Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2013, 11:54   #32
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
KLING! KLANG! KLING! KLING! KLANG! KLING!

Im głębiej zanurzają się w ciemne korytarze, tym czuje większy niepokój. Gdy Praha i Ortega światłem latarek wydobywają z mroku kolejne kształty, Jonasz nie myśli już o wilgoci na kobiecych udach czy pocie pokrywającym męski tors. Nie myśli już nawet o sokach trawiennych lśniących na ścianach z tytanu i stali.

Myśli o Hienach.

KLING! KLANG! KLING! KLING! KLANG! KLING!

Myśli o ich mutacjach, ich przerzeźbieniu wstecznym. Ich degeneracji. Ich dostosowaniu. Myśli o ciemnych korytarzach jak o macicy, przedziwnym przewodzie rodnym, w którym jego Kosmiczny Wieloryb tworzy przeciwciała, swoje małe zwyrodniałe dzieci.

Pod jego stopami wibracja silników Gehenny łączy się z wibracją uderzeń stalowych narzędzi Hien. Nakłada. Splata. Wzmacnia. Rezonuje w kościach Jonasza z bolesną niemal siłą. Nakłada. Splata. Wzmacnia razem z jego własnym strachem.

Bo nie może pozbyć się wrażenia, że statek i Hieny rozmawiają - że pośród tych uderzeń i wibracji odbywa się konwersacja. Że to Gehenna właśnie wydała rozkaz. To bzdura. Irracjonalne rozwinięcie metafory. Błędny szlak skojarzeń. A jednak...

No właśnie. A jednak...

KLIIIIING! KLLLLAAAANG!

Wyciera spocone dłonie o nogawki ciemnych spodni. Gdy uderzenia ustają a wibracja zamiera jest jeszcze gorzej. Ta cisza jest jeszcze gorsza. Jest niemal lepka, wlewa się do uszu dudnieniem własnego serca - szybkim, rozpaczliwym; wypełnia usta posmakiem żółci, który chce się wyrzucić z siebie w głośnym, przenikliwym krzyku. Ale nie wolno, nie można. Jonasz wie, że bezpieczny jest jedynie w grupie, że bezpieczny jest jedynie w stadzie. Jonasz wie, że tego stada nie może zawieść. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wie, że jeśli zawiedzie stado i stado go odrzuci - umrze, zdegeneruje się we własną karykaturę, nie poradzi sobie sam.
I za tym strachem, za tą świadomością kryje się mała, śmieszna prawda. Banalna odpowiedź na pytanie, dlaczego Jonasz bez stada, bez protektora miałby całkowicie i absolutnie przesrane. To naprawdę proste: Jonasz nigdy nikogo nie zabił. Nigdy. Nikogo.

I nie chodzi o to, że taki z niego świętoszek. Nikt kto przeżył na Gehennie tak długo nie może pozostać czysty i nieskalany. Jonasz jest więc egoistyczny, czasem perfidny, skorumpowany, ma przesunięte standardy tradycyjnej moralności. Ale na Nowej Terze nie wychowuje się dzieci do przemocy, nie tresuje się ich w tym kierunku, nie warunkuje. Dba się, by były spolegliwe, wyprane z agresji i złych skłonności. I Jonasz, ten blady adrogyniczny albinos, nie jest inny - jak wszystkie dzieci urodzone po ustanowieniu Traktatu WARDa ma w głowie sieć głębokich blokad psychicznych. Dlatego Jonasz nie zabija. Nie dlatego, że nie chce. Dlatego, że nie może chcieć.

I dlatego Jonasz w obliczu otwartego ataku jest prawie całkowicie bezradny.
Zaciska palce w pięści, żeby powstrzymać ich drżenie. Boi się. Boi. Kuli ramiona, jakby chciał zniknąć, schować się całkiem za szerokimi plecami Ortegi i Blondasa, za ściskającym swojego obrzyna Netaniaszem, który z religijnym uporem klechy zdecydował się prowadzić ich małą pielgrzymkę. Pilnuje, by nie wyprzedzić Prahy nawet o krok. Bo Praha rozumie Hieny, jest sprytny tym samym okrutnym rodzajem sprytu co one. Prahę dobrze mieć obok. Za plecami dobrze jest mieć nawet Torcha i Carlę. Pomimo tego, że obecność tej kobiety niepokoi go bardziej niż chciałby przyznać.

O tak, dobrze jest mieć ich wszystkich obok siebie.

Oddycha szybko, płytko, jakby jego płuca skurczyły się nagle, zapadły, jakby ta niepokojąca cisza wypełniła je tak szczelnie, że nie starczało już miejsca na powietrze. Obejmuje wargami ustnik gwizdka z fiberglassu. Serce wali mu tak mocno, jakby chciało rozerwać klatkę piersiową. Wszystko w nim wyje, że trzeba uciekać.

Uciekać. Uciekać. Spieprzać i nie oglądać się za siebie.

- Torujemy przejście do przodu! - krzyczy Ortega i Jonasz kocha go za to tą żarłoczną, zrodzoną ze strachu miłością.

Trzymać się blisko Ortegi i Szczura. Trzymać się blisko snopów świateł rzucanych przez ich latarki. Trzymać się blisko i uciekać. Spieprzać. Plecak chroni plecy, a on kuli ramiona jeszcze bardziej, pochyla głowę. Szybko, ostrożnie zerka przez ramię, sprawdza czy Torch i Carla nadal oddzielają go od tych zniekształconych, oślizgłych ciał.

To takie proste.
To takie śmiertelnie proste: trzymać się blisko, uważać, chować za silniejszymi i nie używać gwizdka, dopóki będzie istniał wybór, dopóki coś nie rzuci się na niego.

I nie zawieść stada.
Nie zawieść stada.
Nie zawie...
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-07-2013 o 14:02.
obce jest offline