od niej, to pewnie by ostrzelała dziwaczną istotę. Armata ponownie spoczęła w dwóch dłoniach, a lufa byłą wycelowana na wysokość kolana dziwadła. Kątem oka spojrzała pytająco na brata, jakby czekając na pozwolenie.
- Nie twój zajebany interes... - Warknęła groźnie Claudette, stając w rozkroku z rozłożonymi szponami. Ale i ona, czekała na jakiś znak, a jej zamiary były raczej oczywiste.
Meer zaczął powoli obchodzić postać. Ustanął po jej prawej, nie spuszczając rąk z broni. - Jesteśmy grupą na wycieczce. - wyjaśnił jak gdyby nigdy nic, mimo abstrakcji tej sceny wywołanej przez wszechobecne uzbrojenie. //MÓWIŁEM
Nie była to jednak odpowiedź której oczekiwał czarnowłosy. Postąpił on krok w przód do Soekiego i zapytał ponownie, patrząc mu w oczy. - Kim jesteście?
- Soeki Yami, a ty? - blondyn wyraźnie nie czuł presji otoczenia. Wydawało się, że tak długo, jak nie musi obserwować zwłok i reliktów mieszkającej tu cywilizacji, nic nie sprawia mu kłopotu. Zdawało się, że w tym tylko wypadku nie ma dla niego barier.
- Reszta to koledzy ze szkoły - stwierdził zgodnie z prawdą.
- Soe..ki...ya..mi... - powtórzył powoli czarnowłosy szeptem. Uśmiechnął się lekko, na krótki moment, po czym wyciągnął do chłopaka rękę. - Choć ze mną. - zaproponował.
Meer stojący obok postaci kiwnął głową w stronę Nikity. To był sygnał, że może atakować. Najwidoczniej liderowi drużyny skończyła się cierpliwość.
Na ten znak poderwała broń do góry, celując w gębę osobnika. Bez namysłu pociągnęła za spust, przynajmniej taki miałą zamiar, zanim nie wtrącił się Soeki. - Tch... - Wydałą tylko z siebie, nadal celując w to samo miejsce.
- Senpai, daj mi chwilę - Yami ciągle nie czuł się zagrożony przez znajdujący sie przed nim byt. Przynajmniej nie bardziej niż przez otaczające go pozostałości masakry.
- Niki, nie strzelaj, proszę - dodał, podając chłopcu rekę.
- Hej! - krzyknęła Namakemono rzucając się na nadgarstek Soekiego. Jednak nie zdążyła.
Dwójka po prostu zniknęła. - On się teleportuje... - dokończyła zawiedziona swoją reakcją. Meer zaczął się rozglądać po zgromadzonych zdezorientowany. - ...Jak daleko mógł się przenieść..? Ma ktoś jakieś pojęcie o tego typu PSI...? - spytał.
- KURWA!- Krzyknęła Nikita, wściekła na samą siebie. - Mogłam strzelić mu w pysk...- Przetarła twarz, dłonią. - Cholera go wie... a mógł bardziej głuptas uważać. - Claudette wzruszyła ramionami, rozglądając się w wokół.
W tej problematycznej sytuacji, nagle grupa zaczęła słyszeć stąpania i brzęknięcia. Wszyscy odwrócili wzrok w stronę galerii handlowej. Z jej wnętrza zaczęli wychodzić...
czarni rycerze. Ubrani w ciężkie pancerze z rękawicami zakończonymi ostrymi choć krótkimi pazurami, o otworze na oczy z którego widać było wyłącznie ciemność i błękitnych wstążkach wychodzących z ich hełmów.
- Czego jeszcze? - mruknęła Namakemono przyglądając się tej parze. - Zawracamy? - spytała.
- *Shto to je*? - wykrzywiła się Nikita, patrząc na zbrojnych. Najlepszym sposobem by się przekonać było rozwalenie jednemu głowy. Wypaliła w jednego, po czym odezwała się.
- Claudette tylko nie szar... - Nie dokończyła nawet, bo franuska już była w locie, zaciskając szponiastą rękawicę w pięść, z dość jasnym zamiarem co do rycerzyków.
- Nie dałem zezwolenia na otwarcie ognia! - wrzasnął Meer zaciskając dłoń na katanie pneumatycznej.
Pocisk trafił rycerza prosto w hełm, sprawiając, że jego głowa odrobinie nienaturalnie wykrzywiła się w tył. Po chwili wróciła z zgrzytem na swoje miejsce, a hełm miał na sobie pęknięcie.
Claudette wykonała proste cięcie po klatce drugiego z zbrojnych. Zostawiło ono na zbroi ładne ślady, choć przeciwnik nie zareagował na ból i bez zwłoki złapał dziewczynę za szyję, aby wbić ją w ziemię.
- Wybacz ale ja się teleportować nie dam. - Rzekła oschle Nikita, pociągając za rygiel. Gdy przycisnęła mały guzik w broni, ta ze szczękiem przeobraziła się w kosę, z której nadal mogła strzelać.


Zakręciła kosą w dłoniach, po czym zaczęła iść w stronę zbrojnego któremu wypaliła w hełm. Francuska, mimo że pochwycona była szeroko uśmiechnięta. Jej rękawice nie zdołały rozedrzeć pancerza, ale mogły też służyć do uderzeń. Zacisnęła obie łapy, które zawibrowały złowrogo, jedną uderzyła w napierśnik, a drugą w hełm.
Kravchenko w tym czasie obróciła się wokół własnej osi, by wyprowadzić cięcie na nogi rycerza. Nawet jak i nie odetnie, to a pewno go przewróci, gdyż jej wszczepy też właśnie się przyłączyły.
Reakcja rycerza nie była ani odrobinę bogatsza niż poprzednio. Postać użyła swojej lewej dłoni aby złapać za nadlatujące ostrze Nikity, co dzięki szczepom doprowadziło do wyrwania jej z jego torsu, choć sama postać zachowała równowagę. Gdy z jednej ręki tryskała ciemnoczerwona posoka, druga zacisnęła się w pięść i uderzyła dziewczynę, na tyle silnie, aby ta wypluła nieco krwi.
W tym samym momencie Claudette została wbita w ziemię jak i wyprowadziła uderzenie.
Robot drgnął. Kawałki pancerza z jego torsu po prostu odpadły, zalewając Francuzkę ciemnoczerwoną krwią. Mimo to jej przeciwnik zdawał się tym nie przejmować. Dociskał ją do ziemi dusząc za szyję i przykucnął, wbijając prawe kolano w kobietę, aby ta nie mogła się ruszyć.
Para usłyszała nagły trzask. Przy szybkim spojrzeniu w stronę Meera i Namakemono ich sytuacja zdawała się pogarszać.
O ile Ao zdołał przeciąć na pół jedno z stworzeń, które po prostu się rozpadło, o tyle jeszcze trójka czarnych rycerzy nadchodziła w stronę dwójki biegiem.
Nie bardzo przejęta ciosem w twarz, przygotowała się do kolejnego wymachu. Zamachnęła się do tyłu, by wbić kosę w głowę przeciwnika, a kiedy już się wbije, pociagnie za spust, by odrzut broni wyrwał kosę.
Uśmiech De Noirceur zszedł z jej twarzy, a zastąpił go grymas złości. Swe łapska zacisnęła na ręcę przeciwnika, by ją skręcić jak ręcznik przy pomocy akceleracji. Potem szybko się podnieść, gdyż w parterze nie była tak dobra. Nie w takim w każdym bądź razie.
Plan Nikity zadziałał doskonale. Głowa odleciała wraz z dziewczyną do tyłu, gdy tors zwyczajnie opadł na zimie. Jedyne co zostało to zwłok z wystającą kością, owitą jakimś żelastwem.
Ręce Claudette robiły co mogły, nie były jednak aż tak skuteczne jakby dziewczyna tego chciała. Pomimo że ręce zaczęły się wykręcać a pancerz pod jej dłońmi zgniatać, to atak jaki jej przeciwnik wyprowadził swoją głową, uderzając w jej twarz doprowadził ją do zamroczenia wyłączając jej wszczepy.
Meer zdawał się dobrze sobie radzić, wykonywał wiele uników czekając na okazję do kolejnego iaito. W tym czasie Namakemono otworzyła tors kolejnego przeciwnika, choć tak jak w przypadku Claudette, nie spowodowała to zbyt wiele.
Rosjanka widząc że Claudette sobie nie radzi, dobiegła do trzymającego ją rycerza. Nie wahając się przełożyła kosę tak by przeciwnik miał ją pod szyją, a ona używając wszepu kopnie go w kark. Powinna wyjść z tego dekapitacja. Czarnwłosa nie przerywała nacisku na duszacą ją rękę.
Rycerz zorientował się zbyt późno. Jego głowa odleciała zalewając twarz Claudette krwią. Francuzka nie wyglądała zbyt pięknie a do tego była obolała.
- Szlag! - w tym momencie dziewczyny usłyszały wrzask Meera. Rozcięty między torsem a nogami przeciwnik okazał się wciąż być żywy i z zaciekłością zaciskał się na nodze Meera.
- Poradziła bym sobie! - Rzuciła Claudette, przecierając twarz i podnosząc się “sprężynką” do pionu.
- Jaasne... - Burknęła Nikita, po czym dojrzała brata w potrzebie. Nie myśląc dwa razy, dobiegła do niego, kosę trzymając w taki sposób jak to się kosi zborze. Ucięcie łba tym rycerzom, automatycznie je “wyłącza”, więc zamierzała pozbawić jej kolejnego. Czarnowłosa też znalazła się przy nich, unosząc gardę. Tym razem czekała na atak rycerza, by pochwycić kończynę, i skontrować zaciśnięciem wielkiej rękawicy na łbie rycerza, w celu zmiażdzenia.
- Celujcie w łby... od razu padają. - Zauważyła oczywiste De Noiceur.
Nim Claudette dobiegła, unieruchomiony Meer został zaatakowany przez jednego z rycerzy, który przeciął mu swoją rękawicą tors, doprowadzając do mocnego krwawienia. Gdy tylko siostra zdjęła z swojego brata unieruchamiającego go przeciwnika, chłopak przewrócił się na ziemię.
Rada jaką dała Claudette była dość użyteczna. Namakemono posłuchała od razu i wyskoczyła w górę, aby kopniakiem oderwać hełm jednego z przeciwników od torsu.
Ostatni z rycerzy poczuł się najwidoczniej zagrożony. Pochwycił jedną z lamp ulicznych, która zaczęła czernieć i pękać. Chwilę później, rozpadła się w pył i zmieniła swoją formę.
Ostatni przeciwnik był uzbrojony.

Nikita dopadła do Meer’a oglądając jego ranę.
- Spokojnie... to nic wielkiego. - Powiedziała, sama nie wierząc do końca w swoje słowa. Teraz żałowała że nie wzięła ze sobą przynajmniej, jakies małej apteczki. Nawet samochodowa by się teraz przydała. Kravchenko, nadal klęcząc przy bracie, złożyła kosę z powrotem do postaci karabinu. Wściekłym wzrokiem zerknęła na ostatniego z rycerzy.
- Zapłacisz za to skurwysynu - Zacisnęła zęby, i wycelowała w rękę przeciwnika dzierżącą broń. Francuska w tym czasie zaczęła powoli zbliżać się do rycerza, uderzyła jedną zaciśniętą w pięść rękawice o drugą.
- My z nim potańczymy, prawda kociaku? - Puściła oczko do Namakemono. - Ah i uważaj żeby tej amazonce pod lufę nie wejść - Przestrzegła, rozkładając ręce, na boki i lekko uginając kolana.
Rycerz rozpoczął bieg łukiem, schodząc z linii strzału Nikity gdy ta go wyprowadziła. Zamachnął się gdy Claudette i Namakemono jednocześnie postanowili wpakować się na niego z swoimi dłońmi. Widząc, że wybrany moment był zły, Francuska odskoczyła w tył, podstawiając nogę kocicy, która poleciała prosto na ostrze. Dziewczyna zasłoniła się dłońmi, co spowodowało, że miecz po prostu wbił się w jej lewy nadgarstek, co wywołało donośny wrzask dziewczyny, który odbił się w uszach wszystkich zebranych, gdy łzy wyskoczyły w jej oczach.
- Oy...bez przesady... - jęknął Meer, podnosząc się na kolana, trzymając jedną ręką za tors. - Oni wstają.
Rzeczywiście. Uprzednio pokonani czarni rycerze stopili się do formy kałuży z ciemnej krwi a następnie zaczęli ponownie z niej formować, w pełnym komplecie pancerza. Pierwszy z ubitych, był już na nogach. - ...Musimy uciekać...
Kravchenko po puszczeniu wiązanki w ojczystym języku, szarpnęła za rygiel, by pusta łuska opuściła komorę. - No to spieprzamy... - Mruknęła, strzelając w łeb rycerza który się właśnie się podnosił. Nawet nie próbowała zrozumieć tego zjawiska. Claudette w tym czasie usiłowała pomóc kocicy, chwytając za ostrze by nie wbiło się ani centymetra więcej. Drugą ręką zamierzała wbić szpony w nadgarstek rycerza by zwolnił uchwyt z broni.
Ręka Claudette zacisnęła się mocno, Rycerz chciał ją wyrwać, w czym postanowił sobie pomóc łapiąc Francuzkę za głowę.
Namakemono nie wytrzymała bólu, w szale wyrwała swoją rękę przy pomocy zdrowej dłoni, po czym skoczyła na szyję rycerza i wygryzła dobrą jej połowę. Czarna kreatura upadła przed zapłakaną kocicą.
Wystrzał Nikity trafił w prawą połowę hełmu jej przeciwnika, który zaczął się kruszyć. Stwór jednak wciąż stał. Gdyby tego było mało, jego kolega również się podniósł.
Nikita nie widziała sensu w walce z czymś co zaraz się podnosi. Przewiesiła karabin przez plecy, i bez pytania chwyciła brata jak to robią strażacy i kiwnęła na Claudette. - Na co czekasz?! - Zaraz po tym wszczepy poszły w ruch akcelerując jej szybkość. Francuska wzruszyła ramionami i zrobiła to co Kravchenko, łapiąc Namakemono.
- Ale gdzie lecimy? - Zapytała biegnąc.
- Tam skąd przyszliśmy... chyba. - Odpowiedziała jej Rosjanka.
Na całe szczęście, czarna krucjata nie była w stanie złapać dziewczyn. Choć pewnie panienki zawdzięczały to tylko wszczepom.
Problemem była odległość. Przeciwnicy dwójki niezbyt się męczyli a przynajmniej nie wykazywali tego po sobie. Rosjanka i jej odwieczna rywalka nie miały za wiele wyboru jak tylko galopować słuchając hipnotycznego powtarzania zadania "tylko nie odpadnij" zszokowanej kocicy.
Dopiero po około piętnastu minutach sprintu najzwyczajniej zatrzymali się i rozpłynęli w powietrzu, pozostawiając po sobie wyłącznie czarną mgłę.
Pięć minut później grupa była już pod szpitalem, na szczycie którego stał dość przepocony Yoki, skupiony nad czymś dogłębnie. Po chwili przed dziewczynami zmaterializowały się schody prowadzące prosto na dach. - Szybko. - polecił wychowawca. - Co się stało? - zapytał od razu.
- Ta kurwiona “wycieczka” okazała się całkiem niebezpieczna. Zaatakowali nas jacyś rycerze. - Rzekła ozięmble Nikita, sapiąc ciężko wspinała się po schodach.
- Do tego podnosili się po każdym nokaucie. Chujnia troszke. - Dodała Claudette, jakby zawiedziona takim obrotem wydarzeń, szła za Nikitą. Kiedy już dotarli na szczyt schodów, każda z dziewczyn odstawiła ranną osobę.
- Potrzebują pomocy, i to szybko. - Stwierdziła Nikki, stojąc przy Meerze.
Gdy tylko dziewczyny skończyły wspinaczkę po schodach te zniknęły. Yoki zaś siadł na ziemi dysząc ciężko. - W helikopterze jest sporo sprzętu medycznego. - poinformował ekipę, a jego obraz rozmył się. Tam gdzie siedział wycieńczony Borei, pojawiła się równie wymęczona Tanu. - Mam nadzieję, że reszta szybko wróci. Nie są w lepszej sytuacji.
Nikita od razu wydarła po apteczkę, a Claudette puknęła się szponem w czoło.
- Aha... yyy... jakiś dziwny typ porwał Yami’ego. Teleportował się cholera wie gdzie. - Sposób w jaki to mówiła był bardzo beztroski. W tym czasie wróciła już Kravchenko.
- Sam się prosił... gadać z tym chciał - Prychnęła zezłoszczona, i rozpoczęła zakładać opatrunek bratu. Czarnowłosa też wzięła jakieś bandaże i po zdjęciu swych ogromnych rękawic, zajęła się raną Namakemono. - Trzymaj się neko. - Mruknęła uśmiechając się szeroko.
- To nic wielkiego. - mruknął lekko przepocony Meer. - PSI zapewnia mi dobrą regenerację. - pochwalił się zgrywając twardego.
- Soeki, eh? - westchnęła Tanu patrząc w niebo. - ...szkoda... - wydyszała, po czym straciła przytomność padając plackiem na ziemi.
O ile Claudette była w stanie zawiązać prowizoryczny opatrunek i unieruchomić dłoń kocicy, o tyle ogromnym pytaniem było, czy nie lepiej odciąć dłoń i zatamować do reszty krwawienie?
I tak pewnie wda się zakażenie jeżeli tyle czasu biegała z prawie oderwaną dłonią...z drugiej strony walczyła o nią dość desperacko.
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-07-2013, 13:17   #27
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Powrót

- Neko... - Zaczęła czarnowłosa z śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy jak i tonem głosu, co było w jej wypadku bardzo rzadkim zjawiskiem. - Nie za bardzo się na tym znam, ale to jasne że wda się zakażenie, więc... - Urwała zdanie, licząc na to że dziewczyna sama dojdzie do tego co Claudette chce powiedzieć. Nikita podeszła do Tanu, sprawdzając co z nią jest. Poza dużym wycięczeniem nic jej nie dolegało, na co odetchnęła z ulgą. Do jej uszu doszły odgłosy, jakby potężnych uderzeń. Zbliżyła się do krawędzi dachu, i spojrzała przez lunetę. Dojrzała jakieś kłęby pyłu ale nic poza tym.

- Druga grupa? - zapytała samą siebie, po czym zwróciła się do brata.
- Mamy jakiś kontakt z drugą grupą? -
-Możliwe. - przytaknął Meer. - Pewnie jeszcze więcej rycerzy. Albo kolejne nadprzyrodzone dziwadło. - chłopak spojrzał na helikopter. - Ktoś w ich grupie powinien mieć komunikator nastawiony na częstotliwość radia w helikopterze. Też taki mam. - poinformował ją chłopak. Co w sumie wyjaśniało, jak zdołali przywołać do siebie Yokiego.

W tym momencie Claudette syknęła. Namakemono wysadziła jej z dyńki i wślizgnęła się pod helikopter. Jej oczy wyglądały na przerażone, zęby były wyszczerzone a uszy lekko nastroszone.
- Głupia! - Warknęła Claudette, masując się po czole. - Zresztą rób jak chcesz... - Machnęła na nią ręką i usiadła sobie gdzieś nieopodal, ponownie zakładając rękawice. Nikita widząc to zbliżyła się powoli do helikoptera i przykucnęła.
- Hej... chciała ci tylko pomóc. Ta rana naprawdę paskudnie wygląda. Daje ci 90% że i tak ją stracisz. - Choć brzmiało to dość brutalnie, nie chciała okłamywać kocicy. - Lepiej stracić rękę niż życie nie uważasz? - Zapytała, z kamiennym wyrazem twarzy. - Wyjebane miej... - Burknęła Claudette, przeczesując posklejane od krwi rycerza włosy.

Zapłakana Namakemono nie interesowała się logiką Nikity. Im Rosjanka była bliżej, tym kocica była dalej. A im więcej mówiła, tym mocniej jej rozmówczyni płakała.
- To dla twojego dobra *Tupoi*!! - Warknęła Nikita powoli tracąc cierpliwość. - Nie pomogę ci jeżeli mi na to nie pozwolisz. - Dodała już spokojniej, wyciągając do niej dłoń.
Przestraszona wrzaskiem Namakemono odwróciła wzrok. Nie spojrzała nawet na wyciągniętą do niej rękę.
- Spójrz na mnie... - powiedziała spokojniej widząc że agresją nie zdziała nic. - Daj sobie pomóc... - Wysiliła się na ciepły uśmiech nie cofając ręki.
- Zostaw...mnie... - wyjąkała spoglądając lekko na dziewczynę.
- Pomóc? - spytał Meer. - Mogę ją zajść z drugiej strony...

Nikita zmarszczyła czoło, nie miała zamiaru ustąpić. - Rozumiem że się boisz, strach to nic złego. Lecz czasami przez niego działamy irracjonalnie. Błagam cię daj sobie pomóc. - Na brata kiwnęła dłonią w geście “jeszcze nie teraz”.
- Zostaw. Wyleczy się. Zawsze się leczyło. - wypłakiwała majaki dziewczyna. - Nic nie stracę. NIC.

- Dobrze... skoro tak mówisz, ale później i tak ktoś musi się tym zająć. - Nikita wyszła spod, helikoptera i westchnęła ciężko. Miała tylko nadzieję że nie pożałuje, że nie zmusiła jej do amputacji dłoni na miejscu. Nikita była zmęczona, i to nie tylko fizycznie. Podeszła do kabiny, i wlazła do środka, od razu łapiąc za radio.
- Meer? Mówiłeś że jest nastawione? - chciała się upewnić.

Nikita nie siedziała pod radiem tak długo.
Nim zdążyła nawiązać z kimś kontakt, spod szpitala usłyszała krzyki. Był to Henry, Łabądek z Jackiem na rękach oraz Fi ujeżdżający elektrycznego tygrysa. Grupa miała problem z dostaniem się na dach.

- *Zaraza* - Zaklęła cicho widząc grupę. Nie mogli już korzystać ze schodów jakimi uraczyła ją wcześniej Tanu, gdyż była nieprzytomna. Helikopterem latała tylko w grach wideo, więc taka możliwość też odpadała. Do furii doprowadzał ją fakt, jak mało może zrobić w tej sytuacji.
- Gdzie Borys? - Zapytała zaniepokojona Claudette, gdy opierając się o krawędź dachu zerkała w dół.

Nikita w tym czasie obserwowała okolicę, przez lunetę swej broni, wypatrując czy nic nie zbliża się do grupy. Miała nadzieję szybko dojrzeć wychowawcę klasy i Borysa.
W oddali Nikita zobaczyła Yokiego. Szedł przeszedł z sprintu do chodu gdy tylko zobaczył drużynę. Powoli zaczęły formować się schody z jego PSI prowadzące na dach budynku.
Henry prędko wspiął się po schodach, pędząc w stronę helikoptera. W tym momencie zauważył że zgoła wszyscy członkowie drugiej grupy są pokryci krwią.

- Więc też zostaliście zaatakowani, ha? - stwierdził, po czym pokręcił smętnie głową, odpowiadając na pytanie Claudette. - Borys został żeby osłaniać nasz odwrót. Ale to silny chłopak. Na pewno poradzi sobie lepiej niż ktokolwiek z nas na jego miejscu - pocieszył dziewczynę naukowiec, by następnie przejść do spraw na które mógł coś zaradzić. - Ilu macie rannych i jaka jest wasza sytuacja? - zapytał ze spięta miną. - Jacek jest w poważnym stanie, ale w obecnej sytuacji niewiele możemy dla niego zrobić. Trzeba go jak najszybciej przetransportować do szpitala. Wygląda na to, że ma uszkodzony kręgosłup i pęknięte żebra. Poza tym Fi ma kilka połamanych kości, ale powinien się wylizać.
- Ta wycieczka to jakiś pokurwiony żart... - Zacisnęła zęby Nikita, dygocząc ze wściekłości. Próbując zachować spokój przemówiła do nauczyciela. - Proszę Pana, Soeki Yami... zaginął, pojawił się jakiś osobnik w czerni, z umiejętnością teleportacji. Chwycił go za rękę...i... zniknął. Gdybym...ugh... - Zacisnęła pięści jak i powieki wściekła na samą siebie.
- To czekamy na Borysa... prawda? Prawda?! - Rzekła Francuska z desperacją w głosie, rozkładając ręce.
Kravchenko przetarła twarz “rękawem” pancerza i rzekła do kolegi z klasy, Henry’ego.
- Zajrzyj do Namakemono, jej rana wygląda paskudnie. - Wskazała kciukiem pod helikopter, podchodząc do krawędzi dachu. Oparła się o barierkę, zaciskając dłonie tak że się odkształciła.

Naukowiec zerknął na kulącą się pod śmigłowcem kocicę, która od razu zjeżyła sierść na jego widok. Gdy przyjrzał się jej bliżej natychmiast zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Rozcięta dłoń rzeczywiście wyglądała na poważnie uszkodzoną.
- To nie czas na obwinianie się - pouczył Nikitę, po czym odwijając rękaw wystukał na swym CMU odpowiednią sekwencję, a po chwili w jego dłoni znalazł się pistolet strzałkowy z załadowaną substancją niewiadomego pochodzenia.


- Nie mamy czasu - stwierdził, podając pistolet Rosjance. - Sądząc po jej zachowaniu, wątpię czy zdołamy ją przekonać aby dała sobie odkazić ranę. Zresztą pewnie i tak nie zniosłaby bólu, a jeśli wda się infekcja to jedyną opcją będzie amputacja, więc musimy jej podać narkozę. Bezzwłocznie - chłopak podkreślił ostatnie słowo, patrząc głęboko w oczy dziewczynie. - Pójdę przygotować środki do kuracji. Liczę na twoją pomoc.
To powiedziawszy Henry wskoczył do helikoptera. Potrzebował dużej ilości środków dezynfekujących i bandaży, oraz noszy dla Jacka aby bezpiecznie go przetransportować.
- Możecie przestać działać na własną rękę!? - wrzasnął oburzony Yoki wchodząc na dach, a większość zebranych odruchowo się od niego odsunęła. - Borys przecenił swoje zdolności i zignorował rozkaz odwrotu, zginął. Matt Forte miał zjawić się przy szpitalu godziny temu. Nie daje również znaku radiem. Obydwu zostawiamy. - poinstruował z zimną krwią Borei, a jego brwi były zaciśnięte w agresywnym grymasie. - Namakemono? - spytał spoglądając na dziewczynę pod helikopterem, która spojrzała na niego zapłakana.

- Moja regeneracja. Nie działa. Powinna. Będzie działać... - jęczała nie wiadomo czy to do siebie czy do zebranych. Gdy odsłoniła rękaw swojej dłoni, okazało się, że jej stan...uległ zmianie. Ciężko określić jednak w jaki sposób. Skórę kocicy zaczynał pokrywać czarny materiał, rozchodzący się mozolnie z rany.

Claudette słysząc że Borys nie żyje, przybrała otępiały wyraz twarzy. Nawet słowa z siebie nie wydusiła. Nikita, także była zdumiona i wściekła jednocześnie jak sprawy się potoczyły. Spojrzała na trzymany w dłoni pistolet na strzałki, w sumie nie wiedząc co a ma robić w tej sytuacji. - Dać jej coś na uspokojenie? - Zapytała Boreia, choć sama czegoś takiego potrzebowała.

- Żebym ja ci czegoś nie dał. - odrzucił wyraźnie zirytowany mężczyzna. Najwidoczniej gdy sprawy szły źle, Yoki miał problemy z panowaniem nad sobą.
Podszedł do przestraszonej kocicy którą widok nauczyciela tylko przeraził bardziej, doprowadzając do swoistego paraliżu. Przyglądała mu się jak łapie jej rękę i bada ją wzrokiem, spoglądając przez swoje okulary. - Łabądek...dokonaj amputacji. - to hasło tylko wywołało kolejną falę łez z oczu dziewczyny. - Szybciej nim to czarne cholerstwo się rozlezie. Czymkolwiek to jest.

Starszak przytaknął rozglądając się po zebranych i oddając Jacka w ręce Claudette.
- Nikita, po prostu ją przytrzymaj, od tyłu, aby się nie wierzgała. Niech Henry chociaż znajdzie jakieś bandaże...

- *Da* - Potwierdziła krótko rzucając jadowite spojrzenie w stronę nauczyciela. Tak jak ją o to proszono, zbliżyła się do helikoptera i weszła pod niego. Jak dobrze że miała na sobie pancerz, będzie musiała z dala od jej szponów trzymać twarz... o zębach nie zapominając.
- Tylko spokojnie... - Rzekła potulnie i tak wiedząc że jej słowa w tym momencie są gówno warte. Wszczepów nie miała zamiaru używać, dziewczyna nie wyglądała jakby miała się mocno szamotać.

Siedzący do tej pory cicho Fi zachwiał się i padł nieprzytomny na ziemię. Pozostało zgadywać czy była to kwestia wysiłku, nie mógł znieść widoku amputacji, czy raczej krwotok wewnętrzny spowodowany licznymi złamaniami spowodował spadek ciśnienia krwi. Efekt był jednakowy. Kolejna osoba która nie mogła się poruszać o własnych siłach.

Henry wychodząc ze śmigłowca z naręczem bandaży i środków aseptycznych, a także dwiema parami noszy pod pachami, po raz pierwszy zdał sobie sprawę że ma mętlik w głowie. "Borys nie żyje? Soeki zaginął? Co to ma wszystko znaczyć?". W świadomości naukowca zaczęły kotłować się setki myśli i emocji. Wiedział, ze znajduje się na rozdrożu i decyzja jaką dzisiaj podejmie może zadecydować o jego przyszłym życiu, ale po raz pierwszy od kiedy pamiętał czuł się zdeterminowany żeby działać. Nie przez wzgląd na siebie i swoje osięgnięcia, ale na kompanów, którzy w tym momencie prawdopodobnie walczyli o swoje życie.

Jednak Henry postanowił wstrzymać się jeszcze ze swoją decyzją. Na miejscu też były osoby, którym trzeba było pomóc. Naukowiec nie odzywając się przeszedł obok Yokiego i Nikity, po to by ułożyć nosze naprzeciwko Claudette, by ten złożył na nich Jacka. Następnie zostawił część bandaży i środków odkażających niedaleko kulącej się ze strachu Namakemono i podszedł do Fi, którego zaczął w ciszy opatrywać i usztywaniać złamane miejsca najlepiej jak mógł, by na koniec z pomocą Francuzki przełożyć go na drugie nosze.

Trwała ciężka cisza. Łabądek kazał Henriemu usiąść obok Namakemono aby zabandażował jej dłoń, po czym pożyczył katanę Meera. Z braku lepszego sprzętu postanowił ją wykorzystać.
Przyłożył ją nad ręką Namakemono, po czym jednym ruchem pozbawił ją dłoni tuż nad niezidentyfikowaną zarazą.
Dziewczyna była w szoku do tego stopnia, że przez chwilę w ogóle nie zareagowała. Po kilku ciężkich sekundach jakie Mason spędził na zakładaniu bandaża otworzyła usta, najpewniej z zamiarem krzyku. Nie wydał się jednak żaden dźwięk. Po prostu zemdlała.
- Do helikoptera. Zawijamy się stąd. - polecił Yoki.

Nikita bez szemrania wykonała polecenie, zabespieczyła broń i przewiesiła ją przez ramię. Czarnowłosa stała jeszcze chwilę jak kołek patrząc w dal, nie trwało to jednak długo, gdyż też posłusznie weszła do pojazdu.
- Nienawidzę jak moje przeczucia się sprawdzają. - Burknęła De Noirceur do Nikity, ta zaś przytaknęła tylko z grobową miną. - *Da* -.

Jednak Henry wciąż czuł że coś było nie tak. Wahał się przed wejściem do śmigłowca, a jego twarz przedstawiała zarówno niepewność, jak i wstyd, zaś jego wzrok błądził pomiędzy scenerią miasta, a siedzącym w kokpicie wychowawcą klasy
- Czy naprawdę tak ma wyglądać bycie bohaterem - zapytał cicho ze spuszczoną głową, mówiąc bardziej sam do siebie niż do konkretnej osoby. - Uciekanie na widok pierwszego wroga... Zostawianie na śmierć swoich towarzyszy... Porzucanie ideałów w imię przetrwania... Czy naprawdę tego od nas oczekujecie? - ostatnie zdanie naukowiec skierował do Yokiego, unosząc twarz na której widniał grymas wyrzutu, jak i wzgardy. - W ten sposób chcecie z nas zrobić bohaterów? Czy ktokolwiek w historii wybił się ponad przeciętność przestrzegając ślepo regulaminów i rozkazów? - pytał retorycznie, z rosnącą w głosie zawziętością. - Nie chcę tego tak zostawiać. Nie, nie mogę tego tak zostawić. Jako naukowiec muszę dowiedzieć się co to były za stworzenia, a jako bohater muszę odnaleźć swoich towarzyszy i sprowadzić ich z powrotem.

Postawa Masona była niewzruszona, a niepewność zastąpiła nieugięta determinacja. Zaraz miał wypowiedzieć słowa, które mogły na zawsze zmienić jego życie, jednak nie wahał się ani sekundy. Czy to był jego sposób na zostanie kimś wielkim? Znał swoje mocne strony i słabości. Mógł po prostu siedzieć w laboratorium rozwiązując największe zagadki ludzkości i opracowując nowe sposoby na utrzymanie pokoju na świecie aż po kres swych dni i to była dla niego najprostsza drogą do osiągnięcia sukcesu. Ludzie byliby mu wdzięczni po wsze czasy, a on nie musiałby nawet wyściubiać nosa ze swej pracowni, podczas gdy jego znajomi i przyjaciele codziennie ryzykowali zdrowiem i życiem dla dobra innych. Jednak czy to było właściwe wyjście? W obecnej chwili po raz pierwszy poczuł wstyd na myśl o tej wizji. Wiedział też że musi zacząć działać. Nawet jeśli nie uda mu się nic osiągnąć. Musiał udowodnić sam sobie że nie jest bezużytecznym tchórzem, który zawsze chowa się za większymi od siebie. To nie to kim naprawdę jest Henry Mason. Wiedział, że jego misja nie dobiegła jeszcze końca.

- Dlatego proszę - kontynuował naukowiec - o zezwolenie na rozpoczęcie misji zwiadowczo-ratunkowej, której celem będzie odnalezienie zaginionych kadetów oraz zdobycie jak największej ilości informacji o wrogu z którym musieliśmy się dzisiaj zmierzyć. Wiemy już, że nie przyszło nam walczyć ze zwykłymi terrorystami. Jest to coś znacznie większego. Jeśli z taką łatwością udało im się zrujnować stolicę strefy administracyjnej, to w obliczu takiego zagrożenia nikt na świecie nie może czuć się bezpiecznie. Uważam, że powinniśmy niezwłocznie dowiedzieć się z czym mamy do czynienia, aby Unia mogła jak najlepiej przygotować się następny atak, gdziekolwiek by nie nastąpił.

- Chyba o czymś zapomniałeś chłopcze. - odezwał się ostro Yoki podnosząc się z fotelu pilota. - Nikt sam wojny nie wygrał. Nie wymagam od ciebie bycia bohaterem. To złudzenia Unii. Nie pozwolę aby ktoś zginął idąc za zmarłymi, bądź aby pół twojej klasy zdechło na miejscu tylko dla tego, że postanowiłeś ruszyć tyłek za jakimś zagubionym kundlem. - jego ton był dość ostry. - Nie wiesz w co się piszesz. Widziałem ich strukturę. - rzekł zdejmując z twarzy okulary, pod którymi ukazywały się wyłącznie puste, szklane oczy. - Każda kropla ich krwi jest przepełniona PSI. Nie możemy nic zrobić. Nauczysz się jaka jest rzeczywistość. Prostą czy ciężką drogą, gówno mnie to obchodzi. Na świecie nie ma bohaterów. Tym bardziej pośród przypadkowej bandy żółtodziobów w pierwszej klasie akademii wojskowej! - jego komentarze były ostre, niezwykle rzeczowe.
Fakt faktem. Jeżeli walczą z czymś więcej niż terrorystami, czy mogą zdziałać cokolwiek?
Z kabiny helikoptera dało się słyszeć stłumiony jęk.
- Wydaję ten rozkaz ostatni raz chłopcze. RUSZAJ DUPE DO HELIKOPTERA. - wrzasnął Borei.
Meer spojrzał na Henriego spod ramienia nauczyciela. Uśmiechnął się delikatnie, choć jego twarz wciąż wyglądała dość tragicznie. "Twój wybór", usłyszał Henry. Choć nie miał pewności, czy chłopak faktycznie to powiedział, czy po prostu ruszył ustami w ciszy.

- Nie zamierzam się z panem kłócić. Nie chcę też zostać dezerterem. To jest moja decyzja i wezmę na siebie pełną odpowiedzialność - oświadczył Henry, krzyżując ręce na piersi, jednak wyglądało na to że nie zamierza jeszcze wejść na pokład. - Czy otrzymam zgodę na zorganizowanie misji?

- Nie wydam zgody na twoją śmierć. - wysyczał ściskając zęby. - Już za wiele strat ponieśliśmy. Nie jesteś na misji pajacu, to miała być wycieczka. Mieliście zwiedzać ruiny. Nie zgrywać bohaterów i umierać.
- Przepraszam. Musimy ruszać. - Wtrącił się nagle Łabądek. - Stan Jacka się pogarsza. Namakemono też nie ma świetlanej przyszłości.
- WCHODŹ. - wrzasnął ponownie Yoki.
- Nie musi. - wetknął się tym razem Meer. - Jeżeli da radę wrócić do akademii...to czy jest dezerterem będzie zależeć od mojego ojca. - chłopak postawił się ostrym spojrzeniem analizując Yokiego.

Henry postanowił nie odpowiadać. Zamiast tego ponownie przywołał swoją antygrawitacyjną deskę i sunąc w powietrzu dotarł na skraj dachu wieżowca. W tym momencie zdecydował się spojrzeć jeszcze raz za siebie na wnętrze helikoptera i przejechać wzrokiem po reszcie swych kolegów. Uśmiechnął się pewniej, jakby po to by dodać im otuchy, po czym uniósł do góry dłoń z wyciągniętym kciukiem. Następnie spojrzał w dół i przełknął głośno ślinę, przygotowując się do skoku. Wydawało się jednak, że zważywszy na skromne gabaryty naukowca deska mogła utrzymać jeszcze jedną dość lekką osobę.

- DOŚĆ TEGO. - ku zdumieniu zebranych, helikopter został zamknięty przez...prostokątne, półprzeźroczyste ściany PSI. Yoki wyraźnie nie miał zamiaru oglądać dalszych buntów. Postanowił stłamsić wszystko siłą.
Gdy tylko zebrani zorientowali się co ma miejsce, mężczyzna odpalał już maszynę która zaczynała się powoli wznosić.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 02-07-2013, 13:24   #28
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Muzeum? Panteon? - Wycieczki ciąg dalszy.

W jednej chwili Soeki przyglądał się nieco pustej w wyrazie twarzy Mulcha, nieznanego wielbiciela czerni, za którym rozciągało się miasto pełne zniszczenia. Chwilę później...za Mulchem stały zielone drzewa, oraz panowała noc.
Czarnowłosy puścił jego rękę ukazując mu przyjemną scenerię.
Chłopak znajdował się pośrodku niczego, na polanie u szczytu jakiegoś klifu koło jeziora. Dookoła był niezbyt gęsty las, a wzrok najbardziej przypominała stara rudera.
Przypomniała ona nieco bardziej luksusowe mieszkanie sprzed kliku wieków.
Wyglądał na mieszkanie dwupiętrowe, miało ono wierzę obserwacyjną, wiele okien i ładne kolumny przy wejściu.
Było jednak również brudne i zapuszczone. Najwyraźniej nikt o nie specjalnie nie dbał.
- Ermm - źrenice blondyna zawęziły się nieco pod wpływem niepewności uderzającej cyklicznie w jego umysł.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał w końcu. - Oraz... Kim jesteś?
Szeroko rozkładając ramiona w stronę budynku, chłopak odpowiedział. - To jest dom. Ja jestem Mulch. - następnie spokojnie zbliżył się do drzwi, aby je otworzyć. - Wchodzimy!- zadecydował.
- Mhm - Soeki najwyraźniej nie czuł zbytniego przywiązania do armii. Właściwie to to, co obecnie się działo, było jedyną możliwością na opuszczenie wojskowej akademii, przy zerowym narażaniu się. Przynajmniej teoretycznie. Na usta Yamiego wypłynął uśmiech, zaś nogi powędrowały za Mulchem.
W środku budowli Soeki dojrzał sporą przestrzeń, choć może nie tak przytłaczającą jakby się spodziewał.
Było tu równie brudno co na zewnątrz, deski skrzypiały pod naciskiem, a wszędzie rozstawione doniczki z kwiatami wydawały się wcale nie pomagać sytuacji.
Z pomieszczenia wejściowego znajdowało się pięć drug. Na lewo do salonu, na prawo do kuchni, na górę do jakiś pokoi oraz na dół.
Mulch zatrzymał się przed drzwiami do piwnicy. A właściwie schodami, bo drzwi już otworzył.
Odwrócił się do Soekiego jak gdyby sobie o czymś przypomniał.
- Wyglądasz na boga. Jesteś bogiem, prawda? - spytał ni stąd ni z owąd.
- Z całą pewnością chciałbym nim być. - odpowiedź była wyjątkowo szczera, nawet jeśli za sprawą tej jednej właściwolści blondyn miałby znaleźć się w znacznie gorszym położeniu.
Chłopak jakby zastanawiał się nad czymś. W końcu doszedł do pewnego wniosku. - Wiem, że jesteś. Gdyby pytali, to jesteś. - stwierdził po czym zaczął prowadzić Soekiego w głąb piwnicy.
Im niżej schodzili tym większy hałas słyszał Yami. Jakieś wiercenia, stukania. Schody kręciły się w dół spiralą i zejście nimi trwało dobre pół minuty.
Na samym dole, gdy Mulch otworzył kolejne drzwi, chłopak dostrzegł nieco...odrażającą pracowanie.
Pomimo wielu kwiatów o dość silnej woni, zapach był przynajmniej omdlewający. Choć jego źródła ciężko było dociec. Znajdowały się tu w końcu metalowe kawałki zbroi porozwieszane na ścianach a przynajmniej tak się wydawało. Na środku sporych rozmiarów pracowni, przy drewnianym biurku siedział mężczyzna w starym, zniszczonym kitlu oraz śrubą w głowie. Dłubał na jakimś hełmem. Gdy zdał sobie sprawę, że ktoś wszedł do pomieszczenia odezwał się.
- Po trzech dniach już się znudziłeś zabawą, Mulch? Nic nie dotykaj. Albo w ogóle wypierdalaj, Charlotte gdzieś polazła to ci nie pomoże. - Odwrócił się obrotem na swoim starym dość krześle, a jego brew uniosła się na widok Soekiego.
- Oh...? - mężczyzna ten wydawał się być dość stary z twarzy. Nosił okulary za którymi miał dość ostre i wyrozumiałe oczy. W ustach trzymał papierosa, a jego ciało ogrzewał zszywany niejednokrotnie golf. Przez jego policzek szła długa szrama po operacji.
- Gdzieś ty sobie zabawkę znalazł...w czym mogę pomóc?
- To chyba ja powinienem zadać to pytanie. - stwierdził wciąż pogodny blondyn. Możliwe, że uśmiech był jego reakcją na stres, lub też chłopak po prostu go nie odczuwał. Najwyraźniej zwyczajne konwencje psychologiczne miały problem ze zrozumieniem młodzieńca.
- Przepraszam za najście - dodał szybko, jakby zdając sobie sprawę, że o czymś zapomniał.
Poprawiając okulary doktor przyjrzał się Mulchowi. - Porywasz z jakiegoś zadupia losowego frajera i nie potrafisz mu nic powiedzieć, zgadłem? Wiem, że zgadłem. - skomentował on obrażonym tonem. - Chcesz coś wiedzieć? - zapytał tym razem Soekiego, pochylając się na krześle. - Jak nie to za tobą są drzwi.
- Czemu moje centrum PSI było zniszczone przez 14 lat? - Yami zapytał wprost, nie czując szczególnej potrzeby do krycia się.
- Skąd mam kurwa wiedzieć? - mężczyzna zdziwił się na tak przypadkowe pytanie, do którego nie miał żadnego odniesienia. - Jak ty się w ogóle nazywasz? Czy ten mały sukinkot cię tu przyprowadził, abyś mnie wkurwiał?
- Soeki Yami - blondyn powtórzył swe imię po raz n-ty tego dnia. Jego oczy skupiły się na sylwetce doktora, badając go wzrokiem.
- Pytałeś, czy chcę coś wiedzieć - powiedział po chwili, wytykając błąd gospodarza.
- A... - Doktora coś zawiesiło na dłuższą chwilę. - Nie wiem czy jesteś cwany, czy po prostu niedojrzały. - przyznał ostatecznie. - Dobra, też chciałbym wiedzieć wiele rzeczy. Może tak: masz do mnie jakieś pytania, szczylu?
- Czemu tu jestem? - zapytał spoglądając kolejno na Mulcha, jak i na śrubogłowego doktora, jakby chciał podkreślić, że oczekuje odpowiedzi od obojga. NIe miał jednak prawa nalegać, mógł tylko liczyć na to, że zrozumieją.
- Czemu on tu jest? - doktor powtórzył to pytanie również spoglądając na czarnowłosego.
- Jest bogiem. - odparł w końcu Mulch, na co doktór wzruszył ramionami.
- W takim razie jesteś tu po to aby zostać dziwką Charlotte. Gratulacje awansu na drabinie ludzkiej. Jestem Thanatos i masz mi nie przeszkadzać, a teraz spieprzaj na górę wybrać sobie pokój. Chyba, że jeszcze coś cię trapi?
- Nic, poza pierwszym pytaniem, które zadałem. - zakomunikował, obracając się na pięcie. Najwyraźniej właśnie został czyimś zwierzątkiem. Cóż... Jeśli pozostanie wolny, to w czym problem?
Mulch czekał na Soekiego już na górze. Najpewniej po prostu przeniósł się na parter gdy chłopak postanowił zostawić naukowca w spokoju.
- Wszystkie pokoje są takie same, puste. - poinformował go czarnowłosy. - Czekamy aż Charlotte wróci więc...nie wiem...Idę podlać kwiaty... - po tej wypowiedzi, najzwyczajniej zniknął.
Yami nigdy nie należał do osobników, które lubią być limitowane, wręcz przeciwnie - zawsze pławił się w wolności, cenił ją, jak nic innego. Czuł się dziwnie w tym jakże tajemnicznym, lecz intrygującym miejscu. Rozpoczął zwiedzanie pomieszczeń, rozpoczynając od dowolnego - w końcu nie miał żadnych przesłanek na to, czy i czego powinien szukać. Albo przez głód, albo przez zamiłowanie do jedzenia, czy może nawet przez wspomnienie Niki-chan. Ciekawe, czy kiedykolwiek ją jeszcze spotka. Jeśli zaś głód, to oczywistym wyborem są poszukiwania lodówki, a co za tym idzie, kuchni.
Która była całkiem przytulna.
Znajdowało się tutaj sporo szafek z przyprawami, lodówka pełna typowego jedzenia i dziwnie dużych zasobów piwa, oraz sporo kwiatów porozstawianych na parapetach.
Na jednej ze ścian znajdował się obraz. A właściwie jego resztki, była to właściwie rama i kolorowe strzępy materiału. Na obrazie widniał podpis "herr Dämon".
Blondyn znalazł sobie szynkę, która wydawała się najsmaczniejsza, oraz, po dłuższym przeszkiwaniu kolejnych szafek odnalazł tą, w której znajdowało się pieczywo. Nie kłopotał się z pokrywaniem chleba masłem, mięso wylądowało na powierzchnię czarnego chleba, wykonując przy tym delikatny, podejrzanie smakowity dźwięk.
Yami nie zastanawiał się jak to możliwe, że tak szybko przestawił się z poprzedniej sytuacji do tej, w której się znalazł. Nie dość, że zatrzymujące się na horyzoncie wydarzenia, które wyraźnie czekały na swoją kolej, nie wydawały się szczególnie złe, to jeszcze zdołał uniknąć dalszego oglądania setek trupów.
- Smacznego - mruknął sam do siebie, rozpoczynając konsumpcję pierwszej z stworzonych przez niego kanapek. Pozostałe trzy znalazły się na szklanym talerzu, zaś stopy Soekiego rozpoczęły wędrówkę w stronę salonu.
Był on obszernym pomieszczeniem. Znajdował się tutaj okrągły dywan, dwie kanapy, jedno zdobne krzesło niczym tron naprzeciw stołu oraz wiele półek z książkami. Wszystkie z nich zdawały się być albo o historii albo o psychologii.
Rozglądając się chwilkę dłużej Saeki dostrzegł zepsuty zegarek, odrobinę wyrwanych skądś kartek na stole, Mulcha podlewającego kwiaty za oknem oraz drzwi na wierzę obserwacyjną obok jednej z szaf.
- Hej Mulch - blondyn grzecznie przywitał się z teleportującym się w dowolne miejsca Esperem-mutantem.
- Kim jest Charlotte? - zapytał.
- Hmm... - chłopak zastanowił się przez chwilę. - Bogiem, jak my. Choć nieco...innym...zna pragnienia ludzi. - wytłumaczył Mulch. - Więc walczy o ich spełnienie. To nasza matka i liderka.
- Zna pragnienia ludzi - blondyn powtórzył, jakby niepewny tego, co właśnie usłyszał. - To całkiem przyjemna, lecz smutna sprawa - skomentował.
Jego oczy zamknęły się na dłuższą chwilę. Bezskutecznie próbował wyobrazić sobie Charlotte, boginię, którą uczucia atakowały ze wszystkich stron. Uwaga Yamiego skupiła się na aspekcie boskości Mulcha...
Zatrzęsł głową, rzucając kosmykami włosów na boki.
- Jak wielu nas jest? - zapytał w końcu, jakby dając znak światu, ze przestał zastanawiać się nad aspektem nadludzkości teleportującego się dzieciaka.
- Ja, Ty, Thanatos i Charlotte. - wyliczył chłopak. - Aż czterech. To wystarczy. - ocenił uśmiechając się do siebie na krótki moment i przechodząc do następnego kwiatka z swoją donicą. - Był jeszcze piąty bóg, ale nam odmówił. - dodał po chwili.
- Jak odkryłeś że jestem bogiem? - blondyn zapytał wyraźnie zaciekawiony. Rozwarte usta, które miały oznaczać czekanie na odpowiedź zostały zablokowane kanapką. Cóż, w ten czy inny sposób trzeba dbać o wygląd...
- Zobaczyłem drzwi. I pokój w twojej duszy. Na pewno nie jesteś człowiekiem. - wyjaśnił Mulch, jak gdyby oglądanie zawartości cudzej "duszy" było czymś zupełnie normalnym. Przynajmniej wyjaśniało to jego pobudki do przyglądania się ludzkim oczom.
Blondyn uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej to miała być jego forma odpowiedzi. - Chcesz jedną? - zapytał, unosząc w kierunku Mulcha kanapkę.
- Nie. - podnosząc wzrok spojrzał na kromkę chleba. - Nie jem roślin. - stwierdził, jak gdyby podkreślając swoją manię na ten temat. Cóż, skoro są wegetarianie to czemu by i nie na odwrót? - Aczkolwiek dziękuję. - dodał grzecznie.
- Mhm - Yami mruknął tylko na potwierdzenie. Więcej dla niego, i jego potrzebującego spokoju żołądka. Ostatnie sceny wywarły na nim tak duże piętno, że jelita były teraz porównywalne do origami...
- A Thanatos? - blondyn zapytał, kierując się w stronę półki z książkami. Jego ręka po chwili zetknęła się z czołem wydając przy tym całkiem charakterystyczny dźwięk. - Na czym polega jego boskość? - uzupełnił.
- Co z nim? - spytał niespecjalnie przejęty Mulch.
Półki z książkami zawierały książki o historii świata oraz wiele na temat mechanizmów uczuć i pragnień u ludzi. Najwidoczniej "bogowie" prowadzili jakieś studia nad swoimi podopiecznymi ludźmi. Większość z nich była dość stara...cóż, w końcu było to papierowe medium. Forma dawno sprowadzona do wydań najwyżej edycji kolekcjonerskich makulatury. - Ah...Nie wiem. Thanatos tkwi w doktorze. Ale doktor jest niemiły. Sam Thanatos kocha ludzi. Chce ich wyzwolić jak Charlotte.
- Mhm - blondyn tylko mrugnął. Jego oczy przykuła książka opisująca wpływ zniewolenia, jak i wolności na zmiany charakteru. Rozłożył się na kanapie i pogrążył w lekturze...
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-07-2013, 16:15   #29
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Sny o ciemności
??/??/????
00:∞
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Q2bCXMIQucY[/MEDIA]
Fioletowa mgła otaczała chłopaka. Nie miała w sobie żadnej woni, choć miał wrażenie, że powinna, że coś ją jej pozbawiło.
Powoli otworzył oczy, przyglądając się pomieszczeniu w bezkresie. Znajdowały się tu przeróżne rzeczy. Łóżko szpitalne. Zabawki. Stoły do których dostawione było tylko jedno krzesło. Igły do akupuntury porozrzucane były po ziemi.
Z jakiegoś powodu nic nie wzbudzało w Soekim obawy. To miejsce było swojskie.
Chłopak usłyszał pukanie do drzwi.
Powolnym krokiem ruszył przed siebie. Nie widział nic we mgle, wiedział jednak, gdzie oczekuje go gość.
W końcu stanął przed drzwiami. Były dokładnie jego wzrostu. Otworzyły się same.
Przed chłopakiem stała limuzyna, której koloru nie mógł do końca określić. Może to przez mgłę?
Wszedł do środka. Pojazd wtem ruszył natychmiastowo, zostawiając za sobą drzwi z napisem "szyszynka".
W środku siedział Viktor. Opierał swój podbródek na złożonych dłoniach, wpatrując się w leżącą na stole tabletkę. Był w głębokiej zadumie. Obok niego siedziała starsza kobieta, której twarz kogoś mu przypominała. Nie był do końca pewien jednak kogo.
- Dlaczego jesteś...inny? - spytał staruszek.
Tak, Viktor. Ta wielka niewiadoma. Podróżnik pojawiający się w snach. Znający nawet Joahima. Był niski i przygarbiony. Jego oczy były wybałuszone, nos groteskowej długości, równie co spiczaste uszy. Poprawił rękawice na dłoni spoglądając na chłopaka. - Dlaczego podążasz za najprostszą z logik....idziesz w prost. Tak po prostu. - zastanawiał się mężczyzna. - Jest to twoje pragnienie...czy ludzi?

Zew Bohaterstwa.
3/05/2222
22:20

Henry czuł, że jego wybór jest poprawny. Były momenty gdy nawet jemu zdażało się kwestionować kto jest szalony. On czy świat? Wedle słowników szaleństwo to stan umysłu osoby, która nie panuje nad sobą. W takim wypadku to Yoki był szaleńcem.
To fakt, że nawet gdyby uzyskał zgodę na misję ratunkową, helikopter musiałby odlecieć, dla dobra Namakemono, Fi, Jacka i Meera.
Mason przypatrywał się unoszącemu się helikopterowi z pewną odrazą, niesprecyzowanym uczciem zawodu. Odwrócił się aby spojrzeć w dół. Zjazd po ścianie szpitala? To będzie trudne. Choć dzisiaj i tak nie będzie już w żadnej prostszej sytuacji. Zwyczajnie o tym wiedział.
Zamknął oczy przechylając wagę. Wtem usłyszał krzyk.
- Czekaj!
Przez barierę Yokiego przebiła się jedna osoba. Trzymająca katanę Meera Tanu. Wylądowała na dachu nawet zachowując równowagę. - Sam nic nie zdziałasz.
Ten widok ucieszył nawet Henriego. Widok młodej, bohaterskiej dziewczyny na tle zachodzącego słońca.

Cena heroizmu

Borys powoli otwierał oczy, przyglądając się scenerii wokół niego. Nie odczuwał nawet bólu. Jego mutacja nie została zmieniona. Przez cały ten czas regenerował się. Więc nie było tak źle, prawda?
Czuł coś miękkiego pod głową. Odwrócił się lekko i dojrzał wilczycę. Leżała z zmróżonymi oczyma. Wyglądała na dość wesołą. Z jej ciała ulatywały półprzeźroczyste, osobliwe drobiny jasnobłękitnego pyłu.
Tylko gdzie się znajdowali? Ah...byli schowani między gruzami jakiś budowli. Pod mostem? Była to nora dość dobrze ukryta.
- Hej.
Usłyszał Borys, po czym odwrócił swoją głowę w stronę dźwięku. Na gruzach obok, siedział mężczyzna w średnim wieku.
Był dobrze ubrany w garnitur, choć dość zakurzony. Miał złote oczy i zielone włosy. W ręku trzymał kapelusz. Uśmiechał się lekko przyglądając się Rosjaninowi.
- Jesteś cały? - spytał rozkojarzonego chłopaka.
Borys miał problem z poznaniem tej osobistości...póki coś go nie oświetliło. Wiedział gdzie ją widział. W telewizji.
Roland Onijin. Obecny, czwarty już przewodniczący Wielkiej Unii narodów ziemi.

Wynagrodzenie w karze
Akademia wojskowa imienia Mobiusa
3/05/2222
23:40

Helikopter ostrożnie wylądował. Służba zdrowia już czekała na lotnisku. Migiem zabrali rannych, reszcie zaś kazano stać przed pojazdem i nigdzie się nie ruszać.
Była już ciemna noc. Z nieba spadała gwiazda.
Budziła ona mieszane uczucia w Claudette. Nie był to obraz który mógłby napawać ją radością.
Właściwie po nagłym zrywie Tanu, zostało ich tylko trzech zdrowych. Ona, Nikita i Łabądek.
Stali przez dłuższą chwilę w ciszy na lotnisku, aż w końcu przyszła do nich Bangetsu wraz z towarzyszem. Mr.Love.
- Ao jest teraz zajęty. - odezwała się Nail. - Idziecie ze mną do kozy. Zdacie mi swoje raporty.

Owa "koza" nie należała do najprzytulniejszych miejsc w szkole.
Było to pomieszczenie w piwnicy. Znajdował się tutaj stół z dwoma krzesłami i lampa. Wchodziło się przez metalowe drzwi. Właściwie, nie różniło się to niczym od sali przesłuchań.
Kazano wchodzić im pojedyńczo.
Nikita była pierwsza.
- Opowiedz mi co zaszło. - poprosiła Nail patrząc dziewczynie w oczy.
 
Fiath jest offline  
Stary 02-07-2013, 21:32   #30
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Raporty, Wątpliwości, Pieść w twarz i inne dziewczęce sprawy

Posłusznie zasiadła na krześle, naprzeciw nauczycielki westchnęła głośno po czym zaczęła mówić.
- Po tym jak wylądowaliśmy, ustalone zostały dwie drużyny. Ja byłam w grupie Ao Meer’a, wraz z Namakemono, Soekim Yami, Claudette De Noirceur. Moja grupa udała się do centrum by... “zwiedzać”, wtedy to napotkaliśmy dziwną istotę z umiejętnością teleportacji. - Nikita zaciśnęła pięści przypominając sobię to chwilę. - Ten osobnik, chwycił za dłoń Yamiego i zniknęli... gdybym zareagowała. On nadal by... był z nami. - Jej zęby zgrzytnęły pod naciskiem szczęki, cały czas dygotała ze złości, wlepiając wzrok w blat stołu.
- Co rozumiesz poprzez “zareagowała”? - zapytała Bangetsu.
- Dostałam pozwolenie na otwarcie ognia do tego osobnika, ale Yami prosił, bym nie strzelała. Dlaczego go posłuchałam?! - Położyła dłoń na twarzy, wydając z siebie onomatopeję “Ugh!”.
- Kto był liderem twojej grupy. - zpytała kobieta unosząc brew.
- Mój Brat, Meer Ao. - Odpowiedziała krótko.
- A więc Meer zrzucił na ciebie odpowiedzialność. - mruknęła pod nosem zapisując coś na kartce. - Opisz mi tego..."osobnika".
- Mierzył około 170cm, Ubrany był cały na czarno. Włosy miał “rozczochrane”, tego samego koloru. Kolor oczu osobnika był najdziwnejszy w jego wyglądzie. Miał tęczówki o jaskrawo fioletowym kolorze. - Wyjaśniła tak jak zapamiętała osobę w czerni, po czym uświadomiła sobie dopiero po słowach nauczycielki, że za zniknięcie Yamiego jest odpowiedzialna. To ją można powiedzieć dobiło, nawet na płacz się jej zbierało. Ale była zbyt twarda, by pozwolić wymknąć się pojedyńczej łzie.
Jej rozmówczyni miała jednak dobre oko. Choć sama wahała się niepewna czy powinna wyprowadzać Nikitę z błędu. - Tak więc Meer dopuścił do porwania Soekiego przez ubraną w czerń postać, zrzucając winę na ciebie. - podsumowała, spisując coś, najpewniej rysopis, na kartce papieru. - Co nastąpiło po porwaniu?
Stwierdzenie Bangetsu odrobinę ją zszkowało, ale poczuł jakby ulgę z tego powodu. Tylko dlaczego Meer miałby odpowiadać za coś czego nie zrobił?
- Jak to dopuścił? Yami... - Urwała w pół zdania, po czym zaczęła mówić o tym co stało się potem.
- Po zniknięciu Yamiego, pojawiło się kilku rycerzy... tak to byli rycerze bez wątpienia. Otworzyłam ogień nie czekając na pozwolenie gdyż poczułam się zagrożona. Wraz z Claudette przeszłyśmy do ofensywy. Ku naszemu zdziwieniu każdy powalony rycerz, po jakimś czasie wstawał nowy, nie draśnięty nawet. Kiedy padali, rozpływali się w jakąś kałużę... ciemnoczerwoną jeżeli dobrze pamiętam. W tej walce obrażenia odniósł Meer i Namakemono. Mój brat miał ranę ciętą na torsie, a Nama została cięta mieczem jednego z rycerzy. Ostrze weszło do połowy nadgarstka. Meer następnie wydał rozkaz odwrotu, więc nie zwlekając dłużej opuściliśmy to miejsce wracając do punku lądowania, na dach szpitala. Tanu, użyczając w jakiś sposób umiejętności naszego wychowawcy utworzyła nam schody na dach z energi PSI, lecz zaraz po tym zemdlała. - Nikita oparła łokciami o blat ze splecionymi palcami, podpierała swe czoło. Nie czuła się komfortowo w sytuacji jakiej się znajdowała.

- Po głębszym zbadaniu obrażeń, rana Namakemono wyglądała najgorzej. Próbowałam ją przekonać by dała sobie... pomóc, ale była zbyt uparta i przerażona by ustąpić. Niedługo potem pojawiła się druga grupa. Brakowało tam trzech osób. Wychowawcy, Matt’a Forte, i...i... Borysa Jankovica. Pan Borei zjawił się niedługo po grupie drugiej, tworząc schody PSI druga grupa weszła na dach. Zobaczyłam wtedy rannego Jacka, oraz Fi. Z tego co mówił Henry Mason też zaatakowali ich rycerze. Gdy zapytano wychowawcę o nieobecnych, dość chłodnym tonem odpowiedział że Matt Forte nie daje żadnych wiadomości przez radio, więc uznał że zaginął. Co do Borysa... powiedział że... że... - Nikity głos się załamał przez chwilę. Pociągnęła dwukrotnie nosem, lecz nie uroniła łzy. - Że nie żyje... a my musimy wsiadać do helikoptera. - Jej piąstki zacisnęły się mocno po czym kontynuowała.

- Wychowawca oszacował obrażenia Namakemono, i wydał rozkaz natychmiastowej amputacji dłoni Namy, którą wykonał Łabądek za pomocą katany Meer’a. Na jej ranie zaczęła pojawiać się jakaś dziwna... dziwne plamy, co powstrzymywało jej regenerację za pomocą PSI zapewne. Potem Henry Mason poprosił o zezwolenie na misję ratunkową, czego Pan Borei kategorycznie zabronił. Kłótnia trwałą tylko chwilę, a Henry twardo stał na swoim. Zapewne w obawie przed jakimś buntem wychowawca utworzył pole PSI wokół helikoptera nie pozwalając nikomu go już opuszczać. Tanu, złapała za broń mojego brata i wyskoczyła jakimś cudem z pojazdu. Z pewnością ma zamiar pomóc Henry’emu. Potem był już tylko przelot aż tutaj... - Nikita już się znacznie uspokoiła, przybierając swój chłodny wyraz twarzy, jak i tonu wypowiedzi.

Bengetsu nie komentowała sprawozdania Nikity, choć najwidoczniej była z niego zadowolona. W końcu podniosła głowę. - Dziękuję. Możesz wyjść. Poproś Łabądka o wejście.
Nikita skinęła głową i podniosła się z krzesła, zanim jednak opuściła pomieszczenie zapytała.
- Czy ktoś poniesie jakieś konsekwencje? - Pytanie było dość ogólne, i nie spodziewała się precyzyjnej odpowiedzi.
- Jeżeli ktoś zasługuje na jakąś karę. - odpowiedziała wymijająco Bangetsu.

- Chciałam tylko dodać że Meer Ao wzorowo spisał się w roli lidera grupy... to wszystko. Do widzenia. - Z tymi słowami opuściła pomieszczenie. Jak tylko postąpiła za próg kiwnęła do Łabądka. - Teraz ty... - Mruknęła tylko, mijając ją... go... ją, jego?
- Hej, Nikki. - dziewczyna usłyszała Claudette. Wpadła na jakiś pomysł. Francuzka rozejrzała się. Były same. - Ukradnijmy szybowiec. - zaproponowała.

- Co?! Czyś ty... - Nikita przerwała, zdając sobie że zbytnio podniosła głos. Już bardziej ściszonym tonem powiedziała. - Czyś ty oszalała? To jest kradzież własności. Nie dość że bekniemy za to, to nawet jak... w wogóle co ci do łba strzeliło? - Kravchenko, była zdumiona zachowaniem Claudette.
- Oni nie planują ratować ani Borysa ani Henriego. - wyjaśniła Claudette. - Nie mają nawet do tego uprawnień. To akademia a nie jednostka wojskowa. Zanim sprawa dostanie się do oddziałów biura wojskowego nic już z tamtego miasta nie zostanie.

Nikita chwyciła za barki Francuskę.
- Borys nie żyje! Spałaś jak Borei to powiedział!? A Henry polazł tam na własną odpowiedzialność, Tanu zresztą też. Myślisz że gdybym mogła nie próbowałabym ich zatrzymać?! Wybij z sobie z głowy ten pomysł. - warknęła cicho. Rosjanka nie chciała po prostu by kolejna osoba zaginęła w tamtym chędożonym mieście.

Łzy pojawiły się w oczach Claudette. Dziewczyna powstrzymała się jednak od płaczu.
- Po co ja się w ogóle do ciebie odzywam? Przecież dobrze wiem, że jesteś bezwartościowa. - skomentowała krzyżując ręce na piersi. Oparła się o ścianę wbijając wzrok w podłogę. - Idź w cholerę. - poprosiła neutralnym tonem głosu.

Przestrzega reguł... źle. Nie przestrzega, też źle. W tym momencie była kompletnie bezradna. Ale słowo “bezwartościowa” zabolało ją... i to bardzo.
- Bezwartościowa? JA!? Bo nie chce jak jakaś idiotka wparować na terytorium wroga, z jakimiś popierdolenie niezniszczalnymi rycerzami?! Przestań chodzić z głową w chmurach debilko. - Dziewczyna miała niezwykle wściekły wyraz na twarzy.

Ból.
Dokładnie to poczuła Nikita gdy naładowana przez wszczepy pięść Claudette zetknęła się z jej policzkiem. Po prostu ból.
Jej tyłek wylądował na ziemi.
- Powiedziałam coś. Twoje przesłuchanie się skończyło. - zagroziła jej dziewczyna. - Nie masz za grosz wiary w ludzi? - spytała z skrzywioną miną.

Jak zwykle cios od swojej rywalki bardzo bolał, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jednak to co powiedziała Claudette, sprawiło że Nikitę zatkało na moment. Podniosła się powoli, i przemówiła ponuro.
- Wiara w ludzi to jedno, ale łamanie zasad i rozkazów to inna sprawa. Możesz mnie traktować jak śmiecia za to, nie dbam o to. Wpajano mi od najmłodszych lat że niesubordynacja to hańba dla żołnierza. Rób co chcesz suko... - Machnęła dłonią, i odwróciła sie na pięcie. W rzeczywistości chciała tam wrócić i im pomóc, ale zasadę “zamknij mordę i słuchaj” ma wpojoną zbyt głęboko. Naprawdę wierzyła, chciała wierzyć że tamci wrócą cali, ale nie chciała przynieść hańby Ojcu, a co gorsza Matce. Jej gromiące spojrzenie, i pożałowanie w oczach są dla Nikity koszmarną karą.

Skierowała się prosto do swego pokoju, by zrzucić z siebie pancerz. Zajęło jej to dobre kilka minut by go z siebie zdjąć i ułożyć do walizy specjalnie stworzonej do przechowywania go. Następnie zaczęła coś szperać w swoich szafkach, zawzięcie czegoś szukając. Im dłużej nie mogła tego znaleźć tym bardziej była zirytowana. Aż w końcu w stercie ubrań wymacała to czego szukała, była to napoczęta już paczka papierosów. W pokoju palić nie można, więc musiała się wynieść gdzieś indziej. Ubrała czarną koszulkę bez rękawów, z logiem zespołu o którym nigdy nie słyszała, granatowe jeansy i jej nieodłączne wojskowe glany. I to właśnie w tym momencie dotarło do niej że nigdzie nie pójdzie bo jest godzina policyjna. Złorzecząc pod nosem w ojczystym języku zdjęła buty i rzuciła je pod łóżko, to samo stało się ze spodniami. Będąc w bieliźnie i koszulce podeszła do okna i otworzyła je na oścież. wystawiła głowę, już z papierosem w zębach. Nie paliła w pokoju, ani nie była na zewnątrz... win win. Papieros spopielił się bardzo szybko, a Nikicie cały czas nie dawały spokoju jej własne myśli i wątpliwości. Pet został przygaszony na parapecie, potem owinięty w jakąś kartkę i wrzucony do kosza. Była zmęczona, musiała się przespać chociaż te parę godzin... ale przed tym jeszcze wieczorna toaletka.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172