Doprowadzanie kantyny do porządku, dodatkowe zajęcia, degradacja. Ho, ho, ho! Kardynał z prezentami przyjechał wcześniej i miał ich cały worek dla zabiedzonych żołnierzy z jednostek kartelu. Mentalny wycisk od inkwizytora nie pomagał, ale łącznie nie było to nic, czego by wcześniej nie przechodził. Znosił więc to wszystko cierpliwie, w głowie odtwarzając sobie cięższe kawałki dla uspokojenia. Normalnego sprzętu do odtwarzania musiał się dopiero dorobić, tak samo jak swojej kolekcji muzyki. Niestety dziwny trafem przy zmianie przydziału nie dotarły z nim na Wenus.
Na zaprawach nigdy nie miał problemu, czasem inni mieli problemy kiedy to on prowadził zaprawę, ale nie zdarzało się to zbyt często. Za co poprzedni członkowie oddziałów w których bywał dziękowali losowi. Z kolei na posiłki miał nietypowy sposób. Spoglądał na to co kuchnia zapowiedziała jako posiłek a następnie usiłował sobie wmówić że właśnie to je i próbować się doszukać jakiegokolwiek podobieństwa do prawdziwego smaku. Czasem się nawet udawało, mimo tego że wojskowe żarcie ciągle pozostawało jedynie papką lub breją.
Czas w szeregach sił zbrojnych nie był dla młodego, dobrze się niegdyś zapowiadającego technika, zbyt łagodny, ale ten z pewnością się dostosował. Narzucił wokół siebie coś w rodzaju pancerza, skorupy zarówno fizycznej jak i psychicznej. Miał swoje małe pasje, którymi się zajmował w czasie wolnym czy na przepustkach i starał cieszyć się życiem w jego drobnych aspektach. Kiedy piwo było idealnie zimne, kobiety odpowiednio gorące, a na dodatek miały moralność łóżkową mężczyzny. Cortez nie miał najmniejszej ochoty na krótsze czy dłuższe związki. Starczył mu jeden, starczyło mu żeby pokazać jakim większość z nich jest kłamstwem. Większość, bo mimo złych doświadczeń żołnierza, jego rodzice ciągle żyli razem i ponoć dobrze się dogadywali. Kiedy o nich pomyślał, tknęło go coś, był już najwyższy czas dać im znać że żyje.
Puszka zasiadł w krótkiej chwili po obiedzie z kartką i długopisem, zapalniczka grzecznie leżała w kieszeni spodni. Ręka wprawiona bardziej do spustu miotacza ognia niż pióra, mozolnie stawiała litery. „Drodzy mamo i tato, mam się dobrze, dostałem nowy przydział i przeniesienie, pozdrawiam gorąco. C.” Zdecydował się dawać w taki sposób znać już jakiś czas temu, po pierwszym uznaniu za poległego w akcji rodzice wpadli w depresję, po drugim ojciec dostał zawału. W trakcie krótkiej rozmowy, w czasie której usłyszał jakim jest idiotą za zadawanie się z armią i jak dumni są z niego że broni kraju jak tylko potrafi. Uzgodnili, że będzie wysyłał kartki co jakiś czas, skoro armii nie można było zbytnio wierzyć w tej kwestii, postawili na pocztę. Mimo że ta dochodziła nieregularnie, zwłaszcza między planetami, zależnie od aktywności wirów, to jednak jakiekolwiek wieści z departamentu obrony brali obecnie z przymrużeniem oka. Przynajmniej tak długo jak dochodziły jakieś kartki.
Wrzucił kartkę do skrzynki i ruszył na ponowną zbiórkę w kill housie. Był pewien że armia przeczyta i będzie próbować rozszyfrowywać na wszelkie sposoby prosta wiadomość jaką wysłał, ale miał to głęboko w poważaniu. Czekała ich runda z dwójką, drużyną rudzielca. Wiedział doskonale że nie będzie to czysta walka, był specem od nieczystej walki, manewrów podjazdowych i wychodzenia cało z niemożliwych sytuacji, aż świerzbiły go palce.
Po rozdaniu sprzętu i szybkim omówieniu taktyki, ruszyli. Cortez z Sarą mieli dość prosty plan, sprawdzać kontrolnie przesmyki i korytarze, trzymając się prawej a lewe rozwidlenia sprawdzając dopiero po sprawdzeniu równoległych prawych, tak żeby nie wpakować się w dwa ognie. Prawą odnogą pokrętnie do punktu startowego dwójki.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |