Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2013, 16:11   #17
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dziura okazała się prawdziwą dziurą... w ziemi. Olbrzymią i dewastującą wszystko kopalnią odkrywkową. Podręcznikowym niemalże przykładem rabunkowej gospodarki, przeciw której protestują zieloni i tubylcy.
Niemniej Jack nie był ni jednym ni drugim.
Jego amfibia na ciężkich kołach wyjechała na powierzchnię wysepki i powoli wjechała do hangaru rozładunkowego. Na swój strój zarzucił cienką szarą kurteczkę z żółtym paskiem i logo BioMin. Inc. Na wypadek gdyby tutejsi mieli w nawyku najpierw strzelać, a potem zadawać pytania.
Ilość uzbrojenia godnego posterunku wojskowego sugerowała wszak takie podejście.
Co prawda niby go wpuścili i przeszukali, ale... strzeżonego bozia strzeże, jak mawiała mateczka.Nie wspominała co prawda, którą bozię miała na myśli.
Tak czy siak z cylindrem pod pachą, z kotem u nogi z dwoma pistoletami zintegrowanymi z jego wszczepami Jack opuścił Wydrę pozostawiając jej rozładunek w rękach fachowców.
Sam wszak miał parę spraw do załatwienia.

Najpierw żarcie. Należało korzystać że tym razem pożywienie nie będzie liofilizowane lub do odgrzewania w mikrofali.Nawet jeśli miała to być przysłowiowa wojskowa grochówka, to i tak było warto.
Za betonową płytą i hangarami rozciągały się różne baraki i hale. A po kilku rozmowach z napotykanymi po drodze ludźmi, ustalił które z tych bud robi za stołówkę.
Na miejscu żarcie okazało się przydziałową papką, ale i tak lepszą od posiłków “zrób to sam”, którymi się ostatnio. Zajadał.
Kolejnym punktem w jego była kantyna... Mały baraczek pokryty graffiti i z którego było słychać muzykę. W środku... nic specjalnego. Parę par gibiących się do przebojów z Ziemi, będących hitem kilkanaście lat wstecz, paru graczy w karty. Bar z gorzałą i fajkami.
Standard.

Madjack zakupił nieco papierosów na podróż powrotną do Atlantis City i popytał o delikwenta któremu wiózł przesyłkę. Okazało się, że Jones pracuje na podwodnej stacji Lewiatan, która jest oddalona trochę od Dziury, ale obecnie miał przepustkę . Jack mógł albo na niego poczekać, albo zabrać się do wioski na sąsiedniej wyspie, gdzie go można często spotkać. Wybrał to drugie, zwłaszcza że spotkał pilota Dziury który obiecał tam go podrzucić swoim maluszkiem.

Ów maluszek był całkiem szybkim helikopterem lub może samolotem o zmiennej geometrii wirników?
Pies trącał te definicje. Albo kot... Ważne że bydlę było szybkie, opancerzone i uzbrojone.Miało więc trzy cechy które Jack kochał w pojazdach wojskowych. Pilot o imieniu Ebenezer był gadatliwy i przyjacielski oraz doświadczonym pilotem, więc lot był przyjemny i zakończył ładnym lądowaniem.


Jack wysiadł z helikoptera i zeskoczył w piasek na plaży. Owa wioska była widoczna z miejsca lądowania, co Jacka ucieszyło. Gdyby była ukryta, to oznaczałoby nieufność tubylców, a także kłopoty. Kotka zeskoczyła tuż obok Madsena.
-Pół godzinki, ok?- rzekł do pilota i ruszył w kierunku wioski.
- Sie wie! - rzucił pilot - Tylko nie idź na panny beze mnie! - krzyknął jeszcze za odchodzącym
-Jasna sprawa.- odparł z uśmiechem Madjack, choć na panny nie miał specjalnie ochoty iść. On za tubylczymi kobietami nie przepadał.
Osada składała się z tubylczych chatek pomieszanych z byle jak skleconymi barakami i schronieniami kolonistów, zbudowanych ze wszystkich dostępnych pod ręką materiałów. Wszystko tonęło w zieleni dżungli. Dalej, gdzie linia drzew się kończyła, zaczynało się typowe budownictwo osadników: plastostalowe segmenty mieszkalne i kilka większych betonowo-szklanych budowli. Osada leżała na niskim klifie: niżej rozciągała się złocista plaża, na której roiło się od ludzi, surfujących, bawiących się czy po prostu wylegujących na piasku. Powietrze pachniało świeżością i smażonymi owocami. Samo miasteczko było raczej wyludnione: pilot widział kilkuosobowe grupy tubylców, siedzące bez ruchu w cieniu lub spoglądające na przechodzącego spode łba.
-Malik Jones? Gdzie jest?- Jack spytał najbliższą grupkę tubylców sięgając do kieszeni kurtki i pokazując zdjęcie.Nie potrzebował prychającej nerwowo Izis by zauważyć wrogość.
Grupka popatrzyła na siebie porozumiewawczo a potem wybuchnęła śmiechem. Jeden z chłopaków oddał zdjęcie pilotowi i zagadnął:
- Przyjechałeś zabrać go do domu...? Jest na dole, w barze.. -
- U Maile! - krzyknęła jakaś dziewczyna z tyłu. Znów się roześmiali. - Nie jesteś stąd...Zaprowadzimy cię...
Radosna grupka ruszyła przodem, śmiejąc się i przekrzykując. Chłopak zwolnił i powiedział ciszej - Ej..chyba nie będzie miał kłopotów, co? To spoko gość, mimo wszystko...
-Ja jestem kurierem. Przywiozłem mu prezent od przyjaciółki.-
wyjaśnił krótko Madsen wzruszając ramionami. Uśmiechnął się dodając.- Raczej go ze sobą nie zabiorę. Może innym razem.
- To ten przegraniec ma jakiś przyjaciół? -
roześmiała się jakaś dziewczyna, przebiegając obok nich. Chłopak coś sarknął w ich języku, chyba trochę się martwił.
O dziwo, nie zeszli na dół, tylko rozwrzeszczana grupka poprowadziła go w górę, głębiej w dżunglę, na obrzeża osady. Stały tu rozwalające się chaty zbudowane na wzór tubylczych, ale "ulepszone" o współczesne elementy: anteny, klimatyzację, jakieś urządzenia...Błoto mlaskało pod nogami, z okien walił jakiś terro-rap. Ziemia i podesty domów były usłane butelkami po alkoholu i pustymi opakowaniami leków czy dragów. Na sznurkach suszyło się wyblakłe pranie.

Chatka, do której podeszli, nie różniła się wiele od innych. Drzwi były otwarte na oścież. Reszta grupy umilkła i gdzieś się ulotniła, chłopak zapukał w futrynę. - Maile? Jesteś tam? - zawołał w głąb domu. Pokręcił głową - Niech pan wchodzi, pewno nie słyszy...
Jack powoli wszedł do środka, uaktywniając odruchowo korekcję natężenia światła we sztucznych oczach i przestawiając je na lov-light.- Jest tu kto? Przynoszę paczkę. Malik?
- Uhh.. -
usłyszał Jack gdzieś z głębi domu. Ktoś jęknął, coś zatrzeszczało. Pilot minął kilka pustych pokoi, wyposażonych tylko w łóżka i moskitiery. W jednym z nich na brudnym materacu leżał nagi mężczyzna. Zasłaniał oczy ręką. To był Jones...choć bez okularów i z rozwichrzonymi włosami trudno było go poznać. Twarz miał opuchniętą, cuchnął potem i alkoholem - to..to...ja..- wybełkotał - prze..przepustka jeszcze waszszna, wolno mi...
-Masz przesyłkę z A-City. Od Anji. Nic mi do twojej przepustki.
- rzekł głośno Madjack uśmiechając się ironicznie. Ot... miłośnik tubylców w całej krasie nie zachwycał.
- Paczkę? - Jones usiadł ciężko na łóżku i podrapał się po piersi - A-City..? Nic nie zamawiałem...- złapał się za głowę - uhhh...gdzie Maile..? - spojrzała na pilota. - I kim ty do cholery jesteś? - zamrugał oczami, jakby dopiero teraz go zauważył.
-Anja. Mówi ci to coś? Przysłała prezent.- wyjaśnił Jack i nogą zagrodził drogę do jakiejś podejrzanej puszki swej ciekawskiej kotce. Pokazał Jonesowi cylinder.- To jest dla ciebie.
- Anja..jaka Anja..połóż na szafce...dzięki i w ogóle -
Jones machnął lekceważąco ręką i zaczął rozglądać się za swoim ubraniem - i przyślij tą cholerną Maile, jak ją spotkasz..ok?
-Jaka Anja?-
zdziwił się Jack kładąc jednak cylinder tam gdzie Jones chciał.- Nie pamiętasz swoich przyjaciół ? Co za dragi tutaj wciągasz?
- Ekhm -
odkaszlnął ktoś za plecami pilota - Pan Jones źle się czuje i potrzebuje odpocząć. Natychmiast - powiedział zdecydowany kobiecy głos z silnym akcentem - Wyrażam się jasno w twoim języku, jankesie..?
-Holendrze jeśli już.-
odparł w odpowiedzi Madsen obracając się w kierunku głosu. Zmrużył nieco oczy, by zapisać sobie ową twarz do której należał głos.
Musiał pochylić głowę: dziewczyna sięgała mu do piersi. Była młoda...i śliczna. Typowa tubylcza uroda: ciemne włosy i ciemne oczy, oliwkowa skóra, pod którą widać było delikatnie zaznaczone mięśnie. Była ubrana w tradycyjny tubylczy strój: luźną, wzorzystą spódnicę i nic więcej. Drobne, kształtne piersi pokrywał skomplikowany wzór tatuażu. Za nią stała druga kobieta, zmęczona życiem i zniszczona trzydziestokilkulatka, w bardziej "cywilizowanej" sukience. - Coś jeszcze? - zapytała dziewczyna. Jej szczęki drgnęły, a oczy rzucały gniewne błyski.
-Nie nic.- odparł Jack wzruszając ramionami i mijając kobiety zerknął za siebie.- Izis, chodźże tutaj, ty rozrabiaczko.
Kocica niechętnie zostawiła zniszczone pudełko po lekach i ruszyła za swym panem.

Kiedy wyszedł z domu, grupka młodzieży, która go tu doprowadziła, zniknęła. Na uliczce stał zaparkowany mały poduszkowiec, a w nim dwóch napakowanych tubylców. Jeden bawił się ostentacyjnie nożem. Kiedy pilot schodził w dół, pojazd minął go w pełnym pędzie. Razem z dwójką zakapiorów siedziała spotkana młoda dziewczyna. Po dłuższym spacerze dotarł bez przeszkód do lądowiska. Kiedy podchodził pod płytę, ktoś zawołał: - Hej! Hej! Kurierze..!
Madsen odwrócił oblicze w kierunku głosu zaciekawiony i zaniepokojony nieco. Wioska mu się nie podobała. "Tubylcy" mu się nie podobali. I przesyłka jaką dostarczył, tym bardziej.
Śmierdziało mu to terroryzmem na odległość i cieszył się, że pozbył się tego gorącego kartofla.
Pod górę gramolił się...Jones, holując za sobą jakiś antyczny skuterek. Dyszał ciężko, koszulę miał krzywo zapiętą, ale podbiegał zaskakująco szybko. - Uff - odsapnął. Wionęło od niego alkoholem, ale nie było widać w nim już pijackiego zmęczenia. Pochylił się nad pilotem, obejmując go ramieniem. - S..słuchaj...- w jego głosie było słychać lęk, rozglądał się czujnie dookoła - P..powiedz Anji, że ja..tego...muszę się wycofać. Ok? Po prostu..załatwię to inaczej. No hard feelings, ya? p..proszę..po prostu..no, po prostu nie mogę - usiłował wepchnąć Madjackowi cylinder do kieszeni - Zrozumie, no zrozumie..
-To się wycofaj następnym razem.-
odparł Jack nie zamierzając przyjąć cylindra.- Nie wiem w co tu sobie pogrywacie i mam to w nosie. Miałem dostarczyć przesyłkę i dostarczyłem. Jak dla mnie możesz to nawet cisnąć do oceanu. No hard feelings... ale przesyłka jest już twoim problemem.
- Kuuurwa...-
Jones oklapł, a następnie ze złością cisnął pakunkiem o ziemię. Srebrny kształt odbił się kilka razy od betonu i potoczył gdzieś po płycie. Mężczyzna pokręcił głową - Ale..ale powiedz jej. Powiedz, że to koniec. - Wygrzebał z kieszeni na piersi kilka plastikowych banknotów i niezręcznie podał pilotowi - dzięki...za fatygę i w ogóle....- Odwrócił się i wsiadł na skuterek. Po chwili zniknął w chmurze spalin.
-Niech to szlag.-zaklął pod nosem Jack i wysiadł z helikoptera biorąc do ręki cylinder. Ostatecznie może lepiej nie wracać Anji z pustymi rękami, prawda?

To że miał w dłoniach “gorącego kartofla” sprawiło, że nie został w Dziurze ani chwili dłużej, niż to było potrzebne. Uzupełnił paliwo i prowiant, zebrał odpowiednie odciski kciuka na padzie z zamówieniem i ruszył w drogę powrotną do A-City, po drodze próbując rozgryźć ostrożnie co zawiera cylinder. Zwykle nie sprawdzał co prawda przesyłek jakie dostarczał, nawet tych podejrzanych. Ale tym razem było inaczej, tym razem klient nie odebrał swojego pakuneczku. Więc Jack chciał wiedzieć, w jakie gówienko wepchnęła go ta filigranowa panienka. Zamierzał też ją odwiedzić, o ile wizytówka którą mu Anja dała zawierała prawdziwe dane kontaktowe.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline