Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2013, 11:29   #325
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Przystań, po zejściu na ląd

- Co tu się u licha wyprawia! - Gustav obejrzał się na swych towarzyszy. - Tutaj? Na Oman... - strząsnął krew ze swej klingi, po czym dał krok na przód. - Gdzie jesteście? Pokażcie się, nakazuję wam w imieniu lorda Dugthaara!
- Kim jesteście? - odpowiedział głos z dali.
- Sir Gustav Bronith!
Na chwilę dookoła zapanowała cisza, którą zaburzyly głośne kroki na pomoście. Elfy oraz krasnoludy, towarzyszące Gustavowi już z dala dostrzegły przedzierającą się przez ciemności nocy postac, młodego chłopaka odzianego w lekki pancerz z łukiem i wypchanym strzałami kołczanem.


- To naprawdę wy sir Bronithcie? Tempus mi was zesłał!
- Kim jesteś chłopcze? Co tu się u licha stało?
- Jestem Galias, strzelec z garnizonu Wiecznego Płomienia. Wybaczcie mój panie, ale nie ma czasu na wyjaśnienia. Mieszkańcy wioski powariowali, musimy znaleźć schronienie. - Chłopak rozejrzał się dookoła, po czym zmierzył niepewnym wzrokiem odzianych w ciężkie pancerze towarzyszy Gustava. - Nieopodal wzniesienia znajduje się zagajnik. Tam będziemy bezpieczni, skryjemy się wśród zarośli, jednak... - spojrzał w kierunku wioski.- To ryzykowne. Czy zdołacie przepłynąć kawałek ku płytszej wodzie? Tam nas nie dostrzegą.
- O to się nie martw, chłopcze. Prowadź, zanim pojawi się więcej bestii - wyrwał się przed szereg Ignus, biorąc pod uwagę polimorfię Esmerell i Laony oraz naturalne umiejętności pływackie przebywającej obecnie w ludzkiej postaci Rexx, pokonywanie nurtu morza powinno być jednym z przyjemniejszych wyzwań ostatnich kilku dni.

Wyglądało na to, że tutejsze ziemie nie są wolne od klątwy. Łapy Seere sięgały dalej, niż można się było spodziewać. Ich zadanie stało się przez to - znowu - trudniejsze. Esmerell ledwie dołączyła do grupy, więc nawet wolała nie myśleć, co przeszli ci, którzy byli w tym wszystkim od początku... Otrząsnęła się z zamyślenia i skupiła na słowach młodzieńca. Powiodła za jego spojrzeniem ku wiosce. Ryzykowne? Dla grupy, która przeżyła pod Mudstone? Wystarczyłoby wpuścić tam Laonę z Baelem i nic by nie przeżyło. Wadą planu było tylko to, że może oni niekoniecznie chcieliby zabijać tych ludzi. Elfka doskonale to rozumiała... Przecież właśnie dlatego tak napsuła w Mudstone. Może więc lepiej było rzeczywiście postąpić zgodnie z radą owego Galiasa.

Pływanie nie było specjalnym problemem, nie dla niej. Jednak wizja przybycia na miejsce przemoczonym nie była najprzyjemniejsza. Wtem rozległ się krzyk mewy i Esmerell zadarła głowę ku niebu, rozpatrując inny pomysł. Gdyby tak przelecieć ten kawałek? O ile sama myśl była dobra, o tyle problemu nastręczało wykonanie... Druidka wiedziała, że umie to zrobić - a przynajmniej, że kiedyś umiała.
- Może będę w stanie pomóc... - odezwała się niepewnie. - Dajcie mi chwilę, proszę... - rzekła, odchodząc nieco na bok, ku linii wybrzeża.

Śpiewa się pieśni i układa poematy o bohaterach, którzy przeżyli wielkie bitwy i ocalili rzesze ludzi. Mało kto wie jednak, że najcięższa jest walka z samym sobą. Rzadko kiedy pamięta się te nieważne w historii, szare osóbki, który wysiłek czyniły nie mniejszy we własnych walkach. Ran powstałych w duszy nie uleczy zwykła magia, a nawet pozornie zagojone mogą otworzyć się ponownie, a historia znacznie się powtarzać...

Elfka spoglądała ku ptakom w przestworzach, próbując przywołać wspomnienie przemiany w Mudstone. Tam wtedy to nie był do końca jej wybór, wiedziała o tym. Coś jej pomogło... A może chciało zniszczyć? Miała przecież być martwa. Poczuła wzbierające gdzieś w głębi ponure uczucie satysfakcji. Nie do końca znała jego przyczynę, ale upatrywała w nim siły do przełamania ram swojego ciała. Ogień, który zapłonął w jej duszy podczas walki że sługami Seere, rozgorzał ponownie. Myśli powędrowały ku przestworzom, wzbudzając w przyziemnym, elfim ciele potrzebę wzbicia się ku niebu.

Ciałem dziewczyny wstrząsnął impuls i opadła na kolana, oddychając ciężko. Jej istota początkowo boleśnie broniła się przed zmianą, ale w końcu uległa. Sylwetka Esmerell zaczęła się przekształcać. Była to przemiana zupełnie inna niż znana że zwykłej magii Splotu. To nie magia kształtowała teraz elfkę, a jej własna wola. I choć przychodziło jej to z wielkim trudem, wiedziała, że z czasem dojdzie do wprawy. Po chwili, która dla Esmerell trwała niemal wieczność, w pobliżu grupy zamiast elfki stał olbrzymi orzeł. Rozłożył skrzydła o rozpiętości niemal pięciu metrów i - próbnie - wzbił się w powietrze potężnym zamachem skrzydeł.


Podmuch wzbudzonego w ten sposób wiatru otulił drużynę, a Esmerell w swej nowej formie zakołowała trzykrotnie wysoko nad nimi, po czym z gracją wylądowała obok. Rozłożywszy skrzydła majestatyczne stworzenie pochyliło nisko głowę, po czym odezwało się głosem Esmerell nieznacznie zmienionym:
- Do usług. Mogę przenieść wszystkich gdzie trzeba bez konieczności moczenia się w wodzie.
Oczami zwierzęcia, w których blyszczała zdecydowanie niezwierzęca inteligencja, spojrzała na wszystkich po kolei.
- Może nie jednocześnie, ale dwa kursy powinny wystarczyć...
Zdecydowanie cała sytuacja nie spodobała się Alphariusowi, który jeżąc się, wycofał się gdzieś za Tallmira.

- Sprawdzę miasto pod osłoną niewidzialności, jeśli Laona użyczy mi zaklęcia - Baelraheal łagodnie poruszył w podziękowaniu dłonią na potaknięcie Lady Navell.

- Poczekajcie kapłanie. - rzekł stanowczo Gustav. - Nie wiemy, kto rzuca nam rękawice i dopóki nie dowiemy się cóż się dokładnie tutaj dzieje samotny rekonesans w wiosce jest zbyt ryzykowny. - dalej nieco oniemiały popatrzył po Esmerell, której ciało przemienione było siłą splotu. - Laono, Ignusie i wy, Tallmirze, jako pierwsi. Ty chłopcze też. Thrianie... - spojrzał na krasnoluda układając swoją dłoń na jego ramieniu. - Jesteście zdolni przywołać swojego zwierza? Zwiad z powietrza będzie mniej ryzykowny. Wykorzystajcie czas naszej przeprawy i sprawdźcie cóż się tam dzieje. Esmerell wskażę wam drogę powrotną.
Taki plan działania był widocznie dla rycerza jedynym rozważnym i nie zamierzał poddawać go dyskusji.

- Nie przypominam sobie, żebym pytał o radę czy o zgodę, rycerzu - odpowiedział jednak chłodno Baelraheal. To, że ktoś lubi sobie pokrzykiwać, nie oznaczało, że miał zamiar się podporządkować. Zaczął sprawdzać i sznurować lepiej ekwipunek, by nic nie zadźwięczało czy nie zaszeleściło w czasie zwiadu. Spojrzał na Laonę. W jej przypadku może faktycznie lepiej będzie jeśli szybko znajdzie się w bezpieczniejszym miejscu? Uśmiechnął się do niej nim założył starożytny hełm.

Pierwsza grupa niezdarnie wpełzła na grzbiet wielkiego ptaka by w następnej chwili, po kilku uderzeniach potężnych skrzydeł, zniknąc w ciemnościach nocy.
- Pooomoooocy! - krzyk niewiasty, wzmocniony przez trwogę trudną do opisania, uciął w jednej chwili ciszę jaka nastała gdy Gustav wraz z dwójką towarzyszy pozostali sami na pomoście. Następnie usłyszeli silne uderzenie, jakby o drewno... Pękło z trzaskiem, a zaraz za nim kilka naczyń.
- Pooomocy! - kobieta ponowiła żałosną próbę, tym razem o wiele bliżej pomostu. Zaś każdy z mężczyzn na pomoście usłyszał jej wyraźne, nierówne kroki... Oraz stłumione powarkiwanie gdzieś dalej.
- Cóż począć... - wyrwało się niechętnie z ust Gustava.- Nie możemy jej tak chyba pozostawić samej sobie?

Gwardzista Boga nie czekał, pomknął do przodu z mieczem w dłoni, cicho i zwinnie. Rycerz natychmiast ruszył śladem kapłana trzymając swój miecz w gotowości. Błyskawicznie zbiegli z pomostu, stawiając kolejne kroki na wilgotnym piachu wybrzeża.
- Zostawcie mnie, zostawcie!
Dostrzegli postać kobiety w chwili, kiedy wstrząsnął nimi jej przerażony krzyk. Cztery postacie, równie zdeformowane co stwory spotkanie na przystani, zbliżały się ku dziewczynie.
Gustav zerwał się natychmiast do biegu, co niestety nie uchroniło ofiary przed pierwszym atakiem. Kły bestii wbiły się w jej łydkę, kiedy dziewczyna uderzała pięścią o głowę napastnika. Gustav wziął głęboki zamach, po czym jednym ciosem rozpołowi bydlaka.
- Kapłanie, pomóż kobiecie. Salarinie! - przywołał pieśniarza, samemu rzucając się w kierunku kolejnych, nadciągających przeciwników.

Baelraheal zasłonił niewiastę, pozwalając wojownikom rozprawić się z zarażonymi. Oczy skrzyły mu się z ledwo trzymanej w ryzach furii, miał ochotę rozedrzeć sługi Seere gołymi rękami. Ale był sługą Obrońcy i wiedział że Salarin i Gustav aż nadto wystarczą.

Pospiesznie sprawdzał obrażenia kobiety, mimo walki trwającej tuż obok. Ugryzienie było głębokie, ale zatamowanie krwawienia na razie pomogło - Baelraheal nie miał zamiaru tracić zaklęć nim to będzie absolutnie potrzebne. Za to przyzwał inną moc i jego oczom ukazały się czarne nici zepsucia oplatające wieśniaczkę. Zacisnął szczęki pod zasłoną antycznego hełmu. Wyglądało na to że w przypadku niewiasty druidzka klątwa została zaaplikowana całkiem niedawno, możliwe nawet że uda się dopaść ścierwo które ją szerzyło.

Widząc już z daleka, co się święci, Esmerell nawet nie podeszła do lądowania. Przyspieszyła lotu, pikując mocno w dół ku najbliższemu stworowi. Nim ten dosięgnął któregoś z jej towarzyszy, szpony olbrzymiego ptaka zacisnęły się na ramionach istoty z impetem podrywając ją w górę. Orzeł wzbił się wysoko w górę, z każdym machnięciem potężnych skrzydeł wznosząc się coraz wyżej aż pod same chmury... W powietrzu rozszedł się triumfalny pisk drapieżnego zwierzęcia.

Spadająca w dół bestia krzyczała ludzkim, przerażonym głosem, na ułamek sekundy budząc w sercach niektórych trwogę. Rzec można, iż wszystko robili we własnej obronie, czy jednak nie krzywdzili tym samym już i tak doświadczonych przez los, niewinnych ludzi? Każdy ruch ich oręży napychał nieskończenie wielkie brzuszysko arcybestii - Albashaaran.
Zbliżający się ku ziemi wrzask targał sercem Gustava w nie mniejszym stopniu już wysiłek, jaki wkładał w kolejno opadające na ogarniętego plugastwem wieśniaka. Krzywiąc się na widok pozostawianych na zsiniałej od zimna skórze, krwawych bruzd starał się myśleć jedynie o wieśniaczce. Przerażonej, rannej i całkowicie bezbronnej, teraz tulącej się w łydkę Baelraheala za jego plecami.
Głos zszedł na wysokość ich uszu, by za chwilę przemienić się we wręcz nieznośną ciszę.
Dysząc ciężko, stali wraz z Salarinem nad ciałami opętanych, przyglądając się drżącym jak ich ramiona, zakrwawionym klingom.
- Dziękuję...Dziękuję... Na Bogów, tak wam dziękuję mój panie. - łkała, tuląc się do nogi elfiego kapłana.
- Ilu jeszcze pochłonie klątwa? Ilu jeszcze przyjdzie nam zabić, swoich... - mruknął rycerz zerkając na Salarina. Dopiero głośniejszy jęk kobiety przywołał go do rzeczywistości.
- Teraz szybko, krzyk mógł zwabić takich więcej, a na Tempusa... Nie chcę kalać widmowego ostrza krwią Północnych. - spojrzał ku orlicy, lądującej właśnie nieopodal.
- Weźmy kobietę i ruszajmy ku pozostałym.
- Nie! - krzyknęła przeraźliwie kobieta, podrywając się nagle w górę i chwytając w dłoń jedną z płyt zbroi kapłana. Z jej oczu wypływały strumienie łez.
- Nie rozumiecie... Oni ich zabijają. Zabijają albo wciągają! - popatrzyła kolejno po wszystkich oczyma pełnymi strachu graniczącego z obłąkaniem. - Byłam... Widziałam. - zacisnęła powieki i potrząsnęła głową. - Zbierają wszystkich w ratuszowym podziemiu... Ludzie w czerni. Wszędzie unosi się dym... Ciężki, okropny dym. Dławi człowieka, wpełza głęboko... Szepcze. - mówiąc to przeciągnęła paznokciami po swej twarzy, pozostawiając czerwone pręgi na skórze. - Ale waszmoście mają broń. I siłę... I tę bestię! - popatrzyła na wielkiego ptaka. - Jeszcze nie jest za późno... Oni wychodzą z dymu. Wychodzą tacy. - tym razem nie ośmieliła się zawiesić wzroku na uśmierconych przez Salarina i Gustava opętanych. - Dzieci, proszę. Uratujcie moje dzieci nim będzie za późno... Mam złoto. I miecz ojca, przedni, z czasów wojen. Możecie wziąć nawet mnie, ratujcie dzieci!
Sparaliżowany tą sceną Gustav pobladł, jakby przywołany ponownie do życia przez nekromantę. Z trudem, jakby kark przemienił się mu w skalną bryłę, spojrzał kolejno po towarzyszach zatrzymując się na pozostającym gdzieś z tyłu Coenie. Leżała oto w żalu przed nim kobieta, matka, poddana jego pana, jedna z tych które obiecywał bronic. Jeśli ktoś miał przemówić tutaj okrutnym głosem rozsądku to na pewno nie on.

Na wzmiankę o bestii orlica najeżyła mimowolnie pióra. Nie mogła mieć jednak za złe ludzkiej kobiecie tego określenia. Nie znała bowiem jej prawdziwej natury. Esmerell spojrzała po kolei na obecnych tu towarzyszy. Siły były podzielone. Część grupy była już bezpieczna w zagajniku nieopodal. Po raz kolejny musieli wybierać. Czas działał na ich niekorzyść. Powrót po resztę i pakowanie ich w kolejne niebezpieczeństwo, żeby pomóc nieznajomej kobiecie nie był zbyt rozsądny. Samotnie też mogli trafić na przeważające siły wroga, ale czyż cały czas z takimi nie walczyli?
- Powinniśmy pomóc. Możemy ich zaskoczyć. - odezwała się niepewnie. - Nie mamy czasu wracać po pozostałych, ale możemy polecieć do ratusza, omijając część przemienionych. - zaproponowała.
Przypomniała sobie Mudstone. Tam też chciała pomóc, a ostatecznie uśmierciła niewinnych ludzi. Jako najsłabsze ogniwo i najmniej przydatna jednostka i tak nie mogła decydować. Gdyby jednak pozostali chcieli pomóc, i tak by ich od tego nie odwiodła. Orlica pochyliła łeb i rozłożyła skrzydła, zapraszając obecnych do lotu na ratusz.

- Gustavie, zostań tutaj z Coenem i niewiastą. Esme, lepiej przeprowadź zwiad wokół ratusza, a ja i Salarin jakoś dotrzemy, miasteczko nie jest wielkie - Baelraheal wskazał mieczem. - Musimy wiedzieć jak najwięcej, nim zaatakujemy.
Po chwili odezwał się w mowie Tel’quessir.
- Im więcej opętanych zabijemy po drodze, tym mniej siądzie nam na karki przy ratuszu - powiedział, choć słowa paliły go jak kwas. - To jest wojna.

- Nie dajcie się zabić.- mruknął Gustav, raczej mało pocieszony faktem, iż tym razem musi zostać w tyle. - Poczekamy na skraju przystani. Tam powinniśmy być bezpieczni lub w razie potrzeby skryjemy się w wodzie. Niech Tempus wam sprzyja.

Kapłan skinął w odpowiedzi głową.
- Łaska Obrońcy niech będzie z wami - odezwał się we wspólnej mowie i odwrócił się do Salarina z bojową furią w oczach - A my oświećmy Jego wrogów.
Zgodnie z poleceniem Baela orlica wzbiła się w powietrze, by udać się w kierunku miasteczka na poszukiwanie ratusza i sprawdzenie okolicy.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline