Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2013, 14:33   #38
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Naiwność



Rosjanin kilka razy strzelił karkiem, i przeciągnął się z głośnym chrupnięciem kręgosłupa. - No Panie prezydencie ruchy, ruchy. Niech Pan nie liczy na służbę tego poranka. -zaśmiał się chłopak, po czym poklepał się w bok nogi - Sif noga, chodź piesku. -zawołał zwierzaka z uśmiechem, po czym zerknął na zielonowłosego. - To w która stronę?
Wilczyca jednak nie słuchała. Nawet prychnęła w pewnym momencie. Widać coś w tym haśle jej nie pasowało.
Roland wyminął Borysa nakładając po drodze kapelusz na głowę.
- Jesteśmy właściwie na drugim końcu miasta. - stwierdził mężczyzna. - możemy iść tą samą drogą co ostatnio albo...przez dzielnicę handlową. - gdy mężczyzna pstryknął, Sif grzecznie wstała z miejsca i podeszła do dwójki - co uważasz za rozsądniejsze?
Borys lekko poskrobał się po głowie zerkając na wilczycę. - No dobra nie jesteś pieskiem... -mruknął lekko naburmuszony tym iż wilk zareagował na rozkaz kapelusznika. Faktem było, że w sumie był to jego wilk... ale czy takie szczegóły są ważne?
- Hymmm... -mruknął przeciągle bokser zamyślony. - Szczerze... obie drogi są dupne. -stwierdził w końcu. - Jeżeli pójdziemy tak jak poprzednio to znając życie na apru rycerzy trafimy, a przynajmniej będziemy na “ich” terenie... -stwierdził i rozłożył bezradnie ręce. - Z Drugiej strony dzielnica handlowa, to dużo sklepów czyli pełno kryjówek, gdzie mogliby się czaic twoi oprawcy. Ja najchętniej poszedłbym kanałami, wole się ubrudzić niż znowu mieć ostrze na gardle. Ale z dwojga złego niech będzie dzielnica handlowa... jak by co poganiamy się z nimi po sklepach. -zaproponował w końcu.
Onijin przyjrzał się swojemu garniturowi. - Kanały...nie. To nie zadziała. - postanowił w końcu i poprawił swój krawat na szyi. - Kryjówki oznaczają, że my również możemy się schować. - zauważył ruszając przed siebie spokojnym krokiem.

***

Od dzielnicy handlowej byli jak się okazało, sporo oddaleni. Bez specjalnego zdziwienia można było stwierdzić, że przebyli mniej więcej połowę długości miasta aby dostać się na granicę tego ogromnego placu.
Zatrzymali się w końcu, a Roland gwizdnął z zdziwienia.
Plac w dzielnicy handlowej pokryty był roślinnością. Zieloną trawą, mchem, oraz różnym, kolorowym kwieciem. To co było najdziwniejsze, to fakt, że większość kwiatów wyrastała spomiędzy ludzkich zwłok czy też z samych zwłok. Tak jakby ktoś chciał wykorzystać truchła innych po to, by ogrzać kwiatki w tym jakże zimnym klimacie.
- Wchodzimy tam? - spytał niepewien siebie Roland.
- Witamy na wojnie Panie prezydencie. -mruknął Niemrawo Borys rozglądając się po tej dziwnej scenerii. - A chcesz ryzykować powrót? -mruknął jeszcze, po czym niepewnie wkroczył na plac. - Sif idziesz? -zapytał i postarał się pstryknąć jak głowa Unii. - Wspominałem już, że mam zamiaru ją Panu zabrać? -zapytał uśmiechając się lekko, by poprawić sobie trochę nastrój, ta luźną myślą w tym miejscu o ciężkim klimacie.
- Pocałuj mnie w dupę. - zaproponował prezydent chowając ręce w kieszeniach. Spokojnie ruszył za Borysem.
Nie było jednak nic dziwnego w tym, że po przejściu za pierwszy filar zobaczyli natychmiastowo czarnych rycerzy. Jeden w centrum placu. Dwóch pod wejściem do galerii handlowej. Dwóch na wyjściu z uliczki.
- Mało ich. Przechodzimy na chama? - spytał masując podbródek. - Z drugiej strony zbyt szybko nie odpuszczają. Głupio by było targać się z nimi na ogonie bez końca.
Borys był naprawde zdziwiony. Spojrzał na kapelusznika, po czym dość bezpośrednio wyraził swoją opinie na temat jego pomysłu. - Kurde... kto Cie zrobił prezydentem...- mruknął, na tyle głośno by facet w garniturze go usłyszał. Następnie uniósł głowę i rozejrzał się, po otaczających go budynkach, przy okazji wciągając głowę Unii z powrotem za osłonę wieżowca.
- Przejdziemy górą, by nie zwracać ich uwagi. Nie są chyba zbyt bystrzy nie?
- Z tego co mówiłem deklarowałeś się całkiem silnym. - przypomniał Borysowi grzecznie się chowając.- I łapy od mojego kapelusza. - "poprosił" przyglądając się całkiem prostej ścieżce do wyjścia. Jak na złość jednak, dwójka z rycerzy zwyczajnie podeszła do wyjścia z uliczki aby sobie na nim usiąść i zacząć wpatrywać się w niebo.
- Prowadź. I myśl jak ich stamtąd wywabić.
- Mówiłem... wszystko zależy od warunków walki. -mruknął, po czym jęknął gdy jego ciało zabulgotało na całej powierzchni. Delikatne włoski wyskoczyły ze skóry, a czarne pciorkowate oczy znowu zagościły na jego czole, wraz z drobnymi szczypcami, które wyskoczyły z brody.
- Czytałeś Spidermana? -zapytał wesoło i wycelował dłonią w kawałek ściany nad nimi by wystrzelić tam linę z pajęczyny. Miał zamiar chwycić Silfa i prezydenta i wciągnąć ich na górę, by przez okno dostać się do budynku, tym samym unikając kontaktów z rycerzami.
- No chyba cie po... - pan prezydent Onijin nie był w stanie dokończyć tej jakże niegodnej jego posady wypowiedzi, bowiem Borys ni stąd ni zowąd poderwał się w górę. Grzecznie przelatując nad miejsce akcji i lądując na pobliskim dachu.
Zaraz jednak po wylądowaniu, mężczyzna odczuł dziwne mrowienie w barku. Gdy nań spojrzał, dostrzegł czarną plamę. Tą samą co poprzednio.
Zielonowłosy niemal natychmiastowo wyrwał się z rąk swojego wybawcy, aby uciec w kąt dachu i zwymiotować trzymając się za kapelusz.
Borys westchnął tylko i rozejrzał się po dachu, upewniając się że są tu sami. Odruchowo już pogłaskał łeb wilka, po czym spojrzał na oddającego kanapki z pasztetem światu, zielonowłosego mężczyznę. - Ta zaraza... mówiłeś że się rozprzestrzenia po ciele tak?
- Tak. Nie wiem na czym się opiera, ale rozłazi się po ciele. - przytaknął spokojnie zielonowłosy poprawiając się do pionu i poprawiając swój krawat.
Borys westchnął po czym ruszył lekko barkiem by zwrócić uwagę prezydenta na plamę. - Patrz co wróciło... -mruknął. - Masz jakiś nóż by to wyciąć czy coś?
- Nawet się nie trudź. Wróci. - poinformował krzywiąc się lekko. - Rozszerza się po ciele, ale amputacja jest zwykle krótkoterminowym rozwiązaniem. Po prostu pilnuj aby się za mocno nie rozrosło i odetnij raz a porządnie, gdy będzie na całej ręce czy coś.
Borys kiwnął głową na znak że rozumiem, po czym podszedł do zielonowłosego i rozejrzał się po okolicy.- To w która stronę teraz mamy iść? -zapytał rozciągając między palcami cienkie nitki pajęczyny.
- Mniej więcej w tą stronę - Ronald machnął ręką południe. - po prostu na tyle daleko abym mógł się gdzieś dodzwonić. Jeżeli możemy tam po prostu polecieć na pajęczynie to brzmi wręcz idealnie.
- Skoro tak... -rzekł Borys z uśmiechem a nogi prezydenta nagle oderwały się od ziemi, gdy chłopak chwycił go pod pachę, niczym tobołek. - Radzę trzymać kapelusz. -dodał gdy jego dłoń delikatnie chwyciła za kar wilczycy, by unieść ją w górę niczym szczeniaka... widać było że ze zwierzęciem Rosjanin postępuje o wiele delikatniej niżeli z głową całej unii. - No to hop! -zawołał wesoło.... po czym zeskoczył z dachu wieżowca, by w trakcie lotu z wolnej ręki strzelić w najbliżej oddalony budynek po południowej stronie. - Musze sobie jakiś kostium uszyć. -zaśmiał się bokser, pełniący teraz rolę pajęczego superbohatera.
Pomysł wydawał się być idealny. Dwójka szybko wyminęła galerię handlową a po zaledwie jakiś dwunastu wystrzałach pajęczyny znalazła się w okolicach szpitala. Sif dzielnie znosiła podróż a Okamijin nawet dawał radę pilnować wymiotów przed wyjściem. Albo już nie miał czego zwracać.
- Właściwie nie masz jakieś specjalnej ksywki? - spytał w pewnym momencie Okamijin.
Podczas lotu nad szpitalem Borys dojrzał dziwną postać. Czarny rycerz którego pancerz przypominał suknię stał na szczycie szpitala. Jego pancerz i ostrze miały wiele zdobień a twarz należała do ludzkiej kobiety. Postać zdawała się czegoś szukać.
Gdy dojrzała przelatującego Rosjanina wykonała zamach.
Czerwone światło niesamowicie szybko zbliżało się do grupy podróżnych i bez najmniejszego problemu przecięło się przez elastyczną pajęczynę Borysa.
Mężczyźni zaczęli spadać w dół i tylko dzięki zmyślności Rosjanina udało im się uniknąć obrażeń dzięki amortyzacji w postaci pajęczyny na ziemi. Cała trójka znalazła się na dachu, naprzeciw tajemniczej kobiety.
- Nazywali mnie kiedyś Rosyjskim wilkiem. - rzucił w odpowiedzi prezydentowi, na zadane pytania, gdy twardo wylądował na nogach po odbiciu się od pajęczyny. - A to co za jedna... -mruknął zerkając na dziwnego rycerza. Rosjanin gestem ręki wsunął zielonowłosego prezydenta za swe plecy, tak samo jak wilka, jednocześnie przestępując krok do przodu. - Kim jesteś? -zapytał gotowy by w każdej chwili wykonać unik, a w razie czego strzelając pajęczyną w głowę państwa i swego pupila by i jego zaciągnąć ze sobą w bok. Czuł, że ta dziwna osobniczka, raczej preferować będzie czyny a nie słowa.
- My jesteśmy łzami z Styksu. - odezwała się postać kobiecym głosem, ustawiając miecz wzdłuż swojej postury. - Oczyściliśmy te ziemie z smutnego żywota. Chodź, zagubione dziecię. Porzuć klątwę mortis. Dar życia i bólu. Zjednaj się z panem umarłych.
- Moja droga... -odezwał się Borys uginając kolana i unosząc ręce w bokserskiej gardzie. -... my Rosjanie raczej nie uznajemy samozwańczych panów. A już na pewno nie takich, którzy werbują swych sługów poprzez zabieraniem im tego co najcenniejsze... -rzekł z uśmiechem, lekko kiwając się na boki, by rozgrzać mięśnie, gotując się na szybki unik przed ostrzem. - Lubie swoja klątwe życia, wiesz? Powiedziano kiedyś że warto żyć długo, bowiem gdy żyjemy zawsze mamy możliwość spotkać kogoś godnego walki. Podoba mi się ta filozofia. -dodał unosząc dziarsko podbródek. - Nie dam wam się zabić p oraz drugi.
- Smutny kwiecie więziony w samowolnym ciele. Uwolnię cię z więzów zniekształconej klatki. - twarz kobiety zmieniła się w dość agresywny wyraz gdy zagięła kolana i złapała swoje ostrze oburącz. - Thanatos darzy miłością żywych jak i martwych. Dlaczego nie przyznajesz się do płaczu swych braci o ziarnie Grenlandii? Opuść swój strach teraz.
- Przydałby się tu Henry... albo ten no... Soeki. Oni umieją filozofować. -mruknął Rusek, po czym zacisnął mocniej pięści. - Ja po prostu cenie swoje życie, zresztą jeżeli nie wrócę żywy do akademii Claudette mnie zabije, więc sama rozumiesz. -rzekł dziwnie wesoło Borys po czym nagle dodał. - A tak właściwie czemu właśnie Grenlandia?
- Przybędziemy z pomocą tam, gdzie płacz niesie się najgłośniej. - odparła wojowniczka rzucając się do biegu. Wykonała pojedynczy zamach na Borysa który łatwo uchylił się w bok.
Przy okazji zobaczył, że jakimś cudem pan prezydent i Sif rozsiedli się na drugim końcu dachu. Onijin nawet zamachał Borysowi. - Potrzebujesz pomocy? - spytał.
- Prezydent chyba nie powinien pchać się pod ostrze. -rzucił w stronę swego kompana, gdy miecz śmignął w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał. - Lepiej pomyśl o co chodzi z płaczem Grenladni. -dodał wykonując krótki sierpowy w bok wojowniczki. Po za uderzeniem chciał przyczepić do jej pancerza pajęcze nitki, które miały być przydatne w dalszej części walki... o ile wszystko pójdzie po jego myśli.
- Nie wiem. - westchnął prezydent wzruszając ramionami. - Powiedziałbym ci gdyby nie to, że cała populacja zniknęła zaraz po ich pieprzonym ataku. - wyjaśnił.
Nici Borysa z łatwością przylepiły się do czarnego pancerza. Kobieta wykonała jednak szybki obrót , lekko nacinając tors Borysa. Była to odrobinę nieprzyjemna wymiana.
- Pośród stu ofiar ryzyka tylko jedyna pozostaje żywa, aby skończyć jako wynaturzenie. Jesteś ciałem człowieka czy zwierzęcia? Czym jesteś? - zapytała oponentka przyglądając się Borysowi przeszywającym wzrokiem.
- A nie widzisz? -zapytał wesoło Borys... tak dawno nie czuł takiej ekscytacji. Nie była to dawka adrenalniy jak wczorajsza walka o życie, było to dziwne uczucie. Kiedyś, na początku swej bokserskiej kariery często je przeżywał, szybkie uderzanie serca i krew pulsująca w żyłach przed ważną walką. Potem zaś wszystko stało się rutyną, czymś co nie budziło już tak wielu instynktów... aż do ostatnich dwóch dni. Teraz znowu czuł się niczym młodzik, rzucony na ring gdzie wszyscy wydawali się więksi i silniejsi... i podobało mu się to wyzwanie. Jankovic zaklaskał lekko szczypcami wyrastającymi z brody. - Jestem tak i człowiekiem jak i zwierzęciem! -rzekł dumnie, po czym złapał za nitki... i pociągnął mocno w swoją stronę. Miał nadzieje że zaskoczy to kobietę na tyle, by ta nie zdołała wykonać swego ruchu, nim lewica Borysa gruchnie w jej twarz, posyłając ją z powrotem w tył. Niczym brutalnie używane Yoyo.
Pociągnięta w swoją stronę kobieta nie była zbyt ciężka do opanowania. Niestety nie była też prosta do skrzywdzenia.
Ku zaskoczeniu Borysa postać...przeleciała przez niego. Chłopak poczuł się jak gdyby przebiegł pod wodospadem albo po prostu przez ścianę wody. Kobieta pojawiła się za nim, materializując się z krwistej materii.
- Za tobą! - krzyknął Ronald.
Zaleta ulicznych walk było to że nie obowiązywały tu zasady boksu, w innym razie byłby bowiem skończony. Teraz jednak z uśmiechem na twarzy po prostu z całych swych sił wycofał rękę by łokciem gruchnąć w postać za nim. Następnym krokiem miało być szybkie obrócenie się i powrót do gardy gotowej na uniki.
Borys poczuł, że trafił w twardy obiekt. Tył głowy kobiety, która uderzona postąpiła pół kroku w przód. Szybki obrót postawił go w bezpiecznej pozycji.
- Porzucony przez towarzyszy na pastwę losu. Zostawiony na śmierć za intencje heroizmu. Co dobrego jest w tym świecie? - postać nie dawała za wygraną.
Borys zmrużył oczy, cofając się o kilka kroków, na chwile opuścił gardę, by mocno łupnąć się w pierś na wysokości serca. - TO! -ryknął głośno. - Każdy ma w sobie coś dobrego, ale każdy to pokazuje inaczej. -stwierdzil wracając do swej obronnej pozycji. - Zostawili mnie bo taki był mój wybór, tak okazałem swoją wartość, chcąc ratować ich, ale i swoje własne przekonania. -mówił dalej Borys, któremu zdawało się iż jego przeciwniczka nie tyle jest fanatyczką, co zagubiona osoba szukająca usprawiedliwienia na swoje czyny. - Życie bardzo często jest szare... pełne bólu, ale czy ono nie polega właśnie na szukaniu dobra i szczęścia? Czy nie taki jest cel ludzi? -posilił się na małe filozofowanie bokser. - Jeżeli z góry założymy że coś nie istnieje, możemy tylko siedzieć i czekac na cios.- dokończył myśl czekając na reakcje kobiety.
Wojowniczka zacisnęła rękę na rękojeści swojej broni a ta zaczęła świecić na czerwono.
- Twoim celem jest pielęgnowanie ziarna nie cierpienie. Nie doceniasz śmierci wyłącznie dlatego, że jej nie znasz, wielbicielu tułaczki?
- Buraczki? -zapytał Rosjanin wybitny z kontekstu. - A tułaczki! Źle usłyszałem! -zaśmiał się lekko zażenowany, tym nagłym pojawieniem się czerwonego warzywa w rozmowie. - Tylko widzisz... jak mi się śmierć nie spodoba to potem nie ma już odwrótu. - dodał, by wybrnąć szybko z sytuacji, która przyprawiła jego policzki o istnnie buraczany odcień.
- W końcu docenisz miłość matki, zbiorniku. Sami sprowadziliście na siebie krzywdę. - odparła niezłomna kobieta. - Jesteś człowiekiem o pustej egzystencji wodzonym walką. Otoczony kłamstwem nawet w tym, konkretnym momencie.
- A kto rozpoczął walkę? zarzucił nagle kobiecie Borys.- Czy ty aby nie starasz sie usprawiedliwiać?
- Uwolnij duszę z swojej klatki.
- etoo... - głos prezydenta wdał się między dwójkę. - Ty naprawdę myślisz, że ona cię w ogóle...no wiesz...rozumie?
- Na pewno coś do niej dociera... nie wiem czy sens słów, ale same słowa tak. A to znaczy że jest inna od reszty rycerzy, może nie do końca przemieniona? -wysnuł teorie Rosjanin, po czym uderzył o siebie pięściami. - A jeżeli tak, to wbije jej te słowa do głowy chociażby młotkiem. -stwierdził po czym palcem zachęcił dziewoje do ataku.- Dawaj złoto, spróbuj zdobyć prezent dla swego Pana. -sprowokował w prostacki sposób kobietę. Jego plan był specyficzny, jeżeli znowu użyje ona ataku cięciem na odległość, na co wskazywały błyski miecza, miał zamiar wykonać głęboki unik, a potem dobiec do niej by z rozpędu ugodzić w jej podbródek. Jeżeli jednak kobieta zaszarżuje... cóż strzał pajęczyna w nogi, powinien sprawić, że zaryje twarzą w beton, a wtedy pięść nadleciałaby od góry, by wbić ja głębiej w podłogę.
- Dlaczego odnosisz się do naszego posiłku? - spytała go kobieta uginając lekko nogi w kolanach. Następnie wykonała szeroki wymach z dołu w górę, pod pięknym kątem, który faktycznie wypuścił tą samą czerwoną falę co poprzednio. Przygotowanemu Borysowi udało się wykonać unik i wyskoczyć w przód. Dziewczyna jednak była w dość sztywnej pozycji. Gdy tylko Rosjanin zbliżył się, jej ostrze poszło w dół. Obydwoje otrzymali swoje uderzenia. Choć Borys czuł jak krew spływa z jego klatki piersiowej, ujrzał zadowalające pęknięcia na pancerzu dziewczyny.
Borys odskoczył, chwytając się za ranę na torsie. Skrzywił się lekko, gdy ból rozlał się po ciele. - Miecze... irytują... mnie...coraz...bardziej. -wymówił powoli biorąc głębokie oddechy, gdy jego ciało, wróciło nagle do swej pierwotnej formy krewetki. Moc pająka nie mogła mu się tu zbytnio przydać, pajęczyny nic nie dadzą przeciwko temu orężowi. Zaś jako podmorski przysmak zyskiwał coś czego było mu teraz potrzeba... potężną siłę w ramionach. Borys wykręcił ciało, a jego piącha gruchnęła w dach budynku.


Kawałki betonu rozleciały się na boki pod siłą ciosu, potężnego ramienia. Palce zaś zacisnęły się na powstałych odłamkach, by po chwili posłać kamienne pociski, prosto w jedyny nieosłonięty pancerzem fragment kobiecego ciała - twarz.
Kobieta zaczęła dzielnie wymachiwać mieczem rozcinając owe kamienie i tańcząc wśród nich w wielkim skupieniu. Co prawda raz czy dwa udało się ją trafić, ale nie wiele to zdziałało.
Ronald zaczął nawet wyklaskiwać rytm obserwując tą parę, zadowolony z pokazu.
Póki co działało tak jak chciał Borys, zajął czas kobiety, aż w końcu jego dłoń skryta w dachu znalazła to co chciała... przewody elektryczne. Skoro winda działała znaczyło, że prądnica dalej działała, a dłoń Rosjanina zacisnęła się właśnie na izolacji kabli. Grube zwoje zostały nagle wyrywane przez beton, tworząc podłużną linnie pęknięć obok biegnącego w stronę blondynki Rosjanina. Miał zamiar sprawdzić czy, poradzi ona sobie z przytkniętymi do twarzy, czy też zbroi ,strzelającymi na wszystkie strony iskrami, zwojami kabli.
Borys zacisnął zęby ruszając w stronę wojowniczki. Jej koncentracja była jednak na medal. Gdy tylko dobiegł do niej z kablami, poczuł wchodzące między żebra ostrze. Dopiął jednak swego. Przygwoździł jej przewody do twarzy.
Łzy momentalnie zaczęły spływać z jej oczu gdy podrygiwała tuż przed Rosjaninem, puszczając dłonie z swojej broni. Czerwone linie na czarnej materii zaczęły gasnąć, zanikać. Borys wtem odrzucił kable a w jego dłoniach spoczęła ciężko dysząca kobieta, która zwymiotowała nań krwią.
Borys postąpił tak samo, czyli wypluł spora dawkę krwi, barwiąc posoka włosy dziewczyny. Ugiął jedno kolano, na którym oparł swoje ciało dysząc ciężko. - Dzień.. jak codzień... -warknął zerkając na ostrze w piersi. Odłożył delikatnie kobietę na ziemię, po czym wyszarpał z swej piersi ostrze, które odrzucił na bok, w stronę prezydenta. Opadł ciężko na podłożę, by od razu rozpocząć zmianę formy, czarny pancerz pokrył jego ciało, a królewski krab rozpoczął proces regeneracji.
- I na co Ci to było... -mruknął do kobiety, niemal pokładając się obok niej, by jak najbardziej się teraz odprężyć.
W tym momencie przez drzwi zniszczonej windy wyleciała osoba, której Rosjanin najmniej się spodziewał, a był nią... Henry na swej desce antygrawitacyjnej. Tuż za nim zaś stała wtulona w niego Tanu, która dopiero w momencie gdy się zatrzymali otworzyła oczy i wyjrzała przez ramię naukowca na rozgrywającą się przed nimi scenę.
- Co tu się dzieje? - zapytał zdezorientowany Henry, wbijając wzrok w Borysa. - Przyszliśmy... no tego... cię uratować?
Spojrzenie naukowca przeniosło się powoli na obezwładnioną kobietę.
- Czy ty właśnie usmażyłeś dziewczynę Matta?
- A ona zbadała mi wnętrzności... jak wszyscy ostatni, więc jesteśmy kwita. -mruknął Borys unosząc lekko głowę. - Ale co ty tu robisz? -nastała chwila ciszy, po której Borys wydarł się na naukowca. - To ja tu własne życie ryzykuję, a ty zostajesz w mieście zamiast uciekać!?
Henry zeskoczył ze swej deski, po czym zbliżył się do Borysa, uśmiechając się niewinnie.
- A kto inny miałby was stąd zabrać? - stwierdził, wzruszając ramionami. - Yoki od razu spisał was wszystkich na straty. Ale dzwoniłem już do dyrektora i powiedział, że przyleci nas odebrać gdy tylko znajdziemy się poza obszarem miasta. Musisz nam tylko pomóc w przetransportowaniu Matta, bo jest w dość opłakanym stanie.
Chłopak rozejrzał się wreszcie dookoła, a jego wzrok spoczął na prezydencie oraz jego pupilu.
- Czy to nie wilczyca z którą walczyliśmy? Tylko wydaje się jakaś trochę mniejsza... a tego zielonowłosego chyba skądś kojarzę.
- A no tak, to ta wilczyca... -stwierdził z lekkim uśmieszkiem Borys, dźwigając się do siadu. - Mało jest osób, które go nie kojarzą... poznaj Pana prezydenta całej Unii. -stwierdził Rosjanin dłonią wskazując zielonowłosego i wzdychając cicho. - Można powiedzieć że pomagamy sobie nawzajem, a dokładniej ja pomagam mu, zaś on w zamian odda mi swoją wilczycę. -stwierdził Borys, jak gdyby było to już ustalone, na tyle głośno by i głowa zjednoczenia narodów go usłyszała. - A co do noszenia to w tym stanie raczej niezbyt się nadaje... ale to chwilowe. -dodał wskazując jak tkanki w jego ranie odbudowują sie jak gdyby z niczego, powoli tamując krwotok i uzdrawiając ranne ciało.
- P-pan prezydent!? - włosy na głowie Henrego na moment aż stanęły dęba. - Żartujesz sobie? Co ktoś taki jak on robi w takim miejscu jak to?
Naukowiec powoli podszedł do głowy państwa i kłaniając się nisko wybełkotał drżącym głosem:
- M-miło mi p-pana poznać. J-jestem Hanry Mason, k-kolega z klasy Borysa.
- Joł - uśmiechnął się Ronald podając Henriemu dłoń. Wyglądał przyjaźnie w tak sztucznym stopniu, że "prezydenckość" aż z niego wyciekała. - Gówno ci oddam, Borys. - odrzucił szybko mężczyźnie spoglądając na ciało zmaltretowanej przez Rosjanina kobiety. - Trochę ci to zabrało, no ale dobra. Dobij ją nim się zmieni w rycerza. - zasugerował.
Kobieta tymczasem pustym wzrokiem spoglądała w niebo, szepcząc po cichu "Matt".
- Nigdzie się już nie ruszamy, wezwałem pomoc. Zaraz po nas będą...choć wciąż nie wiem gdzie jest mój towarzysz...ale on sobie da radę. - wzruszył ramionami prezydent.
Borys zignorował wzmiankę o tym że nic nie dostanie, bo przecież ustalonym było że tak będzie. Ustalił to co prawda sam w swojej głowie, a gdy pytał o to wczoraj w nocy gdy prezydent spał, ten tylko mruknął coś niemrawo, ale dla niego było to wystarczającej potwierdzenie.
- Ej, ej rozumiesz mnie? -zapytał chłopak delikatnie unosząc głowę kobiety. - Dasz rade, Henry to niezły cwaniak, zaraz coś wymyśli. -stwierdził Rusek, dając naukowcowi znak ręką by podszedł do rannej. Dopiero wtedy jak gdyby zobaczył nieśmiałą towarzyszkę szalonego doktora. - Ty też tu jesteś Tanu? - zdziwił się po czym uśmiechnął ciepło - Ciesze się że nic Ci nie jest. W ogóle co z innymi, druga grupa jest cała? Jak Jacek? -dopytywał się dwójki przybyłych.
Tanu nieśmiało odwróciła wzrok - Reszta wróciła do akademii. My oficjalnie zdezerterowaliśmy. - wyznała Borysowi.
Tymczasem Roland drapał się po głowie przyglądając się Rosjaninowi. - Ja wy chcecie jej pomóc? Jest prawie w pełni przemieniona.
Choć co prawda wydawała się reagować na pytania Borysa. Niemrawo przytaknęła ruchem głowy na zadane jej pytanie. Wyglądała jednak dość tragicznie.
- Nie martw się Tanu, załatwimy to i wszyscy wrócimy do akademii. -stwierdził Borys po czym dodał. - Henry możesz zkontaktować się ze szkołą i powiedzieć że żyję? nie chce by ktoś się martwił. -zaśmiał się cicho, następnie przeniósł swoją uwagę na dziewczynę. - Kto Ci to zrobił, kto cie kontroluje? -zapytał twardo, tak naprawdę wiedząc że nie może jej pomóc.
Dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się patrząc na twarz Borysa.
- Jestem sobą. - szepnęła. - Jest dobrze.
Naukowiec pochylił się nad kobietą, starając się ocenić jej stan, jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie nic zdziałać. Rozległe porażenie prądem to nie coś na co wystarczyło udzielić pierwszej pomocy, a ponadto dalej nie miał pojęcia w jaki sposób czarna substancja reaguje na urazy zainfekowanej osoby. Mogła równie dobrze próbować ją utrzymać przy życiu, jak również nie robić nic, a po jej śmierci rozpocząć poszukiwania następnego nosiciela.
- Radziłbym się od niej odsunąć - rzekł w końcu z powagą. - Jeśli nie przeżyje dopóki nie przybędzie pomoc, to nic więcej nie możemy zdziałać.
Po tych słowach Henry zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny, zmuszając się przy tym do lekkiego uśmiechu:
- Matt żyje. Mocno go poobijałaś, ale żyje.
Nie brzmiało to jakoś szczególnie pocieszająco, zważywszy że Forte był w niewiele lepszej sytuacji od niej Z drugiej strony nie chciał oszukiwać kogoś kto za kilka chwil może zejść z tego świata.
- Panie prezydencie - tym razem Henry zwrócił się do zielonowłosego proszącym tonem. - Czy jeśli rycerze pozostaną w tym miejscu, to moglibyśmy wylądować jeszcze na moment w pobliżu miejsca wczorajszej walki? Matt Forte czeka tam na naszą pomoc.
- I tak jestem już zarażony, więc mogę przy niej siedzieć. -odparł spokojnie Jankovic po czym dodał.- Wybacz że musiałem Cie tak poobijać, nie chciałaś słuchać. - stwierdził z posmutniała miną, po czym zerknął na Tanu. - Mam nadzieje że tobie nic nie jest? Nie chciałbym by ktoś ucierpiał przez to że postanowił mnie ratować.
- Nic mi nie jest - Tanu uśmiechnęła się niewinnie, tak jak gdyby już nie pamiętała, że przed chwilą przyłożyła w nią ręką trzy metrowego tytana.
Roland pokręcił głową niezbyt przejęty prośbą Henriego. - Był zarażony? - spytał.
Borys spojrzał na prezydenta wzrokiem który mógłby miotać pioruny. - Ja jestem i jakoś Ci to nie przeszkadza. Nie zostawiamy nikogo. -stwierdził krótko. Następnie zaś już miłym tonem zwrócił się do Tanu. - Możesz jej przypilnować? Ja ruszyłbym po Mata. -zakomunikował Jankovic. - Tylko powiedzcie gdzie jest. -stwierdził wstając z ziemi i demonstrując wszystkim całkowicie zasklepioną już ranę.
- Nie tym tonem chłopcze. - wyraz twarzy Onijina wyostrzył się. - Twoja zaraza rozprzestrzenia się wyłącznie gdy zmieniasz formę. Tylko dlatego jeszcze stoisz obok mnie.
- Pff. -prychnął chłopak. - Prezydent powinien dbać o każdego obywatela, a nie tylko o swój tyłek. - prychnął po czym spojrzał na Henrego, czekając, aż ten poda pozycję Mata.
- Zaprowadzę cię tam - oznajmił naukowiec. - Musimy się tylko przebić przez tych rycerzy na dole. Jesteś trochę za ciężki żebym mógł cię unieść na desce. Chyba że masz jakiś lepszy sposób na podróżowanie - dodał, uśmiechając się niepewnie.
Dwójka usłyszała donośny hałas. Na niebie pojawił się sporych rozmiarów chopper. Wyglądał, jakby mogło się spodziewać, dość luksusowo.
- Oy. Za długo cię ciągałem, wracasz ze mną. - odezwał się Roland patrząc na Borysa. - Mogę was zabrać do tego frajera, ale niezależnie od wyniku, zostajesz ze mną. Zrozumiano?
Henry od razu ochoczo pokiwał głową na znak że pasuje mu takie rozwiązanie.
- Kto tu kogo ciągnął... -mruknął Borys ale uśmiechnął się lekko. - Skoro wracamy do cywilizacji, chyba nie będę mógł już być przy Panu taki swobodny co? -zaśmiał się po czym spojrzał na kobietę rycerza. - A co z nią?
- Albo ją tak zostawiasz, albo zrzuć ją z dachu aby się nie męczyła. - stwierdził oczywiste Roland patrząc jak chopper ląduje. Śmigła nawet się nie zatrzymały. Drzwi zostały otworzone przez dwójkę ludzi w kombinezonach wojskowych. Onijin wszedł do środka bez większego zamyślenia i zaczął przyglądać się decyzji Borysa.
Borys przygryzł wargi nie wiedząc co robić. Stał chwile pochylony nad dziewczyną, patrząc na jej poparzone oblicze, oraz lekko nieobecny wzrok. Westchnął głęboko, czując napływające do żołądka ciężkie poczucie odpowiedzialności.
- Wybacz. –powiedział cicho by szybkim ruchem skręcić kobiecie kark. Następnie zamknął jej oczy ruchem dłoni i ułożył z mieczem na piersi niczym w starożytnym rytuale. Rosjanin wszedł powoli do helikoptera, zamyślony i zasępiony jak nigdy wcześniej.
Oczy kobiety odwróciły się w tył, ukazując białka. Czarna materia zaczęła porastać twarz kobiety w zastraszającym tempie, pożerając ją z każdą chwilą.
- Hm? Ty tępy...WSKAKIWAĆ! - wrzasnął Roland wyciągając rękę, gdy helikopter zaczął unosić się nad ziemią.
- Co się... -jęknął Borys, po czym zaklął głośno w swym ojczystym języku, złapał pod pachę Tanu, zaś Henrego za jego kitel, by ze wszystkimi wskoczyć do Helikoptera. - Mogłeś mnie uprzedzić! -ryknął jeszcze w stronę prezydenta.
- Dlatego mówiłem, abyś zrzucił ją z dachu. Przynajmniej nic by nie zostało. - objaśnił sytuację prezydent zatrzaskując drzwi za trójką. Kitel do pilotów, tłumacz im gdzie mają lecieć.[/i]

Przelot trwał zaledwie moment a warunki wewnątrz choppera były zaskakujące. Wszyscy wiedzieli, że pieniądze podatników na coś idą. Ale własny barek, kosz jedzenia i mikrofalówka to przesada. Kilka minut tego przelotu nie pozwoliły jednak zebranym nacieszyć się z sytuacji.
Helikopter zawisł w powietrzu zaraz obok alejki w której leżeć miał Matt. Jeden z żołnierzy otworzył drzwi gdy drugi przez celownik zbadał okolicę. Była czysta. Ktoś kopnięciem zrzucił drabinę z lin. - Borys zostaje tutaj. Niech wasza dwójka leci po tego oszołoma. - podyktował spoglądając na Henriego i Tanu, gdy nagle owa postać wyszła zza zakrętu.
Matt był jednak nieco inny niż zebrani chcieliby go widzieć. Miał na sobie czarny pancerz ładnie przylegający do jego ciała. Gdzieniegdzie płynęły po nim zielone linie. Dookoła jego oczu osadzona była również dekoracyjna maska. Odwrócił się w stronę helikoptera i uśmiechnął delikatnie.
- Borys? Henry? Tanu? Przyszliście po mnie? - zapytał ucieszonym głosem.
- A tego... pewien jesteś że nie chcesz nas pozabijać!? - zawołał Henry, wychylając się z helikoptera. - Wygląda na to, że to cholerstwo zdążyło już zainfekować cię w całości!
Żołnierze podzielali opinię Henriego, ich laserowe karabiny natychmiastowo skierowały się na postać Matta Forte.
- Jestem sobą. - odparł unosząc ręce do góry. - Jest dobrze.
- Może to, że jest esperem zakłóciło przepływ Psi... -mruknął Borys. - Znaczy się Ci rycerze to czyjeś marionetki tak? Może zdolności Mata sprawiły że Psi osoby sterującej nie może nim zawładnąć? -rzucił swoją teorię Rosjanin.
- To tylko hipoteza - zauważył Henry, przygryzając nerwowo wargę. Chciał zaufać Mattowi, jednak wiedział, że żołnierze tak łatwo nie wpuszczą na pokład prezydenckiego helikoptera kogoś kto potencjalnie stanowi ogromne zagrożenie. - Nie możemy ryzykować tylko na tej podstawie. Jednak... jeśli jego umysł jest odporny na sterowanie, to moglibyśmy dzięki niemu uzyskać ogromną ilość informacji na temat wroga - naukowiec intensywnie zastanawiał się nad rozwiązaniem. Plan który przyszedł mu do głowy wciąż miał wiele luk, jednak był to jedyny sposób aby mogli zabrać Matta ze sobą. - Mógłby się chwycić drabiny i polecieć z nami aż do najbliższej bazy wojskowej. W tej postaci powinien wytrzymać nawet długi lot. A gdyby próbował coś kombinować, zawsze możemy go odciąć - propozycję tą skierował do prezydenta, mimo iż technicznie to dwaj żołnierze odpowiadali za jego bezpieczeństwo. Jednak Henry domyślał się że w tej sytuacji decyzja należy tylko i wyłącznie do głowy państwa.
- Coś mi tu nie pasuje. - mruknął Roland. - Jeżeli aż tak jesteście pewni jego zdrowia, to niech kitel...Henryk sobie zejdzie na dół i to sprawdzi. Wiszenie na linie brzmi dość idiotycznie. Jeżeli w tej postaci ma to przeżyć to mógłby równie dobrze zabić nas zaraz po tym gdy wylądujemy. On naprawdę może być wolny od zewnętrznych wpływów?
- Zgadza się. - przytaknął Matt. - Jestem odcięty od reszty.
- Bierzemy go. -wyraził swoje zdanie Borys. - Jeżeli okaże się, że przeze mnie mamy zombie na pokładzie, to wywalę go stąd choćbym miał wyskoczyć razem z nim. -dodał z poważną miną.
- Dlatego proponuję zabrać go do bazy wojskowej - dodał Henry. - Dostatecznie silny psionik powinien być w stanie utrzymać go w polu siłowym i od razu można by rozpocząć nad nim badania.
- Nie ty tu stawiasz warunki, rusek. - odezwał się zirytowanym głosem Roland. - Czy ty nie powiedziałeś, że on zakłóca przepływ PSI? Jeżeli tak to jak chcesz go zniewolić za pomocą psioniki?
- Pytałeś jakie jest nasze zdanie, ja wyraziłem swoje. -westchnął Rosjanin podchodząc do krawędzi helikoptera. - Zresztą zobacz ze w porównaniu do tej blondynki, on może mówić z sensem. -dodał tak by Mat go nie usłyszał.- Wolisz tutaj wisieć aż nam się paliwo skończy?
- To jest zbyt cenny obiekt badawczy, aby tak po prostu pozwolić mu się zmarnować - oponował naukowiec. - To może być nasza jedyna szansa na dogłębne zbadanie czym są czarni rycerze i przygotowanie się na ich następny atak. A sądząc po sposobie w jaki przebiega infekcja, bez wątpienia będzie ich z każdym dniem coraz więcej. Jeśli nie uda nam się wynaleźć sposobu na ich pokonanie, to może oznaczać całkowitą zagładę ludzkości. Czy jest pan gotowy wziąć na swoje barki taką odpowiedzialność z obawy o własne życie?
- Jesteś gotów wziąć na siebie odpowiedzialność za śmierć prezydenta? - spytał zielonowłosy i machnął ręką w stronę jednego z żołnierzy. Wyjął on z kieszeni kajdanki. - Idź ktoś go skuj. A wy chłopcy nie ściągać z niego oczu. - ostatnie zdanie skierował do swoich ochroniarzy.
Borys chwycił za kajdanki, które po chwili znalazły się w jego zaciśniętej dłoni. - Zaraz wracam. -stwierdził, jednak bez zwyczajowego uśmiechu, czy śmiechu. Widać konieczność zabicia dziewczyny Mata mocno go ruszyła. Już po chwili chłopak schodził po drabinie w dół. - Mat będę musiał Cię zakuć! -krzyknął do kolegi z klasy.
- Jestem gotowy wziąć na siebie każdą odpowiedzialność w imię nauki - odpowiedział Henry, szczerząc zęby do prezydenta w najszczerszym uśmiechu na jaki było go stać.
Matt wyciągnął ręce w stronę Borysa gdy tylko ten zaczął się do niego zbliżać. Na ten widok Roland uśmiechnął się, nieco bardziej przekonany do jego poczynań.
- Nie ma problemu. - odparł Matt gdy Rosjanin zaczął zaciskać pierwszą z kajdan. - Wyrwałem się już z prawdziwego więzienia. - uśmiechnął się łapiąc za rękę Borysa.
Mężczyzna natychmiastowo poczuł jak przeszywa go jakiś impuls. Po chwili ryknął czując ogromny ból. Miał wrażenie, że ktoś przyłożył mu rozgrzane żelazko do tyłu głowy.
- W końcu czuję się sobą. To takie... - Podziurawione wiązkami fotonowymi ciało upadło na ziemię. Wilczyca wyskoczyła z pojazdu aby złapać za kołnierz Borysa i zacząć taszczyć go bez większych problemów do helikoptera.
- Wiedziałem. Nosz kurwa wiedziałem.- zirytował się Onijin.
- Fucking god damn it! - zaklął Mason, uderzając zaciśniętą pięścią w ścianę helikoptera, po czym opadł bezwładnie na jedno z siedzeń, chowając głowę w dłoniach. - Więc są sprytniejsi niż przewidywałem. Być może to skutek niepełnej transformacji, ale jeśli okaże się że naprawdę są inteligentni, to jesteśmy w poważnych tarapatach. To może być prawdziwa wojna na skalę światową... - naukowiec powoli zaczął wyrywać sobie włosy z głowy, próbując przewidzieć co może nastąpić. Może rzeczywiście nie nadawał się na żołnierza? Jeśli jego przewidywania okażą się słuszne, to wojna która niebawem nastąpi będzie wojną na intelekty, a nie siłę ognia.
- Auua... -mruknął Rusek... kory był szczęśliwy że mu się to przytrafiło. To była forma kary za to że odebrał komuś życie, tylko po to by osoba przemieniła się w coś gorszego. - Sif nic mi nie jest... -stwierdził człowiek krewetka, lekko wyginając rękę by pogłaskać wilczycę, mimo że w głowie mu huczało.
- Nie, to nie tak - mamrotał dalej sam do siebie naukowiec, gdy na ramię Borysa wspiął się bot zwiadowczy pilnujący wcześniej Matta, który przy rozmiarach Rosjanina przypominał niemalże zwykłego arachnida. - Gdyby naprawdę był inteligentny, to poczekałby na lepszą okazję do ataku. Wiedział, że mamy na pokładzie prezydenta, a mimo to zaatakował Borysa w momencie gdy ten się do niego zbliżył. To znaczy że kierują się bardziej instynktem niż strategią... chyba że Matt świadomie chciał żebyśmy go unieszkodliwili nim zdoła wyrządzić nam więcej szkód.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline