Strzał udany, dowództwo raczej będzie bezpieczne. Przynajmniej narazie - powiedział w szeptem Snajper. Niestety musiał teraz zniknąć z twierdzy zanim ktokolwiek go znajdzie i oskarży o zdradę. Na niekorzyść Kayle’a działa też rozgrzana lufa karabinu. Gdyby tylko znalazł teraz ciało, któregoś z obrońców to mógłby powiedzieć, że jeszcze żył i go dobił ale czy zdąży kogoś znaleźć? Dodatkowo nie czuł się zbyt pewnie w tym kompleksie korytarzy. Nie miał czasu zaznajomić się z nimi zbyt dobrze a czasu miał coraz mniej.
Dodatkowo o niekorzystności sytuacji przypominał chaos, jaki za sobą pozostawił. Faktycznie, jego wybieg dał czas dowództwu na przygotowanie, jak i zapewne uszczuplił poważnie zasoby wroga oraz możliwości bojowe. Snajper mógł tylko zgadywać czy tamten oddział zdecyduje się wysłać kogoś za nim... chociaż szczerze wątpił w taki przebieg zdarzeń. Mieli w końcu własne problemy, ale... po co było ryzykować? Kayle ruszył w głąb korytarza, którym przyszedł rozgladając się bacznie za ciałem jednego z obrońców. Czasu coraz mniej, mógł w każdej chwili natrafić na przeciwnika... którym zapewne okazaliby się jego niedawni sojusznicy. Przebranie jakie nosił miało także swoje minusy.
Wyszedł z korytarza spodziewając się spotkać Arbites... bądź oddział SOB. Jednak nie stało się tak. Imperator zdawał się nad nim czuwać, przynajmniej na razie. W kącie pomieszczenia, w którym się znalazł zobaczył to, czego poszukiwał- leżącego Arbites, jednak łaska Imperatora zdawała się mieć granicę. Arbites patrzył na niego.
Leżał z bezwładną, prawą ręką, przestrzeloną laserem nogą oraz śladami na zbroi świadczącymi o przyjęciu na siebie impetu odłamków granatu. Niektóre z tych odłamków zdołały przebić się przez pancerz raniąc arbitera. Mężczyzna, którego twarzy Kayle nie widział, przesłoniętej hełmem, próbował zdrową ręką unieść karabin, jednak i ta zdawała się odmawiać mu posłuszeństwa. Nawet gdyby uniósł... Co zrobiłby jedną ręką?
Patrzył na leżącego arbites i momentalnie zaczął żałować. Dlaczego musiał się akurat trafić półżywy? Nie miał jednak wyboru. Spojrzał na leżącego sprzymierzeńca i wyszeptał do niego.
-wybacz, jestem twoim sprzymnierzeńcem, nie wrogiem. Jednak nie mogę ci pomóc. Imperator na pewno wynagrodzi cię za twoje poświęcenie i zawziętość jednak muszę zakończyć twój żywot dla powodzenia misji. - Po zakończeniu wypowiedzi złapał leżącego za rękę, położył ją na klatce piersiowej po czym wystrzelił z karabinu. Za wszelką cenę musiał wykonać zadanie powierzone mu przez generała i nie zamierzał dać się złapać. Nie martwiąc się już o rozgrzany karabin ruszył dalej w poszukiwaniu Astrate lub Blinta. Wydawałoby się, że jest już niedaleko wyjścia. Arbites, choć szarpał się chwilę, to zbyt słabo by jakkolwiek oprzeć się sprawnemu Kayle’owi i wybełkotał coś, krztusząc się własną krwią. Akurat oddając strzał, snajper usłyszał cichy, zniekształcony szumem radiowym głos:
- ...pojedynczy żołnierz wroga, przebrany w nasz mundur. Przeszukać pomieszczenia twierdzy ponownie grupami, nie rozdzielać... - końcówka komunikatu przeszła w trzask vox-radiostacji. Kilka kroków kilku par nóg, cichych, wyćwiczonych - czyżby drugi oddział komandosów - widział przecież drugą Walkyrię - czy może po prostu bardziej wyćwiczeni inni żołnierze? Twierdza coraz bardziej przypominała śmiercionośną pułapkę, z której jednak prawie już się wydostał. Znów, sekundy na decyzję.
W zaistniałej sytuacji Kayle nie miał wielkiego wyboru, musiał zrobić z siebie ofiarę. Dobrał się da zepsutego radia, usiadł pod ścianą i zranił się w prawą nogę. Miał nadzieję, że jeśli zraniony będzie prosił o pomoc to wrogi oddział potraktuje go jako swojego a nie podszywającego się przeciwnika. Wyglądało na to, że jest to jego ostatnia szansa.
__________________ "Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!" |