Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2013, 07:33   #42
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Pokój numer 202! Pokój Henriego! Był nawet o dziwo udekorowany. Udekorowany tablicami, kalkulatorami i bóg wie czym jeszcze. Może przyznawanie się do bycia naukowcem miało jakieś swoje dobre strony? Znaleźli pokój idealny dla niego! I nawet nie musiał niańczyć tej nocy Tanu, która dostała swój własny.
Z przymkniętymi oczyma Mason leżał wygodnie w swoim łożu, rozradowany możliwością odpoczynku. Coś zaszurało w pokoju. Jego chora wyobraźnia najpewniej. Łóżko zaciążyło. Coś dmuchnęło mu w twarz, to było lekko irytujące nawet. Coś go objęło. Czyżby...Tanu? Przyszła do niego zmęczona ciężką nocą w nieznanym otoczeniu? Mason powoli otworzył oczy aby na nią spojrzeć, szeroko uśmiechnięty przez całe swoje wygody.
- Hm?
- Hm?


Dwójka od razu wyskoczyła z łóżek, a Henry w niemałym szoku przyglądał się dość niespodziewanemu widokowi.
Niewysoki mężczyzna o czaszce z rogami zamiast twarzy i oczodołami wypełnionymi cieniem zamiast oczu przyglądał mu się dość niemo, po czym poprawił swój krawat i jak gdyby nic wziął kosę spod ściany w swoje ręce, wyważając ją pięć razy. Następnie spojrzał na jakimś cudem otwarte okno jak gdyby szacował ile sekund dzieli je od łóżka.
- Przepraszam pana najmocniej. Może nie powinienem wchodzić oknem. Zapomniałem, że numery są tylko na drzwiach. Dwieście dwa musi być gdzieś obok... - mimo że głos niespodziewanego gościa był dość przyjemny dla ucha, sam fakt, że był on szkieletem w garniturze, do tego mówiącym bez otwierania ust, przyprawiał nieco o ciarki. Powolnymi krokami w tył, gość zaczął oddalać się od Henriego.
Zszokowany naukowiec przez dłuższy czas nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Obserwował z rosnącym niepokojem przybysza, który mógł przypominać wyłącznie samą Śmierć. Lecz chwilę później w głowie Henrego zapaliła się lampka ostrzegawcza... fizyczna manifestacja Śmierci? Dobre sobie! Przecież jako naukowiec dobrze wiedział że coś takiego nie może istnieć! To na pewno był tylko jakiś wyjątkowo głupi żartowniś. Pewnie dookoła domu prezydenckiego kręci się wielu takich dziwaków. Jednakże mimo tego całkowicie racjonalnego wyjaśnienia chłopak wciąż odczuwał rosnący dyskomfort psychiczny. Przeklęty dysonans poznawczy! W rezultacie Masonowi udało się przemóc dopiero w momencie gdy podejrzana osoba położyła dłoń na gałce od drzwi i po pokoju rozległ się szczęk zamka.
- Czekaj - zawołał zduszonym głosem, jednak zaraz się poprawił, nabierając tonu typowego dla pracownika federalnego. - Stój! To jest nielegalne wtargnięcie do Białego Domu! Wyjaśnij zaraz kim jesteś i czego chcesz od osoby z pokoju dwieście dwa, albo wezwę ochronę!
- Przepraszam najmocniej, ale ja mieszkam w pokoju dwieście dwa. - wyjaśnił osobnik momentalnie stając w miejscu i unosząc ręce do góry. - Albert Einstein. Miło mi. - przedstawił się.
Henry momentalnie rozdziawił usta i zamrugał kilkukrotnie.
- Erm... no to tego... poczekaj tu chwilę - polecił naukowiec, siadając na łóżku, po czym schylił się by założyć buty i po kryjomu wcisnął przycisk znajdujący się pod materacem, włączając tym samym cichy alarm. - Zaraz wszystko wyjaśnimy, dobrze? Chyba nastąpiła jakaś pomyłka.
- Oh, tak. Jestem tego pewien. - Gość odstawił swoją kosę, opierając ją o ścianę po czym poprawił garnitur i zaczął wpatrywać się w Henriego. - Więc, dyskutując jak dżentelmeni, jaki jest to właściwie pokój? - spytał Masona a drzwi otworzyły się jak wyważone wraz z końcem jego zdania. Dwójka ciężko uzbrojonych żołnierzy wpadła do pomieszczenia i zaczęła celować w Alberta z swoich laserowych karabinów. Jeden z nich szybko włączył w pokoju światło.
Wtem...wycelowali w Henriego. - Cokolwiek powiesz może być użyte przeciwko tobie. - poinformowali naukowca.
Einstein za to oparł się o ścianę i podrapał w swoją czaszkę. - To dziwne, nie włączałem alarmu.
Tym razem to Henry uniósł do góry ręce. Wolał nie stawiać oporu, cokolwiek się tu nie działo.
- Chcieliśmy tylko wyjaśnić pewną pomyłkę - zaczął tłumaczyć Mason. - Czy to naprawdę jego sypialnia? Macie tu naprawdę kiepską służbę, skoro przypisali mnie do już zajętego pokoju. A może ktoś zapomniał nas poinformować, że jesteśmy współlokatorami?
- Drogi panie, w całym tym budynku jest tylko jeden pokój przeznaczony dla naukowca, jestem pewien, że mało kto popełniłby...Ah... - kościej podszedł bliżej przyglądając się Masonowi. - W sumie na głupiego nie wyglądasz. Może faktycznie ktoś się pomylił. - Gdy Albert się wyprostował, coś głośno strzeliło. Najpewniej jego plecy. - Panowie żołnierze, proszę nas zostawić, załatwimy to jak dżentelmeni, w dyskusji. W końcu jesteśmy w realnym świecie, więc możemy zachować nieco finezji, prawda?
Gdy tylko żołnierze opuścili pokój w którym pozostało dwóch naukowców, Henry natychmiast odezwał się do Einsteina:
- Albert, tak? Fajny pseudonim, choć mój jest zdecydowanie bardziej wyrafinowany - stwierdził, drapiąc się po brodzie. - Ale wracając do meritum, jak zamierzamy rozwiązać tą sprawę? Szczerze mówiąc nie mam ochoty na wariata szukać sobie nowego pokoju, więc mógłbym się przespać na kanapie jeśli nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie, mój przyjacielu. A Albert to moje imię. Z pseudonimu...zobaczmy...Pan Roland nazywał mnie w swoim czasie gargulcem. Rozumie pan, to ciało i w ogóle. - przy tych słowach karykatura okręciła się w miejscu aby w okazałości zaprezentować swoje dosyć kościste ciało.
- Wydaje mi się jednak że Al brzmi lepiej - skonstatował chłopak. - Chyba możemy też dać sobie spokój z uprzejmościami skoro leżeliśmy już w jednym łóźku, nie sądzisz? Jestem Henry Mason, ale możesz mi mówić dr Ignatius.
Były kadet wstał z łózka i wyciągnął dłoń w geście powitania do rzekomego Alberta Einsteina.
Bez większej zwłoki Einstein pochwycił podaną mu dłoń. Mimo swojego wyglądu faktycznie nie zdawał się być złą istotą - Oh proszę dać spokój. W tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym to było dość popularne imię. Choć o "Ignatius" słyszę pierwszy raz...Henry jest jakoś prostsze w wymowie. Mogę mówić Henry, prawda?
- Oczywiście - Henry uśmiechnął się szczerze. - A tak w ogóle to czym się tutaj zajmujesz? Ja jestem kolegą Borysa. Prezydent ma mnie niedługo przedstawić Zolfowi. Prawdopodobnie zostanę jego pomocnikiem jeśli uzna mnie za wartościowego.
- Oh, jestem po prostu przyjacielem Rolanda. Ostatnio byłem z nim w Nuuk. Co prawda wrócił beze mnie. Ciężko nauczyć tą młodzież szacunku. Zresztą, co ja mogę z nim zrobić? Przecież same ze mnie kości. Hahaha. - nawet w śmiechu gargulca była jakaś odrobina...dojrzałości. Wydawałoby się, że pierwsze co ten mężczyzna zrobił gdy nauczył się czytać, było przeglądanie poradników o byciu dżentelmenem. - Może powinienem wziąć tą kosę i zemścić się jak zmora za to, że mnie zostawił? Ciężko powiedzieć abym nie był jak zmora.
- Nie wydaje mi się aby to było konieczne - Henry cofnął się o krok z wyciągniętymi na wprost otwartymi dłońmi. - Prezydent był w wielkim niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie nawet by zginął gdyby nie Borys... to jest, Rosyjski Wilk. Wszystko mogło się skończyć fatalnie gdybyśmy zostali tam choćby chwilę dłużej.
W tym momencie Mason nagle jakby zdał sobie z czegoś sprawę.
- Jednak tobie udało się wrócić zaledwie kilka godzin po nas - stwierdził zaintrygowany. - Ciekaw jestem jak udało ci się tego dokonać. Nie słyszałem na zewnątrz żadnych lądujących helikopterów, czy też samolotów.
- Roland w tarapatach? Mówimy o tym samym Rolandzie? - szkielet podrapał się nieco skonfundowany po głowie. - Przyleciałem, co za problem.- zza jego pleców wyrosła para czarnych skrzydeł, którymi zatrzepał kilkakrotnie i schował je z powrotem. - A kimże jest Rosyjski Wilk?
- Ah tak - Henry uderzył się otwartą dłonią w czoło. - pewnie nie widziałeś dzisiejszych newsów. Rosyjski Wilk to pierwszy oficjalnie ogłoszony bohater. Choć poza wyczynami w Nuuk zbyt dużo nie osiągnął. Obaj spędziliśmy w akademii wojskowej zaledwie dwa dni, a potem wysłali nas na wycieczkę do stolicy Grenlandii, sądząc że to dobry pomysł abyśmy zapoznali się z tym czego mogą dokonać terroryści. No ale ostatecznie okazało się że stoi za tym coś znacznie większego niż tylko kilku fanatycznych arabów obwiązanych dynamitem. Rozumiem, że ty również napotkałeś po drodze owych czarnych rycerzy?
- Ciężko nazwać ich rycerzami ale owszem. - przytaknął Albert. - Nie mój pierwszy raz aby widzieć te stworzenia. Dobrze wiedzieć, że ktoś potrafi sobie z nimi poradzić.
- Ciężko nazwać to radzeniem sobie - westchnął chłopak. - Borys dwa razy już o mało co nie zginął w walce z nimi, a wciąż nie odkryliśmy sposobu na ich permanentne unieszkodliwienie. Trzeba będzie przeprowadzić serię testów na próbkach pobranych od zarażonych... - niewyspanie Henrego w końcu dało o sobie znać głośnym ziewnięciem. - Ale może dokończymy tą rozmowę jutro przy śniadaniu. Byłbym wdzięczny gdybyś dzisiaj w nocy nikogo nie uśmiercał, gdyż chciałbym się w końcu porządnie wyspać. Mój organizm nie jest przyzwyczajony do tak poważnych dawek adrenaliny w obrębie jednego dnia.
 
Tropby jest offline