Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2013, 20:40   #19
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Ragnar, khazad z Gór Szarych, pan niedźwiedzia Baragaza. Dobrze się ten krasnolud zapowiadał. Sverrisson polubił tego wesołka od razu. Piwa nie żałował ni sobie, ni niedźwiedziowi, ni kuzynowi z gór Skadi. Zatem dobry z nigo musiał być kompan. Tak też w rzeczywistości było. Wkrótce po tym jak Helv podpisał dokument wiążący go z królem Rodrigiem, oraz po tym jak na placu przed ratuszem poznał Ragnara, a także najbliższy cel wyprawy w ogromnym dziele khazadzkiego władcy... Helvgrim ruszył w towarzystwie tresera z Angaz Krom, cyrulika Karla Heinkopfa, człeka z Norski o imieniu Ogne oraz zabójcy bestii... khazada o splamionym honorze, ale wielkiej odwadze... Korgana Haragona, niezbyt gadatliwego górskiego wojownika. Celem ich wędrówki była przełęcz Gragrut, w Górach Szarych, musiało to być gdzieś w pobliżu rodzinnej twierdzy Ragnara, tak przynajmniej myślał Helvgrim. Jednak treser nic nie wspominał o tym jak daleko do jego rodzinnych stron od przełęczy. Zresztą, pierwszy przystanek miał być we wsi Wurmgrube. Ponoć oddział wojsk króla czekał tam na Sverrissona i resztę kompani, by wydać bitwę na przełęczy orczemu wodzowi. Pomysł prosty, ale jakże zacny... walka przeciw zielonoskóremu ścierwu to cel życia khazadów, sam w sobie, a i zaszczyt nie mały w takiej bitwie udział wziać. Tak więc, wyekwipowani jak trzeba, z pełnymi brzuchami, ruszyli do Wurmgrube... droga to była daleka i niewygodna... ale cel zawsze uświęcał środki.

Minęło kilka dni od opuszczenia Nuln, kiedy Helv z towarzyszami trafił do karczmy o mało zachęcającej nazwie jaką było '' Pod Rozprutą Ciżmą''. Ot, kilku chłopów popijających gorzałkę wieczorem i osowiały karczmarz który widząc podróżnych myślał że trafił na żyłę złota. Skąd mógł wiedzieć że przyszło mu gościć bandę która miał przy sobie jedynie kilka srebrnych monet. Jednak nim srebro zmieniło właściciela, na stole zalegly półmiski smażonych grzybów, gomułka sera, kilka pasów suszonej wołowiny, dwa bochenki chleba i osełka masła z solą. Posiłek godny wielmożnych panów, za jakich uchodzić mogli wędrowcy w tej zabitej dechami wiosce, której nazwa nawet o uszy im się nie obiła.

Ogne okazał się kompanem godnym przy kuflu, niczym prawdziwy khazad pił kolejkę za kolejką, a że i humor miał rubaszny, to Helvgrimowi bardzo przypadł do gustu taki kompan. Cyrulik był raczej cichy początkowo, to i khazad sobie o nim jeszcze zdania nie wyrobił. Zabójca natomiast był ponury jak grobowa ściana... pewnie wiecznie zły w sercu, a na zewnątrz pokryty zawiłymi tatuażami. Jedno było pewne, i to powodowało że Helv czuł się dobrze... kompania była i do wódki i do bitki zdolna i chętna. W sumie było to wszystko czego azkarhański khazad mógł chcieć od towarzyszy podróży.

Tak też najedli się i napili, a potem wydarzenia działy się już z szybkością lotu jastrzębia. Krzyk i smród płonącej strzechy. Karczma wypełniła się dymem... ktoś wyjrzał przez okno, również krzyknął i rzucił się do drzwi by je zaryglować. W samą porę, uderzenie serca później, topory i siekiery poczęły robąć zawarte drzwi. Sytuacja robiła się tragiczna ze złej. Na zewnątrz zasadziło się kilku złoczyńców i czekało wyjścia ludzi z płonacej karczmy. Na wszelki wypadek postanowili jednak otworzyć im drogę, gdyby ktoś zapomniał którędy trza wychodzić. Tak, sytuacja choć z pozoru groźna, to została zażegnana w miarę szybko. Wrogowie padli pod ostrzami wędrownej kompani, w której skład, teraz z dumą, wchodził Helvgrim.

Wkrótce po potyczce w Rozprutej Ciżmie, Sverrisson i reszta kompanów byli w dalszej drodze. Dwa dni minęły w drodze nim Ogne dostrzegł jakąś suchą przystań w postaci starej, spalonej farmy. Jednak nim do tego doszło, wędrowcy przebijali się leśnymi duktami w siąpiącym deszczu. Jedyną osłoną od ściany chłodnej wody, były drzewa, ale to i tak nie dawało wiele. Najgorsza była pierwsza noc. Musieli obozować pod ogromnym drzewem, zaraz przy drodze. Drzewo to było nie tylko potężne i stare, ale było weń wbite dziesiątki zardzewiałych gwoździ, które kiedyś utrzymywały karty pergaminu z ogłoszeniami lub listami gończymi. Ogromny pień nosił ślady prób podjętych pewnie przez miejscowych by go ściąć... topory i piły nie zdały się jednak na wiele... ludzi tu już nie było, a drzewo nadal stało. Ciekawy też wydawał się sznur zwisający z jednej z gałęzi. Ot, pewnie służył do wieszania zbójców. Helvgrim nie dbał o to, zresztą żaden z krasnoludów, a tym bardziej niedźwiedź. Ogne też miał to w nosie... jedynie Heinkopf był trudny do rozgryzienia. Tak czy owak, tę noc spędzili pod drzewem wisielców, owinięci w mokre i śmierdzące koce... nie spali długo, jeszcze przed świtem byli w dalszej drodze. Deszcz nie dawał odetchnąć. Uparł się na dziarską drużynę w służbie khazadzkiego króla Rodriga.

To właśnie tego wieczora norsmen odnalazł ruiny które miały dać im schronienie na tę noc. ~ Skubany musiał mieć wzrok sokoła. ~ Pomyślał Helvgrim. Wkrótce potem byli już pod szczątkowym zadaszeniem zagrody. Każdy odnalazł kąt dla siebie, tak też było z Helvem. Rzucił mokry plecak obok starego kominka, z którego zostało może z dziesięć kamieni. Siadł pod ścianą i usnął... w mokrej skórzanej zbroi, z hełmem na głowie i młotem w dłoni... zasnął w kilka chwil.

Sny niespokojne nawiedziły Sverrissona... było to coś o... bardziej jakby to coś jak... właściwie khazad nie pamiętał co mu się przyśniło, jedno było jednak pewne, było to coś niepokojącego bo po policzkach i na szyi, Helv czuł jak mokry jest od potu. Buty i nogi miał już całkiem suche. Śpiąc pod ścianą, wyciągnął nogi na całą długość, a po przebudzeniu zauważył że towarzysze rozpalili ogień na środku resztek izby, tego skrawka skrtego pod dachem. Przestało padać... jednak wszystko wskazywało że to jedynie chwilowa poprawa pogody.

Sverrisson rozjerzał się i dostrzegł Ragnara siedzącego obok swego niedźwiedzia Baragaza. Khazad nie spał, rozglądał się uważnie, musiał to być czas jego warty. Wszyscy inni pochrapywali nierówno. Helv sięgnął po bukłak i napił się z niego piwa. Od razu poznał że ubyło trochę tego zacnego i złotego płynu... krasnolud przeklął i spojrzał ponownie po śpiących... wszyscy byli podejrzani. Sverrisson pamiętał że w karczmie, wszyscy mieli głębokie gardła i na piwsko byli chciwi. Teraz jednak nie czas był na to by o tym zagadywać innych. Helv podniósł się i uspokoił Ragnara, powiedział ze idzie się odlać i tak też zrobił. Baragaz wydawął się być niespokojny odrobinę.

Stojąc pod ścianą i oddając na nią mocz, Helv spojrzał w pochmurne nocne niebo. Zabujał się na stopach...raz w przód, raz w tył i puścił potwornego bąka. Wyraz ulgi nie trwał jednak długo, twarz stężała w ułamku chwili... krzaki nieopodal farmy poruszyły się.

- Ragnar. Patrzaj na północ. W zaroślach. - Helvgrim podniósł swój młot.

- Wiem. Widze go. To jeden człowiek. Zbliża się już od kilku chwil. - Odpowiedział khazad z Gór Szarych.

- Taaa? Skąd wiesz? - Zaskoczyło Helva to co mówił Ragnar, pewnie skurczybyk był jakimś łowcą u siebie w twierdzy. Przemknęło przez myśl krasnoludowi z Norski.

- Po prostu wiem. Wstawajcie. - Ragnar począł budzić innych.

Z zarosli na polankę wybiegł jakiś człowiek, mężczyzna. Biegł co sił w nogach w stronę spalonej farmy, gdzie odpoczynu zażywała kompania. Po chwili potknął się o coś i przewrócił się. Z jego gardła dobiegł krzyk, tak głośny że musieli go słyszeć w Górach Krańca Świata. W ruinach farmy wszyscy byli gotowi na najgorsze.

- Stul pysk łachudro. Ktoś ty, mów bo ci wpakuje bełt między jaja. - Krzyknął Helvgrim... blefował, przecież nikt z nich nie miał nawet naciągniętej kuszy. Zresztą, nie mieli chyba w ogóle żadnej kuszy.
 
VIX jest offline