Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2013, 23:16   #31
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Torch lubił samotne podróże korytarzami Gehenny. Podstawową zaletą było to, że musiał uważać tylko na swoje błędy, a w razie kłopotów, nikt nie mógł pociągnąć go ze sobą na dno. W sytuacji zagrożenia ludzie starają się za wszelką cenę uratować własne tyłki, nawet jeśli oznacza to złapanie za nogawkę uciekającego "towarzysza", podczas gdy samemu leżą już na posadzce z prowizorycznym bełtem w udzie. To nic nie da, nie uratuje go, nie uśmierzy bólu, a jednak, bywają takie reakcje. Zawiść? Obłąkańcza chęć władzy nad ludzkim życiem w swojej ostatniej minucie życia? A może to instynkt, może to na tyle ludzkie, że nie warto się tego wypierać... Wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono.

Czy zdradzili czymś swoją obecność, może zawinił ktoś konkretny? Raczej nie, dyscyplina marszu była godna podziwu. Widocznie każdy zdawał sobie sprawę ze stawki. A przecież na Gehennie nie brakowało świrów, takich prawdziwych, którzy z uporem maniaka ładują się w kłopoty i, jakimś cudem, wychodzą z nich żywi. Śmietanka sektora jednak przyłożyła się do wyboru ludzi mocniej, niż się Oleg spodziewał. To dobrze, bardzo dobrze.

Hieny podzieliły się na mniejsze grupki i czekały na nich w odnogach korytarzy. Oczywiście tak to tylko mogło wyglądać, i tak mogłoby być w przypadku innego gangu, jednak Hieny... Zwykły przypadek. Rozeszli się po sektorze, usłyszeli turystów, zlecieli się ze wszystkich stron, i voila, cała historia. Mieli pecha już po wejściu do Kibla.

Torch trzymał dłoń w torbie już od momentu, gdy natrafili na pierwsze prymitywne pułapki. Gładził ułożone w wewnętrznych przegródkach butelki, wszystkie miały "podłączone" lonty z kawałków szmat. Miał zostawić je zakręcone, jednak doszedł do wniosku, że i tak nie obejdzie się bez ich użycia, a przecież nie będą tu wiecznie, niewiele więc zdąży się wysączyć. Torba zaczynała powoli pachnieć nieprzyjemnie mieszanką łatwopalną, jednak jemu to nie przeszkadzało. Dłoń krążyła między butelkami a leżącym na dnie palnikiem samoróbką. Zależnie od sytuacji będzie musiał zdecydować się na coś. Oby wybrał mądrze.

A wybrał Mołotowa. Drzwi po lewej otwarły się z hukiem, wypuszczając dwie śmierdzące kreatury. To na nich się skupił- nie było sensu siać paniki z przodu, mógłby więcej zaszkodzić niż pomóc, a ci z tyłu byli jeszcze dobrych parę metrów dalej.
Carla pierwsza użądliła, dając Olegowi czas na podpalenie koktajlu. Lont podpalił krzemienną zapalniczką- nie tworzyła ognia, ale świetnie krzesała iskry. Samoróbka, o którą Torch dbał jak o mało co.
Szmaty nasiąknęły już wystarczająco, i gdy Carla odskoczyła od Hien, Oleg cisnął butelką w jednego z nich. Stał blisko, może za blisko, jednak musiał skorzystać z momentu bezruchu ofiar- jeśli ruszą na niego, nie zdoła oddalić się na bezpieczną odległość, co gorsza, na pewno będą w stanie ją zmniejszyć. Wtedy nici z kominka.

Przy sporej dawce szczęścia zapalą się obaj i zamkną drogę trójce nadchodzącej z tyłu korytarza. A przy szczęścia braku... Cóż... "Przy odpowiednio długiej linii czasu, współczynnik przeżycia spada do zera". Słyszał to w jakimś starym filmie.

A gdy już rzuci koktajl, zacznie biec. Wyszarpnie nóż z przypiętej do pasa pochwy, i pobiegnie.
Oby Ci z przodu go nie spowalniali.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 14-07-2013, 11:54   #32
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
KLING! KLANG! KLING! KLING! KLANG! KLING!

Im głębiej zanurzają się w ciemne korytarze, tym czuje większy niepokój. Gdy Praha i Ortega światłem latarek wydobywają z mroku kolejne kształty, Jonasz nie myśli już o wilgoci na kobiecych udach czy pocie pokrywającym męski tors. Nie myśli już nawet o sokach trawiennych lśniących na ścianach z tytanu i stali.

Myśli o Hienach.

KLING! KLANG! KLING! KLING! KLANG! KLING!

Myśli o ich mutacjach, ich przerzeźbieniu wstecznym. Ich degeneracji. Ich dostosowaniu. Myśli o ciemnych korytarzach jak o macicy, przedziwnym przewodzie rodnym, w którym jego Kosmiczny Wieloryb tworzy przeciwciała, swoje małe zwyrodniałe dzieci.

Pod jego stopami wibracja silników Gehenny łączy się z wibracją uderzeń stalowych narzędzi Hien. Nakłada. Splata. Wzmacnia. Rezonuje w kościach Jonasza z bolesną niemal siłą. Nakłada. Splata. Wzmacnia razem z jego własnym strachem.

Bo nie może pozbyć się wrażenia, że statek i Hieny rozmawiają - że pośród tych uderzeń i wibracji odbywa się konwersacja. Że to Gehenna właśnie wydała rozkaz. To bzdura. Irracjonalne rozwinięcie metafory. Błędny szlak skojarzeń. A jednak...

No właśnie. A jednak...

KLIIIIING! KLLLLAAAANG!

Wyciera spocone dłonie o nogawki ciemnych spodni. Gdy uderzenia ustają a wibracja zamiera jest jeszcze gorzej. Ta cisza jest jeszcze gorsza. Jest niemal lepka, wlewa się do uszu dudnieniem własnego serca - szybkim, rozpaczliwym; wypełnia usta posmakiem żółci, który chce się wyrzucić z siebie w głośnym, przenikliwym krzyku. Ale nie wolno, nie można. Jonasz wie, że bezpieczny jest jedynie w grupie, że bezpieczny jest jedynie w stadzie. Jonasz wie, że tego stada nie może zawieść. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wie, że jeśli zawiedzie stado i stado go odrzuci - umrze, zdegeneruje się we własną karykaturę, nie poradzi sobie sam.
I za tym strachem, za tą świadomością kryje się mała, śmieszna prawda. Banalna odpowiedź na pytanie, dlaczego Jonasz bez stada, bez protektora miałby całkowicie i absolutnie przesrane. To naprawdę proste: Jonasz nigdy nikogo nie zabił. Nigdy. Nikogo.

I nie chodzi o to, że taki z niego świętoszek. Nikt kto przeżył na Gehennie tak długo nie może pozostać czysty i nieskalany. Jonasz jest więc egoistyczny, czasem perfidny, skorumpowany, ma przesunięte standardy tradycyjnej moralności. Ale na Nowej Terze nie wychowuje się dzieci do przemocy, nie tresuje się ich w tym kierunku, nie warunkuje. Dba się, by były spolegliwe, wyprane z agresji i złych skłonności. I Jonasz, ten blady adrogyniczny albinos, nie jest inny - jak wszystkie dzieci urodzone po ustanowieniu Traktatu WARDa ma w głowie sieć głębokich blokad psychicznych. Dlatego Jonasz nie zabija. Nie dlatego, że nie chce. Dlatego, że nie może chcieć.

I dlatego Jonasz w obliczu otwartego ataku jest prawie całkowicie bezradny.
Zaciska palce w pięści, żeby powstrzymać ich drżenie. Boi się. Boi. Kuli ramiona, jakby chciał zniknąć, schować się całkiem za szerokimi plecami Ortegi i Blondasa, za ściskającym swojego obrzyna Netaniaszem, który z religijnym uporem klechy zdecydował się prowadzić ich małą pielgrzymkę. Pilnuje, by nie wyprzedzić Prahy nawet o krok. Bo Praha rozumie Hieny, jest sprytny tym samym okrutnym rodzajem sprytu co one. Prahę dobrze mieć obok. Za plecami dobrze jest mieć nawet Torcha i Carlę. Pomimo tego, że obecność tej kobiety niepokoi go bardziej niż chciałby przyznać.

O tak, dobrze jest mieć ich wszystkich obok siebie.

Oddycha szybko, płytko, jakby jego płuca skurczyły się nagle, zapadły, jakby ta niepokojąca cisza wypełniła je tak szczelnie, że nie starczało już miejsca na powietrze. Obejmuje wargami ustnik gwizdka z fiberglassu. Serce wali mu tak mocno, jakby chciało rozerwać klatkę piersiową. Wszystko w nim wyje, że trzeba uciekać.

Uciekać. Uciekać. Spieprzać i nie oglądać się za siebie.

- Torujemy przejście do przodu! - krzyczy Ortega i Jonasz kocha go za to tą żarłoczną, zrodzoną ze strachu miłością.

Trzymać się blisko Ortegi i Szczura. Trzymać się blisko snopów świateł rzucanych przez ich latarki. Trzymać się blisko i uciekać. Spieprzać. Plecak chroni plecy, a on kuli ramiona jeszcze bardziej, pochyla głowę. Szybko, ostrożnie zerka przez ramię, sprawdza czy Torch i Carla nadal oddzielają go od tych zniekształconych, oślizgłych ciał.

To takie proste.
To takie śmiertelnie proste: trzymać się blisko, uważać, chować za silniejszymi i nie używać gwizdka, dopóki będzie istniał wybór, dopóki coś nie rzuci się na niego.

I nie zawieść stada.
Nie zawieść stada.
Nie zawie...
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-07-2013 o 14:02.
obce jest offline  
Stary 14-07-2013, 15:54   #33
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kierunek został obrany. W prawo. Do sektora A-0776. Droga nie miała być długa, ale Rick wiedział, że musi pozostać czujny. Jak zawsze. Podejrzewał, że cała grupa będzie za bardzo rwała do przodu co z czasem stało się faktem...

- Kurwa mać. - rzucił patrząc w ciemność i idąc bez słowa więcej na przód pochodu.

Jako doświadczony w różnego rodzaju walkach żołnierz Ortega miał pojęcie, że idąc szybko nie można być dostatecznie czujnym. Nie chciał aby cała siódemka poszła się jebać w połowie długości głównego korytarza, którego mieli się trzymać. Śmierdzący śluz pokrywający podłogę nie ułatwiał im zadania. Dlatego tym bardziej nie można się było spieszyć. Pośpiech, brak stabilnego oparcia dla nóg, niedostateczna czujność. Przez to, na Ziemi, stracił wielu kompanów, a obawiał się, że jeszcze nie jednego straci. Już nie na ziemi, a na pierdolonym więziennym statku...

Od kiedy grupa zwolniła kroku Ortega mógł się bardziej skupić. Nie myślał o ich błędach, a szukał ich w strategii wroga. A ten był blisko. Czuł to. Nóż, który był jednym z jego wierniejszych przyjaciół szybko zamienił się miejscem z karabinem. Łoże broni było na tyle wygodne, że można było wraz z nim trzymać latarkę. Strumień światła oświetlał żołnierzowi cel. Zasadzka mogła się czaić wszędzie, ale Punisher nie popadał w paranoję. Był twardy. Wytrzymały psychicznie i fizycznie. Nie da się zabić, a już na pewno nie bez dużych strat po stronie przeciwnej...

Dosadne drżenie wywołało u żołnierza lekki uśmiech. Nerwowy uśmiech. Rick wiedział, że SI miała jakiś plan, którego realizacją właśnie się zajęła. Pieprzone maszyny, pieprzone Hieny, pieprzona zaraza... Mężczyzna drgnął, gdy zobaczył ruch w jednym z bocznych korytarzy. Nie był pewien czy trafi dlatego nie strzelał. Nie chciał robić niepotrzebnego rabanu. Jeszcze inni pomyśleliby, że puszczają mu nerwy. Ortega jednak przyklęknął na kolano puszczając jedną ręką karabin i pokazując zaciśniętą pięść. W terminologii wojskowych znaków ręcznych oznaczało to aby się zatrzymać.

- Widziałem jednego. - powiedział cicho i zimno Ortega. - Bądźcie czujni i gotowi do walki... - dodał po czym wstał i kontynuował swój marsz.

Niedługo po tym zaczęła się kanonada metalicznych odgłosów. Najpierw był jeden, potem drugi, potem jeszcze parę aż w końcu same ściany zdawały się pulsować tym metalicznym, nieprzyjemnym dźwiękiem. Rick się nie bał. Czasy kiedy obawiał się o swoje życie minęły wiele lat temu. Odeszły w niepamięć. Ortega rzucił wzrokiem na Jonasza, który wyglądał na wystraszonego. Komputerowiec trzymał się blisko niego więc żołnierz mógł skorzystać z umiejętności, które posiadł w armii. Nie wiedział czemu przypomniały mu się szkolenia z ochrony bardzo ważnych osób...

Rick przypomniał sobie jak - podobnie jak na innych szkoleniach - był porównywany do ojca. Każdy jego błąd był zauważany i wyraźnie zaznaczany. To co się działo z jego psychiką pozostało jednak nieznane. Ortega - mimo najcięższych treningów - czuł, że nadal może więcej. Był jednym z lepszych, ale mimo to czasem widział przed sobą plecy ojca. Niedoścignionego ideału. Chciał go wyprzedzić. Być szybszy, zręczniejszy, silniejszy...

Pierwsza pułapka mignęła Rickowi w świetle latarki podejrzanie blisko. Linka na wysokości gardła była łatwa do ominięcia jednak gdyby ktoś tędy biegł mógłby się powiesić. Druga pułapka nie była o wiele dalej. Tym razem uwalniała kolczastą rurę. Coś takiego trafiające w głowę zabija na miejscu...

Rick spojrzał na Blondasa później rzucając wzrokiem na resztę. Wiedział, że nie każdy jest na to gotowy, ale zaraz zacznie się bój. Bój, w którym będzie musiał pokazać jak bardzo chce żyć. Ortega chciał to zrobić tak sprawnie nie tylko dlatego aby ocalić życie swoje i reszty, ale też aby podnieść grupie morale. Jak ludzie zobaczą, że bestia również krwawi, również pada od kuli, zaczną wierzyć w swoje możliwości...

Po zakręcie, gdy zamigotał im słup, nagle wszystko ucichło. Rick zwolnił poprawiając uścisk na łożu karabinu, a drugą dłonią muskając selektor trybu ognia. Pieszczota dla broni była nagrodą za to co zaraz się stanie. Nagrodą za krew wroga. Chwilę potem zaczęła się bitwa. Przed księdzem, trochę z przodu pojawiły się trzy Hieny. Rick nie wiedział czy aby nie są uzbrojone w broń palną. Kolejne wyskoczyły na Ortege, ale w tym samym momencie skoczył na nie Blondas. Gdy Rick spojrzał za siebie zobaczył kolejne Hieny. Krzywe, powykręcane karykatury ludzi. Z ich pysków spływała maź, a oczy przepełnione były nienawiścią...


Ortega miał wrażenie, że kolejni przeciwnicy się zbliżają. Musiał przejąć inicjatywę.

- Torujemy przejście do przodu! - rzucił żołnierz od razu ruszając naprzód.

Był szybszy od Prahy, cały czas pilnując wystraszonego Jonasza. Widział jak kawałek przed nim ksiądz wywala z lufy swojej broni całą chmurę ołowiu. Słyszał za sobą jakieś skwierczenie. Podejrzewał, że Torch zaczynał pokaz swoich umiejętności. Musieli być szybcy i sprawni. Żołnierz uniósł karabin nie przykładając oka do okularu lunety. Nie musiał. Wróg był na tyle blisko, że ściągnie go bez tego. Huk wystrzału poniósł się po korytarzach, a kultura pracy jego machiny śmierci wywołała u niego uśmiech. Uśmiech zabójcy. Widział plecy ojca dzielące go od przeciwnika. Tym razem jednak będzie od niego lepszy…
 
Lechu jest offline  
Stary 14-07-2013, 18:15   #34
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



WSZYSCY

Czas zastygł w miejscu. Wszystko podczas walki zdaje się tak odrealnione, tak nierzeczywiste, a jednocześnie tak realne i pełne szczegółów. Jest w tym jakaś niezrozumiała reguła, jakaś prawidłowość.

Podchody skończyły się. Hieny zdecydowały się na bezpośredni atak, więc utrzymywanie ciszy i szyku stało się już bezcelowe.

Rozpoczął się krwawy, brutalny i okrutny taniec śmierci.

Strzał Nateniasza zmienił głowę pierwszej Hieny w rozbryźniętą miazgę, jednak drugi zdegenerowany napastnik stał zbyt daleko, by zginąć. Pocisk naładowany kawałkami metalu urwał mu jednak fragment ucha, a posoka kumpla zachlapała zdeformowaną gębę.

Strzał księdza o mało nie poranił szarżującego w tą samą stronę Blondasa. Igor, nie zważając na to, że ciska trupem, wprowadził w życie swój zamiar i po chwili siedział już na drugiej, poranionej Hienie okładając ją dłońmi po żywotnych miejscach, starając się nie zranić o liczne kolce i kawałki metalu, jakim swoje ubranie i swoje ciało „upiększy wróg”.

Ortega strzelił błyskawicznie do tych napastników, którzy blokowali im przejście. Nie celował. Nie musiał. Instynkt żołnierza i niesamowita szybkość reakcji zrobiły swoje. Jedna z Hien w głębi korytarza padła. Ortega popędził do przodu, za Prahą, który jak szaleniec wymachiwał nożem, prześlizgując się obok jednej z Hien. Za Ortegą, trzymając się jego pleców, przemykał Jonasz. Przerażony, zdany na resztę ekipy. Nateniasz nie miał czasu przeładowywać swojej broni. Ruszył za nimi, chcąc pomóc w przedarciu się przez trojkę Hien blokujących im drogę. Już dwójkę, po tym jak Ortega rozwalił jednego z wrogów.

Torch cisnął swoim ognistym koktajlem w Hienę – kumpla tego, którego cięła do krwi Carla. Butelka trafiła przeciwnika. Eksplodowała żywym ogniem. Kilka ognistych kropel spadło na ubranie Carli wypalając na nim dziury parząc lekko ciało. Podpalona Hiena zawyła przeraźliwie i ruszyła, niczym żywa pochodnia w stronę Torcha.

Carla zanurkowała w stronę jednej z cel, wparowała do środka, doskoczyła do ściany, odwróciła się w samą porę, by ujrzeć jak zraniona przez nią Hiena wskakuje za nią do środka. Kusza zwolniła stalowy pręt, służący jako bełt. Pocisk wbił się w bebech cuchnącego wykolejeńca, który z przeciągłym stęknięciem zatoczył się do tyłu, by po chwili jednak, nie zważając uwagi na ranę, runąć w przód, z mordem w ślepiach. Na powtórny strzał z kuszy Carla nie miała czasu, karabela też była nieprzydatna. Sięgnęła więc po nóż, otrzymany tuż przed zejściem w Kibel. Ranna Hiena rzuciła się na nią, próbując zdeformowaną, pazurzastą łapą rozedrzeć gardło, wydrapać oczy, zabić. Carla nie miała szans w bezpośrednim zwarciu z tak silnym przeciwnikiem, jednak zacisnęła zęby w szaleńczym grymasie i pchnęła nożem do przodu, fachowo, tak by zranić, zabić. Hiena przygniótł ją swoim ciężarem, walczył, ranił.

Torch odskoczył w bok, unikając płonącego wroga, chlasnął go przez pysk wydobytym nożem. Głęboko, nie zważając na to, że płomienie liżą mu dłonie. Hiena złapała się płonącymi rękami za gardło, postąpiła kilka chwiejnych kroków w głąb korytarza, z którego przyszła ich grupa i padła na ziemię. Ognista przeszkoda, tak jak planował Torch. Oleg nie podziwiał jednak tego widoku. Rzucił się w ślad za resztą ekipy, która torowała sobie drogę z przodu, po prawej stronie mijając Lentza podnoszącego się z trupa Hieny.

Lentzowi walka w zwarciu zajęła odrobinę więcej czasu, niż sądził. Zabicie Hieny gołymi rękami okazało się, nawet dla wyszkolonego w sztukach walki mistrza, zadaniem niezwykle trudnym. Mimo, że zadał kilka naprawdę śmiertelnie groźnych ciosów, po których kości napastnika pękały, a ciało zapadało się do środka, to jednak Hiena uparcie nie chciała zdechnąć. Dopiero wyrwanie wcześniej wbitej w gardło monstrum tchawicy zakończyło sprawę. Lentz podniósł się z wroga i ruszył w ślad za biegnącym za resztą grupy Torchem.

Za nimi pędziły kolejne Hieny, zbliżające się do płonącego truchła jednego z ich kompanów.

Ortega, Praha i Nateniasz byli forpocztą, siłą torującą drogę.

Praha ciachnął jedną z Hien, zwinnie prześliznął się przy ścianie, popędził dalej. Ortega strzelił z bliska, prosto w brzuch Hieny, prawie z przyłożenia.
Zdeformowany napastnik poleciał w tył, zadrgał konwulsyjnie.

Trzecia Hiena blokująca drogę ucieczki miała włócznię. Pchnęła nią w Prahę. Ostrze nie trafiło w cel precyzyjnie, ale i tak przejechało nurkującego przed ciosem szczura po barku pozostawiając niezbyt poważną ranę. Praha nie pozostawał dłużny, Ciął po palcach Hienę, a gdy zezwierzęcony człowiek zawył i odskoczył w tył popędził przed siebie.

Ortega zdzielił zranioną przez Prahę Hienę kolbą karabinu, odpychając go prosto w stronę Netaniasza. Ksiądz poprawił Hienie ciosem swojej strzelby. W chwilę później doganiający grupkę Torch przebiegając koło oszołomionej Hieny i wbił jej ostrze noża w pierś, wyszarpnął i popędził za resztą. A Lentz za nim, czujny, gotów odeprzeć każdego wroga.

Za nimi trzy Hieny przeskoczyły nad płonącym pobratymcem, popędziły za nimi.


Carla w końcu uzyskała przewagę w śmiertelnej szarpaninie ze swoim wrogiem. Udało jej się wbić ostrze noża w podbródek ofiary. Ciepła posoka, która zalała jej dłonie o mało nie spowodowała u niej orgazmu! W wejściu do celi zauważyła biegnących przeciwników. Przez dudniącą w uszach krew słyszała odgłosy oddalającej się walki. Wchodząc do celi znikła z oczu swoim kumplom , a ci najwyraźniej nie oglądając się za Carlą popędzili przed siebie, w próbie szybkiego opuszczenia sektora. A Hieny pogoniły za nimi. Carla zaklęła pod nosem i chciała się podnieść, ale ból w boku zmusił ją do zrewidowania tych planów. Dopiero teraz zorientowała się, że zabita przez nią Hiena podczas walki wbiła jej pazury w bok, poszarpała ciało. Rana nie była może śmiertelnie groźna, ale bolała, jak cholera, co też sprawiało sporą przyjemność. Może Carla dałaby się unieść temu bólowi, zmienić go w prawdziwą rozkosz, ale miejsce nie sprzyjało do tego typu zabaw. Nadal słyszała biegnące wokół Hieny.



WSZYSCY POZA CARLĄ

Przebili się przez skrzyżowanie, pozbywając Hien. Zza zakrętem droga była czysta więc popędzili przed siebie, starając się jednak nie wpaść w którąś z ewentualnych pułapek.

Z przodu szli Ortega i Praha, tyły zamykali Lentz i Torch. Ten ostatni odwrócił się i zobaczył za nimi sporą grupę Hien. Przynajmniej dwunastkę. Nie wahał się. Ciśnięty w stronę tłumu kolejny koktajl Mołotowa kupił im trochę czasu.
I w końcu je ujrzeli. Wrota do sektora A-0677.

Drzwi były do polowy otworzone i zablokowane w tej pozycji. Za nimi znajdował się tak zwany „łącznik” czyli krótki korytarz pomiędzy sekcjami. W czasach, gdy GEHENNĄ rządził STRAŻNIK często na łącznikach dodatkowym zabezpieczeniem były pola siłowe. Słyszeli też opowieści o tym, że niektóre sekcje zamiast tradycyjnych drzwi i grodzi miały właśnie w celach pola siłowe. Kiedy GEHENNA weszła w anomalię, pola przestały blokować cele i więźniowie spierdzielili nim nadeszły KLAWISZE – maszyny STRAŻNIKA.

Dobiegli do drzwi słysząc nadciągającą z trzech stron liczną pogoń. Hieny biegły z każdego z korytarzy dochodzącego do miejsca w którym się znaleźli.

Unieruchomiona grodź pozwalała bez trudu przejść przez nią człowiekowi. Nie musiał nawet za bardzo się schylać, o ile nie był okazałego wzrostu.

- Przechodzimy! – ktoś rzucił rozkaz.

I wtedy zorientowali się, że w grupie brakuje Carli. Córka Rzeźni najwyraźniej została z tyłu, w miejscu, z którego właśnie zbliżała się pogoń. Ostatnio widzieli ją, jak wskakiwała do jednej z celi przy korytarzu, kiedy wszyscy rzucili się do ucieczki w stronę wyjścia z sektora.

Czyżby swoją decyzję przypłaciła życiem już na początku ich ekspedycji?




CARLA


Odgłosy uciekających więźniów i ścigających ich Hien oddaliły się, zniknęły gdzieś w dalszej części sektora. Carla czuła ból w zranionym boku, czuła smród płonącego mięsa na korytarzu i ostry odór środka chemicznego, którym Torch faszerował swoje „bombki”.

Hieny pobiegły za uciekinierami. Jak na razie korytarz obok celi, w której się skryła, opustoszał. Pytanie, ile pozostało jej czasu, nim zdegenerowani władcy Kibla wrócą po swoich zabitych kumpli.

Carla czuła słodki smak posoki Hieny w ustach. Metaliczny i słony. Cała była zbryzgana juchą z przebitego wroga. Jej skora lepiła się od krwi. Gęsta ciecz zlepiała jej włosy, zastygała na twarzy. Zabita Hiena nadal przygniatała ją swoim cuchnącym cielskiem. Ubrana w swój kolczasty, przerobiony więzienny kombinezon.

Carla zacisnęła zęby. Musiała coś szybko wymyślić, jeśli chciała wynieść swój tyłek z tego sektora w jednym kawałku. Wyglądało na to, że reszta więźniów spierdoliła najzwyczajniej w świecie nie oglądając się za nią. W sumie, na ich miejscu, zrobiłaby to samo. Teraz jednak musiała szybko podjąć decyzję, co zrobić, by wydostać się z szamba w jakie chyba właśnie zanurkowała.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-07-2013, 10:43   #35
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Znów dała się ponieść. Jej pragnienie zasmakowania krwi Hieny doprowadziło do utraty czujności. Zapłatą za to była jej własna krew. A to już nie takie śmieszne. Właściwie to było kurewsko nieśmieszne. Tak samo jak fakt, że ekipa ją zostawiła. Nie to, żeby sama miała problemy kogoś porzucić w takiej sytuacji, ale te gnojki odważyły się zostawić właśnie ją!

Carla splunęła. Ktoś za to zapłaci… Przed oczami wyobraźni znów stanął jej widok krągłego tyłeczka Jonasza. Tak, miała ochotę ukarać to… coś. Miała ochotę odbić sobie na nim/niej obecnie uczucie poniżenia.

- Kurwa, znów się nakręcam… - kobieta jeszcze raz splunęła, po czym powoli zaczęła wypełzać spod martwego ciała Hieny.

Z bliska te potwory nie były już tak fascynujące i strasznie capiły. Ford czuła jak fetor kanałów przylega do jej skóry. To jednak miało tez swoje dobre strony. Jeśli Hieny posługiwały się tak samo węchem jak i słuchem w odnajdowaniu obcych – mogła czuć się bezpieczna. Chwilowo zresztą była, ponieważ tych kilka stworów, które zostały przy życiu ruszyło w pogoń za jej towarzyszami. Wykorzystała ten czas na obejrzenie rany. Było kiepsko, ale nie najgorzej. Założyła opatrunek na ranę i użyła medpaka, który otrzymała tuz przed spłukaniem do Kibla. W ten sposób nie uszczupliła własnych zapasów, co poprawiło nieco jej humor.

Przeszukując pozostawione ciała, Carla zastanawiała się co robić dalej. Ruszenie w pogoń za towarzyszami wydawało się bez sensu. Po pierwsze musiałaby przebiec obok ocalałych potworów, a po drugie – jaką miała pewność, że tamci aby ocalić dupska nie zamkną za sobą jakiegoś przejścia na amen?
Musiała dostać się do korytarza A-0677 i tam spróbować znów połączyć z grupą. Potrzebowała ich, potrzebowała mięsa dla ewentualnych kłopotów…

Klapa! No tak, mijali niedawno klapę w podłodze, która prawdopodobnie prowadziła do A-0877, czyli niższej kondygnacji Kibla. Jeśli budowniczy tego miejsca kierowali się odrobiną logiki, to korytarz ten powinien mieć wyjście do góry również w strefie A-0677, a może i A-676. Rozwiązanie wydawało się genialne, jednak Ford chwilę wahała się zanim wybrała tę opcję. Wiedziała dobrze, że Hieny właśnie stamtąd wychodziły – z dołu. Oczywiście, była spora szansa, że zwabione zapachem człowieka wszystkie ruszyły teraz w pogoń za intruzami i jedna, śmierdząca w dodatku tak jak one, osoba, nie zwróci ich uwagi. To była szansa, jednak przy pesymistycznych prognozach…

- Pierdolę! Kto jak nie ja? - mruknęła pod nosem Carla, przypominając sobie ile życia tak naprawdę spędziła łażąc po różnego rodzaju kanałach – tu pracowała i żyła – często bez map, przy minimalnej ilości światła. Dlaczego więc teraz miałaby sobie nie poradzić?

Podjęła decyzję. Zamierzała odnaleźć przejście do A-0677 lub A-0676, korzystając z systemu korytarzy piętro niżej.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 19-07-2013, 21:52   #36
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wszystko działo się bardzo szybko. Tam, gdzie normalny człowiek potrzebował czasu na zastanowienie się Ortega miał już cały wachlarz odruchów wykształconych w wojsku. Rick walczył nie tylko z przeciwnikiem, ale też z własnymi towarzyszami. Nie chciał popełniać błędów, bo każdy mógł kosztować zdrowie i amunicję. Strzał księdza rozniósł czaszkę pierwszej z Hien, która nawet nie zdążyła opaść na ziemię, bo Blondas już cisnął nią w jej współplemieńca. I o ile w wykonaniu Igora wyszło to nieźle to Rick strzelając do martwego zmarnowałby tylko amunicję. Takich sytuacji chciał uniknąć, bo nie miał jej zbyt wiele. Widząc walkę na pięści, kolana i łokcie w wykonaniu Blondasa żołnierz zapamiętał aby w tej dziedzinie nie wchodzić z nim w tany. Rick nie miał czasu się przyglądać, bo cały czas na drodze stała im grupka pokrak.

Karabin był już w górze. Jedna ręka na łożu, druga na chwycie pistoletowym. Oczy oddalone od optyki. Był blisko i wiedział, że bez mierzenia ściągnie kogo się da. Pierwsza z Hien padła na ziemię. Nie trzęsła się, nie skomlała. Śmierć niemal bez zakończeń nerwowych. Jak na takiego paskuda zbyt szybka i zbyt mało bolesna. Zbyt łaskawa. Żołnierz poszedł do przodu. Nie bał się, bo wiedział, że nie tylko nie jest sam, ale jest w szczytowej formie. Ortege wyprzedził Praha, a cały czas blisko za nim znajdował się Jonasz. Gdy ksiądz dogonił jego grupkę żołnierz usłyszał przerażający skowyt jednej z Hien. Domyślił się, że to pewnie zasługa ich obozowego piromana.

Praha ciął pokraka stojącego najbliżej ściany. Szczur zwinnie poszedł do przodu, a czujący oddech komputerowca Rick niemal z przyłożenia strzelił Hienie w korpus. Ta poleciała do tyłu nie mając pojęcia, że jej żywot już dobiegł końca. Ostatni pozostały potwór miał chyba najgorzej. Pierwszy ciął go Praha, który niestety też dostał z włóczni po barku. Zaraz za nim szedł żołnierz, który z siłą mamuta zajebał z kolby Hienie prosto w ryj. Ta poleciała jak kukła trafiając na strzelbę księdza i obnażone ostrze noża Torcha, który definitywnie załatwił sprawę napastnika...

Zanim grupa dobiegła do wrót sektora A-0677 Torch cisnął koktajlem. Po wrzawie jaka nastała za nimi Rick podejrzewał, że napastników było więcej niż udało im się zabić. Znacznie więcej. Drzwi były uniesione do połowy wysokości co nie zatrzymało grupy więźniów. Ortega postanowił zostać na końcu pozwalając reszcie przejść. Rick zbierając się z miejsca czuł, że pokraki są bardzo blisko. Nagle Punisher coś - a raczej kogoś - sobie przypomniał. Nie było z nimi Carli! Jego chwila zawahania była krótka, ale znacząca dla jego sumienia. Wbrew pozorom i on je miał. Zniekształcone, ale jednak. Nie mógł się jednak cofnąć.

Już w łączniku okazało się, że wrota są zablokowane jakimś prętem. Korytarz był pusty i długi na pięćdziesiąt metrów. Czarny i mroczny. Pełen rur oraz metalowych skrzyń z bebechami Gehenny. Było w nim coś niepokojącego i złowieszczego. Coś, co przyprawiało o niepokój. Ten bezruch, ta cisza. To wszystko w jakiś sposób przerażało bardziej, niż banda rozwrzeszczanych kanibali za plecami.

Grupa chciała zdjąć blokadę utrzymującą gródź w górze. Okazało się, że kawałek stalowego pręta, który ktoś wetknął przez rozwaloną dziurę do odsłoniętego mechanizmu, tkwił zbyt solidnie. Zmiażdżony trybami metal nie chciał puścić, mimo że silne ręce Ricka Ortegi szarpały się z mechanizmem z całych sił. W końcu jednak sprawność żołnierza wzięła górę nad opornym ustrojstwem. Zgrzytnęło, posypała się rdza i mechanizm ruszył w dół. Zbyt wolno jednak, by powstrzymać wszystkie Hieny. Do łącznika dostała się trójka pokrak, którymi zajęli się pozostali. Żołnierz nie musiał nawet wyciągać kosy.

Jak się okazało Blondas - za namową Prahy - miał przejść tunelem technicznym. Zamierzał wentylacją wyjść po drugiej stronie zamkniętych drzwi na końcu łącznika. Hieny cały czas się dobijały, a Rick czuł, że te wyposażone w instynkt bestie zbyt łatwo się nie poddadzą. Będą walczyć aż dopadną swoją zwierzynę. Ortega znowu zawrócił myślami do Carli Ford. Liczył, że sobie poradzi chociaż wiedział, że to niemal niemożliwe. Gdy Blondas niknął w ciemnościach tunelu technicznego żołnierz miał złe przeczucia…
 
Lechu jest offline  
Stary 20-07-2013, 22:36   #37
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Igor nie spodziewał się że hiena będzie tak twardym przeciwnikiem, szczęściem udało się zatłuc to ścierwo zanim jego kumple zdołali dotrzeć do walczących. Potem był szybki sprint, ze śmierdzącym oddechem wrzeszczących bestii na karku. Torch spowolnił trochę tych upadłych ludzi, ale gdy dotarli do łącznika między sektorami, to i tak pozostało im nie wiele czasu. Mechanizm zamykający drzwi był zablokowany jakimś ustrojstwem, którym szybko zajął się Ortega, a Blondas w tym czasie osłaniał tyły. Zanim stalowe wrota z głuchym łupnięciem opadły, trzy hieny zdołały przedrzeć się do łącznika. Tym razem poszło z nimi gładko. Przyparci niejako do "muru", ci oszaleli pół-ludzie padli pod naporem ostrzy, trepów i kolb.

Chwila wytchnienia i okazało się że brakuje laski. Jedna błędna decyzja i zaraz człowiek jest w czarnej dupie, choć z tego co słyszał Lentz o Karli można było wnioskować że specjalnie została wśród hien.
"Będzie mieć ostre ruchanko" - przemknęło przez głowę Blondasa, który mimo wszystko był trochę rozczarowany tym zdarzeniem, nie oczekiwał że "siostra" odpadnie pierwsza.

Muzyka

Łącznik okazał się zarówno wybawieniem jak i pułapką. Drzwi były zablokowane i nie sposób było ich z tego miejsca otworzyć. Przewodnicy znaleźli co prawda tunel techniczny, ale nie wyglądał on zachęcająco. Ciemny, wąski i można się było w nim poruszać tylko na czworaka, czołgając się lub pełznąć tyłem, idealne miejsce by zdechnąć bez możliwości obrony. Po krótkiej naradzie Praha i Igor podjęli decyzję że wlezą tam i spróbują otworzyć wrota z drugiej strony. Oczywiście specem od elektroniki był Praha, Blondas szedł z nim dla ochrony. Lentz oddał swoją kuszę Rickowi na przechowanie, w tunelu tylko by przeszkadzała, a potem wyszczerzył zęby i zręcznie wśliznął się do środka.
 
Komtur jest offline  
Stary 21-07-2013, 00:18   #38
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Od jakiegoś czasu Oleg prowadził stosunkowo spokojne życie, z rzadkimi wyskokami- Gehenna przed wpadnięciem w anomalię przerwała jego corocznie ofiary całopalne, jednak po odzyskaniu wolności ponownie zaczął je praktykować, z tym, że nieco częściej i nieregularnie. Zawsze znalazł się jakiś dupek, którego można było spopielić nie szkodząc ani społeczeństwu, ani sobie. Jednak otwarte starcia, na przestrzeni kilku ostatnich lat, były prawdziwą rzadkością. Dzieci Peruna zajmowały się często eskortą, jednak od walki w pierwszej linii byli inni. Teraz, mimo iż jego wiedza była im wszystkim potrzebna, sytuacja zmuszała każdego do stawienia czoła Hienom. No, każdego, kto był w stanie wyrządzić im jakąkolwiek krzywdę. Jonasz był jedynym, który tylko i wyłącznie musiał pozostać przy życiu, zamiast również je odbierać, lub choćby o nie walczyć. Ponoć był kurewsko dobrym hakerem. Oby.

Mimo "konkretnego", jak lubił mawiać, wieku, Torch poradził sobie całkiem dobrze- wystarczył nagły atak Hien, które wyskoczyły z pomieszczenia obok, żeby nie tylko ciało, ale i umysł przypomniały sobie, jak to się robi.
Każdy się boi. Nie ważne, co mówią- jeśli zagrożone jest ich życie, każdy się boi. Ale to nieistotne, sam strach w niczym nie przeszkadza. Jest on tylko świadomością istnienia pewnych konkretnych, prawdopodobnych i pesymistycznych scenariuszy zakończenia danej sceny. Zaś to, co jest istotne, to jak sobie z tym strachem poradzi.
Ręka ściskająca butelkę nie zadrżała, uścisk nie osłabł, umysł nie zawahał się. Mężczyzna zbyt wiele widział, a przede wszystkim, zbyt wiele doświadczył, żeby pozwolić strachowi, nie ważne jak pierwotnemu, przejąć nad sobą kontrolę.

Jeden z przeciwników stanął w płomieniach, i, jak łatwo było przewidzieć, w ostatnich chwilach paniki przed śmiercią, rzucił się w stronę swojego oprawcy. Krzyk tylko pogarsza sprawę, ogień dostaje się do płuc, rani dotkliwie cały układ oddechowy i zabija szybciej, niż gdyby ofiara nie krzyczała. Ale zawsze krzyczą, niezależnie czy o tym wiedzą, czy też nie.
Oleg odskoczył od oślepionego płomieniami dzikusa i z dziecinną wręcz łatwością podciął mu gardło. Kolejny śmieszny fakt o płonących ludziach- nie usiedzą na miejscu, muszą biegać, zazwyczaj machając przy tym rękami. Przynajmniej przez tę chwilę, zanim wciągną płomienie do płuc... Niemniej jednak, taka biegająca pochodnia może narobić sporo szkód, dlatego Petrenko zdecydował się na to kończące cięcie. Poczuł bliski swąd palonych włosów, swoich włosów, a chwilę potem ból i pieczenie dłoni dały o sobie znać. Nie przejmował się tym, nie pierwszy i nie ostatni raz ogień go doświadcza, testując jego wierność. Coś jak Bóg dla wierzących, tyle że ogień naprawdę uratował Olega i dał mu szansę na normalne życie, w przeciwieństwie do tego kolesia siedzącego rzekomo w chmurkach.
Płonące ciało padło w poprzek korytarza. Niech będzie przestrogą dla tych, którzy chcą za nimi podążać.

Podbiegł kilka kroków nim obejrzał się za siebie. Z przodu nie zobaczył dziewczyny, a druga z Hien zniknęła. Za plecami zobaczył otwarte drzwi do celi. Carla odskoczyła w tamtym kierunku, zaraz po tym jak rzucił koktajlem, i jak ogniste kropelki podziurawiły jej ubranie, widział to. Hiena podążyła za nią, a skoro nikt nie wychodzi, bezpieczniej było założyć, że dziewczyna jest stracona. Szczególnie, że Hieny z końca korytarza był już przy płonącym truchle, a Petrenko był ostatnim w kolumnie. Nie było czasu wyciągać paniusi z tarapatów, jeśli w ogóle było co wyciągać.

Przyspieszył, minął Blondasa masakrującego martwą już, zdawałoby się, Hienę. Oto przewaga noży nad pięściami. Ktoś może wytrzymać dziesiątki uderzeń i kopnięć, ale wyprute flaki to wyprute flaki, a poderżnięte gardło, to poderżnięte gardło. Tutaj żądna wytrzymałość nie pomoże.

Przednia straż poradziła sobie z dwójką napastników, trzeciego załatwili zaś zespołowo i bez marnowania amunicji. Niestety, biegnący jako ostatni Lentz nie załapał się- Torch zadał ostateczny cios nożem. Rozkręcał się, a duży zastrzyk adrenaliny sprawiał, że czuł się świetnie. Chciał więcej.

Dobiegli do skrzyżowania, skręcili w stronę 776. Wrota do Łącznika były, na ich szczęście, częściowo otwarte, jednak z przeciwległego korytarza nadciągali kolejni padlinożercy. Oleg cisnął w nich kolejny koktajl, powodując małe zamieszanie i spowalniając ich nieco, po czym niemalże wbiegł do Łącznika. Okazało się, że drzwi zostały w tak nietypowej dla siebie pozycji przez zablokowanie mechanizmu porządnym kawałkiem pręta. Torch początkowo miał zamiar iść na drugi koniec korytarza sprawdzić przejście z tamtej strony, jednak Praha zaoferował, że się tym zajmie, Oleg przytaknął tyko.

Gdy już wszyscy weszli do środka, a Ortega mocował się z tkwiącym między zębatkami metalem, Torchowi pozostało tylko czekać i obserwować, czy którejś z Hien uda się wślizgnąć przez otwór. Przez chwilę chciał rzucić jeszcze jeden koktajl przez szczelinę, jednak nie mógł sobie na to pozwolić- to był jego ostatni, nie mógł zużyć wszystkich teraz. Koniec końców, okazało się to niepotrzebne. Przedostało się zaledwie trzech dzikusów, z którymi, wspólnymi siłami, uporali się bez nawet zadraśnięcia.

Ogólnie rzecz biorąc, straty były niewielkie. Najdotkliwsza była oczywiście utrata medpacka niesionego przez Carlę.

Gdy Praha i Blondas zaoferowali się wyruszyć przejściem technicznym, Oleg zawahał się, lecz nic nie powiedział. Nie mogą ich przecież zostawić, nawet z 776 droga do cywilizowanych sektorów była niebezpieczna i, przede wszystkim, niewiadoma. Nie daliby rady sami, i dobrze o tym wiedzieli. Chyba, że trafiliby na którąś z ścieżek Podróżnika...

- Jak w przeciągu pół godziny nie dacie znaku życia, uznamy was za martwych- powiedział jeszcze przed rozdzieleniem się. Czyżby Praha znał jedno z bezpiecznych przejść? Oleg Chciał wyczytać to z jego oczu, jednak nic z tego nie wyszło. Nie z Prahą te numery...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 21-07-2013, 07:06   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Są ludzie, są hieny i są hybrydy jak ta Carla. Teoria Praha, na ki chuj sadystyczna zdzira brała udział w ich akcji legł w gruzach, gdy laska skitrała się w pustej celi. Nie wnikał po co. Pewnie i tak nidgy by nie zrozumiał. Nie zdziwił się, gdy pod grodzią już jej z nimi nie było. Chyba zdziwiłby się gdyby było inaczej. Z przebijania się pamiętał zezwierzęcenie. Swoje i Hien. Nie było innej opcji, żeby nie uciec, żeby nie dać się dorwać. Z chwilą gdy zaczynasz wątpić już jesteś trupem.

Adrenalina ustępowała powoli. Przeoraniem włócznią ramienia zaprzątnal sobie głowę dopiero na łączniku. Bolało. Dokładnie obejrzał ranę. Oby nie była zatruta trupim jadem. Systemowi pokarmowemu Hien to byłaby lekka niestrawność, gdyby miały spałaszować frajera zdechłego od takiej infekcji. Nie miał zielonego pojęcia co z tym zrobić. Najchętniej wypaiłby ranę ogniem lub kwasem, albo przysmażył w strumieniu pary. Że też kurwa nigdy nie uważał na szkoleniach pierwszej pomocy! Łyknął porcję witaminek. Jak będzie gorzej to zagryzie prochami, choć z wyboru nigdy nie sięgał po dragi.

Trzeba było się odciąć. Szybko. Jakże kurwa był wdzięczny, że Rick nie okazał się ciotą z gestem sentymentu. Punishers mieli często duże jaja ale z małym prąciem. Pewnie dlatego choć sami nie teges, to i innych nie umieli dupczyć... Ale G.I Joe spisał się na medal. Gródź jebutła odcinając ich od fali głodnych Hien. Dzięki ci. Kurwa mać. Nikt by pręta nie dał rady wytachać inny niż Richard. Jak to dobrze, że nikomu nie przyszło wzdychać za tą szpetną poharataną suką i narażać ich na śmierć! Tak. Musiał to sobie pozytywnie poukładać. Tracić jednego na sektor to był super bilans. Stracić wszystkich nie tracąc siebie był równie korzystny.

Praha nie oglądał w jaki sposób ginęły Hieny. Co za różnica? Nie rajcowały go takie widoki. Wziął kilka głębszych oddechów stojąc przy zamkniętej na głucho śluzie 776. Majstrowali przy tym dawno temu. Zdjęta osłona pokazała gołe bebechy mechanizmu awaryjnego. Bez zasilania została tylko korba do kręcenia. Lecz co z tego? Hałas nakręcić mógł też drugie tyle nowych problemów. Jak na razie wszystko szło cacy.

Zastanawiał się mniej niż kilka sekund.

Blondas. Innego wyboru być nie mogło. To znaczy był. Gorszy.

Podszedł do ściany korytarza, gdzie niewprawne oko mogło nie dostrzec małych drzwi, zazwyczaj zamkniętych na głucho. To tędy przemieszczali się niegdyś Klawisze. Maszyny Strażnika. Tunel techniczny biegł równolegle do korytarza odbijając czasem prostopadle lub wertykalnie ku wiadomym sobie sektorom. Od kiedy Anomalia napluła w kaszę Strażnika, nic nie było takie jak dawniej. Teraz każdy tunel mógł być niekończącym się labiryntem z niespodziankami, których nie sposób było przewidzieć. Pola siłowe, brak grawitacji, czarne dziury i tak dalej, to tylko sutek na cycku. O reszcie nawet nie chciał myśleć taka miał bujną wyobraźnię.

Blondas był szczupły i zwinny. Nie za stary i nie za młody. Nie za mądry i nie za głupi. W sam raz. I co najważniejsze napierdalał się rękoma i nogami nie gorzej niż, jak mu tam było?, Norris. Chuck Norris. W wąskim tunelu takiego wiatraka potrzebował za swoimi plecami. W końcu jak co miało zaatakować od tylca to najpierw blondasa. Tą myślą poprawił sobie humor. Tędy już wracał nie będzie w takim przypadku, bo i po co, a i truchło kompana zatka wtedy ciasną szparę tunelu jak tampon piczkę. Proste rozwiązania są przecież najlepsze. Nic na siłę.

Zabrał najważniejsze narzędzia. Już sam fakt, że zostawiał z nimi swój plecak był kurwa dowodem,ze ich kurwa nie zostawi. Takież też spojrzeńie posłał Torchowi razem z plecakiem. Nich no kurwa tylko coś zginie – mówić nie musiał. Do czasu kiedy Praha żył, to szczur piroman miał uszanować jego własność. Potem, jakby go z Blondasem szlag trafił, był spadkobiercą fantów więźnia 4413615, ale nie wcześniej. Tak, mógł sobie tylko tego życzyć a i tak ufać nie mógł nikomu i nigdy. Zresztą w tym drugim przypadku nie miałoby to już dla Praha żadnego znaczenia. A spierdolić nie mieli gdzie z łącznika jego nowi najlepsi koledzy. One way. Hieny zaciekle kombinujące przedarcie się do środka jakby to podkreślały ostro hałasując - żeby nie było, że nie.

- Masz. – podał szpetnemu blondasowi kawałki gumy oderżnięte z podeszwy. – Zatkaj uszy jak kogoś spotkamy. Wygwiżdżę go.
- Rick! – krzyknął przez długość łącznika. – Uważajcie na tunel techniczny i korbę. – ręką wskazał mechanizm awaryjny pierwszej, opuszczonej przez Punishera grodzi. - Te skurwysyny zaraz wymyślą jak wam zjeść odbyty i wyssać krew z prącia! - przyjacielsko machając reką na pożeganie takiego strugał dobrego kolegę.

Genehenna była symetryczna jak niedoskonałe piersi kobiety. Tunel techniczny do 776 nie kończył, ani zaczynał się na łączniku, lecz pewnie biegł również do sektora, z którego przybiegli. Ciekawe czy ta Carla jeszcze żyje? Pomyślał przeciskając się do przodu. I ciekawe czy na to wpadnie? Bo jedno było pewne, że spierdalać musi po kątach. Myśliwi na polowaniu chowają się w ukryciu, lecz po wszystkim zapierdalają otwarcie środkiem. Jeśli gdzieś mogło tam nie być z wyciem przemierzających Hien w 777, to w wąskich tunelach jak ten. No chyba, że były aż tak sadomaso, żeby dla sportu przeżywać orgazmy szorując dupskami o wystające rury w technicznych.

Świecąc latarką przed siebie Praha zanurzył się w wąskim tunelu. Szczury zawsze spierdalają pierwsze z tonącego okrętu. Zadanie miał, wedle stopnia skomplikowania innych problemów, całkiem proste. Wręcz banalne. Przepiąć awaryjne zasilanie systemów podtrzymywania życia na siłowniki opuszczonej grodzi. Mógł to zrobić obniżając temperaturę, odcinając tlen lub grawitację. Ostatnia opcja podobała mu się najbardziej, zwłaszcza, że była bronią obosieczną. Nie miał zamiaru ryzykować podpięcia szeregowego, bo bypass mógł wywalić zabezpieczenia, a systemu backup do awaryjnego nikt z genialnych inżynierów nie przewidział. Bo to choć wciąż był w teorii statek pseudo kolonizacyjny, to w praktyce tak czy inaczej, niechcianego elementu aspołecznego. Kto by sobie zawracał głowę stawaniem na rzęsach, żeby jakiś sektor nie zdechł po drodze? Ot wykalkulowany pryszcz na dupie, z którym da się znośnie żyć. Wose came to worst Praha aktywuje przez spięcie pole siłowe na łączniku albo zwiększy grawitację, że jaja towarzyszy będą ciążyć im do ziemi jak stu kilowe balasty i dupami będą zamiatać kratownicę poruszając się niczym kaczuszki. Oby Gehenna oszczędziła im wszystkim tego. Bo wtedy tylko klecha z Jonaszem przejdą na paluszkach. Jeden pewnie sam się wykastrował w imię religii, a drugiego w imię techniki wykastrowali inni... Elyta sektora miała poczucie humoru dobierając ekypę, nie ma co. Spierdalacz, podpalacz, zapierdalacz, napierdalacz, nawracacz, ruchacz-ka i... no właśnie... kto-zacz? Co-zacz? Jonasz jak zadra pod skórą lub kamyk w bucie, zaczynał irytująco intrygować Praha. Rozkminiacz. Tak. To do niego pasowało chyba najbardziej póki co. Cichy jak myszka wilk w owczej skórze. Bo co kurwa mógł robić taki mały, słaby, wątły i w ogóle niewinny chłopiec pośrodku ekipy zatwardziałych zakapiorów? Musiał być z nich największym zagrożeniem.

Praha musiał myśleć o durnotach. To pozwalało zachować dystans.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 21-07-2013, 15:13   #40
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wszystko zwalnia do slo-mo.

Odbarwione oczy Jonasza wyłapują ich ruchy, wgrywają w pamięć. Rozpoznają. Tą morderczą efektywność, tą przerażająco skuteczną perfidię i całkowity brak sentymentów. To gra, myśli. To miała być gra. Mod na jeden z symulatorów walki, pełne VR, pełne odwzorowanie. Pavlo biegał przez kilka cykli po sektorze z ukrytą kamerą, obłędem na twarzy, poczuciem życiowej misji i skrytą za płaskim czołem wizją rwącej rzeki fajek, które spłyną w jego ręce. Jonaszowi było wszystko jedno. Dopóki miał czym zająć myśli, dopóki miał w co uciec. Obrabiał więc dane Pavlo, programował obrazy pełne morderczej efektywności, tej przerażająco skutecznej perfidii. Myślał, że rozumie. Aż do teraz.

Blondas miażdżący uderzeniem dłoni krtań jednej z Hien. Światła latarek przecinające ciemność, szukające kolejnych celów, jak reflektory śledzące uciekiniera. Strzał Netaniasza niemal dosłownie zmiatający czyjąś głowę z pokrzywionych ramion. Ortega ciosem kolby posyłający wykrzywieńca na podłogę i noże innych. Praha paskudnie rozcinający tętnice i ścięgna.

No i Torch, Torch, który zamieniał Hieny w żywe pochodnie, krzyczące, umierające źródła światła.

Nie. Nie rozumiał wcześniej.
Aż do teraz.


* * *


Nikt nie mówi nawet słowa. Każdy wie jak walczyć o swoje życie, każdy wie jak zabijać. Oprócz niego.

Wyłapuje to odruchowo, robiąc to, co zawsze potrafił robić dobrze - asekurując się. Skryty za plecami Ortegi, dostosowuje się do niego. Dostosowuje tempo ruchów, jak cień śledzi jego kroki, jak lustro odbija jego zmiany pozycji. Na wypadek nagłego ataku, na wypadek pułapki. Dba, by jego towarzysze stale znajdowali się pomiędzy nim a Hienami. Na wypadek, gdyby wykrzywieńce miały jednak kusze lub dmuchawki. Jest czujny, uważny, jest szybki. Choć czuje się, jakby stał po kostki w kałuży strachu.


* * *


Po drugiej stronie grodzi wciąż trzyma się blisko Ortegi, pozwala sobie płynąć na fali tej małej, toksycznej miłości. Zna, doskonale zna kryjący się za nią mechanizm. Wypadkowa syndromu sztokholmskiego, wdzięczności ocalonego i zwykłego, prymitywnego uznania statusu alfa silniejszego osobnika. To pasożytnictwo najczystszej formy, falochron przeciwko morzu paniki, emocjonalna kotwica. Słaba, ale przydatna, zwiększająca szanse przeżycia, dlatego Jonasz pozwala sobie ją czuć. Pozwala, by odbijała się na jego twarzy - niekłamana, autentyczna, wyzuta z fizycznego pożądania. Nieszkodliwa.

Tak, decyduje nachylając się nad jedną z martwych Hien, zachowa ją jeszcze jakiś czas. Dopóki nie przestawi się do nowej sytuacji, nie przeprogramuje w sobie tego zdziwienia morderczą efektywnością i przerażająco skuteczną perfidią towarzyszy. Dopóki nie zasymiluje się z nową sytuacją, w której nie może stać z boku, w której nie może być biernym obserwatorem. Z której nie może uciec.

Programowanie do sukcesu, jak zwykli to określać jego psychoprofilerzy.
Wie, że to potrafi. Ale potrzebuje czasu, jeszcze odrobiny czasu.


* * *


Pomysł Prahy jest dobry. Jonasz mruży oczy, patrzy na Szczura, patrzy na Blondasa, kalkuluje po swojemu, wypełnia zestawienie potencjalnych zysków i strat. Kiwa głową, bo wie, że sprytny Praha nie jest szalony i nie opłaca mu się zostawiać reszty grupy. Nie teraz. Nie tutaj. Nie tak. Plecak zostawiony Torchowi dodatkowo uspokaja nieufność.

- Praha. Daj swój numer - rzuca swoim gładkim jak syntetyczny jedwab głosem, którego barwa waha się w przedziwnych rejonach pomiędzy altem a barytonem. Ruchem ostrego podbródka wskazuje w kierunku komputera przypiętego do przedramienia mężczyzny.

Jego palce poruszają się szybko jak blade, pajęcze odnóża, gdy szuka czegoś w jednej z kieszeni swojego plecaka. Wyjmuje bezprzewodową złączkę wymontowaną z jednego szperaczy. Przerobioną i dopasowaną do standardowego wejścia WKPe. Nachyla się nad komputerem Szczura, szybko, sprawnie montuje gadżet, zestraja, wgrywa aplikację, zestraja. I jest coś nieświadomie erotycznego w sposobie, w jaki dotyka elektronicznego sprzętu. Jakiś miękki kobiecy wdzięk. Jakieś cholerne kwarcowe feromony.

- W normalnych warunkach z łatwością obejmuje sektor i dalej. Tutaj? Nie wiem. Aktualny zasięg oznacza ta ikona. Ustawiłem wąskie pasmo, zestrojenie bezpośrednie z moim numerem. Komunikaty do dziesięciu znaków - mówi szybko, pewnie, bez wahania, prawie jakby czytał gotowy tekst wyświetlany po wewnętrznej stronie czoła. - Dłuższe mogą nie przejść. Sygnał wiadomości dziesięć decybeli. Tyle ile szept. Możesz zmienić.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172