Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2013, 19:10   #13
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Dzień jak co dzień, miał już takich dni dość. Niby to było wczoraj jak pamiętał ten moment kiedy odchodził od swej dawnej kampanii. Jednak ścieżka sługi Sigmara, każdego z osobna wiodła w różne strony. Takie też były myśli chłopaka, choć raczej już mężczyzny dość postawnego przemierzającego ulice mieściny.

Od karczmy do karczmy, stragan, domek, i zajazd. “Jak ludzie tak mogą żyć?” było jedną z tych myśli które mknęły przez jego głowę kiedy natrafił na jeden z tych nie tak wcale samotnych słupów ogłoszeniowych rozsianych na placu... zaraz w sąsiedztwie dyb w które był zabity jakiś starszy jegomość w worku pokutnym.

“Ci którzy bluźnią przeciw bogom...” myślał czytając ogłoszenia, ot, dla wprawy, to dla zabicia czasu i wtedy to znalazł. Ogłoszenie które czuł że musi podjąć. Dlaczego by inaczej miał tą potrzebę odejścia z Kampanii w której tak długo zasiedział, dlaczego czuł że ma tu ostać jeżeli nie po to? Nie zwlekał, nie widząc ratunku dla duszy potępionej zakutej w dyby, ani żadnej innej interesującej ulotki czy ogłoszenia. O ile informacje i inne tam zawarte notatki mogłyby służyć za dobry punkt zaczepny w poszukiwaniu pracy najemnej, ruszył w kierunku wyznaczonym.

Sprawę zaginionych sierot z przytułku Shallyi, czy ludzi potrzebnych do ochrony karawany... tymi rzeczami, mogli zając się strażnicy miejscy. Jemu przyświecał cel. Cel który jawił mu się niczym kometa o dwóch ogonach rozpalająca serca wszystkich tych którzy w święte imię Boga Imperatora i których powinność służby wobec niego w jego zamyśle kierowała ku światłu. Miejscu wskazanym w ogłoszeniu.

Gdyby tylko nie lało, byłoby mu o wiele łatwiej, jednak była jesień, jesień cudów i żadna ulewa nie mogła go zatrzymać. W niecałe trzy obroty mniejszych klepsydr był na miejscu pod drodze zakwitając w kramiku halfińskiego cukiernika. Głód, głód był złym doradcą. Drzwi uchylił, opatulony w cięższy płaszcz z kapturem i szerokim kapeluszem wkroczył do środka zdejmując oba. Z szacunku dla domostwa jadła i napitku..


Karczma była murowana, postawna i ciepła. O tej porze sala była szczelnie wypełniona przedstawicielami wszelkich ras. Na podeście pod ścianą przygrywał minstrel zaś po sali w tą i nazad przedzierali sie służący roznoszący napitki i posiłki. Nad tłumem unosił się gwar. A sala była naprawdę duża. Jej całą jedną stronę zajmował szynkwas, z wyjątkiem kąta mieszczącego schody na górę i duże drzwi prowadzące gdzieś obok. Wykidajło przy drzwiach zapytał miarę nieburkliwie: -W czym pomóc?

Klaus się uśmiechnął swoim starym zwyczajem.
- Szukam mości pana Rodriga Eservauna Krainghorsta, słyszał waść może?- zapytał od ręki, znalezienie tego krasnoluda w hali byłoby nielada zadaniem, a skoro się ogłasza. Tak, takie myśli chodziły mu po głowie, a młot wesoło zwisał u pasa.
-Ehh. Kolejny. burknął ochroniarz -Obydwaj wyszli gdzieś. Musisz poczekać lub wrócić później. dodał już uprzejmiej.
Choć nie spodobał Karlowi ton wikidajła powstrzymał się na chwilę i dobrze uczynił. Gdyż wyraźnie w serce tego człowieka wkradło się zmęczenie, lecz wciąż ogień wiary się w nim tkwił i szanował ich braci.
- Zatem poczekam, jak mogę poznać kiedy przybędą? - zapytał spokojnie opierając dłoń pasie.
- Duży krasnolud, ceremonialny strój. Wieeeelgachna czarna broda. A z nim chodzi ten oficer. w takim czerwonym mundurze czy cuś. Bardzo trudno ich nie zauważyć. Chyba pytało o nich już... tu zamyślił sie na chwilę, pomagając sobie palcami -Będzie cosik tyle osób co miesiąc dni ma, nie?
- Każdy młot i topór. - odpowiedział - Dziękuję przyjacielu. -
Następnie ruszył w kierunku szynkwasu. Dobra dusza to dusza oddana Bogom, a ten poczciwy człek zasługiwał na piwo. Zaszczytni Ci którzy gotowi byli oddać życie sprawie.

Rozglądał się po hali szukając miejsca, gdzieś czekać trzeba było. Rozważał przy szynkwasie, wszystkich mieć w zasięgu wzroku, a że i pragnienie przy gasiło zaczął wzrokiem szukać nalewającego.
Po kilku chwilach, z racji tłumu, i przed niego trafił kufel pienistego płynu. -Podać cos jeszcze? usłyszał pytanie cyrulik.
- Co macie? - odpowiedział przez gwar wszechotaczający jedną dłoń na sakiewce trzymając.
- Kasza, mięsiwo, bulwy, może jakieś warzywa się znajdą zaproponował chłopak za ladą.
- Mięsiwo i jeszcze raz mięsiwo - odpowiedział z uśmiechem - Dużo pytało o tego Dawiego co się ogłasza? Jest tu ktoś z nich tutaj?
-Może być królik pieczony i chleb, za srebrnego. Piwo gratis. A tak to nie, chyba wszyscy się zmyli, i ci przyjęci i ci pognani precz. odpowiedział rozmówca, podając komus obok kolejny kufel.
- W ich sercach nie mieli Sigmara - odpowiedział dając srebrniaka.
-Może i Sigmara nie mieli, ja tam nie wiem. Większość to chyba naciągacze albo patałachy byli, cholera wie rzucił chłopak odchodząc w strone zaplecza.
“Naciągaczy to powinni w duby zakuć i na plac wystawić” dopowiedział w myślach obserwując barwną zbieraninę wewnątrz budynku. Jego myśli wędrowały w kierunku zamierzeń przyszłego króla. “Czyżby rzeczywiście zamierzał odbić twierdzę?” Drugim natomiast naglącym pytaniem było “Któż nie został pogoniony?”
Na tych rozmyślaniach upłynął mu czas oczekiwania tak na jadło jak i dłuższy, na powrót oczekiwanych. Kiedy w karczmie zdążyło sie wyludnić, a przestrzeń stała sie znacznie przystępniejsza do karczmy wkroczył barczysty krasnolud , zaś za nim wszedł wysoki oficer w czerwonym mundurze dragonów. Skierowali się oni do odległego konta sali i zamówiwszy szybko zaczęli cicho rozmawiać.
Czekał dość długo na ich powrót. Jadło którym była solidna porcja mięsiwa i dwa piwa zdążyła się skończyć i tylko pojawienie się oczekiwanych ‘gości’ powstrzymało go od zadania młodzikowi kolejnego pytania. Zajęci byli, odczekał więc chwilę. W środek rozmowy i nie odpowiedni moment wchodzić nie zamierzał, lecz skąd tu wiedzieć który moment jest odpowiedni?
- Powiadasz, że to do tych dwoje szanownych panów zwracali się ludzie? - zapytał ciszej chłopaka.
-Tak, do nich, już z tydzien tu siedzą zresztą, choć ludzi dopiero dziś przyłażą. rzucił ten, zaraz znów gdzieś ruszając.
Niedługo potem był już przy wspomnianych jegomościach. Choć rozmowa była krótka dowiedział się wszystkiego tego co potrzebował, a niewiele tego było. Tylko później jak udał się na spoczynek i przejrzał dokładnie umowę czytając ją ze dwa razy od dziobu po rufę na całej długości kilu doszły do niego słowa Khazada które wcześniej mu umknęły. "Pięćdziesiąt tysięcy Karli na łebka o ile Bogowie będą nam sprzyjali..." odkładając umowę, sakiewkę i srebrny liść, gwarant zapłaty na niewielki stolik obok. Uklęknął zdejmując koszulę i z symbolem Sigmara na szyi zaczął się modlić. Palce przesuwały się po trzymanym w dłoniach różańcu z szlifowanych kości palców pokonanych goblinów. Kość na każdego Zielonego, a wszystko to przeplatane mocnymi sznurami i zwieńczone srebrnym młotem. Pamiątka po służbie błogosławiona przez jego łaskawość opata Siegmurda Eisnhoffera. Kolejnej nocy nie mógł zasnąć i kolejnej nocy jak w każdą poprzednią modlił się do swego Boga o opiekę, przewodnictwo i o to, by mógł stać się narzędziem jego boskiej woli, jak i prośbę o wybaczenie dawnych słabości z którymi dane mu było się zmierzać.

* * *

Następny dzień spędził na wizytach w świątyniach różnych bogów prosząc o opiekę i ofiarując datki na rzecz świątyń. Wśród ofiar dla bóstw znalazła się między innymi wpłata na rzecz kuchni zupnej klasztoru Shallyi w dzielnicy portowej w formie ofiary z czterech kurczaków. Wśród danin znalazło się również 'przypadkowe' rozrzucenie łącznie z garści miedziaków w drodze między załatwianiem spraw z modlitwą w duchu do Randala o szczęście i pomyślność, oraz o to by ta danina trafiła do tych którzy potrzebowali jej najbardziej, oraz parę innych ofiar dla bóstw.

* * *

Lało jak jasna cholera. Karl wracał właśnie z wieczornego spaceru oczyszczającego umysł. Tak, choć nie mógłby tego nazwać spacerem. To miasto było nudne, zbyt nudne na jego gust i pora była się napić. Myśli wiodły do jednej z trzech oberży które zdążył poznać w okolicy, ale szybko zmienił zdanie i obrał kierunek do tej nieopodal wschodniej bramy.

Pogoda była jakby zaraz miało się zerwać niebo. Jakim cudem jeszcze nie było grzmotów nie wiedział, ale za to dzień prawie cały był w miarę przyjazny jak na jedną z jesieni. Wkroczył, trochę zbyt energicznie do środka oberży i nie rozglądając się skierował swoje kroki w stronę lady. Chwilę później z butelką gorzałki w dłoni rozglądał się po bywalcach. Miał dość, żołądek prawie pełny jedyne co chciał to zaszyć się w jakiś kąt i napić. Rozejrzał się dokładnie po hali szukając jakiegoś ciekawego miejsca.


Elfka siedziała w najdalszym kącie pomieszczenia, schowana częściowo za kominkiem. Rozkoszowała się chwilą spokoju w towarzystwie butelki gorzały. Może nie był to najzacniejszy trunek, ale klepał jak trzeba i za przystępną cenę go nabyła. Zwlokła się z góry dobre dwa kwandranse temu, dwa porządne kubki zdażyła już wypić. Siedziała w ciszy, lekko mętnym wzrokiem wpatrując się w płomienie buzujące w kominku. Myślała, układała w głowie plan na najbliższe pare dni, analizowała swoją sytuację kompletnie nie zwracając uwagi na otaczający ją świat.

Karl, cyrulik i pasjonat grzebienia z zawodu uśmiechnął się nieznacznie dostrzegając całkiem przyjemne miejsce ukryte za paleniskiem. Cisza, spokój, wszyscy na widoku. Miejsce idealne jak się patrzy. Skierował więc w tamtym kierunku kroki i dopiero będąc zaledwie parę metrów dostrzegł, że stolik był już zajęty... przez kobietę o równie ognistych włosach co płomienie kominka, a przynajmniej taka gra światła i cienia sprawiała takie wrażenie.

Nie miał zamiaru się cofać, tym bardziej, że butelczyna zawsze smakowała lepiej w towarzystwie. Podszedł zatem i z uśmiechem zapytał nieznacznie pochylając się ku nieznajomej.
- Może łyczka? Zawsze smakuje lepiej w przyjaznym towarzystwie..

Kobieta wzdrygnęła się słysząc głos niebezpiecznie blisko swojego ucha. Odruchowo sięgnęła po sztylet ukryty w cholewie buta, przeklinając się w myślach za brak uwagi. Szybkim spojrzeniem omiotła nieznajomego, sprawdzając jego uzbrojenie i postawę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał agresywnie, pozory jednak potrafiły mylić.
- Przyjaznym? Skąd pomysł że jestem przyjaźnie nastawiona? - spytała przyglądając się badawczo mężczyźnie.

Widać było, że zamyślił się na ułamek sekundy po czym spojrzał na nią ciepło
- [i]Siedzisz w oberży, miejscu osób względnie przyjaźnie nastawionych i jeszcze mnie nie uderzyłaś. - mrugnął do niej po czym uśmiechnął się przyglądając się z zaciekawieniem, jak by nie było pozwolił sobie dość blisko zbliżyć.
- Mam za sobą długą wędrówkę i mam ochotę się napić. Pijesz - zapytał bardziej retorycznie kątem oka dostrzegając jej dłoń w pobliżu sztyletu i bardziej widoczną butelkę na stole.

- Patrzę jak alkohol paruje - parsknęła, odsuwając stopą znajdujące się naprzeciwko krzesło - Siadaj, przecież Ci nie zabronię. Pij jak musisz, też nie będę nic mówić. Twoja sakiewka, Twój kac jutro.
Powróciła spokojnie do swojego kubka, ręce położyła na stole. Cały czas obserwowała nieznajomego, czekając na ewentualną próbę ataku. Rozluźniła się odrobinę, gdy takowa nie nastąpiła.

- Szkoda by było gdyby się zmarnowało, prawda? - odparł i z uśmiechem położył plecak obok, i rozpiął płaszcz po czym zawiesił go na krześle. Widocznie nie miał zamiaru siedzieć w mokrym.
- Na kaca trzeba mieć sposób. - powiedział i położył kubek na stole razem z butelką, wtedy zwrócił uwagę na drobny szczegół ledwie zauważalny w morzu płomienni na głowie kobiety... nieznacznie przebijające się szpiczaste, wydłużone końcówki uszu, ale pozostawił to bez komentarza.
- Długo w mieście? - zapytał nalewając do kubka gorzałę którą przyniósł i zaproponował jej ruchem butelki dolewkę.

- Dość, by wydać wszystko co miałam, narobić długów i jeszcze zalać gębę - odpowiedziała z uśmiechem, podstawiając swój kubek - Czyli jakby nie liczyć drugi dzień tu siedzę... chyba że wziać pod uwagę że przybyłam do miasta pod wieczór. Wtedy robi się niecałe półtora dnia, co też dobrym wynikiem jest. Wciąż nie wdałam się w żadną awanturę, strzał w kołczanie tyle samo mam, a nawet więcej, nikt mnie nie gania, konia widzia.. - zamilkła nagle, kręcąc głową. Westchnęła ciężko, przygryzając wargę. Znowu się zaczynało, nie powinna tyle pić - Nieważne, za dużo gadam. Już milczę, potrenuję trzymanie szczęk złączonych bo coś kiepsko mi to ostatnimi czasy wychodzi.

- Szkoda.. - odparł - ..brzmiało na bardzo ciekawą historię. Musiałaś już trochę pozwiedzać, prawda? - zapytał zaciekawiony i upił lekko gorzały ze swojego kubka. - Możemy się powymieniać historiami. To jak to było u Ciebie? - zapytał ciepło przyglądając się jej z zainteresowaniem.

Elfka zmrużyła oczy, nie przestając gapić się na mężczyznę spode łba. Systematycznie opróżniała kubek, aż w końcu naczynie pokazało dno, dopiero wtedy się odezwała.
- Dziwny jesteś - zaczęła, dolewając sobie wódki - Niby człowiek, bo jesteś człowiekiem. Wszystko na to wskazuje...tak sądzę. Zaczynasz gadać, wypytujesz o różne mniej lub bardziej istotne rzeczy. Jesteś delikatnie upierdliwy, jak kamień co się dostał do buta i uwiera w stopę. Jednak jeszcze nie powiedziałeś swojego imienia. Nie jest tak, że zawsze się przedstawiacie, nim zaczyna się potok pytań, a czuję się jak na przesłuchaniu u Inkwizycji?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko wziął głębszego łyka gorzały i odpowiedział
- Tak, to ja. Nie martw się, wątpię, żeby inkwizycja się tobą zainteresowała myślę, że stoimy po tej samej barykady.. - zresztą, to było coś czego miał zamiar się dowiedzieć - ..a i nie zawsze się przedstawiamy, ale dobrze Karl Heinhopf, cyrulik, a przynajmniej tak mówią. - puścił jej oczko poklepując młot u pasa po czym obie dłonie były już na stole z daleka od broni - Z kim mam przyjemność?

- Myślisz że jakbym była ściganym przez Zakon heretykiem to chlapałabym o tym jęzorem na lewo i prawo, każdemu napotkanemu człowiekowi zwierzając się przy wódce ze swoich diabolicznych planów podboju świata? - Kobieta pokręciła z politowaniem głową, unosząc kubek na wysokość oczu - Nie bój się, nie dostaniesz przy mnie wysypki, alergii, ani nie wyrosną Ci dodatkowe kończyny. Słudzy Sigmara mogą mieć do mnie tyle co do tej skorupy. Nie warty ich uwagi element dekoracji, wątpliwy ponad wszelką miarę, gdzieś tam się w tle przewijający. Nic poza tym, cyruliku. Dlaczego zakładasz od razu że masz przyjemność? Jeżeli rozbiję dzbanek na Twojej głowie, co wtedy powiesz? - skrzywiła wargi w uśmiechu nie pozbawionym odrobiny złośliwości, siedziała jednak dalej w tej samej pozycji nie wykazując chęci do ataku - Nemeyeth. Już drugi raz się dzisiaj przedstawiam, jeszcze w rutynę popadnę i zacznę wykrzykiwać swoje imię do każdej nowopoznanej osoby.

Patrzał rozbawiony na tyradę elfki starając się ocenić jej potyczalność według mu znanych kryteriów. Nie dość że otwarcie wypowiadała się o plugawości herezji i wymawiała święte imię Sigmara to jeszczę za ksztę godności nie miała... oprócz tej co przypisanej u jej rasy widział arogancji. “Długouche to długouche... niepoczytalne to ino” [i]
- Niech cię szlag kobieto... - odrzekł wyraźnie rozbawiony po czym upił łyk gorzały i uniósł kubek z nią na wysokość oczu obserwując ją znad kubka - Gardzisz swoim życiem? Cóż, niechaj Morr ma cię w swojej opiece Nemeyeth, bo zaczynam lubić ten twój cięty język.

- Gardzę? Po prostu fakty stwierdzam. W którymś miejscu rozminęłam się z prawdą i faktami? - westchnęła ciężko nie do końca rozumiejąc reakcję rozmówcy - Mówię jedynie to, co wszyscy i tak wiedzą. To nie grzech ani nic nieprawidłowego. Po co kulić się po kątach i udawać że nie ma tematu, skoro wiadomo jak jest. Niepotrzebne to tylko komplikacje, niedomówienia. Przynajmniej tak mi się wydaje...

- Masz całkowite rację, lepiej otwarcie mówić i nie udawać że nie ma się dodatkowej kończyny. Śmierć w końcu czeka za zakrętem, nie? Zresztą, co ja będę mówił... powiedz mi, kiedy ostatnio widziałaś zielone ścierwo?

- [i] No będzie pare dni temu, na brzegu rzeki leżało już od dłuższego czasu to i kolor zmieniło. A smrodu i robaków od groma było...często pytasz o zwłoki siedząc przy stole? Rozumiem, można mieć różne zainteresowania i pasje - [i] zaczęła drapać się nerwowo po nosie, szukajac dyplomatycznej odpowiedzi - ale czasami nie wypada wspominać o pewnych rzeczach bo to nie przystoi. Od czasu i miejsca zależy, nastroju słuchacza, jego doświadczeń. Nie lubię rozmawiać o trupach, śmierdzący to temat.

Uprzejmie pozwolił jej dokończyć obserwując ją cały czas uważnie.
- Cóż, miałem na myśli chodzące, małe, złośliwe, wredne i paskudne ścierwo zwane goblinoidem, ale skoro od razu poczytałaś to jako truchło... - uśmiechnął się szczerze - ...masz rację, dobry Zielony, to martwy zielony!
- Dlaczego pytam o tej pladze? Bo to idealny przykład, są, zabijają innych, siebie, giną od naszych i swoich mieczy, a jednak sporadycznie o tym mówimy, są częścią krajobrazu. Nie mówisz o rzece, chyba że zaczyna wylewać, lub coś się z nią dzieje. Po prostu, dlatego po co mówić o niektórych rzeczach kiedy wszystko jest w... ‘normie’?

- To dlaczego lubicie rozmawiać o rzeczach oczywistych? Ci Twoi “zieloni” byli, są i będą, po co temat drążyć? To jak z pogodą, co z kim gadam to wiecznie o aurze na zewnątrz rozprawia. Starzy ludzie w szczególności - Elfka zamyśliła się i zaczęła bębnić palcami o blat stołu - Leje to leje, świeci słońce to niech sobie świeci, zabronię mu? I jeszcze to narzekanie, bo na ulewę to w kościach strzyka...cieszyć się powinni. Jak boli, znaczy że żyjesz. Narzekanie nie ma sensu. Karl, proste imię, łatwe to zapamiętania. Nikt się nie myli wypowiadając je. Słyszałam już tyle wersji swojego że przestałam liczyć. Skąd pochodzisz?
Oparła łokieć o kolano i ułożyła podbródek na dłoni, intensywnie wpatrując się w oczy mężczyzny. Czekała.

- Widzisz, zrzędzenie starców nie jest takie złe. W Ostermarku, na południe od Kislevu i zbyt blisko Gór Krańca to za wiele ich nie ma. Przynajmniej nie miałem okazji spotkać. - uśmiechnął się zamyślony - Tutaj z kolei jest ich całkiem sporo. Jak to jest ze stron z których pochodzisz?

Zaśmiała się, jakby cyrulik opowiedział dobry dowcip.
- Starzy ludzie nie pływają na statkach i wszystkim możliwym bogom za to dzięki. Ominęła mnie zbyt duża upierdliwego pierdzenia za uszami. Tutejszych staram się unikać, nie dość że większość pluje na mój widok, to mam dziwną pewność że jakby byli młodsi, toby chętnie za widły chwycili coby przegonić chwasta sprzed swoich oczu. Ludzie ogólnie są dziwni...ale starzy to już istna zagadka. Z Tobą też tak będzie. Teraz milutki, do rany przyłóż, a ze te czterdzieści lat i Ciebie będzie nosić w kierunku wideł jak się spotkamy

- Sigmar, Sigmar wie.- wzruszył ramionami - Jeżeli Morr da mi przeżyć najbliższe lata wątpię by niosło mnie w kierunku wideł. - powiedział z uśmiechem. - Widzisz, bo z widłami jest tak, jak człowiek już zmęczony to wideł się chwyta, a że ostatnio często widywać na trakcie twoich pobratymców.... cóż, zgaduję, że w końcu uznaliście, że warto poznać Imperium w którym żyjecie, prawda? - Uniósł lekko kufel w geście toastu - Za udane współistnienie, niech Zieloni gryzą glebę.

Nie chciała wyprowadzać młodzieńca z błędu, nastręczałoby to potok niepotrzebnych pytań na które nie za bardzo chciał odpowiadać. Uniosła więc kufel i dopiła do końca w niemym toaście. Smętnie popatrzyła na pusty dzbanek.
- Dno widzę, oznacza to dwie możliwości. Albo kończę dzisiejszy dzień idąc o własnych siłach do pokoju, albo zamawiam jeszcze jedną butelkę. Druga opcja ma swoje minusy, możliwe że z powrotem a górę będzie mały problem, no i pewnie Ci wieczór popsuję. Ciężki ze mnie przypadek po pijaku. Chyba więc zakończę na chwilę obecną. - mrugnęła okiem i zaczęła podnośić się z miejsca.

- Naprawdę? Cóż, chcesz mnie skazać na samotną egzystencję przy stoliku? - powiedział ujmując butelkę gorzałki którą tak niedawno przyniósł i ledwie zdążył napocząć. “Ta kobieta cholernie du...” nie dokończył jednak w myślach ponieważ zdążył zapytać - To jak? Łyczek?

- Pamiętasz jak pytałam o rozbijanie dzbanka o Twoją głowę? Nie było to pozbawione sensu. Może i jesteś cyrulikiem, pozszywać rozbity łeb to dla Ciebie żaden problem - mruknęła podchodząc do Karla. Stanęła nad nim, lekko nieprzytomnym wzrokiem wodząc po jego twarzy - Tylko po co się wpędzać w kłopoty? Trzeba wiedzieć kiedy skończyć i odejść z godnością, nie chowaj urazy.

Pokiwał zadowolony głową, cóż, nie musiał nawet pytać, kobieta sama odpowiedziała mu na pytanie których nie zdążył zadać. Ha! Można by powiedzieć, że nawet mu zaimponowała. Mało kto potrafił przyznać się do swoich słabości i kontrolować je.
- Nemeyeth, chować urazy nie będę, albowiem żadnej nie mam. Nie bogowie mają Cię w swojej opiece. Obyśmy się kiedyś jeszcze spotkali - powiedział i wstał.
- Dojdziesz na górę? - zapytał. Elfka czy nie, podpity stan nie sprzyjał koordynacji ruchów.

Machnęła w odpowiedzi ręką, kierując się w stronę schodów. Nie takie rzeczy wyprawiała po pijaku, a w karczmie przynajmniej podłoga się nie kołysała...zbytnio. Trzymając się poręczy weszła na górę i zniknęła mężczyźnie z oczu.

‘Zrozum tu elfy..” pomyślał lekko kręcąc głową. “...kurde, albo ta gorzałka jakaś lewa bo kopie jak smok, albo to ja się odzwyczaiłem...”. Chwilę później korkując na nowo butelkę zakładał plecak i pakując wszystkie swoje rzeczy ruszył przed siebie do oberży w której się zatrzymał. To było gdzieś... tam...

* * *

Ostatni dzień 'wolności' był dla niego mordęgą. Mordęgą braku ran do opatrzenia, braku znajomych twarzy, braku celu i niedorzecznego szwędania się dla zabicia czasu po zalanych wodą ulicach zatęchłego miasta. Gdyby tylko lało mocniej raz jeszcze wszystkie rynsztoki które teraz i tak ledwo co znosiły ulewę, przepełniłyby się i zalały ulicę swą jakże kolorową zawartością. Jedyny plus tego deszczu widział w tym, że niedający się z niczym pomylić odór miast ustępował deszczu który łaskawie spłukiwał nieczystości i zwyczajowo unoszący się dym nisko gęsty dym z ulic dając przelotne uczucie świeżości.

Dzień ten, jak każdy dzień rozpoczął od modlitwy skierowanej do Sigmara o przewodnictwo, dłoń pewną i wolę niezłomną. Po czym odmawiając krótką modlitwę do Handerich'a obracając monetę między palcami prosił o łaskawość tego dnia który zamierzał spędzić na handlu, uzupełniając zapasy i szykując się do drogi.
Widocznie Pan handlu był z nim tego dnia pozwalając na kilka udanych prób zbicia ceny co go wyraźnie zadowoliło. Chociaż suma nie była wielka pozwoliło mu to na zakup który planował od dłuższego czasu, oraz.. na przepicie reszty z tego co utargował.

Wracając z karczmy do oberży w której się zadomowił myślał nad dniem jutrzejszym starając się wszystko spamiętać. Bogowie, dla każdego mieli swój plan i podłóg ich zamysłu świat ten był stworzony. Zaczął powoli dochodzić do wniosku, że wszystko to co dane mu było przeżyć, lata które spędził wśród kleru i wojska przygotowywały go na tą właśnie wyprawę. Jak każdego wieczora, nim udał się na spoczynek złożył modlitwę błagalną i dziękczynną Sigmarowi, oraz prośbę skierowaną do Morra o sen spokojny, by mógł z samego rana się przebudzić w pełni sił.
 
Dhratlach jest offline