Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2013, 23:58   #13
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
To już dwa dni mijały odkąd Helvgrim połączył swój los z losem małej Amelii. Dziewczynka była to dziwna, raczej smutna, ale bardzo spokojna i to głównie cieszyło khazada. Wszak płacz, krzyki, rozpuszczony szczeniak taki mógłby zwracać na nich uwagę, ściągać niebezpieczeństwa kryjące się w lasach... ale to nie było jakby w stylu małej istotki. Ta siedziała cicho i układnie odpowiadała na pytania Helva i Tupika.

Aura jednak postanowiła nie ułatwiać im sprawy. Deszcz zacinał uciążliwie i choć wcale to nie przeszkadzało wojownikowi z gór to dziecko, przemoczone do suchej nitki, musiało cierpieć, choć nawet słowem o tym nie pisnęło.

- Dzielna z ciebie dama Amelio. - Pochwalił dziewczynkę krasnolud, po czym wymienił z Tupikiem wesołe spojrzenia.

- Dziękuję Helvgrimie. - Odpowiedziała całkiem poważnie Amelia, co spowodowało że na zazwyczaj ponurym licu górala wykwitł uśmiech. Helv zauważył jednak że rączki drżą małemu dziecku z zimna... to nie było miłe uczucie, i nie chodziło o uczucia dziecka. To była bezradność. Okryli już dziewczynkę płaszczami i kocami, nie mieli nic więcej, zresztą, wszystko i tak było mokre. Sverrisson ściągnął z głowy swój hełm z czernionej skóry i założył na głowę Amelii. Zganił się za to że dopiero teraz o tym pomyślał.

- Panienko... teraz jesteś już poważną damą, wojowniczką. Ta skóra nie przemoknie, ale może być odrobinę głośno... czasem deszcz puka do naszych głów przez ścianki hełmu. Wiesz? - Sverrisson znów posłał Tupikowi szeroki uśmiech. Drobna istotka wyglądała przezabawnie w wielkim skórzanym, nabitym stalowymi guzami hełmie.

- Ale ja nic nie widzę... śmieszna czapka. - Amelia próbowała ułożyć sobie jakoś wygodnie nowe nakrycie głowy. Helvgrim zbliżył się ponownie i poprawił hełm na jej główce.

- O, tak już lepiej. - Khazad udawał trochę radość by nie denerwować dziecka... sytuacja choć w miarę spokojna to nie była wesoła... taki zimny deszcz mógł ściągnąć paskudną chorobę na taką małą dziewczynkę. Musieli znaleźć jakieś schronienie przed deszczem, a najlepiej zatrzymać się na noc i ruszyć o świcie, może się do tej pory niebo przejaśni. Niechaj bogowie na to pozwolą. Modlił się bezgłośnie khazad.

Widać bóstwa były łaskawe tego dnia... lub mieli w opiece małą Amelię, bo przecież nie takich starych najemników jak Tupik i Helv. Oczom całej trójki ukazała się jaskinia. Wyglądąła na bezpieczną i nizamieszkałą, ale strzeżonego Grungni strzeże, więc Helvgrim wszedł do środka z toporem w dłoni... po chwili dał znak że jest bezpiecznie i wszyscy mogli odpocząć od deszczu. Jaskinia była sucha i całkiem przytulna jak na takie miejsce. Wielu khazadów mogło by nazwać domem taką pieczarę, oczywiście takie określenie tej dziury w skale, nie mieściłoby się ludziom Imperium w głowach.


Szczęście musiało na prawdę kroczyć za wędrowcami bo w grocie znalazło się sporo suchych konarów i gałęzi, widać nie oni pierwsi nocować mieli w tym miejscu ostatnimi czasy. Wkrótce jęzory ognia wesoło już tańczyły i hipnotyzowały małą Amelię. Helv za bardzo nie wiedział co ze sobą począć... wszak prowiantem i osłem potrafił zająć się Tupik i robił to na prawdę po mistrzowsku. Gdyby to biedne dziecko miało zjeść coś co przygotował Helv, to byłoby to pewnie wstrętne i niejadalne zupełnie... albo khazad dałby dziecku suchara i na tym by się skończyła pieśń o kolacji. Ze zwierzętami też krasnolud radził sobie jak z zacną sztuką gotowania... dobry osioł to taki na ruszcie. Cóż, halfing był wspaniałym druhem, i w boju i w kwatermistrzostwie... dobrze że był tu razem z Helvem, wędrówka była o wiele przyjemniejsza i bezpieczniejsza dzięki temu.

Sverrisson rozebrał się ze zbroi, po czym zajął się dzieckiem. Trzeba było wysuszyć odzienie Amelii i na tym skupił się krasnolud. Kawał liny rozciągnął między skałami i pozawieszał na nim mokre ubrania i koce. Przejrzał prowiant i korzystając z chwili spokoju ogolił głowę przy użyciu swej brzytwy. Później wszyscy zajeli się szykowaniem posłań i pałaszowaniem doskonałej kolacji wyrobu von Goldenzungena. Sverrisson poprosił by Tupik obrał pierwszą wartę i zbudził go o północy. Nastał zmierzch...

***

... a po nim noc, i wkońcu świt. Tętent koni w tak spokojnym miejscu nigdy nie przywoływał dobrej wróżby. Topór w jednej dłoni, a młot w drugiej. Tak uzbrojony krasnolud przyczaił się przy wejściu do jaskini i wyglądał zza załomu nierównej ściany. Tupik i Amelia spali... to był ich pierwszy porządny sen od dwóch dni.

Krasnoludy, dwa, dobrze uzbrojone i opancerzone... na dobrych i silnych kucach. Decyzja była trudna. Wyjść i przywitać się czy dać im przejechać bez zwracania na siebie uwagi? Odzienie jeźdźców nosiło barwy jakiegoś szlachetki zapewne, a obaj wojownicy wyglądali na doświadczonych i zaciętych khazadów. Byli groźni z wyglądu, ale nie sprawiali wrażenia rozbójników. Helvgrim postanowił zaryzykować... obudził Tupika i powiedział w kilku słowach co się dzieję, poprosił też by zabrać Amelię w głąb pieczary i ukryć ją. Sam wyszedł przed jaskinię i kiedy jeźdźcy byli już plecami do niego, zakrzyknął do nich.

- Oi bracia pancerni. Jakież to wieści z Ferlangen? Szepnijcie słówko czy dwa strudzonemu podróżnikowi. - Sverrisson trzymał broń gotową do obrony. Ciężko było przypuszczać co teraz się stanie.

Khazadzi wejrzeli na siebie ukradkiem, po czym momentalnie zatrzymali swe kuce, zawrócili i podjechali do Helvgrima. Siwy khazad zmierzył nieznajomego od stóp do głów.

-Czemuż to po jaskiniach się kryjecie podróżniku, skoro do miasta tak blisko?- spytał stary krasnolud.

Helvgrim spojrzał w stronę miasta, odwrócił głowę na chwilę, musiał dać sobie czas by przygotować odpowiedź. Po kilku chwilach, na powrót nawiązał kontakt wzrokowy z krasnoludami.

- Cóż, noc mnie i mojego przyjaciela zastała tutaj, a że do miasta blisko to nie byliśmy tego pewni. Lepiej było skryć się w jaskini bo siąpiło okrutnie. - Helv nie chciał skrywać faktu że nie był sam, oni mogli wiedzieć więcej niż na to wyglądało. Dokładny jednak w opisie być nie musiał.

-A gdzie twój przyjaciel, he?!- burknął drugi z jeźdźców.
-Okolice niebezpieczne ostatnimi czasy. W pobliżu Ferlangen kręcą się podejrzani osobnicy. Niby nic nie zrobili, ale ich obecność tutaj wzbudza niepokój.- wtrącił siwy khazad -Zatem wybacz memu ziomkowi podejrzliwość, ale rad bym był, gdybyś poprosił swego kompana, byśmy się mu przyjrzeć mogli.-

- Nami przejmować się nie macie co. Jesteśmy tylko parą podróżnych udających się w stronę gór. Jam jest Helvgrim, syn Svergima z północy. Mój przyjaciel zaś zwie się Tupik, a teraz śpi on jeszcze jeśli się nie mylę. Nim po niego zakrzyknę. Kim wy jesteście panowie? - Khazad był ciekaw, ale i nie chciał by Amelia sama została w pieczarze. Trzeba było z tego jakoś wybrnąć, o ile się jeszcze dało.

-To nie twoja!...
-Jam jest Barum, mój nerwowy przyjaciel to Hagrun.- znów wtrącił starzec.
-Jaki powód macie mijać miasto i kierować się w góry?- odezwał się rudzielec.

- Tak po prawdzie to sprawa jest prywatna, wszak ja was o cel podróży nie pytam. Jednak uprzejmym trza być na szlaku. Jedziemy tam by podjąć się zadania przez mego pana nałożonego na mnie i mego druha. Będziemy strzegli pewnej młodej damy. Ot, tyle właściwie. - Sverrisson liczył na to że zmyli jeźdźców jeśli ci szukają Amelii. Jeśli zaś przybyli po nią, to i tak musieli wiedzieć swoje. - Do miasta nas nie ciągnie. Sakiewki puste mamy. Żyjemy głównie z tego co da nam las. Mój kompan to doskonały strzelec. Jelenia ubije strzałą ze stu kroków. - Mała groźba nie mogła teraz zaszkodzić.

-Uważajcie zatem, bo nie wiemy, gdzie ci nieznajomi się kręcą.- przestrzegł siwy brodacz, po czym złapał za wodze kuca i wraz z kompanem zawrócili i ruszyli powoli w kierunku, w którym już jechali.

- Dziękuję za radę. Będę pamiętał. Bywajcie kuzyni. - Helvgrim zakrzyknął za odjeżdżającymi khazadami. Podszedł do wejścia jaskini i zawołał Tupika. - Druhu drogi. Zbieramy się. Coś mi tu śmierdzi. Musimy być czym prędzej na trakcie, albo nie, lepiej lasem... ale już. - Sam zaczął wszystko szybko pakować i gotować się do drogi.
 
VIX jest offline