Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2013, 17:33   #11
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Podróż przez góry była długa i męcząca. Z różnych powodów, czy to niebezpieczeństwa ze strony watach wilków czy z powody zagrożenia pogodowego, omijał główną drogę. Szedł inną, mniej uczęszczaną i znaną głownie krasnoludom z pobliskiej twierdzy, którzy regularnie korzystali z takiej drogi. Czasami nawet prowadziła przez ciemne krasnoludzkie tunele, które ułatwiały noclegi i zapewniały solidną ochronę przed dzikim zwierzem czy deszczem. Po tygodniu drogi poczuł zmianę ciepła. Schodził z gór więc robiło się coraz cieplej a przez to i nieco wygodniej, choć zabójca był przyzwyczajony do niskich temperatur to nieco wyższa była całkiem miłą odmianą, szczególnie dla krasnoludzkiego zabójcy, który gdy tylko mógł nie nosił żadnych zbędnych ubrań na torsie, głowie czy rękach dzięki czemu odsłaniał swoje pokryte różnymi, mniej lub bardziej dziwnymi, tatuażami. Większość z tatuaży, jakie nosił Korgan, nie przedstawiały tak naprawdę nic konkretnego. Były to czasami zawijane tatuaże, czasami coś prostego ale w całości komponowało się dobrze, nawet bardzo dobrze.

Gdy dotarł do miasta był już wieczór, dość późny wieczór, ale na całe szczęście Korgan zdążył wejść do miasta przed oficjalnym zamknięciem bram. Miasto cieszyło się nie najgorszą sławą nawet wśród krasnoludów. Były tu liczne fabryki, sklepy, zakłady, warsztaty, z których kilka było zarządzanych przez krasnoludy. Same miasto było dość gęsto zabudowane. Widać było w wielu miejscach spapraną i nie do końca przemyślaną ludzką robotę w architekturze. Wiele domów posiadało jakieś dobudówki, były w dziwaczny sposób łączone z innymi domami czy kamienicami. Na całe szczęście budynki mieszkalne nie były dość wysokie, liczyły co najwyżej do czterech kondygnacji, a przynajmniej takie widział zaraz po wejściu do miasta.
Nie marzył w tej chwili o niczym innym jak zimne piwo i kawał siennika, by odpocząć po niezwykle długiej podróży. Miasta nie znał, a przechodnie unikali go z przyczyn wiadomych, kto by chciał mieć jakiś interes do wytatuowanego krasnoluda na gołej klacie z pomarańczowym irokezem na głowie z wielkim toporem na ramieniu, mało by się takich znalazło. Ale w końcu przeszedł przez wielki most i dotarł do dzielnicy gdzie budynki wyglądały jeszcze gorzej niż na początku. Na dodatek na ulicy było brudno i śmierdziało nieco, ale przynajmniej było też mało wścibskich oczu.

Dotarł do karczmy, której latryna była niesprzątana całe wieki albo przynajmniej jeden mocny wieczór, bo smród walił od niej ogromny. Jednak klienci chyba nie narzekali i musieli ją odwiedzać, bowiem na ścianie karczmy obok latryny, gdzie niektórzy woleliby załatwić swoje potrzeby, widniało pewne zdanie, mówiące: Tą ręką, którą będę to zmywał, będę nalewał ci piwo. Bez wątpienia dawało do myślenia.
Wchodząc do samego budynku w tym samym momencie ktoś z niego wychodził. Gość średniej postury, który tego wieczora nie lał za kołnierz, jak wnosił Korgan po zapachu. Człowiek nie zszedł krasnoludowi z drogi, a ten drugi nawet nie myślał by zrobić inaczej. Stali chwilę w drzwiach.
- Z drogi, kurduplu - odezwał się zachrypłym głosem człowiek. Korgan zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia jak się skończy wieczór ale wiedział jak się zacznie.
Krasnolud popchnął z całej siły człowieka, tak że ten wpadł z powrotem do karczmy i walnął głową o podłogę. Coś tam nawet mówił pod nosem, ale Korgan to zignorował. W tym momencie spod ciemnego kąta wstało dwóch innych ludzi, którzy natychmiastowo podeszli do krasnoluda.
- W dupie ci się poprzewracało, popaprańcu? - odezwał się jeden. Był rudy, średniego wzrostu ale widać miał krzepę. Nie nosił żadnej broni, tylko rękawice zakończone metalowymi guzami - Włazisz do spokojnej karczmy i popychasz ludzi, bójki szukasz.
- Nie chciał zejść mi z drogi i nazwał mnie kurduplem. Chyba nie taka spokojna ta karczma. - odpowiedział spokojnie krasnolud
- Damy ci jedną szansę, - odezwał się ten drugi, najwyraźniej brakowało mu paru zębów - odejdź, bo może się to źle skończyć, kurduplu.
Korgan oparł swój dwuręczny topór o ścianę, przetarł pięści i ruszył w stronę ludzi. Nie brał pod uwagę tego że czuć było od nich piwskiem i dymem. Poleciał pierwszy cios w tego szczerbatego. Korgan wybił się w biegu i walnął człowieka w twarz, szczerbaty był teraz bardziej szczerbaty. Następny zaatakował rudy waląc pięścią w brzuch krasnoluda, ten nie zdążył uniknąć, dostał ale w odpowiednim momencie napiął mięśnie, co zabsorbowało nieco cios. Krasnolud zamachnął się celując w głowę rudzielca, trafił. Rudy dostał na tyle mocno że osunął się na ziemię, miał chwilowo dość. Szczerbaty wyciągnął w międzyczasie kastet i zaatakował nim Korgana. Krasnolud oberwał w łuk brwiowy, był rozcięty. Haragon wbiegł w niego głową uderzając w brzuch szczerbola. Ten próbował się bronić i nawalał z całej siły po plecach krasnoluda, ale był przygwożdżony i nie wiele mógł zrobić. Kurdupel, jak go przed chwilą nazwali, obalił szczerbatego a zaraz po tym poprawił kopiąc go butem w twarz. Obaj mieli już chyba dość. Pozbierali się z ziemi i nie mówiąc wiele odeszli, sepleniąc coś pod nosem.
- Psia jucha. - westchnął Korgan ocierając złamany łuk brwiowy - Może się zagoi - powiedział podchodząc do karczmarza, który swoją drogą był nieco... przejęty całą sytuacją. Oprócz nich w karczmie były tylko dwie osoby, z czego jedna chrapała głośno pod stołem a druga siedziała przy stole i piła powoli piwo.
- Piwa, karczmarzu. - powiedział krasnolud
- Nie ma. - odparł szybko łysawy gospodarz
- Jak to nie ma? Dla mnie nie ma? - zapytał zdziwiony
- Idźta gdzie indziej, tu nie ma.
Krasnolud splunął gęstą śliną zmieszaną z krwią.
- Mogę dać wam to - powiedział karczmarz wyciągając zza lady ogłoszenie.
- Co to ma być? - pytał lekko zdenerwowany
- Pytajta o Gerharda Bauera i Rodriga Eservauna Krainghorsta w karczmie „Pod Turem Hrabiego”. Szukają takich jak wy, mości krasnoludzie, do wyprawy.

***


Krasnolud wszedł do karczmy pewnym krokiem. Miejsce było dość ładne, ale nie robiło to specjalnego wrażenia na krasnoludzie. Nie był znawcą ani mody a i luksusy nigdy mu pisane nie były, jednak lepsza taka niż speluna. Wpierw rzucił spojrzeniem na zebranych. Nie było ich zbyt wielu, dlatego od razu podszedł do szynkwasu do karczmarza, który przysypiał akurat na jakowymś stołku. Widząc gościa podniósł się i burknął: -Dobry. co podać?
- Dobry. Na początek piwa. - powiedział oschle krasnolud
- Jasne po pensie, ciemne za dwa, krasnoludzkie ekstraciemne po pięć. Przy dwóch piwach placki gratis - odparł z większym entuzjazmem postawny człowiek, liczący chyba na mały dochodzik.
- Placki? A niech mnie, dobrze trafiłem widzę - odparł krasnolud nie kryjąc zadowolenia - W takim razie biorę ostatnią opcję.

Karczmarz wyciągnąwszy z trudem solidną beczułkę nalał dwa kufle pienistego napoju a po chwili jego pomocnik pojawił się z talerzyk pachnących placków. Wtedy padło oczywiście kolejne pytanie:

-Pokój może? Kąpiel? Coś podać jeszcze?
Krasnolud wpierw wziął pierwszy kufel i obalił go duszkiem, po czym stłumił beknięcie zasłaniając usta ręką.
- Ta, pokój by się zdał. Ale i jeszcze mnie coś interesuje - powiedział opierając swój wielki topór o szynkwas - Informacji mi trzeba. Podobno gdzieś tu można się zaciągnąć na pewną wyprawę, pewnie coś wiecie, co? - zapytał karczmarza
Ten, widać było, odpowiadał na to pytanie już tyle razy że jego twarz nawet rezygnacji już nie wyrażała...
- Się kąpią w pokoju, bo wody kazali nagotować, Kolacja na mój koszt i sobie poczekaj aż skończą - dodał z westchnieniem.
- Ha! - krasnolud uśmiechnął się - Więc dobrze trafiłem, dzięki. Poczekam - powiedział zabierając swój kufel i talerzyk z plackami a następnie zajął jakiś wolny stolik. Usiadł i tym razem delektował się smakiem piwa, które nie było takie złe jak myślał na początku.

Po kilku chwilach na jego stole pojawiła się i zapowiedziana kolacja w formie całkiem przyzwoitej zupy na kapuście. A po chwili kolejnej przysiadł się do niego niziołek z mandolą i zaczął się na niego natarczywie patrzeć.
Krasnolud w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na niziołka, był bowiem zajęty jedzeniem zupy, ale po czasie niziołek zaczął wydawać się podejrzany
- Czego? - zapytał łagodnie niziołka
- A nic, miłego towarzystwa szukam. Ponoć do tych na wyprawę niesie. Tylu ich tu przylazło żadnym pogadać okazji nie było tom podszedł jak pusto, ot co -wyjaśnił uśmiechnięty niziołek, ubrany barwnie, i obwieszony wszelkich szajsem w stylu dzwoneczków i wisiorków. - Ematuhal z Bretoni, do usług czcigodnego krasnoluda.
Khazad po raz kolejny uśmiechnął się tego wieczora. Spojrzał zza talerza zupy na niziołka
- Do usług? Rozumiem. Jeśli chcesz by towarzystwo było miłe to przynieś mi ten - krasnolud wskazał swym grubym placem na swój topór, stojący przy szynkwasie - topór.

Niziołek spojrzał za siebie, uśmiechnął się szeroko, odłożył mandole i ruszył w stronę lady.

Tam podniósł topór....zachwiał się, topór niemal mu wypadł lecz go podtrzymał...zachwiał się znowu …. i wywaliwszy się wbił go opodal głowy przysypiającego szynkarza.
Krasnolud wybuchnął śmiechem widząc kaleczącego się niziołka, tak że aż zupa wyleciała mu z ust na stół. Tymczasem gospodarz obudzony niespodziewanie chwycił niziołka za chabety i wywalił przez drzwi w deszcz. Rozejrzawszy się po sali wpatrywać zaczął się intensywnie w topór, blednąc solidnie.
Krasnolud spojrzał na karczmarza. Nie spodziewał się takiej reakcji. ~ Kto mi teraz topór przyniesie ~ pomyślał i wstał, bo jak widać mało było chętnych do tego, by samemu go zabrać i wrócić do zupy

Idąc do lady jego wzrok spoczął na szyi karczmarza, któremu zza koszuli wypadł na chwile jakiś wisior. Ten jednak szybko go schował i spojrzawszy na krasnoluda zapytał : - Toto pana?
- Co? - zapytał udając niewiedzę

Wtedy na schodach rozległo się głośne stąpanie. Na dół szedł,a raczej zeszły dwa znacznego wzrostu krasnolud ciągnące za nogi jakiegoś osobnika. Ciągnąc go za nogi ku drzwiom, ku zaskoczeniu obecnych na sali zresztą, nie zwracały uwagi właściwie na nic.
Krasnolud podniósł swój topór i spojrzał się dziwnie na krasnoludy i osobnika, którego ciągnęli
- To ochroniarze? - zapytał karczmarza

Karczmarz długo i intensywnie wpatrywał się w drzwi z otwartymi ustami.... w końcu otrząsnął się i spojrzawszy na krasnoluda wyjąkał: - Ta, tak jakby, wynajęta straż jakiegoś tego no, kapłana.
Krasnolud uniósł nieco jedną brew

Tymczasem do karczmy wróciły dwa krasnolud i zobaczywszy wpatrzonych w drzwi, zatrzymały się na moment. Jeden jakby namyślał się dłuższa chwilę, po czym spojrzawszy na rękę jakby na ściągawkę wywarczał do zebranych: - Ten, no. Ranald chroni.
Po czym ruszyli na górę. Karczmarz i pozostali goście momentalnie przestali się interesować zajściem.
- Co kurna? - zapytał nagłos krasnolud. Był w Imperium zbyt krótko by zorientować się dokładnie w jego działaniu i nie do końca wiedział dlaczego krasnoludy miały jakiś związek z Ranaldem.
- No mówię - wyjaśnił cicho barman czyszcząc nagle kufel - ochrona kapłana.Ponoć jakiegoś świętokradzcy szukali...i chyba znaleźli.
- Aha, no teraz wiem. - krasnolud machnął ręką - Sobie ochronę znalazł... ciekawe ile im płaci. - burknął pod nosem - A o coś pytaliście, karczmarzu?
- Nie, nic - odparł ten mając chyba dość kłopotów. Wtem po schodach znów zszedł krasnolud, acz tym razem inny, postawny, o potężnej czarnej brodzie. Razem z nim schodził człowiek w czerwonym mundurze. Karczmarz wskazał ich krasnoludowi głową - Tych szukasz.
Krasnolud odkiwał głową karczmarzowi następnie skierował swe kroki w stronę krasnoluda i człowieka schodzących ze schodów.
- Witam. - powiedział na początek - Jestem Korgan Haragon, słyszałem że werbujecie na wyprawę.
-Ano werbujemy -odparł krasnolud - Zgaduje że masz chęć wybrać się do Karak Zorn?
- O w mordę, nie licha wyprawa. Przecież to na drugim końcu świata jest. Myślałem o czymś bliższym, dlaczego tak daleko? - zapytał zdziwiony
- Po drodze czeka nas tez Karak Ośmiu Szczytów i Karak Drahz. Wróżby mówią że nadeszła pora. To początek wielkiej rekonkwisty - odparł krasnolud z dumą, prostując się.
- No dobra, a co nas czeka i ile macie już hołoty? - zapytał drapiąc się po pomarańczowej brodzie
- Najpierw to nas czeka pobór, najmujemy ludzi do zadań rekrutacyjnych i organizacyjnych. A później wojna. Wchodzisz? - zapytał człowiek, kładąc na blacie dwie karty papieru, pergamin i pióro.
- To co w ogłoszeniu pisane, prawdą?
- Oczywiście, słowo po słowie, klnę się na przodków - potwierdził krasnolud kiwając potakująco głową.
Korgan zmierzył ich wzrokiem. Na słowa człowieka może by nie poszedł ale potwierdził je krasnolud, a takie słowo o wiele bardziej warte.
- No, w takim razie wchodzę! - powiedział wyciągając dłoń do krasnoluda. Została ona niezwłocznie uściśnięta. Na blat zaś, kolo umowy trafił dziwny wisior w kształcie srebrnego liścia i sakiewka. - Sakiewka jest na koszty wstępne, wisior jest symbolem wyprawy - wyjaśnił człowiek.
Krasnolud zabrał sakiewkę i ubrał wisior. Niezbyt mu się podobał, przypominał elfi symbol, ale musiał to przeboleć.
- Co jeszcze powinienem wiedzieć? Kiedy ruszamy, gdzie się spotkać?
- Pojutrze, u drzwi Ratusza gdy zmrok zapadnie zbiórka, wtedy szczegóły - wyjaśnił ponownie krasnolud.
- W takim razie będę tam pojutrze. A teraz nie będę wam przeszkadzał i wrócę sobie do posiłku. - powiedział odchodząc od pracodawców. Ci zaś ruszyli na zewnątrz.

Po posiłku udał się na górę by nieco odpocząć. Przemył sobie jeszcze ranę i opatrzył prowizorycznie kawałkiem szmaty nasączonej gorzałką.
Następnego dnia Korgan miał ambitny pomysł na dzień. Wiedział że czeka go długa, a nawet bardzo długa wyprawa, w której pewnie nie będzie zbyt wiele czasu na picie, dlatego też ostatniego dnia postanowił zakupić się w dość spore ilości mocnej gorzały u karczmarza. Postanowił schlać się w trupa. Nie miał żadnych innych ani planów ani pomysłów a picie było dobrym wyjściem. Jednak picie samemu nie było takie ciekawe, jednak w końcu się przyzwyczaił i upił się. Z tego dania za wiele nie pamiętał a następnego już musiał wstawić się pod ratuszem, więc też tak zrobił, wypiwszy wcześniej kufel koziego mleka na kaca.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.

Ostatnio edytowane przez wysłannik : 09-07-2013 o 00:08.
wysłannik jest offline  
Stary 07-07-2013, 00:39   #12
 
MagMa's Avatar
 
Reputacja: 1 MagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie cośMagMa ma w sobie coś
Miriahia podziwiała miasto szeroko otwartymi oczami… wyglądało jak, jak… Nie odnajdywała odpowiedniego porównania, było inne niż wszystko co do tej pory widziała. Szokował ją panujący tu ruch, gwar… Różnorodność tłumu…
Nagle sam pomysł opuszczenia rodzinnych stron wydał jej się dość pochopny. Miała wrażenie, że nie może zaproponować potencjalnym pracodawcom nic, czego nie proponowaliby już inni, znajdujący się tu ludzie. Z drugiej strony, chciała jak najwięcej zobaczyć, chciała wejść w tą rzeczywistość pomimo licznych obaw.

Handlarze, z którymi tu przybyła, czuli się w mieście jak w domu. W tych spokojnych ludzi wstąpił duch walki, gdy tylko weszli w tłoczne ulice. Głośno zachwalali swe towary starając się zdobyć klientów. Nawet nie zauważyli gdy odłączyła się od nich zaciekawiona, na jednym z licznych skrzyżowań. Dość szybko zabłądziła w tłumie ludzi i plątaninie uliczek.
Próbując odróżnić jedne od drugich, zabłąkała się w pewnym momencie nad rozległy, zdawało by się, akwen wodny, otoczony pasem trawy. Była to największa i najbardziej pusta przestrzeń jaką widziała w mieście.

Nie była szczególnie zaniepokojona faktem, nierozpoznawania mijanych budynków, w końcu i tak nie wiedziała, gdzie chce trafić. Nie liczyła też na natychmiastowe odnalezienie pracy. Zresztą nieznane uliczki zbyt bardzo ją pociągały, by mogła skupić się na stojących przed nią zadaniach. Pomimo jednak tego, że miasto było tak niezwykłe i oczarowało ją, to ucieszyła się, gdy trafiła nad otoczony zielenią zbiornik. Wydawało się jej to miejsce bardziej przyjazne niż, tak obce dla niej gęsto zabudowane dzielnice miasta. Szybko ruszyła w kierunku, kusząco odbijającej słoneczne promienie słoneczne, wody. Stanęła nad rozległym brzegiem podziwiając rozciągającą się przed nią przestrzeń, by po chwili przyklęknąć i umyć skurzone dłonie.

Tu, po długiej wędrówce w uliczkach, nad tą spokojną, rozległą wodą po raz pierwszy tak naprawdę zatęskniła za domem. Do tej pory popychała ją do przodu ciekawość nieznanego, ale tu dotarło do niej, że nawet te fascynujące miasto nie jest w stanie przyćmić tego kawałka przestrzeni, na którym króluje natura.

Zaczął kropić deszcz. Najpierw z wolna, później coraz intensywniej. Krople uderzały raz za razem w taflę wody. Po chwili z bocznej uliczki wyrwał się biegiem wysoki mężczyzna w płaszczu, szczelnie zasłaniający się nim przed deszczem. Jakżeby inaczej, nie dostrzegłszy dziewczyny wpadł na nią. Oboje przewrócili się na niebrukowana ziemię. Mężczyzna podniósłszy się szybko podskoczył do dziewczyny by pomóc jej wstać:

-Panienka raczy wybaczyć, nie patrzyłem gdzie lezę odezwał się dźwięcznym głosem.

Nagły wypadek całkowicie ją zaskoczył. Gwałtownie wyrwana z zadumy, nie bardzo wiedziała co z sobą zrobić.

-Nic nie szkodzi - szeptała speszona - Na szczęście jest tu miękka trawa... Poradzę sobie... - szeptała dalej, wstać jak najszybciej. Jednocześnie nieco panicznie rozglądała się szukając, gdzie mogłaby się udać, przerywając niezręczną rozmowę. Dostrzegła pustą, szeroką drogę tuż obok. Wprawdzie nie miała pojęcia dokąd ona prowadzi, jednak i tak przecież nie miała konkretnego celu w swej wędrówce. Ta droga była dobra jak każda inna i tak nie byłaby tu w stanie nic odróżnić.

-W sumie, dobrze, że wyrwał mnie pan z zadumy, powinnam już wracać- rzuciła jeszcze i dość szybkim krokiem ruszyła w stronę zauważonej uliczki.

Decyzja była zdaje się szczęśliwa - wyłoniwszy się z uliczki dojrzała solidną, oświetlona ulicę a na przeciwko....pokaźną tawernę, z wielkim turem czy też żubrem wyrytym w drewnie. Widok zapraszająco wyglądającej tawerny mocno ją ucieszył. Pogoda nie zachęcała do dalszych wędrówek, i perspektywa schronienia w przytulnym miejscu była bardzo kusząca, a i tak musiałaby poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Czemu więc nie miała się zatrzymać tutaj? Z drugiej strony budynek wydawał się dość często odwiedzany przez podróżnych, a ona nie przywykła do tłumów jakie można było spotkać w tym zatłoczonym mieście..

Trochę niepewnie, ale z ulgą podeszła w stronę solidnych drzwi. Rozejrzała się wokół, by sprawdzić czy nikt jej nie widzi po czym zamknęła szybko oczy

-Ishernos proszę o twą łaskę - wyszeptała ledwo słyszalnym szeptem. Po czym otworzyła drzwi i wolno przekroczyła próg budynku rozglądając się.

Obszerna sala była jak na tą godzinę dość pusta, ot parę osób spożywało napoje czy posiłki przy swych stolikach. Barman przysypiał za ladą. Zobaczywszy gościa zapytał z daleka

-W czym pomóc? Co podać?
Dziewczyna uśmiechnęła się, podchodząc, (choć może co poniektórzy stwierdziliby, że raczej przemykała) w stronę pytającego mężczyzny.

-Aktualnie szukam jakiegoś noclegu- powiedziała, gdy znalazła się już blisko, po czym znacznie ciszej dodała - choć tak w ogóle to szukam jakiegoś zajęcia. Podobno to właśnie w tawernach najwięcej wiadomo o tym co się dzieje wokół

Teraz, gdy po dniu spędzonym na błąkaniu się w uliczkach stanęła tutaj, poczuła się trochę głupio, że przez cały dzień nie poświęciła nawet trochę uwagi by rozejrzeć się za potencjalną pracą. Owszem miasto było niezwykłe, ale przecież nie przyjechała tu tylko by je podziwiać.

Zaskoczyła ją pogodna odpowiedź
W takim razie zdaje się, że dobrze trafiłaś. Znajdzie się tu jakieś łóżko, a i szukają ludzi na pewną wyprawę - Karczmarz pokrótce opowiedział dziewczynie o dziwnych ogłoszeniach, które ostatnio pojawiły się na mieście i wskazał izbę w której miała spotkać potencjalnych pracodawców. Dziewczyna nie zastanawiając się ruszyła we wskazanym kierunku.
Fakt, że w przypadkowo odnalezionej karczmie może uda się znaleźć jej pracę, tak naprawdę nie zaskoczył jej zbytnio. Widocznie Matka jej sprzyjała.

To przeświadczenie, dodało jej nieco pewności, więc bez wahania zapukała do drzwi, a następnie pewnie przekroczyła próg. Stanęła na brzegu dość dużego pomieszczenia spoglądając na osoby znajdujące się w pomieszczeniu

Dobry wieczór – odezwała się jak zwykle dość cichym głosem, trochę speszona poważnym wyglądem człowieka i krasnoluda -Szukam pracy, a Panowie podobno szukają ochotników do jakiegoś zlecenia .

Krasnolud trochę nieprzychylnie zlustrował ją wzrokiem, ale po krótkiej rozmowie, w której wspomniała o swym doświadczeniu w leczeniu, zdecydowali się ją przyjąć. Postawiła, trochę niepewnie, trzy nieco koślawe krzyżyki w miejscu podpisu, po czym odebrała dość ciężką sakiewkę z zaliczką oraz dziwny, srebrny liść.

Oferta podobała się Miriahii. Zadanie mogło być ciężkie, ale przynajmniej mogła wykonywać pracę, w której dobrze się czuła i zapewniała zajęcie przez długi czas. Dodatkowo oczywistym plusem był fakt, że groziło jej spore wynagrodzenie. Wprawdzie zdawała sobie sprawę, z tego, że długa wyprawa z pewnością będzie niebezpieczna, jednak cóż pozostawało jej poza zdaniem się na łaskę Ishernos, a ta jak dotąd najwidoczniej sprzyjała w jej przedsięwzięciach Nagle to obce miasto wydało jej się całkiem przyjazne.

Ponieważ mocno odczuwała już zmęczenie postanowiła odpocząć tego wieczoru i dopiero w dniu następnym zająć się przygotowaniami. Szybko zasnęła po dniu pełnym wrażeń, a rankiem, udała się na miasto, by zakupić lecznicze zioła i parę drobiazgów przydatnych w podróży. Dzień szybko przebiegł jej na tych drobnych sprawunkach, także dlatego, że co chwilę zatrzymywała się zaciekawiona życiem miasta.
 
MagMa jest offline  
Stary 07-07-2013, 19:10   #13
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Dzień jak co dzień, miał już takich dni dość. Niby to było wczoraj jak pamiętał ten moment kiedy odchodził od swej dawnej kampanii. Jednak ścieżka sługi Sigmara, każdego z osobna wiodła w różne strony. Takie też były myśli chłopaka, choć raczej już mężczyzny dość postawnego przemierzającego ulice mieściny.

Od karczmy do karczmy, stragan, domek, i zajazd. “Jak ludzie tak mogą żyć?” było jedną z tych myśli które mknęły przez jego głowę kiedy natrafił na jeden z tych nie tak wcale samotnych słupów ogłoszeniowych rozsianych na placu... zaraz w sąsiedztwie dyb w które był zabity jakiś starszy jegomość w worku pokutnym.

“Ci którzy bluźnią przeciw bogom...” myślał czytając ogłoszenia, ot, dla wprawy, to dla zabicia czasu i wtedy to znalazł. Ogłoszenie które czuł że musi podjąć. Dlaczego by inaczej miał tą potrzebę odejścia z Kampanii w której tak długo zasiedział, dlaczego czuł że ma tu ostać jeżeli nie po to? Nie zwlekał, nie widząc ratunku dla duszy potępionej zakutej w dyby, ani żadnej innej interesującej ulotki czy ogłoszenia. O ile informacje i inne tam zawarte notatki mogłyby służyć za dobry punkt zaczepny w poszukiwaniu pracy najemnej, ruszył w kierunku wyznaczonym.

Sprawę zaginionych sierot z przytułku Shallyi, czy ludzi potrzebnych do ochrony karawany... tymi rzeczami, mogli zając się strażnicy miejscy. Jemu przyświecał cel. Cel który jawił mu się niczym kometa o dwóch ogonach rozpalająca serca wszystkich tych którzy w święte imię Boga Imperatora i których powinność służby wobec niego w jego zamyśle kierowała ku światłu. Miejscu wskazanym w ogłoszeniu.

Gdyby tylko nie lało, byłoby mu o wiele łatwiej, jednak była jesień, jesień cudów i żadna ulewa nie mogła go zatrzymać. W niecałe trzy obroty mniejszych klepsydr był na miejscu pod drodze zakwitając w kramiku halfińskiego cukiernika. Głód, głód był złym doradcą. Drzwi uchylił, opatulony w cięższy płaszcz z kapturem i szerokim kapeluszem wkroczył do środka zdejmując oba. Z szacunku dla domostwa jadła i napitku..


Karczma była murowana, postawna i ciepła. O tej porze sala była szczelnie wypełniona przedstawicielami wszelkich ras. Na podeście pod ścianą przygrywał minstrel zaś po sali w tą i nazad przedzierali sie służący roznoszący napitki i posiłki. Nad tłumem unosił się gwar. A sala była naprawdę duża. Jej całą jedną stronę zajmował szynkwas, z wyjątkiem kąta mieszczącego schody na górę i duże drzwi prowadzące gdzieś obok. Wykidajło przy drzwiach zapytał miarę nieburkliwie: -W czym pomóc?

Klaus się uśmiechnął swoim starym zwyczajem.
- Szukam mości pana Rodriga Eservauna Krainghorsta, słyszał waść może?- zapytał od ręki, znalezienie tego krasnoluda w hali byłoby nielada zadaniem, a skoro się ogłasza. Tak, takie myśli chodziły mu po głowie, a młot wesoło zwisał u pasa.
-Ehh. Kolejny. burknął ochroniarz -Obydwaj wyszli gdzieś. Musisz poczekać lub wrócić później. dodał już uprzejmiej.
Choć nie spodobał Karlowi ton wikidajła powstrzymał się na chwilę i dobrze uczynił. Gdyż wyraźnie w serce tego człowieka wkradło się zmęczenie, lecz wciąż ogień wiary się w nim tkwił i szanował ich braci.
- Zatem poczekam, jak mogę poznać kiedy przybędą? - zapytał spokojnie opierając dłoń pasie.
- Duży krasnolud, ceremonialny strój. Wieeeelgachna czarna broda. A z nim chodzi ten oficer. w takim czerwonym mundurze czy cuś. Bardzo trudno ich nie zauważyć. Chyba pytało o nich już... tu zamyślił sie na chwilę, pomagając sobie palcami -Będzie cosik tyle osób co miesiąc dni ma, nie?
- Każdy młot i topór. - odpowiedział - Dziękuję przyjacielu. -
Następnie ruszył w kierunku szynkwasu. Dobra dusza to dusza oddana Bogom, a ten poczciwy człek zasługiwał na piwo. Zaszczytni Ci którzy gotowi byli oddać życie sprawie.

Rozglądał się po hali szukając miejsca, gdzieś czekać trzeba było. Rozważał przy szynkwasie, wszystkich mieć w zasięgu wzroku, a że i pragnienie przy gasiło zaczął wzrokiem szukać nalewającego.
Po kilku chwilach, z racji tłumu, i przed niego trafił kufel pienistego płynu. -Podać cos jeszcze? usłyszał pytanie cyrulik.
- Co macie? - odpowiedział przez gwar wszechotaczający jedną dłoń na sakiewce trzymając.
- Kasza, mięsiwo, bulwy, może jakieś warzywa się znajdą zaproponował chłopak za ladą.
- Mięsiwo i jeszcze raz mięsiwo - odpowiedział z uśmiechem - Dużo pytało o tego Dawiego co się ogłasza? Jest tu ktoś z nich tutaj?
-Może być królik pieczony i chleb, za srebrnego. Piwo gratis. A tak to nie, chyba wszyscy się zmyli, i ci przyjęci i ci pognani precz. odpowiedział rozmówca, podając komus obok kolejny kufel.
- W ich sercach nie mieli Sigmara - odpowiedział dając srebrniaka.
-Może i Sigmara nie mieli, ja tam nie wiem. Większość to chyba naciągacze albo patałachy byli, cholera wie rzucił chłopak odchodząc w strone zaplecza.
“Naciągaczy to powinni w duby zakuć i na plac wystawić” dopowiedział w myślach obserwując barwną zbieraninę wewnątrz budynku. Jego myśli wędrowały w kierunku zamierzeń przyszłego króla. “Czyżby rzeczywiście zamierzał odbić twierdzę?” Drugim natomiast naglącym pytaniem było “Któż nie został pogoniony?”
Na tych rozmyślaniach upłynął mu czas oczekiwania tak na jadło jak i dłuższy, na powrót oczekiwanych. Kiedy w karczmie zdążyło sie wyludnić, a przestrzeń stała sie znacznie przystępniejsza do karczmy wkroczył barczysty krasnolud , zaś za nim wszedł wysoki oficer w czerwonym mundurze dragonów. Skierowali się oni do odległego konta sali i zamówiwszy szybko zaczęli cicho rozmawiać.
Czekał dość długo na ich powrót. Jadło którym była solidna porcja mięsiwa i dwa piwa zdążyła się skończyć i tylko pojawienie się oczekiwanych ‘gości’ powstrzymało go od zadania młodzikowi kolejnego pytania. Zajęci byli, odczekał więc chwilę. W środek rozmowy i nie odpowiedni moment wchodzić nie zamierzał, lecz skąd tu wiedzieć który moment jest odpowiedni?
- Powiadasz, że to do tych dwoje szanownych panów zwracali się ludzie? - zapytał ciszej chłopaka.
-Tak, do nich, już z tydzien tu siedzą zresztą, choć ludzi dopiero dziś przyłażą. rzucił ten, zaraz znów gdzieś ruszając.
Niedługo potem był już przy wspomnianych jegomościach. Choć rozmowa była krótka dowiedział się wszystkiego tego co potrzebował, a niewiele tego było. Tylko później jak udał się na spoczynek i przejrzał dokładnie umowę czytając ją ze dwa razy od dziobu po rufę na całej długości kilu doszły do niego słowa Khazada które wcześniej mu umknęły. "Pięćdziesiąt tysięcy Karli na łebka o ile Bogowie będą nam sprzyjali..." odkładając umowę, sakiewkę i srebrny liść, gwarant zapłaty na niewielki stolik obok. Uklęknął zdejmując koszulę i z symbolem Sigmara na szyi zaczął się modlić. Palce przesuwały się po trzymanym w dłoniach różańcu z szlifowanych kości palców pokonanych goblinów. Kość na każdego Zielonego, a wszystko to przeplatane mocnymi sznurami i zwieńczone srebrnym młotem. Pamiątka po służbie błogosławiona przez jego łaskawość opata Siegmurda Eisnhoffera. Kolejnej nocy nie mógł zasnąć i kolejnej nocy jak w każdą poprzednią modlił się do swego Boga o opiekę, przewodnictwo i o to, by mógł stać się narzędziem jego boskiej woli, jak i prośbę o wybaczenie dawnych słabości z którymi dane mu było się zmierzać.

* * *

Następny dzień spędził na wizytach w świątyniach różnych bogów prosząc o opiekę i ofiarując datki na rzecz świątyń. Wśród ofiar dla bóstw znalazła się między innymi wpłata na rzecz kuchni zupnej klasztoru Shallyi w dzielnicy portowej w formie ofiary z czterech kurczaków. Wśród danin znalazło się również 'przypadkowe' rozrzucenie łącznie z garści miedziaków w drodze między załatwianiem spraw z modlitwą w duchu do Randala o szczęście i pomyślność, oraz o to by ta danina trafiła do tych którzy potrzebowali jej najbardziej, oraz parę innych ofiar dla bóstw.

* * *

Lało jak jasna cholera. Karl wracał właśnie z wieczornego spaceru oczyszczającego umysł. Tak, choć nie mógłby tego nazwać spacerem. To miasto było nudne, zbyt nudne na jego gust i pora była się napić. Myśli wiodły do jednej z trzech oberży które zdążył poznać w okolicy, ale szybko zmienił zdanie i obrał kierunek do tej nieopodal wschodniej bramy.

Pogoda była jakby zaraz miało się zerwać niebo. Jakim cudem jeszcze nie było grzmotów nie wiedział, ale za to dzień prawie cały był w miarę przyjazny jak na jedną z jesieni. Wkroczył, trochę zbyt energicznie do środka oberży i nie rozglądając się skierował swoje kroki w stronę lady. Chwilę później z butelką gorzałki w dłoni rozglądał się po bywalcach. Miał dość, żołądek prawie pełny jedyne co chciał to zaszyć się w jakiś kąt i napić. Rozejrzał się dokładnie po hali szukając jakiegoś ciekawego miejsca.


Elfka siedziała w najdalszym kącie pomieszczenia, schowana częściowo za kominkiem. Rozkoszowała się chwilą spokoju w towarzystwie butelki gorzały. Może nie był to najzacniejszy trunek, ale klepał jak trzeba i za przystępną cenę go nabyła. Zwlokła się z góry dobre dwa kwandranse temu, dwa porządne kubki zdażyła już wypić. Siedziała w ciszy, lekko mętnym wzrokiem wpatrując się w płomienie buzujące w kominku. Myślała, układała w głowie plan na najbliższe pare dni, analizowała swoją sytuację kompletnie nie zwracając uwagi na otaczający ją świat.

Karl, cyrulik i pasjonat grzebienia z zawodu uśmiechnął się nieznacznie dostrzegając całkiem przyjemne miejsce ukryte za paleniskiem. Cisza, spokój, wszyscy na widoku. Miejsce idealne jak się patrzy. Skierował więc w tamtym kierunku kroki i dopiero będąc zaledwie parę metrów dostrzegł, że stolik był już zajęty... przez kobietę o równie ognistych włosach co płomienie kominka, a przynajmniej taka gra światła i cienia sprawiała takie wrażenie.

Nie miał zamiaru się cofać, tym bardziej, że butelczyna zawsze smakowała lepiej w towarzystwie. Podszedł zatem i z uśmiechem zapytał nieznacznie pochylając się ku nieznajomej.
- Może łyczka? Zawsze smakuje lepiej w przyjaznym towarzystwie..

Kobieta wzdrygnęła się słysząc głos niebezpiecznie blisko swojego ucha. Odruchowo sięgnęła po sztylet ukryty w cholewie buta, przeklinając się w myślach za brak uwagi. Szybkim spojrzeniem omiotła nieznajomego, sprawdzając jego uzbrojenie i postawę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał agresywnie, pozory jednak potrafiły mylić.
- Przyjaznym? Skąd pomysł że jestem przyjaźnie nastawiona? - spytała przyglądając się badawczo mężczyźnie.

Widać było, że zamyślił się na ułamek sekundy po czym spojrzał na nią ciepło
- [i]Siedzisz w oberży, miejscu osób względnie przyjaźnie nastawionych i jeszcze mnie nie uderzyłaś. - mrugnął do niej po czym uśmiechnął się przyglądając się z zaciekawieniem, jak by nie było pozwolił sobie dość blisko zbliżyć.
- Mam za sobą długą wędrówkę i mam ochotę się napić. Pijesz - zapytał bardziej retorycznie kątem oka dostrzegając jej dłoń w pobliżu sztyletu i bardziej widoczną butelkę na stole.

- Patrzę jak alkohol paruje - parsknęła, odsuwając stopą znajdujące się naprzeciwko krzesło - Siadaj, przecież Ci nie zabronię. Pij jak musisz, też nie będę nic mówić. Twoja sakiewka, Twój kac jutro.
Powróciła spokojnie do swojego kubka, ręce położyła na stole. Cały czas obserwowała nieznajomego, czekając na ewentualną próbę ataku. Rozluźniła się odrobinę, gdy takowa nie nastąpiła.

- Szkoda by było gdyby się zmarnowało, prawda? - odparł i z uśmiechem położył plecak obok, i rozpiął płaszcz po czym zawiesił go na krześle. Widocznie nie miał zamiaru siedzieć w mokrym.
- Na kaca trzeba mieć sposób. - powiedział i położył kubek na stole razem z butelką, wtedy zwrócił uwagę na drobny szczegół ledwie zauważalny w morzu płomienni na głowie kobiety... nieznacznie przebijające się szpiczaste, wydłużone końcówki uszu, ale pozostawił to bez komentarza.
- Długo w mieście? - zapytał nalewając do kubka gorzałę którą przyniósł i zaproponował jej ruchem butelki dolewkę.

- Dość, by wydać wszystko co miałam, narobić długów i jeszcze zalać gębę - odpowiedziała z uśmiechem, podstawiając swój kubek - Czyli jakby nie liczyć drugi dzień tu siedzę... chyba że wziać pod uwagę że przybyłam do miasta pod wieczór. Wtedy robi się niecałe półtora dnia, co też dobrym wynikiem jest. Wciąż nie wdałam się w żadną awanturę, strzał w kołczanie tyle samo mam, a nawet więcej, nikt mnie nie gania, konia widzia.. - zamilkła nagle, kręcąc głową. Westchnęła ciężko, przygryzając wargę. Znowu się zaczynało, nie powinna tyle pić - Nieważne, za dużo gadam. Już milczę, potrenuję trzymanie szczęk złączonych bo coś kiepsko mi to ostatnimi czasy wychodzi.

- Szkoda.. - odparł - ..brzmiało na bardzo ciekawą historię. Musiałaś już trochę pozwiedzać, prawda? - zapytał zaciekawiony i upił lekko gorzały ze swojego kubka. - Możemy się powymieniać historiami. To jak to było u Ciebie? - zapytał ciepło przyglądając się jej z zainteresowaniem.

Elfka zmrużyła oczy, nie przestając gapić się na mężczyznę spode łba. Systematycznie opróżniała kubek, aż w końcu naczynie pokazało dno, dopiero wtedy się odezwała.
- Dziwny jesteś - zaczęła, dolewając sobie wódki - Niby człowiek, bo jesteś człowiekiem. Wszystko na to wskazuje...tak sądzę. Zaczynasz gadać, wypytujesz o różne mniej lub bardziej istotne rzeczy. Jesteś delikatnie upierdliwy, jak kamień co się dostał do buta i uwiera w stopę. Jednak jeszcze nie powiedziałeś swojego imienia. Nie jest tak, że zawsze się przedstawiacie, nim zaczyna się potok pytań, a czuję się jak na przesłuchaniu u Inkwizycji?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko wziął głębszego łyka gorzały i odpowiedział
- Tak, to ja. Nie martw się, wątpię, żeby inkwizycja się tobą zainteresowała myślę, że stoimy po tej samej barykady.. - zresztą, to było coś czego miał zamiar się dowiedzieć - ..a i nie zawsze się przedstawiamy, ale dobrze Karl Heinhopf, cyrulik, a przynajmniej tak mówią. - puścił jej oczko poklepując młot u pasa po czym obie dłonie były już na stole z daleka od broni - Z kim mam przyjemność?

- Myślisz że jakbym była ściganym przez Zakon heretykiem to chlapałabym o tym jęzorem na lewo i prawo, każdemu napotkanemu człowiekowi zwierzając się przy wódce ze swoich diabolicznych planów podboju świata? - Kobieta pokręciła z politowaniem głową, unosząc kubek na wysokość oczu - Nie bój się, nie dostaniesz przy mnie wysypki, alergii, ani nie wyrosną Ci dodatkowe kończyny. Słudzy Sigmara mogą mieć do mnie tyle co do tej skorupy. Nie warty ich uwagi element dekoracji, wątpliwy ponad wszelką miarę, gdzieś tam się w tle przewijający. Nic poza tym, cyruliku. Dlaczego zakładasz od razu że masz przyjemność? Jeżeli rozbiję dzbanek na Twojej głowie, co wtedy powiesz? - skrzywiła wargi w uśmiechu nie pozbawionym odrobiny złośliwości, siedziała jednak dalej w tej samej pozycji nie wykazując chęci do ataku - Nemeyeth. Już drugi raz się dzisiaj przedstawiam, jeszcze w rutynę popadnę i zacznę wykrzykiwać swoje imię do każdej nowopoznanej osoby.

Patrzał rozbawiony na tyradę elfki starając się ocenić jej potyczalność według mu znanych kryteriów. Nie dość że otwarcie wypowiadała się o plugawości herezji i wymawiała święte imię Sigmara to jeszczę za ksztę godności nie miała... oprócz tej co przypisanej u jej rasy widział arogancji. “Długouche to długouche... niepoczytalne to ino” [i]
- Niech cię szlag kobieto... - odrzekł wyraźnie rozbawiony po czym upił łyk gorzały i uniósł kubek z nią na wysokość oczu obserwując ją znad kubka - Gardzisz swoim życiem? Cóż, niechaj Morr ma cię w swojej opiece Nemeyeth, bo zaczynam lubić ten twój cięty język.

- Gardzę? Po prostu fakty stwierdzam. W którymś miejscu rozminęłam się z prawdą i faktami? - westchnęła ciężko nie do końca rozumiejąc reakcję rozmówcy - Mówię jedynie to, co wszyscy i tak wiedzą. To nie grzech ani nic nieprawidłowego. Po co kulić się po kątach i udawać że nie ma tematu, skoro wiadomo jak jest. Niepotrzebne to tylko komplikacje, niedomówienia. Przynajmniej tak mi się wydaje...

- Masz całkowite rację, lepiej otwarcie mówić i nie udawać że nie ma się dodatkowej kończyny. Śmierć w końcu czeka za zakrętem, nie? Zresztą, co ja będę mówił... powiedz mi, kiedy ostatnio widziałaś zielone ścierwo?

- [i] No będzie pare dni temu, na brzegu rzeki leżało już od dłuższego czasu to i kolor zmieniło. A smrodu i robaków od groma było...często pytasz o zwłoki siedząc przy stole? Rozumiem, można mieć różne zainteresowania i pasje - [i] zaczęła drapać się nerwowo po nosie, szukajac dyplomatycznej odpowiedzi - ale czasami nie wypada wspominać o pewnych rzeczach bo to nie przystoi. Od czasu i miejsca zależy, nastroju słuchacza, jego doświadczeń. Nie lubię rozmawiać o trupach, śmierdzący to temat.

Uprzejmie pozwolił jej dokończyć obserwując ją cały czas uważnie.
- Cóż, miałem na myśli chodzące, małe, złośliwe, wredne i paskudne ścierwo zwane goblinoidem, ale skoro od razu poczytałaś to jako truchło... - uśmiechnął się szczerze - ...masz rację, dobry Zielony, to martwy zielony!
- Dlaczego pytam o tej pladze? Bo to idealny przykład, są, zabijają innych, siebie, giną od naszych i swoich mieczy, a jednak sporadycznie o tym mówimy, są częścią krajobrazu. Nie mówisz o rzece, chyba że zaczyna wylewać, lub coś się z nią dzieje. Po prostu, dlatego po co mówić o niektórych rzeczach kiedy wszystko jest w... ‘normie’?

- To dlaczego lubicie rozmawiać o rzeczach oczywistych? Ci Twoi “zieloni” byli, są i będą, po co temat drążyć? To jak z pogodą, co z kim gadam to wiecznie o aurze na zewnątrz rozprawia. Starzy ludzie w szczególności - Elfka zamyśliła się i zaczęła bębnić palcami o blat stołu - Leje to leje, świeci słońce to niech sobie świeci, zabronię mu? I jeszcze to narzekanie, bo na ulewę to w kościach strzyka...cieszyć się powinni. Jak boli, znaczy że żyjesz. Narzekanie nie ma sensu. Karl, proste imię, łatwe to zapamiętania. Nikt się nie myli wypowiadając je. Słyszałam już tyle wersji swojego że przestałam liczyć. Skąd pochodzisz?
Oparła łokieć o kolano i ułożyła podbródek na dłoni, intensywnie wpatrując się w oczy mężczyzny. Czekała.

- Widzisz, zrzędzenie starców nie jest takie złe. W Ostermarku, na południe od Kislevu i zbyt blisko Gór Krańca to za wiele ich nie ma. Przynajmniej nie miałem okazji spotkać. - uśmiechnął się zamyślony - Tutaj z kolei jest ich całkiem sporo. Jak to jest ze stron z których pochodzisz?

Zaśmiała się, jakby cyrulik opowiedział dobry dowcip.
- Starzy ludzie nie pływają na statkach i wszystkim możliwym bogom za to dzięki. Ominęła mnie zbyt duża upierdliwego pierdzenia za uszami. Tutejszych staram się unikać, nie dość że większość pluje na mój widok, to mam dziwną pewność że jakby byli młodsi, toby chętnie za widły chwycili coby przegonić chwasta sprzed swoich oczu. Ludzie ogólnie są dziwni...ale starzy to już istna zagadka. Z Tobą też tak będzie. Teraz milutki, do rany przyłóż, a ze te czterdzieści lat i Ciebie będzie nosić w kierunku wideł jak się spotkamy

- Sigmar, Sigmar wie.- wzruszył ramionami - Jeżeli Morr da mi przeżyć najbliższe lata wątpię by niosło mnie w kierunku wideł. - powiedział z uśmiechem. - Widzisz, bo z widłami jest tak, jak człowiek już zmęczony to wideł się chwyta, a że ostatnio często widywać na trakcie twoich pobratymców.... cóż, zgaduję, że w końcu uznaliście, że warto poznać Imperium w którym żyjecie, prawda? - Uniósł lekko kufel w geście toastu - Za udane współistnienie, niech Zieloni gryzą glebę.

Nie chciała wyprowadzać młodzieńca z błędu, nastręczałoby to potok niepotrzebnych pytań na które nie za bardzo chciał odpowiadać. Uniosła więc kufel i dopiła do końca w niemym toaście. Smętnie popatrzyła na pusty dzbanek.
- Dno widzę, oznacza to dwie możliwości. Albo kończę dzisiejszy dzień idąc o własnych siłach do pokoju, albo zamawiam jeszcze jedną butelkę. Druga opcja ma swoje minusy, możliwe że z powrotem a górę będzie mały problem, no i pewnie Ci wieczór popsuję. Ciężki ze mnie przypadek po pijaku. Chyba więc zakończę na chwilę obecną. - mrugnęła okiem i zaczęła podnośić się z miejsca.

- Naprawdę? Cóż, chcesz mnie skazać na samotną egzystencję przy stoliku? - powiedział ujmując butelkę gorzałki którą tak niedawno przyniósł i ledwie zdążył napocząć. “Ta kobieta cholernie du...” nie dokończył jednak w myślach ponieważ zdążył zapytać - To jak? Łyczek?

- Pamiętasz jak pytałam o rozbijanie dzbanka o Twoją głowę? Nie było to pozbawione sensu. Może i jesteś cyrulikiem, pozszywać rozbity łeb to dla Ciebie żaden problem - mruknęła podchodząc do Karla. Stanęła nad nim, lekko nieprzytomnym wzrokiem wodząc po jego twarzy - Tylko po co się wpędzać w kłopoty? Trzeba wiedzieć kiedy skończyć i odejść z godnością, nie chowaj urazy.

Pokiwał zadowolony głową, cóż, nie musiał nawet pytać, kobieta sama odpowiedziała mu na pytanie których nie zdążył zadać. Ha! Można by powiedzieć, że nawet mu zaimponowała. Mało kto potrafił przyznać się do swoich słabości i kontrolować je.
- Nemeyeth, chować urazy nie będę, albowiem żadnej nie mam. Nie bogowie mają Cię w swojej opiece. Obyśmy się kiedyś jeszcze spotkali - powiedział i wstał.
- Dojdziesz na górę? - zapytał. Elfka czy nie, podpity stan nie sprzyjał koordynacji ruchów.

Machnęła w odpowiedzi ręką, kierując się w stronę schodów. Nie takie rzeczy wyprawiała po pijaku, a w karczmie przynajmniej podłoga się nie kołysała...zbytnio. Trzymając się poręczy weszła na górę i zniknęła mężczyźnie z oczu.

‘Zrozum tu elfy..” pomyślał lekko kręcąc głową. “...kurde, albo ta gorzałka jakaś lewa bo kopie jak smok, albo to ja się odzwyczaiłem...”. Chwilę później korkując na nowo butelkę zakładał plecak i pakując wszystkie swoje rzeczy ruszył przed siebie do oberży w której się zatrzymał. To było gdzieś... tam...

* * *

Ostatni dzień 'wolności' był dla niego mordęgą. Mordęgą braku ran do opatrzenia, braku znajomych twarzy, braku celu i niedorzecznego szwędania się dla zabicia czasu po zalanych wodą ulicach zatęchłego miasta. Gdyby tylko lało mocniej raz jeszcze wszystkie rynsztoki które teraz i tak ledwo co znosiły ulewę, przepełniłyby się i zalały ulicę swą jakże kolorową zawartością. Jedyny plus tego deszczu widział w tym, że niedający się z niczym pomylić odór miast ustępował deszczu który łaskawie spłukiwał nieczystości i zwyczajowo unoszący się dym nisko gęsty dym z ulic dając przelotne uczucie świeżości.

Dzień ten, jak każdy dzień rozpoczął od modlitwy skierowanej do Sigmara o przewodnictwo, dłoń pewną i wolę niezłomną. Po czym odmawiając krótką modlitwę do Handerich'a obracając monetę między palcami prosił o łaskawość tego dnia który zamierzał spędzić na handlu, uzupełniając zapasy i szykując się do drogi.
Widocznie Pan handlu był z nim tego dnia pozwalając na kilka udanych prób zbicia ceny co go wyraźnie zadowoliło. Chociaż suma nie była wielka pozwoliło mu to na zakup który planował od dłuższego czasu, oraz.. na przepicie reszty z tego co utargował.

Wracając z karczmy do oberży w której się zadomowił myślał nad dniem jutrzejszym starając się wszystko spamiętać. Bogowie, dla każdego mieli swój plan i podłóg ich zamysłu świat ten był stworzony. Zaczął powoli dochodzić do wniosku, że wszystko to co dane mu było przeżyć, lata które spędził wśród kleru i wojska przygotowywały go na tą właśnie wyprawę. Jak każdego wieczora, nim udał się na spoczynek złożył modlitwę błagalną i dziękczynną Sigmarowi, oraz prośbę skierowaną do Morra o sen spokojny, by mógł z samego rana się przebudzić w pełni sił.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 09-07-2013, 22:08   #14
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Dwa dni po spotkaniach o pracę. Reiks Platz. Wieczór.

Ogne

Zmęczony nadmiernym relaksem Ogne spał twardo. Kamienny sen zapewnił mu tak potrzebny wypoczynek. Obudził się zadowolony i raźny. Spojrzenie na słonko – a raczej na ciemność która znalazła się na jego miejscu podpowiedziało mu że chyba jest wieczór. Tak więc wstał, rozprostował się i zebrawszy swoje rzeczy. Eee…coś było nie tak. To nie był jego worek. To w ogóle nie był worek, to była zwinięta szmata. Po chwilowym zastanowieniu do Norska dotarło co się właściwie stało, krótkie poszukiwania zaś, pozwoliły odkryć że sakiewek również już nie posiada. Ha, a obok siedział krasnolud.Właściwie dwa krasnoludy oraz wielki niedźwiedź. Zaczął kropić deszcz. Ogne ruszył władować swą głowę do fontanny by ochłodzić umysł i gardło.

Nemeyeth Ler’Hearv

Nemeyeth była w miarę trzeźwa. Bardzo wyróżniało ją to na tle reszty obecnych tego wieczora na placu. Tych bardziej rozrabiających, jak co noc, wygarniała Straż Miejska. Gdy dotarła na miejsce zebrania dostrzegła już kilka czekających osób, tudzież jakiegoś niedźwiedzia. Cóż…te krasnoludy…czekała.

Helvgrim Torvaldur Sverrison

Helvgrim rozsiadł się koło śpiącego człeka. Na słowa krasnoluda śpiący zareagował jedynie chrapaniem. Pozostawało siedzieć i czekać. Po jakimś czasie u stóp schodów stanął wielki niedźwiedź wraz z jakimś krasnoludem, który powitał Was słowami:

- Witaj. Też na Wielką Wyprawę? - zagaił - Zwą mnie Ragnar, Syn Ragniego, z klanu Galvlingów, z Angaz Krom w Górach Szarych. - rzekł powoli bez pośpiechu - A to mój wierny towarzysz i podopieczny Baragaz. Baragaz, przywitaj się.

Zdążyli porozmawiać przyjaźnie nim śpiący mężczyzna podniósł się i zaczął szperać po swych bagażach.

Victor Toten-Eroberer

Wędrówka Victora była spokojna. Dotarłszy na czas zdążył odpocząć i zebrać siły. Gdy wieczorem dotarł na plac, dostrzegł już większą grupkę: dwa krasnoludy, niedźwiedzia i coś pośredniego ochlapującego głowę w fontannie. Podszedł i oparłszy się o ścianę czekał. Obok niego stanęła elfka.

Ragnar Ragnisson, Ruppert, Robert Faubert Pappilion, Miriah, Karl Heinkopf, Korgan Haragon, Rose Meyer


Dotarli mniej więcej w tym samym czasie. Ich zdążył złapać deszcz.

Wszyscy

Niedługo później dotarł jeden z waszych pracodawców, Gerhard Bauer. Był ubrany w długi, już mokry płaszcz. Mówił krótko i treściwie.

-Zaczynamy pierwszy etap naszych przygotowań. Podzielimy was na trzy grupy i w takich składach skierujemy do wykonania pewnych zadań oraz nawiązania kontaktów.
Nemeyeth, panna Meyer, imć pan Pappilion oraz Ruppert
wymieniając wskazywał dłonią pozostałym – Udadzą się w okolicę Clemencau w Bretanni, tuż za górami Szarymi. Tam ruszą traktem południowym do ruin wioski Minc. To jakieś sto siedemdziesiąt mil stąd. Za piętnaście dni macie tam wyznaczone spotkanie. Zbierzecie relację od rozmówcy, odrysujecie co wam objaśni i wrócicie tutaj. Jakieś pytania?

Po pewnej chwili zmienił temat: - Co do pozostałych, podział wygląda tak, panna Natastasza wraz z panną Miriah oraz panem Toten-Erobererem udacie się Averheim, pogonić naszych dostawców. W tym liście macie dokładne wskazówki co i jak dodał podając Victorowi kopertę. –Mają nam nastarczyć wozów, beczek, most pontonowy i mnóstwo innego szajsu a nie dotarło nic.

I tym odpowiedziawszy ewentualnie zwrócił się do najliczniejszej grupy:
-Was czeka misja najtrudniejsza. Udacie się w góry Szare, do obozu orków opodal przełęczy Gragrut, zabijecie ich wodza i zabierzecie mu talizman który trzyma jako łup wojenny. Wiem że misja to ciężka, lecz kluczowa dla nas. Towarzyszyć wam będzie oddział oczekujący was we wsi Wurmgrube.

Trzy dni później:

Grupa Clemencau:

Sir Robert ciął najbliższego ze zwierzoludzi, odcinając mu łeb. Kolejny niemal wskoczył na niego lecz do ziemi przyszyła go strzała. Wiatr usunął chmurę kurzu, więc dojrzeć mogli swe własne otoczenie. Na polu walki leżało już pięciu napastników lecz kolejni szykowali się do walki. Z krzaków wyskoczyły dwa kolejne gobliny. Strzała jednego z orków musnęła dłoń szlachcica. Tenże orczycki łucznik nie powtórzył swego strzału, gdyż padł ogłuszony gestem guślarki. A walka trwała nadal…


Grupa Averheim

Victor wisiał na drzewie. Właściwie to na jego górnych konarach, a dziewczyny usiłowały wciągnąć go na górę. Wielki wilk skoczył na niego usiłując go zrzucić, lecz cios kijem zniechęcił go chwilowo. W końcu kapłan znalazł się na górze…ale wilki były tam nadal.


Grupa likwidacyjna

Karczma się paliła. Co i rusz któryś z obrońców strzelał z okna lub otworu strzelniczego lecz często i padał trafiony. Dało się słyszeć walenie toporów w drzwi…
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 09-07-2013 o 23:01.
vanadu jest offline  
Stary 10-07-2013, 10:06   #15
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Prawdziwy mężczyznę ucieszyłby się z wyboru, w którym przyporządkowano go do grupy z dwoma nadobnymi panienkami. Mógłby udowadniać swą męskość, popisywać się siłą, intelektem, wszystkim co było atrybutem mężczyzn. Prawdziwy mężczyzna by się ucieszył… Prawdziwy… Victor więc chyba takim nie był... Toten-Eroberer, który normalnie był spokojny, małomówny, odizolowany, przy kobietach czuł się niepewnie, bardzo niepewnie. Szczególnie przy tych żywych, bo z tymi, które odeszły już do ogrodów Morra, mniej. Tamte były spokojne, spokojne, jak i on.

Zadanie mu przydzielone też mu się wydało, jakby nie dla niego… W drodze wyobrażał sobie, że podąży od razu z wyprawą, że będzie odprowadzał ludzi przez Bramę, a nie robił teraz jako kurier. Cóż, jeśli jednak taka ma być teraz jego droga... Wszak chcieli mieć sługę Morra w słych szeregach, więc pewnie się on później, do wyższych celów, przyda… Na ten czas chwycił jedynie list, otworzył go, czytając informacje, jakie są w nim zawarte i schował go pod swe szaty. Nie odezwał się tradycyjnie żadnym słowem, jeno kiwnął głową, potwierdzając, że wszystko rozumie.


*** Trzy dni później ***


W końcu i on, z pomocą, wspiął się na drzewo. Całe szczęście zwierz go nie chapsnął, choć było bardzo blisko tego. Dwa przepasane miecze, które posiadał akolita, spoczywały wciąż poza jego dłońmi. Teraz jednak one na niewiele się zdadzą. Zdałby się łuk, którym przydałoby się ustrzelić zwierzaki. Wilki wyglądały na wygłodniałe, więc chyba szybko nie odpuszczą. Trzeba było sobie utorować drogę przez nie. Jedną ręką trzymając konar, drugą sięgnął po miecz. Jak któryś zwierzaczek wyskoczy na odpowiednią wysokość, Victor zdzieli go z całych sił.
 
AJT jest offline  
Stary 10-07-2013, 18:41   #16
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
<-<-|Nuln |->->


Był ptakiem. Chyba albatrosem. Nie. Zdecydowanie czymś mniej szlachetniejszym. Pospolitą mewą, jakich pełno w portach i na morskich wybrzeżach. Szybował wysoko ponad szarą, skołtunioną masą chmur, która przesłaniała mu wszelkie widoki. Ptasie oczy nie były w stanie przebić powłoki, zalegającej nad światem. Obniżył lot i z chmur wyłonił się pagórek. A nawet dwa pagórki. Identyczne, zaokrąglone, w kształcie idealnych kopuł. Każdy z nich zwieńczony był... Sutkiem. Olbrzymim, różowym sutkiem. Obniżył lot jeszcze bardziej i usłyszał głos. Za bardzo go nie rozumiał, ale był pewien, że to nie ludzie rozmawiają. Zdradzał ich akcent i imiona. Były dziwne. Zapatrzył się we wzgórza i przeleciał nad nimi zmierzając ku odległej ścianie lasu. Gęste poszycie zaległo w szerokiej dolinie, ale nim tam doleciał obraz zamazał się i wszystko skryło się znów za chmurami. Usłyszał dziwny głos. Odwrócił ptasią głowę i wysoko ponad sobą dostrzegł ogromną rybę, która wbrew logice szybowała po niebie. Ryba po raz kolejny, znów nie po rybiemu wydała odgłos. Brzmiał jak...

- Kurwa! Niedźwiedź – wrzasnął Ogne budząc się ze snu. Rzeczywiście tuż obok niego stał pokaźnych rozmiarów zwierz. Niezbyt przytomnie Nors chwycił za topór z zamiarem ubicia potwora, ale potknął się i rymnął na zadek, w to samo miejsce, z którego się zerwał. Dopiero teraz zorientował się, że miś ma obrożę, a łańcuch, do niej przymocowany spoczywa w ręce krasnoluda. Podrapał się po zawszonych kudłach, wyciągając jedno ze stworzeń tam żyjących i rozgryzł je w zębach. Sięgnął do torby i znów zaklął. Na kły Kharnatha! Został okradziony. Jakiś miejski ciul dorwał się do jego rzeczy, gdy spał snem zmęczonego człowieka i zapieprzył mu pieniądze i inne duperele. I to na schodach miejskiego ratusza! Ogne rozglądnął się uważnie, po raz kolejny lustrując krasnoludy. Przeszło mu przez myśl, że to one, ale zaraz odrzucił ten pomysł jako niedorzeczny. Krasnoludy były honorowe i prawe, tak mówiono. No chyba, że były to spaczone kurduple zamieszkujące na północy, ale te nie wyglądały na takie. Ogne wstał, szerokim łukiem omijając niedźwiedzia, patrzącego na niego łakomym wzrokiem i podszedł do sadzawki. Łeb napierdzielał go nieziemsko, więc polał się wodą, co znacznie poprawiło jego nastrój a pogorszyło prezencję. Teraz skołtunione włosy oklejały brudną, zarośniętą twarz, a z brody woda ściekała na ubrudzony kaftan. Ogne niezrażony wrócił na swoje miejsce, nie zaprzątając sobie więcej głowy skradzionymi rzeczami, które i tak nie były niemal nic warte i wyciągnął kawał kiełbasy. Popatrzył wrogo na niedźwiedzia, wcale nie mając zamiaru się z nim dzielić i zagryzł. Zaraz w jego ręku pojawił się dzbanek z ostro pachnacym płynem, którym zapił kiełbasę, tym razem posyłając wrogie spojrzenie krasnoludom, łasym z pewnością na jego gorzałkę.

- Ej, wy też na tą porąbana wyprawę za sto tysięcy monet? – zapytał wymachując nadgryzionym pętem podsuszanej. Porozglądał się na boki i zauważył parę interesujących person. Do takich oczywiście nie zaliczył rycerza, czy kolejnych brodatych ludzików, w tym jednego z irokezem na wygolonym łbie. I zabójca trolli się znalazł, ciekawe co zawinił, pomyślał, a jego wzrok prześlizgnął się po kapłanie i zatrzymał chwilę na zakapturzonej postaci z kijkiem. Ciekawe co to za obwieś? Dalej były panie i to na nich skupił uwagę. No nie do końca na nich, a raczej na ich tyłkach i cyckach, bo to go w kobietach interesowało. Wyjątkowo długo oglądał elfkę, bo takiej jeszcze w życiu nie widział i zaczął zastanawiać się jak to elfki robią. Może będę miał okazję sprawdzić...

Okazało się, że nie. Trafił do grupy składającej się niemal z samych krasnoludów. Poza nim, do brodatego ludu nie należał jeden mężczyzna i miś, ale on się raczej nie liczył, bo żarł z krasnoludzkiej łapy. To se podupczyłem, Ogne posmutniał wyraźnie i zapijając wódę słuchał co też mają zrobić. Z zawiścią patrzył na kapłana, bo trafił do grupy mającej łatwe zadanie, a do tego poza nim były tam dwie kobiety – jakaś Natatastasha, pewnie z Kislevu i Miriah, nie wiadomo skąd. Druga grupa też miała dobrze, trafił tam jeden krasnal, kapturnik i rycerz, którzy z pewnością będą mieli okazję skorzystać z wdzięków elfki. Tak, zdecydowanie Ogne się wkurwił. On se będzie mógł pojeździć na dyszlu i znów nabawić się odcisków. I do tego jeszcze orki, zielonoskóra zaraza. Na fiuta Shornaala, podpisał więc się zrobi.


<-<-|Karczma "Rozpruta Ciżma"|->->


Na Lanshora! Karczma płonęła, obrońcy padali jak muchy, nie wiadomo kto atakował, a nade wszystko, skończyło się piwo! Ogne był niepocieszony. Jego podły nastrój pogarszał fakt, że w karczmie był tylko właściciel. Żadnych dziewek służebnych czy córek karczmarza. Cóż za podłota!

- Jasne, jasne – mruknął tylko, gdy usłyszał rozkaz wydany przez krasnoluda. Cóż on se myślał, pokurcz jeden? To, że ma brodę, która mu jajca osłania, nie znaczy, że wszystko mu wolno. Ale poszukanie tylnego wyjścia było niezłym pomysłem, na który otumaniony alkoholem umysł Ogne nie wpadł sam. Z toporem w ręku ruszył na tyły budynku, jeszcze przez ramię spoglądając, kogo to obrońcy wpuścili do środka.

Gdy biegł ku tyłowi usłyszał głos karczmarza, usiłującego nabrać wody z beczki do podręcznego wiadra: - Gdzie!? Z boku, do kurnika
- To normalne w waszych stronach, że po nocach jacyś popaprańcy karczmy atakują? Kto to w ogóle jest? - zapytał w przelocie karczmarza. Miał zamiar dostać się do kurnika, stamtąd na zewnątrz i sprawdzić co się dzieje.
- Tak kurwa, codziennie - dogonił go czysty sarkazm karczmarza, gdy z barku otwierał drzwi i wpadał do ...no cóż, kurnika. Kury gdakały, pierze latało....Ot czysty burdel, jeno jebać nie było co.

Fajna okolica w takim razie, pomyślał Ogne. Wpadł do kurnika i zatrzymał się. Pierze latające wokoło oślepiało go i wciskało w usta. Splunął, trzepnął ręką jakąś spanikowaną kwokę i zagłębił się w cuchnącą ptasim guanem komórkę. Przeciskał się między grzędami, na których powinny siedzieć kury zamiast właśnie wpadać mu pod nogi, kierując się do przeciwległej ściany. Tam, wedle wszelkich prawideł sztuki budowania kurników, powinno być wyjście.

Miał racje było. Otworzył drzwi by wyjrzeć. Przed drzwiami bylo pusto, zaś gdy rozejrzał się dokładniej dostrzegł kilka postaci znikających w krzakach. Dochodził go duszący zapach dymu.
- Się tutaj zjaramy - mruknął pod nosem. Starał się przypatrzeć, kto znika w krzakach. Prawdopodobnie byli to napastnicy, ale chciał mieć pewność. Chwilę potem zadarł głowę do góry, oceniając rozmiary pożaru. Stał i wpatrywał się w ogień z fascynacją. A stary Stukill, jego ojciec zawsze mówił: Nie gap się w ogień, ćwoku, bo po nocach sikał będziesz. Sprawdzało się przy ognisku, ale gdy płonął jakiś budynek, świątynia lub fort puszczony z dymem przez łupieżców, wówczas było to bardziej ekstatyczne uczucie.

Napastnicy...,tak to chyba byli oni. Kim byli? Dobre pytanie. Dach na szczęście nie palił się całkiem a w jednym miejscu, widać mokrym gdyż nie rozprzestrzeniał się tak jak mógł.

Nors wrócił do wnętrza karczmy tą samą drogą, przez kurnik. Tym razem bez pośpiechu, pozwolił sobie nawet na podebranie kilku jajeczek. Będą na śniadanie jak znalazł.
- Szybko ugasisz, w jednym miejscu się kopci - powiedział karczmarzowi, ignorując jakiekolwiek prośby o pomoc. W końcu był tu gościem. Gdy wrócił do izby biesiadnej, było po walce. Wszędzie pełno krwi i trupów. Jak w domu.
- Uciekli - powiedział tylko i klapnął na swoje miejsce. - Kto to w ogóle był?
 

Ostatnio edytowane przez xeper : 10-07-2013 o 23:12.
xeper jest offline  
Stary 10-07-2013, 23:18   #17
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Knia żesz ty w pysk mego dziada. Heinhopf, jak topory uderzą w odrzwia to otwieraj je... nie oponuj. Zamknij je zaraz potem, będziesz wiedział kiedy! - Sverrisson krzyczał, komenderował i działał, liczył na to że inni wysłuchają. - Herr Ogne, poszukaj że jakiej drogi wyjścia z tego pieca... Ragnar, Korgan... szykujcie topory... wiecie co robić. - Helvgrim złapał za jedną z ciężkich drewnianych ław i szykował się do zaparcia nią drzwi. Gdy topory po raz kolejny zagłębiły się w drewnianym portalu, Helv był gotów, ryknął tylko potężnie. - Teraz człecze... drzwi!
Treser kiwnął głową i z ponurą miną niczym rzeźnik, któremu próbuje wysmyknąć się zdobycz stanął z boku razem ze swoim podopiecznym niedźwiedziem. Misiek był wielce zaniepokojony, ale to że krasnolud dobył topora oznaczało, że zwierzak dostanie okazję do wyładowania swojej frustracji.
Heinhopf za daleko do drzwi miał ale stojacy koło nich chłop jakowys z pałą z ratunkiem pośpieszył i zawarcie odwalił. Po chwili do sali wpadli dwaj przysadziści faceci z toporami, jeno w koszule i hajdawery ubrani.
I jeb z toporka! Ragnar łupnął pierwszego, zaś Baragaz poprawił machnięciem łapy.
- Chapaj topora, brudasie.- huknął krasnolud.
- Zamykać drzwi! - Znów ryknął Helv i ruszył z ławą. Mógł przebiec po tych którzy wpadli do środka, mógł ich roztrącić, było mu obojętne. Ważne by podeprzeć drzwi albo wbić drewniany taran z ławy w kolejnych wrogów.
Drzwi faktycznie zawarły się, mimo iż chłop to zyniący mal z tym małe trudności. Helvgrim tratował wszytsko na swej drodze, miś i jego pan z trudem, instynktem albo słuchem wiedzeni, odskoczyli na boki. Obydwaj napastnicy nie zdołali powtórzyc tego wyczynu - ława powalila ich na ziemię. Tymczasem jeden z chłopów zgromadzonych w karczmie, a przynajmniej z tych żywych, wychylił sie oknem by dźgnąć kogoś widłami co to je trzymał niewiadomo czemu karczmarz za ladą i zwalił sie do środka z bełtem w czole.
Wykorzystując okazję krasnolud i miś rzucili się na jednego ze zbójców z oddzielenia mu głowy od torsu.
Ten do którego doskoczył krasnolud już nie dychał, miś zaś machnąwszy potężnie, przebijając łapą na wylot jego klatke piersiową i grzeznąc łapą w niej.
Krasnolud tylko nadepnął na trupa, aby pomóc misiowi z oswobodzeniem łapy.
- Dobry Baragaz... ale oni nie są do jedzenia. - pochwalił niedźwiedzia Ragnar
- Żywcem go kmiota... żywcem. - Krzyczał Helv przez ramię. Blokował w ten czas drzwi ławą.
Łupanie w drzwi jednak ustało. Zrobiło się....cicho. Żywy napasnik rzucił się z wyciem na znajdującego się tuz obok niego misia, lecz jego cios nie dotarł do celu. Rażące pudło połamało ostrze jego topora i podłoże.
- Ej ty! Masz coś do mojego miśka?! - Ragnar, rzucił się na bandziora i chwycił go chwytem zapaśniczym.
Coby dziada unieruchomić i spacyfikować.
Ten zaś począł sie wyrywać, krzycząc przeraźliwie: -Krwiii, krew, bóg chce krwii. Nie udało mu się jednak wyrwać.
- Krew... to tylko dla Grimnira, łajzo! - treser zaczął naciskać na swoją ofiarę, aż gnaty zaczęły trzeszczeć - Khorne idzie dzisiaj spać o suchym pysku!
-Dawi, zostaw proszę heretyka... koło go przekona! Zakon Płonącego Ognia się nim zainteresuje... i moje skalpele. - odparł z uśmiechem rzadko spotykanym na jego ustach.. nieprzyjemnym podczas gaszenia ognia.
Helvgrim w tym czasie podszedł do okna i wyjrzał przez nie ukradkiem. - Gówno widać. - Przeklął, ale wciąż się rozglądał.
Wydawało się być pusto. Właściwie na pewno. Dostrzegł znikającą w oddali postać. W drzwiach pojawił sie Nors.
- Uciekli - powiedział tylko i klapnął na swoje miejsce Nors. - Kto to w ogóle był?
- … a cholera wie. - Odpowiedział na pytanie norsmena krasnolud. - Jedno jest pewne, ten gagatek nam tu zaraz wszystko wyśpiewa. Prawda? - Tym razem Helv zwrócił się do leżącego na ziemi mężczyzny.
Treser niedźwiedzi zrobił smutną minę i poluzował trochę chwyt.
- Mów zasrańcu, albo umrzesz nie przelawszy ani kropli krwi. - mruknął do niego Ragnar - Baaaaardzo haniebna śmierć dla takich jak wy.
-Szlachetny Dawi.. mogę?- zapytał przyjaźnie krasnoluda wyjmując niewielki zakrzywiony nóż o cieńkim ostrzu podchodząc do heretyka.
Zapowiadało się ciekawe widowisko. Ogne przysunął ławę nieco bliżej, żeby nie stracić nic z pokazu tortur.
- Obstawiamy ile wytrzyma? – zapytał.
- Głupcze... to khornita do cholery albo inne pokrewne ścierwo. Od nacinania i puszczania krwi tylko w gacie ze szczęścia zrobi. - mruknął krasnolud.
Czasami... trzeba nagiąć trochę reguły.. - odpowiedział patrząc z obrzydzeniem na khornitę.. - Jak by nie było, interesuje ich tylko krew prawda? Nie ważne kogo..
- Har har har...chyba niedługo, co? Stawiam złocisza że nie dłużej jak ćwierć kolejnej godziny. - Helvgrim odpowiedział Ogne, ale zaczął obawiać się o swoje złoto, bo kultysta muskulaturę miał rzeźbioną bogato, a norsmen na khazadzkie złoto pewnie był chciwy.
Słuchaj suczy synu.. - wysyczał gładząc brzegiem ostrza skórę więźnia -Trafisz do swojego boga, jak przez kilka dni nie przelejesz ani kropli krwi...? Twój mizerni panulek byłby zawiedziony, co?- odłożył wąskie ostrze na bok.- Już wiem... poślemy Cię do Slaanesha..
- Masz zamiar go wyruchać pogrzebaczem? - zaproponował rozochocony Ogne.
- Pieńka z paleniska mu w dupsko wsadźmy! - dodał krasnolud zaciskając mocniej na chaosycie chwyt.
 
Stalowy jest offline  
Stary 11-07-2013, 18:16   #18
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Khornita zaczął jęczeć intensywniej i wyrywać się. Lecz nic to nie dało.
-Moge Ci oszczędzić tej hańby... twój bóg... wyobraź sobie jak się od Ciebie odwraca kiedy twoja dusza wędruje do pana rozkoszy... wystarczy że odpowiesz prawdziwie na moje pytania... zapewniam cię... krew się poleje. - Powiedział unosząc ostrze na wysokości oczu heretyka lecz poza jego zasięgiem i zacząl je powoli obracać.
- Ilu was jest? Gdzie macie obóz?- zarządał cyrulik.
- Pięęciu... wyjęczał ten -Znaczy teraz to czterech nas jest poprawił sie patrząc na rozplaćkane prez niedźwiezia zwłoki. -Nie ma obozu, jedzenia szukalim
- Trzeba było borówek i grzybów nazbierać, a nie na porządnych ludzi napadać. Zresztą tu już nic nie ma poza jajkami, bośmy wszystko wyżarli - Ogne nie mógł powstrzymać złośliwego komentarza.
-Skąd jesteście, znacie innych kultystów? Guślarzy, czarnoksiężników? - kontunuował przesłuchanie rozkazującym tonem męzczyzna
- Nieee...my sie odłaczyli. Od wyprawy. I sie trzecie miesiąc tułąmy wyjakał.
-Gdzie!? Wyruszała!? Wyprawa!?!? - wykrzyczał wściekły na jeńca cyrulik
Jeniec aż próbował się cofnąć i wyjęczał tylko: -My z lordem Archontem na Middeheim szli
-Gdzie mieliście obozy, kto z miejscowych was zaopatrywał - zapytał chłodno Karl
Ogne ziewnął, przesłuchanie robiło się nudne. Złapali jakiegoś heretyckiego półgłówka, co to nawet stron świata nie znał. Norsmen wstał i poszedł szukać karczmarza. Może znajdzie się jeszcze jakieś piwo.
- Nikt, na traktach rabowalim i domy pojedyńcze. Pod Praaag my szli by się z naszymi zebrać. jąkał się dalej khornita. Norsmen zas dostrzegł samotne piwa stojące na wpół puste na stołach. Ogne chwycił bezpański kufel i osuszył go.
- Panowie, komu zaschło w gardzieli? Tutaj darmowe pieniste dają - krzyknął do zajętych intelektualnym poniżaniem jeńca towarzyszy.
-Byliście... zwykłym mięsem armatnim niegodnym łaski waszego plugawego boga. Nie martw się dotrzymam obietnicy... ale nie mówiłem że to będzie twoja krew. Ciebie spalimy. Jesteś bezużyteczny, a twoją czaszkę zgnieciemy w pył tak że nie znajdzie się u tronu. - powiedział tylko cyrulik przyglądając się z pogardą khornicie.
-Bla bla bla... - warknął krasnolud.
- W dupsko... sromotniku ty zasrany, żeś się musiał wygadać tak szybko. - Sverrisson kopnął więźnia w brzuch i podszedł do stołu przy którym siedział Ogne. - Złoto jest twoje. Wygrałeś uczciwie. - Helv wyciągnął wspaniałą, krasnoludzką monetę i położył na stole przed norsem.
Ogne z chytrym uśmiechem zabrał pieniądz, przyglądając mu się uważnie. Potem podłubał w nosie i schował monetę za pazuchę. Zadowolny sięgnął po kolejne darmowe piwko. - Do usług.
Treser niedźwiedzi westchnął, wziął głęboki oddech, napiął muskuły.
Po sali poniosło się paskudne trzaśnięcie. Moment później khornita osunął się na podłogę.
- Wstawaj kuzynie. Uścisk masz nie gorszy niż Baragaz. - Helv podał dłoń Ragnarowi by pomóc mu wstać z podłogi.
- Pożar ugaszony? Kurde... więcej piwa. I trzeba pochować ludzi jakoś, albo ich chociaż złożyć i wznieść toast za ich poświęcenie. - rzekł krasnolud przyjmując pomoc od Helva.
- Tak panie, już sie nie jara. Kurwa ich mać, nawet podpalać nie umieli karczmarz splunął myjąc ręce w resztach wody z beczki. Pożaru.już nie było.
Karl spojrzał jaz jeszcze na heretyka i ruszył w kierunku pierwszego z poległych chłopów klękając przy nim i zamykając mu oczy dłonią. - Niech Morr ma cię w swojej opiece synu Sigmara... - Sięgną po sakiewkę i wyjął z niej dorobek życia chłopa, jeden pens i pół z czego cały położył w ustach nieszczęśnika mówiąc -Niech pan przyjmie cię do swego królestwa.. - Broń chłopa, pałkę zaledwie Karl położył na piersi chłopa, a następnie położył jego dłonie na niej, tak by mógł odejść do królestwa walcząc. Po czym wstał i odprawił skromny rytuał nad drugim poległym zabierając jedynie bełt i strzałę, przyczynę ich śmierci.
Ogne podszedł do zabitego heretyka-matołka i zaczął przeglądać mu kieszenie. Od krasnoluda wygrał złotą monetę, ale i tak więcej nic nie miał, więc wartało sprawdzić, a Karl już grzebał w sakiewkach wieśniaków, którzy bohatersko oddali życie. Z woreczka znalezionego przy zwłokach wysypał na rękę dwa pensy, odgryzione ucho i jedenaście zębów.
- Fiu, fiu - aż gwizdnął z podziwu nad obfitością łupów. Zęby schował do kieszeni kaftana, podobnie jak pieniądze. Zastanawiał się co zrobić z uchem. Może nawlec na sznurek i nosić jak naszyjnik, albo podarować tej elfce, co mu się spodobała. Dzikuska z lasu z pewnością doceniłaby taki dar. Ostatecznie zdecydował jednak zrobić większy użytek z małżowiny.
- Hej, misiu. Masz, pożuj sobie! Nagroda za dobrą robotę [i/]- wskazał na zakrwawionego trupa drugiego heretyka.
- Te... - warknął groźnie Ragnar -
Nie będziesz mnie tu Baragaza ścierwem karmił. Jeszcze jedna taka próba a sam będziesz ich żarł,[/i]
Misiek nawet nie zwrócił uwagę na zaczepkę. Z miski pił sobie spokojnie piwo.
- Nie, to nie - odburknał Ogne robiąc obrażoną minę i zabierając ucho. W takim razie zrobi z niego naszyjnik dla elfki. Nachylił się i szepnął do małżowiny. - Hej... Słyszysz mnie? Jest tam kto?
Odpowiedziała mu cisza. Wtem przed karczmą dało sie słyszeć konie.
Balwierz chwycił za młot i ułożył w pozycji oczekującej, następnie przylgnął do ściany nasłuchując.
Rozległo sie łomotanie do drzwi. -Otwierać.
- Ktoś ty? Przedstaw się. - Sverrisson zagaił do natarczywego gościa, stojącego za drzwiami.
- Słudzy księcia pana! odparł głos.-Otwierać , lub kura puścim, a nie na zimnie nas kurwa trzymacie
- Nie zjara się! - odkrzyknął Ogne. - Przed chwilą heretycy próbowali! Dach cały mokry od wody!
- Że kurwa co? Jak to kurwa heretycy łupanie w drzwi ustało -Wpuszczaj
-Karczmarzu, puszczać? - zapytał Ogne właściciela oberży, wciąż trzymając w dłoni odgryzione ucho. - Wiecie, to może być podstęp.
- Puszczajcie.. odparł powoli karczmarz -Tamci na to za głupi chyba
Karl kdwiesił młot. To byli swoi, zmęczeni podróżni którzy w tą ponurą porę prybywali z opóźnioną odsieczą.
Ogne omijając szerokim łukiem niedźwiedzia i jego tresera, przechodząc ponad trupami, dotarł do zatarasowanych drzwi. Odwalił ławę i uchylił odrzwia, stając tak, aby nikt z zewnątrz go nie widział, a tym bardziej nie ustrzelił. - Trochę tu bałaganu, ale mieliśmy gości...
- Właźcie... słudzy... księcia. Droga wolna. Dorzucił khazad o blond brodzie.
Faktycznie po chwili do budynku weszło trzech zbrojnnych. Karczmarz wyjaśnił co sie stało, oni zas dokonali na nim pewnych rekwizycji. Zaś obecnych w karczmie pochwalili i nagrodzili flaszą gorzałki gospodarza....po czym grzecznie zasugerowali dalszą jazdę.
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 11-07-2013 o 18:25.
Dhratlach jest offline  
Stary 13-07-2013, 20:40   #19
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Ragnar, khazad z Gór Szarych, pan niedźwiedzia Baragaza. Dobrze się ten krasnolud zapowiadał. Sverrisson polubił tego wesołka od razu. Piwa nie żałował ni sobie, ni niedźwiedziowi, ni kuzynowi z gór Skadi. Zatem dobry z nigo musiał być kompan. Tak też w rzeczywistości było. Wkrótce po tym jak Helv podpisał dokument wiążący go z królem Rodrigiem, oraz po tym jak na placu przed ratuszem poznał Ragnara, a także najbliższy cel wyprawy w ogromnym dziele khazadzkiego władcy... Helvgrim ruszył w towarzystwie tresera z Angaz Krom, cyrulika Karla Heinkopfa, człeka z Norski o imieniu Ogne oraz zabójcy bestii... khazada o splamionym honorze, ale wielkiej odwadze... Korgana Haragona, niezbyt gadatliwego górskiego wojownika. Celem ich wędrówki była przełęcz Gragrut, w Górach Szarych, musiało to być gdzieś w pobliżu rodzinnej twierdzy Ragnara, tak przynajmniej myślał Helvgrim. Jednak treser nic nie wspominał o tym jak daleko do jego rodzinnych stron od przełęczy. Zresztą, pierwszy przystanek miał być we wsi Wurmgrube. Ponoć oddział wojsk króla czekał tam na Sverrissona i resztę kompani, by wydać bitwę na przełęczy orczemu wodzowi. Pomysł prosty, ale jakże zacny... walka przeciw zielonoskóremu ścierwu to cel życia khazadów, sam w sobie, a i zaszczyt nie mały w takiej bitwie udział wziać. Tak więc, wyekwipowani jak trzeba, z pełnymi brzuchami, ruszyli do Wurmgrube... droga to była daleka i niewygodna... ale cel zawsze uświęcał środki.

Minęło kilka dni od opuszczenia Nuln, kiedy Helv z towarzyszami trafił do karczmy o mało zachęcającej nazwie jaką było '' Pod Rozprutą Ciżmą''. Ot, kilku chłopów popijających gorzałkę wieczorem i osowiały karczmarz który widząc podróżnych myślał że trafił na żyłę złota. Skąd mógł wiedzieć że przyszło mu gościć bandę która miał przy sobie jedynie kilka srebrnych monet. Jednak nim srebro zmieniło właściciela, na stole zalegly półmiski smażonych grzybów, gomułka sera, kilka pasów suszonej wołowiny, dwa bochenki chleba i osełka masła z solą. Posiłek godny wielmożnych panów, za jakich uchodzić mogli wędrowcy w tej zabitej dechami wiosce, której nazwa nawet o uszy im się nie obiła.

Ogne okazał się kompanem godnym przy kuflu, niczym prawdziwy khazad pił kolejkę za kolejką, a że i humor miał rubaszny, to Helvgrimowi bardzo przypadł do gustu taki kompan. Cyrulik był raczej cichy początkowo, to i khazad sobie o nim jeszcze zdania nie wyrobił. Zabójca natomiast był ponury jak grobowa ściana... pewnie wiecznie zły w sercu, a na zewnątrz pokryty zawiłymi tatuażami. Jedno było pewne, i to powodowało że Helv czuł się dobrze... kompania była i do wódki i do bitki zdolna i chętna. W sumie było to wszystko czego azkarhański khazad mógł chcieć od towarzyszy podróży.

Tak też najedli się i napili, a potem wydarzenia działy się już z szybkością lotu jastrzębia. Krzyk i smród płonącej strzechy. Karczma wypełniła się dymem... ktoś wyjrzał przez okno, również krzyknął i rzucił się do drzwi by je zaryglować. W samą porę, uderzenie serca później, topory i siekiery poczęły robąć zawarte drzwi. Sytuacja robiła się tragiczna ze złej. Na zewnątrz zasadziło się kilku złoczyńców i czekało wyjścia ludzi z płonacej karczmy. Na wszelki wypadek postanowili jednak otworzyć im drogę, gdyby ktoś zapomniał którędy trza wychodzić. Tak, sytuacja choć z pozoru groźna, to została zażegnana w miarę szybko. Wrogowie padli pod ostrzami wędrownej kompani, w której skład, teraz z dumą, wchodził Helvgrim.

Wkrótce po potyczce w Rozprutej Ciżmie, Sverrisson i reszta kompanów byli w dalszej drodze. Dwa dni minęły w drodze nim Ogne dostrzegł jakąś suchą przystań w postaci starej, spalonej farmy. Jednak nim do tego doszło, wędrowcy przebijali się leśnymi duktami w siąpiącym deszczu. Jedyną osłoną od ściany chłodnej wody, były drzewa, ale to i tak nie dawało wiele. Najgorsza była pierwsza noc. Musieli obozować pod ogromnym drzewem, zaraz przy drodze. Drzewo to było nie tylko potężne i stare, ale było weń wbite dziesiątki zardzewiałych gwoździ, które kiedyś utrzymywały karty pergaminu z ogłoszeniami lub listami gończymi. Ogromny pień nosił ślady prób podjętych pewnie przez miejscowych by go ściąć... topory i piły nie zdały się jednak na wiele... ludzi tu już nie było, a drzewo nadal stało. Ciekawy też wydawał się sznur zwisający z jednej z gałęzi. Ot, pewnie służył do wieszania zbójców. Helvgrim nie dbał o to, zresztą żaden z krasnoludów, a tym bardziej niedźwiedź. Ogne też miał to w nosie... jedynie Heinkopf był trudny do rozgryzienia. Tak czy owak, tę noc spędzili pod drzewem wisielców, owinięci w mokre i śmierdzące koce... nie spali długo, jeszcze przed świtem byli w dalszej drodze. Deszcz nie dawał odetchnąć. Uparł się na dziarską drużynę w służbie khazadzkiego króla Rodriga.

To właśnie tego wieczora norsmen odnalazł ruiny które miały dać im schronienie na tę noc. ~ Skubany musiał mieć wzrok sokoła. ~ Pomyślał Helvgrim. Wkrótce potem byli już pod szczątkowym zadaszeniem zagrody. Każdy odnalazł kąt dla siebie, tak też było z Helvem. Rzucił mokry plecak obok starego kominka, z którego zostało może z dziesięć kamieni. Siadł pod ścianą i usnął... w mokrej skórzanej zbroi, z hełmem na głowie i młotem w dłoni... zasnął w kilka chwil.

Sny niespokojne nawiedziły Sverrissona... było to coś o... bardziej jakby to coś jak... właściwie khazad nie pamiętał co mu się przyśniło, jedno było jednak pewne, było to coś niepokojącego bo po policzkach i na szyi, Helv czuł jak mokry jest od potu. Buty i nogi miał już całkiem suche. Śpiąc pod ścianą, wyciągnął nogi na całą długość, a po przebudzeniu zauważył że towarzysze rozpalili ogień na środku resztek izby, tego skrawka skrtego pod dachem. Przestało padać... jednak wszystko wskazywało że to jedynie chwilowa poprawa pogody.

Sverrisson rozjerzał się i dostrzegł Ragnara siedzącego obok swego niedźwiedzia Baragaza. Khazad nie spał, rozglądał się uważnie, musiał to być czas jego warty. Wszyscy inni pochrapywali nierówno. Helv sięgnął po bukłak i napił się z niego piwa. Od razu poznał że ubyło trochę tego zacnego i złotego płynu... krasnolud przeklął i spojrzał ponownie po śpiących... wszyscy byli podejrzani. Sverrisson pamiętał że w karczmie, wszyscy mieli głębokie gardła i na piwsko byli chciwi. Teraz jednak nie czas był na to by o tym zagadywać innych. Helv podniósł się i uspokoił Ragnara, powiedział ze idzie się odlać i tak też zrobił. Baragaz wydawął się być niespokojny odrobinę.

Stojąc pod ścianą i oddając na nią mocz, Helv spojrzał w pochmurne nocne niebo. Zabujał się na stopach...raz w przód, raz w tył i puścił potwornego bąka. Wyraz ulgi nie trwał jednak długo, twarz stężała w ułamku chwili... krzaki nieopodal farmy poruszyły się.

- Ragnar. Patrzaj na północ. W zaroślach. - Helvgrim podniósł swój młot.

- Wiem. Widze go. To jeden człowiek. Zbliża się już od kilku chwil. - Odpowiedział khazad z Gór Szarych.

- Taaa? Skąd wiesz? - Zaskoczyło Helva to co mówił Ragnar, pewnie skurczybyk był jakimś łowcą u siebie w twierdzy. Przemknęło przez myśl krasnoludowi z Norski.

- Po prostu wiem. Wstawajcie. - Ragnar począł budzić innych.

Z zarosli na polankę wybiegł jakiś człowiek, mężczyzna. Biegł co sił w nogach w stronę spalonej farmy, gdzie odpoczynu zażywała kompania. Po chwili potknął się o coś i przewrócił się. Z jego gardła dobiegł krzyk, tak głośny że musieli go słyszeć w Górach Krańca Świata. W ruinach farmy wszyscy byli gotowi na najgorsze.

- Stul pysk łachudro. Ktoś ty, mów bo ci wpakuje bełt między jaja. - Krzyknął Helvgrim... blefował, przecież nikt z nich nie miał nawet naciągniętej kuszy. Zresztą, nie mieli chyba w ogóle żadnej kuszy.
 
VIX jest offline  
Stary 13-07-2013, 21:51   #20
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ciągle lało. Nieustannie, ze zmiennym natężeniem i z różnych kierunków. Nie było sposobu na osłonięcie się od uporczywego deszczu. Woda wgryzała się w każdą szczelinę ubrania i mozolnie wynajdywała drogę do skóry, aby zgodnie z siłą grawitacji podążyć w dół. A to oznaczało mokre gacie i chlupiące buty. Ogne klął ile się dało, we wszystkich dwóch znanych sobie językach, ale uznał, że reikspiel oferuje większą różnorodność słów powszechnie uważanych za niecenzuralne.
- Pierdolony deszcz... Zasrana mżawka... Kurwa, przemókł mi lewy but!– i tak w kółko. Godzina po godzinie. Wlekli się po opuszczeniu karczmy, na którą spadł atak heretyków, dalej ku górom i przeznaczeniu. Pieprzeni strażnicy za nic nie chcieli słuchać argumentów i dla Norsmena było dziwnym, że nie spuścili ludziom księcia łomotu, tylko posłusznie wymaszerowali w noc. Ogne sobie pomyślał, że miło by było jakby spadł śnieg, taki biały i puszysty. Ale nie. Deszcz zamienił się w ulewę, akurat wtedy gdy szykowali się do rozbicia obozowiska w napotkanych ruinach.

Nie były to epickie i mroczne ruiny jakiegoś zamku, a po prostu spalona dawno temu spora zagroda, zlokalizowana na szczycie niewielkiego pagórka. Teraz z zabudowań pozostały zaledwie resztki ścian, obrośnięte bluszczem i pokrzywami oraz sterczący w niebo, poczerniały komin, na którym swoje gniazdo umościły sobie wrony. Ptaki donośnym krakaniem wyrażały swoje niezadowolenie z pojawienia się intruzów. Ogne, gdy już zrzucił na ziemię swój dobytek, podniósł kilka kamyków i zaczął ciskać w latające wkoło czarne ptaszyska.
- Trzeba je odgonić – powiedział pozostałym. – Gniazda zrobione są z chrustu i pewnie w miarę suche. Będą się dobrze jarać jako podpałka.

Pocieszający mógł się wydawać fakt że nad połową chaty nadal znajdowały się resztki dachu. Znaczy się było sucho. Bogowie musieli im sprzyjać. Albo to albo belka podtrzymująca tą część strzechy całkiem nie przegniła.

Krasnoludy wydawały się w ogóle nie zwracać uwagi na niesprzyjające warunki pogodowe. Ragnar z Baragazem walnęli się we w miarę osłoniętym kącie. Miś po prostu położył się, wcześniej rozgrzebując trochę podłoże, a krasnolud owinął się kocem i zasnął traktując bok miśka jak poduszkę. Helvgrim też wyglądał na nieporuszonego sytuacją. Przygotował swoje spanie w innym kącie i po prostu zasnął snem sprawiedliwego.

- Co? Tak bez kolacji spać idziemy? - wrzasnął oburzony Ogne. Jego krzyk wynikał z frustracji, bo przecież sam nic nie miał do jedzenia i jak do tej pory korzystał z prowiantu innych. Czyżby miało dziś być inaczej? - I kto ma tą wódę, co nam jaśnie panowie w karczmie dali? Pić mi się chce! Zimno mi i przemokłem. Jak się nie rozgrzeję, to jakiego choróbska dostanę i będziecie mnie musieli leczyć!
- Chcesz to idź spać bez jedzenia - odparł Korgan wyciągając z plecaka swoje zapasy. Wyjął kawałek zawiniętego w szmatę mięsa a z nim bukłak, w którym znajdował się jeszcze alkohol. Wziął małego łyczka, zakręcił i schował bukłak. Nie miał specjalnej ochoty dzielić się ostatnimi resztkami alkoholu.
- Tych ich szczaj nie mam, może ktoś inny - odparł Korgan.

Wrony w końcu odleciały, a Ogne ostrożnie wspiął się po śliskich kamieniach i wygrzebał z komina ich pokaźnych rozmiarów gniazdo. Cuchnęło gównem, ale Norsmenowi to nie przeszkadzało. Utytłał się cały w guanie, był oblepiony resztkami z komina i latającymi wszędzie czarnymi piórami, ale zdobył podpałkę. I nie tylko. Wraz z gniazdem Norsk wyciągnął sporawy pakunek, wielkości dwóch pięści. Wystarczyło teraz znaleźć grubsze drewno i mieliby zapewniony ogień na noc.

To było jeszcze prostsze-opodal misia leżała stara, trochę zbutwiała ława, nadające się na opał. Była połamana ale to tylko ułatwiało robotę. Ogne zamiast zająć się drewnem usiadł opodal i zaczął rozwijać znalezisko z komina. Rozwinął skórę, by w środku znaleźć niesamowite znalezisko. Nóż, na oko złoty, sporą garść takich samych monet i jakiś naderwany pergamin.





Korgan pałaszował mięso i przyglądał się Norsmenowi. Ciekawiło go czy uda mu się wejść bez spierdzielenia, ale udało się i na dodatek coś znalazł. - Co tam masz? - zapytał Korgan
- Znalezisko i to jakie - powiedział już cicho Ogne, tak żeby nikt więcej poza Korganem go nie słyszał. W końcu udało mu się zdobyć coś, co spowodowało, że był bogaty. Taki nóż musiał być wart fortunę, do tego monety. Podzielił je mniej więcej na pół i część podał krasnoludowi. - Morda w kubeł o tym co tu znaleźliśmy. Rozumiesz, krasnoludzie? W kominie nic nie było. A teraz daj kawałek mięsa, co? Zgłodniałem podczas tych poszukiwań.

Ogne schował wszystko co znalazł do sakwy i zebrał rozwalone wronie gniazdo, które upchnął w palenisku. Następnie zebrał kawałki ławy i ułożył je na wierzchu. Można było rozpalać, ale problem polegał na tym, że nie miał hubki i krzesiwa, które ukradziono mu w Nuln. Na wspomnienie zaklął pod nosem. Ale humor bardzo szybko mu się poprawił, gdy przypadkowo jego wzrok spoczął na pokaźnym gąsiorze. Miał pieniądze, mógł się napić wódy, zaraz zapłonie ogień i przesuszy łachy. Czegóż chcieć więcej? No, może poruchać. Ale akurat na to, nie miał co tu i teraz liczyć.

Rozglądnął się, czy nikt nie patrzy. Gdy był pewien, że ma spokój, wydłubał ze ściany kawałek krzemienia i zaczął się bacznie w niego wpatrywać. Po chwili przed jego oczami, wokół odłamka skały zatańczyły kolory. Siłą woli ukształtował je w kokon otulający rękę i trzymany kamyk, po czym rozluźnił chwyt. Na palcu zapełgał płomień. Ogne przyłożył go do suchego chrustu i już po chwili cieszył się ogniem. Ściągnął płaszcz i buty, które postawił tuż przy palenisku. Łyknął porządnie, aż go przydusiło. Chwilę później, utulony do snu przez trzaskające płomienie, zasnął.

Wpatrywał się w leżącą u jego stóp, zabłoconą sakiewkę i zastanawiał się, skąd się tam wzięła. Wyglądała na pełną, sądząc po wypukłościach na materiale, z którego była uszyta. Ogne schylił się i sięgnął po nią. Niemal krzyknął, gdy zamiast własnych rąk zobaczył niedźwiedzie łapska. Nie mógł w to uwierzyć – należały do niego. Spojrzał na przedramiona, również były zwierzęce, pokryte czarnym futrem. Teraz dopiero zorientował się, że inaczej postrzega świat – wzrok ma zamglony, przedmioty widzi płasko i w odcieniach szarości. Natomiast więcej słyszy, jak na przykład tą pszczołę, która usiadła na kwiatku jakieś sto stóp od niego. Wytężył zmysły i poczuł zapach kwiatu, słodki i odurzający. Nie był człowiekiem, stał się drapieżnikiem, bestią. A sakiewka przyciągała swoim kształtem. Nie wyzbył się wszystkich cech człowieka, pozostała chciwość. Schylił się ponownie, usiłując dostać się do wnętrza torebki. Nic z tego, nie panował w pełni nad swoimi zwierzęcymi łapami. Warknął przeciągle i opadł na cztery łapy, sięgając tym razem potężnymi szczękami, z zamiarem rozprucia woreczka. Udało się! Jednak pomruk zadowolenia przeszedł w jęk bólu, gdy zawartość woreczka ugrzęzła mu w gardle. Chwycił się łapami za zatkany przełyk i zaczął szarpać. Tlenu brakowało. Z każdą chwilą tracił siły i odpływał w niebyt. Rzucał łbem na wszystkie strony i w rozpaczy dojrzał piękną tęczę rozciągniętą nad górską doliną na zachodzie. Gdy odwrócił wzrok przed oczami stanęło mu wielkie, czerwone ogniste, płonące oko bez powiek, rozpięte na wschodnim niebie. Zagrzmiało.

Zerwał się cały mokry od potu. To nie burza, a jeden z krasnoludów puścił bąka. Ogne otarł pot z czoła i niezbyt przytomnie rozglądnął się wokół. Na kły Kharnatha, cóż za porąbany sen. Odruchowo spojrzał na swoje ręce – były normalne. Odetchnął z ulgą.

Więcej czasu na rozważania o snach nie było, bo przywykłe do ciemności oczy Helvgrima wypatrzyły kogoś w ciemnościach. Zaraz się potwierdziło, gdy ten ktoś wybiegł z krzaków i jak długi runął na środku obozowiska, potykając się o coś.
- Na ropiejące wrzody Onogala! – krzyknął Ogne gdy zobaczył na czym wywinął orła mężczyzna. Za bardzo nie interesował go teraz jego los. Szybko podbiegł i sprawdził, czy gąsior z wódką ucierpiał w wyniku zderzenia. Odetchnął, gdy okazało się, że jest cały. Korzystając z okazji Norsmen pociągnął solidnego łyka i dopiero wtedy przypatrzył się, kto leży na ziemi.
- To następny heretyk – orzekł mądrze. – Z tej bandy, co do Middenheim przez Praag szła. Niech Karl z nim pogada. Ma wprawę.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172