Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2013, 08:44   #241
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Gnom nie zwrócił uwagi na krzyki, obserwując dalej kamienie. - Dobra niech stracę... -mruknął po chwili i wsypał klejnoty do woreczka, po czym schował go do tylnej kieszeni. - Powiedzmy, że to pokryje koszty leczenia. -stwierdził i podkręcił wąsa. - Za dużo was tu mam na głowie, by się jeszcze targować o porządną cenę.- mówiąc to, ruszył w stronę swego stołu do przygotowywania wywarów. - Ostrzegam, że możesz zginąć z bólu. - rzucił od niechcenia.
Elf przyglądał się rycerzowi. Skoro okręcanie ręki powodowało taki efekt, to czego można było się spodziewać, gdy ręka musiała odrosnąć? A może by tak zadowolić się wietrzną protezą? W końcu działała jak ręka, a wiatr nie mógł przenosić bólu. I raz odciętą można było niemal natychmiast odtworzyć. Tylko co to za szermierz z jedną ręką...
- Nie martw się. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Przeżyję. - odparł pewnie, uśmiechając się lekko.
Gnom ruchem głowy wskazał na łóżko, po czym dodał. - Lepiej niech ktoś Cie do niego przywiąże, bo mi jeszcze kolby potłuczesz, rzucając się z bólu. - to mówiąc, wrócił do przygotowywania dziwnej mikstury, która powoli umieszczał w wielkiej strzykawce.
Tym ktosiem okazał się sam Suro. Posiadanie dodatkowej pary rąk miało kilka niewątpliwych zalet. Można było na przykład przywiązać się samemu do łóżka. Biorąc pod uwagę, że można było się też samemu od tego łóżka odwiązać i to, że ręce te nie były cały czas widoczne i mogły pojawić się z dowolnego miejsca na ciele elfa, można było się dzięki temu wywinąć z niektórych opresji.
- To jeszcze knebel mi daj i możemy zaczynać – rzucił wesoło szermierz, będąc już unieruchomionym na łóżku. W końcu trzeba było być wesołym. Ból, który z pewnością nadejdzie, zepsuje dobry humor na dość długo.
Knebel wylądował w ustach elfa, zmieniając końcówkę jego, zdania w niewyraźne pobełkitywanie zaś gnom ze zmrużonymi oczyma wbił igłę w kikut. Coś zabulgotało w ramieniu elfa, które nagle zaczęło się rekonstruować... sprawiając ból, jakiego wietrzny szermierz nigdy jeszcze nie czuł. Zdawało mu się, że ktoś wpuścił mu pod skórę jakąś bestię, która zamiast pomóc, miała pożreć go od środka kawałek po kawałeczku. Krew zmieniła się chyba w kwas, który palił od środka, zaś mózg bombardowany był przez nieustanną piracka kanonadę ze wszystkich dział.
Ciało elfa, pomimo że przywiązane do łóżka wykrzywiło się pod nienaturalnym kątem. Palce zdrowej ręki wbiły się w materac. Nogi sprawiały wrażenie, jakby najchętniej wyszarpnęły się z ograniczających je więzów. Umysł odłączył się wraz z pierwszym impulsem bólu, pozostawiając ciało samemu sobie. Nie była to jednak utrata przytomności. Umysł uznał, że jest tutaj zbyt zagrożony i sobie poszedł gdzieś w cholerę. Nie zmniejszyło to jednak ani trochę doznań fizycznych. Suro stracił kontrolę nad swoim ciałem. Z jego klatki piersiowej wystrzeliła w górę wietrzna para rąk. Oczy zaczęły błyszczeć, co dla mózgu oznaczało tylko zwiększenie cierpienia. Każdy nerw niósł ze sobą ból. Każda komórka w ciele bolała. Szermierz nie krzyczał tylko dlatego, że przez tę całą kanonadę informacjami nie był w stanie przebić polecenia dla swojej krtani, by wykonała potrzebne czynności. Wiatr, który z całą pewnością pochodził od białowłosego, zaczął niebezpiecznie uderzać o kolby gnoma. Ten sam wiatr, zapewne nieświadomie kierowany przez swego pana zaczął ranić jego ciało, pozostawiając po sobie długie smugi czerwieni.
Krzyk w końcu wydarł się spomiędzy warg zabójcy. Krzyk rodzący się gdzieś w głębi ciała, który z wraz ze zbliżaniem się do ust rósł w siłę. Krzyk pełen bólu i nienawiści. Krzyk świadczący, że umysł postanowił wrócić do ciała... tylko po to by elf mógł w spokoju zemdleć.

Cały proces odzyskiwania ręki był dla Suro pasmem przeplatających się momentów nieprzytomności, gdy na szczęście dla elfa było jedno wielkie nic i przytomności, gdy był ból i chęć rozdrapania własnego ciała, by pozbyć się drzemiącej w środku bestii, która ten ból powodowała. Szermierz nie był świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Nie wiedział, ile godzin trwają jego męczarnie. Wiedział jedynie, że za każdym razem, gdy otwierał oczy, jego prawa ręka była coraz bliższa stanu, w którym była nim dość sporą jej część wciągnęła czarna kula. O każdym momencie otwarcia oczu przez białowłosego informowani byli wszyscy wokół. Ci stojący bliżej czuli na swoim ciele powiew wiatru wydobywający się od przywiązanego do łóżka. Ci stojący dalej słyszeli krzyk.
Richter w tym czasie, też wierzgał po podłodze, jednak nie odczuwał takiego bólu jak Surokaze. W przerwach na łapanie oddechu, warczał, chichotał, potem znów warczał jak jakieś zwierze. Ręką wyginała się we wszystkie strony by metodą prób i błędów przyjmowała swoje dawne kształty.
- Nihiehee... Nie mówiłem?... Bajka! GYAAAH! - Wycedził przez zęby do wierzgającego elfa, który pewnie i tak go nie słyszał. Przez jagódkę przechodziły wrzaski obu wojaków, jakby próbowali przekrzyczeć się nawzajem. Paru uchodźców nawet zrezygnowało z posiłku, widząc tarzającego się po podłodze Calamitiego, i prawie tańczącego na łóżku Suro. Kuracja nie trwała krótko, tak jakby mikstura którą zaaplikował im gnom, robiła sobie z nich marionetki na jakimś chorym występie.
Ból się wreszcie skończył. Zabójca nie mógł powiedzieć, ile czasu minęło. Kilka chwil? Kilka minut? Kilka godzin? Może kilka dni? Każda z tych możliwości była równie bliska co odległa. Ciało drżało jeszcze na wspomnienie bólu. Wietrzne ręce z trudem rozwiązywały supły, które wcześnie zawiązały bez najmniejszego problemu. Sapiąc ciężko i ociekając potem, elf usiadł na łóżku.
- Napiłbym... się... czegoś... - zdołał wypowiedzieć przez zaciśnięte zęby.
Suro mógł ujrzeć, jak Calamity popija coś prosto z beczki, ulewając nieco złocistego płynu po szyi i torsie.
- Och? Już się... obudziłeś? Piwa? - Potrząsnął beczką, uśmiechając się szeroko, a blizny na policzkach były tylko wydłużeniem jego upiornego uśmieszku.
-- Czegokolwiek...- Suro stanął na nogach. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Krok za krokiem powłócząc nogami, zbliżał się do beczki. Zupełnie jak zombie, które upatrzyło sobie za cel wyjątkowo inteligentnego osobnika, tak elf zbliżał się do upragnionego tak dla niego w tej chwili trunku. - Ustąp... trochę.
- Ależ proszę... bardzo i tak... nie moje... - Zarechotał dziwacznie, podając Suro beczkę w połowie jego rozmiarów. - Skąd masz... te trofea na twarzy? – zapytał, klepiąc się po policzku, precyzując o co mu chodzi.
Nie mając innego wyjścia, białowłosy przytrzymując jedną ręką swoje włosy, zanurzył całą twarz w zawartości beczki. Chwilę tak stał, po czym prychając i charcząc, zaprezentował światu lekki uśmiech.
- Te... - ręką wskazał na kilka rozcięć na policzkach - Jeszcze mi się nie zagoiły po walce z tym takim zapuszkowanym typem. Rufus mu było czy jakoś tak... Ta natomiast - palec wskazał na bliznę biegnącą przez usta -... to pamiątka po ojcu.
- Rufusss... - Warknął przeciągle Richter, ale szybko się uspokoił. Wskazał na swoją największą bliznę, idącą od barku aż po miednicę. - Ten psi syn... mi to zrobił... a skoro też masz z nim.... jak to ująć... - Calamity poskrobał się po brodzie szponem palca wskazującego, szukając w myślach odpowiedniego słowa.
- Zatargi... wypatroszymy go jak... rybę... - Nie ludzkie i tak rysy twarzy zbrojnego, jeszcze bardziej się zaostrzyły w grymas złości.
- Żaden problem. Ale ja biorę to coś, na czym jeździ. - uśmiech wypełznął na twarz elfa - Chciałbym zobaczyć, jak się na tym jeździ.
Suro podszedł do swojej kupki rzeczy. Chwilę jej się przyglądał, rozciągając jednocześnie swoją prawicę.
- Byłbym zapomniał. Mieliśmy się przywitać przecież. - rzucił lekko, wyciągając rękę - Tylko mi jej nie połam. Nie chciałbym znowu przez to przechodzić.
- Nie dałeś... mi powodu... bym to zrobił - Zarechotał Richter, podnosząc się z beczki, i wyciągnął swoją wielką, kościstą łapę ze szponami, mogącymi rozedrzeć pomniejszy byt jak papier.
- Richter... albo Puszka... jak wolisz. - Upiorny uśmieszek nie schodził z twarzy szlachcica.
- Surokaze, choć częściej stosuję formę Suro- elf uścisnął wyciągniętą dłoń. - Więc gdzie leży to całe miasto, do którego udał się ten czarnoskóry?
- Hmm... chyba na północ... stąd... dzień lub dwa drogi... chociaż nie jestem pewien... - Po tych słowach przetarł przegubem ręki wiecznie płynące łzy.
- Wypadałoby... się zbierać... Gort się pewnie świetnie bawi... - Mówiąc to, podszedł do swych rzeczy, i zaczął powoli zakładać elementy zbroi. - Chciałbyś miecz... który ma w sobie hydrę? Zrobiła mi te trofea... - Wskazał palcem na blizny, które szły od jego ust, przez policzki aż do uszu, po obu stronach. - Nie mam użytku... z tego oręża... - Dodał zapinając, klamry w napierśniku.
Suro również zaczął się szykować do podróży. Nie specjalnie się spieszył. Cieszył się z odzyskania swojej ręki.
-Już sobie wyobrażam, jak ten Gort może się bawić i ile z tego będzie zniszczeń. - rzucił z zaczepnym uśmiechem na ustach, gdy odział się w koszulę. - Miecz powiadasz... hm... zależy. Ilu rąk potrzebuje, by nim władać?
- Ja tylko jednej... ale ty zapewne dwóch... zresztą... spróbuj. - Richter wziął runiczne ostrze w swe dłonie i podał je Suro.
Elf niepewnie chwycił rękojeść miecza. Gdy tylko Richter je puścił czubek broni, uderzył w pokład. Białowłosy pomimo najszczerszych chęci nie mógł zmienić tej pozycji.
- Coś mi mówi, że ten mieczyk trochę za ciężki jest jak dla mnie. - wysapał z trudem, oddając rękojeść rycerzowi. - A nawet gdyby nie to nie jest specjalnie w moim stylu. Jestem przyzwyczajony do walki dwoma mieczami lub jednym o dwóch ostrzach. Raczej nie miałbym dla niego zastosowania.
- A więc... rośnij w siłę Suro...abyś mógł go... dzierżyć... - Mówiąc to, odebrał runiczne ostrze, i wsunął go za plecy obok Despair, spoczywające w ametystowej pochwie.
- Jeszcze zbierzmy dwóch... a raczej trzech pozostałych... członków grupy... - Richter już w pełnym rynsztunku, krzyknął... gdzieś tam.
- Bella! Elathorn! John! Ruszamy... - rzekł głosem niecierpiącym sprzeciwu.
- Ruszajmy. - wymruczał pod nosem szermierz, zastanawiając się gdzie przymocować zdobyczne naramienniki. Po chwili wahania wziął sznur, którym był przywiązany do łóżka, obwiązał obie zdobycze i przerzucił je przez rami.
- Tak ruszajmy. - dodał dziarskim głosem, gdy był gotowy do drogi.
Komentarz na temat normalności pozostałej trójki pozostawił już dla siebie.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline