– Proponuję zrzutkę na fundusz kombatancki. – Barrett przeciągnął się tęgo, nie wstając z najwygodniejszego w sali narad fotela, który okupował bezwzględnie, odkąd wrócił z krótkiego wypadu do swojej kajuty. Zupełnie jakby się bał, że ktoś mu go przy pierwszej okazji zajmie. – Jak będą mieli co liczyć, to nie rozlezą się za bardzo po łajbie i nie narobią problemów. To pewnie zwykłe chłopaki i wcale do nich nie tęsknią.
Założył ręce za głowę i przymknął oczy.
– Tęsknią do spokojnego końca zmiany i swoich panienek... Więc ani słowa o mapach świata, misjach i – skrzywił się, jakby przegryzł jakieś paskudztwo – takich tam. W końcu też jesteśmy zwykłymi chłopakami, prawda, Blue? I szukamy... Czego my tu właściwie szukamy... Zwykłej roboty, nie?
Popatrzył spod przymkniętych powiek po wspólnikach, z trudem powstrzymując głupawy uśmieszek, a potem z rozmachem pstryknął paznokciem w klingę przytroczonej do uda broni. Karabin zostawił u siebie i wcale tego nie żałował. Nie zamierzał specjalnie się z nim kryć, ale nie sądził, żeby kolejna lufa na widoku ułatwiła sprawę. Wręcz przeciwnie. A gdyby przyszło zmierzyć się z naprawdę poważnym problemem... Troy i tak miał przy sobie coś, co wyłączało go z grona bezbronnych. Definitywnie. |