Całe zamieszanie w klubie nie zrobiło na Amonie większego wrażenia. Czego innego można było się spodziewać? Co najwyżej spowodowało powrót wspomnień. Całej ich gamy wręcz. Wspomnienia odleglejsze, bomb spadających na fabrykę w której pracował i której miał być spadkobiercą, jak i o wiele świeższe, kiedy bomba podłożona przez jakiegoś wietnamskiego komunistycznego podczłowieka eksplodowała w małej kawiarence w Phnom Penh, przerywając mu interesującą rozmowę. Pamiętał, że był wtedy bardzo zdenerwowany, gdyż rozmowy tej nie dało się tak łatwo kontynuować, z powodu śmierci jego rozmówczyni. Na szczęście, ludzie wschodu tak łatwo wracali w tamtych, podobno trudnych, a dla Amona raczej ciekawych, czasach…
Coś w jego umyśle zaskoczyło. W przypadkowej plątaninie dostrzegł nie wzór, a oczywiste do granic możliwości znaki, nałożone na siebie, przenikające się, ale jednak symbole, które teraz, mimo że nie rozumiał ich tak jak rozumie się pismo w znanym sobie języku, stawały się dla Amona oczywistymi.
Przez ułamek sekundy zastanowił się, czy to aby nie wpływ kontaktów z tą para szaleńców, wcześniej tego wieczoru. Makvianie, nie potrzebowali wszak dostać się do wnętrza czyjejś głowy, by móc namieszać w niej. Sama ich obecność nie raz wystarczała by oszaleć, zwłaszcza tych należących do tej mniej sympatycznej i zakłamanej części Rodziny... Amon odrzucił te paranoiczne lęki i jeszcze raz obejrzał się jeszcze raz w stronę zamieszania. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w punkt, który tak skrzętnie zakrywała teraz obsługa klubu. Wreszcie, po dobrej minucie odwrócił głowę, szukając znajomego cylindra… Nie liczył na cud, a jednak. W tłumie zauważył Irminę. Stwierdził, że skoro mu się to udało, to oznaczało to, że Wariatka po prostu chciała, by ktoś ją zauważył. Wstał od swojego stolika i ruszył w ślad za Malkavianką…
Skecając za Irminą nabrał powietrza. Coraz częściej zdarzało mu się o tym zapomnieć przed rozpoczęciem rozmowy. Owszem, nadawało to często jego wypowiedziom bardziej rozważnego i zdystansowanego tonu, jednak czasem owocowało zamiast tego także cichym świstem, kojarzącym się z powstajacym z grobu ożywieńcem i wyraźnie niepokoiło niemalże wszystkich jego śmiertelnych rozmówców, a i co bardziej ludzkie i kurczowo trzymające się życia wampiry Camarilli, także...
Teraz też, cichy, budzący niepokój, ponury i posępny syk wciąganego do płuc powietrza powietrza, rozległ się krok czy dwa za ramieniem Irminy. Zatrzymał się jak wryty. To mu akurat bardzo dobrze wychodziło. Zamarł w bezruchu, do jakiego zdolny jest tylko ktoś wyjątkowo martwy, a zdecydowanie kimś takim był Amon Koenig...
__________________ -Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.
Sate Pestage and Soontir Fel |