Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2013, 08:54   #11
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Strzał udany, dowództwo raczej będzie bezpieczne. Przynajmniej narazie - powiedział w szeptem Snajper. Niestety musiał teraz zniknąć z twierdzy zanim ktokolwiek go znajdzie i oskarży o zdradę. Na niekorzyść Kayle’a działa też rozgrzana lufa karabinu. Gdyby tylko znalazł teraz ciało, któregoś z obrońców to mógłby powiedzieć, że jeszcze żył i go dobił ale czy zdąży kogoś znaleźć? Dodatkowo nie czuł się zbyt pewnie w tym kompleksie korytarzy. Nie miał czasu zaznajomić się z nimi zbyt dobrze a czasu miał coraz mniej.
Dodatkowo o niekorzystności sytuacji przypominał chaos, jaki za sobą pozostawił. Faktycznie, jego wybieg dał czas dowództwu na przygotowanie, jak i zapewne uszczuplił poważnie zasoby wroga oraz możliwości bojowe. Snajper mógł tylko zgadywać czy tamten oddział zdecyduje się wysłać kogoś za nim... chociaż szczerze wątpił w taki przebieg zdarzeń. Mieli w końcu własne problemy, ale... po co było ryzykować?
Kayle ruszył w głąb korytarza, którym przyszedł rozgladając się bacznie za ciałem jednego z obrońców. Czasu coraz mniej, mógł w każdej chwili natrafić na przeciwnika... którym zapewne okazaliby się jego niedawni sojusznicy. Przebranie jakie nosił miało także swoje minusy.
Wyszedł z korytarza spodziewając się spotkać Arbites... bądź oddział SOB. Jednak nie stało się tak. Imperator zdawał się nad nim czuwać, przynajmniej na razie. W kącie pomieszczenia, w którym się znalazł zobaczył to, czego poszukiwał- leżącego Arbites, jednak łaska Imperatora zdawała się mieć granicę. Arbites patrzył na niego.
Leżał z bezwładną, prawą ręką, przestrzeloną laserem nogą oraz śladami na zbroi świadczącymi o przyjęciu na siebie impetu odłamków granatu. Niektóre z tych odłamków zdołały przebić się przez pancerz raniąc arbitera. Mężczyzna, którego twarzy Kayle nie widział, przesłoniętej hełmem, próbował zdrową ręką unieść karabin, jednak i ta zdawała się odmawiać mu posłuszeństwa. Nawet gdyby uniósł... Co zrobiłby jedną ręką?
Patrzył na leżącego arbites i momentalnie zaczął żałować. Dlaczego musiał się akurat trafić półżywy? Nie miał jednak wyboru. Spojrzał na leżącego sprzymierzeńca i wyszeptał do niego.
-wybacz, jestem twoim sprzymnierzeńcem, nie wrogiem. Jednak nie mogę ci pomóc. Imperator na pewno wynagrodzi cię za twoje poświęcenie i zawziętość jednak muszę zakończyć twój żywot dla powodzenia misji. - Po zakończeniu wypowiedzi złapał leżącego za rękę, położył ją na klatce piersiowej po czym wystrzelił z karabinu. Za wszelką cenę musiał wykonać zadanie powierzone mu przez generała i nie zamierzał dać się złapać. Nie martwiąc się już o rozgrzany karabin ruszył dalej w poszukiwaniu Astrate lub Blinta. Wydawałoby się, że jest już niedaleko wyjścia. Arbites, choć szarpał się chwilę, to zbyt słabo by jakkolwiek oprzeć się sprawnemu Kayle’owi i wybełkotał coś, krztusząc się własną krwią. Akurat oddając strzał, snajper usłyszał cichy, zniekształcony szumem radiowym głos:
- ...pojedynczy żołnierz wroga, przebrany w nasz mundur. Przeszukać pomieszczenia twierdzy ponownie grupami, nie rozdzielać... - końcówka komunikatu przeszła w trzask vox-radiostacji. Kilka kroków kilku par nóg, cichych, wyćwiczonych - czyżby drugi oddział komandosów - widział przecież drugą Walkyrię - czy może po prostu bardziej wyćwiczeni inni żołnierze? Twierdza coraz bardziej przypominała śmiercionośną pułapkę, z której jednak prawie już się wydostał. Znów, sekundy na decyzję.
W zaistniałej sytuacji Kayle nie miał wielkiego wyboru, musiał zrobić z siebie ofiarę. Dobrał się da zepsutego radia, usiadł pod ścianą i zranił się w prawą nogę. Miał nadzieję, że jeśli zraniony będzie prosił o pomoc to wrogi oddział potraktuje go jako swojego a nie podszywającego się przeciwnika. Wyglądało na to, że jest to jego ostatnia szansa.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 14-07-2013, 15:01   #12
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Ruka całą podróż był milczący. Nigdy nie postrzegał siebie jako cokolwiek więcej niż szlachcica, Pierworodnego, operatora broni plazmowej i wroga wspaniałych wrogów. Żadna z tych ról (może poza pierwszą, wiele lat temu) nie wymagała od niego odzywania się, ani głębszego planowania, toteż nie czuł się kompetentny aby brać regularny udział w tej czynności.
- Lordzie komisare. - zwrócił się do swego przełożonego ściągając jego uwagę
Lord komisarz rzucił wzrokiem w kierunku Boryi, czekając na kontynuację.
- Jeśli nie będzie to problemem chciał bym prosić o zakonfiskowanie dla mnie jakiegoś uzbrojenia.- Ruka zrobił krótką przerwę aby dać komisarzowi czas by powiedzieć coś w stylu “nie teraz”, ale nie usłyszał, więc kontynuował - Nejlépe czuł bym się z karabinem plazmowym w ręku. Oczywiście zadowolę się każdą inną bronią i pancerzem.
- Pozwolenia udzielam. Oprócz karabinu plazmowego zalecam Meltę. Doskonała przeciwko zdradzieckim Astartes, zwłaszcza tym którzy skupiają się na walce wręcz. - uśmiechnął się pod nosem - Muszę sobie załatwić jedną, tak na wszelki wypadek... - wymruczał cicho.
Ruka myślał przez kilka kolejnych kroków. Poprosił o coś nieco innego niż pozwolenie, ale widać komisarz uznał, że nie będzie miał czasu. Takie rozwiązanie też pasuje. Są potencjalne problemy, ale do obejścia.
- Dziękuję, lordzie komisare. - Ruka pochylił głowę w geście szacunku
- Hmm. - zamruczał Gregor - W razie problemów, powołujcie się na mnie. Jestem pewny że nikt nie będzie mieć z tym problemów. - uśmiechnął się delikatnie - Pamiętajcie że stoi za wami potęga Inkwizycji, oraz Munitorum.
- Nie omieszkam, lordzie komisare. - przytaknął Borya.

~ * ~

Borya nie był świadkiem sceny oswobodzenia paladyna, bo sam ruszył pomiędzy PDF’owców poszukując kogoś o oznaczeniach oficerskich. Poza młodą porucznik, najwidoczniej nie było obecnych na niedawnym polu walki żadnych oficerów, choć widział kilku sierżantów próbujących przeorganizować swoich ludzi po walce i zaprowadzić ład i dyscyplinę.
- Imperator chroni! - zwrócił na siebie uwagę Ruka i złożył ręce w aquilę. - Borya Wołodyjowicz. Pierwiej Pierworozen. Teraz pod komendą lorda komisare Gregora Malrathora. Wskarzecie mi kogoś mogącego decydować o destynacji sprzętu i broni?
Dwóch żołnierzy, których czerwone pancerze stały się niemal równie czarne od pyłu i odłamków i wszystkiego co mundury spojrzało na siebie przelotnie, przerywając wykrzykiwanie rozkazów i koordynację działań. Jeden z nich mruknął do drugiego coś w stylu “Wpisz w raporcie”, po czym gestem świadczącym bardziej o zmęczeniu niż niechęci pokazał by Vostroyanin poszedł za nim. Przelawirował ostrożnie między ułożonymi ciałami, pokrytymi szarymi całunami, pozieleniałymi od glonów i mokrymi od wszechobecnej wilgoci. Każde ciało miało ułożone w poprzek karabin. Rozglądał się chwilę, aż znalazł ułożony granatnik.
- Czego w zasadzie szukacie, kapr... sier... panie Wołodyjowicz? - przystanął wpatrując się w całun, jak gdyby znał i rozpoznał po broni kogoś kto był pod spodem.
- Jsem byl poručikem, specjalistą. Najlepiej czuł bym się z bronią plazmovą, ale nie spodziewam się jej znaleźć, mimo to potrzebuję czegoś co jest w stanie zagrozić wrogom pokroju padlych astartes, więc byłbym bardzo wdzięczny za broń klasy melta i do tego klamry magnetyczne do namontovania na pancerzu. Jeśli posiadacie też jakaś piłobroń byłbym wniebowzięty. Nekolik granatów z największym kopem jakie możecie mi odstąpić, kilka pakietów stimm i dalej standardni wyposarzenie. Niestety w walce jsem ztratil všechny mój ekwipunek nie licząc broni krótkiej i pancerza.
- Nie używamy stymulantów. Reszta nie będzie problemem. Każę zabrać z następnym transportem sanitariuszy pasoszelki i resztę potrzebnego szpeju i wydam rozkaz komuś na miejscu skompletowania reszty. - odwrócił się do Boryi - Czy mogę coś jeszcze zrobić, sire?
- Děkuji vám. Prosim tylko o relativni pośpiech, nevim kdy lord komisare wyda kolejne rozkazy. Jsem vasi dlužnik. - Ruka pochylił się w eleganckim półukłonie z lekkim zakrokiem, na Vostoryańską modłę. - To wszystko.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 14-07-2013 o 15:05.
Arvelus jest offline  
Stary 18-07-2013, 17:22   #13
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
HAAJVE I TYBERION

Sorcane nawet nie musiał widzieć ruchów wroga, jego twarzy, czy jego postawy. Po słowach poznał z kim ma do czynienia. Spontaniczne złowróżbne proroctwa były cechą charakterystyczną Władców Nocy. Spuścizną po ich Primarsze.
Ślepy Kruk przekrzywił głowę niczym ptak przyglądający się ciekawemu znalezisku. Jego twarz pozostała bez wyrazu.
Tyberion nie dał po sobie niczego poznać. Widział śmierć tego brata. Lecz słowa świadczyły o czymś innym: to jest heretycki pies.
- Twe ostatnie słowa? - zapytał.
- Już je wypowiedział, bracie - szepnął Sorcane
Egzemplariusz nie odpowiedział. Uniósł bolter i spokojnie wycelował w głowę fałszywego brata.
- Herezja - huk rozniósł się po całej kaplicy.
Nie wszystko poszło tak, jak mogli się spodziewać.
Kiedy słowa wypowiedziane przez Astarte opadły przez jedynie sekundę stał on bez ruchu, jakby zbierał w sobie siły. W końcu jednak chwilowa niemoc z niego upadła ustępując treningowi... a może instynktowi? Ocena szans i możliwych rozwiązań najwyraźniej nadeszła szybko z jego strony. Zanim Tyberion zdążył unieść bolter do strzału Astarte, którego jeszcze niedawno nazywał bratem, chwycił silniej nieszczęsnego kapłana za szaty i uniósł w powietrze po czym z refleksem, którym nie powinien cechować się jeszcze niedawno uznany za zmarłego rzucił się z bok ze swoją ofiarą.
Boltery, broń. Leżące wraz z martwymi na posadzce były celem powstałego z martwych. Ani Haajve, ani Tyberion nie wiedzieli z jakiego powodu ta broń pozostała na miejscu. Może zaważyła na decyzji zwykła niekompetencja, a może chodziło o coś mniej przyziemnego. Może nie ważono się jej dotknąć przez ludzki strach. Nie chciano się nawet zbliżać do powalonych Astartes, samemu nie będąc pewnym czy martwi są heretykami czy może... popełniono błąd.
Huk rozniósł się po kaplicy, ale nie dotarł do celu. Przeciwnik miał więcej czasu, niż było to potrzebne, aby zejść z toru pocisku i ten czas doskonale wykorzystał. Pochwycił bolter leżący przy jednym z martwych. Wycelował w mierzącego bronią Tyberiona. Strzelił i... spudłował. Pocisk bez szkód minął obu Astartes.
Ich przeciwnik zawahał się, jakby zdziwiony tą porażką, nie do końca rozumiejący jej powodów. Uniósł broń ponownie do strzału, jednocześnie chwytając kapłana, jakby chciał się nim zakryć. Tyberion spostrzegł natomiast, że ręka heretyka drżała nieznacznie.
W progu pojawił się żołnierz i zastygł w bezruchu widząc całą sytuację. Uniósł broń, jednocześnie wciąż bojąc się wkroczyć do środka... a teraz miał dodatkowy powód do strachu. Haajve w przeciwieństwie do Tyberiona znajdował się w większym niebezpieczeństwie... jeżeli zostałby wzięty na cel.
Martwi Astartes leżeli zmożeni wiecznym snem w śmiertelnej ciszy obserwując zmagania.
A może wcale nie martwi...?
Nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu. Gdy tylko wrogi pocisk minął jego postać, błyskawicznie rzucił się przed niewidomego Kruka, zasłaniając go całego swą postacią. Kapłan który wisiał jak szmata w ręce heretyka na pewno nie będzie mógł liczyć na tak wiele. Jednocześnie rozpoczął stały ostrzał fałszywego brata. Huk kolejnych wystrzałów był ogłuszający. Powienien również ostrzec gwardzistę, którego zarejestrował zarówno oczyma jak i sensory pancerza. Dodatkowa krew na podłodze tylko utrudni poruszanie się.
Ślepemu Krukowi nie podobała się ta sytuacja. Stanął za Karmazynowym Kolosem i schylił się, aby być mniejszym celem. Ach... Władca Nocy... wolałby mieć teraz przy sobie swój wierny topór i pancerz. Trudno. Musiał wierzyć w zdolności Tyberiona.
- Nie pozwólcie mu uciec! - głos Techmarine’a był donośny, lecz nadal spokojny, w miarę.
Dwa odgłosy wystrzałów rozbrzmiały w kaplicy.
Dla postronnego obserwatora wyglądało to tak, jakby obaj przeciwnicy wystrzelili jednocześnie... ale czy tak było naprawdę? Kule popędziły naprzód, do celu, ze świstem przecinając powietrze, chcąc wbić się we wroga. Pocisk wystrzelony przez Tyberiona dotarł do niego... a przynajmniej dotarłby gdyby na jego drodze nie stanęła przeszkoda w postaci nieszczęsnego kapłana robiącego za tarczę dla ich wroga. Pocisk wbił się w mężczyznę wybuchając w nim natychmiastowo. Jego odłamki odbiły się od zbroi ożywionego Egzeplariusza nie czyniąc mu żadnej szkody. Astarte niedbale puścił swoją osłonę.
Kapłan nawet nie zdążył krzyknąć.
Tyberion nie posiadał podobnej ochrony, jednak i tym razem czuwał nad nim Imperator. Kolejny wystrzał wroga przeszedł niegroźnie, chociaż o wiele blizej, ledwie kawałek mijając hełm lojalisty. Nie dało się określić reakcji przeciwnika na ponowne pudło, ale Tyberion mógł zobaczyć, że jego chwyt na broni jest dość niepewny.
Wtedy na sekundę wróg spojrzał w bok, na ołtarz. Coś, co mogło dać mu chociaż minimalną zasłonę.
Tyberion nie wahał się. Wystrzelił w momencie, gdy przeciwnik zrobił pierwszy krok w stronę ołtarza. Nie mógł na to pozwolić, jeżeli nie chciał dać mu chociaż cienia osłony. Nie mógł na to pozwolić, jeżeli nie chciał splugawić także ołtarza obecnością zdrajcy. Dźwięk rozrywanego metalu rozbrzmiał przyjemnie w uszach lojalistów. Pancerz Egzemplariusza, który nosił heretyk skruszał na piersi, ale pocisk nie przebił się głębiej. Jego właściciel został odepchnięty kawałek pod ścianę siłą wybuchu.
Ponownie stanął oko w oko z Tyberionem. Przyparty. Bez szans.
Bez szans?
Odwrócił głowę w stronę swoich poległych braci jakby wzywał ich do powstania i przyłączenia się do walki. Jakby wiedział, że usłuchają wezwania...
Wystrzał od strony drzwi przyciągnął uwagę heretyka. Pojedyńczy strzał z karabinu laserowego dosięgnął zdradzieckiego Astarte, jednak nie uczynił mu żadnej szkody dając się zatrzymać zbroi. Na ten jeden moment uwaga wroga została skierowana na zbyt odważnego żołnierza...
Tyberion doskonale wiedział że to Imperator skłonił gwardzistę do tak odważnego czynu. Nie zawahał się. Rzucił się na przeciwnika prowadząc ostrzał jedną ręką a drugą wyciągnął nóż gotów zadać decydujące uderzenie. Zaczął odmawiać modlitwę do Pana. Miał nadzieję że Kruk będzie pilnował pozostałe trupy.
Słysząc że Tyberion rusza do szarży i widząc “urywki” całej sytuacji Haajve zerknął na trupy. Leżała przy nim w sumie niewielka zbrojownia, a wyglądało też na to że nie jest to splugawiony oręż. Tak. Wystrzały z boltera Władcy wyraźnie brzmiały tak jak brzmiałaby wzorowo utrzymana broń Kosmicznego Marine. Nie powinna być więc splugawiona. Zbrojmistrz musiał myśleć i działać szybko. Każdy moment kiedy stał bez ruchu to dodatkowa szansa dla przeciwnika, aby w ostatnich chwilach życia wymierzył mu bolta w czaszkę.
Dobrze że Ślepy Kruk miał doskonałą pamięć do otoczenia i szczegółów... tak potrzebną w tej sytuacji.
Kilkoma szybkimi krokami dopadł do ołtarza i skrył się za nim, modląc się w duchu do Imperatora, aby ten wspomógł Tyberiona w akcje zemsty za zbrodnię jaką Władcy wyrządzili jemu i jego braciom.
Imperator skłonił gwardzistę do tak odważnego czynu i teraz zdawał się wciąż nad nim czuwać. Żołnierz kiedy tylko spostrzegł, że przyciągnął uwagę niedawno jeszcze martwego Astarte wykonał pierwszą myśl, która wydała mu się najrozsądniejsza. Rzucił się w bok, dzięki czemu pocisk przeznaczony dla niego ominął go. Wróg miał szansę trafić jedynie jeżeli ten nie ruszyłby się z miejsca, jakby nie będąc w stanie dokładnie skupić się na przewidywaniu jego ruchów.
Tyberion wystrzelił jeszcze raz zanim dopadł do heretyka. Pocisk przeciął powietrze tuż nad naramiennikiem przeciwnika, wbijając się w ścianę za nim i niewielkim wybuchem boltu ukruszając misterne ozdobienia, pozbawiając twarzy któregoś z uwiecznionych świętych.
Skryty za ołtarzem Haajve obserwował walkę jak i zwracał baczną uwagę na ciała pozostawione na środku kaplicy, nic się jednak z nimi nie działo.
Tyberion po zaledwie momencie dopadł do wroga, który rzucił się w bok, aby uniknąć szarży Egzemplariusza. Z refleksem godnym podziwu szybko stanął stabilnie i równie szybko wykorzystał okazję, kiedy Tyberion zatrzymał się wytrącony z szarży. Wystrzał odbił się echem, któremu towarzyszył donośny, metaliczny odgłos, kiedy zbroja Tyberiona została poddana próbie, a pocisk dotarł do celu godząc w prawe ramię Astarte. Tyberion poczuł ból wywołany samym uderzeniem pocisku jak i wybuchem, ale nie miał czasu na dokładniejszą ocenę zniszczeń czy możliwej rany.
Ponownie odbił się i rzucił wprost na unoszącego broń do strzału wroga.
Wszystko stało się szybko. Haajve jakby klatka po klatce poprzez nie swoje oczy widział jak Tyberion dopada do zmartwychwstałego i odbijając jego bolter wolną ręką wyprowadza atak nożem, kierując cios wprost na ukruszone elementy zbroi na jego piersi. Pancerz poddał się, a Egzemplariusz zatopił ostrze głęboko. Heretyk zgiął się i upadł na kolano, chwytając za zranione miejsce, dysząc ciężko.
Czuł pompowaną adrenalinę krążącą w żyłach, spowolniając otoczenie. Z imieniem Imperatora na ustach z rykiem zadał kolejne uderzenie na ciało heretyka klęczącego przed nim. Wymierzone w złączenie hełmu i korpusu, idealnie, pod kątem, tak aby zabić.
Chowający się za ołtarzem Zbrojmistrz miał wielką ochotę najzwyczajniej w świecie zacząć dopingować Egzemplariusza, który walczył zamiast niego z odwiecznym wrogiem. Na Boga Imperatora. To już drugi. Pierwszego sprzątnęła “Siostrunia Miłosierdzia”, a teraz. Nieważne. Jak Imperator da to niedługo sam też któregoś wykończy.
Tyberion nie wahał się ani chwili. Cios, który wymierzył trafił idealnie w złączenie hełmu i korpusu, a siła z jaką go wyprowadził sprawiła, że przedarł się on pomiędzy nimi zatapiając ostrze głęboko w ciele klęczącego heretyka oszołomionego skutkiem poprzedniego ataku. Zdrajca zachwiał się i zacharczał mokro, upadając na bok.
Haajve ponownie zerknął na ciała pozostawione na środku kaplicy, jednak żadne się nie poruszyło. Nie mógł on jednak mieć całkowitej pewności, a ocenę utrudniała teraz także odległość, czy rany wszystkich okazały się śmiertelne, chociaż każdy z tych Astartes otrzymał ich wiele, o których świadczyła krew, jak i pęknięcia i naruszenia pancerzy. Tak naprawdę większość z nich mogła doprowadzić do śmierci, zważając na ich mnogość.
Sorcane ostrożnie wychylił się zza ołtarza lustrując otoczenie.
- Sądzę, że niektórzy z nich mogą być pogrążeni w letargu. - stwierdziło cicho Sorcane - Upewnij się że złowróż nie żyje i sprawdźmy pozostałych.
Egzemplariusz nic nie odpowiedział. Obrócił ciało przeciwnika opancerzonym butem na bok i uklęknął od strony jego pleców. Następnie odblokował blokady hełmu heretyka i ściągnął go stanowczym ruchem. Następnie obrócił ciało tak, aby móc zobaczyć twarz. Kredowobiałe oblicze zaplamione było wciąż cieknącą jak ze źródła juchą, a węglowe oczy wpatrywały się w Egzemplariusza gdy zaczerpnął powietrza, aż zaświstało przez dziurę w aorcie i szyi i zbroi. Znów jakby nagle ożył, choć jasnym było, że nie na długo, choć sam krwotok szyi nie mógł być bardzo groźny dla takiej istoty jak Astarte. Złapał błyskawicznym, ptasim ruchem rękę Tyberiona i strzelając kroplami własnej nieomal czarnej posoki wycharczał:
- Będą zgubą NAS WSZYSTKICH! - niemal wykrzyczał ostatnią frazę.
Nie wahał się. Nożem trzymanym w ręce wykonał cięcie. Od ucha do ucha, głęboko, niemalże odcinając głowę heretyka, czuł wibracje noża chroboczącego o kręgosłup. Posoka trysnęła mu na twarz i pancerz. Podniósł się powoli.
- Herezja wypleniona - powiedział spokojnie. Odwrócił się do wejścia do kaplicy, w kierunku kapłanów.
- Kto układał ciała? -
Kiedy Tyberion rzucił zapytanie do kapłanów, Zbrojmistrz wstał i podszedł do ciała spowiednika, którym Władca posłużył się jako tarczą. Obejrzał go po czym wykorzystał jeden ze świątynnych całunów i nakrył go. Potem wrócił do lustrowania “trupów”.
 
Stalowy jest offline  
Stary 22-07-2013, 01:25   #14
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Trax, Ruka, Gregor

- Żałosne... - wymruczał Gregor - Jeśli byłaby pani łaska polecić swoim podwładnym zaprzestanie celowania do jednego z najwyższych rangą przedstawicieli Inkwizycji w sektorze, byłbym zobowiązany. Gubernator może wywinąć się od zarzutów herezji, w pani przypadku jest to wątpliwe. - spojrzał jeszcze raz na Ardora i pokręcił głową - Żałosne. Przestaję was kontrolować na pięć minut, i siły lojastyczne zaczynają się masakrować na wzajem z moimi podwładnymi. - prychnął z irytacją. Głód powoli zaczynał mu się dawać we znaki, ale to musiało być załatwione raz na zawsze. - Od teraz to się kończy. Żadnych samowolek, żadnych błędów. Nie będę tolerować więcej niekompetencji.
- Mm-my... - urwała dziewczyna, w szoku pod wpływem słów komisarza. Wyglądała na wstrząśniętą i na skraju czegoś pomiędzy wpadnięciem w szał a usiąścia gdzie stała i rozszlochania się w rozstrzęsieniu. Senator posłał Gregorowi spokojne, stonowane spojrzenie będące tożsame z pytaniem w rodzaju “Naprawdę?” po czym zwrócił się do porucznik.
- Może sytuacja nie będzie aż tak drastyczna, spokojnie... ale prawdą jest, że ten tutaj Anioł jest sługą inkwizycji, o którego obecności was niepoinformowano, wszak normalnym jest, że Inkwizycja nie informuje o swoich działaniach i właśnie tutaj wysłała go by zbadał sprawę Arbites... zaś... - przerwał na chwilę, improwizując fałszywą wersję wydarzeń - Wasz cel... obawiam się, że był w innej fortecy Arbites i zbiegł. To znaczy, w zamieszaniu walki, zwłaszcza gdy zaraportowaliście że Astarte Chaosu jest tutaj, prawda? Czy któryś z was może coś zrobić, albo wyjaśnić sytuację? - ostatnie słowa skierował do Boryi i Jonatana.
Gregor spojrzał spokojnie na panią porucznik. Westchnął delikatnie.
- Pani porucznik Sonyan... - powiedział już spokojnym głosem - Wcześniej powiedziałem wiele ostrych słów w pani kierunku. - położył jej dłoń na ramieniu - Dołożę wszelkich starań by nie zostały wam postawione zarzuty za to co się tutaj stało. Wykazaliście się czujnością i kompetencją godną oficera Gwardii. Nie ponosicie winy za błędy swoich przełożonych. - rzucił wzrokiem na senatora, który najwyraźniej próbował wybielić rolę wyższego dowództwa w całej sprawie. Postanowił na razie grać wraz z nim. W końcu, on znał prawdę, a w końcu, to liczyło się najbardziej. - Teraz, są dwie ważne sprawy o których musicie wiedzieć, poruczniku. Na tym świecie ukrywa się obecnie dwójka niezwykle niebezpiecznych sług arcynieprzyjaciela. - patrzył na nią uważnie. Człowiek nie zostawał Lordem Komisariatu bez zdolności przekonywania i manipulowania ludźmi - Inkwizycja jest przekonana że to oni stoją za tą dezinformacją. Jest wysoce prawdopodobne że postanowili oni użyć waszych ludzi do eliminacji największego zagrożenia które stało naprzeciw nich, czyli czcigodnego brata Ardora. - wskazał na leżącego w pobliżu Astarte - jego twarz przybrała twardy wyraz, który miał uosabiać determinację - Jednakże, to nie wszystko. Na terenie tej fortecy znajdował się jeszcze jeden sługa Inkwizycji. Kapitan Sihas Blint, z Elizjańskich Formacji Powietrzno-Desantowych. Jest on głównym planującym, odpowiedzialnym za przygotowanie planów akcji bojowych na potrzeby tej komórki Inkwizycji. Jego śmierć jest nieakceptowalna. - jego głos miał przekonać porucznik do współdziałania - Potrzebuję pani pomocy, poruczniku. Musimy odnaleźć tego człowieka i nie dopuścić by plany arcynieprzyjaciela zaowocowały jego zwycięstwem. Pani współpraca będzie nieoceniona. - to akurat było prawdą. Bez pomocy obecnych tu żołnierzy sił ochrony planetarnej, było wysoce prawdopodobne że znajdą Blinta martwego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego charakter.
-T-tak jest! Oczywiście! - porucznik zebrała się w sobie na ile to możliwe i na tyle szybko na ile to fizycznie możliwe. Natychmiast wezwała operatora vox-radiostacji.
- Przekaż wszystkim jednostkom, że poszukujemy Elizjańskiego oficera, z sił specjalnych. Potwierdzenie napotkania i czy żyje!
Dwudziestoletni najwyżej żołnierz, równie osmalony, o poszarpanym mundurze, zwęglonym naskórku na połowie twarzy i zabandażowanej głowie natychmiast zaczął rzeczowo przepytywać kolejne oddziały, razem z okrętami. W pewnym momencie zwrócił się do lorda komisarza:
- Oddział sił specjalnych melduje, że w twierdzy napotkali wychodzącego z ostatniego nieoczyszczonego pomieszczenia, podziemnego centrum dowodzenia żołnierza w ich mundurze. Wzięli ich za ocalałego z jednostki rekonesansu, która tam się udała. Zabił sześciu z dziesięciu weteranów.
- To prawdopodobnie człowiek generała Childana. Zaproponował on że udzieli nam pomocy kilku weterenów ze swoich sił. - westchnął - Jeśli to możliwe, chciałbym aby został on wzięty żywcem. - potarł w zamyśleniu brodę - Posiadacie może jakiś system nagłaśniający który umożliwiłby mi zostanie usłaszanym na całym terenie? Mógłbym wydać rozkazy, i w końcu zakończyć to szaleństwo.
Porucznik wtenczas podeszła do Ardora, któremu inni żołnierze pomogli już wstać i padła krzyżem pokutnie na metalowe podłoże przystani. Jej podkomendni obserwowali to, ale z twarzy niedoświadczonych a poddanych teraz zbyt wielu bodźcom i źródłom szoku żołnierzy nie dało się odczytać niczego składnego czy pewnego.
- Błagam Cię o wybaczenie, Aniele. - wyszeptała twarzą do podłoża - Powiedz jaka kara powinna mnie spotkać za podniesienie ostrza przeciw Tobie, a dopełnię pokuty.
Dotychczas milczący paladyn popatrzył na kobietę.
-Wstawaj z tej podłogi, tylko wykonywałaś rozkazy, nie zamierzam nikogo za to karać. Za To nowa zbroja byłaby miła.- Powiedział Ardor z lekkim uśmiechem, głosem przywodzącym na myśl starego, miłego dziadka.

Blint

Blint bardzo próbował, aby nie widać było po nim żadnych oznak zdenerwowania. Był to pojedynek dwóch oficerów i nie mógł ustąpić.
Zaśmiał się spokojnie.
- Ja mam się poddać? Twój statek należy już do nas - Spojrzał kapitanowi w oczy - Nie zastanawiało cię dlaczego całe natarcie szło tak sprawnie? Taki był plan od samego początku. W tej chwili większość twoich ludzi prowadzi natarcie w twierdzy, a tutaj, na ich tyłach, po twoim statku. poruszają się oddziały arbites. Znakomicie wyszokolone, znakomicie uzbrojone. Wybacz kapitanie, ale w tej grze to nie ty rozdajesz karty. Poza tym - słyszałem twoje rozkazy - Uśmiechnął się.
Wydawało się, że kapitanowi idzie o wiele łatwiej zatuszowanie oznak zdenerwowania. Patrzył uważnie na Blinta, jakby analizując każdy jego ruch, nie pozwalając sobie na odwrócenie uwagi choćby na moment.
- Liczy się dla nas dwóch tu i teraz. - odezwał się twardo kapitan - Jeżeli jesteś tak bardzo przekonany o zwycięstwie twoich... czemu się opierasz? W końcu słyszałeś moje rozkazy, prawda?
Blint spojrzał hardo na swojego rozmówcę.
- Daję ci prosty wybór... Życie twoich ludzi, za życie innych.
- A co niby ty możesz zrobić, aby zachować życie moich ludzi? - zapytał z powątpiewaniem kapitan.
- Tu nie chodzi o to czy ja mogę je zachować. Arbites tylko czekają, aby je odebrać. Pomyśl sobie, że jeżeli ja dostałem się tutaj bez większych problemów, to czy oni będą mieli jakikolwiek problem, żeby dostać się na przykład do maszynowni...
- Spędziłem trochę czasu na tej jednostce synu. Słyszałem co się tam dzieje. - skinął głową w stronę vox-radiostacji mostka, nie odrywając spojrzenia od komandosa. - Myślę, że blefujesz, nie rozumiem tylko, co chcesz osiągnąć. Moi chłopcy nie oddadzą statku bez walki a co do arbites mamy rozkazy, ale gdybyś TY się z nimi skontaktował i sprawił że się poddadzą... - podkreślił kwestię, zdradzając, że nie sprzeciwi się swoim rozkazom, a wedle tych arbites w ten czy inny sposób byli już martwi - Może uda się załatwić wszystkie pozostałe kwestie bezboleśnie.
- Bezboleśnie? To będzie bardzo bolało... Uwierz - Spojrzał hardo na kapitana - Zdajesz sobie sprawę na kogo właśnie podnieśliście rękę? Jestem oficerem inkwizycyjnych oddziałów, a tam w twierdzy znajduje się Paladyn... Nawet nie wiesz w jakie gówno kazałeś wdepnąć swoim ludziom i nawet jeśli przeżyją, to uwierz mi - lepiej, żeby ich ciała spoczęły dzisiaj na dnie. Nikogo nie obchodzi, że ty wypełniałeś czyjeś rozkazy, ważne jest to, że ty wydałeś swoje i teraz ty i twoja załoga walczycie po złej stronie. Na twoim miejscu wolałbym podpaść swoim przełożonym, niż zdać się na gniew Inkwizycji. Czy kiedykolwiek słyszałeś o karach dla osób, które w jakiś sposób weszły z nią w konflikt? Raczej wątpię, bo słuch o takich ludziach ginie nad wyraz szybko, więc daje ci prosty wybór. Albo ty i twoja załoga pomoże mi i moim ludziom, albo do końca życia będziesz gnił w ciemnej celi albo uciekał i ukrywał się gdzieś w przestrzeni kosmicznej jako anonimowy renegat. Dla pocieszenia powiem ci, że Inkwizycja nie patrzy na stopnie, dla nas wszyscy ludzie są tak samo winni w oczach Imperatora...
Blef Blinta był zaskakująco dobrze wymierzony. Mężczyzna wyglądał na przestraszonego, choć nie ślepo przerażonego, ale i tak było to trudne i kapitan zawdzięczał perlące się kople potu na czole kapitana i lekkie drżenie jego zbrojnej ręki wyłącznie doskonale dobranym słowom. Brakowało jednak do pełnego sukcesu czegoś jeszcze, jeszcze odrobiny.
- UDOWODNIJ! Udowodnij, że jesteś sługą Świętego Oficjum, a nie zdrajcą wycierającym sobie kłamstwa Świętą Strażą! Udowodnij, albo Cię zabiję! - jak gdyby dla podkreślenia wyciągnął nieco rękę z bronią, celując w niechronione żadnym pancerzem serce Sihasa.
Kapitan westchnął i powoli sięgnął do łańcuszka podarowanego mu przez Inkwizytor podczas jego ‘promocji’.
- Sądzę, że poznajesz ten znak?
Starszy z dwóch kapitanów nerwowo skinął głową.
- Czego chcesz? - zapytał, odkładając pistolet na konsolę przy której stał.
Blint spojrzał zdecydowanie na swojego towarzysza.
- Rozkaż swoim ludziom rozpocząć ostrzał do dwóch innych statków.
- Nie. - odpowiedział krótko i stanowczo kapitan. Spojrzenie świadczyło o ostateczności tej prostej i szybko podjętej decyzji, bez względu na konsekwencje.
Blint błyskawicznie podniósł swoją broń i strzelił w stronę wrogiego kapitana. Pocisk przebił pierś wrogiego dowódcy, spryskując krwią twarz starszego mężczyzny. Strumyk krwi pociekł z ust oficera, który jeszcze nie martwy sięgnął po swój odłożony pistolet jak gdyby sięgał po słuchawkę poprosić kogoś z mesy o przyniesienie kawy na mostek, po czym kolejny, konieczny pocisk którego wystrzelenie było głęboko wgrane w odruchy elizjańskiego kapitana rozerwał mu bok szyi, a krew trysnęła na pionowy, przezroczysty taktyczny ekran obok. Tym razem było widać efekt, dowódca upadł natychmiast na ziemię, wpatrzony pustym wzrokiem w buty kapitana, pistolet spadł obok strącony jego ręką. Krew się sączyła i gdyby znajdowała się tutaj grupa z oficio Medicae, może można by go odratować, ale w obecnej sytuacji równie dobrze był już teraz martwy.

Sihas Blint został sam na mostku, w cichym szumie maszynowni statku.
 
-2- jest offline  
Stary 24-07-2013, 22:26   #15
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Uciekał. Do tego zdążył już przywyknąć przez te kilkanaście lat swojego życia.
Prędzej czy później wszyscy wyczuwali jego inność, to jak sprawiał że czuli się nieswojo, niepewnie. Jakby wiedzieli że posiada Dar.
- Dar - zaśmiał się gorzko - Ten mój wspaniały dar! - rozkaszlał się osuwając po brudnym murze zaułka. Wpatrywał się w swoje zniszczone, przemoczone buty myśląc o przeszłości. O swoich rodzicach, którzy pełni miłości ukryli go przed oczami inkwizycji. Gdyby nie to, byłby już pewnie jednym z tych zlobotomizowanych warzyw w wierzy astropatów. Tolerowanym z konieczności i likwidowanym gdy tylko ktoś rzuci na niego choćby cień podejrzenia.
To wszystko było prawdą i do tej pory nie skarżył się na życie włóczęgi. Ciągle w ruchu, unikając podejrzliwych spojrzeń i niewygodnych pytań arbitrów. Uciekając przed ludźmi i przed samym sobą, przed tym co żyło w jego własnej jaźni.
Ale wszystko się zmieniło. Sny jakie go nawiedzały nie przypominały dawnych koszmarów, tych do których już niemal zdołał przywyknąć. Te nowe były inne, jakby ktoś go szukał i właśnie we śnie potrafił go zobaczyć. Nawet na jawie widział w każdym cieniu te wpatrzone w niego, głodne oczy, ale wierzył że to była tylko gra wyobraźni. Za to sny, och, one były prawdziwe. Czuł to wyraźnie, wiedział.
Wiedział i od tygodnia nie odważył się zasnąć. Białe kryształki narkotyku trzymały go z dala od spojrzenia potwornego łowcy, ale teraz nie miał już pieniędzy.
- Będę je musiał zdobyć - wyszeptał - muszę!
Chciało mu się płakać. Nie był pewien czy zdoła się podnieść, a co dopiero zdobyć dość tronów na kolejną dawkę.
- Dam radę - załkał - uda mi się, muszę tylko chwilę odpocząć - oparł głowę o chłodną ścianę i zamknął oczy.
- Tylko na chwilę...
Wtedy poczuł że spada. Chciał się szarpnąć, wyzwolić z niewidzialnych więzów, ale nie miał dość sił.
- Czy nie dość już się wycierpiałeś? - głos zdawał się płynąć ze wszystkich stron na raz - Zawsze sam, zawsze ścigany - ton był łagodny, niemal przyjazny, więc skąd to uczucie narastającej grozy?
- Nie chciałbyś mieć rodziny? Przyjaciół którzy się tobą zaopiekują? - Milczał, nie było sensu zaprzeczać. Pomimo strachu i wycieńczenia z głębi jego duszy wypływały kolejne obrazy, marzenia, skrywane przed bezlitosną rzeczywistością. Dla takich jak on była tylko samotność i ból, albo niewolnicza służba w okowach astronomican.
- To wszystko jest na wyciągnięcie ręki - spojrzał w dół i tuż pod sobą, znacznie bliżej niż się spodziewał, zobaczył mówiącego. Stary człowiek o rzadkich, białych włosach i dobrotliwym uśmiechu był niczym zjawa z innego, lepszego świata.
Coś w jego umyśle krzyczało że lepiej było stawić czoła nawet najstraszniejszym wrogom niż opaść w te wyciągnięte ramiona, ale był taki zmęczony...
Wtedy poczuł ukłucie swej mocy, jakby coś chciało mu przypomnieć iż nie musi polegać wyłącznie na zawodnych ludzkich zmysłach.
Zamknął oczy i powoli wyrównał oddech, a kiedy je otworzył wrzasnął z całych sił. Na wszystko inne było już za późno.
- Spokojnie - wydobyło się z zawieszonej tuż przed jego oczami paszczy demona - już po wszystkim...


Wypełnione szpitalnymi pryczami pomieszczenie tonęło w półmroku. Migotliwe światło lamp rzucało drgające cienie na dziwaczną maszynerię podłączoną siecią przewodów i rurek do ciał wijących się na łóżkach nieszczęśników.
- Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy - wysoka postać zatrzymała się na chwilę jakby chcąc przemyśleć własne słowa - No, a przynajmniej przygotowania do niego zajęły najwięcej czasu. Cóż - Wznowił swój obchód pomieszczenia pod uważnym spojrzeniem stojącej w rogu dziewczyny - dalej było równie ciekawie.

Szpital Błogosławionej Salome Męczenniczki z pewnością chwile chwały miał już za sobą. Niemal połowa pomieszczeń została zaplombowana jeszcze za czasów poprzedniego gubernatora, a pozostałe stały się zesłaniem dla tych wszystkich funkcjonariuszy Collegium Medicae którzy nie potrafili się odnaleźć w rozpolitykowanej hierarchii urzędu. Zbyt idealistyczni lekarze i zwyczajni nieudacznicy oddelegowani na ten nadmorski kraniec świata marnotrawili talent i wiedzę na bezużyteczne eksperymenty i badania.
Topiący smutki i resztki ambicji w alkoholu doktor Latanovitch wpatrywał się tępo w szalejący za pancernymi oknami sztorm. Dziesięć lat jałowej służby w tym zapomnianym przez Imperatora miejscu zobojętniło go na sprawy świata, ale miesiąc temu świat sam się o niego upomniał. Wiadomość o zmianie charakteru placówki na objęty kwarantanną ośrodek dla Pacjentów Specjalnego Dozoru wzbudziła falę plotek wśród personelu. Szybko okazało się iż większość nie będzie miała okazji nawet dowiedzieć się kim są nowi podopieczni gdyż decyzją Collegium szkieletowa załoga została jeszcze bardziej okrojona. Na nic nie zdały się protesty i argumenty, przybyli na miejsce Arbitrzy mieli swoje rozkazy.
W ten sposób garstka pielęgniarzy i dwójka lekarzy dostała pod swoją opiekę czwórkę pacjentów. Żaden z pogrążonych w śpiączce mężczyzn nie posiadał dokumentacji, ani nawet nazwiska - personelowi miały wystarczyć numery i fakt że byli to zarażeni psionicy. Oddział strażników sprawnie przejął kontrolę nad wszystkimi witalnymi funkcjami szpitala, upewniając się iż zarówno chorzy jak i obsługa znajdują się pod ciągłą obserwacją.

Po dwóch dniach zabobonny strach wobec nieznanego począł z wolna ustępować i pomimo obecności uzbrojonych obcych placówka wydawała się wracać do swego normalnego rytmu. Wtedy, wbrew wszelkim prawom medycyny i pomimo wpompowywanych regularnie chemikaliów mających utrzymać go w uśpieniu, Numer Trzy się wybudził.

Oznajmił to światu krzykiem który postawił na nogi cały personel medyczny i powalił pilnującego go strażnika. Kiedy dotarli do izolatki okazało się że potrzeba aż czterech ludzie do utrzymania wychudłego psionika, który rzucał się w amoku pomimo podwójnej dawki środka uspokajającego. Po gwałtownej wymianie zdań z dowodzącym ich strażą porucznikiem zadecydowano o umieszczeniu wybudzonego w opuszczonej części kompleksu. Znajdujące się poniżej poziomu wody piwnice były w opłakanym stanie, wilgoć i zapomnienie doprowadziły je na skraj ruiny, ale to właśnie tu znajdowały się cele z okresu minionej "świetności" szpitala. Miejsca odosobnienia dla szlachetnie urodzonych którzy postradali zmysły i stali się zbyt niebezpieczni lub niewygodni dla rodziny.
Na zapleśniałą podłogę jedynej sali z działającym oświetleniem rzucono stertę zatęchłych materacy i tam po krótkiej szamotaninie umieszczono pacjenta numer trzy.
Szeregowy Matias Ord nie miał tyle szczęścia. Nie wiadomo w jaki to fragment własnego koszmaru wciągnął go oszalały psionik, ale chłopaka znaleziono z bronią gotową do strzału i w pełnym rynsztunku bojowym. Zanim zdołano zedrzeć mu maskę, nieprzytomny nieszczęśnik utonął we własnych wymiocinach. W milczeniu składali ciało w dawno nieużywanej kostnicy, starając się nie patrzeć na dziwnie spokojną twarz młodego arbitra.
Cisza radiowa, to było jedyne wyjaśnienie jakiego raczył im udzielić porucznik gdy domagali się wezwania pomocy. Nikt nie mógł nadawać z ośrodka bez jego zgody, a on miał bardzo wyraźne rozkazy. Zarówno te dotyczące chorych jak i personelu, co udało mu się to oznajmić z jedynie cieniem groźby w głosie. Wszystkie osobiste nadajniki i odbiorniki odebrano im już pierwszego dnia więc jakiekolwiek próby ominięcia tego zakazu były daremne.
Dopiero kolejnej nocy, gdy wraz z ostatnim ze strażników stali samotnie w przesyconych wilgocią podziemiach doktor przekonał się że nie powiedziano im prawdy. Arbiter drżącym głosem opowiadał mu o komunikatach wojskowych oskarżających ich o zdradę i nawołujących wszystkich funkcjonariuszy do oddawania się w ręce oddziałów gwardii. Najwyraźniej utajnione raporty o ich zadaniu nie wpadły w ręce nowo przybyłych sił, a i collegium nie śpieszyło się do przyznawania do współpracy z potencjalnymi zdrajcami. Liczyli że będą mogli odzyskać zarówno pacjentów jak i placówkę gdy ta sprawa wreszcie przycichnie.
Och jakże strasznie się pomylili.

W ciągu pierwszej godziny od wybudzenia schodził do piwnic przynajmniej dwukrotnie i za każdym razem stwierdzał że nie jest dość pijany aby być w stanie wytrzymać tam dłużej niż kilka minut. Chory na przemian bełkotał i wrzeszczał zapluwając siebie i całe pomieszczenie. Jakimś cudem wyplątał się z kaftana i teraz krążył po celi rozmazując po ścianach ekskrementy i wywrzaskując niezrozumiałe słowa, ale nie zdołał zerwać z czaszki grubej, stalowej obręczy która głęboko wżynała mu się w skórę. To "ostateczne zabezpieczenie" miało według porucznika powstrzymać niekontrolowane emanacje psychiczne i uchronić ich przed kolejnymi wypadkami. Tak przynajmniej zapewniali astropaci arbitrów, ale Latanovitch postanowił nie nadwyrężać swego szczęścia.
Pozostawił za sobą zawilgłe piwnice i dwójkę pełniących straż arbitrów z silnym postanowieniem zamknięcia się w swoim gabinecie do póki to wszystko się nie skończy, gdy na końcu korytarza zamajaczyła mu postać w szpitalnej koszuli. Ze ściśniętym gardłem ruszył w stronę izolatek, ale w wizjerze każdej zobaczył to samo: śpiącego pacjenta i podwojoną straż. Dla pewności nacisnął klamkę pierwszego pomieszczenia i wzdrygnął się w przeraźliwie zimnym powietrzu. Nieruchomi strażnicy w żaden sposób nie zareagowali na jego pojawienie się, a lekarz ze zdumieniem dostrzegł obłoczek pary wydobywający się z jego ust przy każdym oddechu. Wyłącznie z jego ust. Trzęsąc się z zimna sięgnął do najbliższej z opancerzonych postaci tylko po to by z okrzykiem bólu i zdumienia natychmiast cofnąć dłoń. Zbroja nieruchomego niczym posąg strażnika była tak zimna że aż parzyła.
Z krzykiem wypadł na korytarz i pognał na oślep w głąb ośrodka, myśląc tylko o tym by ukryć się przed ogarniającym to miejsce szaleństwem.

Potem pamiętał tylko ciszę, przerywaną tupotem żołnierskich butów. Skulił się gdy hałas zbliżył tuż do jego kryjówki, po czym drzwi szafy otwarły się na oścież i zalało go oślepiające światło. Ignorując słabe protesty lekarza silne ręce zacisnęły się na jego ubraniu i jednym szarpnięciem postawiono go na nogi.
Spojrzał półprzytomnie na otaczające go pobladłe twarze i zrozumiał że podczas jego nieobecności sprawy wcale się nie poprawiły.
Z relacji eskortujących go arbitrów wynikało iż dwóch sanitariuszy zmieniło się w żywe pochodnie próbując wejść sali pacjenta numer dwa, a z pozostających w środku strażników zostały tylko zwęglone szkielety. Drzwi do pierwszego pomieszczenia były skute lodem którego nie udało im się w żaden sposób skruszyć. Dla odmiany korytarz z czwartą izolatką pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności w której zniknął porucznik z trójką żołnierzy i pozostałymi pracownikami szpitala. Nikt nie odważył się sprawdzić dlaczego nie wracają i po godzinie daremnego oczekiwania podjęto decyzję o opuszczeniu placówki.
Szalejąca na zewnątrz nawałnica przybrała apokaliptyczne proporcje zrywając mosty łączące ośrodek z miastem i odcinając wszelką komunikację. Pomimo tego dwójka ochotników próbowała przedostać się przez rumowisko by sprowadzić pomoc. Pozostali mogli tylko patrzyć bezradnie jak wichura odrywa śmiałków od gruzów i zrywając liny ciska ich obu w spienione fale.
Zdawał sobie sprawę że pozostała tylko jedna droga wiodąca potencjalnie do cywilizacji i bezpieczeństwa, ale nie wierzył już że ktokolwiek wydostanie się stąd żywy. Ponadto jeśli mógł jeszcze decydować to wolał nie umierać w klaustrofobicznych tunelach ewakuacyjnych. Nigdy jeszcze nie używane korytarze były niskie, ciasne i nikt na prawdę nie wiedział dokąd prowadzą. Tylko najstarsze plany ośrodka w ogóle uznawały ich istnienie, ale i one zaznaczały jedynie wejścia do tych zabytków datowanych w latach tuż po zasiedleniu Koryntu.
Patrzył w milczeniu jak jeden po drugim znikają w czeluści włazu aż na górze pozostał tylko jeden strażnik. Zawahał się prze zejściem, ostatni raz próbując namówić lekarza by poszedł z nimi gdy posadzka zadrżała, a z dołu dobiegł ich narastający szybko huk. Dobiegli do włazu w chwili gdy z potwornym rykiem tunel pod nimi wypełniła niepowstrzymana fala szlamu i gęstej od oleju i ropy wody z zatoki. Zatrzasnęli właz patrząc na siebie z mieszaniną przerażenia i żalu. Byli ostatni.
Ze wzrokiem wbitym w podłogę Arbiter zaczął tłumaczyć powody dla których nie mogli wezwać pomocy. Pełnymi rozgoryczenia, urywanymi zdaniami wyrzucał z siebie bezsilną wściekłość. Obwiniał i przeklinał na przemian wszystkich urzędników, funkcjonariuszy i wojskowych za których niezrozumiałe gierki wszyscy teraz płacili. Wreszcie zamilkł, zachrypnięty i wyczerpany ponad miarę. Po chwili milczenia powlekli się w stronę schodów, załamani i chcąc znaleźć się jak najdalej od miejsca tej tragedii gdy lekarz uświadomił sobie dzwoniącą w uszach ciszę. Na daremno czekał na jakikolwiek dowód że Numer Trzy wciąż znajduje się w swym miejscu odosobnienia. Słysząc za sobą świszczący oddech arbitra drżącymi rękami odsłonił wizjer i niemal wbrew sobie zajrzał do środka.
Wychudła postać stała nieruchomo w środku wyłożonej materacami celi. Przez chwilę ciszę mąciło jedynie nieznośne brzęczenie jarzeniówek po czym psionik przerwał milczenie.
- Szukało nas od kiedy tylko tu przybyliśmy - wychrypiał - Stąd ta burza, stąd to całe szaleństwo - oblizał spierzchnięte wargi - Teraz... jest już spokojniej... - jego głos odpłynął na chwilę, po czym zaśmiał się sucho - Jak w oku cyklonu, a jego centrum jest to co po nas przybyło! - Koścista ręka wyciągnęła się w stronę drzwi, wskazując na lekarza szponiastym palcem.
Ten odwrócił się sztywno, zupełnie jakby ktoś obcy chwycił go za ramiona i na siłę chciał zmienić jego położenie. Nie miał dość sił aby się przeciwstawić i nie potrafił zamknąć oczu. W korytarzu z którego właśnie wyszli stała postać zbyt wysoka na zwykłego człowieka, w płaszczu z pozszywanych ze sobą szczurów. Ciała żywych wciąż stworzeń drgały przy każdym kroku nieznajomego a ich zaropiałe pyski otwierały się i zamykały jakby w niemym krzyku. Za ponurym przybyszem podążali byli arbitrzy. Uderzenie fali nieczystości połamało i powykręcało ich ociekające błotem kończyny, jednak szli naprzód nie zważając na jakiekolwiek obrażenia.
Tego było zbyt wiele. Latanovitch zachwiał się niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji kiedy poczuł na skroni zimną stal lufy. Obejrzał się na zapłakaną twarz ostatniego strażnika i skinął powoli głową.
- Dziękuję...
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 29-07-2013, 00:14   #16
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Musisz zapewnić swoich ludzi, że za każdym razem kiedy z nimi walczą, walczą z tymi, którzy zdradzili naszego Władcę zasiadającego na Złotym Tronie.


Kaplica Jedynego Władcy Ludzkości
komnata świątynna, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Cisza jaka zaległa wydawała się wręcz nienaturalna. Żołnierz, którego odwaga mogła pochodzić jedynie jako dar Imperatora stał teraz wpatrzony w Astarte, uśmierconego przez Tyberiona jakby obawiał się, że heretyk ponownie powstanie z martwych. Rzucił także okiem na osiem ciał leżących bez życia na posadzce najwyraźniej niepewny ich stanu, skoro kondycja jednego z nich okazała się być złudna, a jego niepewność potwierdzało trzymanie broni w pogotowiu. Zgromadzeni przed wejściem kapłani niepewnie zaglądali przez nie, teraz już zupełnie nie mając ochoty wejść do środka i zmierzyć się z tym co czyhało w ścianach świątyni. Niektórzy modlili się, jednak modlitwy te były tak ciche, że jedynie o ich istnieniu świadczyły złożone na piersiach ręce i pochylona głowa, nie zaś dźwięk. Ciężko było w tym momencie określić czy modlą się oni za duszę brutalnie potraktowanego jak osłona brata czy za czystość świątyni, czy może za czystość własnej duszy, która wszak była narażona teraz tym bardziej z powodu wydarzeń jakich byli oni świadkami.

Kiedy Tyberion odwrócił się w ich stronę modlitwy zostały przerwane, a kilku kapłanów drgnęło, ale nie cofnęli się, nie chcąc urazić jednego z Synów Imperatora. Przez pierwszą chwilę na pytanie odpowiedziało mu milczenie, aż w końcu jeden z kapłanów skłonił głowę i zwrócił się do Tyberiona.

- Tych ośmiu nikt nie ruszał, Aniele. Leżą jak... zginęli. - szybkie spojrzenie kapłana na leżące ciała wyraźnie świadczyło o tym, że nie jest on pewny ostatniego słowa - Ten... Ostatni... - odezwał się ponownie wracając wzrokiem do Tyberiona - Żołnierze go... przynieśli i położyli. Po prostu.

W korytarzu rozległy się szybkie kroki, a chwilę później przez stojących w przejściu kapłanów zaczęli się przedzierać oddział gwardii najwyraźniej zaalarmowani odgłosami walki. Na przód wyszedł najwyraźniej sierżant trzymający karabin laserowy w pogotowiu, przekraczając próg tego do niedawna całkowicie świętego miejsca. Jakie ono było teraz?

- Co tu się stało? - odezwał się nie wiedząc do kogo skierować pytanie. Spoglądał nieufnie na Tyberiona, ale widok zwłok z wyraźnymi, świeższymi niż powinny być, ranami nie pomagał mu odnaleźć się w sytuacji.

- Sir... - odparł żołnierz, który wykazał się odwagą - Ciało... Jeden z tych martwych heretyków on... - zamilkł na moment szukając odpowiedniego słowa - Ożył.

Sierżant przeniósł wzrok na Tyberiona starając się nie odwracać spojrzenia na zabitego przed chwilą, nie spoglądać w jego kredowobiałe oblicze zaplamione krwią.

- Ożył?


Aex II
korytarze, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Kayle Slovinsky

Kayle słyszał nadany komunikat i mógł mieć co do jednego pewność- teraz wróg będzie tym dokładniej przeszukiwał korytarze w jego poszukiwaniu. Rozkaz był jasny, a stwierdzenie, że nikt nie ma się oddzielać od oddziału tym bardziej pogarszało sytuację snajpera. Nie mógł mieć nadziei, że uda mu się wyeliminować pojedyncze zagrożenie czy wtopić się jako jeden z żołnierzy szukający swego oddziału lub wysłany z innym poleceniem.

Alternatywy kończyły się, pętla zaczęła się zaciskać.

Rana jaką sobie zadał nie była poważna, chociaż na pierwszy rzut oka na poważną wyglądała, tak jak miało się wydawać. Niemniej Kayle czuł jak rana pulsuje bólem, ale ten ból przynajmniej miał jeden plus. Odwracał uwagę snajpera od prawdziwego niebezpieczeństwa, które mu groziło. Zdawało mu się, że mijają długie minuty, w których wytrzymaniu paradoksalnie pomagał ten sam ból. Skupienie na nim zabijało czas... a przynajmniej na początku.

W końcu rozległy się kroki; kroki zmierzające w jego kierunku.

Nie miał innego wyjścia jak tylko czekać. Mógł już tylko próbować zrealizować jeden z ostatnich, o ile nie ostatni, plan. Udawać rannego, ale czy... To zda test? Czy ten fortel będzie wystarczający, aby zmylić wroga i przedostać się jako jeden z nich?

Nie miał czasu na zmianę planu.

Zza załomu wyszło sześciu żołnierzy w czerwonych pancerzach. Broń w pierwszym odruchu została skierowana na siedzącego pod ścianą Kayle'a, ale żaden z żołnierzy nie wykonał innego ruchu.

- Zidentyfikuj się. - padł rozkaz z ust mężczyzny, który musiał być sierżantem.



pokład nieznanego niszczyciela SOB
mostek, około osiem mil od Aex II, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Sihas Blint

Blint został sam. Nawet Tal czy inna z jego mar nie dotrzymywała mu towarzystwa. Tylko on, mostek i kapitan, który przegrał to starcie. Pokazanie łańcuszka okazało się dobrym pomysłem, chociaż nie zagwarantowało tyle, na ile mógł liczyć Sihas. Kapitan nie zgodził się na rozpoczęcie ostrzału, co w sumie całkowicie dziwić nie mogło, niemniej popełnił on podstawowy błąd,który kosztował go życie. Odłożył zbyt wcześnie broń. Cokolwiek nim wtedy powodowało, kiedy odkładał swoją jedyną tarczę przeciw Blintowi miało pozostać na zawsze tajemnicą, której jedynie można było się domyślać.

Tylko on. Tylko on żywy i to nie ulegnie zmianie nawet jeżeliby towarzyszył mu Tal.

- Hex IV do Odnowiciela, Hex IV do Odnowiciela. Melduj o stanie. Co się u was dzieje? - trzeszczący głos z radiostacji odbił się echem po mostku. Czy kapitan zdążył nadać komunikat o problemach?

Na domiar złego Blint usłyszał kroki za drzwiami, które mimo że się nie zbliżały konkretnie to jednak dawały pożywkę dla bogatej wyobraźni, a dodając do tego fakt całkowitej niepewności co do przynależności zbliżającego się... Na razie odgłos sugerował jedną osobę, ale czy tak było naprawdę? Ilu mogło ich tam być? Ilu czekać w ciszy? Może osoba, którą słyszał została wysłana na rekonesans terenu, a za nią stoi kilku innych wrogów? Wrogów, sojuszników? Jakie było ryzyko?

Tal nie powracał.



Aex II
przystań, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Czas wydawał się dłużyć niesamowicie, chociaż to odczucie zapewne spowodowane było oczekiwaniem. To właśnie ono zawsze prawdziwie testowało odporność na stres. W ogniu walki liczyły się ułamki sekund, nie było czasu na długie planowanie zaś wieczność zdawała się być chwilą. Kiedy jednak pozostawało tylko oczekiwanie to chwila stawała się wiecznością... a ta potrafiła doprowadzać niektórych do szaleństwa.
Mijały chwile, mijały minuty... Może dziesiątki? Wiadomość o odnalezieniu Blinta nie nadchodziła ani o jego pochwyceniu, ani o śmierci.

A przynajmniej nie bez zabrania wielu żołnierzy nieprzyjaciela ze sobą. Kapitan Sihas Blint potrafił się wciągnąć w zaiste ekscytujące sytuacje.

Porucznik wstała z klęczek jak chciał tego Ardor i postarała się wyprostować i odzyskać trochę godności. Wyglądała jakby była zagubiona w tej całej sytuacji. Wzięła głębszy oddech.

- Niedługo powinni odpo...

Jak na zawołanie vox-operator odwrócił się do zgromadzonych.

- Oddział Delta raportuje, że odnalazł rannego żołnierza poza oddziałem o niepotwierdzonej tożsamości.

Porucznik Sonyan spojrzała na zgromadzonych.

- To może być wasz człowiek.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-08-2013 o 21:40.
Zell jest offline  
Stary 08-08-2013, 07:26   #17
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kayle Slovinski
-Slovinski, Kayle, 68 pułk SOB Koryntu - wypowiedział ciężko, często przerywając wypowiedź udając ciężko rannego i zmęczonego walką. Miał nadzieję, że jego przykrywka nie zostanie odkryta i nie zostanie rostrzelany na miejscu. To była jego jedyna szansa a zabić wszystkich lub uciec nie miał szans.
- Pokaż dokumenty. - rozkazał sierżant patrząc uważnie na Kayle’a.
- Nie mam, zgubiłem w walce. Weźcie te, to są przyjaciela, który zginął. Zabrałem je aby oddać jego rodzinie. - Z każdą chwilą sytuacja snajpera się pogarszała. Już kończyły mu się pomysły, z każdym kolejnym kłamstwem miał wrażenie, że zbliża się jego koniec jednak nie dawał tego po sobie poznać.
- Kto jest twoim dowódcą, żołnierzu? - sierżant spojrzał na broń Kayle’a, uważnie obserwując jego każdy ruch.
-Ka... kapitan … - w tym momencie Kayle zemdlał, a przy najmniej udał utratę przytomności. W swoim fachu nie raz musiał udawać utratę przytomności lub śmierć. To była jego jedyna najdzieja na przeżycie. Nie znał żadnych nazwisk więc improwizował tak jak tylko mógł.
Tuż przed zapadnięciem w “omdlenie” Slovinsky zobaczył, że żołnierze spięli się i wycelowali w niego. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu Kayle poczuł jak jest brutalnie chwytany i wymierzony został mu policzek.
- Kapitan kto?!
Broń snajpera została odkopnięta na bok... chociaż... nawet gdyby ją miał- co by zdziałał przeciwko całemu oddziałowi?
- Zaraportuj o odnalezieniu niezidentyfikowanego żołnierza. - polecił jednemu ze swoich podwładnych sierżant nie spuszczając Kayle’a z oka. Żołnierz bez zbędnych pytań wykonał polecenie przesyłając wiadomość przez komunikator.
Kiedy próby”ocucenia” Kayle’a nie przyniosły rezulatów sierżant ponownie zwrócił się do żołnierza z komunikatorem.
- Przekaż, że przyprowadzimy go, niech tylko podadzą miejsce.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 14-08-2013, 17:04   #18
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Tyberion & Haajve

Tyberion ignorując gwardzistów, zwrócił się ponownie do tego samego kapłana:
- Wskaż tychże gwardzistów - pytanie rozniosło się po kaplicy. Następnie odwrócił wzrok na równo ułożone ciała. Gwiazda ułożona z ciał jego towarzyszy? Jedno z ramion gwiazdy nie miało jednak racji bytu. Wszak oprócz Tyberiona jeszcze jeden jego brat wydostał się z kaplicy.
Sorcane przyglądał się scenie w milczeniu. W końcu przykucnął i wziął na dłonie ciało które przed momentem owinął w całun. Powolnym krokiem zaniósł je do stojących przy wyjściu kapłanów i przekazał im je. Tak po prostu.
Potem stanął przy Tyberionie kładąc mu dłoń na naramienniku.
- Sprawdzę pozostałych. - szepnął.
Kruk wolnym krokiem podszedł do niepełnej gwiazdy ustawionej z ciał. Klęknął przy najbliższym i bez skrupułów ściągnął mu hełm.
Kapłan spojrzał nieoewnie na zgromadzonych gwardzistów i odparł:
- Chyba... Chyba to ci. - wskazał na kilku z nich - Ale nie mam pewności..
Oczom Haajve ukazało się kredowobiałe oblicze martwego Astarte, jakby uśpione w wiecznym śnie, Niemniej jego twarz wykrzywiał grymas, ale nie bólu lecz czystej nienawiści, Będąc blisko Haaajve widział, że kilku z nich musiało odnieść rany śmiertelne. Broń plazmowa zmasakrowała ich kończyny, a kilku strzały przeszły przez hełmy, Ten, którego właśnie oglądał wyglądał najlepiej z nich wszystkich. Miał podziurwiony pancerz, jedną rękę przestrzeloną na wylot. Dużo ran na klatce piersiowej, ale głowa pozostała nienaruszona.
- Kolejny. - szepnął Kruk.
Egzemplariusz obrócił się w stronę nowo przybyłych gwardzistów.
- Gdzie znaleźliście to ciało? - zadał pytanie. Jednocześnie postąpił jeden krok naprzód w ich kierunku.
Haajve bez dalszych słów zaczął ściągać hełmy kolejnych martwych marines.
Gwardziści stali twardo, chociaż Tyberion zobaczył, że wzmocnili uchwyt na trzymanej przez siebie broni.
- W korytarzach... - odezwał się niepewnie jeden z gwardzistów.
- Co się tu dzieje? - wtrącił sierżant twardym tonem spoglądając na Tyberiona - Co znaczy, że “ożył”?
Po bliższych oględzinach Haajve mógł określić, że inne ciała są na pewno martwe. Nawet zdradziecki Astarte nie mógł przeżyć tylu i takich obrażeń, jakich ci doznali.
- To znaczy, żeście go nie zabili na śmierć, sierżancie. - odpowiedział chłodno za Tyberiona Haajve - Pozostali nie żyją.
- Prowadzących dokąd? - Czy to ciało, odziane w pancerz jego sierżanta, było wewnątrz od momentu kiedy przybyli na planetę? Czy też tutaj, po tym jak sierżant zniknął, heretyk przejął pancerz? - I gdzie odnaleźliście to ciało? - wskazał na heretyka odzianego w pancerz należący do brata który zdołał przetrwać atak gwardzistów. Czy już wtedy był to Władca Nocy? Czy gwardziści wiedzieli kogo atakują, czy też ich rozkaz zakładał wymordowanie braci Egzemplariuszy? Jeśli tak, kto wydał rozkaz? Te niespokojne myśli nie przystały Obrońcy Prawdziwej Wiary, błagał Imperatora o spokój duszy i wyrozumiałość. Był jedynym Egzemplariuszem na planecie, nie może zawieść swego Pana.
Herezja zostanie wytępiona, mieczem i ogniem, Imperator dopomóż.
Dla poparcia słów Egzemplariusza Kruk wrócił się i stanął przy nim.
- Żołnierze. - powiedział cicho grubowym głosem - Heretycy wymordowali braci Brata Tyberiona i sobie z niego... śmiertelnie zakpili. Zastanówcie się i spokojnie zdajcie raport. To jest... śmiertelnie poważna sytuacja.
Sierżant dopiero jakby teraz zwrócił uwagę na Haajve. Jego wzrok wyrażał niepewność co do tego, w jaki sposób powinien go traktować. Szybko jednak wrócił spojrzeniem do Tyberiona.
- Korytarze prowadziły między innymi na zewnątrz, ku lądowisku, ale jeżeli tam się on kierował to daleko nie zdołał zajść. - odparł sierżant i zmarszczył brwi - Ten został powalony kiedy najwyraźniej szukał drogi wyjścia z korytarzy, ale nie zdołał odnaleźć się w otoczeniu. Nawet jeżeli jednak udałoby mu się to natrafiłby niezaprzeczalnie na kolejne oddziały. - spojrzał na Astarte pokonanego przez Tyberiona - On jednak.. przeżył?
- Kto dowodził natarciem na kaplicę? I z czyjego rozkazu? - Tyberion odmówił modlitwę za duszę sierżanta i poległego brata. Niech Światło Pana zaprowadzi ich ku Złotemu Tronowi.
- Czemu zadajesz te pytania? - zapytał sierżant obserwując uważnie Tyberiona.
Egzemplariusz, dotąd spoglądający na heretyckie truchło, obrócił się powoli w stronę sierżanta.
- Czy kierowała nim wiedza o naturze tych oto ciał, czy też dopuścił się herezji atakując Synów Imperatora? - Tyberion miał powoli dość tej konwersacji. Tylko odpowiedzialność za wymierzenie sprawiedliwości na heretykach, którzy są odpowiedzialni za to wszystko, powstrzymywała go przed ukaraniem sierżanta za bezszczelność.
- Dostaliśmy rozkaz zlikwidowania heretyckich Astartes, którzy znaleźli się w naszych progach - odparł sierżant - I tym rozkazem oraz wiedzą kierowaliśmy swoje działania. Nikt nie ważyłby się wydać rozkazu do ataku, gdyby nie był przekonany o naturze tych zdrajców, Aniele. - dodał z pewnością.
Stojący obok Tyberiona Haajve kiwnął powoli głową na słowa sierżanta. Wniosek był oczywisty. To tylko żołnierze... oni nie pytają dlaczego. W tej sprawie trzeba by było przycisnąć Gubernatora.
 
Stalowy jest offline  
Stary 09-09-2013, 20:12   #19
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Gregor westchnął.
- To może być mój człowiek... a może nie. - potarł podstawę nosa, wyraźnie zmęczony - Potrzebuję nadać wiadomość na wszystkich kanałach. Oraz głośnikach, jeśli takie posiadacie. - rzucił do operatora voxu - Możecie to dla mnie zrobić?
- Oczywiście, sire. - odparł vox-operator.
Komisarz skinął głową, biorąc od niego mikrofon.
- Do wszystkich jednostek. - rzucił twardym tonem - Mówi Lord Komisarz Gregor Malrathor. Z autorytetu Inkwizycji, Munitorum, oraz Imperialnego Gubernatora, wydaję rozkaz zaprzestania wszelkich akcji zbrojnych na tym terenie. Rozkaz ma zostać przekazany również broniącym się oddziałom. Jeśli odmówią one wykonania go, zostaną uznani za zdrajców, i zostaną aresztowani. Proszę o potwierdzenie odebrania rozkazów.
- Oddziały kolejno raportują. - potwierdził tylko operator, skupiając się na przerywanych trzaskami głosach w swoich wielkich słuchawkach i przesuwając analogowym pokrętłem by zmieniać częstotliwości - i wraz z nimi kanały - radiowe.

W tym czasie Ruka i Johnatan widzieli jak przez frontowe, odparowane i wytopione bronią termiczną adamantowe wrota szerokie i wysokie dostatecznie by obecny tu Ardor mógł przez nie przejść nie pochylając się dwóch żołnierzy w czerni i czerwieni w eskorcie czterech innych wynosi ostrożnie żołnierza umundurowanego i opancerzonego jak jeden z nich, oczadzonego i zalanego krwią. W pierwszej chwili myśleć można było, że jest martwy, ale skoro tylko przyprowadzono go przez czwórkę sług inwizycji - z czego z komisarzem współpracował vox-operator, a Ardorem zajmowało się z przestrachem, namaszczeniem i niechęcią dwóch sanitariuszy - mężczyzna, żołnierz ciśnięty rzucony został bezpardonowo przed nich na metalowe podłoże przystani.

Był obolały i chyba od obicia kolbą w skroń, które zaserwowano mu, gdy odkryto jego blef, chwilowo ogłuszony i znokautowany - przyglądał się wstającej nad horyzontem koryntiańskiej gwieździe z przesadną fascynacją, leżąc na wznak i przechylając oczy w tył by dojrzeć światło, a pokaźne rozkrwawienie na skroni i czaszce wskazywało na bolesne obejście się z nim, ale Trax po szybkich oględzinach stwierdził, że to tymczasowe, choć żołnierza czeka kilka minut mrugania oczyma i ślinotoku zanim dojdzie w pełni do zmysłów.

Sierżant prowadzący szóstkę zasalutował, z pewnym wahaniem, wpierw czwórce sług inkwizycyjnych, potem dopiero własnemu porucznikowi.
- Znaleźliśmy go, gdy udawał jednego z nas, rannego, ale nie miał przy sobie żadnych, własnych dokumentów. Później udał omdlenie, żeby uniknąć dalszych pytań.
- Z raportów kilku jednostek odkąd walki wygasły i czyściliśmy twierdzę wynika, że to snajper. Przynajmniej był jakiś a wśród arbitrów żadnego nie znaleźliśmy… - z opuszczonym wzrokiem dodała kobieta - Powstrzymał jednostkę szturmową z trzydziestego czwartego przed zdobyciem ostatniej namierzonej bronionej przez arbitrów pozycji w twierdzy, wciąż gdzieś tam są.

Mężczyzna, co jasne, nie był Blintem; był młodszy, choć niewiele. Nie kojarzyli jego twarzy z arbitrów, ale choć twarzy nie mogli być pewni, jego metody na pewno nie pasowały do nich.
Kim był? Skąd się wziął?
Gdzie był kapitan?

Gregor warknął z irytacją. Cała sytuacja powoli przyprawiała go o ból głowy, zwłaszcza że musiał się wszystkim sam zajmować.
- Ty! - rzucił do Traxa - Doprowadź go do stanu używalności- wskazał na snajpera - i przesłuchaj. Możliwe że to człowiek Childana. Jeśli tak, to w tej chwili znajduje pod moim dowództwem, i ma przekazać ci wszystkie informacje dotyczące tego co się tutaj wydarzyło. Wy. - wskazał na kilku stojących w pobliżu żołnierzy - Jeśli więzień zacznie być agresywny, obezwładnić go. Jeśli mojemu podwładnemu spadnie choćby włos z głowy, nie dożyjecie jutrzejszego dnia. Zrozumiano? - obrócił się na pięcie do Ruki - Ty. Weź ze sobą kilka odziałów, i przeszukaj okolice twierdzy w poszukiwaniu Blinta… albo jego ciała. Reportuj jeśli znajdziesz cokolwiek. - rzucił spojrzenie na sanitariuszy, którzy cofnęli się z przestrachem - Wy. Doprowadzić czcigodnego Astartes do stanu używalności. A przynajmniej sprawić by mógł stać o własnych siłach. - wskazał na sierżanta - Ty. Udzielisz moim ludziom wszelkiego wsparcia jakiego od ciebie zarządają. Od teraz funkcjonujesz jako łącznik pomiędzy nimi a waszami oddziałami. - wskazał na panią porucznik i operatora voxu - Ty i ty. Ze mną. - rzucił jeszcze wzrokiem na żołnierzy - Sprawdzamy fortecę. Chcę oszacować szkody, i sprawdzić kto i co ocalało. Wszyscy znacie swoje zadania. Ruszać się. - zakończył, ciężkim, wyraźnie zirytowanym tonem.

- Prikaz - zasalutował Ruka, po czym podszedł do najwyższego rangą oficera nie licząc porucznik która szła z lordem Gregorem.
- Sliszeliś rozkazy, mam wziąć kilka oddziałów. Załatwmy to jak na kamradu broni przystało. Kogo możecie mi wypożyczyć na czas poszukiwań?
 
Arvelus jest offline  
Stary 10-09-2013, 12:05   #20
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Strateg

Strateg spojrzał na łącznika i skinął głową. Dla starych, dobrych czasów. Oraz ku pamięci Caesery. Odpowiedział rozważaniom w swojej głowie, ciekawiło go czy to były jego myśli czy coś z drugiej strony zaczyna do niego szeptać. Nie byłby to pierwszy raz.

-Spocznijcie. Jak liczne są obecnie nasze siły? Ilu zdatnych dowódców nam zostało i jak wygląda morale ludzi?- potrzebował wsparcia wewnątrz budynku oraz odwrócenia uwagi. Najpierw musiał jednak poznać siłę swojego wojska... heh, swojego, już prawie zapomniał jak to było mieć coś swojego.
- W momencie w którym mnie wysyłali, cztery sekcje w pełni sprawności, dwie drużyny inżynierów. Reszta zabita lub rozbita, sierżant Chavt próbuje przegrupować ludzi uciekających do łodzi, sir. Opanowano wszystkie trzy wejścia do twierdzy z przystani, ale nie mamy korytarzy między nimi. Dwa gniazda bolterów wciąż są obsadzone, sir.
Strateg spojrzał w sufit rozmyślając podejścia. Spojrzał ponownie na łącznika.
- Będziesz w stanie połączyć mnie z Chavtem?
- Na linii, sir! - rzucił po chwili vox-operator, wyciągając w stronę Stratega rękę z słuchawką połączoną z jego plecakiem długim zwojem skręconego kabla. - Udało się go wywołać, ale silne zakłócenia, na pewno arbites. Słychać co trzecie słowo.
- Sierżancie Chavt to Starszy Sierżant Jericho Clave, czy mnie słyszysz?
- Tu Chavt, odbiór! Głośno i wyraźnie, starszy! - głos po drugiej stronie nie wykazywał znaków poddenerwowania, ale przekrzykiwał strzały. Mimo trzasków radiostacji dało się bez problemu konwersować.
-Jaki jest stan wojska? Ilu ludzi będziesz wstanie do mnie wysłać? - potrzeba będzie większej liczby żołnierzy, aby wdrążyć się dalej w fortecę. Nie mógł jednak kazać wszystkim wejść, przez dziurę, którą zrobił bo to zajęło by większą część tego millenium i potrzebowali dywersji.
- Trzy oddziały sire, nie więcej! Cofnęliśmy się do łodzi z osłoną i czekamy na wsparcie, mamy połączenie z okrętami! Cała masa rannych, ale powinienem ściągnąć trzy oddziały, ale niech Imperator ma tych co zostaną w łodziach w opiece zanim dotrą posiłki! Mówili coś o komandosach w Walkiriach, którzy będą chcieli wejść przez wieżycę, latarnię morską, ale jak zwykle ani słowa kiedy dotrą!
-Przyjąłem. Wzdłuż jednej z zewnętrznych ścian znajduje się wyrwa. Poślij tam tylu ludzi, ilu możesz. Ich priorytetem będzie uciszenie tych cholernych gniazd.
Ja i mój oddział postaramy się zlokalizować zbrojownię. Jeżeli usłyszycie huk, to znaczy, że wysadziliśmy ją. Da to nam dywersję i na pewno osłabi morale Arbiterów. Co do komandosów… - spojrzał na swoich żołnierzy - Wybierz najszybszych ze swych ludzi, zrób z nich oddział, i niech zajmą się działami przeciw powietrznymi. Jeżeli nie będą wstanie ich utrzymać, niech je rozwalą i wycofają się.
- Przyjąłem, sire! Mamy tu kilku ocalałych inżynierów, to zadanie dla nich! Przystępuję do działania, bez odbioru. - z tymi słowy sierżant odłożył mikrofon do radiostacji vox-operatora, który mu asystował po jego stronie. Strateg po pewności w głosie mężczyzny mógł wnioskować, że tamten zrobi wszystko, by wykonać rozkazy.
Żołnierze go otaczający czekali na swoich pozycjach na jego rozkazy. Jeden inżynier najciszej jak potrafił podszedł do Stratega, a vox-operator zajął jego miejsce.

- Zbrojownia znajduje się w lewym skrzydle, jeśli byśmy ją wysadzili, prawdopodobnie druga fala mogłaby dostać się do fortecy od strony skał, może też uciszylibyśmy te boltery. Aby tam dotrzeć, musimy przejść przez główny hall. To spora otwarta przestrzeń z osłoną, ale gdybym ja się tu bronił sir, zaminowałbym cały. Alternatywnie możemy znów próbować iść górą - inżynier tłumaczył Strategowi to, co ten już wiedział, nie mając przecież pojęcia że rozmawia z mającym tysiące lat dowódcą a nie przywróconym na służbę, okaleczonym podoficerem - albo moglibyśmy spróbować wydostać się na skały… nie od strony zatoki. Na zewnątrz. - wyjaśnił, choć plan zakrawał na samobójczy. Nikt nie spodziewałby się ich od strony zewnęrznego, skalistego wybrzeża, o które rozbijały się wysokie fale, ale była to pewna alternatywa. Musieliby iść ostrożnie i liczyć, że pociski ich własnej artylerii ich nie zabiją, ale mogliby ominąć cały hall, kto wie ile pułapek i próbować dostać się w okolice zbrojowni w najbliższym jej punkcie zawalonym przez pocisk artyleryjski, albo wysadzić własnymi ładunkami wejście. Musieliby jednak obejść całą fortecę.
Reszta żołnierzy została na pozycjach, czekając na decyzję lub własny plan Stratega.
Ech, o ile łatwiej byłoby przywołać mroczne potęgi i po prostu się tam teleportować… albo jeszcze lepiej przyzwać hordę demonów, aby doprowadziła Arbitrów do szaleństwa i/lub samobójstwa. Postanowił jednak poprowadzić tą bitwę i nie ma zamiaru stosować półśrodków.
-Obwiązać się sznurem i idziemy na skały. Postaram się nas utrzymać na gruncie, módlmy się tylko, że nasi towarzysze mają lepszego cela i nie będą uderzać w tą część nabrzeża. Wymarsz!
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172