Obejrzałem ostatnio parę względnie świeżych produkcji, więc dzielę się radością, jak nakazują czekoladki Merci czy inne Kinder Bueno.
"Olimp w ogniu"/"Olympus has fallen" - Wiedziałem, że biorę się za patetyczny klon "Szklanej Pułapki". Tym razem samotny paladyn jest schwytany w Białym Domu i musi uwolnić prezydenta, który jest przetrzymywany przez północnokoreańskich terrorystów. Są noże, pistolety, strzelaniny, serowe teksty, których nie powtórzyłbym na trzeźwo, a flaga USA łopoce dumnie w co drugiej klatce. Zatem jeśli ktoś ma w planach raczej kawalerski wieczór z sześciopakiem i czipsami, zamiast randki przy zapachowych świecach z Rossmanna to można popatrzeć z pobłażaniem na potyczki w Oval Office.
"Drugie Oblicze"/"A Place Beyond The Pines" - Dramat, ale nie taki zaraz melo. Są trzy splecione segmenty, jest Ryan Gosling jako niedobry motocyklista, więc dziewczynki mogą się spocić, a w ogóle to szkoda spacji i literek. Dobry film po prostu. Choć początek sugerować mógłby inny przebieg akcji, to warto przeczekać spadek prędkości w środkowej części, bo nie ma lipy.
"Do szpiku kości"/"Winter's Bone" - To już trzy lata właściwie od 2010, ale niech będzie. Łamać zasady, oto życie!
Rednecki we flanelach, cuchnąca, zapyziała prowincja (Montana czy inna Minnesota) i dzielna dziewczyna, która musi odnaleźć tatę, bo zbójnik zastawił w ramach kaucji chałupę, w której bohaterka mieszka z rodzeństwem i zniknął. Dramat taki, wiecie. Akcji nie ma. To taka nuda wysokiej jakości, a zatem spoko.
P.S. Przypomniał mi czasy, gdy biedni ludzie chodzili w bluzach Kelly Family. Brrr!
A dalej mi się nie chce już. |