Obchód zakończył się bezproblemowo, co stanowiło wystarczający powód do szczęścia. Przez resztę dnia Niedźwiedź modlił się i myślał – ostatnimi czasy tylko do tego się nadawał. Nie był zadowolony z tego co powiedział na obchodzie, tego o Ulrichu. Życie już dawno temu nauczyło go, żeby nie mówić zbyt często tego, co się myśli. Mimo to, nadal los robił z niego głupca niemogącego zapanować nad sobą w krytycznych sytuacjach. Wypowiadanie swojego zdania w towarzystwie Warrena i Friedricha, którzy stali murem za czarnoksiężnikiem mogło się obrócić przeciw niemu. Nie liczył jednak na to, aby któryś z nich był na tyle nierozważny by wszczynać z tego powodu awantury, co najwyżej pomyśleli swoje. Z samego rana planował wyruszyć na niebezpieczeństwo w chacie. Po pierwsze z racji ślubów, po drugie z przezorności. Bardzo spodobał mu się pomysł z podpaleniem chaty i zamierzał wprowadzić go w życie.
Noc nie mijała spokojnie, Niedźwiedź ciągle miewał koszmary, na skutek których często się budził. Powoli zaczynał nabierać niechęci wobec samego siebie, albowiem do niczego konkretnego się teraz nie nadawał, a mętlik w głowie trwał w najlepsze. W końcu, gdy pierwsze promienie słońca wpadły do jego chaty postanowił przejść się. Czuł się bardziej zmęczony, niż w momencie, kiedy kładł się spać. Pomimo tego zachowywał czujność. Spostrzegł Helvgrima idącego do sideł. Przyłączył się do niego z braku lepszego zajęcia i swego rodzaju sympatii, spowodowanej tym, że krasnolud jak najbardziej zdawał się być po jego stronie.
Po raz pierwszy Niedźwiedź postanowił sprawdzić stan zdrowia Buźki i Hansa. Zauważając widoczną poprawę u Burdena ucieszył się niezmiernie, jednocześnie zauważywszy, że się ocknął postanowił unikać jego osoby przez jakiś czas. Rycerz był pod wrażeniem, jak khazad dbał o Hohenzolerna. Ta para musiała wiele ze sobą przeżyć. Albrecht chciał wreszcie się do czegoś przydać, więc gdy tylko usłyszał słowa Starkada, zadeklarował, ze jeśli ktoś z nim pójdzie to postara się pozbyć nieumarłego pomiota. |