Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2013, 16:05   #31
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Długonosa Muza

- Co za różnica czy jestem w tym, czy innym miejscu? - spytał jakby zdziwiony blondyn. - Tak długo, jak mogę decydować o samym sobie, mogę czuć wolność, wydaje mi się, że odczuwam szczęście - dodał Soeki. Jego myśli zaczynały schodzić na nieco inne tory. Zdawało się, że słowa nochala zaczynały oddziaływać na jego umysł. Odnosić się do czegoś, czego pozornie tylko nie pamiętał.
Przed oczyma Yamiego pojawiła się scenka powstała jeszcze na kilka dni, czy też miesięcy przed jego wskrzeszeniem. Serce poczuło dziwne ciepło.
- Może dobrowolnie ograniczając opcje wyboru jestem w stanie znaleźć się bliżej “wolności”? - zapytał.
- Być może? - powtórzył Viktor. - Jaka jest właściwie twoja definicja wolności...? Czy mniejsza ilość wyborów nie oznacza jej ograniczenia? Próbujesz odnaleźć bezkres życia...czy wolność jego końca? - mężczyzna uniósł swoje spojrzenie na chłopaka, świdrując go swoimi olbrzymimi oczyma. - Zastanawia mnie czy ty odczuwasz wolność i radość czy tylko tak uważasz.
Zdanie to jakoby wyjaśniało pochodzenie jego pytań. Podniósł on rękę i wcisnął przycisk przy drzwiach limuzyny. Okna opuściły się.
Soeki ujrzał zrujnowane miasto. Była to ruina podobna do tej, którą widział jeszcze niedawno...jednak było w niej coś realnego. Ten sen wydawał się bardziej realistyczny od rzeczywistości.
- Spójrz. Przyjrzyj się. - podyktował rozmówca, niezwykle agresywnie jak na siebie. Limuzyna weszła w zakręt
Zza gromady budynków pojawiła się ikona Ameryki. Statua wolności. Nie była jednak taka jaką wyobrażał sobie Soeki. Jej ręce były opuszczone. Na jej nadgarstkach i kostkach znajdowały się kajdany. Jej twarz była wykrzywiona w smutku a sama w sobie, statua była przeraźliwie ubrudzona i niezadbana.
- Urodziłeś się bez możliwości życia. - podjął spokojnym tonem Viktor. - Uzyskałeś życie w zamian za możliwość marzeń. Następnie bez rozwagi pozwoliłeś przeznaczeniu działać samodzielnie. Z warzywa w narzędzie. Z narzędzia w niewolnika. Szukasz wolności ale nikt ci jej nigdy sam nie darował. Potrafisz ją chociaż zdefiniować? - spytał.
- Pytanie o definicję jest wyjątkowo trudne - Yami stwierdził szczerze, bez oznak wachania. Dopiero chwilę po tym, jak słowa opuściły jego umysł, pojawiły się w nim wątpliwości, oraz niepewność. Nigdy nie zastanawiał się nad czymś takim.
- Wolność od ograniczeń. - rozpoczął blondyn. - To, że opuściłem szpitalne mury. - dodał po chwili.
Jego ręce splotły się ze sobą, zaś palce to oddalały się, to zbliżały, zawiązując się tym samym w przedziwnej formie tańca. Najwyraźniej ten mały ruch pozwalał mu skupić się w stopniu większym niż normalnie. Odkurzyć szare komórki, znaleźć się w świecie wykreowanym przez książki. Przez opisy. Przez słowa.
Viktor.
Pierwsze ze słów pojawiło się przed jego oczyma gdy tylko powieki odcięły mu wizję na świat. Tajemnicza istota, która była czymś więcej niż tylko senną zmorą. Czasem wydawała się swoistym alterego blondyna. Innym razem pełni formę czegoś tak prymitywnego, jak bóg. Czy jednak nazwanie obiektu czczenia czymś niedorozwiniętym jest słuszne, gdy samemu jest się tytuowanym bogiem?
-Tch - onomatopeja przemknęła zarówno przez umysł Soekiego, jak i jego senna rzeczywistość. Spróbował odgonić więszość myśli, nie skupiając się na pojedynczych słowach. Jego wyobraźnia jednak, niczym buntownicze dziecko, bez przerwy podrzucała mu pierwsze, oraz jedyne spotkanie z długonosym. Wszystko zdawało się zniknąć, gdy wizja zamknęła się na specyfiku.
- Wolność jest tym, co czuję zaprzeczając szeroko pojętym barierom, zakazom. - stwierdził.
Jego twarz wyraźnie posmutniała. Otworzył oczy, spoglądając na swego rozmówcę. Wzrok nie świecił już blaskiem luźno połączonych ze sobą kłamstw i zagrywek psychologicznych. Jego sylwetka, nawet jeśli wcześniej nie była szczególnie zgarbiona, wyprostowała się.
- Nieograniczony wręcz potencjał decyzyjny - stwierdził w końcu.
- Nie zauważasz jednak, że każda zmiana przybliża mnie do czegoś? - stwierdził. - Nawet wedle twoich słów, zmieniłem się już z warzywa w niewolnika.
Cisza po raz kolejny zaistniała między dwójką rozmówców, dominując tym samym limuzynę. Wcześniej luźnie dłonie blondyna zacisnęły się, tworząc zdecydowanie zbyt małe, by przeciwstawić się przeznaczeniu, pięści.
- Nie mam siły, by być wolnym - odparł w końcu.
-Słuszna uwaga. Wolność nie należy się słabym. Są ludzie którzy szukają siłę. Którzy rozwijają ją przez wieczność. A ty? Byłeś w szkole wojskowej, nieprawdaż? Mogłeś zacząć zdobywać jakiś poziom mocy. Od tego właśnie była ta szkoła. Zamiast tego wolałeś podać rękę jednej wielkiej niewiadomej.
Kobieta siedząca obok sięgnęła pod stół i wyjęła z niego złożoną w pół gazetę, którą położyła przed Soekim.
Jedyne co chłopak był w stanie rozczytać to "Jason Eater rozpoczyna najemniczą karierę militarną otwierając korporację Battle Bull."
- Jednak ile siły potrzebne jest człowiekowi do osiągnięcia wolności? Czy jesteś w stanie to sprecyzować? Kto byłby naprawdę nieśmiertelny....człowiek który czuje się nieśmiertelny, czy może dopiero, sam bóg?
- Ta szkoła nie zdawała się przybliżać do tego, co nazywasz siłą, ja zaś - wolnością. - odparł ponuro blondyn. - Co to za przejaw siły, gdy mój przełożony wycofuje się, bo zobaczył Mulcha? - dodał po chwili nieco rozbawiony.
Chłopak zareagował w dziwny, nieco nerwowy sposób widząc nazwisko swego ojca. Mrugnął kilka razy oczyma, jakby niedowierzając.
- Nieśmiertelny? - Yami aż przetarł oczy ze zdziwienia. - Będę wolny, gdy będę świadomy wszystkich możliwości, a żadna z nich nie będzie mi odebrana. - dodał.
- Tata przestaje podróżować, by łamać ogólne ograniczenia? - zapytał po chwili, bez szczególnego związku ze sprawą.
- Ten mężczyzna nigdy mnie nie interesował. - wyznał Viktor. - Może sam będziesz miał okazję kiedyś zapytać go, czemu robi to co robi? - wzruszył ramionami staruszek. - Wiesz...nie wszystko należy oceniać po pozorach...Gdy spoglądałeś w lustro kiedykolwiek myślałeś, że ktoś nazwie cię bogiem? - spytał rozkładając ręce.
Limuzyna wjechała w kolejny zakręt. Sceneria za oknem znów się zmieniła.
Pokazywała Mulcha.
Mulcha otoczonego przez wojsko. Choć może nie w do końca typowy sposób.
Czarnowłosy bez większego zainteresowania szedł przed siebie, a próbujący go zastrzelić ludzie znikali, tylko po to aby po kilkunastu sekundach spaść z nieba, roztrzaskując się w bezkształtne plamy.
- Niektórzy ludzie kierują się czymś, co nazywa się zdrowym rozsądkiem.
- Nie widziałem całej sytuacji - blondyn jakby zaprzeczył temu, co właśnie zobaczył. - Lecz to chyba całkiem normalne, że on broni się, gdy zostaje zaatakowany? - zauważył Yami.
Młodzieniec przyłapał się na coraz częstszym mruganiem oczyma - może miało to coś wspólnego z jego próbą dojrzenia, zobaczenia całości taką, jaka naprawdę jest?
- Dałeś mi życie, bo? - zapytał blondyn.
- Bo wynik poznaje się poprzez działanie.- odparł spokojnie Viktor. - Jeżeli odbierzesz ofierze klucz do rzeźni, może przejść obok niej. Choć aby poznać prawdę o swoim losie, będzie musiała odnaleźć tylne wejście i wmieszać się pośród rzeźników...Myślę, że taka analogia jest dobra do twojej sytuacji. - odparł Viktor podnosząc z stołu tabletkę i ściskając ją w rękach.
Z wnętrza zaczął wypływać strumyk zielonego płynu, który począł wypalać dziurę w stole niczym kwas. - Nasza rzeźnia nazywa się konspektem.
- Nie widzę dlaczego bycie u boku Mulcha i pozostałych miałoby być gorsze od tamtej latającej wyspy - powiedział Yami.
Spojrzał na Viktora z szerokim uśmiechem na ustach, odsłaniajac tym samym swe białe zęby. Sytuacja była dziwna, a blondyn coraz rzadziej byl pewien, co dokładnie powinien, oraz, co gorsza, co chce robić w tym właśnie świecie.
- Nie miałem nic przeciwko wyspie, ale... - zawachał się blondyn. - Teraz jestem tutaj, i raczej nie jestem w pozycji, by samodzielnie powrócić? - dodał.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak nienaturalna jest jego pozycja w jadącej ślimaczym tempem limuzynie. Usiadł. Dłonie znalazły się na jego kolanach, dając chociaż pozorne uczucie bycia bogiem.
- Twierdzisz więc, że nie tyle dałeś mi życie, co w Mulchowym sposobie pojmowania świata uczyniłeś mnie “bogiem” - blodnyn wziął głębszy oddech, jakby jego usta miały problem wypuścić z siebie nastepne słowa.
- By stwierdzić co się stanie? - nawet jeśli ton głosu Yamiego uległ gwałtownej zmianie, zaś negatywne uczucia zaczynały dominować jego mowę ciała, to w głębi umysłu twierdził, że uczynki Vikotra zawiazują się w rozległej definicji słowa “Cool”.
- By stwierdzić czy stanie się to, czego bym chciał. - sprecyzował Viktor. - Aczkolwiek nie obchodzi mnie co oprócz tego mogłoby mieć miejsce. - dodał po chwili. - ludzie w tych czasach są niezwykle żałośni. Nie widzę nic złego w próbie obudzenia ich do dalszego rozwoju. Wręcz przeciwnie. Coś co ich poruszy jest niezbędne, nie sądzisz?
- W moim prywatnym przypadku było to nieco więcej, niż byle danie mi motywacji - stwierdził uczciwie Yami. Nie mógł nic zrobić Viktorowi, był mu wdzięczny z całego serca.
- Dałeś mi żywot, chociaż może właśnie to... jest pierwszym darem i motywacją, którą dostaje człowiek? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Zgadza się. W rzeczywistości wszyscy ludzie rodzą się martwi. - stwierdził Viktor. - Nie mają w sobie nic. Małe, bezwartościowe stworzenia. Potem dorastają i co się z nimi dzieje? Społeczeństwo pracuje ciężko aby zabić wszelkie ich ambicje. Tak jest od wieków. Ciężko pracujecie na bycie nieumarłymi, na nienawiść do życia. A może raczej...oni. Bo z tego co widzę, ty chcesz żyć, nieprawdaż? - zapytał
- Wystraczająco długo czerpałem swój żywot z najwspanialszych dzieł literatury, jak i widząc wyczyny moich rodziców. - stwierdził po dłuższej chwili blondyn. Czas mijał. Żadna odpowiedź nie była prosta, czy też płynna. Każda niosła za sobą nie tylko następstwa, ale i przyczyny. Tak wiele rzeczy było do rozważenia przy każdej z nich, jednak czy którakolwiek była warta przedłużania chwili?
- Może to, co ja nazywam życiem inni obarczyliby mianem raju, Nirvany, spełnienia? - blondyn podzielił się swoim spostrzeżeniem z panem jego sennych wizji.
Nagle blondyn rozluźnił ręce, kładąc je na fotelu, zamiast na swych kolanach. - Jeśli tak, to są głupcami, i czekają na śmierć miast na szczęście? - dodał szczerym, nieco wzmiocnionym złością głosem.
- Jeśli ktoś jest głupcem i nie szuka szczęścia, to po co istnieje? - zapytał.
Viktor uśmiechnął się.
- Po to aby sprowadzić śmierć do rzeczywistości. Aby wyeliminować Entropię. To złudzenie, sen, nierealne i pozbawione logiki marzenie. - Limuzyna zatrzymała się nagle. Czarne szyby powoli uniosły się zasłaniając widok na świat zewnętrzny.
- Nikito. - szepnął Viktor. Kobieta obok niego wstała i wyszła z limuzyny. Po chwili drzwi obok Soekiego zostały przez nią otwarte.
Viktor pogładził lekko swój podbródek. - Być może anemicznie, ale w rzeczywistości trafie wepchnąłeś siebie w nurt, którym dopłyniesz w nieco bardziej interesujące miejsca.
- Każdy ruch ma swój początek - stwierdził Soeki. Wstał, i powolnie ruszył w kierunku wyjścia. Gdy jego ciało znalazło się na tuż obok Viktora, przemówił.
- Przekaż przeprosiny Joahimowi. - rozpoczął nieco smutnym tonem. Jego oczy w końcu rozjaśniały nieco, zaś język pojawił się na zewnątrz. Wskazujący palec prawej dłoni naciągnął nieco dolną część powieki, tworzą całkiem charakterystyczny gest.
- Ale świat nie działa tak, jakby tego pragnął. - dodał, wyskakując z limuzyny. Spojrzał w kierunku Nikity. To imię, chociaż jej posiadaczka była tak krótko znana przez Yamiego, dawała nieco wspomnień.
 
Zajcu jest offline  
Stary 03-07-2013, 19:48   #32
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Naukowiec był tak zaskoczony widokiem dziewczyny, że nieomal spadł z budynku i jedynie szaleńcze machanie rękami uratowało go przed niemal pewną śmiercią.
- Tanu! - zawołał lecąc jej na spotkanie, by chwycić ją w objęcia. - Moja mała, troskliwa Tanu! To musiało być dla ciebie niezwykle trudne! Jesteś naprawdę odważna! Dziękuję że nie zostawiłaś mnie na pastwę losu!
Wyglądało, na to że po dzielnym wystąpieniu Henrego odwaga opuściła go niemal tak szybko jak się pojawiła.
- Jesteś pewna że dasz sobie radę? - zapytał puszczając w końcu koleżankę. - Tam na dole wszystko wygląda jeszcze gorzej niż tu.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Jestem pewna, że mam lepszy potencjał od ciebie. - skomentowała. - Ch...choć nie znaczy to, że bez ciebie coś osiągnę. P..prowadź proszę. - rzekła odwracając wzrok od naukowca. - Ci cali rycerze...są czarni? Lada moment będzie zmrok....będziemy w stanie ich w ogóle dostrzec? - spytała niepewna siebie.
- Masz rację - przytaknął Mason z poważną miną spoglądając na miejską scenerię spowitą w czerwieni zachodzącego słońca. - W takich warunkach ciężko będzie ich unikać, a skoro są zasilani przy pomocy energii PSI to nie sądzę aby potrzebowali snu. Na razie powinniśmy znaleźć jakieś schronienie w którym będziemy mogli przeczekać noc.
Naukowiec rozejrzał się dookoła z zastanowieniem, gdy już po chwili wpadło mu coś do głowy.
- Właściwie to miejsce powinno być dość bezpieczne - rzekł, po czym szybko nawiązał kontakt z Juliet. - Asystentko, czy mogłabyś nam przesłać kilka koców i poduszek? Dzisiaj zamierzam nocować pod gołym niebem.
- Pod gołym niebem? - zdziwiła się fioletowowłosa holograficzna dziewczyna. - Gdzieś ty polazł. Nadajnik pokazuje że jesteś... w Grenlandii? Co do diabła? Czy to nie tam niedawno nastąpiły te ataki terrorystyczne?
- Zgadza się - potwierdził Henry. - Byliśmy na wycieczce klasowej, która delikatnie mówiąc... wymknęła się spod kontroli. Jutro rano ci wszystko opowiem.
- No dobrze, mam tylko nadzieję że nie z twojej winy.
Juliet westchnęła z rezygnacją, zaś kilka minut później dwójka kadetów miała do dyspozycji wygodną pościel, dzięki której mogli we w miarę komfortowych warunkach przespać noc.
Tanu przyglądała się pościeli krótką chwilę, po czym lekko się uśmiechnęła.
- Dziękuję. - powiedziała spokojnie po czym...oddaliła się od Henriego o dobre pół długości dachu, gdzie zaczęła rozkładać swój śpiwór.
Naukowiec zaś rozłożył ręce i pokręcił głową z delikatnym uśmiechem, po czym również zajął się szykowaniem sobie posłania.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, to daj znać! - zawołał jeszcze do Tanu, a po namyśle dodał: - Albo gdyby coś cię obudziło! Nie chcę zostać pożarty przez jakiegoś potwora!
Po tych słowach Henry ułożył się wygodnie z dala od wejścia windy skąd wciąż roztaczał się odór gnijących ciał, który nawet kogoś takiego jak on przyprawiał o mdłości.
Leżąc i przypatrując się niebu Henry spostrzegł w pewnym momencie spadającą gwiazdę. Wyglądała dosyć uroczo.
Rozglądając się także, dostrzegł Tanu. Siedzącą i przytulającą do siebie katanę pneumatyczną, jak gdyby zaraz miała być zmuszona do jej użycia. Dziewczyna wyraźnie nie wyglądała na dość zrelaksowaną, aby tą noc przespać.
Chłopak westchnął zrezygnowany, po czym wstał i bez słowa przeniósł swoje leże bliżej dziewczyny, tak że dzieląca ich odległość zmalała do zaledwie dwóch metrów.
- Pomyślałaś życzenie? - zapytał spoglądając rozmarzonym wzrokiem na nocne niebo. - Ja mam tylko nadzieję, że uda nam się wrócić do akademii w jednym kawałku. Ale oczywiście nie tego sobie zażyczyłem, bo teraz by się nie spełniło, więc ty możesz to zrobić za nas oboje - rzekł, przenosząc wzrok na Tanu, uśmiechając się przy tym do niej zachęcająco.
- Życzyłam sobie abyśmy nie zostali pożarci przez jakiegoś potwora. - odpowiedziała zaciskając katanę jeszcze bardziej. - Zaraz...tego nie wolno wygadywać!? - dopytała spoglądając błagalnie na Henriego.
- Heh... nie masz się o co martwić. Moje życzenie aby się spełnić wymaga abyśmy oboje przeżyli... przynajmniej do ukończenia akademii - uspokoił prędko dziewczynę. - Ale wiesz... wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że ze wszystkich kadetów ty najbardziej chciałaś mi pomóc. Czy poza moją nieodpartą charyzmą miałaś jeszcze jakiś powód żeby wyskoczyć z tego helikoptera?
- Powiedziałeś, że jesteśmy drużyną. - zauważyła Tanu. - Nie mam zamiaru o tym zapomnieć. - dziewczyna podniosła dłoń, wysuwając mały paluszek do przodu. - Obiecaj mi, że znajdziemy pozostałych i wyjdziemy z tego razem.
- Jako naukowiec nie mogę kłamać - stwierdził Henry, kręcąc głową, jakby pouczał małe dziecko. - Prawdę mówiąc nie wiem czy uda nam się kogokolwiek odnaleźć, ani czy wyjdziemy z tego żywi.
Usta naukowca skrzywiły się lekko na tę myśl, jednak szybko odzyskał pewność siebie, chcąc dodać otuchy Tanu.
- Mogę ci jednak obiecać, że na pewno zrobię wszystko co w mojej mocy aby nasza misja odniosła sukces. Może nie jestem zbyt silny, ale użyję całego swojego intelektu by zapewnić nam bezpieczeństwo i jak najszybszy powrót. Nigdy też nie stracę wiary w to że możemy zwyciężyć, obojętnie jakie przeszkody nie staną na naszej na drodze. Więc... jeśli nie wierzysz w siebie, to zawsze możesz wierzyć we mnie - na zakończenie Henry wyciągnął rękę spod koca, zbliżając swój mały palec do drobnej dłoni dziewczyny. - Jak to brzmi?
Tanu wciągnęła nieco powietrza w usta, napełniając nim policzki. Mina ta wyrażała masę oburzenia. Była jednak równocześnie zabawna. - Niewystarczająco dobrze. - stwierdziła w końcu zabierając swoją dłoń. - Zresztą...przepraszam...nie powinnam tyle wymagać. - zauważyła dziewczyna. - I tak sama nic nie zdziałam.
Po chwili niezręcznego milczenia Henry w końcu nie wytrzymał i wybuchnął gromkim śmiechem.
- Tak, słaby naukowiec nie mający pojęcia o operacjach wojskowych i adeptka sztuk walki bojąca się własnego cienia jako samozwańczy bohaterowie. Nie ma co, Borys i Soeki się uśmieją gdy zobaczą kto przyszedł im na ratunek!
Henry śmiał się jeszcze przez jakiś czas, a jego głos cichł powoli w otaczającym ich zmroku aż naukowiec znowu spoważniał.
- Co nie zmienia faktu że jesteśmy ich ostatnią nadzieją - kontynuował. - Akademia spisała ich już na straty, więc wątpię czy wyślą prawdziwą misję ratunkową. Jeśli my ich nie odnajdziemy, to nikt tego nie zrobi. Poza tym chyba wolę już umrzeć niż zadzwonić do Yokiego żeby nas odebrał i oglądać przez następne trzy lata jego pogardliwą minę... To jest, o ile nie zostaniemy oskarżeni o dezercję i wyrzuceni z akademii. Więc jakby nie patrzeć jest to nasza jedyna szansa, bo inaczej mamy przerąbane na całej linii.
- Nie sądzę aby Soeki był w okolicy. Z tego co mówili ktoś go przeteleportował. - wyjaśniła Tanu patrząc w niebo. - Tak właściwie to możemy liczyć tylko na znalezienie Borysa albo Matta. - spostrzegła.
- Chyba, że dopisze nam szczęście - stwierdził naukowiec po dłuższym namyśle. - Teleportacja to bardzo zaawansowana forma PSI, a im większy dystans się pokonuje, tym ciężej kontrolować jej efekty. Więc jeśli Soeki został przeniesiony poza miasto, to wiadomo że mamy do czynienia z wyjątkowo potężnym psionikiem. Jednak nawet tak wyrafinowane PSI musiało zostawić za sobą jakiś ślad, więc inny dostatecznie uzdolniony psionik powinien być w stanie odkryć cel ich teleportacji. Aczkolwiek nie wydaje mi się byśmy takiego napotkali, więc w najgorszym razie postaramy się uratować chociaż pozostałą dwójkę.
Kończąc swój wywód Henry przewrócił się na bok i owinął ciaśniej kocem. Senność dawała o sobie znać, a dzień pełen wrażeń tylko ją pogłębiał.
- Rano zaczniemy od przeszukania pola walki. Ale najpierw upewnimy się że nie ma w pobliżu tych fanów Dartha Vadera. Są dość powolni, więc z łatwością powinniśmy ich prześcignąć na desce antygrawitacyjnej. Zobaczysz, wszystko pójdzie jak po maśle...
 
Tropby jest offline  
Stary 03-07-2013, 23:11   #33
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wilk,prezydent i bokser

Chłopak jęknął cicho otwierając oczy, i poruszył lekko wyschniętymi od elektryczności ataku. Przez chwile niezbyt wiedział co się dookoła niego dzieje, czuł ciepło jak i rytm oddechów wilczycy, ale dopiero po kilku momentach przypomniał sobie o jej istnieniu.
- Och więc żyjesz? -wychrypiał i poklepał swoją wielka ręką sierść zwierzaka. Przełknął ślinę, by zwilżyć gardło, po czym szybko poruszył kończynami, by sprawdzić swój stan... bywało lepiej ale tragedii nie było.
Dopiero wtedy spojrzał na zielonowłosego elegenta.- Bywało lepiej... ale nie łatwo zdeptać robaka. -odpowiedział uśmiechając się lekko i podciągnął się na łokciach do siadu. Czarna skorupa kraba powoli znikała odsłaniając jego normalne ciało, gdy przemówił znowu. - Kojarz Cię... jesteś kimś ważnym tym no... - chłopak pstryknął parę razy palcami.- … głowa Unii tak? -zapytał w końcu,a gdy mózg zaczął pracować trochę szybciej otworzył szeroko oczy.
- Mój helikopter! Musze się spieszyć! -stwierdził podrywając się na równe nogi, ale zachwiał się opadając ponownie w futro wilczycy.
- Nie będzie żyła aż tak długo. - poinformował Borysa zielonowłosy. - Ten pył to jej ciało. - wyjaśnił drapiąc się po podbródku. - Kim ty konkretnie jesteś?
- Co to ma znaczyć, że to jej ciało?! - warknął Borys podrywając się na nogi i obserwując wilczycę. - Nie po to ją ratowałem, by mi teraz tu wyparowała! -dodał machając rękami, jak gdyby chciał złapać dropbinki. - Jestem Borys... Borys Jankovic, uczeń pierwszego roku akademii wojskowej, lub jak wolisz numer 093.- stwierdził bardziej przejmując się wilkiem, niż grzecznościami.
Okamijin zeskoczył z gruzów i podszedł do wilczycy. Przyłożył jej rękę do pyska i uśmiechnął się.
Obraz wilka zawirował przed oczyma Borysa. Przekształcił się. Po chwili na ziemi siedziała...młoda wilczyca.
- Proszę. W ten sposób pożyje nieco dłużej.
- Dobra chwila... -Borys oparł się o ścianę a kilka kropel potu an czole, bylo jasnym znakiem, że wciaż w pełni nie doszedł do siebie. - Zapytam dość grzecznie... co się dzieje, dla czego sie to dzieje i kto ktoś tak ważny jak ty tu robi?
- Zaraz. To ja zapytałem pierwszy. - upomniał się Onijin. - chcę wiedzieć kim jesteś a nie skąd i jak się nazywasz. Aż tak konkretny być nie musisz.
Borys zamrugał lekko zdziwiony tym pytaniem. Ale właściwie... nie za bardzo wiedział jak na nie odpowiedzieć... bo kim był? Zamyślił się na chwilę, głaszcząc odruchowo łeb wilczycy. - Jestem bokserem, aktualnie też dezerterem oraz kimś kto był na tyle durny by omal nie zginąć, by zwierzak ,które kilka chwil wcześniej sam chciałem zatłuc, mógł przeżyć. -odparł w końcu. - Czy taka odpowiedź jest wystarczająca?
- Powiedzmy. - zgodził się w końcu Onijin. - Możesz mi mówić Oni. Lub Jin. Albo Onijin. Byłem tutaj z jednym towarzyszem aby poszukać śladów skąd wzięli się terroryści. - wyjaśnił zakładając kapelusz i chowając ręce w kieszeni. - Wiedziałem, że zastawią na mnie pułapkę ale..."nieśmiertelni" to trochę przesady z ich strony. - zaśmiał się niemrawo. - Przykro mi, że wpadłeś na morderców którzy czaili się na mnie, odrobinę nie miałem jak cię przed tym ostrzec. Ten wilk to Sif. Jedna z moich hybryd.
- Jak widać też człowiekiem nie jestem. -odparł pokazując ręce krewetki.- Da się go jakoś uratować? -zapytał zerkając na wilka i kucając lekko. - Twoi oprawcy napadli nie tylko mnie, ale cała moją klasę. -stwierdził zerkając na zielonowłosego. - Dziwni goście, mimo że teoretycznie powinni być martwi ciągle wstawali... mogłem ich gdzieś wyrzucić zamiast jak idiota tłuc az po kres świata. -westchnął Rosjanin. - Sif? Dziwne imię... potem wymyśle jej inne. -stwierdził bardziej do siebie.
- To mój wilk. - powtórzył zielonowłosy. - I nie sądzę. PSI podtrzymuje ją przy życiu. Skoro zraniło ją czarne ostrze to nie ma już głębszej nadziei. - westchnął smutno.
Borys zacisnął lekko zęby w grymasie wściekłości. - Czekaj mówiłeś... że to twoja hybryda tak? -upewnił się chłopak. -[I} W sensie jest organiczna?[/i]
- Hybryda to dwa rodzaje zwierząt złączone w jedno. Ta jest nieco inna. - wzruszył ramionami. - To hybryda rannej wilczycy z przywołaną manifestacją PSI. - wyjaśnił opierając się swobodnie o ścianę. - Tylko powiedz mi...dlaczego tak bardzo chciałeś się dla niej poświęcić?
- Szczerze... na początku sam nie wiedziałem, to był impuls. Czułem ze to co robią rycerze jest niewłaściwe. - stwierdził chłopak, siadając po turecku przed zwierzakiem. - Zresztą... czasem trzeba zignorwać rozkaz i posłuchać serca. -stwierdził głaskając Sif za uchem. - Jak bym ja zostawił nie mógłbym spojrzeć sobie w twarz, w lustrze. A uczono mnie by żyć tak, aby być lepszym do siebie z dnia poprzedniego. -odparł w dość rozbudowany sposób młody bokser.
- Hmm...może być wśród nas więcej bohaterów niż nam się wydaje. - skomentował z uśmiechem zielonowłosy. - Jestem ci wdzięczny. Choć pewnie ona jeszcze bardziej. - dodał zerkając na wilczycę. - Obawiam się tutaj, że na dziś dzień utknęliśmy pod tym mostem. Poruszanie się po mieście z tym rycerstwem na ulicach nie jest bezpieczne.
- Bohater czy nie... mi tego nie przyszło oceniać. Jednak złamałem rozkazy a za to czeka mnie słuszna kara. -odparł Borys opierają głowę o ścianę mostu. - Pomożesz mi wrócić do akademii? -zapytał jak to on zazwyczaj - wprost.
- Na razie jestem bardziej przejęty przeżyciem. Potem pomyślimy co dalej. - zauważył mężczyzna. - Byłem rozdzielony od mojego towarzysza...jeżeli go znajdziemy, powinien nas stąd bezpiecznie zabrać.
- Jeżeli można zapytać, kim jest twój towarzysz? -zapytał Jankovic, po czym wyciągając nogi przed siebie dodał.- Wiesz jak utłuc te metalowe badziewia tak by nie wstały?
- Mój towarzysz jest...osobliwy. - Onijin miał wyraźny problem z znalezieniem odpowiedniego określenia. - Rozpoznasz go od razu. - zaśmiał się niewinnie. Po chwili jednak spoważniał. - Nie do końca. Jeżeli jednasz podzielisz się z nimi swoim PSI, wstawanie zajmie im nieco dłużej. Po prostu złap ich za głowę i wyślij mały ładunek, zanim ją oderwiesz. - poinstruował. - Gdybym znał lepsze rozwiązanie dawno bym się ich pozbył.
- Przydałby się Matt... -zaśmiał się Jankovic. - Przy Esperze pewnie by się nie podnieśli. -dodał zerkając w górę, na zniszczony most nad nimi. - Jak Zabić Psi... -zamyślił się na głos chłopak, zaś by zabić czas rzucił w stronę aktualnego towarzysza niedoli. - Skąd Unia wzięła pomysł na wyszkolenie bohaterów zamiast wojska?
- Cóż...mieliśmy pod to wiele podstaw. - Onijin zaczął masować swój podbródek w zamyśleniu. - Przede wszystkim ilość ponad jakość. Po drugie niezłomność mniejszych grup. No i przede wszystkim nasza wiedza o przeciwniku. Widzisz, jeżeli te czarne cholery zranią cię bronią, po kilkunastu godzinach dołączasz do ich zastępów. Są plagą. - zakończył uchylając rąbek informacji o przeciwnikach przeciw którym stał Borys. - To nie tak, że nagle będziemy musieli polegać wyłącznie na bohaterach. Nawet gdyby jakimś cudem była nam potrzebna liczba a nie siła, to na świecie jest od cholery oddziałów najemniczych. Ostatnio nawet jakiś sportowiec ekstremalny otworzył własną firmę. - zielonowłosy przyjrzał się Borysowi. - Czyżbyś sądził, że to nierealne?
- Wiesz że miałem ten czarny badziew... w sensie ich miecze w bebechach? To znaczy że zaraz mi odbije i zmienię się w zombie? -zapytał unosząc brew, ni to w żarcie ni to poważnie. - Nierealne... myślę, że to złe słowo. Bardziej zastanawia mnie czy Ci bohaterowie będe działali bardziej na korzyść czy szkodę świata. -stwierdził Jankovic opierając się na dłoniach. - A co do Czarnych... próbowałeś zabić ich przeciwnym ładunkiem?
- Aby uzyskać przeciwny ładunek musiał byś najpierw poznać ich osobisty. Nie jestem analitykiem PSI. Nie mam zbytnich chęci pracować nad jego rozpracowaniem póki sami nie dadzą rady mnie zranić. - wytłumaczył się zielonowłosy. - Choć masz racje, to może być dość efektywne. Ehh...Jest nas dwóch. Ilu dasz radę położyć naraz? Pięciu? Sześciu? - spytał unosząc lekko brew.
Borys lekko wzruszył ramionami - Zależy od warunków... elektryczność wydawała się efektywna, więc gdyby stali w wodzie to pewnie i dwudziestu. -stwierdził zerkając w ciemne niebo. - Czemu chcą Cie dopaść.. i właściwie co to za jedni.. w sensie pewnie komuś służą prawda? -zapytał układając łeb Sif na swoich kolanach.- A i co się stało z czarnymi kawałkami mojego ciała? Gdy mnie atakowali powoli pokrywały moje ciało ,ale gdy się obudziłem zniknęły... to twoja sprawka?
- Możesz stawić czoła małemu oddziałowi a nie wierzysz w potencjał bohaterów? - spytał uśmiechając się. - Pomyśl, że zamiast waszej wyselekcjonowanej grupy wpadłaby na nich mała banda wojskowych z karabinami. Nie sądzę aby ołów był na nich zbyt efektywny. - zauważył mężczyzna. - Cóż. Nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć o nich. Na pewno polują na mnie po to aby mnie zabić. To w sumie nic dziwnego jak się stoi na szczycie piramidy.
Sif zaczęła przyglądać się Rosjaninowi jak gdyby czegoś od niego wymagała. Widząc to, Onijin dodał jeszcze jedno zdanie. - To ona cię tu targała. Nic nie wiem o twojej zarazie. Lepiej aby jej tam nie było na stałe.
- Czyli to ty mi pomogłas... dobry piesek! -stwierdził wesoło Rusek, łapiąc pysk zwierzęcia w obie dłonie, po czym dotknął jego nosa swoim. Uśmiechnął się i począł delikatnie głaskać zwierzaka, po jego białej sierści. - Zwierzęta mają to czego nie posiadają ludzie... zawsze płaca długi. -stwierdził Jankovic, po czym uśmiechnął się lekko. - Jeżeli poczuje, że zmieniam się w rycerza, to prędzej sam wyciągnę sobie wątrobe czy inny narząd, niż na to pozwolę. Przy dobrych wiatrach zdąży odrosnąć na czas. -zaśmiał się wesoło bokser, po czym dodał. - Zapewne gdybyśmy spotkali się w normalnych okolicznościach, to takie pogawędki mógłbym sobie z Panem prowadzić tylko w głowię. Ale myślę, że w tym miejscu mało znaczą tytuły, a więcej to jak można sobie nawzajem pomóc. -zauważył Rosjanin. - Jak się Pan rozdzielił ze swym kompanem?
- Poczuliśmy się trochę zbyt bezpiecznie, więc rozdzieliliśmy się aby szybciej wszystko załatwić.- wyjaśnił zielonowłosy. - Wezwę po nas jutro jakąś ekipę ratunkową...tylko najpierw będziemy musieli wyjść z tej strefy. - mężczyzna zamyślił się lekko. - Im bliżej centrum miasta tym bardziej zakłócona zostaje elektronika. Nie wiem czemu tak się dzieje, wczoraj nie było jeszcze żadnych problemów. Właściwie, nawet dzisiaj wszystko funkcjonowało poprawnie większość czasu.
- Mam nadzieje, że to nie z mojej winy. wywołałem jedno silne wyładowanie mogło coś uszkodzić... ale to raczej nie powód. - stwierdził chłopak po czym pogrzebał ręka w swym plecaku. Butelka z woda co prawda nie przetrwała bliskiego spotkania z mieczem, ale kanapki, jak najbardziej, co prawda były trochę pogniecione, ale to nie problem. Chłopak wyciągnął owinięte w biały papier wykonany na szybko przed wycieczką prowiant, a dokładniej resztki które mu zostały, po czym rzucił prezydentowi jedno zawiniątko. - Nie widzę by miał Pan jakiś bagaż, więc smacznego. Z pasztetem. -stwierdził szczerząc się, po czym rozerwał swoją porcje na pół i oddał połowę zwierzakowi leżącemu na jego kolanach. - Nie wie Pan moze co się stało z reszt a mojej klasy? Helikopter odleciał? -zapytał biorąc gryza kanapki.
- Nikogo nie widziałem.- stwierdził mężczyzna wypakowując pasztetową od Rosjanina. - Aczkolwiek sam helikopter gdzieś leciał. Był mniej więcej między nami a centrum miasta. Nie wiem co prawda czyj i w jakim celu. - przyznał wgryzając się w jedzenie Jankowica, jak gdyby wiedział, że mu się należy. Niestety były to tylko kanapki, toteż ciężko się było popisać zdolnościami za ich pomocą. - Powiedz mi. Chcesz żyć?
- Kiedyś nie chciałem... ba każdego dnia pragnąłem śmierci, by zakończyć ból. -stwierdził patrząc w gwiazdy na niebie. - Ale teraz uważam, że życie nie jest takie złe. Warto żyć. -stwierdził dając tym samym odpowiedź na pytanie prezydenta. - Dla tego też, nie dałem się tym rycerza po prostu zaszlachtować, tylko robiłem wszystko co możliwe by przezyć. Czemu Pan pyta? -zapytał przenosząc spojrzenie na zielonowłosego.
- Po prostu nie mogę się pogodzić z faktem, że niewielu ludzi faktycznie podziela twoje zdanie. - stwierdził spokojnie Onijin. - Masz potencjał. Podobasz mi się. Z jakiej jesteś akademii?
- Akademia imienia Mobiusa. -odparł krótko, po czym podrapał się lekko w tył głowy. - No i częściowo tez podlegam Rosyjskiemu laboratorium biologicznemu, które w każdej chwili może mnie zabrać z akademii w celu dalszych badań. -zauważył jeszcze.
- Hę? Spokojnie. Nowy program zabrania naruszania decyzji uczniowskich póki nie zostaną oni wyrzuceni z akademii. Nawet jeżeli jesteś częścią programu szkoleniowego lub szkoły prywatnej. - wyjaśnił Onijin. - Jeżeli wmawiają ci, że jest inaczej, to chyba muszę się im przyjrzeć. - zdecydował. - miałeś numer...zero dziewięć...trzy? Jaki to projekt, że miał prawie stu uczestników?
- Nie prawie, a równą setkę, aczkolwiek tym razem to nie siódemka a ta dwucyfrowa liczba była szczęśliwa. Tylko ja przeżyłem program, aczkolwiek zgłoszenia były dobrowolne i wiązały się z ryzykiem, każdy to wiedział. -stwierdził Borys i wyciągnął przed siebie rękę, która zabulgotała lekko i poczęła pokrywać się czarnym pancerzem. - Proces Ewolucja... z tego co słyszałem podejście nr 2. -wyjaśnił i szybko przerwał demonstracyjną zmianę. - Jestem projektem nowego, bardziej uniwersalnego, mutanta. Lub nowa bronią jak niektórym sie to marzy.- stwierdził z kwaśnym uśmiechem.
Mężczyzna z połową kanapki między zębami, nagle otworzył usta i zrezygnował wpatrując się w Borys i unosząc jedną z brwi. - Przecież Zolf anulował proces na rzecz pracy w parlamencie. Ktoś odkupił schematy projektu? - spytał. - Choć w sumie nie znam się na tym. - stwierdził w końcu wgryzając się w kanapkę. - Muszę cię pokazać dla tego staruszka. Może będzie miał jakiś ciekawy pomysł.
- Najwyraźniej... i jak widać nawet coś im się udało. -odparł i westchnął ciężko. - Póki co można powiedzieć, że test bojowy przeszedłem z oceną... zadowalającą. -zaśmiał się chłopak. - Czyli jak wygląda plan na jutro?
- Pół-martwy otoczony przez nieśmiertelnych morderców wstających z grobu...to cię zadowala? - spytał zdziwiony Onijin. - Weź podnieś swoje standardy na życie chociaż do poziomu twoich kanapek. Są całkiem niezłe. - zaproponował chowając ręce w kieszeniach.
- [i]Jutro zaczniemy się stąd oddalać w stronę rozdroży. To czy uda nam się znaleźć mojego towarzysza jest dość...drugorzędne. Przede wszystkim muszę mieć kontakt z kimś kto jest w stanie nas stąd odwieźć.
Borys uśmiechnął się szeroko- Ale żywy i z nowym przyjacielem. -stwierdził klepiąc wilka po głowie. - Nieźle jak na pierwszy test. -dodał wesoło i wtulił wilczyce mocniej w siebie. - A zamiast teraz ćwiczyć na siłowni, by następnym razem połamać jedno żebro mniej, wole poszukać sposobu jak wyleczyć Sif... bo na pewno jest sposób.
Mężczyzna strzelił się dłonią w czoło jak gdyby chciał coś skomentować.
- Przynajmniej jesteś oddany. - zauważył.
- Przynajmniej czy aż, to pytanie które należy sobie zadać.[ -stwierdził chłopak i przeciągnął się leniwie. - Tyle byłem nieprzytomny że nie wiem czy teraz zasnę.
- Więc w takim razie możesz stać na straży. Mi się przyda odpoczynek.- zdeklarował się Onijin rozciągając się lekko, po czym wrócił na swoją stertę gruzów. Ułożył się tak jak poprzednio gdy widział go Borys po raz pierwszym i zasłonił twarz kapeluszem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 03-07-2013, 23:47   #34
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Wschodzące słońce.
Nuuk. Grenlandia.
4/05/2222
8:00

Słońce leniwie unosiło się zza olbrzymiej lodowej góry, zalewając Nuuk miastem. Henry przyglądał mu się nieco leniwie. Słyszał obok siebie trzaski wywoływane przez Tanu, która upewniała się, czy jej sprzęt funkcjonuje poprawnie.
Borys patrzył w mętną wodę płynącą spokojnie pod mostem. Wpadł w nią kamień. Gdy przechylił lekko głowę zobaczył rozciągającego się z ziewnięciem Ronalda.
Wszyscy obecni w Greenlandi podnieśli się, rozejrzeli wokół i wystawili nogę z swojej bezpiecznej przystani.
Dookoła nie było nikogo ani niczego.
Mimo majestatycznych widoków zrójnowanego miasta wiedzieli jednak, że czeka ich ciężki dzień.

Rezultaty tragedii
Akademia imienia Moebiusa
4/05/2222
8:00

Ciężkie pukanie do drzwi obudziło Nikitę, która spostrzegła, że w mieszkaniu była sama. Nie była pewna czy Claudette nie popełniła jakieś głupoty, ale na pewno nie spała u siebie.
Rosjanka szybko wskoczyła w jakieś spodnie i otworzyła drzwi.
Stała w nich Bangetsu.
- Jesteś proszona do dyrekcji. - odezwała się krótko, zabierając z sobą dziewczynę.

***

W gabinecie oczywiście znajdował się Ao. Ojciec nie wyglądał zbyt wesoło. Wezwał do siebie nie jedną osobę, lecz wszystkich których mógł.
Meer, Claudette, Namakemono, sama Nikita. Cztery osoby. Niesamowicie mało gdyby pomyśleć o tym ilu powinno ich tu być. Choć może nie do końca? Gdyby wszystko poszło po zdrowej myśli, nikogo by tu nie było.
Byłby wtedy kolejny, zwykły dzień.
Mężczyzna spojrzał na zebranych. Miał dość ostry wyraz twarzy. Wydawało się wręcz, że chciał im grozić, mimo że w pomieszczeniu był zarówno Meer jak i Nikita. Jego syn i córka. Czyżby w wojsku nie było tak naprawdę miejsca na rodzinę?
- Czy macie mi coś specjalnego do powiedzenia, nim zacznę..? - spytał.

Twarz matki
????
4/05/2222
11:35

- Możecie dać sobie z nim spokój? Jak Mul...Hypnos tak go lubi, to niech poderżnie mu gardło i zrobię z niego doniczkę.
- Nie jest podłączony. Coś w nim jest.
Głos mężczyzny i kobiety. Soeki słyszał nauczyciela z wczoraj oraz...jakąś nieznaną mu postać.
Powoli podniósł głowę otwierając spokojnie oczy. Zasnął podczas czytania książki.
Faktycznie zobaczył doktora siedzącego na kanapie. Pił piwo rozwalony na swoim miejscu w nieładzie. Kawałek od niego grzecznie siedział Mulch, bawiący się kostką rubika.
Chłopak spojrzał w drugą stronę. Wtedy ją dojrzał.
Średni wzrost. Ciemno błękitne włosy. Czerwone oczy. Pociągła twarz z beznamiętnym, pozbawionym jakiegokolwiek przejęcia wyrazem. Jak gdyby po prostu spoglądała, bo ktoś ją o to dręczył. Jak gdyby zwyczajnie oceniała bezwartościowe dzieło sztuki czy niezachęcającą urokiem potrawę.
Miał wyrobioną sylwetkę, dobrze widoczną w jej obcisłym, ciemno granatowym stroju cybernetycznym, na którym miejscami znajdowały się półprzeźroczyste elementy, przez które widać było neonowy, cyjanowy płyn, swobodnie krążący wewnątrz układu.
Poprawiła swoje spinki w włosach z ogromnym zobojętnieniem.
- Kim jesteś? - spytała zimnym, pasywnie agresywnym głosem. Tak jak gdyby chciała powiedzieć mu, aby po prostu sobie poszedł.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-07-2013 o 00:08.
Fiath jest offline  
Stary 05-07-2013, 22:05   #35
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Nikita

Można było się spodziewać że ktoś beknie za tą akcję. Znowu, jak można było się spodziewać zajmie się tym sam dyrektor. Stojąc na baczność, zwiesiła nieco głowę, po czym przeczącą nią pokręciła. Kątem oka spojrzała na Namę, mogliby chociaż jej dać trochę więcej odpocząć.
Zarazem nikt inny nie miał nic do powiedzenia.
- W takim razie... - zaczął dyrektor prostując się w fotelu. - Namakemono. Jako dyrektor szkoły mam dla ciebie najszczersze przeprosiny i proszę o wybaczenie, że nie dopilnowano twojego bezpieczeństwa. Postaram się jak tylko mogę, abyś otrzymała porządną protezę.
- ...Miałabym prośbę dyrektorze. Chcę zmienić klasę.
Ao podrapał się po brodzie w zastanowieniu.- Rozpatrzę tą prośbę. Możesz wyjść. Dalej. Meer Ao. Zostałeś oskarżony o niedopilnowanie posesji szkolnej, dopuszczając do kradzieży ostrza pneumatycznego przez dezerterkę Tanu. Zrzucenia obowiązków podczas dramatycznej sytuacji oraz o nieudolne dowodzenie oddziałem. Tydzień aresztu i degradacja do klasy pierwszej. - Oni nie wyrażał nawet odrobiny litości wygłaszając swoje decyzje. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na zawiedzionego, jak gdyby to jego skrzywdził fakt, że syn zasłużył na karę.
- Nikita oraz Claudette. Za nieposłuszeństwo i wprowadzanie grupy w ryzyko, trzy tygodnie aresztu. Jeżeli nie posiadacie żadnych odwołań, możecie wyjść.
- Jedno pytanie Panie dyrektorze... - Zaczęłe Nikita, podnosząc wzrok z podłogi na Ojca.
- Mogę zabrać ze sobą pneumatyczna katanę do ćwiczeń? - Nadal stała niewzruszona, choć uważała że Meer odniósł zbyt surową karę, nie odważyła się kwestionować słów Ao Oni’ego.
- Masz prawo zabrać cokolwiek ci się podoba, oprócz komunikatorów i urządzeń połączonych z internetem. - wyjaśnił Ao. - Masz na to wyłącznie trzy godziny, więc pośpiesz się. Zarazem nie wolno wam się zbliżać do lotniska.
Skinęła nieznacznie głową, mówiąc.
- Do widzenia. - Po tych słowach odwróciła się na pięcie i opuściła gabinet. Claudette ukłoniła się tylko, po czym chcąc nie chcąc podążyła za Nikki.

Gdy opuściły pomieszczenie czarnowłosa zagaiła od niechcenia.
- A mówiłam... zapierdolmy helikopter, czy tam innego latacza. - Wzruszając ramionami poszła w swoją stronę. Kravchenko tylko powiodła za nią wzrokiem, kręcąc głową z dezaprobatą. Miała niedużo czasu więc musiała się spakować, najpierw udała się po katanę. Na miejscu po ukazaniu legitymacji szkolnej, bez szemrania wydano jej sprzęt. Sprawdziła go kilka razy, po czym ładnie podziękowała i poszła do swego pokoju. Minęła się tam z czarnowłosą, która szybko zebrała swoje tobołki. Nie odezwały się do siebie nawet słowem... nic dziwnego w sumie. Zabrała wszystko co najpotrzebniejsze, głównie bieliznę i jakieś koszulki. Pancerz takze ze sobą zabrała gdyz to w nim właśnie będzie trenować. Musiała jakoś pozbyć się wrażenia, małego dyskomfortu gdy go nosiła. Miała też gdzieś zapasową paczkę fajek, którą z niemałym trudem odnalazła. Uwinęła się z tym wszystkim nieco przed czasem, więc postanowiła spotkać się jeszcze z bratem. Chciała go o coś zapytać.
Złapała go po drodze, do aresztu.
- Meer! Czekaj chwilę! - Dobiegła do niego, z dwoma walizami w jednej ręce, a z kataną w drugiej. - Czy... masz mi za złe... że się zawahałam? - Wyraz jej twarzy był niezwykle poważny.
- On chciał nas zmylić. - odpowiedział krótko Meer nie zatrzymując się. Brat dziewczyny szedł przed siebie, jak gdyby nic się nie działo. - Niezależnie czy ty byś wystrzeliła, czy ja zaatakował, po prostu złapałby Soekiego i zniknął. Zranilibyśmy siebie nawzajem.
Dodreptała do niego, próbując nadążyć za jego szybkim chodem.
- Czyli nie zrobiliśmy nic złego? - dopytała.
- Ty nie. Nie byłem jednak wstanie zapobiec porwaniu Soekiego. Wciąż jestem winny.
- Ta “wycieczka”, wykraczała poza nasze kompetencje... Zresztą nawet ty musiałeś przeczuwać że to miasto nie będzie do końca puste. - Stwierdziła, poprawiając chwyt na rączce walizy. - Ciekawa jestem czy Ojciec o tym wiedział... -
Meer zatrzymał się.
- Możliwe. - przyznał, odwracając się. Uśmiechnął się spoglądając na Nikitę. - Ale najważniejsze, że nic nam nie jest.
Nikita także się uśmiechnęła, lecz nieco niemrawo.
- Racja... ale szkoda że nie wszyscy mogą tak powiedzieć. - Dzięki tej krótkiej wymianie zdań, Nikita poczuła się znacznie lepiej. Doszła do wniosku że nikt nie zawinił, poza osoba która wymyśliła tą “wycieczkę”. Resztę drogi już przemilczała, rozmyślając na temat... w sumie na temat wszystkiego co się dookoła niej dzieje. Areszt nie był tak wielką karą jak mogłoby się wydawać. Przecież może poświecić ten czas na ćwiczenia umiejętności, które w przyszłości mogą zapobiec takim wydarzeniom, jakie miały miejsce w Grenlandii.
Rodzeństwo na miejscu zastało Nail Bangetsu, która odprowadziła ich do osobnych cel. W nich panowały dość spartańskie warunki, ale nic nieznośnego. Humor nieco poprawiał jej fakt, że Claudette na pewno strasznei psioczy o swe warunki. Torba oraz waliza zostały ułożone obok łóżka, a katana oparta o ścianę. W pokoju nie znajdowało się nic prócz łóżka i lampki na suficie, nie było nawet malutkiego okna. Gdy metalowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem za dziewczyną, ta dopiero wtedy dojrzała mały prześwit. Zapewne przez niego podawane będą posiłki. Kwestia karmienia nieco zaniepokoiła Nikitę, gdyż ona potrzebuje zjeść dużo więcej od przeciętnego śmiertelnika.
Ale tym będzie się martwiła później, teraz trzeba było zagaspodorować sobie czas na trening.
Z walizy zaczęła kolejno wyciągać po szczególne elementy pancerza. Gdy wyciągnęła je wszystkie zaczął się mozolny proces zakładania tego na siebie, uprzednio musiała się rozebrać do bielizny i koszulki. Sprawdzając kilkakrotnie wszystkie zapięcia w pancerzu, zbliżyła się do katany opartej o ścianę. Chwyciła ją pewnie w dłoń i ustawiła się w takiej pozycji, jak na treningu z tą bronią u Nail Bangetsu. Wysunęła ostrze powoli z pochwy, która jest w stanie ją wystrzelić i wystawiła broń przed siebie mierząc w jakiś punkt na ścianie czubkiem katany.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=obhkiPewDBU[/media]


- Stanę się silniejsza... muszę - Mruknęła do siebie, po czym zaczęła wykonywać rozmaite wymachy. Jako że niezbyt była obyta z tą bronią, łączyła wymachy z zagraniami z combat sambo, nieświadomie tworząc swój własny styl walki tą bronią. Co jakiś czas chowała katanę do pochwy, po czym wystrzeliwała ją łapiąc za rękojeść w idealnym momencie. Pęd broni i siła wszczepów pewnie byłaby w stanie przeciąć tych rycerzy na dwie połowy... potem jeszcze na pół te dwie części, po skosie te cztery części na pół. Aż w końcu z wyimaginowanego rycerza zostały talarki. Mijały godziny, a Nikita niezłomnie ćwiczyła posługiwanie się pneumatyczną kataną. Nawet momentami, oczami wyobraźni widziała siebie jako samurajkę, która bezlitośnie rąbie sobie drogę przez hordy przeciwników, z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu nadszedł czas na krótką przerwę. Ze swych rzeczy wyciągnęła papierosa i zapalniczkę, od razu go odpalając. Dym leniwie unosił się w powietrze, tworząc jedyne w swoim rodzaju kształty, gdy Nikita leżała na wyrku. Ułożyła się twarzą do sufitu, przeplatając palce za głową i zakładając jedną nogę na drugą. Od czasu do czasu strzepywała popiół z papierosa do improwizowanej popielczniczki z kawałka papieru, wcześniej wyrwanego z jakiegoś zeszytu.
- *Twaju* Trzy tygodnie bez neta... Ajas mnie z sesji wyjebie... - Mruknęła pod nosem, przekładając ustami fajkę z jednego końca ust na drugi.
Wylegiwanie się skończyło, gdy bibułka papierosa spaliła się aż do filtra. Nikita splunęła na kartkę, zgasiła w ślinie peta, po czym zawinęła papier wraz z niedopałkiem. Przydałoby się jakieś ćwiczenie na kondycję i równowagę. Bez namysłu chwyciła za katanę i stanęła na rękach, a po chwili stałą już tylko na jednej. W ten sposób robiła pompki, a w drugiej ręce na palcu wskazującym spoczął czubek ostrza katany, który stał na sztorc i Nikita usiłowała go tak utrzymać. Zdarzało się że broń spadała, ale to wcale nie zniechęcało dziewczyny. Podnosiła oręż i kontynuowała ćwiczenie. Kiedy już straciła rachubę ile razy podciągnęła się w górę, ponownie spoczęła na nogach rozciągając się na boki.
- *Harasho*! Wracamy do machania. - Z tymi słowami, jak powiedziała zaczęła ponownie ćwiczyć wymachy. Nawet nie patrzyła na zegarek, czas płynął dla niej niezwykle szybko. W końcu jednak zmęczenie dało się jej we znaki. Zdjęła pancerz i padła twarzą na wyrko, nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 06-07-2013, 02:58   #36
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Szalone przygody szalonego naukowca


Naukowiec o świcie pośpiesznie zebrał swoje manatki i odesłał co nie potrzebne do laboratorium. Potem zaś bez pośpiechu obserwował wschodzące słońce. Być może był to jego ostatni poranek w życiu, jednak nie przejmował się tym zbytnio. W końcu odważył się zrobić to co uważał za słuszne. Teraz choćby nawet zmienił zdanie, to nie mógł się wycofać ze względu na Tanu, która jako jedyna w niego uwierzyła i nigdy by sobie nie wybaczył gdyby zawiódł jej oczekiwania.
- Mam nadzieję że nie jesteś głodna, bo ja chyba nic dzisiaj nie przełknę - stwierdził, wciąż obserwując panoramę miasta. - Zresztą tak łatwiej będzie nam uciekać, a widoki na dole i tak zapewne przyprawią nas o mdłości.
Henry po długiej chwili oczekiwania spojrzał na dziewczynę, która wciąż wydawała się niepewna i przestraszona.
- Na pierwszy raz i tak nigdy nigdy nie da się być gotowym. Trzeba się przemóc i po prostu to zrobić - oznajmił naukowiec, uśmiechając się pocieszająco do koleżanki. Po chwili zaś przywołał swoją deskę i zbliżył się do krawędzi dachu. - A teraz wskakuj i trzymaj się mocno.
Henry poczekał aż Tanu z całej siły obejmie go w pasie, po czym zbliżył się ponownie na skraj drapacza chmur.
- Let's rock, babe! - zawołał chłopak przechylając się, a gdy środek ciężkości deski znalazł się poza krawędzią budynku, wiedział że nie było już odwrotu. Dwójka od razu zaczęła spadać pionowo po betonowej ścianie, a podmuchy wiatru trzepotały połami kitla naukowca na wszystkie strony gdy w zawrotnym tempie zbliżali się do ziemi. Henry oczami wyobraźni widział już swoją zagładę od której dzieliły go milisekundy, gdy niespodziewanie kilka metrów przed zderzeniem z chodnikiem deska odbiła się od ściany wieżowca, a dwójka wykonała w powietrzu niezamierzonego fikołka, lądując ostatecznie z głośnym trzaskiem na dachu jednego z porzuconych samochodów, który wgniótł się niemalże do samych siedzeń.
- Just as planned - oświadczył Henry, którego ciało wciąż mimowolnie drżało od adrenaliny gdy poprawiał swój kitel. Jednak zaraz potem deska z powrotem uniosła się i zeskoczyła z auta. - And now full speed ahead!
Pojazd naukowca przyspieszył nagle i dwójka kadetów pognała na pełnym gazie w kierunku miejsca gdzie powinno znajdować się truchło wilczycy... i być może Borysa.
Dzięki desce jazda nie zajęła tak długo. Może z dwadzieścia minut. Choć Henry mógł przysiąść, że przynajmniej przez osiemnaście z nich Tanu miała zamknięte oczy. Dziewczyna chyba jednak nie była po prostu nieśmiała. Najpewniej bała się wszystkiego.
Gdy Mason dojrzał zaprzyjaźnione z sobą gruzy pomiędzy zawalonymi budynkami, gdzie chował się podczas walki z wilczycą, był zmuszony do nagłego zatrzymania się.
Spoglądając przed siebie dwójka uświadczyła odrobinę niepokojącego widoku. Ruina wyglądała na pustą, choć mimo tego czarni rycerze dalej jej strzegli.
Dwójka z nim najzwyczajniej...siedziała na gruzach wpatrując się w ziemię. Nie wyglądali na przejętych czymkolwiek. Gdyby jeszcze zachodziła między nimi jakaś interakcja to wyglądali by na normalnych ludzi.
Trzeci rycerz był dość daleko. Przyglądał się drodze do portu która ciągnęła się przez pobliską alejkę.
- Co robimy? - spytała Tanu schodząc z deski i przypierając plecami do ściany.
- Oy, halo. Działa to!? - nagły wrzask...Geenie wydobył się z kieszeni młodej koleżanki Masona. - No, co od nich chciałaś pindo? Chyba odbierają.
- Nie nazywaj mnie tak. Tanu, Henry, jesteście tam? - drugą rozmówczyni była Claudette. - Na podstawie ręki Namakemono Geenie odkryła, że te stworzenia to mniej-więcej bio-nanity zasilane psi. Nawet nie rozumiem szczegółów, ale ogółem nie dajcie się zranić. Zaczną przemieniać wasze komórki..czy coś...
- Poprzez infekcję doprowadzają do mutacji materii biologicznej napotkanej na ich ścieżce. Będą się odnawiać bez końca o ile nie przerwiecie cyrkulacji PSI. Więc podzielcie się z nimi swoją energią aby opóźnić odbudowę.
Informacje te były jak najbardziej pomocne. Choć ciężko było sobie wyobrazić przez co musiała przejść Francuska aby dostać pomoc od Geenie. I czy ta nie będzie się potem mścić na Henrym.
Gdy Mason spojrzał w stronę rycerzy, oddalając wzrok od Tanu z komunikatorem, nagle dojrzał, że oddalony wcześniej rycerz spogląda w ich stronę. Nie był do końca pewien dlaczego. Ani kim był.


Po pierwsze ten rycerz był kobietą. Kobietą z ludzką twarzą zamiast hełmu.
Po drugie jej zbroja pełna była zdobień i ornamentów, mimo dominującej czerni miejscami znajdowały się na niej czerwony żyłki. Jej ostrze również pełne było różnorakich zdobień. Naukowiec nie miał pewności czemu spogląda w ich stronę i czy jest w stanie ich dojrzeć.
Chłopak natychmiast schował głowę za gruzowiskiem i przyciszonym tonem wyszeptał w stronę komunikatora:
- Zrozumiałem. Dzięki za pomoc. A teraz zarządzam ciszę radiową. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy z przeciwnikiem.
Deska Henrego wzniosła się i bezszelestnie zaczęła przesuwać wzdłuż zawalonych budynków. Naukowiec zamierzał zmienić kryjówkę by z innej strony przyjrzeć się miejscu potyczki. Tym razem szukał jakichkolwiek śladów krwi czy to Wilczycy, czy też Rosjanina. Nie wiedział co rycerze mogli zrobić z ciałami, jednak nie posądzał ich o zacieranie śladów. Choć być może się mylił.
W pewnym miejscu na gruzowisku znajdowała się kałuża. Rozchodziła się od niej długa wstęga krwi. A sama woda w kałuży była mocno zabrudzona.
Ścieżka uciekała gdzieś w głąb ulicy. Nie było problemu aby Mason objechał gruzowisko na około aby się tam dostać.
Co też czym prędzej zrobił. Wcześniej przywołał jednak dwa boty zwiadowcze, które niczym pająki na czterech nóżkach ruszyły w dwóch kierunkach. Jeden miał znaleźć miejsce z którego mógł obserwować ruchy rycerzy, będąc jednocześnie poza zasięgiem ich wzroku, drugi zaś powędrował przodem ścieżki. Henry utrzymywał za nim stałą odległość około trzydziestu metrów, by w razie niebezpieczeństwa otrzymać od niego wczesne ostrzeżenie i zawrócić z drogi.
W pewnym momencie dwójka musiała się zatrzymać, aby przepuścić patrolującego rycerza. Bot zdecydowanie się przydał.
Ślady krwi nie ciągnęły się aż tak daleko. Kończyły się zaraz za krótką alejką między budynkami.


Znajdował się tam leżący na stosie śmieci Matt.
Mężczyzna wpatrywał się w niebo nie darząc uwagą niczego szczególnego. Miał na sobie pełno siniaków a jego twarz skrzywiona była w grymasie bólu.
Smród odpadków zniechęcał Masona i Tanu od zbliżenia się, choć byli świadomi, że ich przyjaciel znalazł całkiem niezłą kryjówkę. Gdyby nie ślady krwi to nie byliby w stanie go odnaleźć.
- Nawet zdechnąć nie mogę w spokoju? - wyjąkał Forte wpatrując się w niebo.
- Oczywiście, że nie, idioto - odpowiedział Henry nieco zmienionym głosem, gdyż z całej siły zaciskał palcami swój nos. Mimo to uśmiechnął się niemrawo, szczęśliwy, że udało im się odnaleźć przynajmniej jedną osobę. - Wyjdziesz stamtąd sam i opowiesz nam co się stało, czy mamy cię wyciągnąć siłą?
- Wiesz, trochę się wykrwawiłem.- mruknął Matt nieco szczęśliwszy, że słyszy głos przyjaciela. - Co się ruszę to dostaje zawrotów głowy. Do tego to czarne cholerstwo oblazło mi plecy...ja pierdole...najlepsza wycieczka.
- Oblazło? - Henry zaniepokoił się. Wiedział co to oznacza. Wolał nie myśleć co się stanie z Mattem jeśli w akademii szybko nie wynajdą sposobu na neutralizację bio-nanitów. - Nie martw się, zaraz wyciągniemy cię z tego gówna.
Naukowiec schylił się by odpiąć się od deski z której zeskoczył i z nieskrywanym obrzydzeniem zaczął wspinać się po górze śmieci, by dotrzeć do kolegi, którego chwycił pod pachy i od razu zaczął ciągnąć w dół śmietniska.
- Chować się w takim miejscu z otwartymi ranami? Musiałeś być naprawdę zdesperowany - stwierdził.
Matt jęczał z bólu a Henry miał dziwne wrażenie, że jego kości nie układają się mu w dłoniach tak jak powinny.
- Nie wiem...jakoś wolałem pozdychać w spokoju. - wytłumaczył się - Mam lepszy pomysł. Jak już sprowadzicie helikopter, to zatrzymajcie się w pobliżu. Co ty na to? - zaproponował.
- Tak zrobimy - przytaknął Henry. - Dasz radę opowiedzieć nam co się z wami stało od kiedy się rozdzieliliśmy? Wydawało mi się że wycofywałeś się razem z Jackiem, a potem dostrzegliśmy go na wieżowcu wraz z jednym z tych rycerzy, który go stamtąd zrzucił. Chyba jest w gorszym stanie od ciebie, ale powinien przeżyć - naukowiec spróbował się uśmiechnąć, jednak słabo mu to wyszło.
- Zadzwoniłem do Yokiego a potem zacząłem wracać pod szpital...okrężną drogą. Jacek postanowił wam pomóc ale moje anty-psi nie wydawało się pomocne, więc nie chciałem być zbyt blisko. - mężczyzna podrapał się po głowie. - A potem spotkałem swoją dziewczynę. To dziadostwo...prawie całkiem ją oblazło. Nie powinienem był nawet do niej podchodzić. To ona mnie tak urządziła. - uśmiechnął się smutno. - Wydaje się, że nie ma ani odrobiny świadomości, że jest człowiekiem...choć potrafi mówić. Nie to co reszta tych obrzydliwców.
- Więc to się dzieje gdy infekcja się rozprzestrzeni... - zastanowił się Henry. - Pozwolisz że coś sprawdzę? Daj znać jeśli coś cię zaboli.
Naukowiec wyjął z kieszeni kitla gumowe rękawiczki, które wprawnie naciągnął na dłonie, jak również maseczkę ochronną na twarz, dziwnie upodabniając się do szalonego chirurga. Następnie przykucnął koło Matta i włożył ręce pod jego plecy, by przewrócić go na bok. Zaczął analizować wzrokiem dziwną substancję która oblepiała tylną część jego ciała, po czym przyłożył do niej dłoń i spróbował użyć na niej PSI, co być może spowolniłoby jej rozrost.
- Tanu, mogłabyś wezwać pomoc? - zwrócił się mimochodem do koleżanki. - Powinniśmy czym prędzej powiadomić służby ratunkowe.
- Co masz na myśli? Powiedzieć aby wjechali karetką w miasto pełne czarnych rycerzy? Znaczy...nie to abym kwestionowała ale... - wyraziła swój brak pewności dziewczyna.
Tymczasem Henry zauważył, że zaraza na plecach mężczyzny zaczęła panikować. Plama niczym żywa zafalowała i zaczęła rozchodzić się po reszcie ciała, zostawiając idealną dziurę wokół dłoni Masona.
- Początkowo myślałem, że to powinno zniknąć pod wpływem mojego anty-PSI...jakoś nie zdawało się ono działać. - poskarżył się Forte.
- Zdaje mi się że służby ratunkowe na Grenlandii powinny mieć dostępne helikoptery - zauważył Mason. - Ale jeśli chce ci się kłócić z Yokim to możesz zadzwonić do akademii.
Naukowiec myślał intensywnie, rozważając różne możliwości ocalenia Matta. W końcu jednak wpadł na coś co rzeczywiście mogło zadziałać.
- Mam pewien pomysł - oznajmił w końcu. - Wolisz stracić dłoń czy stopę?
Nie było to pytanie które kiedykolwiek w życiu chciał komukolwiek zadać, jednak jeśli dobrze myślał mogła być to jedyna szansa dla Fortego. Henry przyłożył jeszcze raz dłonie do ciała Matta, próbując skierować zarazę w wybrane przez niego miejsce.
Zaraza posłusznie uciekała od dłoni Henriego, zarazem odkrywając okrutne rany cięte na jego plecach.
- Coś ty sobie ubzdurał i ile będziesz mnie obmacywał? - wyjęczał Matt niezbyt pewny siebie. - O ile to możliwe nie chciał bym umierać w jeszcze większych cierpieniach.
Gdy Mason przyglądał się ranie nagle spostrzegł, że zaraza rozchodzi się właśnie od nich. Skierowanie zarazy gdzie indziej nic w praktyce nie dało.
- Mój telefon nie działa. - odezwała się nagle Tanu.
- Już nie ważne - westchnął naukowiec, wyprostowując się. Zdjął rękawiczki, odrzucając je na kupę śmieci. Potem zaś teleportował na miejsce dwa koce których on i Tanu używali w nocy. Podłożył jeden z nich pod plecy Matta, drugim natomiast przykrył go z wierzchu, tak że przypominał typowego trupa których dookoła było pełno.
- Staraj się wyglądać na martwego. Jeśli nie widzą w podczerwieni to nie powinni zwracać na ciebie uwagi - stwierdził, po czym wybrał na swoim CMU numer do grenlandzkich służb ratunkowych. Nikt jednak nie odbierał. Po tym zaś zwrócił się jeszcze raz do Matta: - Zostawię z tobą mojego bota. Gdyby coś się stało, możesz się w każdej chwili ze mną skontaktować. Sami byśmy z tobą zostali, ale musimy jeszcze odnaleźć Borysa. Rozumiem, że od kiedy się rozdzieliliśmy nie widziałeś tu nikogo żywego poza swoją... dziewczyną?
- Tak. - odparł krótko. - Trzymajcie się cało.
- See ya! - zawołał Henry, ponownie wskakując na swoją deskę, po czym wraz z Tanu zaczął oddalać się zarówno od Matta, jak i rycerzy. W tym czasie zaczął wybierać następny numer, mrucząc do siebie pod nosem: - Czy to znaczy że jeden atak terrorystyczny sparaliżował całą strefę administracyjną? Doprawdy nietypowa sytuacja.
Naukowiec miał zamiar dodzwonić się akademii i przy odrobinie szczęścia skontaktować się z dyrektorem. Wszak była to nagła sytuacja, którą nawet sam Ao powinien być rzewnie zainteresowany. Zwłaszcza jeśli otrzymał już raporty od Yokiego i reszty członków grupy wycieczkowej.
Na odbiór telefonu Mason nie musiał czekać długo.
- Halo? - pytanie padło ciężkim, męskim głosem. - Tutaj dyrekcja akademii wojskowej imienia Moebiusa. Nazywam się Ao Oni. W czym mogę pomóc?
- Z tej strony Henry Mason. Dzwonię z Nuuk na Grenlandii - poinformował swojego (byłego?) przełożonego. - Wraz z Tanu udało nam się odnaleźć zaginionego Matta Forte. Jeszcze żyje ale jest w stanie krytycznym. Wygląda na to że służby ratunkowe na Grenlandii poszły do piachu razem ze stolicą. Jeśli nie chce być pan odpowiedzialny za jego śmierć, to proszę natychmiast wysłać helikopter we wskazane przeze mnie koordynaty.
Głos Henriego był poważny i pewny siebie. Zupełnie jak wtedy gdy po raz ostatni rozmawiał ze swym wychowawcą. Nie dało się w nim wyczuć skruchy, czy też zwątpienia.
- Słucham? - padło pytanie niesamowicie zdziwionego głosu. - Czego ty ode mnie wymagasz, chłopcze? Abym wysłał grupę uczniów uzbrojoną w apteczki ratunkowe na tereny opanowane przez terrorystów? Czy może chcecie do pomocy kilku sprzątaczy i kucharza z kantyny? - irytacji Ao nie dało się nie wyczuć. - Nie jestem za nic odpowiedzialny. Uciekajcie z tamtej strefy. Jeżeli wydostaniecie się z miasta mogę nawet osobiście was odebrać i zawieść do domów, nie chcę aby ktoś zginął ale zrozum...Co ja mam zrobić, chłopcze? Skakać w ogień za idiotami którzy nie rozumieją wartości własnego życia?
- Na pewno jest pan w kontakcie z wojskiem. Proszę ich poinformować. Kogokolwiek - tym razem w głosie naukowca słychać było nutkę desperacji. - Wyniesiemy się stąd gdy tylko odnajdziemy Borysa, ale nie jesteśmy w stanie przetransportować Matta na tak daleki dystans bez pogarszania jego stanu. Proszę mi obiecać że zrobi pan wszystko co w pana mocy, aby go ocalić.
- Nie jestem wojskowym. Nawet nie wiem jak doszło do tej katastrofy w zaplutym Nuuk. Powiedziano mi tylko, że strefa jest świetna na edukację dzieci w terenie. - wyjawił nieco załamanym głosem Ao. - Jeżeli on nie może się ruszać to...zostawcie go. Nie możecie przecież nic zdziałać, prawda? I nie ryzykujcie więcej. Po prostu opuśćcie miasto. Nie pobieram najmniejszej odpowiedzialności za to co może się stać jeżeli zajmiecie się poszukiwaniami owego Borysa. A nawet jak przetrwacie, pamiętajcie, nie jesteście i nie będziecie wojskowymi. Wasz charakter i idiotyzm na to nie pozwalają.
- Mamy więc szczęście że wojsko jest likwidowane - stwierdził Henry uśmiechając się do Tanu, po czym zwrócił się ponownie do komputera w swoim przedramieniu: - Dobrze, w takim razie poradzimy sobie sami. Do widzenia.
Po tych słowach naukowiec rozłączył się i ruszył w losowym kierunku.
- Musimy tylko wymyślić jakiś sposób na odnalezienie Borysa. Razem z nim może uda nam się przenieść Matta poza obręb miasta. Nawet gdyby we dwóję udało nam się unieść go na prowizorycznych noszach, to w obecnej sytuacji bylibyśmy zbyt powolni żeby uciec rycerzom i za słabi żeby z nimi walczyć. Więc jedyna nadzieja w tym że uda nam się odnaleźć tego Rosjanina. Tylko gdzie zacząć?
- Jeżeli dostaniemy się dość wysoko, możemy przyjrzeć się okolicy - zasugerowała Tanu. - Nie masz jakieś lunety w tym urządzeniu? - zapytała.
Tym samym Henry spostrzegł na monitorze, że grupa rycerzy wcześniej broniąca miejsca walki z wilczycą zaczęła podążać w stronę szpitala.
- Chyba nie będzie takiej potrzeby - stwierdził chłopak, uśmiechając się pod nosem. - Wygląda na to, że rycerze znaleźli go za nas. W każdym razie wszyscy zmierzają w stronę szpitala, więc ktoś tam musi być. Obyśmy tylko nie natknęli się na ich szefa - na tę myśl Henry przełknął głośno ślinę, jednak bez wahania zmienił kurs na szpital z którego to niedawno wyruszyli, wybierając jednak okrężną drogę do tej którą podążali ich wrogowie.
Podróż zajęła chwilę. Rycerzom tak jak poprzednio niespecjalnie się śpieszyło.
To co jednak zadziwiło dwójkę to fakt, że zbiorowisko podążało dokładnie tą samą trasą co Henry. Tak, jak gdyby próbowali określić skąd wcześniej przybył.
Nie była to zbyt wesoła nowina.
Gdy po dłuższym śledzeniu grupa dotarła pod szpital, uświadczyli oni jak bez wahania kobieta w czarnym pancerzu wyskakuje w powietrze i ląduje na jego dachu. Pozostali zostali na dole.
Naukowiec zbliżając się szpitala wciąż z zaciekawieniem obserwował ruchy rycerzy. Gdy upewnił się, że reszta z nich pozostała na ziemi, natychmiast przygotował się do kolejnego zwariowanego manewru. Omijając z daleka trzech rycerzy pilnujących tej ściany budynku wskoczył do środka wybijając jedną z szyb i poszybował na desce w kierunku schodów, które kończyły się na ostatnim piętrze tuż przed dachem.
- To może być mały problem - zastanowił się Henry, któremu po głowie chodził już pewien plan. Podleciał do windy która była jedną drogą na dach i przy pomocy PSI rozkazał otworzyć się drzwiom na ich piętrze, jak i tym na dachu.
Skupiony na drzwiach Henry uśmiechnął się do siebie widząc, jak te rozchodzą się na boki.
Nagle jednak stracił balans gdy Tanu odrzuciła go na bok wyskakując w górę.
Mason był świadkiem jak jego koleżanka odlatuje uderzona w brzuch i zderza się z jakimś połamanym regałem.


Trzy metrowa postać w czarnej, szerokiej zbroi stanęła naprzeciw uchylonych drzwi do windy. Przyglądała się to Masonowi, to Tanu przez swój ogromny hełm. Zbroja tego rycerza była nietypowa, nie tylko dlatego, że była szeroka ale również ozdobiona szpikulcami, masą kolców.
Tanu jęczała z bólu przyglądając się doktorowi. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wypadła jej katana, która leżała teraz między dziewczyną a olbrzymem.
- Co do diabła? - zapytał zdziwiony Henry, unosząc powoli wzrok, który spoczął na hełmie giganta. - Cz-cześć? P-przepraszam, nie wiedzieliśmy że zarezerwował sobie to piętro. Zaraz sobie stąd pójdziemy...
Naukowiec próbował zagadać rycerza, gdy po kryjomu sięgał po swój pistolet laserowy, który powoli wycelował w przeciwnika i oddał dwa strzały, celując w jego oczy, po czym zaczął się wycofywać w kierunku schodów, gotowy do ewentualnego uniku.
Postrzelone oczy, a raczej część hełmu, zmieniły się w płyn. Zaczęły wyciekać niczym stopione żelazo choć kolorem przypominały krew. Tylko nieco ciemniejszą. Jak gdyby ktoś wprowadził doń atrament.
Rycerz zareagował natychmiastowo. Odwrócił się i ruszył w stronę Masona, jak gdyby wcale wzroku nie potrzebował.
Mężczyzna wycofał się bez większego problemu. Zanotował również, że przeciwnik jest dość powolny. Jeden jego krok pokonywał jednak odległość dwóch Henriego.
Henry wycofując się chwycił za jedno z metalowych krzesełek stojących w holu i cisnął nim w dół schodów, samemu zaś najciszej jak potrafił zaczął zbliżać się do Tanu, pokazując jej z palcem przy ustach by również nie wydawała z siebie żadnych dźwięków.
Dziewczyna powoli podnosiła się z ziemi, wyraźnie obolała od poprzedniego uderzenia. Przez pewien moment zbierało jej się chyba na wymioty ale powstrzymała ten odruch w sobie.
Gdy Mason się zbliżał, Tanu spojrzała na niego z dość zaniepokojonym wyrazem twarzy. Zakrzyknęła nagle - PADNIJ!
Odruchowo, Henry rzucił się na ziemię, a ogromne łapsko rycerza przeleciało nad jego głową, robiąc dziurę w ścianie do jednego z gabinetów.
Naukowiec doturlał się na bok i klękając na jednej nodze oddał jeden strzał wiązką fotonową w kolano rycerza. Następnie nie czekając na wynik swej akcji podbiegł do Tanu i przywołał swoją deskę.
- Dasz radę stać? - zapytał, dopiero teraz spoglądając do tyłu na przeciwnika.
Tanu przytaknęła niemrawo podnosząc się z ziemi. Kolos zaś został skutecznie unieruchomiony. Regeneracja nogi postępowała jednak dość szybko. Za moment powinien się podnieść.
Naukowiec chwycił leżącą nieopodal katanę Meera, a następnie pomógł Tanu wejść na deskę, po czym ostrzegł ją:
- To teraz trzymaj się mocno, bo zaraz zabawimy się w Tony'ego Hawka.
Henry niewiele myśląc przyspieszył na swojej desce do maksymalnej prędkości. Po chwili wleciał w szyb windy, a następnie przy pomocy siły rozpędu wspiął się po ścianie na wyższe piętro i wyskoczył już na samym dachu dachu.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-07-2013, 15:43   #37
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Yami


- Bogiem - Soeki stwierdził krótko, jak i prowokująco. Sylwetka “matki” wydawała mu się całkiem kusząca, oraz, co znacznie ważniejsze, dziwnie kojąca. Wszystko to nie pasowało do działań Charlotte.
Kobieta uśmiechnęła się lekko kącikami ust.
Wywołało to nagły kaszel po drugiej stronie pomieszczenia. Doktorek zakrztusił się piwem.
- Sprawdzę co się dzieje z umarłymi. - zasugerował wstając z miejsca i ruszając z powrotem do swojej piwnicy.
- Hmm...a czego jesteś bóstwem? - zapytała, choć gdy zdanie to opuszczało jej usta, jej wyraz twarzy wrócił do pierwotnego.
- Wolności. - stwierdził wyraźnie rozbawiony blondyn. Rozjerzał się po pomieszczeniu. Tym razem było ono pełniejsze żywotności, ale i... dziwnej złowieszczości.
- Przynajmniej obecnie. - dodał po chwili, jakby pewniejszy siebie. Widać rozmowa z Viktorem dodała mu nieco pewności siebie. - Jestem wolny, może moja doktryna ulegnie zmianie, gdy tego zapragnę? - dodał.
- Ciekawe czy faktycznie znasz siebie aż tak dobrze. - nieubłaganie, Charlotte badała postać Yamiego od stup do głów. Raz po raz. - Będziesz mój. Tak samo jak oni. - zarządziła w końcu z swoim grobowym wyrazem twarzy. Tak jakby jej na tym w rzeczywistości nie zależało. Ta obojętność objawiała się w tej postaci na każdym kroku obcowania z nią. Nie dało się zaprzeczyć, że każdy w tym domu był na swój sposób osobliwy. - Będziesz moim trzecim synem.
- Nie wiem - Yami burknął głośno, unosząc swą twarzyczkę nieco w bok, niczym obrażony dzieciak. Jego nieco napuchnięte sztuczną złością policzki opadły nieco. - Co miałbym tutaj robić, Charlotte-okasan? - zapytał w końcu.
- Masz. - poprawiła natychmiastowo chłopaka. - Masz się uczyć. Thanatosie. Naucz go podstaw. - Rozkazała po czym odwróciła się i opuściła pomieszczenie, wychodząc na wyższe piętra budynku.
Zza progu wychylił się doktór, trzymający swoje piwo w dłoni. Choć butelka sama w sobie była prawie pusta.
Najwidoczniej profesor po prostu nie chciał oglądać Charlotte choć wsłuchiwał się w ten wstępny dialog. - Lepiej żebyś jej nie zawiódł. - zasugerował kręcąc śrubą wystającą z głowy. - Jak chcesz to coś zjedz i choć na zewnątrz. Szybciej zaczniemy szybciej skończymy.
- Jadłem już - Soeki zakomunikował tylko, ruszając w kierunku zewnętrznej strony rezydencji. - Tuż przed... snem - dodał po chwili, zaś resztki dumy i pewności siebie zostały chwilowo zamiecione pod powierzchnię wirtualnego dywanu.
- Thanatosie, mam nadzieję, że będę dobrym uczniem - stwierdził z nutką ironii, jak i rozbawienia w głosie.
- Nie nazywaj mnie tak. A najlepiej nie odzywaj się nieproszony. - Mężczyzna otworzył drzwi i dwójka spokojnie wyszła przed starą budowlę. Zatrzymali się zaraz na polanie.
Mężczyzna oddalił się nieco od Soekiego. - PSI i bóg. Te dwa hasła razem coś ci sugerują?
- Psi to sposób uzyskania mocy. - mruknął urażony blondyn. Spoglądał na swego nowego nauczyciela bez ślepiej wiary, czy też zaufania, raczej - chciał określić zarówno jego zdolności, jak i te należące do pozostałych. Z pewnością nie ma mozliwości, ani nawet szczególnych powodów by uciekać z tego miejsca w tym właśnie momencie. Właściwie to... nawet nie miał gdize uciekać.
- Bóg zaś to osobnik, który jest w stanie robić co tylko zechce, bo ma jej pod dostatkiem? - zapytał.
- Nie i nie. Jesteś debilem. - odpowiedział ucieszony Profesor, wielce świadom jak małą szansę miał Soeki aby odgadnąć cokolwiek. - Bóg to określenie potężnej duszy. PSI to energia która trzyma duszę w ciele. - wyjaśnił. - Technicznie człowiek to ciało, zbiornik duszy. Mamy świadomość ale nie jesteśmy faktycznym bytem, a wyłącznie jego pojazdem do zwiedzania świata. Nadążasz? - leniwie sięgnął do kieszeni aby wyjąć papierosa i wsadzić go sobie w usta. Następnie przyłożył zapalniczkę zaciągając się głęboko. Schował ją i wyjął peta aby wypuścić dymek. - Nie znam szczegółów...ale jakiś czas temu, nim nas obu jeszcze na świecie nie było, ktoś coś spierdolił. Ludzie są połączeni węzami PSI od urodzenia. To tak jakby wszyscy byli jedną wielką istotą. Przez to dusze nie mogą wyjść na wierzch i obecnie stoimy na cmentarzu pełnym zombie. Najwidoczniej coś zerwało twoje połączenie zresztą. A przynajmniej tak uważa Chartlotte i Mulch.
- A szyszynki i inne tego typu podejścia? - Yami zapytał. - Domyślam się, że to, czego się dowiedziałem do tej pory mam zwyczajnie zapomnieć? - uzupełnił swe wątpliwości o kilka kolejnych. Jego wzrok spoczywał głównie na śrubie w głowie Thatanosa.
- Nie jestem biologiem. Wszystko musi gdzieś siedzieć. Coś może być z tymi całymi snami, melatoniną i tak dalej...ale kazałem ci się nie odzywać nieproszonym, gnojku. - jeżeli Soeki był teraz częścią nowej rodziny, to "starszy brat" był zdecydowanie tym gorszym. Choć w sumie ciężko było stwierdzić, czy Mulch faktycznie był wieku Soekiego. - Kontynuując. Jeżeli nie jesteś kolejnym zombie z tego ludzkiego molocha to najpewniej ktoś uszkodził twoje PSI. Co za tym idzie, samo więzienie. Bycie "bogiem" to po prostu wyciąganie duszy za twarz i tłuczenie nią w kraty aż zacznie robić co jej każesz. - przedstawiona w skrócie teoria była dość obrazowa.
Profesor zaciągnął się, po czym oddalił od siebie ręce naśladując pozę Jezusa chodzącego po jeziorze. Spod jego stup i ogólnie z ziemi wokół niego zaczęła wypływać ciemna krew. Płynęła ona niczym rozumna, grupując się w małe kałuże, z których zaczęły wyrastać sylwetki czarnych rycerzy. - Osobników nadużywających zwykłej duszy nazywa się "esperami". Nas nazywa się bogami, bo przynajmniej te moce coś potrafią zdziałać. To czy okażesz się "esperem" czy "bogiem" zadecyduje o tym czy poderżnę ci gardło. - wyjaśnił mężczyzna przekręcając ponownie swoją śrubę w głowie. - Jednakże, jeśli chcesz to pozwolę ci uciec. Jeżeli pobiegniesz w dół lasu znajdziesz jedno niemieckie miasteczko.
- Moje Psi zostało uszkodzone - Yami przytaknął niezbyt głośno, nie chcąc zakłucić monologu swego brata-nauczyciela. Słuchał uważnie, w końcu od tego zależało tak wiele. Blondyn mógł obudzić w sobie prawdziwą wolność, spełnić chociaż część planów, bo z całą pewnością nie było to nic podobnego do prymitywnej wręcz matki głupców, nadziei.
Dopiero gdy cała wypowiedź została zakończona, a blondyn stanął przed kolejnym z jakże fałszywych i ograniczonych wyborów, przemówił po raz kolejny.
- Ktoś jednak naprawił je, nieco ponad miarę. - rzucił uśmiechnięty. Soeki nie przybrał gardy, był jednak gotowy na potencjalny atak. Nie wiedział, czego może się spodziewać po tym właśnie osobniku, którego ludzie lubiący pseudonimy z pewnością nazwaliby “Śrubką”.
- Nie uciekam. - zakończył.
- Kurwa. - profesor uniósł rękę i rzucił swoją, pustą już butelką w Soekiego.
Chłopak zdołał się przed nią bez większego problemu schylić. Roztrzaskała się gdzieś kilka kroków za nim.
Ledwo jednak usłyszał ten trzask a już poczuł na policzku zimną pięść. Został zrzucony na ziemię a następnie kopnięty w brzuch przez dwójkę czarnych rycerzy.
- Jeżeli zginiesz nim do czegoś dojdziesz to nie moja wina, prawda? - spytał właściwie nikogo naukowiec - Poznaj umarłych.
- Eee.... - nie dość, że ból brzucha wchodził w część z myśli, które przechodziły przez jego umysł.
- Yo? - blondyn spróbował się przywitać. Nie rozumiał procesu kreacji umarłych, nie miał też możliwości by skupić się i przetestować to, co zostało mu teraz wyłożone. Może właśnie dlatego zamierzał wykonać jeden z ulubionych ruchów... bboyingu Mr.Love. Chciał wstać, wykonując szeroki młynek nogami, przyśpieszając nieco, by wybić się z rąk, wykonując coś w rodzaju wprawiającej w rotację sprężynki. Jeśli będzie blisko trafienia, zamierzał wypuścić energię na wolnośc.
Yami mógł się cieszyć, że zrezygnował z śniadania.
Szybki taneczny obrót był dość skuteczny, jeden z rycerzy potknął się zahaczony za kostkę przez nogę chłopaka, drugi nawet nie podchodził. Dużo to nie zmieniło, gdyż uwolniona energia odrzuciła dwójkę umarłych nim pierwszy z nich zdążył trzasnąć o ziemię.
Dwójka zmieniła się w rozlane plamy czarnej krwi. Wtem frontalne uderzenie złamało nos chłopaka i lekko nim machnęło w tył.
Stał przed nim nowy przeciwnik.
Krew powoli sączyła się z nosa Soekiego, dając mu tym samym dziwną, nieco nieuzasadnioną motywację, jak i swoistą oazę spokoju. Głośny wdech i wydech zaćmił inne dźwięki pola walki. Blondyn skupił się na swoim wyobrażeniu wolności, na tym, co go ogranicza a nie powinno. Przypomniał sobie słowa Śrubki, o tym, że ciało jest tylko pojemnikiem. Nie tylko czymś, co uwidacznia nasze istnienie, ale raczej tym, co ogranicza je do jednej konkretnej rzeczy. Wyobraził sobie, że energia PSI, która krąży w jego ciele nie jest jedyną istniejącą, jest tylko jednym z małych zbiorniczków w znacznie większym zbiorze.
Mięśnie blondyna pokazały siłę <<Rozkwitu>>, próbując przy tym zaczerpnąć energię nie tylko z “prywatnego” źródła małych niewolniczków połączonym ze sobą stalowym łańcuchem konwencji i tego, co zmusza nas do działa wbrew sobie. Nie wiedział czemu, ale spodziewał się, że każdy z nich jest połączony czymś jeszcze, nie tyle pętającym łańcuchem, co raczej zachęcającą do życia, dawającą siłę... motywacją? Yami chciał zaczerpnąć siły właśnie z tego miejsca, z “wszechrzeczy” o której mówił Thatanos. Wszystko to tylko po to, by znaleźć się przed swym nauczycielem i uwolnić znajdującą się w blondynie energię za pośrednictwem pięści.
Chłopak poczuł w sobie pewien pęd. Pewno zgromadzenie. Jak gdyby właśnie uniósł tamę blokującą przepływ rzeki.
Miał wrażenie, że jest pełen energii. Może jego myśl była poprawna?
Ruszył przed siebie zaciskając zęby z zawiścią. Uchylił się przed nadlatującą pięścią umarłego, wycofał rękę i wyciągnął ją w stronę profesora.
Jego ręka zabolała.
W ostatnim momencie przed nauczycielem wyrósł kolejny z nieumarłych. Ręka Soekiego uderzyła w hełm czarnego rycerza, na którym pojawiły się drobne pęknięcia. Yami poczuł, jak w jednym momencie wypływa z niego cała siła. Jak pęka niczym balon uwalniając powietrze w sobie zgromadzone.
Coś poszło nie tak.
Kolano w brzuch odesłało go z powrotem na ziemię.
- Co ty odpierdalasz? - spytał doktorek kręcąc śrubą w swojej głowie.
Mulch pojawił się obok dwójki przyglądając się leżącemu Soekiemu. Profesor spojrzał na niego agresywnie, jak gdyby już każąc za coś, co czarnowłosy miał niby uczynić.
- Myślałem, że jeśli chcesz mnie zabić, jeśli nie odnajdę odpowiednich rozwiązań, to moim celem nie są umarli, lecz ty. - stwierdził bez cienia wstydu. Uważał to za coś całowicie normalnego.
- Jeśli to ty kreujesz zagrożenie, które z każdą chwilą narasta, chyba oczywistym jest że będziesz moim celem? - zapytał po chwili.
- Logicznym byłoby to abyś spierdalał i zostawił mnie w spokoju. - odparł profesor i zapalił nowego papierosa. - Nie chce tu kolejnego pajaca. Żebyś chociaż miał cycki to może bym się zastanowił.
- Przynajmniej mógłbyś go nie okłamywać. - mruknął Mulch
- Hmm? - blondyn spróbował podpuścić tą właśnie myśl teleportującego się bóstwa nieco dalej. Sam zaś zamknął oczy, skupiając się na otoczeniu.
Jesli każdy z nas jest tylko częścią większego bytu, to świadomość obecności innych powinna być możliwa. Nie było to nic szczególnego, blondyn po prostu zamierzał zmiażdżyć chociaż jeden z pętających go łańcuchów. Ten, z ozdobną kłódką o napisie “wizja”. Wszystko, co ją ogarniczało miało zostać zniszczone.
Skupił się raz jeszcze na tym, co poczuł przy ostatniej próbie użycia boskiego rozkwitu. Tym razem starał się powoli wtłaczać energię pochodzącą z zewnątrz, czekając na moment, w którym poczuje się wzmocniony. Właściwie, to nie byl pewien co zamierza zrobić, liczył, że korzystając z puli “wspólnej” energii zyska świadomość o otaczających go istotach, zarówno umarłych, jak i Thatanosie i Mulchu.
Soeki czuł jak coś w nim zgrzyta. Teraz gdy jego ciało było wymęczone, wydawało się to nawet prostsze. Gdzieś w nim były więzy które coraz ciężej znosiły warunki jakim podstawiał je Soeki.
Chłopak wiedział, że może dopiąć swego. Nagle jednak zaczął się dusić.
Gdy Yami otworzył oczy zobaczył ściskającego go za szyję Mulcha który wpatrywał mu się grobowym wzrokiem.
- Jesteś puszką. Nie słoikiem. Gdy się otworzysz wnętrze wyjdzie na zewnątrz. Nie da się zamknąć puszki ponownie.
- Bądź bardziej użyteczny i zrób jakiś obiad. - zasugerował profesor krzyżując ręce.
Czarnowłosy jednak nie odstawał. Odrzucił Soekiego na ziemię gdy ten tylko poczuł, że brakuje mu powietrza, po czym zniknął.
Blondyn łapczywie łapał każdy gram ofiarowanego mu powietrza, niemalże tak, jakby była to rzecz niezbędna mu do życia. Cieszył się każdą napełniającą płuca porcją gazu.
Uderzył pięścią w ziemię. Tak jakby ten ruch miał chociaż troszkę ulżyć narastającej w nim złości. Spróbował udoskonalić swe wyobrażenie, zakładając że nie pobiera on znajdującej się w świecie energii, lecz że to ona znajduje się w nim. Ot, mała zmiana, jednak biorąc pod uwagę to, jak czysta, nienaruszona była ta właśnie część Soekiego, szybkie przeprogramowanie wyobrażenia nie wydawało się być czymś nie do osiagnięcia.
Mulch używał swej zdolności tylko na ciałach, zdawało się, że nie chciał, lub też nie mógł teleportować czegoś, z czym nie miał kontaktu.
Priorytetem Soekiego był << Rozkwit>>. Dzięki nie mu większość energii pozostawała w jego ciele, nie odrzucał on danych mu możliwości na zewnątrz.
- Tch. - krótkie splunięcie miało dać znać że jest gotowy. Ruszył przed siebie, wzmacniając swe mięśnie nie tylko znaną mu Energią PSI, ale czymś innym, co zdawało się być blisko... znajdować się w nim samym. Pierwszego z rycerzy, ktory stanie mu na drodze zamierzał potraktować soczystym kopnięciem w twarz, wykorzystując przy tym << Wolność>>.
Chłopak zerwał się do biegu. Czuł kolejny przyływ energii. Ten jednak nagle został przerwany. Zupełnie zniknął.
Soeki zmienił zdanie w jednym momencie, rozpoczynając normalne wywołanie rozkwitu. Nie chciał ponownie zetknąć się z przeszkodą.
Jego pięść poszła prosto w stronę doktora. Umarły wyrósł przed nim tak samo jak poprzednio. Tym razem jednak Soeki miał w sobie pełnię siły. Jego cios roztrzaskał głowę rycerza i nie mal dosięgnął by profesora, gdyby ten nie uchylił się w bok.
Wtedy rycerze rzucili się na niego. Został chwycony za ręce i unieruchomiony. Profesor przyglądał się mu z znudzonym wyrazem twarzy.
- To co mówił Mulch...On widzi w ludzi. Chciałeś naruszyć jakieś z więzów PSI? - zgadł dosyć trafnie. - Widzisz. Jeżeli dasz duszy szansę wyjścia na zewnątrz, dasz jej świadomość, że chcesz ją wykorzystać. Wyjedzie na zewnątrz a ty umrzesz. - objaśnił uśmiechając się lekko. - Miałeś się uczyć ją nadużywać a nie uwalniać.
Soeki poczuł nagły, potworny ból. Bół w kroku.
Profesor nie szczędził sobie środków przekazu i wyprowadził weń potężne kolanko. Następnie odsunął się lekko od stękającego chłopaka, zakręcił i zgasił resztki papierosa na jego czole, co wywołało uczucie pieczenia.
- Gówno potrafisz. Prędzej sam się zabijesz niż coś osiągniesz. Mówiłeś, że chcesz wolności? Czy ty w ogóle wiesz o czym pieprzysz? - spytał kręcąc śrubą. - Widzisz...wolność to przeciwieństwo prawa. Wolność oznacza podążanie za własną żądzą a nie za możliwościami. W wolności nie ma "wyboru" tam jest "chęć". Dlatego mi się nie podobasz gnojku. Jeżeli będziesz wiecznie robił swoje to możesz nam bardziej zaszkodzić niż dopomóc. - wyżalił się naukowiec pochylając się przed twarzą Soekiego. - Zanim faktycznie cię czegoś nauczę, będę musiał z ciebie zrobić swoją sukę.
Blondyn czuł złość. Nie chodziło już o jego pragnienia. On po prostu chciał się odegrać nauczycielowi, pokazać mu, że nie jest on w stanie ograniczyć wolności blondyna. Jego ostatniej i najważniejszej z godności.


- Gdy o tym myślę, to chyba jeszcze się nie przedstawiałem - Yami przełączył się na język jego ojca, jak i większości świata. Ręce mimowolnie odgarnęły włosy, pokazując emanujące energią oczy. Niedoszły czerwony byk odnosił się teraz do swoich przodków. Nie wierzył w magiczną moc tego słowa, czy w to, że teraz znajdują się przy nim. Po prostu zechciał przypomnieć sobie prawdziwą definicję wolności.

- Rozpierdole cię, niedorobiona śrubko! - blondyn wrzasnął, zaś coś w tym, jak energia poruszała się w jego ciele uległo zmianie. Nie dość, że Yami po raz pierwszy od dawna odnosił się do kogoś w słusznym, międzynarodowym języku, to jeszcze jego ciało jak i umysł chciało jednego.
Blondyn zamierzał wykonać równocześnie kopnięcia za kolana obu trzymających go rycerzy, tak by ci padli pod jego stopami. Nie zasługiwali na wolność. Zaraz po tym zamierzał rzucić się na doktora, wykonując obrotowe kopnięcie na jego głowę, będące tylko zmyłką, jak i energią napędową do kolejnego, tym razem wzmocnionego nie tylko PSI, ale i wyskokiem.
- I co jeszcze? - zaśmiał się profesor.
Wtem wyskok Soekiego powalił dwóch rycerzy, którzy przy zderzeniu z ziemią rozpadli się w kałuże krwi. Ledwo doktór był w stanie się zorientować o co chodzi, noga Yamiego już leciała w jego stronę. W ostatnim momencie zniknął.
Niewielki kawałek od chłopaka pojawił się Mulch trzymający profesora.
- Gdzieś ty kurwa był? - spytał oburzony doktór kręcąc śrubą w głowie.
- Oglądałem nowe stroje. Ubierzemy go jako pokojówkę i posprząta nam mieszkanie.
- Co!? Zresztą, teraz jest twój. - dialog dwójki trwał w najlepsze, jak gdyby nie przejmowali się obecnością zirytowanego do cna możliwości Soekiego. Profesor jak gdyby nigdy nic zaczął się kierować z powrotem do mieszkania, Mulch zaś uśmiechnął się lekko. - Czyli jednak chodziło o wolność. - ucieszył się.
Yami rzucił się w kierunku Śrubki, tym razem jednak do ruchu wykorzystywał nie tylko << Rozkwit>>, ale i << Wolność>> - siła odrzutu przy każdym kroku miała jeszcze zwiększyć prędkość jeszcze bardziej, niszcząc bariery powszechnych oczekiwać i przeczuć. Blondyn zamierzał wyykorzystać pęd ostatniego skoku, by wybić się i wykonać kopnięcie opadające, poprzedzone całkiem efektownym, będącym hołdem jego bliskim, saltem.
Nie były to jednak plany które miały się ziścić.
Mimo ogromnego pędu Soeki ledwo zdążył się zbliżyć na odległość kroku od profesora i nagle zawisł. Całkiem dosłownie.
Zwisał na krawędzi dachu budynku trzymany za kołnierz przez Mulcha.
- Mulch! - blondyn syknął tylko. Profesor niedorobiona śruba zniknął z pola wzroku, wraz z nim gasła determinacja Yamiego.
- Czy ten zjeb nie potrafi działać samemu? - tłumaczenie, kim był zjeb, z całą pewnością było zbędne...
- Możliwe. - przytaknął puszczając chłopaka, który spadł uderzając boleśnie twarzą o ziemię. - Dlaczego stłumiłeś tą moc? - spytał czarnowłosy.
- Moc? - zapytał wyraźnie zdziwiony Yami. Sytuacja, w której się znajdował nie była zbyt przyjemna... gdyby nie fakt istnienia PSI, oraz “bógów”. Blondyn mógł spaść z tej wysokości i nie odczuć niczego.
- Kiedy dusz czuje się zagrożona zasila ciało. Nazywamy to determinacją. - wyjaśnił - Chcemy cię nauczyć zmuszać duszę aby jej udzieliła. - czarnowłosy nagle stał nad Yamim. - Dusza to w rzeczywistości dziecko. Niewyrośnięty kwiat. Dlatego potrzebuje ciała. - jego ręka skierowała się w stronę Soekiego aby pomóc mu wstać.
- Chcecie mnie nauczyć, jak oszukać dusze, by sądziła że jestem zagrożony? - blondyn spróbował się upewnić, w końcu wszystko, co go spotkało tego dnia było tak niedorzeczne, że wszystko mogło się zdażyć.
- Chcemy cię nauczyć jak grozić duszy. - poprawił go czarnowłosy. - Profesor chciał ci tylko pokazać jak wygląda ta moc...a raczej jej zalążek. Można żądać dużo więcej niż tylko wzmocnienia, jeżeli będziesz się znał na perswazji. - uśmiechnął się niemrawo.
- Umarli to jego forma determinacji? - Soeki pytał, co innego mógł robić w tej sytuacji?
- Nieumarli są skomplikowani...Profesor jest wyłącznie w stanie ożywiać pojedyncze komórki. "Nieumarli" to jakiś złożony projekt...musiałbyś z nim porozmawiać na ten temat. - Mulch drapał się po głowie niby zawstydzony, że nie może udzielić odpowiedzi.
- Mhm. - podsumował onomatopeją. Uśmiechnął się w końcu zmęczony, oraz nieco zniszczony. - Zaczynajmy więc. - stwierdził, ruszając za Mulchem. Nadchodzące dni nie zapowiadały się aż tak źle jak to, czego doświadczył dzisiaj, jednak wizja wesołego medytowania w domostwie bogów dawała mu ciągłą możliwość czucia presji, jaka niewątpliwie była na jego barkach.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 07-07-2013, 14:33   #38
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Naiwność



Rosjanin kilka razy strzelił karkiem, i przeciągnął się z głośnym chrupnięciem kręgosłupa. - No Panie prezydencie ruchy, ruchy. Niech Pan nie liczy na służbę tego poranka. -zaśmiał się chłopak, po czym poklepał się w bok nogi - Sif noga, chodź piesku. -zawołał zwierzaka z uśmiechem, po czym zerknął na zielonowłosego. - To w która stronę?
Wilczyca jednak nie słuchała. Nawet prychnęła w pewnym momencie. Widać coś w tym haśle jej nie pasowało.
Roland wyminął Borysa nakładając po drodze kapelusz na głowę.
- Jesteśmy właściwie na drugim końcu miasta. - stwierdził mężczyzna. - możemy iść tą samą drogą co ostatnio albo...przez dzielnicę handlową. - gdy mężczyzna pstryknął, Sif grzecznie wstała z miejsca i podeszła do dwójki - co uważasz za rozsądniejsze?
Borys lekko poskrobał się po głowie zerkając na wilczycę. - No dobra nie jesteś pieskiem... -mruknął lekko naburmuszony tym iż wilk zareagował na rozkaz kapelusznika. Faktem było, że w sumie był to jego wilk... ale czy takie szczegóły są ważne?
- Hymmm... -mruknął przeciągle bokser zamyślony. - Szczerze... obie drogi są dupne. -stwierdził w końcu. - Jeżeli pójdziemy tak jak poprzednio to znając życie na apru rycerzy trafimy, a przynajmniej będziemy na “ich” terenie... -stwierdził i rozłożył bezradnie ręce. - Z Drugiej strony dzielnica handlowa, to dużo sklepów czyli pełno kryjówek, gdzie mogliby się czaic twoi oprawcy. Ja najchętniej poszedłbym kanałami, wole się ubrudzić niż znowu mieć ostrze na gardle. Ale z dwojga złego niech będzie dzielnica handlowa... jak by co poganiamy się z nimi po sklepach. -zaproponował w końcu.
Onijin przyjrzał się swojemu garniturowi. - Kanały...nie. To nie zadziała. - postanowił w końcu i poprawił swój krawat na szyi. - Kryjówki oznaczają, że my również możemy się schować. - zauważył ruszając przed siebie spokojnym krokiem.

***

Od dzielnicy handlowej byli jak się okazało, sporo oddaleni. Bez specjalnego zdziwienia można było stwierdzić, że przebyli mniej więcej połowę długości miasta aby dostać się na granicę tego ogromnego placu.
Zatrzymali się w końcu, a Roland gwizdnął z zdziwienia.
Plac w dzielnicy handlowej pokryty był roślinnością. Zieloną trawą, mchem, oraz różnym, kolorowym kwieciem. To co było najdziwniejsze, to fakt, że większość kwiatów wyrastała spomiędzy ludzkich zwłok czy też z samych zwłok. Tak jakby ktoś chciał wykorzystać truchła innych po to, by ogrzać kwiatki w tym jakże zimnym klimacie.
- Wchodzimy tam? - spytał niepewien siebie Roland.
- Witamy na wojnie Panie prezydencie. -mruknął Niemrawo Borys rozglądając się po tej dziwnej scenerii. - A chcesz ryzykować powrót? -mruknął jeszcze, po czym niepewnie wkroczył na plac. - Sif idziesz? -zapytał i postarał się pstryknąć jak głowa Unii. - Wspominałem już, że mam zamiaru ją Panu zabrać? -zapytał uśmiechając się lekko, by poprawić sobie trochę nastrój, ta luźną myślą w tym miejscu o ciężkim klimacie.
- Pocałuj mnie w dupę. - zaproponował prezydent chowając ręce w kieszeniach. Spokojnie ruszył za Borysem.
Nie było jednak nic dziwnego w tym, że po przejściu za pierwszy filar zobaczyli natychmiastowo czarnych rycerzy. Jeden w centrum placu. Dwóch pod wejściem do galerii handlowej. Dwóch na wyjściu z uliczki.
- Mało ich. Przechodzimy na chama? - spytał masując podbródek. - Z drugiej strony zbyt szybko nie odpuszczają. Głupio by było targać się z nimi na ogonie bez końca.
Borys był naprawde zdziwiony. Spojrzał na kapelusznika, po czym dość bezpośrednio wyraził swoją opinie na temat jego pomysłu. - Kurde... kto Cie zrobił prezydentem...- mruknął, na tyle głośno by facet w garniturze go usłyszał. Następnie uniósł głowę i rozejrzał się, po otaczających go budynkach, przy okazji wciągając głowę Unii z powrotem za osłonę wieżowca.
- Przejdziemy górą, by nie zwracać ich uwagi. Nie są chyba zbyt bystrzy nie?
- Z tego co mówiłem deklarowałeś się całkiem silnym. - przypomniał Borysowi grzecznie się chowając.- I łapy od mojego kapelusza. - "poprosił" przyglądając się całkiem prostej ścieżce do wyjścia. Jak na złość jednak, dwójka z rycerzy zwyczajnie podeszła do wyjścia z uliczki aby sobie na nim usiąść i zacząć wpatrywać się w niebo.
- Prowadź. I myśl jak ich stamtąd wywabić.
- Mówiłem... wszystko zależy od warunków walki. -mruknął, po czym jęknął gdy jego ciało zabulgotało na całej powierzchni. Delikatne włoski wyskoczyły ze skóry, a czarne pciorkowate oczy znowu zagościły na jego czole, wraz z drobnymi szczypcami, które wyskoczyły z brody.
- Czytałeś Spidermana? -zapytał wesoło i wycelował dłonią w kawałek ściany nad nimi by wystrzelić tam linę z pajęczyny. Miał zamiar chwycić Silfa i prezydenta i wciągnąć ich na górę, by przez okno dostać się do budynku, tym samym unikając kontaktów z rycerzami.
- No chyba cie po... - pan prezydent Onijin nie był w stanie dokończyć tej jakże niegodnej jego posady wypowiedzi, bowiem Borys ni stąd ni zowąd poderwał się w górę. Grzecznie przelatując nad miejsce akcji i lądując na pobliskim dachu.
Zaraz jednak po wylądowaniu, mężczyzna odczuł dziwne mrowienie w barku. Gdy nań spojrzał, dostrzegł czarną plamę. Tą samą co poprzednio.
Zielonowłosy niemal natychmiastowo wyrwał się z rąk swojego wybawcy, aby uciec w kąt dachu i zwymiotować trzymając się za kapelusz.
Borys westchnął tylko i rozejrzał się po dachu, upewniając się że są tu sami. Odruchowo już pogłaskał łeb wilka, po czym spojrzał na oddającego kanapki z pasztetem światu, zielonowłosego mężczyznę. - Ta zaraza... mówiłeś że się rozprzestrzenia po ciele tak?
- Tak. Nie wiem na czym się opiera, ale rozłazi się po ciele. - przytaknął spokojnie zielonowłosy poprawiając się do pionu i poprawiając swój krawat.
Borys westchnął po czym ruszył lekko barkiem by zwrócić uwagę prezydenta na plamę. - Patrz co wróciło... -mruknął. - Masz jakiś nóż by to wyciąć czy coś?
- Nawet się nie trudź. Wróci. - poinformował krzywiąc się lekko. - Rozszerza się po ciele, ale amputacja jest zwykle krótkoterminowym rozwiązaniem. Po prostu pilnuj aby się za mocno nie rozrosło i odetnij raz a porządnie, gdy będzie na całej ręce czy coś.
Borys kiwnął głową na znak że rozumiem, po czym podszedł do zielonowłosego i rozejrzał się po okolicy.- To w która stronę teraz mamy iść? -zapytał rozciągając między palcami cienkie nitki pajęczyny.
- Mniej więcej w tą stronę - Ronald machnął ręką południe. - po prostu na tyle daleko abym mógł się gdzieś dodzwonić. Jeżeli możemy tam po prostu polecieć na pajęczynie to brzmi wręcz idealnie.
- Skoro tak... -rzekł Borys z uśmiechem a nogi prezydenta nagle oderwały się od ziemi, gdy chłopak chwycił go pod pachę, niczym tobołek. - Radzę trzymać kapelusz. -dodał gdy jego dłoń delikatnie chwyciła za kar wilczycy, by unieść ją w górę niczym szczeniaka... widać było że ze zwierzęciem Rosjanin postępuje o wiele delikatniej niżeli z głową całej unii. - No to hop! -zawołał wesoło.... po czym zeskoczył z dachu wieżowca, by w trakcie lotu z wolnej ręki strzelić w najbliżej oddalony budynek po południowej stronie. - Musze sobie jakiś kostium uszyć. -zaśmiał się bokser, pełniący teraz rolę pajęczego superbohatera.
Pomysł wydawał się być idealny. Dwójka szybko wyminęła galerię handlową a po zaledwie jakiś dwunastu wystrzałach pajęczyny znalazła się w okolicach szpitala. Sif dzielnie znosiła podróż a Okamijin nawet dawał radę pilnować wymiotów przed wyjściem. Albo już nie miał czego zwracać.
- Właściwie nie masz jakieś specjalnej ksywki? - spytał w pewnym momencie Okamijin.
Podczas lotu nad szpitalem Borys dojrzał dziwną postać. Czarny rycerz którego pancerz przypominał suknię stał na szczycie szpitala. Jego pancerz i ostrze miały wiele zdobień a twarz należała do ludzkiej kobiety. Postać zdawała się czegoś szukać.
Gdy dojrzała przelatującego Rosjanina wykonała zamach.
Czerwone światło niesamowicie szybko zbliżało się do grupy podróżnych i bez najmniejszego problemu przecięło się przez elastyczną pajęczynę Borysa.
Mężczyźni zaczęli spadać w dół i tylko dzięki zmyślności Rosjanina udało im się uniknąć obrażeń dzięki amortyzacji w postaci pajęczyny na ziemi. Cała trójka znalazła się na dachu, naprzeciw tajemniczej kobiety.
- Nazywali mnie kiedyś Rosyjskim wilkiem. - rzucił w odpowiedzi prezydentowi, na zadane pytania, gdy twardo wylądował na nogach po odbiciu się od pajęczyny. - A to co za jedna... -mruknął zerkając na dziwnego rycerza. Rosjanin gestem ręki wsunął zielonowłosego prezydenta za swe plecy, tak samo jak wilka, jednocześnie przestępując krok do przodu. - Kim jesteś? -zapytał gotowy by w każdej chwili wykonać unik, a w razie czego strzelając pajęczyną w głowę państwa i swego pupila by i jego zaciągnąć ze sobą w bok. Czuł, że ta dziwna osobniczka, raczej preferować będzie czyny a nie słowa.
- My jesteśmy łzami z Styksu. - odezwała się postać kobiecym głosem, ustawiając miecz wzdłuż swojej postury. - Oczyściliśmy te ziemie z smutnego żywota. Chodź, zagubione dziecię. Porzuć klątwę mortis. Dar życia i bólu. Zjednaj się z panem umarłych.
- Moja droga... -odezwał się Borys uginając kolana i unosząc ręce w bokserskiej gardzie. -... my Rosjanie raczej nie uznajemy samozwańczych panów. A już na pewno nie takich, którzy werbują swych sługów poprzez zabieraniem im tego co najcenniejsze... -rzekł z uśmiechem, lekko kiwając się na boki, by rozgrzać mięśnie, gotując się na szybki unik przed ostrzem. - Lubie swoja klątwe życia, wiesz? Powiedziano kiedyś że warto żyć długo, bowiem gdy żyjemy zawsze mamy możliwość spotkać kogoś godnego walki. Podoba mi się ta filozofia. -dodał unosząc dziarsko podbródek. - Nie dam wam się zabić p oraz drugi.
- Smutny kwiecie więziony w samowolnym ciele. Uwolnię cię z więzów zniekształconej klatki. - twarz kobiety zmieniła się w dość agresywny wyraz gdy zagięła kolana i złapała swoje ostrze oburącz. - Thanatos darzy miłością żywych jak i martwych. Dlaczego nie przyznajesz się do płaczu swych braci o ziarnie Grenlandii? Opuść swój strach teraz.
- Przydałby się tu Henry... albo ten no... Soeki. Oni umieją filozofować. -mruknął Rusek, po czym zacisnął mocniej pięści. - Ja po prostu cenie swoje życie, zresztą jeżeli nie wrócę żywy do akademii Claudette mnie zabije, więc sama rozumiesz. -rzekł dziwnie wesoło Borys po czym nagle dodał. - A tak właściwie czemu właśnie Grenlandia?
- Przybędziemy z pomocą tam, gdzie płacz niesie się najgłośniej. - odparła wojowniczka rzucając się do biegu. Wykonała pojedynczy zamach na Borysa który łatwo uchylił się w bok.
Przy okazji zobaczył, że jakimś cudem pan prezydent i Sif rozsiedli się na drugim końcu dachu. Onijin nawet zamachał Borysowi. - Potrzebujesz pomocy? - spytał.
- Prezydent chyba nie powinien pchać się pod ostrze. -rzucił w stronę swego kompana, gdy miecz śmignął w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał. - Lepiej pomyśl o co chodzi z płaczem Grenladni. -dodał wykonując krótki sierpowy w bok wojowniczki. Po za uderzeniem chciał przyczepić do jej pancerza pajęcze nitki, które miały być przydatne w dalszej części walki... o ile wszystko pójdzie po jego myśli.
- Nie wiem. - westchnął prezydent wzruszając ramionami. - Powiedziałbym ci gdyby nie to, że cała populacja zniknęła zaraz po ich pieprzonym ataku. - wyjaśnił.
Nici Borysa z łatwością przylepiły się do czarnego pancerza. Kobieta wykonała jednak szybki obrót , lekko nacinając tors Borysa. Była to odrobinę nieprzyjemna wymiana.
- Pośród stu ofiar ryzyka tylko jedyna pozostaje żywa, aby skończyć jako wynaturzenie. Jesteś ciałem człowieka czy zwierzęcia? Czym jesteś? - zapytała oponentka przyglądając się Borysowi przeszywającym wzrokiem.
- A nie widzisz? -zapytał wesoło Borys... tak dawno nie czuł takiej ekscytacji. Nie była to dawka adrenalniy jak wczorajsza walka o życie, było to dziwne uczucie. Kiedyś, na początku swej bokserskiej kariery często je przeżywał, szybkie uderzanie serca i krew pulsująca w żyłach przed ważną walką. Potem zaś wszystko stało się rutyną, czymś co nie budziło już tak wielu instynktów... aż do ostatnich dwóch dni. Teraz znowu czuł się niczym młodzik, rzucony na ring gdzie wszyscy wydawali się więksi i silniejsi... i podobało mu się to wyzwanie. Jankovic zaklaskał lekko szczypcami wyrastającymi z brody. - Jestem tak i człowiekiem jak i zwierzęciem! -rzekł dumnie, po czym złapał za nitki... i pociągnął mocno w swoją stronę. Miał nadzieje że zaskoczy to kobietę na tyle, by ta nie zdołała wykonać swego ruchu, nim lewica Borysa gruchnie w jej twarz, posyłając ją z powrotem w tył. Niczym brutalnie używane Yoyo.
Pociągnięta w swoją stronę kobieta nie była zbyt ciężka do opanowania. Niestety nie była też prosta do skrzywdzenia.
Ku zaskoczeniu Borysa postać...przeleciała przez niego. Chłopak poczuł się jak gdyby przebiegł pod wodospadem albo po prostu przez ścianę wody. Kobieta pojawiła się za nim, materializując się z krwistej materii.
- Za tobą! - krzyknął Ronald.
Zaleta ulicznych walk było to że nie obowiązywały tu zasady boksu, w innym razie byłby bowiem skończony. Teraz jednak z uśmiechem na twarzy po prostu z całych swych sił wycofał rękę by łokciem gruchnąć w postać za nim. Następnym krokiem miało być szybkie obrócenie się i powrót do gardy gotowej na uniki.
Borys poczuł, że trafił w twardy obiekt. Tył głowy kobiety, która uderzona postąpiła pół kroku w przód. Szybki obrót postawił go w bezpiecznej pozycji.
- Porzucony przez towarzyszy na pastwę losu. Zostawiony na śmierć za intencje heroizmu. Co dobrego jest w tym świecie? - postać nie dawała za wygraną.
Borys zmrużył oczy, cofając się o kilka kroków, na chwile opuścił gardę, by mocno łupnąć się w pierś na wysokości serca. - TO! -ryknął głośno. - Każdy ma w sobie coś dobrego, ale każdy to pokazuje inaczej. -stwierdzil wracając do swej obronnej pozycji. - Zostawili mnie bo taki był mój wybór, tak okazałem swoją wartość, chcąc ratować ich, ale i swoje własne przekonania. -mówił dalej Borys, któremu zdawało się iż jego przeciwniczka nie tyle jest fanatyczką, co zagubiona osoba szukająca usprawiedliwienia na swoje czyny. - Życie bardzo często jest szare... pełne bólu, ale czy ono nie polega właśnie na szukaniu dobra i szczęścia? Czy nie taki jest cel ludzi? -posilił się na małe filozofowanie bokser. - Jeżeli z góry założymy że coś nie istnieje, możemy tylko siedzieć i czekac na cios.- dokończył myśl czekając na reakcje kobiety.
Wojowniczka zacisnęła rękę na rękojeści swojej broni a ta zaczęła świecić na czerwono.
- Twoim celem jest pielęgnowanie ziarna nie cierpienie. Nie doceniasz śmierci wyłącznie dlatego, że jej nie znasz, wielbicielu tułaczki?
- Buraczki? -zapytał Rosjanin wybitny z kontekstu. - A tułaczki! Źle usłyszałem! -zaśmiał się lekko zażenowany, tym nagłym pojawieniem się czerwonego warzywa w rozmowie. - Tylko widzisz... jak mi się śmierć nie spodoba to potem nie ma już odwrótu. - dodał, by wybrnąć szybko z sytuacji, która przyprawiła jego policzki o istnnie buraczany odcień.
- W końcu docenisz miłość matki, zbiorniku. Sami sprowadziliście na siebie krzywdę. - odparła niezłomna kobieta. - Jesteś człowiekiem o pustej egzystencji wodzonym walką. Otoczony kłamstwem nawet w tym, konkretnym momencie.
- A kto rozpoczął walkę? zarzucił nagle kobiecie Borys.- Czy ty aby nie starasz sie usprawiedliwiać?
- Uwolnij duszę z swojej klatki.
- etoo... - głos prezydenta wdał się między dwójkę. - Ty naprawdę myślisz, że ona cię w ogóle...no wiesz...rozumie?
- Na pewno coś do niej dociera... nie wiem czy sens słów, ale same słowa tak. A to znaczy że jest inna od reszty rycerzy, może nie do końca przemieniona? -wysnuł teorie Rosjanin, po czym uderzył o siebie pięściami. - A jeżeli tak, to wbije jej te słowa do głowy chociażby młotkiem. -stwierdził po czym palcem zachęcił dziewoje do ataku.- Dawaj złoto, spróbuj zdobyć prezent dla swego Pana. -sprowokował w prostacki sposób kobietę. Jego plan był specyficzny, jeżeli znowu użyje ona ataku cięciem na odległość, na co wskazywały błyski miecza, miał zamiar wykonać głęboki unik, a potem dobiec do niej by z rozpędu ugodzić w jej podbródek. Jeżeli jednak kobieta zaszarżuje... cóż strzał pajęczyna w nogi, powinien sprawić, że zaryje twarzą w beton, a wtedy pięść nadleciałaby od góry, by wbić ja głębiej w podłogę.
- Dlaczego odnosisz się do naszego posiłku? - spytała go kobieta uginając lekko nogi w kolanach. Następnie wykonała szeroki wymach z dołu w górę, pod pięknym kątem, który faktycznie wypuścił tą samą czerwoną falę co poprzednio. Przygotowanemu Borysowi udało się wykonać unik i wyskoczyć w przód. Dziewczyna jednak była w dość sztywnej pozycji. Gdy tylko Rosjanin zbliżył się, jej ostrze poszło w dół. Obydwoje otrzymali swoje uderzenia. Choć Borys czuł jak krew spływa z jego klatki piersiowej, ujrzał zadowalające pęknięcia na pancerzu dziewczyny.
Borys odskoczył, chwytając się za ranę na torsie. Skrzywił się lekko, gdy ból rozlał się po ciele. - Miecze... irytują... mnie...coraz...bardziej. -wymówił powoli biorąc głębokie oddechy, gdy jego ciało, wróciło nagle do swej pierwotnej formy krewetki. Moc pająka nie mogła mu się tu zbytnio przydać, pajęczyny nic nie dadzą przeciwko temu orężowi. Zaś jako podmorski przysmak zyskiwał coś czego było mu teraz potrzeba... potężną siłę w ramionach. Borys wykręcił ciało, a jego piącha gruchnęła w dach budynku.


Kawałki betonu rozleciały się na boki pod siłą ciosu, potężnego ramienia. Palce zaś zacisnęły się na powstałych odłamkach, by po chwili posłać kamienne pociski, prosto w jedyny nieosłonięty pancerzem fragment kobiecego ciała - twarz.
Kobieta zaczęła dzielnie wymachiwać mieczem rozcinając owe kamienie i tańcząc wśród nich w wielkim skupieniu. Co prawda raz czy dwa udało się ją trafić, ale nie wiele to zdziałało.
Ronald zaczął nawet wyklaskiwać rytm obserwując tą parę, zadowolony z pokazu.
Póki co działało tak jak chciał Borys, zajął czas kobiety, aż w końcu jego dłoń skryta w dachu znalazła to co chciała... przewody elektryczne. Skoro winda działała znaczyło, że prądnica dalej działała, a dłoń Rosjanina zacisnęła się właśnie na izolacji kabli. Grube zwoje zostały nagle wyrywane przez beton, tworząc podłużną linnie pęknięć obok biegnącego w stronę blondynki Rosjanina. Miał zamiar sprawdzić czy, poradzi ona sobie z przytkniętymi do twarzy, czy też zbroi ,strzelającymi na wszystkie strony iskrami, zwojami kabli.
Borys zacisnął zęby ruszając w stronę wojowniczki. Jej koncentracja była jednak na medal. Gdy tylko dobiegł do niej z kablami, poczuł wchodzące między żebra ostrze. Dopiął jednak swego. Przygwoździł jej przewody do twarzy.
Łzy momentalnie zaczęły spływać z jej oczu gdy podrygiwała tuż przed Rosjaninem, puszczając dłonie z swojej broni. Czerwone linie na czarnej materii zaczęły gasnąć, zanikać. Borys wtem odrzucił kable a w jego dłoniach spoczęła ciężko dysząca kobieta, która zwymiotowała nań krwią.
Borys postąpił tak samo, czyli wypluł spora dawkę krwi, barwiąc posoka włosy dziewczyny. Ugiął jedno kolano, na którym oparł swoje ciało dysząc ciężko. - Dzień.. jak codzień... -warknął zerkając na ostrze w piersi. Odłożył delikatnie kobietę na ziemię, po czym wyszarpał z swej piersi ostrze, które odrzucił na bok, w stronę prezydenta. Opadł ciężko na podłożę, by od razu rozpocząć zmianę formy, czarny pancerz pokrył jego ciało, a królewski krab rozpoczął proces regeneracji.
- I na co Ci to było... -mruknął do kobiety, niemal pokładając się obok niej, by jak najbardziej się teraz odprężyć.
W tym momencie przez drzwi zniszczonej windy wyleciała osoba, której Rosjanin najmniej się spodziewał, a był nią... Henry na swej desce antygrawitacyjnej. Tuż za nim zaś stała wtulona w niego Tanu, która dopiero w momencie gdy się zatrzymali otworzyła oczy i wyjrzała przez ramię naukowca na rozgrywającą się przed nimi scenę.
- Co tu się dzieje? - zapytał zdezorientowany Henry, wbijając wzrok w Borysa. - Przyszliśmy... no tego... cię uratować?
Spojrzenie naukowca przeniosło się powoli na obezwładnioną kobietę.
- Czy ty właśnie usmażyłeś dziewczynę Matta?
- A ona zbadała mi wnętrzności... jak wszyscy ostatni, więc jesteśmy kwita. -mruknął Borys unosząc lekko głowę. - Ale co ty tu robisz? -nastała chwila ciszy, po której Borys wydarł się na naukowca. - To ja tu własne życie ryzykuję, a ty zostajesz w mieście zamiast uciekać!?
Henry zeskoczył ze swej deski, po czym zbliżył się do Borysa, uśmiechając się niewinnie.
- A kto inny miałby was stąd zabrać? - stwierdził, wzruszając ramionami. - Yoki od razu spisał was wszystkich na straty. Ale dzwoniłem już do dyrektora i powiedział, że przyleci nas odebrać gdy tylko znajdziemy się poza obszarem miasta. Musisz nam tylko pomóc w przetransportowaniu Matta, bo jest w dość opłakanym stanie.
Chłopak rozejrzał się wreszcie dookoła, a jego wzrok spoczął na prezydencie oraz jego pupilu.
- Czy to nie wilczyca z którą walczyliśmy? Tylko wydaje się jakaś trochę mniejsza... a tego zielonowłosego chyba skądś kojarzę.
- A no tak, to ta wilczyca... -stwierdził z lekkim uśmieszkiem Borys, dźwigając się do siadu. - Mało jest osób, które go nie kojarzą... poznaj Pana prezydenta całej Unii. -stwierdził Rosjanin dłonią wskazując zielonowłosego i wzdychając cicho. - Można powiedzieć że pomagamy sobie nawzajem, a dokładniej ja pomagam mu, zaś on w zamian odda mi swoją wilczycę. -stwierdził Borys, jak gdyby było to już ustalone, na tyle głośno by i głowa zjednoczenia narodów go usłyszała. - A co do noszenia to w tym stanie raczej niezbyt się nadaje... ale to chwilowe. -dodał wskazując jak tkanki w jego ranie odbudowują sie jak gdyby z niczego, powoli tamując krwotok i uzdrawiając ranne ciało.
- P-pan prezydent!? - włosy na głowie Henrego na moment aż stanęły dęba. - Żartujesz sobie? Co ktoś taki jak on robi w takim miejscu jak to?
Naukowiec powoli podszedł do głowy państwa i kłaniając się nisko wybełkotał drżącym głosem:
- M-miło mi p-pana poznać. J-jestem Hanry Mason, k-kolega z klasy Borysa.
- Joł - uśmiechnął się Ronald podając Henriemu dłoń. Wyglądał przyjaźnie w tak sztucznym stopniu, że "prezydenckość" aż z niego wyciekała. - Gówno ci oddam, Borys. - odrzucił szybko mężczyźnie spoglądając na ciało zmaltretowanej przez Rosjanina kobiety. - Trochę ci to zabrało, no ale dobra. Dobij ją nim się zmieni w rycerza. - zasugerował.
Kobieta tymczasem pustym wzrokiem spoglądała w niebo, szepcząc po cichu "Matt".
- Nigdzie się już nie ruszamy, wezwałem pomoc. Zaraz po nas będą...choć wciąż nie wiem gdzie jest mój towarzysz...ale on sobie da radę. - wzruszył ramionami prezydent.
Borys zignorował wzmiankę o tym że nic nie dostanie, bo przecież ustalonym było że tak będzie. Ustalił to co prawda sam w swojej głowie, a gdy pytał o to wczoraj w nocy gdy prezydent spał, ten tylko mruknął coś niemrawo, ale dla niego było to wystarczającej potwierdzenie.
- Ej, ej rozumiesz mnie? -zapytał chłopak delikatnie unosząc głowę kobiety. - Dasz rade, Henry to niezły cwaniak, zaraz coś wymyśli. -stwierdził Rusek, dając naukowcowi znak ręką by podszedł do rannej. Dopiero wtedy jak gdyby zobaczył nieśmiałą towarzyszkę szalonego doktora. - Ty też tu jesteś Tanu? - zdziwił się po czym uśmiechnął ciepło - Ciesze się że nic Ci nie jest. W ogóle co z innymi, druga grupa jest cała? Jak Jacek? -dopytywał się dwójki przybyłych.
Tanu nieśmiało odwróciła wzrok - Reszta wróciła do akademii. My oficjalnie zdezerterowaliśmy. - wyznała Borysowi.
Tymczasem Roland drapał się po głowie przyglądając się Rosjaninowi. - Ja wy chcecie jej pomóc? Jest prawie w pełni przemieniona.
Choć co prawda wydawała się reagować na pytania Borysa. Niemrawo przytaknęła ruchem głowy na zadane jej pytanie. Wyglądała jednak dość tragicznie.
- Nie martw się Tanu, załatwimy to i wszyscy wrócimy do akademii. -stwierdził Borys po czym dodał. - Henry możesz zkontaktować się ze szkołą i powiedzieć że żyję? nie chce by ktoś się martwił. -zaśmiał się cicho, następnie przeniósł swoją uwagę na dziewczynę. - Kto Ci to zrobił, kto cie kontroluje? -zapytał twardo, tak naprawdę wiedząc że nie może jej pomóc.
Dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się patrząc na twarz Borysa.
- Jestem sobą. - szepnęła. - Jest dobrze.
Naukowiec pochylił się nad kobietą, starając się ocenić jej stan, jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie nic zdziałać. Rozległe porażenie prądem to nie coś na co wystarczyło udzielić pierwszej pomocy, a ponadto dalej nie miał pojęcia w jaki sposób czarna substancja reaguje na urazy zainfekowanej osoby. Mogła równie dobrze próbować ją utrzymać przy życiu, jak również nie robić nic, a po jej śmierci rozpocząć poszukiwania następnego nosiciela.
- Radziłbym się od niej odsunąć - rzekł w końcu z powagą. - Jeśli nie przeżyje dopóki nie przybędzie pomoc, to nic więcej nie możemy zdziałać.
Po tych słowach Henry zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny, zmuszając się przy tym do lekkiego uśmiechu:
- Matt żyje. Mocno go poobijałaś, ale żyje.
Nie brzmiało to jakoś szczególnie pocieszająco, zważywszy że Forte był w niewiele lepszej sytuacji od niej Z drugiej strony nie chciał oszukiwać kogoś kto za kilka chwil może zejść z tego świata.
- Panie prezydencie - tym razem Henry zwrócił się do zielonowłosego proszącym tonem. - Czy jeśli rycerze pozostaną w tym miejscu, to moglibyśmy wylądować jeszcze na moment w pobliżu miejsca wczorajszej walki? Matt Forte czeka tam na naszą pomoc.
- I tak jestem już zarażony, więc mogę przy niej siedzieć. -odparł spokojnie Jankovic po czym dodał.- Wybacz że musiałem Cie tak poobijać, nie chciałaś słuchać. - stwierdził z posmutniała miną, po czym zerknął na Tanu. - Mam nadzieje że tobie nic nie jest? Nie chciałbym by ktoś ucierpiał przez to że postanowił mnie ratować.
- Nic mi nie jest - Tanu uśmiechnęła się niewinnie, tak jak gdyby już nie pamiętała, że przed chwilą przyłożyła w nią ręką trzy metrowego tytana.
Roland pokręcił głową niezbyt przejęty prośbą Henriego. - Był zarażony? - spytał.
Borys spojrzał na prezydenta wzrokiem który mógłby miotać pioruny. - Ja jestem i jakoś Ci to nie przeszkadza. Nie zostawiamy nikogo. -stwierdził krótko. Następnie zaś już miłym tonem zwrócił się do Tanu. - Możesz jej przypilnować? Ja ruszyłbym po Mata. -zakomunikował Jankovic. - Tylko powiedzcie gdzie jest. -stwierdził wstając z ziemi i demonstrując wszystkim całkowicie zasklepioną już ranę.
- Nie tym tonem chłopcze. - wyraz twarzy Onijina wyostrzył się. - Twoja zaraza rozprzestrzenia się wyłącznie gdy zmieniasz formę. Tylko dlatego jeszcze stoisz obok mnie.
- Pff. -prychnął chłopak. - Prezydent powinien dbać o każdego obywatela, a nie tylko o swój tyłek. - prychnął po czym spojrzał na Henrego, czekając, aż ten poda pozycję Mata.
- Zaprowadzę cię tam - oznajmił naukowiec. - Musimy się tylko przebić przez tych rycerzy na dole. Jesteś trochę za ciężki żebym mógł cię unieść na desce. Chyba że masz jakiś lepszy sposób na podróżowanie - dodał, uśmiechając się niepewnie.
Dwójka usłyszała donośny hałas. Na niebie pojawił się sporych rozmiarów chopper. Wyglądał, jakby mogło się spodziewać, dość luksusowo.
- Oy. Za długo cię ciągałem, wracasz ze mną. - odezwał się Roland patrząc na Borysa. - Mogę was zabrać do tego frajera, ale niezależnie od wyniku, zostajesz ze mną. Zrozumiano?
Henry od razu ochoczo pokiwał głową na znak że pasuje mu takie rozwiązanie.
- Kto tu kogo ciągnął... -mruknął Borys ale uśmiechnął się lekko. - Skoro wracamy do cywilizacji, chyba nie będę mógł już być przy Panu taki swobodny co? -zaśmiał się po czym spojrzał na kobietę rycerza. - A co z nią?
- Albo ją tak zostawiasz, albo zrzuć ją z dachu aby się nie męczyła. - stwierdził oczywiste Roland patrząc jak chopper ląduje. Śmigła nawet się nie zatrzymały. Drzwi zostały otworzone przez dwójkę ludzi w kombinezonach wojskowych. Onijin wszedł do środka bez większego zamyślenia i zaczął przyglądać się decyzji Borysa.
Borys przygryzł wargi nie wiedząc co robić. Stał chwile pochylony nad dziewczyną, patrząc na jej poparzone oblicze, oraz lekko nieobecny wzrok. Westchnął głęboko, czując napływające do żołądka ciężkie poczucie odpowiedzialności.
- Wybacz. –powiedział cicho by szybkim ruchem skręcić kobiecie kark. Następnie zamknął jej oczy ruchem dłoni i ułożył z mieczem na piersi niczym w starożytnym rytuale. Rosjanin wszedł powoli do helikoptera, zamyślony i zasępiony jak nigdy wcześniej.
Oczy kobiety odwróciły się w tył, ukazując białka. Czarna materia zaczęła porastać twarz kobiety w zastraszającym tempie, pożerając ją z każdą chwilą.
- Hm? Ty tępy...WSKAKIWAĆ! - wrzasnął Roland wyciągając rękę, gdy helikopter zaczął unosić się nad ziemią.
- Co się... -jęknął Borys, po czym zaklął głośno w swym ojczystym języku, złapał pod pachę Tanu, zaś Henrego za jego kitel, by ze wszystkimi wskoczyć do Helikoptera. - Mogłeś mnie uprzedzić! -ryknął jeszcze w stronę prezydenta.
- Dlatego mówiłem, abyś zrzucił ją z dachu. Przynajmniej nic by nie zostało. - objaśnił sytuację prezydent zatrzaskując drzwi za trójką. Kitel do pilotów, tłumacz im gdzie mają lecieć.[/i]

Przelot trwał zaledwie moment a warunki wewnątrz choppera były zaskakujące. Wszyscy wiedzieli, że pieniądze podatników na coś idą. Ale własny barek, kosz jedzenia i mikrofalówka to przesada. Kilka minut tego przelotu nie pozwoliły jednak zebranym nacieszyć się z sytuacji.
Helikopter zawisł w powietrzu zaraz obok alejki w której leżeć miał Matt. Jeden z żołnierzy otworzył drzwi gdy drugi przez celownik zbadał okolicę. Była czysta. Ktoś kopnięciem zrzucił drabinę z lin. - Borys zostaje tutaj. Niech wasza dwójka leci po tego oszołoma. - podyktował spoglądając na Henriego i Tanu, gdy nagle owa postać wyszła zza zakrętu.
Matt był jednak nieco inny niż zebrani chcieliby go widzieć. Miał na sobie czarny pancerz ładnie przylegający do jego ciała. Gdzieniegdzie płynęły po nim zielone linie. Dookoła jego oczu osadzona była również dekoracyjna maska. Odwrócił się w stronę helikoptera i uśmiechnął delikatnie.
- Borys? Henry? Tanu? Przyszliście po mnie? - zapytał ucieszonym głosem.
- A tego... pewien jesteś że nie chcesz nas pozabijać!? - zawołał Henry, wychylając się z helikoptera. - Wygląda na to, że to cholerstwo zdążyło już zainfekować cię w całości!
Żołnierze podzielali opinię Henriego, ich laserowe karabiny natychmiastowo skierowały się na postać Matta Forte.
- Jestem sobą. - odparł unosząc ręce do góry. - Jest dobrze.
- Może to, że jest esperem zakłóciło przepływ Psi... -mruknął Borys. - Znaczy się Ci rycerze to czyjeś marionetki tak? Może zdolności Mata sprawiły że Psi osoby sterującej nie może nim zawładnąć? -rzucił swoją teorię Rosjanin.
- To tylko hipoteza - zauważył Henry, przygryzając nerwowo wargę. Chciał zaufać Mattowi, jednak wiedział, że żołnierze tak łatwo nie wpuszczą na pokład prezydenckiego helikoptera kogoś kto potencjalnie stanowi ogromne zagrożenie. - Nie możemy ryzykować tylko na tej podstawie. Jednak... jeśli jego umysł jest odporny na sterowanie, to moglibyśmy dzięki niemu uzyskać ogromną ilość informacji na temat wroga - naukowiec intensywnie zastanawiał się nad rozwiązaniem. Plan który przyszedł mu do głowy wciąż miał wiele luk, jednak był to jedyny sposób aby mogli zabrać Matta ze sobą. - Mógłby się chwycić drabiny i polecieć z nami aż do najbliższej bazy wojskowej. W tej postaci powinien wytrzymać nawet długi lot. A gdyby próbował coś kombinować, zawsze możemy go odciąć - propozycję tą skierował do prezydenta, mimo iż technicznie to dwaj żołnierze odpowiadali za jego bezpieczeństwo. Jednak Henry domyślał się że w tej sytuacji decyzja należy tylko i wyłącznie do głowy państwa.
- Coś mi tu nie pasuje. - mruknął Roland. - Jeżeli aż tak jesteście pewni jego zdrowia, to niech kitel...Henryk sobie zejdzie na dół i to sprawdzi. Wiszenie na linie brzmi dość idiotycznie. Jeżeli w tej postaci ma to przeżyć to mógłby równie dobrze zabić nas zaraz po tym gdy wylądujemy. On naprawdę może być wolny od zewnętrznych wpływów?
- Zgadza się. - przytaknął Matt. - Jestem odcięty od reszty.
- Bierzemy go. -wyraził swoje zdanie Borys. - Jeżeli okaże się, że przeze mnie mamy zombie na pokładzie, to wywalę go stąd choćbym miał wyskoczyć razem z nim. -dodał z poważną miną.
- Dlatego proponuję zabrać go do bazy wojskowej - dodał Henry. - Dostatecznie silny psionik powinien być w stanie utrzymać go w polu siłowym i od razu można by rozpocząć nad nim badania.
- Nie ty tu stawiasz warunki, rusek. - odezwał się zirytowanym głosem Roland. - Czy ty nie powiedziałeś, że on zakłóca przepływ PSI? Jeżeli tak to jak chcesz go zniewolić za pomocą psioniki?
- Pytałeś jakie jest nasze zdanie, ja wyraziłem swoje. -westchnął Rosjanin podchodząc do krawędzi helikoptera. - Zresztą zobacz ze w porównaniu do tej blondynki, on może mówić z sensem. -dodał tak by Mat go nie usłyszał.- Wolisz tutaj wisieć aż nam się paliwo skończy?
- To jest zbyt cenny obiekt badawczy, aby tak po prostu pozwolić mu się zmarnować - oponował naukowiec. - To może być nasza jedyna szansa na dogłębne zbadanie czym są czarni rycerze i przygotowanie się na ich następny atak. A sądząc po sposobie w jaki przebiega infekcja, bez wątpienia będzie ich z każdym dniem coraz więcej. Jeśli nie uda nam się wynaleźć sposobu na ich pokonanie, to może oznaczać całkowitą zagładę ludzkości. Czy jest pan gotowy wziąć na swoje barki taką odpowiedzialność z obawy o własne życie?
- Jesteś gotów wziąć na siebie odpowiedzialność za śmierć prezydenta? - spytał zielonowłosy i machnął ręką w stronę jednego z żołnierzy. Wyjął on z kieszeni kajdanki. - Idź ktoś go skuj. A wy chłopcy nie ściągać z niego oczu. - ostatnie zdanie skierował do swoich ochroniarzy.
Borys chwycił za kajdanki, które po chwili znalazły się w jego zaciśniętej dłoni. - Zaraz wracam. -stwierdził, jednak bez zwyczajowego uśmiechu, czy śmiechu. Widać konieczność zabicia dziewczyny Mata mocno go ruszyła. Już po chwili chłopak schodził po drabinie w dół. - Mat będę musiał Cię zakuć! -krzyknął do kolegi z klasy.
- Jestem gotowy wziąć na siebie każdą odpowiedzialność w imię nauki - odpowiedział Henry, szczerząc zęby do prezydenta w najszczerszym uśmiechu na jaki było go stać.
Matt wyciągnął ręce w stronę Borysa gdy tylko ten zaczął się do niego zbliżać. Na ten widok Roland uśmiechnął się, nieco bardziej przekonany do jego poczynań.
- Nie ma problemu. - odparł Matt gdy Rosjanin zaczął zaciskać pierwszą z kajdan. - Wyrwałem się już z prawdziwego więzienia. - uśmiechnął się łapiąc za rękę Borysa.
Mężczyzna natychmiastowo poczuł jak przeszywa go jakiś impuls. Po chwili ryknął czując ogromny ból. Miał wrażenie, że ktoś przyłożył mu rozgrzane żelazko do tyłu głowy.
- W końcu czuję się sobą. To takie... - Podziurawione wiązkami fotonowymi ciało upadło na ziemię. Wilczyca wyskoczyła z pojazdu aby złapać za kołnierz Borysa i zacząć taszczyć go bez większych problemów do helikoptera.
- Wiedziałem. Nosz kurwa wiedziałem.- zirytował się Onijin.
- Fucking god damn it! - zaklął Mason, uderzając zaciśniętą pięścią w ścianę helikoptera, po czym opadł bezwładnie na jedno z siedzeń, chowając głowę w dłoniach. - Więc są sprytniejsi niż przewidywałem. Być może to skutek niepełnej transformacji, ale jeśli okaże się że naprawdę są inteligentni, to jesteśmy w poważnych tarapatach. To może być prawdziwa wojna na skalę światową... - naukowiec powoli zaczął wyrywać sobie włosy z głowy, próbując przewidzieć co może nastąpić. Może rzeczywiście nie nadawał się na żołnierza? Jeśli jego przewidywania okażą się słuszne, to wojna która niebawem nastąpi będzie wojną na intelekty, a nie siłę ognia.
- Auua... -mruknął Rusek... kory był szczęśliwy że mu się to przytrafiło. To była forma kary za to że odebrał komuś życie, tylko po to by osoba przemieniła się w coś gorszego. - Sif nic mi nie jest... -stwierdził człowiek krewetka, lekko wyginając rękę by pogłaskać wilczycę, mimo że w głowie mu huczało.
- Nie, to nie tak - mamrotał dalej sam do siebie naukowiec, gdy na ramię Borysa wspiął się bot zwiadowczy pilnujący wcześniej Matta, który przy rozmiarach Rosjanina przypominał niemalże zwykłego arachnida. - Gdyby naprawdę był inteligentny, to poczekałby na lepszą okazję do ataku. Wiedział, że mamy na pokładzie prezydenta, a mimo to zaatakował Borysa w momencie gdy ten się do niego zbliżył. To znaczy że kierują się bardziej instynktem niż strategią... chyba że Matt świadomie chciał żebyśmy go unieszkodliwili nim zdoła wyrządzić nam więcej szkód.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 07-07-2013, 16:39   #39
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Bohaterstwo
Biały dom. Stany Ameryki.
4/05/2222
19:25

Helikopter wylądował na małej platformie lotniczej tuż obok białego domu. Drzwi otworzyły się ukazując przed sobą czwórkę żołnierzy broniącą drogi do białego domu, przed którym zebrany był ogromny tłum.
- W końcu. - mruknął Roland wstając z miejsca. Jeden z żołnierzy podbiegł do niego z pakunkiem, który ten rzucił Borysowi. - Załóż to chłopcze. - poprosił.
Była to zdobna maska wilka wykonana z jakiejś bardziej elastycznej odmiany metalu. Czego to ludzie nie wymyślą? Była całkiem wygodna i zasłaniała dobrze twarz, choć wyglądała lekko komicznie w zestawieniu z czułkami oraz nietypowymi dłońmi Rosjanina.
Cała grupa ruszyła razem ścieżką zbliżając się do białego domu. W pewnym momencie zdali sobie sprawę, że tłum pod białym domem to w rzeczywistości reporterzy. Cała armia reporterów.
Tanu natychmiastowo schowała się za Henrym na ten widok. Dwójka ta jednak nie musiała się obawiać. Gdy tylko zbliżono się do schodów, zarówno Mason jak i jego partnerka zostali wepchnięci do środka budynku.
Prezydent i Sif zaciągnęli zaś Borysa na środek schodów, dzielnie zajmując go aby był zbyt skonfundowany aby się odebrać.
- Jak wszyscy widzą, udało mi się przetrwać bez szwanku na zdrowiu. Choć nie było to wyjawione publicznie, kilka dni temu zostałem porwany przez nieznaną grupę terrorystyczną! - krzykną Roland do tłumu wychodząc nieco naprzeciw. - Ratunek swój zawdzięczam jednak temu oto osobnikowi. Pierwszemu, prawdziwemu bohaterowi! Oto Rosyjski Wilk! - w tłumie zapanowało poruszenie a nie jedno zdjęcie zostało Borysowi cyknięte. - Jest to pierwszy z wielu bohaterów których unia ma zamiar wytrenować aby walczyli o nasze bezpieczeństwo! A teraz wybaczcie nam, musimy odpocząć. Proszę dzwonić do mojej sekretarki jeżeli pragną państwo zorganizować konferencję prasową. - z tymi słowami Onijin zaczął iść tyłem a zaciągać z sobą do Rosjanina do środka białego domu.

Którego wnętrze faktycznie było ogromne. Budynek ten nie raz był przebudowywany i powiększany, do dziś jednak wciąż był interesujący. Pierwsze co zrobił Roland po wejściu to zdjęcie kapelusza. Potem tylko machnął ręką. - Dobra możesz to zdjąć. Najpierw chcecie się najeść czy wyspać? - spytał grupę.

Wina chęci.
Cele pod akademią
4/05/2222
22:20

Nikita podniosła się nagle niczym porażona. Usłyszała jakiś dziwny trzask. Był środek nocy. Pojedynczy dźwięk nie był dla niej powodem do paniki, ale jednak...jakieś złe przeczucie wisiało w powietrzu. Ruszyła biegiem aby zapalić światło, wcisnęła przycisk i wtem zorientowała się, że po prostu ono nie działa. Dlaczego? Zaczęła uważnie rozglądać się po ciemnej, pustej celi. Przy bliższych oględzinach spostrzegła pokruszoną żarówkę na ziemi. Stąd był ten hałas? Żarówka mogła po prostu zerwać się z sufitu.
Na jej policzku nagle pojawiło się rozcięcie które pobudziło piekący ból.
Zapadała cisza. Pusta i nieprzenikniona.
Ktoś tu był. Dziewczyna była tego świadoma. Nikogo jednak nie widziała. Czuła się wręcz...zagrożona.
 
Fiath jest offline  
Stary 10-07-2013, 14:23   #40
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Nikita vs Humanoidalny wór na pchły


Czujna jak nigdy Nikita, wyregulowała swój oddech, tak by był miarowy, spokojny i jak najcichszy. Plecami do ściany zaczęła powoli przesuwać się w stronę swojego łóżka. Powinna tam być jej katana, którą po omacku chciała pochwycić. Był totalny mrok, a ktoś z pewnością chce jej zrobić krzywdę. Nie zamierzała temu komuś ułatwiać sprawy.
Gdy znalazła się dość blisko łóżka, usłyszała trzask. Ktoś się z nią bawił. Gdy zaczęła macać powierzchnię łóżka, nic na niej nie znalazła...
Zaklęła w myślach orientując się że jej broni już nie ma, powinna się tego spodziewać. Nie podobało się jej także że ktoś z nią leci w ch...kulki.
- Hej! Jest tam kto!? - Wrzasnęła w stronę drzwi, po czym sama powoli zaczęła się do nich zbliżać z uniesioną gardą.
Cisza zdawała się nie ustępować.
Gdy dotarła do drzwi oparła się o nie plecami i zaczęła tłuc pięścią w drzwi.
- Słyszy mnie ktoś!? - Wrzasnęła ponownie nie przestając tłuc. Nie widziało jej się walczyć w kompletnych ciemnościach, musiała się stąd jak najszybciej wydostać. Jeżeli ponownie nie usłyszy odpowiedzi z zewnątrz, użyje wszczepów by wyważyć drzwi.
Stukot. Raz po raz uderzenia Nikity rozchodziły się echem. Mimo to nie było odpowiedzi. Tak jak było w jej zamierzeniu, uniosła dłoń, a mechaniczne włókna w jej ciele naprężyły się niesamowicie. Zabrzmiał syk wystrzału pneumatycznego. Dziewczyna chciała zacisnąć dłoń w pięść. Nie mogła. Uniosła lekko wzrok w stronę swojej prawej dłoni. Nie było jej. Nieprzyjemne mlaśnięcie uderzyło w podłogę pod jej stopami.
Wrzask bólu Nikity został stłumiony, zacisnęła zęby by z zgrzytnięciem i złapać się za kikut.
- *Ubiju...* - Syknęła przez zęby, by wystrzelić w przód. Wyprowadziła kopnięcie z obrotu, wspomagane wszczepami, mając nadzieję że coś trafi.
Jej noga zawisła jednak w powietrzu bez efektu. Usłyszała jednak mały krok. Czyżby ktoś wykonał unik?
Usłyszała ten mały kroczek, wiec w tamtą stronę zamachnęła się pięścią, znów wspomagając się wszczepami. Uderzała by zabić.
Nikita o mało się nie przewróciła, gdy jej pełna energii pięść trafiła wyłącznie w powietrze. Za jej plecami rozległ się mały chichot.
- Zabiję... - Mruknęła oschle by odwinąć się w tył pięścią, skąd dobiegał chichot.
Jej nogi zachwiały się gdy straciła równowagę. Jej pięść uderzyła w ścianę, w którą zaraz potem uderzyła barkiem. Szybko i wręcz odruchowo postawiła się na nogi. Kawałek ściany odpadł, ukazując co jest poza celą. Na korytarzu była w stanie dojrzeć ślady krwi, ciągnące się po podłodze...
- Hmmpf... - wydała z siebie onomatopeję widząc ślady krwi. Widać że napastnik już zajął się problemem w rodzaju ochrony. Kolejny powód by go, lub też ją zabić. Jedyny problem tkwił w tym że nie widziała przeciwnika. Czekała najcichszy odgłos wroga, by wyprowadzić kontrę w postaci uderzenia z zagiętymi w tył palcami, jakby chciała coś chwycić w garść i wyrwać.
Nic się nie działo. Najzwyczajniej.
Nikita wzięła rozpęd by całej swej siły wpaść w drzwi od celi, uderzając w nie barkiem.
Dziewczyna wyleciała z drzwiami na korytarz w okamgnieniu. Wtem ktoś podciął jej kostkę. Wylądowała na ziemi z głośnym trzaskiem. Poczuła ból i zimno. Zimny obiekt w jej łydce.
Kravchenko uniosła wzrok, aby dojrzeć z kim ma nieprzyjemność. W tym czasie kopnęła w kolano napastnika, z nadzieją że wygnie się w drugą stronę.
Cel Niki natychmiast się uniósł i opadł na ziemię nieco bardziej z boku. Jej przeciwnik był bardzo zwinny...


...zwinny jak kot. Namakemono ubrana w wojskowy pancerz stała nad Nikitą patrząc w nią ślepo. Materia jej ubioru była przerażająco podobna do zarazy czarnych rycerzy. Oponentka wyjęła katanę z nogi dziewczyny. Wtedy Rosjanka zdała sobie sprawę, że jest to jej katana. Tylko, że coś ją oblazło. Nie różniła się zbytnio od uzbrojenia czarnych rycerzy.
- Czuję coś osobiście. Nienawiść. - odezwała się Namakemono, spoglądając na Nikitę.
- Nama?! Dlaczego to robisz?! - Warknęła Nikita, podnosząc się mimo bólu w łydce na proste nogi. Uniosła gardę... a raczej jej połowę przed twarz. Gotowa była na atak, i kontrę, ale najpierw musiała dostać odpowiedź... jedno zdanie, wtedy będzie miała stuprocentową pewność co zrobić.
- Z zemsty. - odparła kocica łapiąc miecz oburącz i ustawiając się do cięcia.
- Muszę ci usunąć organ odpowiedzialny za takie głupie pomysły, wybacz. - Warknęła Nikita, wkurzona do czerwoności. Jeśli ta suka miała problem mogła to powiedzieć w twarz, a nie się czaić jak jakiś skrytobójca. Nikita zamierzała zastosować trik “kontrolowania ostrza przeciwnika”, z tym z jedną ręką będzie odrobinę ciężko. Sztuczka ta polegała na trzymani zewnętrznej strony dłoni ma płaskiej stronie ostrza. Wtedy to właśnie kopnie ją pod żebra, z całej swej siły. Na szczęście Nikity właśnie teraz mogła korzystać z combat HUD, który ładnie podświetlał nadchodzące niebezpieczeństwo.
Namakemono wyprowadziła ukośne cięcie swoim ostrzem. Nikita zdołała się przed nim uchronić schodząc w bok. Cały jej plan jednak skończył się na niczym. Jej przeciwnik okazał się sprytniejszy niż Rosjanka mogła przypuszczać. Zaraz po cięciu kocica puściła ostrze i rzuciła się na nią z swoimi pazurami, tworząc trzy płytkie nacięcia na jej torsie.
- Ty kurwo! - Warknęła przez zaciśnięte zęby Nikita, zaciskając pięść. Można było założyć, że z każdą otrzymaną raną Kravchenko była coraz bardziej rozjuszona. Jej matka tak się starała dając Nikki to ciało, by jakiś humanoidalny worek na pchły teraz ją tak pokiereszował?! Niewybaczalne... w każdym calu niewybaczalne. Teraz nawet nie chciała jej zabić, zamierzała zrobić z niej kalekę do tego stopnia że żadne protezy czy operacje nie przywrócą jej już dawnych kształtów. Jak w tym procesie kocica zdechnie... to trudno. Z dzikim wrzaskiem uniosła nogę by z siłą wszczepów opaść piętą na jej zasrany łeb. Jak dobrze pójdzie jej kark trzaśnie jak zapałka.
Namakemono uśmiechnęła się szeroko uginając się w tył niczym mistrzyni gimnastyki, gdy noga przeleciała nad jej twarzą i uderzyła w ścianę. Kobieta uniosła się na swoich rękach, oplotła nogami nogę Nikity i rzuciła nią o ziemię za siebie. - Za wolno. - mruknęła.
Powieka Nikity zaczęła dziwacznie drgać, jej głową także szarpało, jakby dochodziło do jakiś “spięć”. Gdy kołysało nią na boki, każda żyła na jej ciele zaczęła zaczęła świecić na niebiesko. Zaczęła nawet bełkotać coś w ojczystym języku pod nosem, ale nawet jakby ktoś znał rosyjski wiele by nie zrozumiał. Nagle zastygła bez ruchu, a jej wzrok powoli spoczął na Namie.
- Rozpoznano zagrożenie. Wyeliminować. - Jej głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
Ugięła kolana, gotowa do skoku. Kocica mogła dosłyszeć jak jej syntetyczne serce łomocze jak oszalałe. Combat HUD Nikity wyświetlił bezpośrednio w jej siatkówce:

Cytat:
CEL: Mutant
ZAGROŻENIE: Duże
ZALECANE DZIAŁANIA: Natychmiastowa eksterminacja
Nie minęło mgnienie oka, a dziewczyna wystrzeliła w stronę przeciwniczki, by pochwycić ją za gardło.
Namakemono była w szoku widząc nagły, pełny energii wystrzał dziewczyny. Zareagowała jednak odruchowo, wyginając się w tył. Ręka Rosjanki przeleciała nad twarzą kocicy zahaczając o jej nos. Wtem Rosjanka ugięła łokieć, uderzając jednak w powietrze, którego pęd był dość silny aby stworzyć dziurę w podłodze.
Kocica obracając się w powietrzu i wykonują sprężynkę przy lądowaniu, postawiła się na nogi dobre kilkanaście kroków od Rosjanki. Czyżby nawet teraz Nikita ledwo dorównywała jej w percepcji?
Kravchenko ponownie zamarła na moment, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w kocicę. Przekrzywiała głowę to w lewo, to w prawo. Tak jakby oglądała jakiś obrazek, który nagle jej się nie spodobał, co było widać po zmrużeniu oczu Rosjanki. Przykucnęła powoli, wręcz anemicznie i zacisnęła palce na leżących obok niej metalowy drzwiach. Uniosła wrota w jedną rączkę i zaczęła powoli zbliżać się do Namy. Drzwi krzesały iskry, gdy ciągnęła je po podłodze, nieubłagalnie zbliżając się do celu. Powierzchnia drzwi powinna znacznie uszczuplić możliwości uniku kocicy, ale ten atak miał na celu wyłącznie sprawdzenie czegoś.
Jak można się było spodziewać, oponent przewidział ten prosty zamach. Jednak zamiast się oddalić, Namakeomono zmuszona była przykucnąć pod trzymanymi przez Nikitę drzwiami.
Rosjanka widząc to odruchowo przygrzmociła dłonią jak i kikutem w drzwi by zmiażdżyć osobę znajdującą się pod nimi.
Namekemono, niczym spłoszony kot wyskoczyła w przód, wykonując przewrót w przód przeleciała tuż obok Nikity, miażdżącej podłogę drzwiami. Zarazem ku jej stracie, przeciwnik zdołał podnieść z ziemi katanę. Kocica ponownie była uzbrojona w pneumatyk.
Jak zabić coś czego nie można dosięgnąć? Nikita tego nie wiedziała, a przynajmniej w tym momencie, gdyż w głowie miała tylko jeden cel i to dość oczywisty. Odwróciła się w stronę kocicy i zaczęła iść w jej stronę. Doszła do wniosku, że Namakemono, odsłania się tylko i wyłącznie przy ataku. Choćby miała podejść do niej w na odległość czubka nosa, poczeka na atak, jednocześnie wykonując kontrę.
Nie wzięła jednak w rachubę, że pneumatyk jest bronią szybką oraz świetną do nadrabiania tego typu wady. Gdy tylko Nikita zbliżyła się na zasięg ostrza wystrzeliło ono nagle, tworząc piąte już nacięcie na jej ciele. Tym razem nieco głębsze.
Determinacja dziewczyny była jednak dość szokująca. Mimo zadanej jej rany, dziewczyna po prostu ruszyła przed siebie, uderzając zaciśniętą pięścią prosto w twarz dziewczyny, która wykaszlała czarną krew i nim zdołała się uwolnić, była już trzymana za szyję przez Nikitę.
Palce Nikity zacisnęły się jak imadło, nie miała zamiaru puścić kocicę żywą z tego uchwytu. Zacisnęła mocniej palce na krtani z zamiarem jej wyszarpania. Musiała baczyć na katanę, więc wolała za długo w tej pozycji nie pozostawać. Jej wyraz twarzy, pozostawał niezmienny, całkowita znieczulica.
Kocica zasyczała zaciskając zęby. Nikita poczuła jak jej nogi zamykają ją w tym uścisku, a szponiasta ręka Namakemono zaciska się na jej szyi. Najwidoczniej jej przeciwnik również nie miał zamiaru przedłużać.
To tylko odrobinę zmieniło plan Nikity. Błyskawicznie pochwyciła trzymającą ją dłoń za nadgarstek, w celu zmiażdżenia go i poluzowania uchwytu. W tym samym momencie, druga ręką, w której brakowało dłoni zgięła się by uderzyć łokciem w gardło kocicy. Wszczepy Kravchenko chodziły na najwyższych obrotach, uniknięcie takiego zagrania graniczyło z cudem, ale humanoidalny wór na pchły już ją zdążył kilka razy zaskoczyć.
Dziewczyna jak gdyby zadowolona z postępowań Nikity, zwolniła swoją rękę z jej szyi gdy tylko poczuła uścisk Rosjanki i rzuciła się swoimi kocimi kłami na jej szyję. Uderzenie Kravchenko na pewno zabolało Namakemono, co najbardziej odczuła Nikita, gdy kocica z bólu zacisnęła swoją szczękę jeszcze bardziej, powoli zaczynając rozrywać szyję Rosjanki.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172