Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2013, 23:46   #123
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Kamyk, Septa, Joran, Roddard i Erland


Ciężko powiedzieć, czy do Agnety Harlene dotarło cokolwiek z tego, co mówił Willam. Brzydka twarz zdawała się jak maska, nieruchoma, zastygła w jednym grymasie. Ale Septa widział też wyraźnie, że krótkopalczasta dłoń trzymająca łuk drgnęła, a spod bezrzęsnej powieki wytoczyła się wielka łza i pomknęła w dół po zamrożonym w jednym – niepięknym – wyrazie obliczu. Potem spojrzenie rybich oczu spoczęło na ciele leżącym u stóp Septy. Potem na Septy osobistej gębie.

A potem coś nagle ugryzło Willamową kobyłkę w zad, a Kamyk zaszarżował przez całą polanę. Pierwszym, co usłyszał Engan, było soczyste przekleństwo z ust Willama, a może Alysy... nie, na pewno Willama. Wysoko urodzone damy, nawet jeśli są córkami Pająka, nie mają prawa znać takich słów. Potem z krzaków dobiegł go wysoki krzyk, jaki wydają się z siebie na ogół ludzie zaskoczeni faktem, że umierają. A potem sam krzyknął tak samo, a razem z nim krzyknęła w odruchu protestu wobec niesprawiedliwości losu i ludzi lady Qorgyle. Zachwiał się w siodle, ale utrzymał się i pędził dalej. Przeciągnął tyle mil sanie pełne ładunku... co to dla niego strzała w piersi. Jakby komar ugryzł. Zaswędziało tylko i denerwowało.

Alysa widziała wszystko wolniej, jakby każdy z obecnych płynął w gęstej melasie. Agneta Harlene patrzyła na Willama, i choć jego słowa nie wywarły żadnej zmiany na jej upiornym obliczu, Alysie zdało się, że Skagijka się waha. Gdyby się nie wahała, czy nie strzeliłaby od razu? Kamyk runął przez polanę jak lawina, potężny mężczyzna na maleńkim, rzężącym pod jego ciężarem koniku. Pierw uskoczył mu z drogi Septa, a potem i Septowy jednooki wilk... a Agneta Harlene skręciła się w biodrach, zmieniając cel, przymrużyła oczy i strzeliła, szarżującemu Kamykowi prosto w piersi. Z gardła Alysy dobył się niekontrolowanie krzyk, nogi same trąciły boki klaczki.

Joran skoczył jeszcze przed nią, skoncentrowany, szybki i zwinny, pierwszego Skagosa, który wyskoczył przeciwko nim z zarośli uderzył w przelocie ramieniem, zaskoczył, wybił z równowagi i rytmu kroków i minął. Kiedy jego miecz rozdzierał gardło kolejnego Skaga, pierwszego dopadł Urreg ze swoim toporem.

Agneta uskoczyła zwinnie sprzed rozpędzonego konia. Kamyk stratował Skagosa próbującego sięgnąć go włócznią i ryknął sobie od serca, całkiem jak Septa niedawno. Z jego piersi nadal sterczała szaro opierzona strzała, ale nie zwracał na to jakiejś szczególnej uwagi. Odnotował tylko, że Mort wyskoczył z krzaków i pomaga Roddardowi powstać, a Kruk niemrawo bo niemrawo, ale jednak współpracuje, czyli może wyżyje. Zaraz po tym, jak odnotował, puścił pięści w ruch. Nie pamiętał nawet, kiedy zeskoczył z siodła i co zrobił z mieczem... Obrócił się i stanął naprzeciwko Agnety Harlene.

Septa już miał się puścić za resztą w bitkę, bo co mu właściwie zostało do zrobienia... wszyscy już wyrwali do przodu, łącznie z Alysą i jej pięknym przybocznym. I pomyśleć, że to jemu, Willamowi łagodnemu jak septa, stary wyłuszczał, żeby nerwy i kuśkę przy Skagach na wodzy trzymał, bo biedy jakiej sobie i Straży napyta. Ech, zasrana polityka. Już miał skoczyć, gdzie krew się lała i kłaki sypały się gęsto, ale odwiódł go od tego Szary. Jednooki basior przypadł nagle do ziemi przy jego stopach, zjeżył sierść jak szczotkę i zawarczał z głębi gardła. Chwilę później niepokój ogarnął konie, prychały i zarzucały łbami, tylko patrzeć, jak wyrwą gdzie galopem.

Nie wyrwą , pomyślał sobie Willam ospale, bo udzieliła mu się ospałość myśli mocarza, który nadchodził. Ziemia drżała. Wreszcie potężna pierś rozpruła zarośla jak dziób statku wodę, nogi grube i mocarne jak kolumny w sali wieczernej Czarnego Zamku zaryły się mocno w ziemią. Jednorożec ryknął sobie od serca, z głębin trzewi. Potem zarzucił ozdobionym rogiem wielkim łbem, niuchnął sobie sąsiedni karłowaty głóg i rozwarł paszczę, by się nażreć. Sepcie i jego towarzyszom nie poświęcił nawet skrawka ze swej mocarnej uwagi, podobnie zresztą jak i Skagosom, którzy rozsypali się wokół potężnego zwierzęcia jak perły z zerwanego naszyjnika. Było ich zbyt wielu. A oni sami stali wśród trupów ich druhów. I nijak nie zmieniało sytuacji, że zza jednorożca wyłonił się Erland Szepczący. Twarz kapłana była spokojna, jak w kamieniu wręcz wyciosana... za to towarzyszący mu Hwarhen jako żywo przypominał w tej chwili starą kurwę, oburzoną i urażoną do głębi, bo ktoś jej wytknął brak cnoty i swobodne prowadzenie.

Alysa zacisnęła zęby. Góra, góra się poruszała. Ten, który siedział na jej szczycie, ściągnął hełm, na ramiona posypały mu się długie, jasne włosy. Twarz miał przystojną, oczy dzikie i złe, i gniewnie ściągnięte, namiętne usta. Zsunął się po boku potwora i ruszył w jej kierunku, mocnym, pewnym krokiem. Obrzucił wzrokiem całą polanę, trupy, Kamyka z szaropiórą strzałą sterczącą z piersi, Agnetę, która nagle z pozycji „zadźgać wronę” przeszła płynnie do pozycji horyzontalnie czołobitnej, słaniającego się Kruka, Jorana, którego obskoczyło czterech Skagów... wreszcie wrócił spojrzeniem do jej twarzy, a potem do włóczni w jej ręku. Zatrzymał się przed nią, zakołysał się na piętach niemal tanecznie, a potem wyciągnął ku niej prawicę. Powinien mieć na niej tatuaż, tak było w jej śnie... ale wnętrze dłoni, której palec musnął jej policzek, było puste i czyste. Jasnowłosy Skagos objął dłonią włócznię, którą dzierżyła, tuż pod grotem, i zbliżył ostrze do twarzy. Nozdrza mu zadrgały.
- Hm – oznajmił wyczerpująco. Zanim się odwrócił, przymrużył wolno jedno dzikie oko.

- Ja tam biegły w prawie, obyczajach ani tej tam polityce nie jestem – oznajmił oczywiste kłamstwo, rozsiadając się wygodnie na pieńku. - Co za szczęście zatem, że mamy tu z nami takiego Erlanda, który we wszystkim jest biegły. Bo, widzicie, wrony, oraz szlachetna pani... jest taki problem. Jestem Iorweth z klanu Harlene, poddany Moruad, która jest przyjacielem Straży. A wy zadźgaliście mi pięciu – potoczył spojrzeniem po polanie, wstał i podszedł do jednego z rannych, których dosięgnał miecz Lannistera. Wbił mu dobyty nie wiadomo skąd szeroki nóż prosto w serce, uciszając jęki bólu – sześciu ludzi mi zadźgaliście. - Wrócił na swój pieniek i rozsiadł się wygodnie. - Zaczynam wątpić w naszą przyjaźń – kontynuował tonem, jakim czyni się szczególnie intymne zwierzenia. - Czy aby ciągle jesteśmy po tej samej stronie?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 07-07-2013 o 14:09. Powód: literówkiiiii
Asenat jest offline