Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2013, 08:44   #241
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Gnom nie zwrócił uwagi na krzyki, obserwując dalej kamienie. - Dobra niech stracę... -mruknął po chwili i wsypał klejnoty do woreczka, po czym schował go do tylnej kieszeni. - Powiedzmy, że to pokryje koszty leczenia. -stwierdził i podkręcił wąsa. - Za dużo was tu mam na głowie, by się jeszcze targować o porządną cenę.- mówiąc to, ruszył w stronę swego stołu do przygotowywania wywarów. - Ostrzegam, że możesz zginąć z bólu. - rzucił od niechcenia.
Elf przyglądał się rycerzowi. Skoro okręcanie ręki powodowało taki efekt, to czego można było się spodziewać, gdy ręka musiała odrosnąć? A może by tak zadowolić się wietrzną protezą? W końcu działała jak ręka, a wiatr nie mógł przenosić bólu. I raz odciętą można było niemal natychmiast odtworzyć. Tylko co to za szermierz z jedną ręką...
- Nie martw się. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Przeżyję. - odparł pewnie, uśmiechając się lekko.
Gnom ruchem głowy wskazał na łóżko, po czym dodał. - Lepiej niech ktoś Cie do niego przywiąże, bo mi jeszcze kolby potłuczesz, rzucając się z bólu. - to mówiąc, wrócił do przygotowywania dziwnej mikstury, która powoli umieszczał w wielkiej strzykawce.
Tym ktosiem okazał się sam Suro. Posiadanie dodatkowej pary rąk miało kilka niewątpliwych zalet. Można było na przykład przywiązać się samemu do łóżka. Biorąc pod uwagę, że można było się też samemu od tego łóżka odwiązać i to, że ręce te nie były cały czas widoczne i mogły pojawić się z dowolnego miejsca na ciele elfa, można było się dzięki temu wywinąć z niektórych opresji.
- To jeszcze knebel mi daj i możemy zaczynać – rzucił wesoło szermierz, będąc już unieruchomionym na łóżku. W końcu trzeba było być wesołym. Ból, który z pewnością nadejdzie, zepsuje dobry humor na dość długo.
Knebel wylądował w ustach elfa, zmieniając końcówkę jego, zdania w niewyraźne pobełkitywanie zaś gnom ze zmrużonymi oczyma wbił igłę w kikut. Coś zabulgotało w ramieniu elfa, które nagle zaczęło się rekonstruować... sprawiając ból, jakiego wietrzny szermierz nigdy jeszcze nie czuł. Zdawało mu się, że ktoś wpuścił mu pod skórę jakąś bestię, która zamiast pomóc, miała pożreć go od środka kawałek po kawałeczku. Krew zmieniła się chyba w kwas, który palił od środka, zaś mózg bombardowany był przez nieustanną piracka kanonadę ze wszystkich dział.
Ciało elfa, pomimo że przywiązane do łóżka wykrzywiło się pod nienaturalnym kątem. Palce zdrowej ręki wbiły się w materac. Nogi sprawiały wrażenie, jakby najchętniej wyszarpnęły się z ograniczających je więzów. Umysł odłączył się wraz z pierwszym impulsem bólu, pozostawiając ciało samemu sobie. Nie była to jednak utrata przytomności. Umysł uznał, że jest tutaj zbyt zagrożony i sobie poszedł gdzieś w cholerę. Nie zmniejszyło to jednak ani trochę doznań fizycznych. Suro stracił kontrolę nad swoim ciałem. Z jego klatki piersiowej wystrzeliła w górę wietrzna para rąk. Oczy zaczęły błyszczeć, co dla mózgu oznaczało tylko zwiększenie cierpienia. Każdy nerw niósł ze sobą ból. Każda komórka w ciele bolała. Szermierz nie krzyczał tylko dlatego, że przez tę całą kanonadę informacjami nie był w stanie przebić polecenia dla swojej krtani, by wykonała potrzebne czynności. Wiatr, który z całą pewnością pochodził od białowłosego, zaczął niebezpiecznie uderzać o kolby gnoma. Ten sam wiatr, zapewne nieświadomie kierowany przez swego pana zaczął ranić jego ciało, pozostawiając po sobie długie smugi czerwieni.
Krzyk w końcu wydarł się spomiędzy warg zabójcy. Krzyk rodzący się gdzieś w głębi ciała, który z wraz ze zbliżaniem się do ust rósł w siłę. Krzyk pełen bólu i nienawiści. Krzyk świadczący, że umysł postanowił wrócić do ciała... tylko po to by elf mógł w spokoju zemdleć.

Cały proces odzyskiwania ręki był dla Suro pasmem przeplatających się momentów nieprzytomności, gdy na szczęście dla elfa było jedno wielkie nic i przytomności, gdy był ból i chęć rozdrapania własnego ciała, by pozbyć się drzemiącej w środku bestii, która ten ból powodowała. Szermierz nie był świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Nie wiedział, ile godzin trwają jego męczarnie. Wiedział jedynie, że za każdym razem, gdy otwierał oczy, jego prawa ręka była coraz bliższa stanu, w którym była nim dość sporą jej część wciągnęła czarna kula. O każdym momencie otwarcia oczu przez białowłosego informowani byli wszyscy wokół. Ci stojący bliżej czuli na swoim ciele powiew wiatru wydobywający się od przywiązanego do łóżka. Ci stojący dalej słyszeli krzyk.
Richter w tym czasie, też wierzgał po podłodze, jednak nie odczuwał takiego bólu jak Surokaze. W przerwach na łapanie oddechu, warczał, chichotał, potem znów warczał jak jakieś zwierze. Ręką wyginała się we wszystkie strony by metodą prób i błędów przyjmowała swoje dawne kształty.
- Nihiehee... Nie mówiłem?... Bajka! GYAAAH! - Wycedził przez zęby do wierzgającego elfa, który pewnie i tak go nie słyszał. Przez jagódkę przechodziły wrzaski obu wojaków, jakby próbowali przekrzyczeć się nawzajem. Paru uchodźców nawet zrezygnowało z posiłku, widząc tarzającego się po podłodze Calamitiego, i prawie tańczącego na łóżku Suro. Kuracja nie trwała krótko, tak jakby mikstura którą zaaplikował im gnom, robiła sobie z nich marionetki na jakimś chorym występie.
Ból się wreszcie skończył. Zabójca nie mógł powiedzieć, ile czasu minęło. Kilka chwil? Kilka minut? Kilka godzin? Może kilka dni? Każda z tych możliwości była równie bliska co odległa. Ciało drżało jeszcze na wspomnienie bólu. Wietrzne ręce z trudem rozwiązywały supły, które wcześnie zawiązały bez najmniejszego problemu. Sapiąc ciężko i ociekając potem, elf usiadł na łóżku.
- Napiłbym... się... czegoś... - zdołał wypowiedzieć przez zaciśnięte zęby.
Suro mógł ujrzeć, jak Calamity popija coś prosto z beczki, ulewając nieco złocistego płynu po szyi i torsie.
- Och? Już się... obudziłeś? Piwa? - Potrząsnął beczką, uśmiechając się szeroko, a blizny na policzkach były tylko wydłużeniem jego upiornego uśmieszku.
-- Czegokolwiek...- Suro stanął na nogach. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Krok za krokiem powłócząc nogami, zbliżał się do beczki. Zupełnie jak zombie, które upatrzyło sobie za cel wyjątkowo inteligentnego osobnika, tak elf zbliżał się do upragnionego tak dla niego w tej chwili trunku. - Ustąp... trochę.
- Ależ proszę... bardzo i tak... nie moje... - Zarechotał dziwacznie, podając Suro beczkę w połowie jego rozmiarów. - Skąd masz... te trofea na twarzy? – zapytał, klepiąc się po policzku, precyzując o co mu chodzi.
Nie mając innego wyjścia, białowłosy przytrzymując jedną ręką swoje włosy, zanurzył całą twarz w zawartości beczki. Chwilę tak stał, po czym prychając i charcząc, zaprezentował światu lekki uśmiech.
- Te... - ręką wskazał na kilka rozcięć na policzkach - Jeszcze mi się nie zagoiły po walce z tym takim zapuszkowanym typem. Rufus mu było czy jakoś tak... Ta natomiast - palec wskazał na bliznę biegnącą przez usta -... to pamiątka po ojcu.
- Rufusss... - Warknął przeciągle Richter, ale szybko się uspokoił. Wskazał na swoją największą bliznę, idącą od barku aż po miednicę. - Ten psi syn... mi to zrobił... a skoro też masz z nim.... jak to ująć... - Calamity poskrobał się po brodzie szponem palca wskazującego, szukając w myślach odpowiedniego słowa.
- Zatargi... wypatroszymy go jak... rybę... - Nie ludzkie i tak rysy twarzy zbrojnego, jeszcze bardziej się zaostrzyły w grymas złości.
- Żaden problem. Ale ja biorę to coś, na czym jeździ. - uśmiech wypełznął na twarz elfa - Chciałbym zobaczyć, jak się na tym jeździ.
Suro podszedł do swojej kupki rzeczy. Chwilę jej się przyglądał, rozciągając jednocześnie swoją prawicę.
- Byłbym zapomniał. Mieliśmy się przywitać przecież. - rzucił lekko, wyciągając rękę - Tylko mi jej nie połam. Nie chciałbym znowu przez to przechodzić.
- Nie dałeś... mi powodu... bym to zrobił - Zarechotał Richter, podnosząc się z beczki, i wyciągnął swoją wielką, kościstą łapę ze szponami, mogącymi rozedrzeć pomniejszy byt jak papier.
- Richter... albo Puszka... jak wolisz. - Upiorny uśmieszek nie schodził z twarzy szlachcica.
- Surokaze, choć częściej stosuję formę Suro- elf uścisnął wyciągniętą dłoń. - Więc gdzie leży to całe miasto, do którego udał się ten czarnoskóry?
- Hmm... chyba na północ... stąd... dzień lub dwa drogi... chociaż nie jestem pewien... - Po tych słowach przetarł przegubem ręki wiecznie płynące łzy.
- Wypadałoby... się zbierać... Gort się pewnie świetnie bawi... - Mówiąc to, podszedł do swych rzeczy, i zaczął powoli zakładać elementy zbroi. - Chciałbyś miecz... który ma w sobie hydrę? Zrobiła mi te trofea... - Wskazał palcem na blizny, które szły od jego ust, przez policzki aż do uszu, po obu stronach. - Nie mam użytku... z tego oręża... - Dodał zapinając, klamry w napierśniku.
Suro również zaczął się szykować do podróży. Nie specjalnie się spieszył. Cieszył się z odzyskania swojej ręki.
-Już sobie wyobrażam, jak ten Gort może się bawić i ile z tego będzie zniszczeń. - rzucił z zaczepnym uśmiechem na ustach, gdy odział się w koszulę. - Miecz powiadasz... hm... zależy. Ilu rąk potrzebuje, by nim władać?
- Ja tylko jednej... ale ty zapewne dwóch... zresztą... spróbuj. - Richter wziął runiczne ostrze w swe dłonie i podał je Suro.
Elf niepewnie chwycił rękojeść miecza. Gdy tylko Richter je puścił czubek broni, uderzył w pokład. Białowłosy pomimo najszczerszych chęci nie mógł zmienić tej pozycji.
- Coś mi mówi, że ten mieczyk trochę za ciężki jest jak dla mnie. - wysapał z trudem, oddając rękojeść rycerzowi. - A nawet gdyby nie to nie jest specjalnie w moim stylu. Jestem przyzwyczajony do walki dwoma mieczami lub jednym o dwóch ostrzach. Raczej nie miałbym dla niego zastosowania.
- A więc... rośnij w siłę Suro...abyś mógł go... dzierżyć... - Mówiąc to, odebrał runiczne ostrze, i wsunął go za plecy obok Despair, spoczywające w ametystowej pochwie.
- Jeszcze zbierzmy dwóch... a raczej trzech pozostałych... członków grupy... - Richter już w pełnym rynsztunku, krzyknął... gdzieś tam.
- Bella! Elathorn! John! Ruszamy... - rzekł głosem niecierpiącym sprzeciwu.
- Ruszajmy. - wymruczał pod nosem szermierz, zastanawiając się gdzie przymocować zdobyczne naramienniki. Po chwili wahania wziął sznur, którym był przywiązany do łóżka, obwiązał obie zdobycze i przerzucił je przez rami.
- Tak ruszajmy. - dodał dziarskim głosem, gdy był gotowy do drogi.
Komentarz na temat normalności pozostałej trójki pozostawił już dla siebie.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-07-2013, 20:46   #242
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: pieniądze
(czyli o handlu z wampirami)

Sidhe swoje nauki mieli wygrawerowane głęboko w krwi. Mimo swoich widoków i odruchów, po trzecim głębokim wdechu niebieskoskóra zatkała lekko nos aby odezwać się do pary zombie. Czy też Ghuli. W końcu zombie nie używały mózgów, a ci wyglądali na kompetentnych.
- Dostaliśmy prośbę od wampira z dolnego piętra, aby was zamordować. Nie mamy jednak pewności czy to słuszne...mimo podejrzeń...chcę jakoś was respektować. - przez moment Shibie przeszedł przeze myśl żart o zabawie jedzeniem, doszła jednak szybko do wniosku, że przecież mięso istot inteligentnych do tej kategorii się nie zalicza. - Skąd bierzecie te wszystkie zwłoki? - spytała.
Blond włosa osóbka, przekrzywiła głowę na bok, przyglądając się niebieskoskórej. - Pui? -wymamrotała w trochę innej tonacji, nie odrywając oczu od kobiety. Jej towarzysz zaś wydawał się bardziej rozmowny, bowiem rzekł. - Jak się wyrwie muszką skrzydła to nie latają! - mówiąc to zaś jego zęby wyszczerzyły się w uśmiechu.
- Ah...rozumiem. - uśmiechnęła się Shiba. Wyciągając dłoń na zgodę. - W takim razie przepraszam za problem. - Natychmiastowo jednak zmieniła pozycję swojej ręki z poziomej w pionową. - Heal. - szepnęła krótko, nie siląc się nawet na modlitwę. Jej zrozumienie białej magii znacznie wzrosło w ostatnim czasie.
Zielone bąbelki pojawiły się dookoła wskazanego dziwaka, a on uniósł dłonie do poziomu twarzy przyglądając się im dokładnie. Nie wyglądało jednak na to, by zaklęcie czyniło mu jakieś szkody. - Uooooaaaaa -wydała przeciągły jęk zachwytu blond włosa persona.
- Hm? Wydawało mi się, że masz zacięcie na twarzy... - zdziwiła się niebieskoskóra szybko znajdując sobie wymówkę. - Ale żeby ci bąble wyskoczyły...etoo...przepraszam? - uśmiechnęła się głupio świadoma tego z jak tępą parą się zadaje. Miała dziwne wrażenie, że hasłem "patrz latawiec" mogłaby wybawić ich z zamku i zakończyć zlecenie. Ale z drugiej słuszniejszym wydawało się zabić ich na miejscu. Była drobna szansa, że nie są zbyt specjalnie winni czegokolwiek. Ale będąc szczerym, za samą profanację zwłok większość zgromadzeń na kontynencie z chęcią by ich utłukła.
- Pozwólcie, że to poprawię. - zaproponowała unosząc tym razem mechaniczną dłoń. Miała zamiar "wypalić" te nieznośne bąbelki...
Sztuczna dłoń odskoczyła w bok odsłaniając tym samym wylot miotacza ognia, który kobieta otrzymała od Madreda. Potężna fala ognia wystrzeliła z protezy, zaś Shiba mocno zaparła się nogami o ziemię, by odrzut nie rzucił ją za zakrwawione ściany za plecami.
Oczy blondwłosej istotki zalśniły niczym diamenty, na widok tego niezwykłego zjawiska, jakim było wystrzelenie płomienia z mechanicznej ręki. Czarnowłosy dziwak natomiast nadął policzki, wykrzywiając przy okazji usta w dziwnym uśmiechu, zaś jego źrenice zniknęły pod powiekami, prezentując samo białko oczu.
Nagle buchnęła potężna dawka pary.
Z ust wyższego z domniemanych nekromantów wystrzelił strumień wody, który starł się z potężnym płomieniem, sprawiając że oba żywioły zniwelowały się nawzajem, zaś po komnacie rozeszły się kłęby białego ciepłego oparu.
- Unik! -ryknął Kaze, wyskakując nagle w powietrze i wbijając ostrze kamy w sufit, tak że zawisnął pod nim, skulony tak, że jego stopy dotknęły skalnej powierzchni nad walczącymi. Shiba była jedna za wolna, strumień energii elektrycznej, wystrzelił z kłębów pary uderzając w brzuch kapłanki i posyłając ją z powrotem na schody. Jej niebieska skóra na brzuchu, została dotkliwie poparzona, zaś wyładowania skakały jeszcze chwile po wypustkach na jej ciele.
- Ouiii! -wyjęczała blond włosa istotka, odganiając kłęby pary dłonią. Po całym jej ciele skakały malutkie błyskawicę, zaś nitki zszywające usta, wręcz drżały od energii elektrycznej.
- Bierz faceta. I uwaga, to jakaś banda szaleńców i nic więcej. - Po poinstruowaniu swojego partnera niebieskoskóra sięgnęła szybko do kieszonki u jej pasa. Wyjęła z niej imbir który szybko przełknęła wbiegając na pole walki. Zamierzała wyskoczyć i po prostu złapać maniaczkę w blondzie. Nie była pewna do jakiego stopnia znają się oni na magii elementarnej i czy woda oraz elektryczność to wszystko co mają w zapasie. Wiedziała jednak jedno. Nie chce być uderzona przez piorun po tym, gdy ktoś ją wcześniej zmoczy.
Czarnowłosy nekromanta, ponownie nabrał czegoś do ust, by po chwili wypluć w stronę Kaze trzy duże bąble wody. - Rybko, rybko czemu nie pływasz? -zarechotał głośno, rozkładając szeroko ręce. Jednak cienisty zabójca, nie miała zamiaru prowadzić dialogów. Odbił się od sufitu, o który roztrzaskały się wodne bomby, jedynie lekko mocząc włosy cienia. W powietrzu były krasnoludzki więzień obrócił się wykonując piękny piruet, posyłając tym samym kame w pierś wroga. Ostrze z głośnym mlaskiem, wbiło się w ciało chłopaka... który jedynie zarechotał jeszcze głośniej, mimo krwi płynącej spod ostrza broni.
- Chodź tu rybko... -wymruczał cień, zaczynając ciągnąć wodnego maga w swoją stronę.
W tym czasie blond włosa istotka, poczęła jęczeć coraz głośniej, a wyładowania dookoła niej urosły. Jednak Shiba była szybsza, jej ociekające kwasem ciało znalazło się tuz przy magu, a kobieta, chwyciła osobnika o zaszytych ustach w objęcia. Ta uśmiechnęła się szeroko, gdy kwas zaczął wtapiać się w jej ramiona, paląc ubranie, skórę jak i powoli przedzierając się do kości.
- Ouuuo? -zapytała, słodkim głosem, zaś po ciele Shiby poczęły przelatywać potężne wyładowania. Kobieta o niebieskiej skórze, czuła swąd spalenizny, gdy jej skóra powoli zaczynała czarnieć od temperatury elektryczności.
Niebieskoskóra nie miała zamiaru puszczać swojej ofiary. Wręcz przeciwnie. W końcu ten efekt działał. - O my god and guide. Grant me help from my state and remove the grief from my body and soul for the rotation of light in darkness. Grant me thy cleanse. - wyszeptała czując jak nieprzyjemne napięcia kumulują się w jej ciele. Była zdolna nawet do tego, aby wgryźć się w oponentkę swoimi kłami, gdyby ta wyrywała się zbyt mocno.
Shiba poczuła jak oczyszczająca moc zaklęcia spływa na jej ciało, sprawiając że nagle wyładowania przestały niszczyć jej ciało. Elektryczność biegała teraz po ciele niczym po niewidzialnej skorupie, nie czyniąc kapłance żadnej szkody. Kwas zaś powoli robił swoje, sprawiając że kości lewego ramienia przeciwnika, poczęły z sykiem topić się, zaś ręka niemal odleciała już od ciała.
- OUuuuiii! -zaskrzeczał przeciwnik, by nagle gruchnąć czołem w nos An sidhe. Coś chrupnęło lekko, a z nosa popłynęła krew, gdy wygiął się lekko w bok. Shiba jednak nie dawała za wygraną dalej trzymając wroga w stalowym uścisku, ten zaś szykował się do kolejnego uderzenia swoją czaszką.
W tym czasie kompan kapłanki ciągnął w swoja stronę wodnego maga. Ten jednak zaparł się nogami, których mięśnie zdawał się wręcz rozrywać ciało od wewnątrz. Jego pięty wbiły się w ziemie, gdy mocno zaparł się o podłoże, by nagle pociągnąć za łańcuch. Siła szaleńca była zaskakująca, zważywszy na jego posturę, przez co ciało Kaze oderwało się od ziemi, a on poszybował w stronę przeciwnika.
- Zabawa cieniami... -zachichotał złotooki mag, by wypluć cieńką linnie wody wycelowaną w twarz zabójcy. Ten jednak użył swej sztuczki, by rozwiać się w cieniach i pojawić obok na ziemi. Czarnowłosy mag wyrwał zaś kamę ze swej piersi po czym chwycił porzucona przez cienia broń i zaczął kręcić łańcuchami nie zważając na to kogo może nimi zranić.
- Pieprzone dzieciaki... -mruknął człek złożony z ciemności powoli wykonując dziwny gest palcami.
Niebieskoskóra skrzywiła twarz w grymasie bólu zirytowana, że jej ciało ponownie zostało uszkodzone. Oddychanie wyłamanym nosem było dziwne.
Dziewczyna otworzyła usta i wgryzła się w szyję przeciwnika z zamiarem wyrwania jej części. W ten sposób ofiara mogłaby się udusić i oszczędzić jej kłopotu.
Shiba rozwarła swe szczęki szerzej by wgryźć się w krtań wroga, jednak blondyn jak gdyby stał się szybszy. Jej głowa z impetem ponownie gruchnęła w twarz Shiby, doszczętnie gruchocząc nos Shiby do reszty, sprawiając, że łzy wypłynęły z oczu niebieskoskórej. Krew chlusnęła z zgniecionego obiektu, który wcześniej pieczołowicie pełni funkcje nosa, zas blond osóbka wyszczerzyła się w uśmiechu, od którego nitki w jej ustach, aż zatrzeszczały. Kapłanka pod wpływem adrenaliny, napięła mięśnie naciskając o wiele mocniej niż poprzednio na ciało osobnika o grobowej cerze. Zasyczało głośno, a obie ręce wroga opadły na ziemię w kałuży krwi i roztopionych tkanek. Przeciwnik uniósł kikuty na wysokość twarzy, wyraźnie zdziwiony tym co się stało.
- Uoooji? -wyjęczał pytająco, zaś były to ostatnie słowa w jego życiu, bowiem ręce Shiby przy pomocy kwasu otworzyły i nadpaliły tors dzieciaka. Żebra jak i jelita wypadły na wierzch z roztopionych dziur, zaś złote oczy spojrzały w dół, gdy ciało opadło na kolana. Blond włosa istota jeszcze chwile starała kikutami dosięgnąć wypadających narządów, by wepchnąć je do środka, nie rozumiejąc co się dzieje. Po chwili jednak ruchy ustały, a ciało zastygło martwe na ziemi.
Shiba jednak nie mogła odpocząć, bowiem od razu zmuszona była wykonać unik, bowiem jedna z kam którą wykręcał czarnowłosy przeleciała jej nad głową. Kaze jednak nie próżnował, jego palce uformowały dziwny symbol, zaś z ust zabójcy wypłynęły słowa.
-Cienie przybądźcie.
Gdy tylko ostatnia litera zawibrowała w powietrzu, całą salę wypełniła nieprzenikniona wzrokiem ciemność, nawet Shiba która świetnie widziała w mroku nie mogła zobaczyć własnej dłoni. Poczuła jednak jak coś przelatuje obok niej, a po chwili wszystko wrócił odo normy. Jedyną różnica było to iż Kaze stał za wodnym magiem, z rękami na jego wykręconej o 180 stopni głowie. Truchło wodnego maga opadło na ziemię, zaraz potem.
- Tak bardzo nienawidzę, że nasi przeciwnicy nie chcą po prostu umrzeć. - poskarżyła się dziewczyna wyjmując safaię, którą przekształciła w...gruby szal. Owinęła go wokół szyi i twarzy, aby zakryć ten okrutnie zmaltretowany nos. - Wracamy odebrać naszego wampira. - oznajmiła oglądając pomieszczenie dookoła. Może było tu coś ciekawego? Przy tylu zabitych...a, zresztą. Wampir i tak jej coś obiecał.
Ogólne oględziny nie wiele dały, zapewne jeżeli coś tu było, to dwójka szaleńców zasypała to już dawno książkami, czy też zwłokami. Zapewne trzeba by pogrzebać, przez dłuższą chwile w tym cuchnącym miejscu, by odnaleźć cokolwiek.
Kaze wzruszył ramionami podnosząc swoje kamy z ziemi.- Jak dla mnie możemy wracać. Ale dziwi mnie czemu ten wampir sam ich nie wykończył.
- Pan pizda jest pacyfistą. - przypomniała dziewczyna. - A ten drugi pewnie nie ma kontroli nad ciałem. - dodała po chwili ruszając w dół schodami. - Aż mnie zastanawia czy oni mają ten sam stopień świadomości? Wiesz, że jakby jednemu podsunąć obiad pod nos to czy drugi musi się temu przyglądać i obejść się smakiem?
- Hymm... ten który mieszka w mieczu, zdaje się obserwować wszystko z niego, gdy jest po za ciałem. -zauważył Kaze lekko drapiąc się czystym ostrzem po brodzie. - Ale ten drugi to nie wiem... trzeba by zapytać. -stwierdził wzruszając ramionami. - Co w ogóle chcesz zrobić z tym wampirkiem?
- Zabierzemy go z nami na górę przeznaczenia. Wejdzie to się dowie co ma robić, nie wejdzie to nie nasz problem. - stwierdziła szybko Shiba. - Ich jest dwóch. Nie trzech. Ten w mieczu i ten w co ma ciało. To, że pan mieczyk może opętać pedałka nie znaczy, że jest ich trzech.
- W sumie racja... -stwierdził Kaze po czym spojrzał na Shibe.- O co chcesz zapytać na szczycie góry? Wiesz skoro chcesz tam wejść z nami to wystarczy że jedna osoba zapyta o zarazę. -zauważył.
- Jak się okaże, że mamy jedno pytanie na osobę, to bym się trochę wnerwiła. Kiro nie wpuszczę nawet na schody, aby mi tam nie zasnął na teście a tak to każdy ma swoje pytania. - zauważyła dziewczyna. - Oprócz zarazy nic specjalnie mnie nie interesuje, to prawda.
- Z tego co wiem można zadać tylko jedno pytanie, ale nie wiem czy grupą czy tez osobno... no i od moich czasów mogło się pozmieniać. -stwierdził po czym uśmiechnął się lekko. - Ja pewnie zapytam gdzie znaleźć jakieś zaklęcie które powiększa cycki, albo coś by Krio nie mógł zasnąć, to by go wkurzyło. -zarechotał cień powoli schodząc po schodach.
- Jedyna szansa w twoim życiu aby dowiedzieć się czym do diabła jesteś, a ciebie interesuje powiększanie cycków? Właściwie jak chcesz, to mogę ci załatwić na to specyfik... - uśmiechnęła się dyskretnie niebieskoskóra.
- A szczerze po co mi to wiedzieć? Jeżeli jestem jakimś demonem czy inna klątwą, to tylko ta wiedza może mi skopać życie, co nie? -zapytał, ale widać było dość jasno, iż jedynie zgrywa obojętnego. - Serio możesz powiększać komuś cycki? -zapytał jeszcze wyraźnie zainteresowany.
- Osobiście niestety nie. Ale znam alchemika który ma na takie rzeczy eliksiry. Co prawda jest w wędrówce...ale ewentualnie miał się zatrzymać w swoim rodzinnym królestwie. Może potem przypomnę sobie nazwę. Gość to John Hare. - wyjaśniła.
- To czemu nie kupiłaś nic od niego? Twoje nie są jakieś specjalne wielkie... -mruknął Kaze, szczerząc zęby i unosząc ramie by zasłonić się przed ewentualnym ciosem.
- Przyczepie ci kiedyś dwa garnki do torsu i zobaczymy jak utrzymujesz równowagę. - odparła nie siląc się na krzywdzenie cienia. Zaczynał już ją męczyć.
Cień uśmiechnął się tylko do dziewczyny, mrużąc lekko oczy z rozbawienia.
- Skoro Cie to kręci. -powiedział w końcu stając przed rozwalonym wejściem do komnaty wampira - Damy przodem-stwierdził kłaniając się w lekko komiczny sposób.
- Chciałbyś. - mruknęła i złapała go za bark, aby wepchnąć go do komnaty i nawet pośpieszyć kuksańcem w zad. - Robota zakończona! - krzyknęła pakując się do środka.
Cień wpadł do sali, masując się po tyłku, by po chwili niespodziewanie wybuchnąć.
- Ja z nim kurwa nie wytrzymam! - mówiąc to załamał ręce i wskazał wampira, który podczas ich nieboecności napalił w kominku, a teraz siedział i robił coś na drutach.- Ide się powiesić, czy coś... -stwierdził Kaze ruszając w stronę schodów na dół.
- Spoko. - rzuciła niedbale za Kaze podchodząc do Wampira - Zbieraj swoje pierdoły. Weź uzbrojenie, gotówkę i jakieś ciuchy na zmianę. Wyruszamy jak tylko przestanie padać. A i nie zapomnij parasola. Będziemy się poruszać za dnia.
Wampir wykonał kilka ruchów ręką zaplatając kolejne oczka w produkowanej skarpetce. - Nie ma problemu, póki Rubin jest blisko słońce nie jest dla mnie groźne. -odparł nawiązując do ostatniej części wypowiedzi, po czym dodał. - A gdzie idziemy?
- Tam gdzie mi się zachce. Jestem tutaj opiekunką więc bądź grzeczny i nie wchodź nikomu pod nogi. - oznajmiła zadowolona z tego jak posłuszny wydawał się wampir. - Aha. Jesteś mi dłużny za posiekanie tych szaleńców na strychu. To będzie....dziesięć tysięcy w złocie. Chyba, że masz jakiś fajny artefakt na stanie.
- Przecież nie ja kazałem Ci ich zabić... handluj z Rubinem nie ze mną. -odparł bladolicy wstając z krzesła i rozpoczął zbieranie rzeczy z pokoju. Stojący pod ścianą miecz, zabulgotał zaś, jak gdyby chichotał.
- Tak w ogóle jestem Andre, miło mi. -przedstawił się w końcu osobnik.
- Dobra, to ja może wezmę ten miecz i pójdę z nim na stronę pogadać, dobra? - zaproponowała dziewczyna chwytając ostrze. - Nie będziesz chyba podsłuchiwał cudzych targów, prawda? Jak skończę to wrócę. Oj...oby miał czym zapłacić bo może będę musiała zabrać sam kryształ. Wygląda kosztownie. - z tymi słowami uniosła miecz i zaczęła się dosyć powolnie zbliżać do wyjścia z pomieszczenia.
Gdy tylko kobieta chwyciła za miecz, z rękojeści wystrzeliły te same kły co poprzednio, jednak nie zraniły stalowej dłoni. Krew zabulgotała groźnie, zaś ze szklanych zębów na końcu ostrza począł sączyć się czarny dym.
- Zostaw go... -stwierdził Andre. - Jestem bogaty, gdy dojdziemy do Lukrozu zapłacę.
- Aha. I teraz mówisz moim językiem. - uśmiechnęła się Shiba i wbiła ostrze w podłogę. - Będę czekać pod bramą. - oznajmiła ruszając do wyjścia z zamczyska.
 
Fiath jest offline  
Stary 08-07-2013, 19:58   #243
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Sanity Knights

Burzowa noc


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HcOjpG27LEQ[/MEDIA]

Błyskawice rozświetlały niebo nad okolicą, w którym stara strażnica, twardo stała na swej warcie. Ogromne krople deszczu gęsto lały się z nieba, tworząc ścianę wody niemal nie do przejścia. Ich własne pieśni wygrywane były na dachu starego zameczku, oraz na wszystkich jego oknach i parapetach. Delikatne i lekkie, uderzenia o szkło, wspomagane były przez burzowych bębniarzy i błyskawicznych skrzypków, wszystkiemu zaś towarzyszył zimny jesienny wiatr, który wprowadzał do spektaklu dodatkową grozę. Jednak mimo ulewy, na jednym z trawiastych wzgórz nieopodal zamczyska, ktoś klęczał na jednym kolanie. Nad jego głową wisiała dziwna kopuła, chroniąca przed deszczem, by ten nie dotknął, gorejących niczym ogień włosów, czy też delikatnej twarzy. W świetle rzucanym przez błyskawicę dało się dojrzeć, delikatny znak pikowej karty, na koszuli, której skrawki co jakiś czas wyglądały, spod targanego na wietrze płaszczu.
- Mhhh uwielbiam takie zabawy, człowiek może poczuć się jak gdyby znowu był młody i niepewny. –wymruczał lubieżnym głosem Joker sam do siebie. Jego palce zwinęły się w kółko, które przyłożył do oka, niczym lunetę kierując je na zameczek.



- Część pierwszą operacji należy zacząć. –zachichotał i przykucnął jeszcze bardziej, mamrocząc coś do ukrytego w długiej dłoni przedmiotu.

~*~

Drużyna trochę na wampira musiała się naczekać, co prawda Kaze marudził o przyjmowaniu do grupy kogo popadnie, ale kto by go tam słuchał. Madred nie miał zdania w tej kwestii, zajęty uzupełnianiem paliwa w ręce Shiby, zaś Krio zachrapał tylko, co można było dwojako interpretować. Burza zaś zdawała się na złość bohaterom trwać i trwać, nic nie wskazywało na to by dziś miała się zakończyć. Chociaż odpoczynek i tak im się przyda , wszak Shiba użyła dziś już trochę boskiej mocy, a jako początkująca i samoucząca się kapłanka nie dysponowała wielkimi jej pokładami.
Andre, wraz ze swym przeklętym mieczem, zjawili się na dole po paru kwadransach. Bladolicy ciągnął za sobą olbrzymia walizkę, która napęczniała była od drobiazgów. Wystawała z niej nawet jakaś koszula i zapasowy wampirzy płaszcz.
- Nienawidzę przeprowadzek! –zamarudził głośno, ustawiając walizkę obok wierzchowca na którym spał lodowy mag.
Zapewne począłby narzekać dalej, co doprowadziłoby z kolei do eksplozji gniewu cienistego zabójcy, gdyby nie fakt, że drzwi przedsionka, prowadzące na zewnątrz nagle się otworzyły. Wkroczył przez nie jak gdyby nigdy nic, młody mężczyzna o rudych włosach, ubrany w lekką przemoczona białą koszule. Na jej piersiach, wymalowany dwa znaki karciane – trefl i pik.


Jego oczy były lekko przymrużone, jak gdyby rozmyślał o czymś głęboko, zaś dwa malutkie tatuaże w postaci zielonej kropli i żółtej gwiazdki, na myśl przywodziły iż jest on cyrkowcem. Do paska, tam gdzie normalnie trzyma się miecz, przypięty miał prostokątny skórzany pokrowiec, z którego wystawała jedna karta - As kier.
Wędrowiec zamknął powoli drzwi, które gruchnęły złowieszczo, po czym powoli począł iść w stronę drużyny, nie mówiąc nawet słowa. W jego ruchach było jednak coś, co sprawiało że włosy stawały na głowie. Nawet elfie konie zareagowały, bowiem zarżały głośno, oraz poczęły wierzgać nerwowo nogami.

Black Skin Brutes

Na szlaku przygody!


Nim Surokaze i Calamity wraz z resztą ich towarzyszy ze statku wyruszyli w drogę, załadowali tobołki żywnością (co wzbudziło kolejna fale narzekań gnoma), a także upewnili się iż wszystko zostało zabrane. Gdy mieli opuszczać już statek, podbiegła do nich jednak mała El, zaś w dłoniach trzymała…



…trzy ciekawie zdobione flakoniki, w których bulgotał jakiś płyn.
-To od gnoma. –szepnęła wpychając buteleczki w wielkie dłonie Calamitiego. – Nie chciał wam dawać tego osobiście i w ogóle jak to on, ale to jest ta mikstura którą was leczył. W razie problemów może się przydać. –stwierdziła młoda Pani doktor, po czym cmoknęła jeszcze Surokaze i Richtera w ich pokiereszowane policzki. Jakoś niezbyt przeszkadzała jej zakazana facjata Calamitiego. – Pozdrówcie Gorta! –krzyknęła jeszcze za nimi, gdy grupa ruszyła w stronę traktu.

~*~

Podróż, nie należała do najciekawszych. Głównie to szli i jedli, oraz obserwowali ślady bytności Gorta rozrzucone dookoła drogi. Oczywiście mowa o zmasakrowanych szaleńcach, oraz sporadycznych krzywych podpisach na kamulcach, które głosiły zazwyczaj coś w stylu „ Iwababababa Wielki Czarnoskóry tu był
Widać pirat radził sobie na szlaku lepiej od nich, a ponadto zabierał im sprzed nosa wszelakie zabawy. Przynajmniej tak mogło wydawać się, aż do jednego z wieczorów.
Była to kolejna zimna noc na pustkowiu. Po niebie przesuwały się chmury, zaś zimny wiatr poruszał pyłem i piaskiem. Drewno grupa zbierała głównie, z zniszczonych przez szaleńców domostw, zaś teraz siedziała właśnie przy ognisku wykonanym z tak zdobytego materiału. W kociołku bulgotała, jakaś zupa z kawałami suszonego mięsa, której doglądała owinięta w koc Bella. Nawet dwójka wojowników zmuszona była tego wieczora, do zarzucenia na siebie cieplejszych szmat, bowiem wiatr był niezwykle przenikliwy.
Jednak ten zimny wiatr przyniósł ze sobą coś ciekawego… dym i zapach spalenizny. Gdzieś na wschód od drogi cos się paliło, a po chwili faktycznie dało się dojrzeć niewielką łunę światła za jednym z licznych pagórków.
Czyżby kolejna wioska padła ofiara szaleńców, a może ktoś rozbił o wiele większy obóz?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 14-07-2013, 23:48   #244
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Potknięcie, part 1
- Dlaczego eksperymentujesz na tych, którzy zbliżyli się zbyt blisko twojej rezydencji? - zapytał blondyn, który znienacka zmienił wątek, jak i nastawienie.
- Czy może raczej, czemu nikt nie wraca po twoich “eksperymentach”? - dodał po chwili.
- A czemu taka prymitywna formę inteligencji jak Ciebie to interesuje? -odparł Nino, popijając wody z swego kielicha.
Zodiak popatrzył na Nino zdziwiony.
-Może dlatego, że on sam poddany będzie twoim eksperymentom. Poza tym, kiedy ostatnio się widzieliśmy próbowałeś mi wyciąć nerkę, na dodatek ci się udało.- Ostatnie zdanie Zodiak wypowiedział z lekkim wyrzutem.
- Jak na kogoś, kto miałbyć intelignenty, nie wychodzi ci to - blondyn zaśmiał się głośno. Jego głowa spojrzała w kierunku przygotowanych potraw. Coś mu podpowiadało, że lepiej będzie ograniczyć się do menu podawanego przez Zodiaka. Skromne, lecz sprawdzone... chyba.
- Co prawda wprawia mnie w podziw wykonanie Alfy i Bety - Faust skomplementował swego rozmówcę, zaś dziwny, nieco idiotyczny i z całą pewnością prowokacyjny uśmieszek nie schodził z jego ust.
- Ale nie takie rzeczy były już w historii tego swiata. - dodał.
- Podobały mi się zabezpieczenia w Wiltover - stwierdził, rozluźniając nieco dekolt w ubraniu, czymkolwiek ono było. - Szkoda, że zostały złamane - westchnął na koniec.
- o prostu dostosowuje swój poziom inteligencji do rozmówcy... ludzie czują się niekomfortowo, gdy przebywają w towarzystwie kogoś znacznie przewyższającego ich jakimś aspektem. -odparł Nino z błyskiem w oku, po czym poklepał Alfe po głowie. - Oni i tak są wersją wciąż niedoskonałą, ale ciesze się, że nawet nieudany eksperyment potrafi wywołać podziw u prostego ludu. -stwierdził z ciepłym uśmiechem, po czym przeniósł spojrzenie na Zodiaka.
- My się znamy? - zapytał mrużąc lekko oczy, jak gdyby starał to sobie przypomnieć. - Nie przypominam sobie... ale skoro zabrałem Ci nerkę to pewnie gdzieś ją tu mam. -dodał niezwykle wesołym tonem, który pojawił się wręcz momentalnie w jego głosie. - Nawet nie pamiętam bym robił coś kiedyś dla Witlover... ale ten czas leci, prawda?- wrócił nagle do podjętego przez Fausta wątku.
- Ciekawe czy zabijasz tych, którzy tu przychodzą do eksperymentów - blondyn rozpoczął swą przedziwną, niewątpliwie niestosowną rozterkę, niewątpliwie mająca na celu ukazać swemu rozmówcy nie tyle jakiekolwiek pokłady wyższej inteligencji Fausta, co raczej uświadomić mu, że od jego zachowania dużo zależy.
- Czy robią to sami, by nie musieć słuchać twoich słów - skończył, wyraźnie rozbawiony tym faktem. Może i był świadomy czemu krew w jego ciele buzuje w ten, a nie inny sposób, jednak... nie zamierzał z tym walczyć, jeszcze nie teraz.
-Przekomarzanie się jest może i niezwykle ciekawe, ale moglibyśmy przejść do szczegółów. Jak dużo informacji o zarazie masz, no i co konkretnie chcesz zrobić Faustowi?- Ton głosu Zodiaka zmienił się błyskawicznie, ze zwykłego wesołego tonu, stał się tonem postarzałego prawnika, który nie jedną umowę już wynegocjował. Tak na prawdę tylko Zodiak wiedział, że to nie do końca była gra.
- Ja akurat jestem całkiem poważny - stwierdził Faust.
-Więc dobrze, że to było skierowane bardziej do Doktorka.- Rzucił Archeolog.
- Jestem Luigi Nino, naprawdę kwestionujesz ilość informacji które mogę posiadać?! -niemal ryknął różowowłosy, podrywając się z miejsca, tak że cały stół zadrżał. Dość szybko jednak opadł na miejsce, zaś woda z kielicha ponownie trafiła do jego ust by trochę go uspokoić. - Twój przyjaciel zgodził się być zapłatą, zrobię z nim co tylko zechcę. Zapewne zacznę od przebadania w celu potwierdzenia niektórych ze swych hipotez. -zauważył naukowiec.
- Powtórzę pytanie. - Faust IV zakomunikował znajdującym się w jego obecności rozmówcom. Jego oczy zatrzymały się na krotką chwilę na Zodiaku, przeskakując błyskawicznie na Luigiego.
- Co robisz z ludźmi, którzy tu trafiają, lecz nie wracają? - zapytał.
- Tylko to na co się zgodzili. Każdy ma cenę chłopcze, a ja umiem spełniać życzenia. Jeżeli czegoś chce to zawsze to dostanę, ale nikt nie powie mi że zrobiłem to wbrew komuś.- podał kolejną niejasną odpowiedź Nino.
- Jako tak wielki umysł jesteś w stanie stwierdzić podatność innych na manipulację. - w tonie wypowiedzi brakowało szczególnych uczuć. Ot, blondyn przeradzał się w zwyczajnego rozmówcę.
- Bawisz się nimi mimo tego - dodał po chwili. Jego oczy mrugnęły kilka razy, jakby dla znalezienia odpowiednich słów, którego mogły przekazać jego myśli w najbliższy prawdzie sposób.
- Próbujesz być wysoko ponad innymi - kontynuował wypowiedź składającą się z luźnych, nie związanych ze sobą stwierdzeń.
Jego dłoń znalazła się na dekolcie szaty, zaciskając się na jego krawędziach. - Nie winię cię za to, że karzesz innych, za ich słabość - stwierdził w końcu blondyn. - Szkoda tylko, że zabawa w naukowca przemieniła się w zabawę w bożka - zakończył.
-Możemy nie rzucać oskarżeń i używać wielkich słów? Przyszliśmy tutaj w jednym celu, przynajmniej ja tak zrobiłem. Chcę wiedzieć jak walczyć z zarazą. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by dostać te informacje w swoje ręce. Jeśli nie chcesz mi pomagać, to po prostu to powiedz, znajdę inny sposób.- Zodiak nie potrafił rozmawiać z kimkolwiek, tak jak to robił Faust i Luigi, dlatego starał się chociaż trochę opanować sytuację.
- Bogowie to tylko wytwory ludzi którzy nie znają odpowiedzi. -stwierdził naukowiec, a woda w jego kielichu zakręciła się, w rytm ruchów jego dłoni. - Wolę nazwę stwórca. -dodał, zupełnie nie zaprzeczając słową Fausta. Następnie spojrzał na Zodiaka. - Mogę pomóc, ale moją cenę znasz. Potrzebuje obiektu do badań, który jest zarażony, a choroba już się u niego rozwinęła. Jednak oferta trwa doputy się nie rozmyślę... a miewem kłopoty z zapamiętywaniem błachostek. -stwierdził, po czym kawałek gotowanego mięsa, w końcu trafił z talerza do ust Nino.
Zodiak nie mógł już tego wytrzymać. Być może był tylko naiwnym głupcem, który jedyny kontakt z Luigim miał kilka lat temu, który dał się omotać opowieścią o jego intelekcie, który wykorzystał do rozwoju ludzkości, przez jakiś czas przynajmniej. Archeolog nigdy się nie łudził, że Nino był dobrą osobą, wiedział, że to ktoś eksperymentujący na żywych ludziach.
-Chcesz zniweczyć być może jedyną szansę tego kraju na wyleczenie się z trawiącej ją choroby, tylko dlatego, że zmienisz zdanie, że zapomnisz o błahostce jaką są ludzie? - Zodiak wściekle spytał doktora.
- Hymmm... Tak. -stwierdził krótko naukowiec i wzruszył ramionami. - Taki to już los osób które nie potrafią sobie radzić samemu. Jeżeli potrzebujesz pomocy innych, musisz godzić się z ich wymaganiami. - stwierdził rozgryzając kolejny kawałek mięsa.
- Uprzejmie proszę o wybaczenie - blondyn tym razem był już całkowicie poważny. Jego niebieskie oczęta emanowały wręcz czystością, pewnością siebie, oraz czymś... nieco bardziej.... czerwonym.
- Ale mam wrażenie, że twoje czyny są zbyt chaotyczne, bym mógł pozwolić na ich istnienie - Faust IV kontynuował wyjątkowo wręcz poważnym głosem.
- Zodiaku, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, by przywrócić temu miejscu nieco równowagi? - spytał potomka pustynnego rodu.
-Już nie. Mam zamiar udowodnić, że ludzkość poradzi sobie samemu. Nie potrzeba nam pomocy geniuszy, nigdy nie była potrzebna.- Zodiak powoli wstał.- Zaczynamy?- Spytał bez cienia emocji w głosie.
- Ohh! - krzyknął wręcz wyraźnie ucieszony słowami Zodiaka piewca równowagi.
- Luigi, jeśli pokonasz Zodiaka - jestem twój, jeśli nie, to ty będziesz mój - blondyn zaproponował swoistą umowę.
- Oczywście nie wtrącę się do końca walki, lub do momentu, gdy któryś z was będzie w tak przegranej pozycji, że uznam iż przegrał - dodał.
Zodiak kiwnął głową.
-To musiało się tak skończyć.- Powiedział do Luigiego.
Archeolog skoczył do przodu, jego oczy błyskawicznie przybrały kolor rubinów. Podróżnik chwycił za stół, po czym podniósł go i pchnął go w kierunku naukowca, jednocześnie używając fali uderzeniowej, chciał by mebel miał jak największą prędkość.
- Co to ma znaczyć! -krzyknął wyraźnie zaskoczony naukowiec, kiedy stół nagle ruszył przed siebie porywając ze sobą krzesło Nino. Plecy mężczyzny gruchnęły o ścianę, zas drewniany mebel uderzył w jego pierś przyszpilając różowowłosego do ściany... chociaż nie widac było po nim by specjalnie się tym przejął, bowiem dalej narzekał. - Wiesz jak w lesie ciężko o nowa zastawę i dobry stół?! -krzyknął unieruchomiony geniusz.
Zodiak nie odpowiedział, wystawił tylko przed siebie dłoń.
-Tora gari.- Powiedział spokojnie, podczas gdy w jego ręku formował się bąbelek powietrza.
Archeolog postanowił skorzysta z tego, że jego przeciwnik jest chwilowo unieruchomiony i uderzyć gdy był bezbronny. Bąbelek pękł, uderzając w Nino powietrzem pędzącym z siłą huraganu i silną falą uderzeniową. Zodiak powstrzymywał się nieco, nie chciał się wykończyć jednym atakiem, o którym nie wiedział nawet jak zadziała.
Bąbelek zaczął powoli pękać, gdy tuż przed strzałem, jakaś rozpędzona sylwetka wpadła przed dłoń Zodiaka. Potężna fala uderzeniowa, wystrzeliła prosto w nią, osobnik przyjął na siebie całą siłę ataku. Został wystrzelony prosto w ścianę niedaleko Nino, przez którą przebił się z impetem.
- Za ściany tez zapłacicie! -oburzył się Luigi, łypiąc groźnie na mężczyzn. - Projekt jeden zajmij się nim! -krzyknął, dotykając palcem swego dziwnego monokularu. Na te słowa, przez dziurę w ścianie wkroczyła kolejna postać, której pojawienie się było conajmniej niespodziewane, był nią bowiem...


… nie kto inny jak Faust. Który jak by na to nie spojrzeć ciągle stał też za Zodiakiem. Jedynym co ich różniło, był strój, bowiem ten który właśnie pojawił się w sali, miał typową dla blondyna czerwoną koszulę, w dłoni zaś trzymał ulubioną broń piewcy równowagi - katanę.
- Czy naprawdę tak trudno jest trzymać się prostych zasad? - zapytał niewzruszony blondyn. Uśmiechnął się do samego siebie. Cholera. Ciągle był przystojny.
Zodiak szybko zorientował się po co była kąpiel. Zastanawiał się nad jednym, czy sobowtór Fausta ma takie same zdolności jak on. Po skórze archeologa zaczęły przebiegać niewielkie wyładowania elektryczne powoli zbierające się w wskazującym i małym palcu prawej ręki. Podróżnik wystrzelił w kierunku sobowtóra błyskawicę, mając nadzieję, że jego katana zadziała jak odgromnik.
Elektrycznosć strzeliła z palców archeologa, jednak zamiast w stronę sobowtóra Fausta, poszybowała wprost do Nino. Naukowiec patrzył z pożałowaniem, na elektryczność, która uderzyła w metalową kulkę, która nie wiadomo kiedy zaczęła unosić się nad głową różowowłosego.
- Naprawdę jesteście tak głupi by używać elektryczności? -westchnął z dezaprobatę, gdy kulka zatrzęsła się lekko po wchłonięciu ataku Zodiaka. Metalowy przedmiot podfrunął do stołu zazynając powoli go odpychać, od naukowca, by uwolnić go z tego więzienia.
W tym czasie wojownik wysłany przez Lugiego chwycił mocniej swoja katanę, po czym ruszył biegiem w stronę mieszkańca pustyni. Nagle bieg przeszedł w ślizg i nim archeolog zdążył zareagować, blondyn przeleciał między jego nogami, kataną smagając łydkę mężczyzny. Krew trysnęła z świeżo powstałej rany, brocząc ostrze broni mężczyzny w czerwonej koszuli, który już podrywał się w górę za plecami Zodiaka.
W dłoniach Fausta pojawiła się jedna z jego nieodłącznych kochanek. Biała, wręcz perłowa powłoka zwiastowała coś, co wielu może nazwać dobrą zabawą. Introligator wykonał wyjątkowo dobrą robotę. Okładka była piękna, delikatnie zdobiona, zaś jej kolor przypominał blondynowi tylko jedną rzecz. Zamierzał przygarnąć dla siebie jedno ze znajdujących się w pomieszczeniu krzeseł, oraz udać się do dalszego względem walki rogu pomieszczenia.
- Ahh, tak - mruknął tylko blondyn, który był wyraźnie wykluczony z toczącej się walki. - Powodzenia, czy coś - rzucił, choć tylko on wiedział, że słowa te nie miały zarówno adresata, jak i znaczenia. W wypadku “Zabawnych Zdarzeń” gotów był uwolnić żywioł tak często kojarzony zarówno z miłością, jak i nienawiścią.
Zodiak nie zwlekając pobrał energię i przekazał ją do swoich mięśni, zwiększając swoją szybkość. Wiedział, że musi być co najmniej tak szybki jak jego przeciwnik. Archeolog odwrócił się błyskawicznie, palcami imitując pistolety, nie czekając na nic wystrzelił w przeciwnika kilkanaście szybkich fal uderzeniowych.
Archeolog obrócił się błyskawicznie, a z jego palców wystrzeliła powietrze zmieszane z energia ziemi. Pierwszy pocisk trafił klona blondyna w nogę, jednak ten mimo wyraźnego grymasu bólu, zdołał szybkimi susami uniknać reszty pocisków. Dopiero gdy trzeci z nich, a zarazem ostatni, wyleciał z palców Zodiaka, klon pozwolił sobie na przykucnięcie na rannej nodze i z grymasem bólu, za złapanie się za obolałe miejsce.
- Dziwni z was ludzie. -stwierdził niespodziewanie Nino, który wyszedł już zza stołu dłonią dłubiąc w czerwonej kropli swej sukni. - Podejmujecie walkę, które nie rozumiecie w imię dziwnych przekonań. Jesteście całkowicie nielogiczni. -dodał po czym wyszarpnął z elementu swego stroju metalowy przedmiot. Okrągła kulka, została rzucona przez naukowca w stronę Zodiaka. Jednak wątłe ramie naukowca, było o wiele za wolne dla przyspieszonego archeologa. Gdy metalowy przedmiot uderzył w ziemię wybuchając elektrycznymi wyładowaniami, Zodiaka już dawno tam nie było.
- Drogi Nino, czy ja walczę? - blondyn mruknął tylko z nad księgi. Nie były to idealne warunki do czytania, zwłaszcza, że nie miał możliwości całkowitego skupienia się na tekście. Musiał uważać na otoczenie - wątpił, że ktokolwiek będzie miał coś przeciwko złamaniu kilku jego kości.
Jego ciało było gotowe do działania, nawet, jeśli umysł znajdował się w nieco innym stanie. Obecnie był tylko wygraną. Stawką walki. Jak i swoistą puszką pandory dla tego, który wygra. Nie będąc do końca pewien czemu, uśmiechnął się szeroko. Stopniowo poznawał umiejętności Zodiaka.
Archeolog był szybki, może nie tak szybki jak strażnik równowagi, ale szybki. Bez problemu znalazł się za Nino. Uderzył, z całej siły, otwartą dłonią w podstawę pleców naukowca, na moment przekazał całą energię do mięśni tej jednej ręki.
Zodiak pojawił się za naukowce z zgięta do ciosu ręką. Szybkie wyprostowanie sprawiło iż ręka łupnęła w plecy różowowłosego, tworząc małą fale uderzeniową. Szata Nino wzdęła się od pędu powietrza, gdy ten pofrunął, przed siebie od siły ciosu, którego siła sprawiła że na czole wędrowca pojawiły się krople potu. Geniusz rąbnął w ścianę, która zkruszył własnym ciałem, cos trzasnęło przy tym mocno - był to kręgosłup naukowca, który teraz zgięty niczym litera L z pustymi oczyma leżał pod ścianą.
Klon Fausta chwycił katanę i cisnął nia w Zodiaka, który jednak zgrabnym piruetem wykręcił ciało przed atakiem, tak że broń wibrując wbiła się w ścianę.
- Ohh, gratuluję - powiedział rozbawiony blondyn, gdy księga zatrzasnęła się pod wpływem ruchu jego dłoni. Zdawało się, że ten prosty gest miał znacznie głębsze znaczenie. Może był to mentalny pogrzeb szalonego naukowca? Ot, zamknięcie ostatniego rozdziału w żywocie tajemniczego, oraz zapewne zdolnego Luigiego.
- Też gratuluje. -odezwał się głos, który okraszony został nawet delikatnymi brawami. Dobiegał on od drzwi do jadali, gdzie z lekkim uśmieszkiem, oparty o framugę, stał różowowłosy naukowiec. Mimo, że jednocześnie leżał też martwy pod ścianą.
- Ahh, tak. - Faust mruknął tylko widząc coś, co zupełnie nie zachwiało jego obecną postawą. Zdawało się wręcz, że piewca równowagi przyjął to za coś dokonanego, oraz, co znacznie dziwniejsze - straszniejszego.
- Dobrze, że twa wiedza nie poszła na zmarnowanie - blondyn stwierdził tylko, wyjątkowo pogodnie. Najwyraźniej nie trzymał on urazy zbyt długo. Lub też, nie miał powodu do tego typu akcji.
- Może opowiesz, czemu twoje klony nie są pełną kreacją? - zapytał po chwili.
Zodiak patrzył zdezorientowany to na ciało szalonego naukowca, to na niego samego stojącego przy drzwiach. Archeolog nie miał pojęcia co o tym myśleć, jeszcze nigdy nie spotkał czegoś tak dziwnego. Jego rozmyślania nie mogły trwać zbyt długo, bowiem pozostał jeszcze jeden przeciwnik. Zodiak wyrwał katanę ze ściany i zaczął biec w kierunku klona Fausta. Niewielkie wyładowania elektryczne rozpoczęły swoją wędrówkę w górę klingi, by ta po chwili była całkowicie spowita w elektryczności. Zodiak był już blisko przeciwnika, ciął mocno, na wysokości szyi.
Przeciętnemu człowiekowi ciężko jest przywyknąć do widoku śmierci. Jeszcze ciężej - nauczyć się ją zadawać i nie odczuwać z tego tytułu szczególnych kłopotów. To wszystko jednak Faust miał już za sobą. Nie czuł się szczęśliwy zabijając, jednak, technicznie rzecz biorąc - nigdy tego nie robił. On tylko odsyłał egzystencję w nieco inne, bardziej odpowiednie do utrzymania równowagi tego świata miejsce. Czym innym jest jednak oglądanie dokonywania mordu na... samym sobie. Co prawda to również nie jest główny z motywów, które kierowały piewcą równowagi. Czerwień już od dawna gromadziła się wokół jego ciała, a on odpychał ją tylko i wyłącznie dziwnym, może nawet idiotycznym sposobem. Za każdym razem obiecywał sobie, że popuści wodze szaleńczej fantazji innym razem. Że w magiczny sposób przywróci równowagę w danym miejscu.
Luigi Nino - przedziwna istota, która żyła pomimo swej śmierci. To jednak nie było to, co fascynowało blondyna. Zniewieściały naukowiec posiadał swe przekonania, był również w dziwny sposób pewien swej wyższości. Faust nigdy nie mógł być pewien swych werdyktów. Teraz jednak widział coś znacznie wyraźniej niż zwykle. Badacz, nawet jeśli nie działał z czystymi intencjami, zapewne zawsze w ten, czy też inny sposób oszukując i wykorzystując testy swych badań był... uczciwy.
Puszcza, w której teraz się znajdują nie bez powodu jest omijana przez miejscowych, miała stanowić tutejszy odpowiednik Olimpu. Nie dość, że sam Hades górował nad nią ze szczytu czarnej wieży, Kat mordował i gwałcił, czasem nawet w tej kolejności, Luigi zaś - sprawiał, że wieśniacy znikali.
Nie było nikogo, kto mógłby byś świadkiem głoszącym czystość intencji któregokolwiek z lokatorów tego miejsca. Wręcz przeciwnie. Całe było otoczone wielkim, kolczastym płotem proszącym wręcz o to, by nikt się nie zbliżał. Tym jednak, co różniło pana Alfy i Bety, było to, ile dobra uczynił.
To, że w ten, czy też inny sposób dominował nad umysłami swych gości tylko po to, by wykorzystać ich tkanki... nie było aż tak złe. Każda ze stron zdawała się zgadzać.
Faust zniknął, by pojawić się tuż za plecami atakującego jego klona Zodiaka. Biała katana pojawiła się w dłoni blondyna, zaś szybkie cięcie opadało już na plecy archeologa.
Najwyraźniej niszczenie osobników było jednym, jednak wymazywanie ich dzieł - czymś drugim, znacznie cięższym. Grzechem, przed którym trzeba było innych powstrzymywać.
Faust niczym błyskawica pojawił się za Zodiakiem, który z logicznego punktu widzenia nie miał szans zareagować . Jednak bohaterów i poszukiwaczy przygód nie często można traktować prawami matematyki i prawdopodobieństwa. Ciało Zodiaka wypełniała energia ziemi, która przyspieszała jego ruchy, zaś wzrok pozwalał widzieć nie tylko ciało. Można powiedzieć, że im umysł zdążył zarejestrować co się stało, ciało zareagowało samo. Sylwetka archeologa okręciła się dookoła własnej osi przepuszczając biały miecz, z dala od ciała. Jednocześnie po pełnym obrocie, noga podróżnika uniosła się i pełnym pędem i siłą uderzyła blondwłosego strażnika prosto w twarz. Gruchnęła kość nosowa, a czerwień zabarwiła śnieżne szaty, gdy Faust poszybował w stronę ściany. Uderzył w nią w momencie, gdy stopa Zodiaka ponownie dotknęła posadzki. W uszach strażnika dzwoniły dzwony wszystkich świątyń, a obraz wirował przed oczyma od siły uderzenia. Nos nie tyle co się złamał, a lekko wgniótł się w całą twarz, zmieniając przystojne oblicze w widok który zapewne odrzuciłby każda niewiastę. Dwa zęby wesoło wyturlały się z ust piewcy równowagi wybierając się na wycieczkę w nieznane.
Ciało Archeologa działało praktycznie bez jego woli, była to jedna z cech charakterystycznych dla ludzi takich jak, po prostu ciało zaczyna działać zgodnie z instynktem, inaczej Zodiak już dawno byłby martwą legendą. Podróżnik zatrzymał się gwałtownie, jednak jego ciało dalej było gotowe do walki.
-Co to miało być?- Krzyknął głosem pełnym pretensji do Fausta
Faust uniósł swą jakże poniszczoną przez los twarzyczkę. Nie zamierzał komentować, ani nawet głowić się czemu stało się właśnie tak. Właściwie to był tego pewien - nie mógł opierać się szaleństwu. Kosztowało go to zbyt wiele.
- Rozrywka - stwierdził spokojnie. - I podniecenie - dodał, spoglądając na Zodiaka. Wszystkie dusze, poza tą należącą do kata opuściły w tym momencie blondyna, tylko po to, by dać mu chociaż trochę energii potrzebnej do wykonania techniki boskiego czempiona. Oczy piewcy równowagi emanowały teraz wieloma rzeczami, jednak żadna nie była w stanie nawet zbliżyć się do jakże kojących idei ukochanych przez młodzieńca. Każda była szalona i pragnęła śmierci.
Tego, by wszystko w tym świecie zdołał odejść jak najdalej, stać się tylko i wyłącznie małym robaczkiem pod stopami ostatniego z katów.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PwhV9CJpOiM[/media]

- He-he.... hehehehehe - blondyn wybuchnął śmiechem bez szczególnego powodu. Jego katana zawisła na chwilę tylko nad jego głową. Krew zaczęła buzować w ciele blondyna, zaś jego wolna ręka zetkneła się z punktem presji. Chwilę po tym jego wizerunek rozmył się, by zaatakować widmem z przodu, jak i prawdziwym ciałem z lewej strony.
Tym razem jednak narzędzie szermierza nie było krystalicznie białe. Co prawda powierzchnia ostrza blondyna nie miała jak uszkodzić ciała Zodiaka, jednak pulsujący nań ogień i owszem.
Prawidłem w tym momencie było to, że blondyn przejął całkiem sporo od Kata. Zamierzał zniszczyć wszystko, co posiadał ten, który ośmielił się mu przeciwstawić.
Zodiak nie miał pojęcia co wstąpiło w Fausta, podejrzewał tylko, że ma to coś wspólnego z szaleństwem. Archeolog nie chciał zabijać towarzysza, spodobało mu się posiadanie towarzystwa w podróży, ale wiedział też, że nie może po prostu stać i nic nie robić. Podróżnik upuścił katanę, a w jego rękach znalazły się noże. Jego oczy zmieniły kolor na szafirowy, a ostrza noży pokryły się wyładowaniami elektrycznymi. Zodiak nie chciał zabić Fausta, celował w nogi i ręce. Rzucając noże użył niewielkiej fali uderzeniowej, by dać im dodatkowego “kopa”.
Zodiak stanął w pozycji bojowej a miedzy jego palcami pojawiły się noże otoczone błyskawicami.
W tym czasie Nino stał oparty o framugę uśmiechając się. Nie miał zamiaru ingerować w sprzeczki dwóch mężczyzn, był to zresztą idealny materiał do obserwacji działania choroby w praktyce.
Zodiak zaś nagle stanął w miejscu ,sparaliżowany dziwny strachem. Jego serce przeszyły zimne igły, zaś mięsnie odmówiły współpracy, gdy padł na niego wzrok blondwłosego strażnika, podnoszącego się z gruzowiska.
Faust ugiął kolana gotowy do skoku, zaś kątem oka dostrzegł dziwne zwierzęce sylwetki, które w postaci bąbelków wyrastały z jego ciała jak i broni, formując się w czarne wilki o szaleńczych wyrazach pysków.


Jeden z nich znalazł się tuż obok ucha strażnika równowagi, szczerząc kły, po których ciekła ślina, tak samo czarna jak cała sylwetka stwora. – Więc się na nas otworzyłeś… –zawył zwierz, a kropelki śliny opadły na katanę… która jak gdyby w metafizyczny sposób przygasła lekka. Kat powoli zdawał sobie sprawę, że jego sługa i czempion, znalazł sobie innego mentora, kogoś kto miał na myśli blondyna o wiele większy wpływ.
Faust ruszył pędem w stronę sparaliżowanego Zodiaka, tworzenie kopi było zbyteczne, bowiem paraliż zadziałał perfekcyjnie. Ubrany w strój inny niż jego typowa koszula, strażnik pojawił się za plecami Zodiaka, z którego boku trysnęła potężna dawka krwi. Długie rozcięcie sprawiło, że ciało podróżnika otworzyło się, ukazując organy, które pragnęły wydostać się przez otwór na wolność. Ogień z ostrza, jednak lekko przysmażył ranę, zwężając przesmyk.
Krzyk wyrwał się z ust Zodiaka, gdy paraliż ustąpił miejsca bólu, a on opadł na jedno kolano, przykładając rękę do rany, by choć trochę zatamować krwotok, w tym prymitywnym odruchu.
Zodiak był wściekły, po raz drugi zadziałała na niego ta sztuczka, ten paraliżujący wszystko strach. Na szczęście archeolog nie był zwyczajnym człowiekiem. Energia ziemi zaczęła krążyć w jego żyłach. Skrzepiając krew, budując komórki, zasklepiając rany. Mężczyzna szybkich ruchem zdjął z siebie szatę. Wiedział, że Faust jest szybki, ale wiedział też, że są w zamkniętym pomieszczeniu, a to oznaczało jedno. Mało miejsca na uniki, Powietrze zaczęło falować nad ciałem Zodiaka, po jego skórze przebiegały błyskawice. Archeolog już dawno nie był tak skupiony.
-Kami no arashi!- Krzyknął. W tym momencie jego ciało stało się epicentrum gigantycznej fali uderzeniowej, ale to nie było wszystko, z jego ciała strzelały też błyskawice, rozlewały się po całym pokoju, razem z falą uderzeniową, tłukąc naczynia, krusząc meble, była to praktycznie nie powstrzymana siła.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 14-07-2013 o 23:51.
Zajcu jest offline  
Stary 14-07-2013, 23:50   #245
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Potknięcie, part 2

- Khehehee - Faust śmiał się tylko, porzucając wizerunek nieco ekscentrycznego, lecz przyjemnego osobnika. Przez myśl przeszło mu nawet to, że właśnie wykonuje element powierzonego mu przez Luigiego kontraktu. Naukowiec właśnie będzie w stanie ujrzeć wszystko to, czego pragnął.
Przez duszę blondyna przemknął jęk. Jedno ciche “przepraszam” zostało zagłuszone przez dźwięk puszczających blondynowi barier. Tylko znając obie strony można działać w najskuteczniejszy sposób. Nawet strażnik równowagi musiał czasem znaleść się po stronie chaosu tylko po to, by znaleść złoty środek między wszystkim.



Krew przyśpieszyła w żyłach blodyna raz jeszcze, nadając mu coraz to większą pewność siebie. Właściwie to nie można stwierdzić, że uwolniony ze smyczy piewca równowagi nie myślał. Było wręcz odwrotnie. Jego umysł przyśpieszał, sprawiając że nawet trudne decyzje były podejmowane w przeciągu chwili.
Zodiak pokazał już kilka technik. Pierwszą z nich było przyśpieszanie ostrzy jeszcze przed wieżą czarnego pana. Wtedy jednak nie było możliwości by określić, w jaki sposób broń podróżnika w magiczny wręcz sposób przyśpieszała, stając się niesamowitym narzędziem służącym do jednego – mordowania. Ta wiedza jednak była dla Fausta całkowicie zbędna. Przynajmniej w tamtym momencie. Jego obecny adwersarz nie zamierzał jednak ukrywać pochodzenia swoich zdolności, w końcu czemu powinien to robić? Moment, w którym oddał strzały czystymi falami uderzeniowymi w kierunku Nino był czymś bardzo pomocnym. Niemalże tak, jak słowa nie chowającego się dłużej pod maską kartografa.

***
Nie dam rady zniszczyć ściany.- Archeolog powiedział z uśmiechem. -Nie w aktualnym stanie, moje mięśnie działają na pożyczonej energii. Bez niej zapewne bym się czołgał.
***

Jeśli człowiek widzi, tak jak Faust w tym właśnie momencie energię, która unosi się, dąży do ciała Zodiaka, rozpoczynając swoisty taniec, może przypuszczać tylko czarodzieja ogromnej mocy, lub kogoś, kto działa na zdobytej od matki natury energii. Biorąc zaś pod uwagę słowa Zodiaka...
Pozostawało tylko postawić wszystko na jedną kartę.
Blondyn ruszył przed siebie świadom tego, jak działa technika przeciwnika, lub raczej, jak funkcjonuje jego wyobrażenie o takowej. Liczył, że zaneguje nadchodzący atak, jednak w razie, gdyby jego plan nie zadziałał zamierzał kolejno wykonać ogniste uwolnienie, by znegować część siły techniki oponenta, oraz abberacji, by zwyczajnie machnąć ostrzem w podłogę, następnie kopnąć ją, tak by podłoże ustawiło nienaganną wręcz linię obrony blondyna.
Pomijając jednak defensywę, atak był wyjątkowo prosty - zamierzał pchnięciem wykonać dziurę zarównow w ciele, jak i sercu przeciwnika.
Tym razem blondyn triumfował, jeżeli chodzi o pokaz technik. Dokładniej mówiąc, zademonstrował po prostu, jak bezwartościowe wobec niego są ataki Zodiaka. Wbiegł w fale uderzeniową jak gdyby nigdy nic, jedynym co mu zagrażało to latające od siły ataku meble. Jednak stoły i szafki go nie dosięgnęły, a on dobiegł do swego oponenta, by wykonać sztych. Jednak blondyn nie mógł zanegować szybkości archeologa, która po raz kolejny uratowała mu skórę. Podróżnik ,bowiem chwycił rękę Fausta i przerzucił go przez ramię, kataną puszczając bokiem. Szalon ystrażnik, zgrabnym saltem wylądował jednak bez szkody, obok powyginanego i zwęglonego od ataku archeologa ciała, swego klona. Nino zaś niewzruszony stał w progu, zaś jego metalowa latająca kulka, zdawała się wchłonąć, całą siłę ataku która dotarła do niego.
Zodiak dyszał ciężko, czując jak uszczupla swe siły z każdym atakiem, wszak nie stronił on od używania swego daru we wszystkich niemal jego postaciach.
Na całym ciele Fausta natomiast poczęły wychodzić żyły, które sprawiały że krew pulsowała w szaleńczym rytmie. Napięte mięśnie zdawały się rozrywać skórę, zaś wycie cienistych wilków stawało się powoli coraz głośniejsze.
Zodiak patrzył na mięśnie blondyna. Powoli w jego głowie rodził się plan. Archeolog miał w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę, której Faust nie znał. Podróżnik nie zwlekał, szybko zgromadził część swojej energii w koniuszkach palców. Zodiak ruszył w kierunku przeciwnika, był szybki, tak szybki jak tylko mógł być w swoim obecnym stanie. Wiedział gdzie skierować palce, chciał uderzyć w najczulsze punkty mięśni i użyć swojej ostatniej umiejętności.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=mF3DCa4TbD0[/media]

Nawet swoisty kontrakt, który Faust zawarł z katem był usymbolizowany przez ostrze, które zaczynało mieć coraz więcej czerwieni, niż bieli na swej pięknej, białej szacie graficznej. Właściwie, to każdy człowiek mógł zostać sprowadzony do roli nie tyle broni, co nawet miecza. Jedni byli zgrabnymi katanami, floretami, inni zaś zdolni byli do opisania tylko przez nienaturalnie wielkie miecze dwuręczne, które nie tyle cięły przeciwnika, co miażdżyły jego ciało.
Czwarty uniósł swoistą kwintesecję swego instnienia ponad głowę, kierując jej cieńszą stronę w kierunku Zodiaka.
- Co to za żywot, gdy możesz tylko wybierać między oprawcami? - blondyn zamruczał cicho, ciężko bowiem było nazwać to szaleńczym rykiem. Nawet jeśli paliwo było tym samym, to silnik, który je wykorzystywał był nieco inny.
- Jestem tylko ostrzem działającym na rzecz równowagi. - kontynuował. - Jeśli coś będzie lepszym rozwiązaniem dla Niej, nagnę wszystko, nawet tracąc na tym samemu - dodał zarówno w myślach, jak i na głos. Adresat tych słów powinien być świadomy swej roli.
Nawet, jeśli było to wyjątkowo dziwne, to blodnyn nie odnajdywał w szale radości. Czymś, co było znacznie przyjemniejsze, było zadawanie bólu. Pokazanie innym, jak mało warta jest ich egzystencja. Niech będą świadomi, że ich wpływ na świat jest mniejszy, niż tego, który już stracił życie.
Faust chyba próbował odnaleźć właśnie równowagę psychologiczną, szukał rozwiązania w największym z umysłowych piekieł. Nie wiedział, czy je znajdzie.
Piewca równowagi, oraz najwyraźniej smutku zamierzał wykorzystać sprawdzoną na Psie technikę. Jego rozmycie czekało na atak, by odpowiedzieć kontrą. Może to dziwne, że nawet przy obronie musiał on atakować, jednak taka była konwencja pętają to pradawne kata. Szermież był więc gotów do swobodnego uniku i egzekucji w najpiękniejszym możliwym stylu. Klingą po szyi...
Archeolog ruszył biegiem w stronę Fausta, odbił się od ziemi z niezwykłą prędkością, wzbudzając przy tym kolejna fale uderzeniową. Posadzka domu Nino popękała od siły tego stąpnięcia, gdyby pośród opadających z nieba talerzy i resztek jedzenia Zodiak znalazł się tuż przy Fauście. Jego palce skierowały się w stronę ważnych punktów na ciele blondyna, miejsc których dotknięcie mogło przesądzić o losach tej walki. Blondyn nie spodziewał się aż takiej prędkości, ze strony przeciwnika, dopiero zaczął przygotowywać swoja kontrofensywę, gdy palce już niemal musnęły jego ciało…
Mroczny kosiarz, wisiał do góry nogami na żyrandolu, który jakimś cudem utrzymał się na suficie po ataku archeologa. Jego koścista dłoń miarowo wędrowała od kubka z prażoną kukurydza do ust, zaś przez długa słomkę, w kształcie złączonych kości piszczelowych z cichym siorbaniem sączył się napój. Muzyka łupała w słuchawkach ukrytych pod ciemnym kapturem, zaś puste oczodoły obserwowały zaciekłą walkę, legendarnego podróżnika, z szalonym strażnikiem. Jakieś niesforne ziarenko wskoczyło między zęby kostuchy, która zirytowana tym faktem, szybko je uśmierciła posyłając duszę niesfornego przysmaku, do popcornowego Hadesu. Odbyło się w to bardzo trywialny sposób, kościste palce pogrzebały po prostu w ustach, a następnie posłały zbuntowane ziarenko, delikatnym pstryknięciem, gdzieś daleko w nieznane.
Palce dotknęły ciała blondyna, zaś energia już miała dostać się do jego ciała… gdy nagle sylwetka czwartego z rodu rozwiała się niczym pustynny miraż. Ubrany w białe szaty, gryzące się z krwawym kolorem, perłowego niegdyś ostrza, pojawił się obok Zodiaka. Jego oczy nie wyrażały niemal żadnych emocji, gdy katana śmignęła w powietrzu, cichutko i płynnie przechodząc przez szyję Archeologa. Nie pomogła moc matki ziemi, która chciała zalepić rany. Było to czyste cięcie, które za pomocą pojedynczego ruchu, odczepiło głowę archeologa od jego ciała. Po chwili ciało pozbawione tego co najważniejsze, opadło na ziemię, zaś ręka Fausta zręcznie pochwyciła za włosy, odcięta głowę. Krew lała się z odciętej części, wprost na posadzkę, w pokoju który teraz wybuchł szarada odgłosów, tłuczonych naczyń i spadającego pożywienia.
Kostucha zaklaskała zaś cicho i opadając na ziemię, stanęła obok ducha archeologa, który unosił się teraz obok, ciała próbując zdać sobie sprawę co się właśnie stało.
- Uważaj z kim przystajesz… –rzekł śmierć, dając Zodiakowi ostatnią radę i wyciągając ku niemu swoją dłoń.
- Nino, nie sądzisz, że zyskałeś już całkiem dobry pokaz zdolności szaleńca? - piewca równowagi odparł smutnym, miarowym głosem. Właściwie to nawet nie przejmował się szczególnie głową, którą trzymał teraz w ręce. Obecnie była już zwyczajnym przedmiotem.
- Oi, łap - stwierdził, odkładając głowę na ziemię. Bandaże nagle zaczęły rozchodzić się po całej twarzy blondyna, zostawiając niespętanymi tylko oczy i usta. Nawet pozostałości nosa nie były widoczne, zaś kojące uczucie rozprzestrzeniało się na jego twarzy.
- Tak, tak wspaniały pokaz! -zaświergotał Nino radosnym głosem, z niezwykłą prędkością notując coś w małym zeszyciku. - Będziesz idealnym obiektem badawczym! -zachwycił się jeszcze, gdy zza jego pleców do sali wkroczyły kolejne klony, w ilości trzech Zodiaków.
- Nie mam powodu, by robić ci krzywdę. - najwyraźniej stary Faust powracał zza drzwi znajdujących się po ciemniejszej stronie mocy. Oddychał spokojnie, powoli, jakby licząc na to, że sytuacja zmieni się chociaż trochę.
Zas ciemne wilki znikały powoli a ich wycie cichło miarowo.
- Nie mam nic przeciwko twoim eksperymentom - piewca równowagi stwierdził coś całkiem... sprzecznego z tym, co działo się tutaj jeszcze kilka chwil wcześniej. - Jestem jednak świadom, że zapewne zabijesz mnie przy dowolnej okazji - stwierdził, uśmiechając się smutno.
- He? -zapytał Lugi jak gdyby w ogóle nie słuchał. - Och jesteś jeszcze przytomny! Wybacz niezauważyłem. -stwierdził z zafrasowaną miną, a po chwili w stronę Fausta poszybowała metalowa kulka, taka sama jak poprzednio skierowana na martwego juz archeologa.
- Co prawda ktoś stracił zaufanie do mnie i mych osądów. - mruknął zasmucony blondyn, spoglądając to na kulkę, to na klony Zodiaka, by w końcu obarczyć swym spojrzeniem ich twórcę.
- Może nawet słusznie, ale to za mało - dodał po chwili, wyraźnie akcentując drugą część wypowiedzi. Nim blondyn o zmasakrowanej twarzy zniknął, z jego ręki wystrzeliło kilka stworzonych z krwi strzał - dwie miały uderzyć w kulę wynalazcy, reszta w jego pozorne ciało. Głównym jego zamiarem było jednak dostanie się za plecy klonów martwego już archeologa i potraktowanie ich jęzorem płonącego ognia - mieszanką ruchów lisiej panii, jak i tych ujrzanych już na samym początku eskapady mającej na celu strzeżenie równowagi. To czy blondyn zbaczał z tej ścieżki, czy też nie - było kwestią sporną, niestety dla niego, znajomości bogów nie były tymi, w którym ma się przewagę.
Szybkość… dar którym niektórzy uwielbiają się chwalić. Coś co osiągnąć można za sprawą magii, własnej pracy lub tez boskiego daru. Jednak nawet najszybsza osoba nie jest w stanie zniknąć. // John jest
Jest to fizycznie niemożliwe, ciało zawsze pozostaje zbitkiem cząsteczek, nierozerwalnie ze sobą połączonych. Można być niezauważalnym dla oka innych, z powodu różnicy w szybkości przepływu informacji, ale mimo to ciało zawsze jest jednością.
I to było tym razem zgubą dla planów Fausta.
Blondyn walczył w czasie tej podróży z wieloma przeciwnikami. Spotkał manifestacje Bogów, wynajętych zabójców i obraz niemalże czystego okrucieństwa. Osoby które próbowały go wciągnąć w nić swych intryg, by tam niczym pająk wpuścić truciznę do ciała i zabić powolną śmiercią. Inni brutalną siłą starali się rozgnieść go niczym robaka, ale blondyn zawsze wymykał się spod ich palców, uciekał z sieci. Zazwyczaj właśnie dzięki tak umiłowanej szybkości i elastyczności umysłu.
Ale na jego drodze nigdy jeszcze nie stanął geniusz.
Różowowłosa osoba, która potrafiła robić to czym nieliczni mogą się pochwalić – obserwować i wyciągać wnioski. Przede wszystkim jednak tworzyć założenie i przewidywać, co zrobi jej oponent.
Krwawe strzały uderzyły w metalową kulkę, która zdawała się być zagraniem zbyt prostym, jak dla tak wyrafinowanego naukowca jakim było Nino. Gdy tylko powierzchni obiektu dotknęły utworzone z posoki pociski, geniusz uśmiechnął się.
Metal rozpadł się na dwoje, uwalniając chmurę fioletowego gazu, obejmująca obszar, przez który pędził przyspieszony Faust.
Blondynowi nie dane było zrealizować jego planu, specyfik zadziałał bowiem błyskawicznie. Osłabione i niezbyt wytrzymałe ciało Fausta, wchłonęło i oddało się objęciom specyfiku, w niemal natychmiastowym tempie. Faust wypadł z purpury niczym kłoda, upadając na ziemię, pozbawiony możliwości ruchu. Jego układ nerwowy wariował, zgięcie ręki sprawiało że drgało zupełnie co innego, a wszystkiemu towarzyszył ból, oraz narastająca w wielkim stopniu senność.
- Oy, po kąpieli trzeba się wyspać, wiesz? –zapytał wesoło Lugi kucając przy leżącym na ziemi Fauście.
- Do jutra - odparł tylko uśmiechnięty blondyn.
 
Zajcu jest offline  
Stary 17-07-2013, 01:03   #246
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Kolejna straży strona, część druga
Oczyszczenie

Historia pewnej świątyni Aresa była już rozpoczęta, nawet jeśli przedstawiały ją tylko i wyłącznie rozmyślania blondyna. Jednak gdy człowiek ląduje w nienaturalnie głębokim, niezdrowym śnie, nie mając szans na przebudzenie, czy nawet przewidzenie tego, w jakim będzie stanie, gdy się obudzi, umysł schodzi nieco głębiej niż zwykle, prezentując wydarzenia, które nie zawsze chce się oglądać. Tak też było i tym razem, a strażnik równowagi, który został zmuszony do pozostania w bezruchu, zdania się na łaskę szalonego naukowca miał dwa wybory.
Mógł zgłębiać się w rozterkach i rostrząsać to, co się stało, czemu został przechytrzony, próbować znaleść więcej siły, prawdopodobnie tracąc całkowicie bliskość Kata. Miał też możliwość zboczenia w kierunku wymiaru zapomnianego Boga, który zdawał sie mieć już tylko jednego wyznawcę. To również nie było dobrą opcją. Strażnik, który był coraz bliżej szaleństwa, czy też poznania drugiej, chaotycznej, strony medalu, nie powinien teraz prowadzić rozmów z kimkolwiek, kto był mu bliski. Właściwie to blondyn nie mógł stawiać żądań, nie powinien nawet prosić. Postępował zgodnie ze swoimi osądami, jednak te okazały się nie dość że mylne, to jeszcze naruszyły zaufanie Szkarłatnego, czy też Perłowego, na tyle, by ten odwrócił się od blondyna.
Chyba właśnie dlatego umysł zdecydował się pokazać mu zdażenia z przeszłości. Z czasów, w których nie pragnął siły, gdy jego umysł nie był zmącony tak wielką ilością przemocy. Gdy stronił używania brutalnych metod. Gdy był prawdziwym Faustem. Osobnikiem, z rodu zdrajców. Człowiekiem, czy też istotą mu podobną, która postara się nie uciekać do krwistych rozwiązań, jednak, gdy będzie to potrzebne sprawi, że kolor spadającego z nieba deszczu będzie tak zbliżony do pierwotnych barw Kata. Możliwe, że to nawet nie umysł, lecz dusza szukająca lekarstwa.
Wracając jednak do starożytnego budynku, światyni poświęconej jednemu z największych szermieży wszechczasów, do miejsca, które zyskało status świętego dla walczących tym właśnie orężem, oraz do historii o inkwizytorze.

Początkujący nie tylko wtedy, ale i teraz strażnik równowagi wyruszył wtedy na spotkanie z czymś, co nie było dla niego nieznane. Spędził kilka dni słuchając opowieści o magu ognia, który w imię Najwyższego niszczył miejsca kultu innych religii. Wielokrotnie zgrzytał zębami, słuchając rad młodego szermieża. Może i był mądry, zapewne polegał na swej inteligencji bardziej niż w teraźniejszości, jednak nigdy nie grzeszył nadmiarem pokory. Właściwie, to jego osobowość opierała się na czymś całkowicie innym. Ciało strażnika zdawało się być napędzanie jego pychą, pewnością siebie. Każda jego rozmowa, triumf wynikał z pewności siebie, niejednokrotnie przesadzonej. Może właśnie dlatego los dawał mu tak wiele nieprzyjemnych doznań, przysłowiowych cytryn.

***

- Właściwie, to nikt nie zdołał stwierdzić, jak intruz tworzy ogień, jednak prawie zawsze jest go wszechmiar - korzystający z niewiarygodnie szerokiego miecza półdemon nie zawsze był pomocny. Właściwie to jego opowieści zdawały się zawierać w sobie wszystko to, co blondyn zyskiwał z przydługawych faz poszukiwań i przygotowań. Słowa tubylca zawierały znacznie większą ilość całkowicie zbędnych informacji, niż czegokolwiek, co poprawi pozycję blondyna. Kolejny dzień minął więc na słuchaniu bezużytecznych plotek i pogłosek, tym razem jednak opowiadanych z pierwszej ręki. Przeciętny świadek, czy raczej ofiara aberacji odczuwała zbyt wiele, by być świadoma tego, co dokładnie się dzieje.
Nawet jeśli bosy półdemon, ostatni ze studiujących w tym miejscu sztukę miecza, dawał wrażenie sprawnego, chociaż trochę doświadczonego osobnika, to do tytułu wojownika było mu daleko. Widząc coś niezrozumiałego, lub po prostu przytłaczającego, gubił się. Tracił wtedy nie tylko to, co pozornie najważniejsze, czyli zdolność walki, ale i swą duszę. Ta wystawiona na silny szok ograniczała umysł, a poprawne postrzeganie przestawało być możliwe.
Faust nie wiedział, co sprawiało, że on nie czuł tych właśnie ograniczeń. Szanse na to, że powodem jest głupota są dokładnie takie same jak te, zawdzięczające wszystko licznym lekturom, które przeczytał. Inną, bardziej prawdopodobną wersją było błogostawieństwo Kata. Duża śmiertelnika, która została w jakikolwiek sposób rozszerzona była znacznie mniej podatna na zniekształcenia. Istniały również te, które zostały obdażone boskimi względami, stając się niemalże niewzruszonymi na niemożliwe.

***

- Gdy zabił Ishę, zdawał się śpiewać - półdemon powiedział podczas którejś z opowieści poruszył wyjątkowo smutny dla siebie temat. Jego oczy zdawały się przygasać gdy tylko wymienił to konkretne imię. Nawet, jeśli było to tylko mylne wrażenie, to Faust mógł przysiąc że ognisko zaczynało dziwnie przygasać, a drzewa szumiały jakby nieco intensywniej. Nawet ziemia zdawała się być obca, jakby odrzucała swych synów, tylko po to, by nie musieć być swiadkiem tej właśnie opowieści. Wiatr rozrzucił blond włosy dwójki, by wraz z koronami drzew tworzyły swoiste odgrodzenie od zewnętrznego, nieprzyjemnego świata.
W tym jednym momencie nie tylko Faust, ale i półdemon mógł przysiąc że na świecie znajdują się tylko dwie osoby. Strażnik równowagi, który stracił już swój żywot, porzucił bliskie mu osoby, oraz istota, która utraciłą bliskich i jest gotowa na porzucenie samego siebie. Dwójka tak podobna, a tak różna.

- Panie, którego ogień grzechy wybacza, o Najwyższy
O wielki, który innym winy przebacza, o Władco Ognia
Przyjmij błędną owcę w ramiona swoje, Pasterzu mój
Niech ujży ogromne królestwo twoje, Ognisty Demonie


Nawet jeśli te słowa w relacji półdemona posiadały wiele przerw, z których każda stanowiła swoistą batalię toczoną z samym sobą, z wewnętrznymi wrogami, stworzonymi tylko i wyłącznie przez słabość śmiertelników, to Faust zarejestrował w swoim umyśle sam tekst. Co prawda pieśń zdawała się zawierać sprzeczne informacje, ciężko bowiem działać w imię “jedynego” boga, zapraszając swoją ofiarę do królestwa Ognistego Demona. To, kim jest owy Władca Ognia było jeszcze innym problemem.
Tym razem jednak było to coś, co dawało piewcy równowagi pojęcie o tym, z kim naprawdę przyjdzie mu się zmierzyć.

***

Po licznych chwilach spędzonych z półdemonem nadszedł moment, w którym Faust opuścił obozowisko. Kilka chwil, w których irracjonalne poczucie niepewności prowadziło chaotyczny taniec wokół blondyna, a ślina magicznie przestała się produkować i strażnik równowagi znalazł się przed miejscem swej próby. Co prawda do dopełnienia jego wyobrażenia brakowało wielkich drzwi, których poruszenie sprawiało że człowiek nie mógł już zawrócić, jednak gęsto rozsiane kolumny dawały wrażenie swoistych krat, które trzymały znajdujących się w środku więźniów.
Do nozdrzy blondyna dopiero po chwili dotarła woń spalonych ciał, która najpewniej na stałe wdarła się w to miejsce. Już w tej chwili Faust wiedział, że z tego spotkania nie wyjdzie jako absolutny zwycięzca. Nawet jeśli zdoła przekonać intruza do opuszczenia tego miejsca, czy, co znacznie gorsze, pokonać go, zapach pozostanie, a miejsce nigdy nie wróci do swego naturalnego stanu.
Stolica szermieży może w najlepszym wypadku zostać tylko monumentem, miejscem pielgrzymek, by w chociaż najmniejszy sposób pozostać przy swej roli wobec adeptów sztuki miecza. Faust mógł oczyścić to miejsce, jednak nie był w stanie cofnąć czasu.
Wbrew swej woli wyobraził sobie wielkie, drewniane drzwi znajdujące się między kolumnami, powoli otwierające się w miarę tego, jak strażnik zbliżał się do tymczasowej twierdzy intruza. Wewnątrz wizji światło powoli wytaczało się wraz z otwierającymi się drzwiami. Gdy te stały otworem blondyn zamrugał. Dopiero teraz widział miejsce, w którym będzie musiał zaryzykować tak wiele.
Wszystko poza jednym zdawało się być na swoim miejscu. stare kolumny potrzymywały dach przedziwnej konstrukcji, pokazując że intruz nie próbował jeszcze zniszyć budynku. Dopiero po chwili świadomość czwartego z rodu zdrajców zarejestrowała powolnie trawiący ciała byłych mieszkańców tego miasta ogień. Nawet jeśli mięso skwierczało, to płomień zdawał się głaskać tylko otaczające go mury. Niszczył to, co tworzyło to miejsce, nie naruszając samej konstrukcji.
Faust odruchowo przygryzł wargę. Chciał w tak prosty sposób zażegnać chociaż część zbierających się w nim wątpliwości. Bezmiar płomieni sprawił, że odziany w czerwień piromanta był nie do zlokalizowania.
- Oi! - blondyn krzyknął, jakby na przywitanie ze swoim przeznaczeniem. Nie odczuwając żadnej reakcji otaczającego go żywiołu zawołał raz jeszcze. Wielkość jego duszy zdawała sie delikatnie wykraczać poza rozmiary jego ciała. Pewność siebie emanowała wręcz ze strażnika równowagi. Nie miał jak odnieść całkowitego zwycięstwa, jednak nie zamierzał zadowalać się czymkolwiek, co świadczyłoby o jego porażce.
- Mógłbym cię prosić, abyś opuścił to miejsce? - nawet jeśli te słowa brzmiały idiotyczne, strażnik równowagi czł się zobligowany do ich wypowiedzenia. Coś wkoło zdawało się proponować mu, by ruszył, walczył, pokonał przeciwnika. Tak jest prościej. Przyjemniej. W odpowiedzi dzierżyciel perłowej katany usłyszał tylko głośny rechot. Najwyraźniej ta opcja nie była tą, która zakończy to spotkanie.
- Czemu pragniesz zniszczyć to miejsce? - zapytał spokojnie intruza. Po raz kolejny werbalną odpowiedzią był śmiech. Przykry, raniący serce słuchacza, sprawiający że ciernowy łańcuch powoli zacieśniał się wokół duszy blondyna. Nim ten zdążył jednak odczuć jakikolwiek dyskomfort, w jego kierunku zaczęło szybować kilka ognistych pocisków.
Faust, który wręcz słynął z szybkości uniknął każdego z nich. Ominięcie wystrzelonych z takiego kierunku pocisków nie było wyzwaniem nie tylko dla kogoś o zdolnościach strażnika równowagi, właściwie to nawet przeciętnie uzdolniona osoba zdołałaby uniknąć tego ataku. Niestety, w tym momencie było za późno. Każdy z pocisków był tak naprawdę pułaką, zaś gdy znalazły się nieco za ciałem odzianego w czerwoną koszulę osobnika wybuchły.
- Najwyższy jest jedynym wspaniałym
Dzięki niemu stałem się wybranym
Bogowie są tylko owieczek złudzeniem
Czy zgodzisz się z moim stwierdzeniem?
- intruz zapytał jak gdyby siła, która sprawiła że blondyn przeleciał blisko dwa metry do przodu nie była niczym, co mogło zranić swój cel. Kapłan, czy raczej mag ognia mówił obrzydliwie spokojnym głosem, który, wraz z oddalaniem się od epitetu opisującego Najwyższego, zaczynał być coraz bardziej nacechowany negatywnymi emocjami. Ostatnie słowa były niemalże krzykiem, pozwalającym tylko i wyłącznie na przytaknięcie. Każda inna odpowiedź była prośbą o rany.
- Bógów jest wiele. - zaprzeczył Faust. Wraz z jego spokojnymi słowami pod nogami pojawił się ognisty krąg. Blondyn odskoczył w tył, oddalając się od epicentrum tego ataku.


Wieża ognia pokryła koło o promieniu niemalże trzech metrów od miejsca w którym pierwotnie znajdował się blondyn. Nawet jeśli Faustowi udało się uniknąć głównej eksplozji, to czerwona koszula zaczęła żażyć się najbardziej żywym ze wszystkich kolorów - tym, płynącym tylko z prawdziwych płomieni. Odruchowo zrzucił z siebie płonący element garderoby, zaś ciało nie odczuło nawet grama chłodu.
- Każdy ma prawo oddawać cześć temu, kogo uzna za odpowiedniego jego modłów - stwierdził blondyn. Pod jego nogami po raz kolejny pojawił się mały, napisany żywym ogniem, runiczny znak. Tym razem wieża wyrosła znacznie szybciej, zaś nawet nieosiągalna przez tak wielu prędkość okazała się niewystarczająca. Lewa ręka blondyna powoli skwierczała, zaś ból promieniował na całe ciało.
- Czyż Najwyższy sam w sobie nie jest istotą miłosierną? - zapytał blondyn. Kolejne uderzenie, tym razem prosto w klatkę piersiową sprawiło, że ciało zetknęło sie ze znajdującą się niedaleko kolumną. Gdy Faust upadł na ziemię, wypluł nieco krwi ze swych ust. Spojrzał w kierunku bolącej dłoni. Szczęśliwie pęd powietrza ugasił dłoń, pozostawiajac na niej tylko kilka obrzydliwych ran.
- Czy nie śpiewałeś o Ognistym Demonie? - kolejne pytanie padło z ust strażnika równowagi. Mężczyzna o nagim torsie szykował się do kolejnego uderzenia. To jednak nie nadchodziło. Tym razem jego ciało mogło chociaż chwilowo odpocząć.
- Czy nie jest on czasem jednym z zapomnianych bogów? - kolejne pytanie sprawiło, ze intruz opuścił stworzone przez morze ognia schronienie.

[img]http://i.imgur.com/y3wVTab.jpg
[/img]

Nawet jeśli jedynym ruchem, który wydawał osobnik był ten w kierunku Fausta, to falujące płomienie sprawiały wrażenie, jakoby jego sylwetka tańczyła. Pozostałości po spalonych ofiatach wolno zataczały szerokie koła wokół jego ciała.
- Ktoś wydaje się być zbyt bystry, prawda Najwyższy?
Niech ogień oczyszczenia będzie chytry, O Władco Ognia!
- po raz kolejny odniesienia do swego boga sprawiały, że przepełniony emocjami głos wracał do stanu “wyjściowego”, pełnego stoickiego wręcz spokoju.
Najbardziej gwałtowny ze wszystkich żywiołów zagłuszał słowa blondyna. Płomienie zaczynały tańczyć, radując się nowym pokarmem, który będą mogły pochłonąć wewnątrz tych murów. Usta Fausta przestały się ruszać. Jego postać wydawała się zniknąć.


***

- Nie sądziłem, że uda ci się przepłoszyć z tąd tego gościa - powiedział półdemon. Minęły trzy tygodnie od rozmowy, która przeistoczyła się w pojedynek. Ciało blondyna nadal było obolałe, a nawet najróżniejsze mikstury lecznicze adepta miecza nie były wystarczające by postawić Fausta do pionu. Potrzebował odpoczynku. Jego pamięć ciągle nie była w stanie poznać tego, co dokładnie stało się pod kamiennym dachem. Czwarty z rodu zdrajców nie mógł być nawet pewien tego, czy to on wyszedł zwycięzko z tego pojedynku. Zgodnie z relacją półdemona ogień trawiący świątynię Aresa zgasł dopiero po trzech dniach. Potyczka mogła zakończyć się w sekundzie, w której dwójka była zdecydowana, by walczyć. Dokładnie tak samo mogła jednak toczyć się przez dwa, czy trzy dni. Jednak ilość bandaży na ciele Fausta, jak i wlanych była tym, co sprawiło, że jeszcze żyje.
- Nie wiem - odkąd strażnik równowagi odzyskał mowę, powtarzał te słowa jak mantrę. Nie mógł pogodzić się z luką w pamięci.

***
Blondyn mógł tylko zgadywać, czemu właśnie to wspomnienie zostało mu pokazane wewnątrz pułapki Luigiego. Może to była wiadomość od Kata? Faust powinien zaufać tym, którym może. Poczuł napływający do jego ciała wstyd. Nie chodziło tutaj o śmierć Zodiaka. Istnienie tego osobnika zdawało się być czymś na tyle małym, trywialnym, by nie przyciągać uwagi Fausta.
- Przepraszam - jego dusza wypowiedziała te słowa w kierunku kata, wiedząc, że wszystko i tak zależy od jego kaprysu.
 
Zajcu jest offline  
Stary 22-07-2013, 18:51   #247
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wiersz dawno nie pojawił się w tej powieści
Mimo że mądrości wiele w sobie mieści
Tak więc czas by poetycki wątek powrócił
Historię o naukowcu nam zanucił.

Otworzył swe oczy Faust powoli,
Świadomy iż wszystko go boli,
Pobudka była istnie Prometejska
Do stalowego łoża sylwetka przypięta.

Niemal całkowita ciemność go otaczała
Jedyne światło migotliwa lampa rzucała
Bulgoty i gwizdy do uszu docierały
Czyż nie tak rodzą się najgorsze koszmary?

Do podziemnego laboratorium Faust trafił
Z którego nikt wcześniej uciec nie potrafił!
Miejsca gdzie wielu dzielnych podróżnych
Trafiło do słojów i próbówek, różnych.

Nadgarstki i kostki stal krępowała
Na ciele nie pozostała żadna rana
W stroju Adama tkwił on w mroku
Zodiaka szczątki znajdowały się z boku .

Pokrojony na kawałki kompan dawny
Nie był już jak niegdyś twardy i sprawny
Jednak nie o niego tutaj chodziło
A o Nino który przywitał się zawiło.

Słowa płynęły z ust naukowca
Kierującego się logiką chłopca
Butelkę wina sobie otworzył
Romantyczny nastrój powoli tworzył.

Skalpel w jego dłoni jak kochanka tańczył
To on będzie dziś w nocy Fausta niańczył
Jednak nim to spotkanie nastąpić miało
Różowowłosy zapytał się dość nieśmiało
„Jak się czujesz teatralny szaleńcze?
Mam nadzieje że za szybko Cie nie zamęczę”
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 27-07-2013, 20:46   #248
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Ugoda. Odroczenie.

Istnieje wiele “boskich” przedmiotów. Jednym z nich jest coś tak przyjemnego mieszkańcom Olimpu jak wino. Piękna ciecz, która wbrew swej podobizny do najbardziej śmiertelnej ze wszystkich, płynącej w żyłach wszystkiego, co słabe, nie posiadała jednak tej dziwnej, odrzucającej, metalicznej woli.
Wino łechtało wszystkie zmysły, zapraszając do wspólnej zabawy. Kusiło wszystkich, często rozpoczynało zarówno biesiady, jak i orgie, stając się tym samym jednym z głównym symboli boskiego Fauna - Bachusa.
Spętane ciała rodu zdrajców czuło się dziwnie przyjemnie. Najwyraźniej fakt skucia odpowiadał wszystkim genom, które zostały mu przekazane przez nieszczególnie szlachetnych przodków. Ot, najzwyklejszy w świecie koniec dla człowieka, który urodził się, by zawieść większość tych, którzy położą w nim swe nadzieje.
Ciało blondyna rozpadło się, przybierając postać ulubionego trunka Bachusa. Nie to było jednak najdziwniejsze, lecz fakt, że blondyn zaczął powoli wynurzać się z niedawno otwartej butelki.
- Przyznam, że takim gazem jeszcze nie oberwałem - stwierdził nagi blondyn. Uśmiech nieśmiało pojawiał się na jego twarzy, przebijając tym samym warstwy narastającego smutku.
Zbytnio zaufał swoim osądom, dając ponieść się sytuacji. Teraz zaś musiał zdać się na łaskę jednego z dziwniejszych bóstw, które kroczyły na tym świecei.
- Czy mógłbyś porzucić wizję sekcji mego ciała? - zapytał uprzejmie, wracając do ukazanych mu w trakcie sennych marów “korzeni”.
- Zapewne wolałbyś wysłać na mnie armię... mnie, obserwując swym pozornie niezniszczalnym ciałem jak walczę w czymś znacznie gorszym, niż bratobójczy bój? - zapytał po chwili.
Dusza blondyna szukała jednak kontaktu z katem. Jeśli potomek rodu zdrajców miał wyjść ze zdarzenia cało, musiał rozmawiać na więcej niż jednym froncie.
- Kacie? - pytający głos wychodził z duszy blondyna, promieniując na otoczenie. - Mój osąd najwidoczniej był błędny, jednak - w momencie tej właśnie kwestii blondyn zatrzymał się na dłużej, z trudem wypowiadając następne słowa. - Nie jestem, i zapewne nie będę bogiem, a jako śmiertelnik, będę się mylił.
- Tego nie przewidziałem. -stwierdził Nino, a jego oczy zabłyszczały w blasku lampy, zaś ręka zatańczyła na notesie. - Rozszczepienie cząsteczkowe, w celu związania się z winem i ponowna rekonstrukcja, wspaniałe... -odparł naukowiec, opadając na wygodny fotel, stojący przy stoliku z winem. Skalpel tańczył w jego drugiej dłoni, by nagle zatrzymać się. Brwi opadły lekko, a facjata przybrała urażonego wyrazu, zmienna niczym kaprysy samych bogów. - Przecież nie pozwalałem Ci uciekać! Wróć na swoje miejsce ale już! -stwierdził ostrzem narzedzia wskazując na metalowy stół.
“- Teraz zaczynasz mówić... gdy twoja duma i żądze, okazują się zbyt słaby by Cię uratować?” -odpowiedział Kat, którego ton głosu wyraźnie wskazywał na obrazę. “- To że nie uzyskasz boskości udowodniłeś już dawno, jesteś zbyt pyszny jeżeli kiedykolwiek myślałeś, że dostąpisz takiego zaszczytu.
- Mimo wszystko spodziewałem się bardziej... psychologicznych badań na temat szaleństwa - Faust streścił swe wątpliwości. Spojrzał na różowowłosego dokładniej niż wcześniej.
- Tak chyba nawet byłoby ciekawej - stwierdził, naśladując poprzednie działania Nino. Uśmiech ciągle widniał na twarzy potomka rodu zdrajców, nawet pomimo znajdowania się w stroju Adama.
- Widziałeś, czy nawet zesłałeś me senne wspomnienia. - dusza blondyna odparła szczerze. Zdawało się, że ilość ubrań na ciele mężczyzny była proporcjonalna do ilości wychodzących z jego ust kłamstw.
- Czasem trzeba upaść, by odnaleść stare postanowienia - Faust dodał po chwili. Smutek przyćmił blask jego duszy, rozmywając się, gdy otworzył usta po raz kolejny. - Błędy nie są porażką. One dają tylko informacje zwrotne. Dokładnie tak samo, jak to wydarzenie - zyskałem wiedzę, nawet jeśli nie była ona tego warta, lub też potrzebna mi do szczęścia. - zakończył.
- Och porozmawiać tez porozmawiamy. -uspokoił Fausta naukowiec, gdy jego twarz ponownie nabrała łagodnego wyrazu. - Aczkolwiek najlepiej się rozmawia w czasie operacji, prawda? -zapytał a jego brew drgnęła w lekkim tiku nerwowym.
“- Ty jednak nie zyskałeś tylko informacji, ale też jego. -mówiąc to Kat, zdawał się pokierować głową Fausta, w stronę ciemności za stołem. Błysnęły tam na chwile czerwone oczy, jednego z wilków, który warcząc cicho, krążył w mroku. - Zdobyłeś coś, co może być twoją zagładą. -dodał zapomniany bóg, po czym jak gdyby westchnął głośno. - Ale jak sam wiesz, też popełniłem kiedyś błąd, dla tego zmieniłem swoją ścieżkę. -można było to uznać za akt przebaczenia, mimo iż srogi i jak zawsze twardy ton na to nie wskazywał. - Czego ode mnie oczekujesz. Twoja sytuacja i tak jest beznadziejna. -dodało ostrze, by strażnik równowagi, przywrócony do obowiązków, zbytnio się nie rozluźniał.
- Wolałym odmówić, rozcinanie mego ciała nie wydaje się szczególnie przyjemne - blondyn podzielił się swymi odczuciami, z dziwnym, potencjalnie nawet szczerym uśmiechem na ustach.
“- “Wilk” - tak bowiem Faust nazwał znajdujące się w nim szaleństwo - może być tylko powodem, dla którego jeszcze bardziej zrozumiem równowagę. - stwierdził. - Ty również nie cały czas byłeś po “perłowej” stronie świata. - powiedział, nie mając jednak zamiaru urazić duchowego rozmówcy.
- Nie oczekuję zbawienia, czy magicznej deski ratunku, chcę tylko byś był mym mentorem tak, jak przedtem - zakończył, zaś słowo “mentor” zdawało się odnosić zarówno to wątku protektora, jak i nauczyciela.”
“- Niech tak będzie... tylko uważaj by w chwili słabości nie dopadł Cie twój drapieżnik.” - odparł Kat, zaś w tym samym momencie Lugi poderwał się z fotela i łupnął dłońmi o blat stołu. - CZEMU JESZCZE NIE WRÓCIŁEŚ NA MIEJSCE?!- ryknął, a kropelki śliny, pofrunęły w stronę Fausta, by uderzyć o jego twarz i tors.
- Oi oi, nie musisz być tak źle nastawiony - stwierdził blondyn. Jego twarz nagle przekazała zewnętrznemu światu wyraz ogromnego smutku. - Jestem zbyt nieuczciwy, by ufać ludziom - stwierdził, spoglądając na stojącego Luigiego.
- Nie wiem, co mi wytniesz, a raczej... co zostawisz - tym razem zaśmiał z opowiedzianego przez siebie dowcipu.
- Zostawię wszystko, w słoikach. -odparł naukowiec całkowicie zmieniając ton swej wypowiedzi. - A więc co czułeś, gdy ogarniała Cię zaraza? -zapytał jak gdyby prowadzili pogawędkę przy herbacie.
- Oddając się zarazie, pozornie, jesteś w stanie zrobić wszystko - streścił krótko blondyn. - Nie jestem pewien, jak dokładnie to działa, jednak każda szalona osoba w otoczeniu zwiększa szansę na to, że się zarazisz - dodał po chwili, z dziwnym uśmiechem na ustach. Jeśli Nino nie był jeszcze szalony, to w niedługim czasie może zacząć odczuwać tego efekty.
- Plaga atakuje, gdy postępujesz wbrew sobie i swoim zasadom, niezależnie od motywów, które do tego cię skłoniły - zakończył, spoglądając niepewnie na zapełnione wnętrznościami słoiki.
Palce trzymające ołówek zatańczyły po notesie, zapisując każdy dźwięk, który wydał nagi strażnik. Nino wyglądał na żywo zainteresowanego, jego słowami. Gdy uchwycił wzrok blondyna, uśmiechnął się lekko. - Twój towarzyszy, był ciekawym obiektem badań... jego organy będą wielce użyteczne dla nauki.- wytłumaczył rzeczowym tonem.
- O, widzisz, przygotowałem ci już ciało w imieniu mojego - Faust zaśmiał się cicho, zaś rozbawienie tylko na kilka sekund zdominowało wątpliwość, ta zaś wróciła z jakby zwiększoną siłą. Wilk w duszy zawarczał, by po chwili obrazić Nino, oraz jego pokolenia do siedmiu matek i bękartów, czy też pogrobowców w tył.
- Ciekawe czy zmieniło się jakoś pod wpływem pobieranej z ziemi energii? - zapytał po chwili.
- Co ciekawe nic a nic. -odparł naukowiec jak gdyby od dawna polemizowali na ten temat. Jednak słowa nie wypłynęły z ust tego który siedział na fotelu, zaś jego idealnego sobowtóra, który wyłonił się z mroku, tuż obok słoika. - Widać, był on w stanie tylko na chwilę przystosować, energię planety, co zresztą sprawdziłem. -dodał, po czym trzeci Lugi pojawił się za plecami Fausta, z notesem w dłoniach. - Jak sądzisz czy twoje ciało, przeszło zmiany po kontakcie z chorobą?
- Bazując na tym, że raczej nie jesteś hmm... pojedyńczy, a śmierć nie zamierza wziąć cię w swe ramiona gdy Zodiak wykończył pierwszego “ciebie”, zapewne jesteś świadom tego, że dusza istnieje - Faust powiedział wszystko spokojnie, powoli, akcentując wątek egzystoncjonalny.
- To właśnie na niej szaleństwo odciska swe piętno, wykorzystując uśpiony potencjał każdej istoty, by wzmocnić kogoś, kto na to nie zasłużył - stwierdził, rozglądając się w okolicy. Nie był pewien, czy jest to możliwe, jednak skupił się na otoczeniu. Tak wiele razy oddziaływał bezpośrednio na duszę, niemal nigdy - pozytywnie. Jednak bliski kontakt jest czymś, co wyjątkowo intenstywne. Przypomniał sobie wymiar kata, jego duchową postać, spojrzał na otoczenie raz jeszcze, pełen nadziei, że zdoła zidentyfikować, gdzie dokładnie znajduje się dusza Luigiegio. Nie miał złych zamiarów. Nie zamierzał walczyć. Chciał tylko dodatkową kartę przetargową.

http://i.imgur.com/bbqol2B.gif

- Może chciałbyś się przekonać? - zapytał, zaś zapalony papieros magicznie pojawił się w jego dłoni. Każda sekunda, w której dym leniwie unosił się w powietrzu sprawiała, że uśmiech blondyna był coraz szerszy. Twarz blondyna, wraz z jego kozią bródką zdawała się nie tyle dawać wyzwanie światu, co po prostu mając głęboko w czterech literach szkodliwe właściwości używki. Faust miał wiele większych problemów.
Tylko że duszy naukowca tu nie było. Nawet Kat, który postanowił pomóc w poszukiwaniach, nie znalazł ją w tym pomieszczeniu... każdy z obecnych tu Nino był pusty, niczym zwykłe nieużywane pudło.
- Dusza to stek bzdur, którym wieśniacy tłumaczą sobie to czego nie rozumieją. -oznajmił ten na krześle. - Szaleństwo atakuje umysł, nie zaś wymyślona przez głupców personifikację istnienia. -dodał, zaś na jego twarzy powoli zaczął pojawiać się wściekły grymas.
- A przekonać, przekonam się gdy przeanalizuję twe ciało. -dodał ten przy słojach, zaś jedna z czerwonych kropel jego sukni, zaczęła lekko pulsować.
- Patrząc racjonalnie, bogowie też nie istnieją - Faust zaśmiał się głośno. Włożył papierosa do ust, raz za razem wciągając w swe ciało nakrotyczną substancję. - Czemu jednak spotkałem kilku z nich? - zapytał, szczerze zaciekawiony tym faktem piewca równowagi.
- Moje ciało dostaniesz prędzej czy później, jednak ja proponuję ci znacznie więcej obiektów testowych, coś, co wiele osób nazwałoby morzem trupów. - nawet jeśli czwarty z rodu zdrajców nie miał w planach nic wspólnego z przyczyną ich zgonów, może poza małym “wyrównaniem” rachunków.
- Niektóre z nich dają ci to, czego potrzebujesz, a ja - odłożył papierosa od ust, zaś nieograniczona wręcz radość zdominowała jego mimikę. - Będę wisieńką na torcie - odparł.
- O kim dokładnie mówisz? -zapytał Nino, siedzący na fotelu nalewając sobie kolejną porcję wina.
- Większość tych, którzy wychodzą mi na przeciwko jest... - Faust zamilkł na chwilę, mając kłopot ze znalezieniem słowa, które idealnie wyrazi naturę zjawiska. - Odmienna - powiedział w końcu, uśmiechając się szeroko.
- Zaś ci, którzy są moimi sprzymierzeńcami - strażnik równowagi spojrzał z małą doza smutku na resztki Zodiaka. - Prawdziwymi sprzymierzeńcami, są jeszcze bardziej interesujący - dodał.
Jego głowa przechyliła się nieco, by ujrzeć Nino z nowej, nieco krzywej perspektywy. Czy to mógłby być dobry sprzymierzeniec?
- Nie wspominając o tym, że zapewne nie zdołam opierać się pladze w nieskończoność, a ty będziesz mógł oglądać każde kolejne jej stadium - dodał, nie zwracając uwagi na to, że targuje swym własnym ciałem.
- Chcesz bym opuścił swoja siedzibę, ufając Ci tylko na słowo? -zapytał jeden z trzech naukowców, a jego dłoń zaczęła delikatnie masowac podbródek. - Gdzie niby mieliby być Ci wrogowie i sojusznicy? -zadał kolejne pytanie, zas cała trojka zaczęła zataczać dookoła Fausta koła.
- Mam wrażenie że nie masz szczególnych problemów z umieraniem - stwierdził pełen powagi blondyn. Nawet jego głupi uśmieszek na chwilę zyskał coś z wyniosłości.
Jego ręka delikatnie gładziła kozią bródkę, jakby podkreślić proces myślenia, który właśnie zachodził w jego umyśle.
- Wrogowie, niestety - wszędzie. Sojusznicy - zapewne niedługo znajdą się w Lukrozie - odparł.
- A czego ty byś chciał w zamian? Każda wymiana ma swoją cenę, jaka jest twoja, za co sprzedajesz sojuszników i wrogów? -zapytał niezwykle poważnym tonem Luigi.
- Z wrogami, jak można sie domyślić - nie sympatyzuję. - Faust westchnął. - Jeśli zaś chodzi o sojuszników - każdy z nich jest co najmniej równy mi, w sile bojowej, w umyśle, jak i w szaleństwie - nawet jeśli to ostatnie było tylko ślepym trafem, to blondyn był prawie pewien, że jest bliskie prawdy. Może czarnoskóry nie dał zaszkodzić swym ideałom. Może.
- Nie jesteś typem, który z przyjemnością podzieliłby się swoją wiedzą, czy umiejętnościami. Chyba właśnie dlatego zamierzam tylko przedłużyć swój żywot o kilka dni, czy tygodni. - dodał.
Bri naukowca zbliżyły się do siebie gdy ten zmrużył lekko oczy, wszystkie jego ciała wyglądały na zamyślone, stojąc w bez ruchu. Dopiero po chwili czerwona częśc sukni jednego z nich zabulgotała, wypluwając z siebie kontrakt.
- Zgodna... odsunięcie twoich badań w zamian za inne obiekty. -stwierdził, podając lekko lepiący sie od dziwnego płynu papier z treścią umowy, oraz równie kleiste pióro i kałamaż.
Faust przejrzał treść dokumentu w milczeniu, by po chwili podpisać papier. Kolejny diabeł gotów by odebrać mu wszystko.
- Oddasz mi moje ubrania? - zapytał po chwili.
- Owszem... dam Ci ubranie, transport... oraz sojuszników.. -odparł geniusz, chwytając za papier i zwijając go w rulon. Gdy pergamin został zwinięty... Nino otworzył szeroko usta i wepchnął w nie umowę, by po chwili połknąć ją w całości. - Ale nie myśl, że spuszczę Cie z oka chłopcze. -dodał ten siedzący na fotelu, a kolejny geniusz otworzył gdzieś drzwi, przez co światło wpadło do piwnicy. - Idziemy po twoje rzeczy?
- Z przyjemnością. - Faust uśmiechnął się szeroko. Po raz kolejny udało mu się przeżyć. Na dzień, czy dwa.
- Pamiętaj, że teraz moje życie stało się dla ciebie nieco cenniejsze niż śmierć - dodał rozbawiony, ruszając po swe rzeczy.
 
Zajcu jest offline  
Stary 28-07-2013, 18:45   #249
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Natarcie na Tytana

- Kolejny szurnięty? - zapytał Gort, przyglądając się podejrzliwie kapelusznikowi.
- Przypomina bardziej wędrownego handlarza... ale rzeczywiście coś w nim dziwnego - stwierdził Przydupas, mieszając drewnianą łychą w rondelku z gulaszem.
- Kupiec, he? - Czarnoskóry nagle wydał się bardziej zainteresowany podejrzaną personą. - Masz jeszcze te swoje świecidełka z wielkiego trójkąta, co nie? - zwrócił się do Przydupasa, który sięgnął do pasa by upewnić się że nie zgubił drogiej szkatułki znalezionej w piramidzie i uśmiechnął się w odpowiedzi na pytanie kapitana.
- Hej, gościu! - murzyn zawołał w końcu do dziwaka. - Chcesz może coś opylić, czy będziesz tak stać i się na nas gapić!?
Dziwna postać na dźwięk głosu olbrzyma odwróciła się w jego stronę z tym samym uśmiechem przylepionym do twarzy.
- Klienci! -ucieszyła się ciągnąc skrzypiący wózek w ich stronę. - Czyżby interesowała was starożytna i potężna magija? -zapytała, a na dźwięk tych słów, z budki wyskoczył plakat, na którym widniał napis:

Pytynża Magija tyko tutej

- Mam wszystko czego potrzeba podróżniką. -stwierdziła przekupa wykonując nieudolny ukłon.
- Skoro tak - jednooki zatarł ręce odchodząc od ogniska by podejść bliżej do wózka i przyjrzeć się jego zawartości.- Przydałaby mi się ino jakaś zaczarowana broń.
Gort również wstał i wciąż zajadając kolację zbliżył się do dziwaka.
- Masz może jakiego boskiego kamulca na sprzedaż? - zaciekawił się, biorąc do ust wielki haust gulaszu. - Albo coś co da mi dużego kopa, ażebym mógł jeszcze chyżej obijać gęby szczurom lądowym.
Dziwna postać najpierw zwróciła zakryte cylindrem oczy w stronę Przydupasa.
- Pokaż! -krzyknęła niespodziewanie w stronę salamandry, tak że jednookiemu aż zadźwięczało w uszach. Wtedy też jej zwierzątko nadęło się niesamowicie i wypluło na długim jęzorze, ładnie zdobiony rapier. - Na przykład takie cudeńko, rapier Mortisa czy jak go tam zwali. -stwierdziła chwytając broń po czym obróciła nią w dłoni wprawnie. Ostrze zapłonęło na chwilę, jednak szybko zostało odrzucone przez dziwaczkę w tył, a salamandra wystrzeliła jęzorem chwytając broń i połykając ją. - Ponoć wykuł go jakiś demon. -wyjaśniła wystawiając rękę po kolejny przedmiot, który wystrzelił z ust jej zwierzaka... a były to zajęce uszy przypięte, do przepaski na włosy.- Aj pomyłka, to tylko zmienia kolor włosów na blond. -mruknęła szczerząca się postać, by po chwili złapać kolejny przedmiot. Był nim miecz, który błyszczał niby szlachetny kamień, cały wykonany z niebieskiego materiału... aczkolwiek wydawał się dziwnie kanciasty.


- A to oręż kwadratowego ludu, kują ponoć takie miecze z diamentów, których poszukują w swych rozległych kopalniach. -opisała pokrótce kolejny przedmiot a gdy Salamandra szukała w swoich brzuchu kolejnego magicznego cudeńka, przekupa zwróciła twarz w stronę murzyna. - Mam tu różne dopalacze... ale dokładnie widzę czego szukasz, masz ciekawy gust... -oświadczyła i uniosła lekko cylinder odsłaniając oczy. Jej ślepia były zamknięte i zaszyte gruba czarna nicą co nadawało jej teraz mocno upiornego wyglądu.
Przydupas podążał wzrokiem za płonącym ostrzem, który to występ ostatecznie skrytykował na tyle ostro na ile było go stać: "Gorejący miecz? Widziałem ciekawsze sztuczki w cyrku". Gort również nie wydawał się zachwycony diamentowym ostrzem. "Sam mógłbym zrobić ładniejszy" - skwitował, tracąc powoli zainteresowanie asortymentem handlarza.
- To masz tego kamulca, czy nie? - zapytał murzyn zniecierpliwionym głosem. - Jakiś Chrozol, czy jak mu tam powiedział mi że jak go znajdę to będę mógł wreszcie skopać dupę tym wkurzającym bożkom.
- A ja jestem ciekaw czy naprawdę znasz się na rzeczy - stwierdził majtek z błyskiem w swym jednym oku. - Ten zaczarowany pierścionek znaleźliśmy w jakimś starym grobowcu.
Przydupas zdjął z palca pierścień należący niegdyś do Yartaka i pokazał go z bliska przekupie.
- Był schowany w tamtym pudełku i jeśli uda ci się zgadnąć do czego służy, to możemy ci go tanio opchnąć w zamian za coś innego.
- Mówisz o tym? -zapytała wyszczerzona kobietka, a jaj zwierzak wypluł, ośliniony czarny kamulec, wielkości dłoni. Palce sprzedawczyni zręcznie objęły go i podrzuciły parę razy. - Boski kamień, lub jak kto woli Serce Kronosa. -stwierdziła podrzucając przedmiot jeszcze raz, by po chwili salamandra capnęła go z powrotem do swego brzucha.- Droga rzecz. -dodała, po czym wzięła od Przydupasa pierścień, przyglądając mu się przez swe zaszyte oczy w milczeniu.
- Oddam ci za niego wszystko co mam - oznajmił Gort, wyrzucając za siebie misę po skończonej kolacji, po czym tak jak w obozie Blizny złożył obie dłonie i wytężył wszystkie swoje mięśnie, by po chwili dało się usłyszeć ciche "Plum!", a gdy otworzył ręce znajdował się w nich, co prawda nieobrobiony i nieoszlifowany, jednak dość sporej wielkości diament. - Mogę zrobić takich dużo więcej jeśli ty też leziesz do Lukrozu i zechciałabyś się z nami zabrać.
- Bwhihihi.- zachichotała dziwacznie osobniczka przez swe wyszczerzone kły. - Takich rzeczy nie da się kupić za żadne skarby, każda magia ma swoją cenę, ale nie jest to zawsze koszt w złocie. -stwierdziła powoli obchodząc murzyna. - Ile jesteś w stanie poświęcić dla tego by dostać ten kamień?
- Ile? - zastanowił się Gort, wyrzucając za siebie bez wahania drogocenny kamyk, na widok którego Przydupas wyskoczył w górę niczym żaba i złapał go w powietrzu jeszcze nim upadł na ziemię, po czym prędko dorzucił do swej szkatułki z klejnotami. - Tyle ile będzie potrzeba bym stał się silniejszy. Więc przestań kręcić i gadaj mi tu wprost: czego chcesz za kamulec? Powiedziałem przeca że dam ci za niego wszystko.
Twarz Czarnoskórego przybrała groźny wyraz, a jego pięść zacisnęła się kilka razy kurczowo. Widocznie wielkolud nie był dobry w targowaniu się, lub też zastraszenie sprzedawcy było jego typowym sposobem na zbijanie ceny.
Przekupka uniosła głowę, a jej zaszyte oczy spojrzały prosto w zwierciadła duszy czarnoskórego. Jej zęby wciąż lśniły bielą w mroku, a ona jak gdyby zamyśliła się, mrucząc na tyle głośno, by słyszeli ją oboje z mężczyzn. - Hym... może życie twego kompana... albo twoje oczy, tak są bardzo silne, moje straciłam już dawno... -mruczała pod nosem, by w końcu chudym palcem wskazać potężne prawe ramie Gorta. - Twoja ręka. To jest moja cena.
- He? - Czarnoskóry przekrzywił głowę, jakby nie do końca rozumiejąc o co chodzi kobiecie. - Moja ręka?
Gort przeniósł powoli wzrok na swoje prawe ramię, a potem znów na przekupę. Przydupas również wyglądał na zaskoczonego.
- Kpisz sobie z nas? - zapytał z oburzeniem jednooki. - Mój kapitan może zrobić wszystko, a ty żądasz od niego czegoś takiego!?
Wielkolud położył dłoń na ramieniu swego kamrata, aby go uciszyć. Jego kamienna twarz nie wyrażała teraz niczego poza chłodną żądzą. Chciał potęgi. Chciał jej za wszelką cenę.
- Jeśli chcesz czyjegoś ciała, to może ci jakieś przyniosę? Albo cały stos? - zaoferował chłodnym głosem bez emocji. - W zamku na północy na pewno znajdziemy wielu silnych gości. Ilu potrzebujesz? Stu? Tysiąc? Dla mnie to żaden problem.
- Kapitanie... - wystękał Przydupas, spoglądając z podziwem i zarazem nieskrywanym lękiem na swego dowódcę.
- Nie chce ciała... chce twojej ręki. Nie można poświęcić czegoś na czym ci nie zależy gdy poszukuje się siły.- zarechotała kobieta w cylindrze, oblizując lekko swe kły. - Oczy lub ręka... dam Ci wybór, bowiem zawsze jest jakiś wybór. -dodała zacierając ręce.
- Nie rozumiem o co ci chodzi - Gort zacisnął mocno dłonie strzelając kostkami, a żyła na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować, zaś Przydupas na ten widok zaczął się powoli wycofywać jak najdalej od murzyna i przekupy. - Ale zaczynasz mnie poważnie wpieniać. Jestem wielki pirat Czarnoskóry! Więc albo dasz mi to czego chcę po dobroci, albo sam to sobie wezmę!
Ziemią zaczęła groźnie drżeć, a chwilę później ręka pirata wystrzeliła do przodu by pochwycić za gardło kobietę, gdy w tym samym momencie ziemia pod nią rozdarła się na dwoje, otwierając na oścież swe bezkresne czeluści. Przydupas tymczasem chwycił za dwie strzelby, jedną wcelowując w salamandrę, a drugą w przekupę, gotowy w każdej chwili oddać strzał do jednej bądź drugiej gdyby coś miało zagrozić jemu lub jego kapitanowi.
Potężna dłoń Gorta zacisnęła się na krtani kobiety, która zachłysnęła się powietrzem i charknęła głośno. Jej nogi panicznie poczęły szukać podparcia, jednak przepaść pod nimi, nie dawała na to możliwości.
O dziwo jednak uśmiech nie zszedł jej z twarzy, zaś po chwili z ust wydobył się głos… tyle że męski. – Nie przewidziałem że jesteś tak nieokrzesany… żeby atakować kupca. – wymruczał wyraźnie rozbawiony, zaś sylwetka przekupy zadrżała, a po chwili w garści Gort trzymał, nie małą kobietę… a strażnika Chaosu! Czarnowłosego osobnika, z którym walczył w więzieniu ojca Bogów wraz z Calamity.
- Ale wiesz… za to należy Ci się nagroda, czas byś zobaczył prawdziwą twarz swego wroga. –dodał po chwili ciemnoskóry osobnik, a jego ciało ponownie zafalowało. Sylwetka mężczyzny urosła lekko, zaś strój zmienił się w czarny długi płaszcz i skórzane spodnie tej samej barwy. Włosy wydłużyły się, zaś na nosie pojawiły się ciemne okulary, zasłaniające oczy. Delikatny wąs i zarost, wykwitły niczym kwiaty na twarzy mężczyzny na lewym policzku pojawiła się duża blizna, która przecinała ukryte pod okularem oko.


Osobnik uniósł dłoń i złapał Gorta za przegub, ręki która ten ściskał jego szyję.
- Witam, pierwszy raz w swej prawdziwej postaci. –rzekł lekko uśmiechając się osobnik, zaś powóz i salam dra zniknęły nagle z obozowiska pirata.
- Tyyyy... - oczy Gorta rozszerzyły się w zdziwieniu. Potrząsnął lekko osobnikiem, który zafalował w powietrzu niczym ryba trzymana za ogon przez wędkarza. Widać murzyn chciał się upewnić że to co ściska w swej masywnej dłoni nie jest kolejną iluzją. - Co to znowu za gierki!? - niespodziewanie wrzasnął prosto w twarz osobnikowi w czerni. - Czego od nas chcesz, przebierańcu!? Śledzisz nas bo ci się nudzi!? A może chcesz znowu dostać po ryju, co!?
- Po pierwsze grzeczniej... -rzekł spokojnym tonem, a jego palce zacisnęły się mocno na przegubie Gorta. Pirat rozszerzył oczy ze zdziwienia, gdy poczuł potężną siłę tego uścisku, jego kolana zadrżały, gdy trzymany mężczyzna, niemal miażdżył jego rękę.
- Nie interesuje mnie wasza zbieranina. Ty marny piracie, blond włosy strażnik, który myśli że jest ważny, czy ten dziwny niebieskoskóry stwór. Jedynym powodem dla którego zajmuje swój cenny czas dla was, to fakt, że sprzymierzyliście się z rycerzem rozpaczy. -odparł spokojnie, patrząc spod okularów, na powoli uginające się od siły nacisku nogi Gorta.
- Ah tak - pirat wyglądał jakby dopiero teraz sobie coś przypomniał. - Więc to ty zakląłeś Puszkę i porwałeś jego dziołchę!? Skoro tak, to zdychaj sobie!
Czarnoskóry w nagłym przypływie złości, nim zdążył pomyśleć nad tym co robi, zamachnął się i cisnął Lokim prosto w bezdenną przepaść.
Gort uniósł Lokiego niczym piórko, po czym biorąc szeroki zamach, puścił go by posłać w głąb ziemi. Jednak problemem było to, że mężczyzna w okularach nie drgnął nawet o milimetr, gdy Gort “rzucił” nim. Jego dłoń dalej zaciskała się na przegubie pirata, a on wisiał sztywno, jak gdyby ten jedyny uścisk był wstanie utrzymać cale jego ciało w bezruchu.
- Wy ludzie jesteście zabawni. -stwierdził lekko się uśmiechając.- Więc co zrobisz teraz? -zapytał, gdy siła uścisku wzrosła jeszcze bardziej, a jedno kolano Gorta dotknęło ziemi uginając się pod tym potężnym pokazem mocy fizycznych ciała Boga kłamstw.
- A wy bożkowie jesteście cholernie upierdliwi - odrzekł hardo pirat, unosząc z trudem drugą dłoń i z wyprostowanymi palcami uderzył jej grzbietem w przedramię drugiej ręki, krusząc je na drobne kawałki. - Dobrze znam wasze gierki i nie dam sobą pogrywać! Nie chcę nic od takiego chędożonego dupka jak ty! Zjeżdżaj mi z oczu i nigdy więcej się nie pokazuj!!
Loki wylądował spokojnie tuż obok Gorta, zaś odłamki ręki giganta spadły w dół. Mężczyzna w okularach pokręcił tylko głową na boki, po czym zacmokał cicho ustami. - Nie rozumiesz chyba powagi sytuacji. -stwierdził zerkając na czarnoskórego. - Chce czegoś, więc to dostanę. Zwłaszcza, że ode mnie w tym momencie zależy życie dwóch twoich przyjaciół. -dodał z lekkim uśmieszkiem.
- Dwóch przyjaciół? - zdziwił się Gort, nie bardzo wiedząc o kogo może chodzić. - Więc wypluj z siebie wreszcie o co chodzi, bo nie mamy czasu na pogaduchy. Musimy dotrzeć do Lukrozu żeby uratować... - wielkolud niespodziewanie zamilkł na moment, gdy zębatki w jego głowie wykonały w końcu jeden leniwy obrót. - Nie mów że to ty jesteś szefem tamtego lustrzanego gościa który porwał Rudego!?
- Co kogo? -zapytał wyraźnie nie rozumiejąc Loki. - Nie z zniknięciem mnicha nie mam nic wspólnego. Pierwsza osoba która możesz uratować to twój kompan, Faust czwarty. -stwierdził poprawiając okulary. - Widzisz, wmówiłem mu, że musi wykonać dla mnie ważne zadanie... a tak naprawdę posłałem go na śmierć. Jego misja nie ma sensu, ma tylko na niej umrzeć. Ale jeżeli będziesz współpracował, to mogę go zawrócić z tej ścieżki. -stwierdził Loki po czym machnął palcem w stronę Przydupasa. Klatka piersiowa jednookiego buchnęła nagle krwią, niczym cięta olbrzymim mieczem, a on opadł na ziemię z trudem łapiąc powietrze. - A drugi to on. -stwierdził bez emocji mistrz iluzji.
- Ty chędożony tchórzu! - warknął pirat, spoglądając na swego kamrata, jednak zaraz potem przeszył bożka rozeźlonym wzrokiem. - Czy przed chwilą nie powiedziałeś, że masz nas gdzieś!? Skoro tak to czego teraz ode mnie chcesz, co!?
- Przede wszystkim trochę pokory. -stwierdził Loki w ogóle nie sprowokowany. - Po drugie zaś, tego co już Ci proponowałem. Kamień który zjesz w zamian za twoją rękę. - stwierdził klepiąc lekko Czarnoskórego po ramieniu. - Wiesz to twój wybór... ja Cię do niczego nie zmuszę.
- Nie żeby zależało mi na jednej ręce - odpowiedział pirat, powoli tłumiąc swój gniew, co było dla niego nie małym wysiłkiem, po czym spojrzał bez jakichś szczególnych emocji na swoje prawe ramię które powoli zaczynało już odrastać - Po prostu nie podoba mi się słuchanie kogoś takiego jak ty.
Pomimo tych słów Czarnoskóry uniósł do góry lewą dłoń, która zamieniła się w wielki dwusieczny topór z kamienia, który opuścił na swój prawy bark. Tym razem jednak cios wzmocniony był przez jego haki.
Dłoń opadła na ramię, które tym razem z cichym plaskiem opadło na ziemię. Haki anulowało moc owocu, sprawiając że Gort, przeciął swoją prawdziwą tkankę. Nawet u niego wywołało to ryk bólu, zaś krew obficie zrosiła ziemię dookoła niego.
- Wspaniale! -ucieszył się Loki, pstrykając palcami, z których po chwili wystrzeliły czarne nici, takie same jak te którymi iluzja staruszki zaszyte miała oczy. Wbiły się one boleśnie w kikut, zaszywając ranę w natychmiastowym tempie.
- Twa ręka nie odrośnie póki nie cofnę swego zaklęcia. -oznajmił wesoło. - To nasz kontrakt. - dodał podnosząc potężne ramie z ziemi, zaś w jego otwartej dłoni pojawił się czarny kamień. - A teraz moja część, czyli Czarny kamień.- rzekł podsuwając go piratowi.
Czarnoskóry wziął w lewą dłoń kamulca, po czym zaczął się mu dziwnie przyglądać, a nawet obwąchał go i posmakował.
- To mam go zjeść, czy jak? - zapytał wreszcie, nie do końca pewien jak działa magiczna moc skały.
- Dokładnie tak. -odparł okularnik. - Zjedz a uratujesz swoich przyjaciół. -dodał Loki.
- Niech ci będzie - stwierdził pirat. - Ale umowa to umowa. Jeśli nie dotrzymasz swojej, to możesz być pewien że kiedyś w końcu cię dorwę i dostaniesz za swoje.
Gort podrzucił do góry kamień i uniósł do góry głowę, rozwierając swą paszczę, a gdy skała wylądowała na jego języku od razu poczuł wibracje energii przepływającej przez kamień, który miał lekko kwaskowaty posmak, zupełnie jak podłączone do prądu urządzenie (czytelnicy lepiej niech nie pytają skąd Czarnoskóry o tym wiedział). Poza tym skała była nienaturalnie wręcz gładka, niczym najlepiej oszlifowany diament którego nie mógł zniekształcić żaden inny materiał. Jednak Gort domyślał się że żadna istniejąca substancja, czy byłby to diament, mitryl, albo nawet żywy kamień z którego wykonana była broń Błękitki, nie mogła dorównać sile i wytrzymałości boskiego kamienia, który teraz z łatwością zanurzał się w gardle pirata, tonąc w jego przepastnym ciele niczym okręt pochłaniany przez wiecznie zachłanne i nienasycone morze. Podobnie zaś jak te osiadłe po wsze czasy na dnie wraki wypełnione niezliczonymi kosztownościami których nigdy więcej nie miało ujrzeć ludzkie oko, tak i ów skała miała stać się teraz jednym ze skarbów na wieki należących tylko i wyłącznie do Wielkiego Czarnoskórego.
Kamień opadł do żołądka pirata, który poczuł jak całe jego ciało przeszywa dawka dziwnej energii. Poczuł jak gdyby przez każdy mięsień przeszła elektryczna fala, zaś w żołądku zakotłowało się niczym po bardzo obfity posiłku. Oczy murzyna błysnęły na krótką chwile, zaś ziemia w około zadrżała niczym pod wpływem sejsmicznej eksplozji.
Loki przyglądał się temu z znikomym zainteresowaniem, zaś gdy proces dobiegł końca, uniósł lekko brew. - Żyjesz?
Gort zamrugał kilkukrotnie i popatrzył zdziwiony na swoje ręce. Okazało się że w trakcie eksplozji energii podświadomie moc owocu odtworzyła jego prawe ramię. Było ono jednak wykonane w całości z szorstkiego kamienia pokrytego gładką warstwą diamentu, która nadawała mu ciemniejszego, niemalże czarnego koloru.
- A jak myślisz!? - fuknął rozeźlony pirat, po czym wskazał palcem nowej ręki na swego kamrata. - To naprawisz go, czy mam ci najpierw przywalić w mordę!?
Loki westchnął i pstryknął palcami. Jednooki został nagle opleciony setkami bandaży, a na jego ciało począł opadać dziwny złoty pyłek. - Lekarstwa wróżek... uleczą go i usuną mu z pamięci te wydarzenia. Tak więc przysługa za przysługę... a teraz chcesz uratować Fausta? -zapytał z szerokim uśmiechem.
- Gadaj co mam zrobić i wynoś się stąd - odparł szorstkim tonem Gort z założonymi na pierś rękoma. - Mam już dość oglądania twojej gęby, a mam teraz kilku bożków którym muszę najebać.
- Pomóc mi coś przetestować.- odparł Loki siadając na pobliskim głazie. - Jesteś wytrzymały jak na człowieka, a ja muszę sprawdzić czy mój twór jest już odpowiedni. - stwierdził kreśląc dziwne znaki w powietrzu. - Innymi słowy postarasz się kogoś dla mnie pokonać, co ty na to?
- Pokonać? - twarz Czarnoskórego w jednej chwili wygładziła się i wykwitł na niej szeroki uśmiech, tak jakby to jedno słowo wystarczyło by odwrócić jego nastrój o sto osiemdziesiąt stopni. Murzyn momentalnie zacisnął pięści które zderzyły się ze sobą na wysokości jego mostka, wydając z siebie dudniący dźwięk przypominający grom. - To pokazuj mi to swoje popychadło! Chętnie rozgniotę je na miazgę!
- Jakoś nie zdziwiła mnie ta odpowiedź. -odparł mężczyzna z blizną, a obok niego pojawił się kolejny portal. Zza magicznych wrót, słychać było odgłosy, jak gdyby zdejmowano czemuś łańcuchy, a po chwili ciężkie kroki, sprawiły że ziemia dookoła przejścia zawibrowała. Z wrót wyłoniła się postać o niezwykle prymitywnej twarzy, oraz ogromnej sylwetce.


Całkowicie naga, oraz na tyle ogromna iż Gort sięgał je jedynie do ramienia. Niemal każdy mięsień był widoczny na ciele tej ,przypominającej pierwotnego człowieka, istoty. Czarne włosy były brudne i przetłuszczone, zaś wzrok tępy i lekko zaciekawiony nowym otoczeniem.
- To jest... w sumie jeszcze nie wymyśliłem mu imienia, nazywaj go jak chcesz. -stwierdził lekko zażenowany tym niedopatrzeniem Loki. - Twoje zadanie jest proste... zmusić go do walki i walczyć póki nie każe przestać. Proste prawda?
- Żartujesz sobie? - zapytał lekko urażony Gort, unosząc wzrok na olbrzyma. - Powalałem już dziesięć razy takich jak ten!
Murzyn powoli podszedł go swego przeciwnika i stanął naprzeciwko niego z rękami założonymi pod boki, zmuszając go by ten zwrócił na niego uwagę.
- Wyzywam cię na pojedynek, Panie Chuchro! - oznajmił prosto w twarz swojemu rozmówcy, nadając mu jednocześnie jego pierwsze, niezbyt pochlebne imię. - Przygotuj się, bo to może trochę zaboleć! Gort's Hard Core Mega Punch!! - wrzasnął pirat, przywalając olbrzymowi lewą pięścią prosto w brzuch.
Uderzenie czarnoskórego, sprawiło że po okolicy rozeszło się niesamowite łupnięcie, zaś pod wpływem energii pył dookoła olbrzyma uniósł się i oddalił o kilka cali. Jednak sam przeciwnik nie drgnął. Niczym potężna tama blokująca rwącą rzekę, stał w miejscu mimo, że normalnie cios porwałby kogoś nawet jego postury w powietrze. Gort cofając rękę, zobaczył jedynie leciutkie zaczerwienienie, na brzuchu “Chuchra”, niczym po lekkim klapsie w pupę niemowlaka. Czarnowłosy gigant, rozglądał się po okolicy, zupełnie nie zwracając uwagi na pirata, bardziej interesowała go postać przydupasa, bowiem gdy wyczuł jego krew nozdrza nowo przybyłego poruszyły się lekko.
Loki zaś uśmiechnął się jak gdyby z czegoś zadowolony.
- Ani mi się waż! - ryknął rozeźlony Gort. - Bari Bari no Funeral!.
Pod Przydupasem natychmiast otworzyła się zapadnia przez którą podobnie jak podczas walki Gorta w piramidzie spadł do niewielkiego pokoiku umieszczonego wiele metrów pod ziemią.
- To ze mną walczysz, szczurze lądowy! - zakrzyknął Czarnoskóry, po czym cofnął się kilka kroków i wystrzelił kilkanaście metrów w górę na kamiennym filarze. Następnie w uniesionych dłoniach zaczął tworzyć gigantyczną kamienną kulę, która rosła z każdą chwilą, aż przesłoniła samo słońce, skrywając w cieniu sylwetkę olbrzyma. - Bari Bari no Hard Core Bowling!! - okrzyk pirata zagłuszył świst powietrza wywołany pędem kolosalnej kuli ciśniętej przez Gorta, która obecnie spadała z góry prosto na łepetynę troglodyty.
Ogromny głaz opadł z powietrza, na sylwetkę przerośniętego wojownika, wysłanego przez Lokiego. Gdy uderzył w jego łepetynę, zatrzęsła się ziemia, zaś kamulec roztrzaskał się na malutkie kawałki, krusząc też ziemię dookoła stwora. Gdy opadł pył, odsłonił on powaloną sylwetkę “Chuchra”, który leżał na brzuchu twarzą ku ziemi.
- Niezwykłe... jesteś pierwszym który tak szybko go przekonał... -mruknął bóg kłamstwa z niekrytym podziwem. Jego wysłannik bowiem dźwigał się powoli z ziemi, jednak wyraz jego twarzy zmienił się. Twarz wykrzywiała się teraz w grymasie złości, ostre kły zostały wysunięte do przodu, zaś oczy zaszły krwią. Potwór był zdenerwowany, a jego spojrzenie skierowało się na Gorta, górującego nad troglodytą, który powoli zaczął zbliżać się do filaru.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, złamasie! - zawołał z góry pirat, który wydawał się lekko zaskoczony wytrzymałością olbrzyma. Na szczęście nie była to jednak najsilniejsza technika Czarnoskórego, który miał w rękawie jeszcze kilka asów. Tym razem zaś przykucnął i dotknął dłonią powierzchni kolumny przez którą nagle przeszły gwałtowne wibracje. - Bari Bari no Turbulence!
Ziemia z sekundy na sekundę falowała coraz mocniej, drżąc przed potęgą Gorta, gdy w jednym momencie rozwarła się pod nogami Chuchra niczym olbrzymia paszcza, zamierzając połknąć go w całości, a następnie zamknąć się z powrotem i zgnieść go na miazgę.
Chuchro jednak skoczyło w stronę kolumny, gdy tylko ziemia zaczęła się trząść. Wylądował on gdzieś w połowie jej wysokości, a paluchy troglodyty wbiły się w skałę niczym w papier. Stwór począł wspinać się niczym wielki goryl w stronę Gorta... a szło mu to naprawdę sprawnie.
Nieczęsto zdarzało się Gortowi górować inteligencją nad swoim przeciwnikiem. W końcu kto by się spodziewał, że spotka na swojej drodze kogoś jeszcze wytrzymalszego, a zarazem głupszego i bardziej upartego niż on sam? Było to piratowi bardzo na rękę, mimo że nie zdawał sobie z tego sprawy. Olbrzym był po prostu kolejnym wrogiem na którym mógł przetestować swoje zdolności, nie musząc się przy tym ograniczać. Nie chciał jednak od razu odsłaniać wszystkich swoich kart. To nie była walka z Shuu której celem była okrutna zemsta na osobniku który wyświadczył tyle cierpienia jego załodze, ale zwykły sparing, którego celem było sprawdzenie który z dwójki gigantów jest silniejszy i bardziej brutalny.
- Myślisz, że dasz mi radę, Panie Chucherko!? Iwababababa! - roześmiał się Gort, który zwyczajnie zeskoczył ze stworzonej przez siebie kolumny, a gdy tylko jego stopy z głośnym łupnięciem dotknęły ziemi, filar zaczął się kruszyć i rozpadać na kawałki, zaś dłonie pirata pokryły się grubą warstwą kamienia z którego wyrosły ostre kolce. - - Bari Bari no Hard Core Skullcrusher! - krzyknął murzyn, które zamachnął się by uderzyć lewą pięścią w spadającego troglodytę i posłać go wprost do otwartej wcześniej przepaści.
Przeciwnik spadał na Gorta niczym ogromny głaz, który pirat postanowił roztrzaskać. Jego pięść przemieniła się w kolczastą kulę, która niczym potężny sprzęt do niszczenia budynków pomknęła w stronę piersi oponenta. Loki uniósł się lekko ze swego kamienia, obserwując widowisko zaciekawiony. Łapsko Gorta przygrzmociło w umięśniony brzuch troglodyty, a jeden z kamiennych kolców zagłębił się w niego. Ciało przeciwnika jednak nie odleciało, a zawisło po prostu na ręce Gorta, niczym ogromna narzuta. Żyły wyskoczyły na czole chuchra a ślina popłynęła z jego ust, po tym potężnym uderzeniu. Wyglądało to jak gdyby przeciwnik pierwszy raz w życiu poczuł tak dotkliwy ból, co wyraźnie go zamroczyło.


- Może to cię nauczy, żeby nie zadzierać z Czarnoskórym! - Gort uśmiechnął się z satysfakcją. - A może chcesz się już poddać i przyznać że jestem najsilniejszym człowiekiem na ziemi!?
Pirat postanowił nie dać olbrzymowi szansy na kontratak. Z ziemi za plecami troglodyty niespodziewanie wyrosły dwie gigantyczne kamienne dłonie, które pochwyciły go za przedramiona, co sprawiło że zawisł w powietrzu z rękoma szeroko rozłożonymi na boki, niczym jakiś męczennik. Murzyn był zaś jego bezlitosnym oprawcą który raz po raz wymierzał mu kolejne ciosy i kopniaki. O dziwo wyglądało na to że taka jednostronna walka sprawia mu coraz większą radość, gdyż z każdym uderzeniem jego uśmiech robił się coraz bardziej szeroki, a w płonących oczach nie było widać ani krzty współczucia.
Ciosy Gorta, raz za razem uderzały o cielsko wroga, który jednak zdawał się nimi nie przejmować. Kamienne kolce, nie były wstanie ponownie przebić się przez tytanicznie rozwinięte mięśnie, zostawiały jedynie lekkie otarcia na skórze wroga. Mimo to murzyn okładał troglodytę, którego kły powoli zaciskały, się w wściekłym grymasie. Oponent zawarczał, a mięśnie jego łap napięły się, gdy szarpnął nimi nagle.
Kamienne ramiona skruszyły się niczym piasek, nie będąc żadną przeszkodzą dla starożytnej, czystej i brutalnej siły. Pięść Chuchra popędziła w stronę policzka murzyna, który od razu uniósł jedno z ramion do bloku.
Huknęło.
Zdawało się iż cała okolica zadrżała, gdy ogromne łapsko, przygrzmociło w przedramię Czarnoskórego. Cios był niczym huragan, nieokiełznany, dziki i potężny. Ręka Gorta, nawet sekundy nie wytrzymała, naporu dzikości, blokująca kończyna została przesunięta, niczym wskazówka zegara, odmierzającego kolejne sekundy istnienia. Pirat z impetem uderzył sobie w twarz, własna kończyną, do której dociśnięta była pięść giganta, zapewne gdyby nie blok, jego głowa szybowałaby teraz ku lepszemu jutru.
Jednak obrona sprawiła, że to całe ciało murzyna poderwało się w górę i odleciało, o kilka metrów do tyłu, dopiero gdy pirat przyłożył dłoń do podłoża i przeszorował nią dodatkowy kawałek, udało mu się wyhamować pęd tej przymusowej podróży. Jego ręka drżała, od przyjętego uderzenia, zaś z policzka opadały malutkie kamyczki, które ze stukotem witały się z podłożem.
Natomiast Chuchro, niczym wielki Goryl, wspierając się na zaciśniętych pięściach, pędził w stronę Gorta, by zadać kolejny cios. Nie wyglądał jednak na wściekłego… a raczej zainteresowanego taką formą rozrywki.
- Tobie też się zaczyna podobać, co? - Czarnoskóry uśmiechnął się z zadowoleniem i dotknął dłonią ziemi, która ponownie zaczęła drżeć. - Potrafię to docenić! Dlatego nie będę się oszczędzał! Iwababababa!
Piratowi zaczął się w końcu udzielać bojowy nastrój. Być może walka nie okaże się tak nudna i jednostronna jak to przewidywał. Dlatego postanowił wypróbować inny styl walki od tego z którego był do tej pory znany.
Ziemią dookoła dwójki walczących zaczęła pękać, a spomiędzy trących o siebie skał wydobywał się drobny pył, który pokrył całą okolicę. Nie był on jednak na tyle gęsty by całkowicie przesłonić widoczność na otwartym terenie w ciągu dnia, więc przeciwnicy wciąż mogli dostrzec swoje rozmazane sylwetki. Dlatego też Gort zdecydował się zastosować kolejny fortel, którym był wyłaniający się przed nim z ziemi kamienny posąg przedstawiający jego samego w bojowej pozie. Było oczywistym że nikt o przeciętnej inteligencji nie nabierze się na tak banalną sztuczkę, jednak w tym konkretnym przypadku można było oczekiwać pozytywnych rezultatów.
Używając posągu jako przynęty Czarnoskóry zakradł się za troglodytę, a oba jego ramiona przemieniły się w ogromne wiertła.
- Bari Bari no Hard Core Double Mega Drill!!! - ryknął pirat, gdy dwa ogromne świdry z których każdy mógł w ciągu sekundy rozerwać dorosłego człowieka na pół ruszyły na Chuchro. Czubek jednego z nich wycelowany był w tułów przeciwnika, drugi zaś w jego prawy łokieć.
Chuchro jak przewidywał Gort ruszył na stworzoną kamienną figurę, którą rozbił w perzynę jednym ciosem. Jednak kim tak właściwie był ten troglodyta? Pewnie zastanawiałeś się nad tym drogi słuchaczu, od kiedy jego potężne cielsko wyłoniło się z portalu.
Cóż, osobnik ten był tworem, który bez boskiej ingerencji nigdy nie zawitałby w tym świecie. Jeden z pierwszych ludzi, którego szczątki odnalazł Loki. Protoplasta, gatunku który zdominował ziemię, nadając jej prawa i wygląd według swej woli. Jednak nie był top jedynie wskrzeszony pradawny.
Chuchro był istotą wręcz pół boską. W jego żyłach płynęła krew herosów, jego ciało zostało wzmocnione ich szczątkami. Legendarni wojownicy, ci którzy samotnie ruszali by zmienić świat, byli jego nierozłączną częścią. Ludzie, których ideały pozwoliły im osiągnąć niemal boska rangę.
Co ciekawe byli podobni do Gorta.
Pirat zawsze kierował się swymi przekonaniami i wiara we własną siłę, niczym starożytny bohater stawał naprzeciw losowi i chwytał go za barki.
Jednak Chuchro mimo że tak blisko, dotychczas był inny.
Trzymany w więzieniu, nie znający uczuć czy radości. Żył po to by istnieć i jeść, by spełniać wole boga kłamstw. Jednak teraz w końcu poczuł pierwsze emocje jak i wrażenia. Ból, żądze, radość z walki. To wszystko wpływało do jego pierwotnego serca, za sprawą Gorta, który nieświadomie, tworzył swego przyjaciela jak i zaciekłego wroga. Kogoś kogo mógł zrozumieć tylko poprzez walkę, istotę która zaczynała kochać starcia tak jak sam pirat.
Wiertła zawarczały niczym działa ostatecznej destrukcji, gdy uderzyły w plecy troglodyty. To które starło się z jego ramieniem, zakaszlało niczym starzec, tracąc na obrotach, gdy napięte mięśnie stwora, zatrzymały obroty. Broń, zdolna niszczyć budynki, została zniwelowana czystą wytrzymałością tytanicznymi mięśniami pradawnego.
Jednak druga z pięści, przemienionych w broń, z głośnym mlaskiem rozrywanych tkanek, wbiła się w plecy przeciwnika.
Świder począł penetrować, ciało wroga, który dotychczas nigdy nie był zraniony, rozrywało jego tkanki, pozwalając by krew herosów opadła na ziemię. Zdawało się iż zwycięzca jest tylko jeden, że to Czarnoskóry po raz kolejny triumfuje, przekraczając swe własne limity.
Nic bardziej mylnego.
Dziki ryk bólu wyrwał się z gardła stworzenia, którego smutek istnenia, był niemal tak wielki jak ambicje Gorta. Łokieć stwora w desperackim akcie obrony, świątyni duszy, ruszył w tył by uderzyć w pierś pirata. Nie pomogło haki, czy wieloletni trening, atak był druzgoczący. Fala uderzeniowa wywołana przez ten cios, rozeszła się po okolicy, natomiast murzyn niczym piłeczka wystrzelił w tył. Nie wiedział jak długo leci, jedynie kolejne skały,m przez które przelatywał, były wyznacznikiem mijających sekund. Cała jego pierś popękała, zaś na jej środku, powstała olbrzymia dziura, jedynie cudem, pirat jeszcze nie rozpadł się na poszczególne elementy. Kiedy upadł na ziemię, widział jedynie w oddali chmurę dymu, który wcześniej sam stworzył. Starał się podnieść, lecz ciało było zbyt przerażone tym co zaszło.
Konfrontacje poglądów nowego świata przeciw starożytnej mocy wygrała bez dwóch zdań ta druga.
- Jestem pod wielkim wrażeniem. -odparł Loki pojawiając się przy leżącym piracie. -Przeleciałeś około pięćdziesięciu metrów, a wciąż żyjesz. Z normalnego człowieka nic by nie zostało. Chyba już starczy prawda? - zapytał kucając przy murzynie.
- To było coś - wymruczał chrupiącym głosem Gort w którego płytkich oddechach dało się słyszeć chrzęst pokruszonych kamieni. - Nie wiem skąd wytrzasnąłeś takiego kamrata, ale cieszę się że mi go pokazałeś - pirat uśmiechnął się delikatnie, wciąż leżąc plackiem na ziemi, nawet nie próbując się ruszać. - Bo następnym razem na pewno go zmiażdżę i pokażę wam, głupim bożkom, przed kim powinniście trząść portkami. A teraz oddawaj błyskotkę mojego nakama i wynoś się stąd.
Głośne chrupnięcie dało znać, że pirat przekręca głowę na bok, by jeszcze raz posłać Chuchru wyzywające spojrzenie.
- A ty lepiej nie siedź na dupie, tylko zacznij pakować, bo zobaczysz że drugi raz nie dam się tak łatwo pokonać! Następnym razem to ty będziesz leżeć na deskach! Obiecuje ci to Wielki Pirat Czarnoskóry!!
Chuchro poruszył się gdzieś w chmurze pyłu... chciał chyba odwrócić się w stronę Gorta, zaatakować, albo uśmiechnąć się niczym dziecko do ulubionej zabawki. Jednak nim stwór zdołał wykonać jakikolwiek gest, jego ciało ponownie otoczyły łańcuchy, które zaczynały wciągać go w portal, czemu towarzyszyły dzikie ryki stwora. Mimo że chuchro nie był wstanie powiedzieć żadnego słowa, przeraźliwy wrzask był jasny dla pirata- jego przeciwnik nie chciał wracać do swego więzienia. Czarnoskóry znał to uczucie, gdy zasmakujesz wolności chociaż raz, nigdy nie chcesz trafić za kratki, kiedy w końcu pojmiesz piękno walki, życia, dreszcz emocji, największą karą jest oderwanie Cie od tego. To zaś Loki uczynił potężnemu troglodycie, który po chwili zniknął w otchłani magicznego przejścia.
- Już już... -odparł wesoło Loki poprawiając okulary. - Twój kompan ma już swoją błyskotkę... nawet wie już jak ona działa, chociaż zapewne nie zdaje sobie z tego do końca sprawy. -dodał bóg i położył dłonie na policzkach Gorta, tak że ukryte za ciemnymi szkłami oczy spotkały się ze spojrzeniem brutalnego wojownika mórz.
- Nikomu nie powiesz o tym spotkaniu. Nigdy. -powiedział gdy jego palce lekko wbiły się w twarz murzyna, tak jak gdyby bóg był wstanie zgnieść ją jednym ruchem. - Wymyślisz jakaś bajeczkę co do straty ręki. Inaczej, jeżeli piśniesz chociaż jedno słówko, zabiorę Ci wszystko co kochasz i szanujesz, a potem zgniotę na twoich oczach. -mówiąc to puścił głowę pirata i wyprostował się, a za jego plecami powoli począł tworzyć się kolejny portal z run. - A co do pomocy Faustowi! -dodał jeszcze nim wszedł w magiczne wrota. - Wybacz ale kłamałem. Nie mam zamiaru mu pomagać. On musi zginąć. -dodał uśmiechając się podle.
Gort zacisnął pięść z taką siłą że niemalże i ona zaczęła się kruszyć.
- Chędożony skurwiel - wycedził ze złością, świdrując wzrokiem Lokiego przez portal który chwilę później błyskawicznie się zamknął. - Jeszcze go dorwę i przetrącę mu wszystkie kości. Przeklęty bożek myśli sobie że może pomiatać kimś takim jak ja...
Pirat złorzeczył jeszcze przez dłuższy czas, spoglądając na przesuwające się po niebie chmury, które powoli go uspokajały, aż w końcu zapadł w głęboką drzemkę z której obudził go kilka godzin później Przydupas.
- Hej, kapitanie! Nic ci nie jest? Kapitanie! - wołał kamrat Gorta, potrząsając jego ręką, gdyż poruszenie całym ciałem murzyna było ponad jego siły. Widząc zaś jak jego kapitan otwiera oczy, uśmiechnął się szeroko. - Pobiłeś się z tamtą przekupą? Widzę że narobiłeś tutaj niezłego burdelu.
- Taa - mruknął Czarnoskóry, podnosząc się do siadu, co spowodowało że resztki pokruszonych kamieni i skalnego pyłu opadły powoli na ziemię. W jego piersi wciąż ziało głębokie na kilka centymetrów wgłębienie, jednak reszta jego ciała zdążyła się już niemalże całkowicie odbudować. - Ten pieprzony bożek... jesteś cały?
- Kto? - zapytał zdezorientowany Przydupas. - Wszystko w porząsiu. Obudziłem się a jakiś dziwacznych bandażach i kręci mi się we łbie, ale dam se radę. A ty o kim gadasz, kapitanie? Ta przekupa miała pewnie jakiego ochroniarza, który schował się w krzaczorach i przywalił mi w dyńkę, bo ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć co tu się stanęło.
- Lepiej dla ciebie - Gort wstał powoli i chwiejnym krokiem począł zbliżać się do obozowiska. - Robi się późno. Zostało jeszcze co do żarcia? Nażryjmy się i chodźmy kimać. To była ostra boruta.
- Ostra... - zamyślił się Przydupas, jednak po chwili ruszył za Czarnoskórym. - tak ostra że aż straciłeś łapę? Nawet ten cały Shuu nie miał dość krzepy żeby aż tak cię poobijać.
- To? - wielkolud oderwał z pobliskiego drzewa gruby konar, który bez problemu połamał na drobne kawałki i dorzucił do dogasającego ogniska którego migoczące światło odbijało się od jego onyksowoczarnego ramienia. - To nic takiego. Nie przejmuj się. Czuję się silniejszy niż kiedykolwiek.
- Skoro tak mówisz, kapitanie - rzekł z lekkim powątpiewaniem Przydupas, dorzucając do bulgoczącego kotła kawał suszonego mięsa i garść przypraw, po czym zajął się mieszaniem.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 28-07-2013 o 18:52.
Tropby jest offline  
Stary 28-07-2013, 22:09   #250
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of Balance
Nowa drużyna.


Faust kroczył za jednym z naukowców, gdy reszta rozeszła się w swoje strony. W pewnym sensie krępowała go jego nagość, ale po niedługiej chwili przybiegli doń Alfa i Beta, niosąc wszystkie rzeczy strażnika, na swych malutkich rękach. Jedno było trzeba przyznać, czerwone koszula jeszcze nigdy nie była tak czysta i pachnąca, widać Nino naprawdę nienawidził brudu. Blondyn wszedł za tym który był teraz właścicielem jego życia po schodach… a zaraz po kolejnych i następnych. Domek wydawał się o wiele za duży na taką ilość schodów, gdy blondyna wcześniej oglądał go z zewnątrz, dałby mu góra dwa piętra, z czego to najwyższe było by bardzo niskie. Teraz zaś wspinali się po kolejnych stopniach, jak gdyby znajdowali się co najmniej w jakiejś wieży. Jednak z drewnianych okiennic, była otwarta, przez co Faust mógł spojrzeć na ciemne nocne niebo, które obsypane było gwiazdami. Krajobraz powoli przesuwał się za oknem… co strażnik uświadomił sobie dopiero po chwili, a ciekawość wzięła górę a ten poszedł do okna i wychylił się przez nie.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IPCsUHKZEh8[/MEDIA]

Wiatr uderzył w twarz mężczyzny, otulając go zimnym jesiennym uściskiem. Włosy od razu odleciały w tył, a oczy chwilę musiały powalczyć by otworzyć się w pełni. Jednak nic nie było wstanie usunąć z twarzy czwartego z rodu zdrajców, szerokiego uśmiechu. Okolica niemal trzęsła się od ciężkich kroków, okiennice dolnych pięter skakały w rytm kroków stalowych odnóży. Na malutkich balkonach i przybudówkach, powiewały wstęgi, pranie jak i bracia Alfy i Bety, którzy ze wszystkich sił starali się wykonywać swe obowiązki, nie spadając przy tym w dół. Ogromne strumienie gorącej pary, strzelały co jakiś czas na boki, ze świstem przerywając ciszę nocy. Wszystko skrzypiało, pod własnym ciężarem, a niektóre elementy co jakiś czas oddzielały się od głównej konstrukcji, by zniknąć w leśnej gęstwienie pod nimi.
Lugi Nino obiecał strażnikowi transport… ale nikt by nie pomyślał że trafi mu się aż tak nietypowy „wierzchowiec”


Domek do którego weszli w lesie, znajdował się teraz na szczycie metalowego kolosa, który musiał kryć sie pod ziemią. Ruchoma forteca, kroczyła przez las na czterech stalowych odnóżach, pokonując dystans szybciej niż jakikolwiek koń. Ogromna i niepowstrzymana ruchoma forteca.
- Jeszcze zdążysz się napatrzeć. – oznajmił po dłuższej chwili Nino, dość ciepłym głosem i kładąc dłoń na ramieniu blondyna, pociągnął go dalej.
- Będziesz mieszkał z innymi, czas byś ich poznał. –oznajmił geniusz na jednym ze środkowych pięter zamku. – Na szczyt nie masz wstępu, mam nadzieje że to jasne.- dodał otwierając jedne z drzwi i niemal wpychając tam Fausta, nim ten zdążył podjąć dalszą rozmowę.
Mężczyzna o włosach w kolorze słomy, trafił do dużej i przestronnej sypialni. Wygodne łóżka podskakiwały lekko, w rytm kroków olbrzymiego domostwa, jednak zapewne będzie dało się do tego przyzwyczaić. Widać było to zresztą po osobie która siedziała przy dość dużym stoliku, malując paznokcie bez większych problemów. Wiatr wpadający przez szeroko otwarte okno, poruszał niezwykłymi włosami tego osobnika.



Sięgające ziemi, idealnie proste w kolorze tęczy, zdawały się tańczyć na głowie, młodego mężczyzny. Po chwili w której ten niesamowity pokaz zafascynował dogłębnie, spojrzenie strażnika, odkrył iż nie są to chaotyczne ruchy. Kolory splatały się między sobą, tworząc malutkie warkoczyki, oraz inne formacje, testując fryzury co chwile jak gdyby oglądając się w lustrze. W tym samym odbiciu, w którym to włosy podziwiały własne piękno, dogłębnie niebieskie oczy ich właściciela dojrzały Fausta. Lekki uśmiech pojawił się na delikatnej twarzy, nieskażonej zarostem czy żadną bruzdą, ale żadne słowo powitania nie padło z ust młodziana. Widać był zbyt zajęty pelengowaniem siebie, by zawracać sobie swoją piękną głowę przybyciem, kogoś kto miał tak mała stylu.
Drugim z trzech współlokatorów, był ktoś kto już na pierwszy rzut oka przypomniał Faustowi, Gorta. Mężczyzna siedzący tylko w krótkich spodenkach, dzięki czemu jego potężnie umięśniona klatka piersiowa jak i nogi, były idealnie zaprezentowane światu. Setki malutkich blizn, pokrywały całe ciało umięśnionego osobnika, zaś pot spływał po jego ciele, gdy raz p oraz unosił do góry sztangę. Metalowy pręt uginał się od ilości zarzuconych nań ciężarków, płacząc w tylko sobie znanym języku, ale bezlitosne ręce raz po raz wyrzucały go ponownie ponad ławeczkę. Gdy mięśniak usłyszał iż ktoś wkracza do pokoju, odrzucił w końcu ciężarek, na jego miejsce i wyprostował się, ukazując Faustowi swoją facjatę.


Twarz mężczyzny który wszędzie i zawsze szukał bójki. Twarda i nieugięta, nie mająca wspólnego nic z pięknem pierwszego zauważonego osobnika. Ogromny uśmiech wykwitł na tej facjacie, gdy tylko oczy zauważyły Fausta. Kompletny brak skóry na lewym policzku, sprawiał iż uśmiech był o wiele szerszy i mniej symetryczny niż u zwykłego człowieka. Wszystkie zębiska były dobrze widoczne, zaś temu który już nie raz zdradzał, wydawało się, iż są one wstanie kruszyć orzechy.
- Nowy! –ryknął dziarsko mięśniak. – Chcesz się bić?! –dodał od razu, prężąc muskuły. – Jestem tu najsilniejszy lepiej pamiętaj! –ostatnim słowom towarzyszyło prychnięcie trzeciego z mężczyzn.


Był to osobnik w dojrzałym już wieku, którego włosy chlubiły się barwa taka samą co te należące do Fausta. Ten jednak zamiast koziej bródki, nosił delikatny zarost na całej twarzy, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji po za znudzeniem. Siedział na swoim łóżku, ubrany w długi czarny płaszcz, który ukrywał całego jego ciało. Jedynie dłonie wystawały z rękawów, zajęte metalowym przedmiotem który trzymał. Powolne ruchy palców, próbowały rozwikłać typową logiczną zagadkę, która spędzała sen z oczu niektórych. Kilka złączonych ze sobą metalowych elementów, których jedynym przeznaczeniem była rozłąka, bez niszczenia siebie nawzajem. Zabawa wymagająca cierpliwości jak i pomysłowości.
W taki też sposób Faust po raz pierwszy zobaczył swoich nowych współlokatorów.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172