Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2013, 15:54   #33
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kierunek został obrany. W prawo. Do sektora A-0776. Droga nie miała być długa, ale Rick wiedział, że musi pozostać czujny. Jak zawsze. Podejrzewał, że cała grupa będzie za bardzo rwała do przodu co z czasem stało się faktem...

- Kurwa mać. - rzucił patrząc w ciemność i idąc bez słowa więcej na przód pochodu.

Jako doświadczony w różnego rodzaju walkach żołnierz Ortega miał pojęcie, że idąc szybko nie można być dostatecznie czujnym. Nie chciał aby cała siódemka poszła się jebać w połowie długości głównego korytarza, którego mieli się trzymać. Śmierdzący śluz pokrywający podłogę nie ułatwiał im zadania. Dlatego tym bardziej nie można się było spieszyć. Pośpiech, brak stabilnego oparcia dla nóg, niedostateczna czujność. Przez to, na Ziemi, stracił wielu kompanów, a obawiał się, że jeszcze nie jednego straci. Już nie na ziemi, a na pierdolonym więziennym statku...

Od kiedy grupa zwolniła kroku Ortega mógł się bardziej skupić. Nie myślał o ich błędach, a szukał ich w strategii wroga. A ten był blisko. Czuł to. Nóż, który był jednym z jego wierniejszych przyjaciół szybko zamienił się miejscem z karabinem. Łoże broni było na tyle wygodne, że można było wraz z nim trzymać latarkę. Strumień światła oświetlał żołnierzowi cel. Zasadzka mogła się czaić wszędzie, ale Punisher nie popadał w paranoję. Był twardy. Wytrzymały psychicznie i fizycznie. Nie da się zabić, a już na pewno nie bez dużych strat po stronie przeciwnej...

Dosadne drżenie wywołało u żołnierza lekki uśmiech. Nerwowy uśmiech. Rick wiedział, że SI miała jakiś plan, którego realizacją właśnie się zajęła. Pieprzone maszyny, pieprzone Hieny, pieprzona zaraza... Mężczyzna drgnął, gdy zobaczył ruch w jednym z bocznych korytarzy. Nie był pewien czy trafi dlatego nie strzelał. Nie chciał robić niepotrzebnego rabanu. Jeszcze inni pomyśleliby, że puszczają mu nerwy. Ortega jednak przyklęknął na kolano puszczając jedną ręką karabin i pokazując zaciśniętą pięść. W terminologii wojskowych znaków ręcznych oznaczało to aby się zatrzymać.

- Widziałem jednego. - powiedział cicho i zimno Ortega. - Bądźcie czujni i gotowi do walki... - dodał po czym wstał i kontynuował swój marsz.

Niedługo po tym zaczęła się kanonada metalicznych odgłosów. Najpierw był jeden, potem drugi, potem jeszcze parę aż w końcu same ściany zdawały się pulsować tym metalicznym, nieprzyjemnym dźwiękiem. Rick się nie bał. Czasy kiedy obawiał się o swoje życie minęły wiele lat temu. Odeszły w niepamięć. Ortega rzucił wzrokiem na Jonasza, który wyglądał na wystraszonego. Komputerowiec trzymał się blisko niego więc żołnierz mógł skorzystać z umiejętności, które posiadł w armii. Nie wiedział czemu przypomniały mu się szkolenia z ochrony bardzo ważnych osób...

Rick przypomniał sobie jak - podobnie jak na innych szkoleniach - był porównywany do ojca. Każdy jego błąd był zauważany i wyraźnie zaznaczany. To co się działo z jego psychiką pozostało jednak nieznane. Ortega - mimo najcięższych treningów - czuł, że nadal może więcej. Był jednym z lepszych, ale mimo to czasem widział przed sobą plecy ojca. Niedoścignionego ideału. Chciał go wyprzedzić. Być szybszy, zręczniejszy, silniejszy...

Pierwsza pułapka mignęła Rickowi w świetle latarki podejrzanie blisko. Linka na wysokości gardła była łatwa do ominięcia jednak gdyby ktoś tędy biegł mógłby się powiesić. Druga pułapka nie była o wiele dalej. Tym razem uwalniała kolczastą rurę. Coś takiego trafiające w głowę zabija na miejscu...

Rick spojrzał na Blondasa później rzucając wzrokiem na resztę. Wiedział, że nie każdy jest na to gotowy, ale zaraz zacznie się bój. Bój, w którym będzie musiał pokazać jak bardzo chce żyć. Ortega chciał to zrobić tak sprawnie nie tylko dlatego aby ocalić życie swoje i reszty, ale też aby podnieść grupie morale. Jak ludzie zobaczą, że bestia również krwawi, również pada od kuli, zaczną wierzyć w swoje możliwości...

Po zakręcie, gdy zamigotał im słup, nagle wszystko ucichło. Rick zwolnił poprawiając uścisk na łożu karabinu, a drugą dłonią muskając selektor trybu ognia. Pieszczota dla broni była nagrodą za to co zaraz się stanie. Nagrodą za krew wroga. Chwilę potem zaczęła się bitwa. Przed księdzem, trochę z przodu pojawiły się trzy Hieny. Rick nie wiedział czy aby nie są uzbrojone w broń palną. Kolejne wyskoczyły na Ortege, ale w tym samym momencie skoczył na nie Blondas. Gdy Rick spojrzał za siebie zobaczył kolejne Hieny. Krzywe, powykręcane karykatury ludzi. Z ich pysków spływała maź, a oczy przepełnione były nienawiścią...


Ortega miał wrażenie, że kolejni przeciwnicy się zbliżają. Musiał przejąć inicjatywę.

- Torujemy przejście do przodu! - rzucił żołnierz od razu ruszając naprzód.

Był szybszy od Prahy, cały czas pilnując wystraszonego Jonasza. Widział jak kawałek przed nim ksiądz wywala z lufy swojej broni całą chmurę ołowiu. Słyszał za sobą jakieś skwierczenie. Podejrzewał, że Torch zaczynał pokaz swoich umiejętności. Musieli być szybcy i sprawni. Żołnierz uniósł karabin nie przykładając oka do okularu lunety. Nie musiał. Wróg był na tyle blisko, że ściągnie go bez tego. Huk wystrzału poniósł się po korytarzach, a kultura pracy jego machiny śmierci wywołała u niego uśmiech. Uśmiech zabójcy. Widział plecy ojca dzielące go od przeciwnika. Tym razem jednak będzie od niego lepszy…
 
Lechu jest offline