Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2013, 02:58   #36
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Szalone przygody szalonego naukowca


Naukowiec o świcie pośpiesznie zebrał swoje manatki i odesłał co nie potrzebne do laboratorium. Potem zaś bez pośpiechu obserwował wschodzące słońce. Być może był to jego ostatni poranek w życiu, jednak nie przejmował się tym zbytnio. W końcu odważył się zrobić to co uważał za słuszne. Teraz choćby nawet zmienił zdanie, to nie mógł się wycofać ze względu na Tanu, która jako jedyna w niego uwierzyła i nigdy by sobie nie wybaczył gdyby zawiódł jej oczekiwania.
- Mam nadzieję że nie jesteś głodna, bo ja chyba nic dzisiaj nie przełknę - stwierdził, wciąż obserwując panoramę miasta. - Zresztą tak łatwiej będzie nam uciekać, a widoki na dole i tak zapewne przyprawią nas o mdłości.
Henry po długiej chwili oczekiwania spojrzał na dziewczynę, która wciąż wydawała się niepewna i przestraszona.
- Na pierwszy raz i tak nigdy nigdy nie da się być gotowym. Trzeba się przemóc i po prostu to zrobić - oznajmił naukowiec, uśmiechając się pocieszająco do koleżanki. Po chwili zaś przywołał swoją deskę i zbliżył się do krawędzi dachu. - A teraz wskakuj i trzymaj się mocno.
Henry poczekał aż Tanu z całej siły obejmie go w pasie, po czym zbliżył się ponownie na skraj drapacza chmur.
- Let's rock, babe! - zawołał chłopak przechylając się, a gdy środek ciężkości deski znalazł się poza krawędzią budynku, wiedział że nie było już odwrotu. Dwójka od razu zaczęła spadać pionowo po betonowej ścianie, a podmuchy wiatru trzepotały połami kitla naukowca na wszystkie strony gdy w zawrotnym tempie zbliżali się do ziemi. Henry oczami wyobraźni widział już swoją zagładę od której dzieliły go milisekundy, gdy niespodziewanie kilka metrów przed zderzeniem z chodnikiem deska odbiła się od ściany wieżowca, a dwójka wykonała w powietrzu niezamierzonego fikołka, lądując ostatecznie z głośnym trzaskiem na dachu jednego z porzuconych samochodów, który wgniótł się niemalże do samych siedzeń.
- Just as planned - oświadczył Henry, którego ciało wciąż mimowolnie drżało od adrenaliny gdy poprawiał swój kitel. Jednak zaraz potem deska z powrotem uniosła się i zeskoczyła z auta. - And now full speed ahead!
Pojazd naukowca przyspieszył nagle i dwójka kadetów pognała na pełnym gazie w kierunku miejsca gdzie powinno znajdować się truchło wilczycy... i być może Borysa.
Dzięki desce jazda nie zajęła tak długo. Może z dwadzieścia minut. Choć Henry mógł przysiąść, że przynajmniej przez osiemnaście z nich Tanu miała zamknięte oczy. Dziewczyna chyba jednak nie była po prostu nieśmiała. Najpewniej bała się wszystkiego.
Gdy Mason dojrzał zaprzyjaźnione z sobą gruzy pomiędzy zawalonymi budynkami, gdzie chował się podczas walki z wilczycą, był zmuszony do nagłego zatrzymania się.
Spoglądając przed siebie dwójka uświadczyła odrobinę niepokojącego widoku. Ruina wyglądała na pustą, choć mimo tego czarni rycerze dalej jej strzegli.
Dwójka z nim najzwyczajniej...siedziała na gruzach wpatrując się w ziemię. Nie wyglądali na przejętych czymkolwiek. Gdyby jeszcze zachodziła między nimi jakaś interakcja to wyglądali by na normalnych ludzi.
Trzeci rycerz był dość daleko. Przyglądał się drodze do portu która ciągnęła się przez pobliską alejkę.
- Co robimy? - spytała Tanu schodząc z deski i przypierając plecami do ściany.
- Oy, halo. Działa to!? - nagły wrzask...Geenie wydobył się z kieszeni młodej koleżanki Masona. - No, co od nich chciałaś pindo? Chyba odbierają.
- Nie nazywaj mnie tak. Tanu, Henry, jesteście tam? - drugą rozmówczyni była Claudette. - Na podstawie ręki Namakemono Geenie odkryła, że te stworzenia to mniej-więcej bio-nanity zasilane psi. Nawet nie rozumiem szczegółów, ale ogółem nie dajcie się zranić. Zaczną przemieniać wasze komórki..czy coś...
- Poprzez infekcję doprowadzają do mutacji materii biologicznej napotkanej na ich ścieżce. Będą się odnawiać bez końca o ile nie przerwiecie cyrkulacji PSI. Więc podzielcie się z nimi swoją energią aby opóźnić odbudowę.
Informacje te były jak najbardziej pomocne. Choć ciężko było sobie wyobrazić przez co musiała przejść Francuska aby dostać pomoc od Geenie. I czy ta nie będzie się potem mścić na Henrym.
Gdy Mason spojrzał w stronę rycerzy, oddalając wzrok od Tanu z komunikatorem, nagle dojrzał, że oddalony wcześniej rycerz spogląda w ich stronę. Nie był do końca pewien dlaczego. Ani kim był.


Po pierwsze ten rycerz był kobietą. Kobietą z ludzką twarzą zamiast hełmu.
Po drugie jej zbroja pełna była zdobień i ornamentów, mimo dominującej czerni miejscami znajdowały się na niej czerwony żyłki. Jej ostrze również pełne było różnorakich zdobień. Naukowiec nie miał pewności czemu spogląda w ich stronę i czy jest w stanie ich dojrzeć.
Chłopak natychmiast schował głowę za gruzowiskiem i przyciszonym tonem wyszeptał w stronę komunikatora:
- Zrozumiałem. Dzięki za pomoc. A teraz zarządzam ciszę radiową. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy z przeciwnikiem.
Deska Henrego wzniosła się i bezszelestnie zaczęła przesuwać wzdłuż zawalonych budynków. Naukowiec zamierzał zmienić kryjówkę by z innej strony przyjrzeć się miejscu potyczki. Tym razem szukał jakichkolwiek śladów krwi czy to Wilczycy, czy też Rosjanina. Nie wiedział co rycerze mogli zrobić z ciałami, jednak nie posądzał ich o zacieranie śladów. Choć być może się mylił.
W pewnym miejscu na gruzowisku znajdowała się kałuża. Rozchodziła się od niej długa wstęga krwi. A sama woda w kałuży była mocno zabrudzona.
Ścieżka uciekała gdzieś w głąb ulicy. Nie było problemu aby Mason objechał gruzowisko na około aby się tam dostać.
Co też czym prędzej zrobił. Wcześniej przywołał jednak dwa boty zwiadowcze, które niczym pająki na czterech nóżkach ruszyły w dwóch kierunkach. Jeden miał znaleźć miejsce z którego mógł obserwować ruchy rycerzy, będąc jednocześnie poza zasięgiem ich wzroku, drugi zaś powędrował przodem ścieżki. Henry utrzymywał za nim stałą odległość około trzydziestu metrów, by w razie niebezpieczeństwa otrzymać od niego wczesne ostrzeżenie i zawrócić z drogi.
W pewnym momencie dwójka musiała się zatrzymać, aby przepuścić patrolującego rycerza. Bot zdecydowanie się przydał.
Ślady krwi nie ciągnęły się aż tak daleko. Kończyły się zaraz za krótką alejką między budynkami.


Znajdował się tam leżący na stosie śmieci Matt.
Mężczyzna wpatrywał się w niebo nie darząc uwagą niczego szczególnego. Miał na sobie pełno siniaków a jego twarz skrzywiona była w grymasie bólu.
Smród odpadków zniechęcał Masona i Tanu od zbliżenia się, choć byli świadomi, że ich przyjaciel znalazł całkiem niezłą kryjówkę. Gdyby nie ślady krwi to nie byliby w stanie go odnaleźć.
- Nawet zdechnąć nie mogę w spokoju? - wyjąkał Forte wpatrując się w niebo.
- Oczywiście, że nie, idioto - odpowiedział Henry nieco zmienionym głosem, gdyż z całej siły zaciskał palcami swój nos. Mimo to uśmiechnął się niemrawo, szczęśliwy, że udało im się odnaleźć przynajmniej jedną osobę. - Wyjdziesz stamtąd sam i opowiesz nam co się stało, czy mamy cię wyciągnąć siłą?
- Wiesz, trochę się wykrwawiłem.- mruknął Matt nieco szczęśliwszy, że słyszy głos przyjaciela. - Co się ruszę to dostaje zawrotów głowy. Do tego to czarne cholerstwo oblazło mi plecy...ja pierdole...najlepsza wycieczka.
- Oblazło? - Henry zaniepokoił się. Wiedział co to oznacza. Wolał nie myśleć co się stanie z Mattem jeśli w akademii szybko nie wynajdą sposobu na neutralizację bio-nanitów. - Nie martw się, zaraz wyciągniemy cię z tego gówna.
Naukowiec schylił się by odpiąć się od deski z której zeskoczył i z nieskrywanym obrzydzeniem zaczął wspinać się po górze śmieci, by dotrzeć do kolegi, którego chwycił pod pachy i od razu zaczął ciągnąć w dół śmietniska.
- Chować się w takim miejscu z otwartymi ranami? Musiałeś być naprawdę zdesperowany - stwierdził.
Matt jęczał z bólu a Henry miał dziwne wrażenie, że jego kości nie układają się mu w dłoniach tak jak powinny.
- Nie wiem...jakoś wolałem pozdychać w spokoju. - wytłumaczył się - Mam lepszy pomysł. Jak już sprowadzicie helikopter, to zatrzymajcie się w pobliżu. Co ty na to? - zaproponował.
- Tak zrobimy - przytaknął Henry. - Dasz radę opowiedzieć nam co się z wami stało od kiedy się rozdzieliliśmy? Wydawało mi się że wycofywałeś się razem z Jackiem, a potem dostrzegliśmy go na wieżowcu wraz z jednym z tych rycerzy, który go stamtąd zrzucił. Chyba jest w gorszym stanie od ciebie, ale powinien przeżyć - naukowiec spróbował się uśmiechnąć, jednak słabo mu to wyszło.
- Zadzwoniłem do Yokiego a potem zacząłem wracać pod szpital...okrężną drogą. Jacek postanowił wam pomóc ale moje anty-psi nie wydawało się pomocne, więc nie chciałem być zbyt blisko. - mężczyzna podrapał się po głowie. - A potem spotkałem swoją dziewczynę. To dziadostwo...prawie całkiem ją oblazło. Nie powinienem był nawet do niej podchodzić. To ona mnie tak urządziła. - uśmiechnął się smutno. - Wydaje się, że nie ma ani odrobiny świadomości, że jest człowiekiem...choć potrafi mówić. Nie to co reszta tych obrzydliwców.
- Więc to się dzieje gdy infekcja się rozprzestrzeni... - zastanowił się Henry. - Pozwolisz że coś sprawdzę? Daj znać jeśli coś cię zaboli.
Naukowiec wyjął z kieszeni kitla gumowe rękawiczki, które wprawnie naciągnął na dłonie, jak również maseczkę ochronną na twarz, dziwnie upodabniając się do szalonego chirurga. Następnie przykucnął koło Matta i włożył ręce pod jego plecy, by przewrócić go na bok. Zaczął analizować wzrokiem dziwną substancję która oblepiała tylną część jego ciała, po czym przyłożył do niej dłoń i spróbował użyć na niej PSI, co być może spowolniłoby jej rozrost.
- Tanu, mogłabyś wezwać pomoc? - zwrócił się mimochodem do koleżanki. - Powinniśmy czym prędzej powiadomić służby ratunkowe.
- Co masz na myśli? Powiedzieć aby wjechali karetką w miasto pełne czarnych rycerzy? Znaczy...nie to abym kwestionowała ale... - wyraziła swój brak pewności dziewczyna.
Tymczasem Henry zauważył, że zaraza na plecach mężczyzny zaczęła panikować. Plama niczym żywa zafalowała i zaczęła rozchodzić się po reszcie ciała, zostawiając idealną dziurę wokół dłoni Masona.
- Początkowo myślałem, że to powinno zniknąć pod wpływem mojego anty-PSI...jakoś nie zdawało się ono działać. - poskarżył się Forte.
- Zdaje mi się że służby ratunkowe na Grenlandii powinny mieć dostępne helikoptery - zauważył Mason. - Ale jeśli chce ci się kłócić z Yokim to możesz zadzwonić do akademii.
Naukowiec myślał intensywnie, rozważając różne możliwości ocalenia Matta. W końcu jednak wpadł na coś co rzeczywiście mogło zadziałać.
- Mam pewien pomysł - oznajmił w końcu. - Wolisz stracić dłoń czy stopę?
Nie było to pytanie które kiedykolwiek w życiu chciał komukolwiek zadać, jednak jeśli dobrze myślał mogła być to jedyna szansa dla Fortego. Henry przyłożył jeszcze raz dłonie do ciała Matta, próbując skierować zarazę w wybrane przez niego miejsce.
Zaraza posłusznie uciekała od dłoni Henriego, zarazem odkrywając okrutne rany cięte na jego plecach.
- Coś ty sobie ubzdurał i ile będziesz mnie obmacywał? - wyjęczał Matt niezbyt pewny siebie. - O ile to możliwe nie chciał bym umierać w jeszcze większych cierpieniach.
Gdy Mason przyglądał się ranie nagle spostrzegł, że zaraza rozchodzi się właśnie od nich. Skierowanie zarazy gdzie indziej nic w praktyce nie dało.
- Mój telefon nie działa. - odezwała się nagle Tanu.
- Już nie ważne - westchnął naukowiec, wyprostowując się. Zdjął rękawiczki, odrzucając je na kupę śmieci. Potem zaś teleportował na miejsce dwa koce których on i Tanu używali w nocy. Podłożył jeden z nich pod plecy Matta, drugim natomiast przykrył go z wierzchu, tak że przypominał typowego trupa których dookoła było pełno.
- Staraj się wyglądać na martwego. Jeśli nie widzą w podczerwieni to nie powinni zwracać na ciebie uwagi - stwierdził, po czym wybrał na swoim CMU numer do grenlandzkich służb ratunkowych. Nikt jednak nie odbierał. Po tym zaś zwrócił się jeszcze raz do Matta: - Zostawię z tobą mojego bota. Gdyby coś się stało, możesz się w każdej chwili ze mną skontaktować. Sami byśmy z tobą zostali, ale musimy jeszcze odnaleźć Borysa. Rozumiem, że od kiedy się rozdzieliliśmy nie widziałeś tu nikogo żywego poza swoją... dziewczyną?
- Tak. - odparł krótko. - Trzymajcie się cało.
- See ya! - zawołał Henry, ponownie wskakując na swoją deskę, po czym wraz z Tanu zaczął oddalać się zarówno od Matta, jak i rycerzy. W tym czasie zaczął wybierać następny numer, mrucząc do siebie pod nosem: - Czy to znaczy że jeden atak terrorystyczny sparaliżował całą strefę administracyjną? Doprawdy nietypowa sytuacja.
Naukowiec miał zamiar dodzwonić się akademii i przy odrobinie szczęścia skontaktować się z dyrektorem. Wszak była to nagła sytuacja, którą nawet sam Ao powinien być rzewnie zainteresowany. Zwłaszcza jeśli otrzymał już raporty od Yokiego i reszty członków grupy wycieczkowej.
Na odbiór telefonu Mason nie musiał czekać długo.
- Halo? - pytanie padło ciężkim, męskim głosem. - Tutaj dyrekcja akademii wojskowej imienia Moebiusa. Nazywam się Ao Oni. W czym mogę pomóc?
- Z tej strony Henry Mason. Dzwonię z Nuuk na Grenlandii - poinformował swojego (byłego?) przełożonego. - Wraz z Tanu udało nam się odnaleźć zaginionego Matta Forte. Jeszcze żyje ale jest w stanie krytycznym. Wygląda na to że służby ratunkowe na Grenlandii poszły do piachu razem ze stolicą. Jeśli nie chce być pan odpowiedzialny za jego śmierć, to proszę natychmiast wysłać helikopter we wskazane przeze mnie koordynaty.
Głos Henriego był poważny i pewny siebie. Zupełnie jak wtedy gdy po raz ostatni rozmawiał ze swym wychowawcą. Nie dało się w nim wyczuć skruchy, czy też zwątpienia.
- Słucham? - padło pytanie niesamowicie zdziwionego głosu. - Czego ty ode mnie wymagasz, chłopcze? Abym wysłał grupę uczniów uzbrojoną w apteczki ratunkowe na tereny opanowane przez terrorystów? Czy może chcecie do pomocy kilku sprzątaczy i kucharza z kantyny? - irytacji Ao nie dało się nie wyczuć. - Nie jestem za nic odpowiedzialny. Uciekajcie z tamtej strefy. Jeżeli wydostaniecie się z miasta mogę nawet osobiście was odebrać i zawieść do domów, nie chcę aby ktoś zginął ale zrozum...Co ja mam zrobić, chłopcze? Skakać w ogień za idiotami którzy nie rozumieją wartości własnego życia?
- Na pewno jest pan w kontakcie z wojskiem. Proszę ich poinformować. Kogokolwiek - tym razem w głosie naukowca słychać było nutkę desperacji. - Wyniesiemy się stąd gdy tylko odnajdziemy Borysa, ale nie jesteśmy w stanie przetransportować Matta na tak daleki dystans bez pogarszania jego stanu. Proszę mi obiecać że zrobi pan wszystko co w pana mocy, aby go ocalić.
- Nie jestem wojskowym. Nawet nie wiem jak doszło do tej katastrofy w zaplutym Nuuk. Powiedziano mi tylko, że strefa jest świetna na edukację dzieci w terenie. - wyjawił nieco załamanym głosem Ao. - Jeżeli on nie może się ruszać to...zostawcie go. Nie możecie przecież nic zdziałać, prawda? I nie ryzykujcie więcej. Po prostu opuśćcie miasto. Nie pobieram najmniejszej odpowiedzialności za to co może się stać jeżeli zajmiecie się poszukiwaniami owego Borysa. A nawet jak przetrwacie, pamiętajcie, nie jesteście i nie będziecie wojskowymi. Wasz charakter i idiotyzm na to nie pozwalają.
- Mamy więc szczęście że wojsko jest likwidowane - stwierdził Henry uśmiechając się do Tanu, po czym zwrócił się ponownie do komputera w swoim przedramieniu: - Dobrze, w takim razie poradzimy sobie sami. Do widzenia.
Po tych słowach naukowiec rozłączył się i ruszył w losowym kierunku.
- Musimy tylko wymyślić jakiś sposób na odnalezienie Borysa. Razem z nim może uda nam się przenieść Matta poza obręb miasta. Nawet gdyby we dwóję udało nam się unieść go na prowizorycznych noszach, to w obecnej sytuacji bylibyśmy zbyt powolni żeby uciec rycerzom i za słabi żeby z nimi walczyć. Więc jedyna nadzieja w tym że uda nam się odnaleźć tego Rosjanina. Tylko gdzie zacząć?
- Jeżeli dostaniemy się dość wysoko, możemy przyjrzeć się okolicy - zasugerowała Tanu. - Nie masz jakieś lunety w tym urządzeniu? - zapytała.
Tym samym Henry spostrzegł na monitorze, że grupa rycerzy wcześniej broniąca miejsca walki z wilczycą zaczęła podążać w stronę szpitala.
- Chyba nie będzie takiej potrzeby - stwierdził chłopak, uśmiechając się pod nosem. - Wygląda na to, że rycerze znaleźli go za nas. W każdym razie wszyscy zmierzają w stronę szpitala, więc ktoś tam musi być. Obyśmy tylko nie natknęli się na ich szefa - na tę myśl Henry przełknął głośno ślinę, jednak bez wahania zmienił kurs na szpital z którego to niedawno wyruszyli, wybierając jednak okrężną drogę do tej którą podążali ich wrogowie.
Podróż zajęła chwilę. Rycerzom tak jak poprzednio niespecjalnie się śpieszyło.
To co jednak zadziwiło dwójkę to fakt, że zbiorowisko podążało dokładnie tą samą trasą co Henry. Tak, jak gdyby próbowali określić skąd wcześniej przybył.
Nie była to zbyt wesoła nowina.
Gdy po dłuższym śledzeniu grupa dotarła pod szpital, uświadczyli oni jak bez wahania kobieta w czarnym pancerzu wyskakuje w powietrze i ląduje na jego dachu. Pozostali zostali na dole.
Naukowiec zbliżając się szpitala wciąż z zaciekawieniem obserwował ruchy rycerzy. Gdy upewnił się, że reszta z nich pozostała na ziemi, natychmiast przygotował się do kolejnego zwariowanego manewru. Omijając z daleka trzech rycerzy pilnujących tej ściany budynku wskoczył do środka wybijając jedną z szyb i poszybował na desce w kierunku schodów, które kończyły się na ostatnim piętrze tuż przed dachem.
- To może być mały problem - zastanowił się Henry, któremu po głowie chodził już pewien plan. Podleciał do windy która była jedną drogą na dach i przy pomocy PSI rozkazał otworzyć się drzwiom na ich piętrze, jak i tym na dachu.
Skupiony na drzwiach Henry uśmiechnął się do siebie widząc, jak te rozchodzą się na boki.
Nagle jednak stracił balans gdy Tanu odrzuciła go na bok wyskakując w górę.
Mason był świadkiem jak jego koleżanka odlatuje uderzona w brzuch i zderza się z jakimś połamanym regałem.


Trzy metrowa postać w czarnej, szerokiej zbroi stanęła naprzeciw uchylonych drzwi do windy. Przyglądała się to Masonowi, to Tanu przez swój ogromny hełm. Zbroja tego rycerza była nietypowa, nie tylko dlatego, że była szeroka ale również ozdobiona szpikulcami, masą kolców.
Tanu jęczała z bólu przyglądając się doktorowi. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wypadła jej katana, która leżała teraz między dziewczyną a olbrzymem.
- Co do diabła? - zapytał zdziwiony Henry, unosząc powoli wzrok, który spoczął na hełmie giganta. - Cz-cześć? P-przepraszam, nie wiedzieliśmy że zarezerwował sobie to piętro. Zaraz sobie stąd pójdziemy...
Naukowiec próbował zagadać rycerza, gdy po kryjomu sięgał po swój pistolet laserowy, który powoli wycelował w przeciwnika i oddał dwa strzały, celując w jego oczy, po czym zaczął się wycofywać w kierunku schodów, gotowy do ewentualnego uniku.
Postrzelone oczy, a raczej część hełmu, zmieniły się w płyn. Zaczęły wyciekać niczym stopione żelazo choć kolorem przypominały krew. Tylko nieco ciemniejszą. Jak gdyby ktoś wprowadził doń atrament.
Rycerz zareagował natychmiastowo. Odwrócił się i ruszył w stronę Masona, jak gdyby wcale wzroku nie potrzebował.
Mężczyzna wycofał się bez większego problemu. Zanotował również, że przeciwnik jest dość powolny. Jeden jego krok pokonywał jednak odległość dwóch Henriego.
Henry wycofując się chwycił za jedno z metalowych krzesełek stojących w holu i cisnął nim w dół schodów, samemu zaś najciszej jak potrafił zaczął zbliżać się do Tanu, pokazując jej z palcem przy ustach by również nie wydawała z siebie żadnych dźwięków.
Dziewczyna powoli podnosiła się z ziemi, wyraźnie obolała od poprzedniego uderzenia. Przez pewien moment zbierało jej się chyba na wymioty ale powstrzymała ten odruch w sobie.
Gdy Mason się zbliżał, Tanu spojrzała na niego z dość zaniepokojonym wyrazem twarzy. Zakrzyknęła nagle - PADNIJ!
Odruchowo, Henry rzucił się na ziemię, a ogromne łapsko rycerza przeleciało nad jego głową, robiąc dziurę w ścianie do jednego z gabinetów.
Naukowiec doturlał się na bok i klękając na jednej nodze oddał jeden strzał wiązką fotonową w kolano rycerza. Następnie nie czekając na wynik swej akcji podbiegł do Tanu i przywołał swoją deskę.
- Dasz radę stać? - zapytał, dopiero teraz spoglądając do tyłu na przeciwnika.
Tanu przytaknęła niemrawo podnosząc się z ziemi. Kolos zaś został skutecznie unieruchomiony. Regeneracja nogi postępowała jednak dość szybko. Za moment powinien się podnieść.
Naukowiec chwycił leżącą nieopodal katanę Meera, a następnie pomógł Tanu wejść na deskę, po czym ostrzegł ją:
- To teraz trzymaj się mocno, bo zaraz zabawimy się w Tony'ego Hawka.
Henry niewiele myśląc przyspieszył na swojej desce do maksymalnej prędkości. Po chwili wleciał w szyb windy, a następnie przy pomocy siły rozpędu wspiął się po ścianie na wyższe piętro i wyskoczył już na samym dachu dachu.
 
Tropby jest offline