Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-07-2013, 21:48   #41
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Borys stał chwile z maską na twarzy, wbity w ziemię niczym kołek. Dopiero po kilku sekundach gdy w końcu mózg zarejestrował co się stało, zdjął z twarzy wilcza facjatę i zamrugał parę razy. - Czy ty właśnie okrzyknąłeś mnie przed całym światem bohaterem? -zapytał z niedowierzaniem opadając na krzesło ciężko. - Jestem pierwszym i najprawdopodobniej najmniej skutecznym bohaterem kiedykolwiek. -wymamrotał przytłoczony wszechobecnym patosem.
- Ale jesteś bohaterem. Już widzę jak moja popularność leci w górę. Dobra robota. - Roland wzruszył ramionami jakby niezbyt go obchodziło to, co właśnie się stało. - No i na pewno projekt uzyska teraz spore wsparcie. To też nie zaboli.
Borys oparł głowę o ścianę i westchnął ciężko. - Zabierzesz nas do akademii?- zapytał, a po tych słowach jego brzuch zaburczał głośno - Ale najpierw do kuchni...
- Ja też z chęcią bym coś przełknął - westchnął Henry, który żołądek dopiero niedawno zaczął ponownie funkcjonować i domagał się natychmiastowego zadośćuczynienia za ponad dzień bez jedzenia.
- Skoro już zostałeś ogłoszony pierwszym bohaterem, to chyba nie masz po co wracać do akademii - rzekł naukowiec do Borysa z wesołą miną. - Ewentualnie będziesz musiał się jeszcze trochę poduczyć, ale jeśli dobrze rozumiem stanowisko masz już zagwarantowane.
- Borys zostaje, ma u mnie robotę. A z wami nie wiem co mam zrobić. - przyznał patrząc na Tanu i Henriego. - Ostatecznie "zdezerterowaliście", tak? Nie wiem, zadzwońcie do akademii i zapytajcie czy was tam jeszcze chcą, to dam wam na bilet lotniczy. - wzruszył ramionami otwierając drzwi do izby obok. Była to jadalnia z podłużnym stołem, który był jednak na ten moment pusty.
- Cóż, każdy superbohater potrzebuje sidekicka, co nie? - stwierdził Henry, czekając aż Borys pierwszy wejdzie do jadalni i usiądzie przy stole, po czym zajął miejsce obok niego. - Co o tym myślisz, Borys? Tanu też jest technikiem, więc razem na pewno opracowalibyśmy dla ciebie najlepszy możliwy ekwipunek.
Rosjanin zasiadł przy stole, łapiąc się za głowę obiema potężnymi dłońmi. Musiał to sobie wszystko powoli ułożyć, nie często zostaje się porzuconym na pastwę rycerzo-zombie by następnie dostać pracę u głowy państwa, a to wszystko w przeciągu niespełna 48 godzin.
- Po pierwsze... chce pogadać z Nikitą i Claudette, tak dla zasady. -powiedział w końcu a jego czółki zadrgały lekko.- Co do Ciebie Henry, przyda mi się ktoś z łbem na karku. -stwierdził lekko się uśmiechając. - Aczkolwiek nie tyle co zależy mi na sprzęcie, bo nie wiem czy wykombinujesz coś czego mógłbym używać z odpowiednia przydatnością, a na tym byś znalazł lekarstwo na to choróbsko. Ponadto ta dziewczyna Mata mówiła kilka rzeczy... -po tych słowach krótko streścił naukowcowi sposób w jaki zwała siebie i innych rycerzy, oraz o tym czemu wybrali Grenlandię. Gdy to się skończyło przeniósł wzrok na Tanu. - Tak jak i w przypadku Henrego... jeżeli chcesz będzie mi bardzo miło jeżeli zostaniesz. W innym wypadku na pewno prezydent napisze ci jakiś list polecający do akademii, prawda? -zapytał zerkając na zielonowłosego.
Naukowiec zastanowił się dłużej nad słowami dziewczyny.
- Styks? Thanatos? Gość który ich stworzył na pewno miał fioła na punkcie greckiej mitologii. Jednak trudno coś zrozumieć z tego bełkotu - odpowiedział w końcu Henry, kręcąc głową. - Albo ich twórca stosuje jakąś przenośnię, albo jest szalony. Tak czy owak dopóki nie uda nam się złapać żywego okazu którego moglibyśmy zbadać i przesłuchać, to ciężko będzie nam zrozumieć ich motyw. O ile dobrze pamiętam Matt mówił coś o uwolnieniu się z więzienia, ale jeśli mają przez to na myśli stanie się tymi zombiakami, to wiemy tylko tyle że nie możemy im na to pozwolić.
- Nie chciał bym wam przeszkadzać kochasie, ale to mój dom i mój biznes. Twoim "technikiem" będzie Zolf, a nie jakiś nieogolony chłystek z podstawówki. Nie mam najmniejszego zainteresowania w waszej dwójce. - przy tych słowach usiadł na krześle a drzwi z boku sali otworzyły się. Zaczęła nimi wpływać mały oddział androidów z herbatą i kolekcją kanapek.
- To może zapytaj Zolfa czy nie potrzebuje dwóch terminatorów? Każdy kiedyś zaczynał prawda? -rzucił sugestią Borys. - Bo z akademii mogą wylecieć przeze mnie, a jako że mianowałeś mnie “bohaterem” to chyba muszę dbać o tych, którzy cierpią z powodu moich czynów. Prawda? -zapytał z lekko unosząc kąciki ust.
- Tak jak powiedział Borys - rzekł Henry, biorąc do ręki filiżankę z herbatą i uśmiechnął się mimowolnie biorąc łyk z kulturalnie odgiętym paluszkiem. - A jeśli chce nas zatrudnić, to nawet głowa państwa nie może mu tego zabronić. Na tym polega swoboda zawierania umów.
- Masz dbać o opinię publiczną. Resztę mam w dupie. - Roland był niemiłosiernie szczery. - Ale mogę ich przedstawić Zolfowi. I tak muszę się mu odgryźć za ostatni raz... - ostatnie zdanie grupa ledwo dosłyszała, z racji, że było ono mamrotaniem stłumionym w dodatku kanapką.
- Jeżeli za dużo rzeczy będziesz miał w dupie, to mogę się zwolnić. A to że odejdzie od Ciebie bohater na pewno wizerunku w sondażach nie poprawi. -odparł hardo Borys nakładając na swój talerz kopę kanapek. - Ale czy mógłby ktoś w końcu zadzownić do szkoły i zapytać czy w ogóle możecie tam w razie czego wrócić? -zirytował się lekko Jankovic, po czym rozpoczął konsumpcję.
- Chyba nie zaszkodzi jak poczekamy z tym do zakończenia kolacji - stwierdził Henry, również biorąc do rąk kanapkę. - Nie chcę psuć sobie apetytu.
Roland machnął ręką gdzieś pomiędzy przełykaniem kanapki a sięganiem po herbatę. Do pokoju weszła dwójka żołnierzy i po prostu wycelowała w Borysa. - Gówno jesteś nie bohater dobrze o tym wiesz. Ledwo jedną mieczniczkę pokonałeś a i tak ci ostrze między bebechy wsadziła.
- Ja to wiem, ludzie już nie. -stwierdził wzruszając ramionami. - Co Ci szkodzitroche wyluzować? -stwierdził prosto Rusek. - W końcu mam dla Ciebie pracować, a ty się napinasz, jak guma od gaci. Wiem że jesteś prezydentem, nie musisz tego pokazywać na każdym kroku. -stwierdził zbyt zmęczony by przejmować się żołnierzami.
- Wiem, że jesteś szczylem, ale nie musisz się rządzić za każdym razem jak coś jest nie po twojej myśli. - odparł Onijin naburmuszonym głosem. Żołnierze opuścili swoją broń i wyszli z pomieszczenia. Choć najpewniej po prostu zatrzymali się pod drzwiami.
- Ostatnio miałem za dużo stresu w życiu. -stwierdził wesoło chłopak i upił herbaty. - A teraz powiedz czego ode mnie chcesz, chyba że po prostu mam tu siedzieć, ładnie wyglądać i dawać wywiadów.
- Świetnie ujęte. A i będziesz jeszcze obiektem badawczym. Weźmiemy z ciebie parę próbek tej czarnej masy, skoro już i tak się regenerujesz.
- Daj spokój! - stęknął Jankovic. - Zanudzę się siedząc na tyłku!
- To pobiegaj sobie z Sif dookoła białego domu. - poradził prezydent. - Od czasu do czasu cię gdzieś wypuszczę abyś zrobił coś heroicznego, bez obaw. Musisz utrzymać image.
- Dostane chociaż urlop i pensję? -westchnął chłopak zrezygnowany.
- Pensję. - odparł krótko Roland.
- Zawsze coś... -mruknął chłopak wracając do zajadania się kanapkami. - Tak w ogóle Henry czemu ty? Znaczy nie znamy się długo, ale wydawałeś się jednym z bardziej rozsądnych w klasie, jakoś nie pasuje mi do Ciebie zostawanie w mieście najeżdżanym przez rycerzy, by ratować innych. - zwrócił się do naukowca.
- Widocznie nie znasz mnie jeszcze wystarczająco dobrze - odpowiedział mózgowiec, wzruszając ramionami. - Rozsądek nie zawsze idzie w parze z inteligencją. Poza tym czyż najwybitniejsi naukowcy to nie ci robiący zwariowane rzeczy, o których nikt wcześniej nie odważył się nawet pomyśleć? - wyjaśnił po krótce swoją motywację Henry. - To nic osobistego jeśli o to ci chodzi. Choć muszę przyznać że jesteś jednym z bardziej interesujących mutantów jakich do tej pory spotkałem. Ucieszyłbym się gdybym mógł spędzić z tobą więcej czasu.
Zaraz po tym jak Henry wypowiedział ostatnie zdanie, Tanu siedząca po jego lewej stronie zakrztusiła się kanapką i kurczowo próbowała złapać oddech.
- Hej, wszystko dobrze? - spytał naukowiec, uderzając dziewczynę kilkukrotnie otwartą dłonią po plecach. - Lepiej nie jedz tak łapczywie. To normalne że po takich widokach żołądek może sprawiać problemy.
Borys uśmiechnął się lekko i klepiąca się po napełnionym brzuchu odchylił na tylne nogi krzesła. - Powiedziałbym że moja mutacja jest wyjątkowa. -stwierdził Borys przyglądając się swojej ręce. - Z tego co wiem jestem aktualnie jedynym mutantem, który potrafi sprawić by jego komórki przeszły przyspieszony proces ewolucji. - dodał upijając herbaty. - Mam mieszkać w białym domu? -zwrócił się do prezydenta.
- Ta. - mruknął prezydent bez większego zainteresowania.
- Dobra to ostatnie pytanie... mogę zabrać Sif do swojego nowego pokoju i gdzie jest to pomieszczenie? -zapytał wstając powoli od stołu Rosjanin. - A... i w akademii zostały wszystkie moje rzeczy i pupil, możecie je tu sprowadzić?
- Kogoś po nie wyślę...Nie obchodzi mnie co robisz z Sif póki jest on na terenie białego domu i... - Onijin rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając kogoś. Po chwili wzruszył ramionami. - Zagadaj kogoś z obsługi, nie mam pojęcia które pomieszczenia są wolne.


* * *

Po skończonej kolacji Henry wyszedł na korytarz i tak jak wcześniej postanowił wykręcił ponownie numer do dyrektora akademii.
- Halo? - zapytał i nie czekając na odpowiedź zadał następne pytanie: - Oglądał pan wieczorne newsy?
- Halo? Henry? Tak, oglądałem. Cieszę się, że jesteście cali i zdrowi. - głos dyrektora był dość spokojny.
- Niestety nasza misja okazała się niepełnym sukcesem, gdyż nie udało nam się odnaleźć Soekiego, a Matt... - naukowiec zamilkł na moment, zastanawiając się jak najlepiej ująć w słowa to co stało się z esperem. - Powiedzmy że odkryliśmy sposób w jaki czarni rycerze powiększają swoje szeregi. Transformacja Matta nastąpiła mniej więcej 36 godzin po zainfekowaniu, jednak jego początkowe obrażenia były dość rozległe. Proponowałbym panu zamknąć w izolatce przynajmniej na tydzień każdego kto mógł mieć styczność z czarną materią.
Po tych słowach zapadła na chwilę niezręczna cisza, którą Henry przerwał w końcu cichym westchnięciem.
- No i muszę zapytać czy ja i Tanu wciąż jesteśmy mile widziani w akademii. Informuję też od razu że Borys już nie wróci, co było raczej do przewidzenia po tym jak został oficjalnie ogłoszony pierwszym bohaterem.
- Ehh...- westchnięcie poszło z drugiej strony słuchawki. - Bardzo dziękuję ci za informacje o zarazie, ale chciałbym przypomnieć, że żadnej misji nie było. Sam sobie to uroniłeś. - mimo agresywnej treści wypowiedzi, Ao nie wydawał się być gniewny - I nie. Nie mam dla was miejsca w akademii. Proszę, wróć do domu i podejmij jakiś cywilny zawód. Powiedz Tanu, że mogę ją zabrać na wyspę gdy tylko będzie gotowa.
- Tak zrobię. Choć niewykluczone, że jeszcze pan kiedyś o mnie usłyszy, więc proszę nie zapominać o Henrym Masonie. Do usłyszenia! - zakończył wesoło chłopak, przerywając połączenie.
- Znając życie zapomniałeś zapytać o Nikitę i Caludette jak prosiłem? -westchnął Borys stając obok Henrego. - Co planujesz jeżeli ten cały Zolf Cie nie przyjmie?
- Kto wie? Pewnie zostanę zwykłym inżynierem - stwierdził naukowiec, rozkładając bezradnie ręce. - Może wynajdę kilka ciekawych rzeczy, które ułatwią ludziom życie, ale to jest moja ostatnia szansa żeby zostać kimś kogo ten świat zapamięta po wsze czasy, więc lepiej żebym się postarał.
Henry dopiero po chwili zauważył czającą się za Borysem płochliwą koleżankę z klasy.
- Ah, Tanu. Słyszałaś dyrektora? Tak jak się spodziewałem, zostaliśmy wyrzuceni - stwierdził, nie wyglądając bynajmniej na zmartwionego. - Ale ty możesz w każdej chwili wrócić na wyspę. Czyżbyś tam mieszkała?
- E..ehehe... - dziewczyna zaczęła w zakłopotaniu stukać o siebie palcami. - Moja rodzina ma tam...no...herbaciarnię. Właśnie. - wyjaśniła się. - Ale najpierw idziemy do Zolfa, prawda?
- Najpierw to idziemy do łóżek! -stwierdził Borys i walnął wielkimi łapskami w plecy kolegi i koleżanki z byłej już klasy. - I nie martwcie się... zawsze będziecie mogli zostać moimi tajnymi inżynierami o których nikt nie będzie miał pojęcia. -zauważył wesoło, popychając swych towarzyszy w stronę schodów.

~*~

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SMLrGCfFOgk
[/media]
Gdy Borys zamknął tej nocy swoje oczy, poczuł jak ciężko zapada w sen. W głęboki bezwład. Przytaczał go ciężar którego nie mogła zdmuchnąć nawet Sif swoimi mrukami.
Mężczyzna obserwował pomieszczenie. Leżące na ziemi rzeczy. Rękawice, puchary, zdjęcia. Zdjęcia zwycięstw. I zdjęcia martwych. Dziewięćdziesiąt dziewięć portretów z czarną opaską. A po ich środku on. On w szlafroku lekarskim.
Rosjanin uniósł rękę aby zobaczyć leżący na niej płatek róży. Padało płatami kwiatów. A może ktoś je po prostu rzucał? Czyżby gdzieś tu nie było rozjuszonego szumu? Rozjuszonego w ciszy.
Krokiem w tył oddalił się od szyby do mieszkania. Spojrzał na drzwi. Była na nich kłódka. Kłódka bez zamka co prawda. I te łańcuchy, okrywające całą budowlę, zjadane przez czarną korozję. Jednak czy to nie był jego dom? Czemu nie mógł tam wejść. Te zniszczone łańcuchy, czemu nie mógł ich zerwać? Byłby w stanie. Zamiast tego wpatrywał się na drzwi, podpisane słowem "szyszynka".
- Kogóż ja widzę. - nagły głos rozwarł przestrzeń, na swój sposób przywracając zmysłów Borysowi. Gdzie on był? Co robił? Dom? Sen? Sen. - Jak się czujesz? Po tym, gdy ten mężczyzna zamknął ci dostęp do twojej własnej energii? - dźwięk był donośny, jednak przyjemny.
Gdzieś za plecami mężczyzny przejechała czarna limuzyna. Może on też powinien się ruszyć, biec? Biec przed...samym sobą? - Słysz.
To polecenie było dziwnie...
Niepokojące.
Zdjęcia za oknem przedstawiały znajome sylwetki.Wszyscy ubrani w tego samego typu szlafroki, każdy lekko przestraszony ale i podniecony. Kati, która zginęła już w pierwszym tygodniu, Luigi który wytrwał z nim niemal do samego końca. Ludzie których nie miał czasu poznać na tyle ile chciał. A może wiedział o nich już tyle że mogli umrzeć?
Każda sekunda patrzenia na zdjęcia zdawała się rokiem, zaś każda godzina sekundą, gdy czas zapętlał się w niezrozumiały sposób. Sen czy nie? Czy da się być świadomym swego snu, i nie móc go kontrolować.
Gdzie był i czym teraz był?
Mimo, że jego nogi zdawały się biec jak na każdym treningu, ciało wydawało się nie poruszać, mimo że głos dobiegał zewsząd, zdawało się że nigdzie nie ma źródła.
- Czym jesteś?! -zapytał w końcu Borys świata jako takiego, obracając się w miejscu dookoła własnej osi ,coraz szybciej i szybciej.
Głos Borysa rozchodził się i toczył koła w przestrzeni. Po niespełna godzinie, czy też sekundzie przerwany, przecięty został innym, niosącym odpowiedź.
- Twoim więźniem. Czyżbyś nie miał świadomości o tym, z kogo wyciągasz energię niosącą ci tyle dumy? - spytał.
- Nie mam bladego pojęcia. -odparł szczerze Borys, gdy kolejne płatki opadły z nieba na jego twarz. - O czym ty mówisz?
- Matt Forte. Czy tak się nazywał? - Głos zdawał się nie być zbyt pomocny w dyskusji. - Ohh...Byłeś tak dumny z swojej zdolności przemiany, nieprawdaż? Cóż za głupie przekonanie, że to twoja własna zdolność. Choć co ty możesz teraz zrobić, hm? Twój niemiły kolega założył na tych zdolnościach kłódkę. Nie mogę już do ciebie dotrzeć.
- Jaka kłódkę o czym ty mówisz... przecież przemieniałem się dzięki swemu Psi! -wybuchnął w końcu skołowany Rosjanin, uderzając pięściami w najbliższy obiekt, którym okazała się ściana domu. - Przestancie mi mieszać w głowie!
- "Twoje PSI" to moja energia niewdzięczniku. - im dłużej Borys wsłuchiwał się w swojego rozmówcę, tym mniej nadnaturalnym wydawał się jego głos. - Dalej. Obudź się i spróbuj jej użyć beze mnie. Nie widzisz tych drzwi!? Nie są nawet uchylone. Co ty chcesz niby osiągnąć?
- Czekaj... -Borys powoli zaczął kojarzyć fakty. - Czy ty jesteś moją szyszynką? Gadam z własnym mózgiem? -Jankovic był najwyraźniej bardzo zdziwiony tym faktem.
- Z...Ahahahaha! - bezlitosny śmiech przeszył okolicę drażniąc Rosjanina do kości. - Oczywiście, że nie. Przecież mózg to właściwie sam człowiek. Przez co jesteś świadomy? Przecież twój mózg robi wszystko! Ta galareta to mniej-więcej ty.
Czarna limuzyna pojechała pod mieszkanie Borysa i zatrzymała się w pewnej odległości od mężczyzny. Z jakiegoś powodu Rosjanin był tego świadom bez odwracania się. Jak w sumie wszystkiego co działo się dookoła niego.
Mimo to chłopak odwrócił się bo tak wskazywały maniery, jednak powoli zaczynał grać według tutejszych regół. A przynajmniej próbował. - Skoro jesteś mym więźniem to się pokaż. -stwierdził pewnym głosem.
- Czy oprócz dumy nie posiadasz niczego? - głos zdradzał niemałą irytację. - Gdybym mogła pojawić się gdzie mi się podoba to nie byłabym niczyim więźniem. - Przez krótki moment zapadła cisza.
Drzwi limuzyny otworzyły się. Wyszła z niej mała, pokraczna postać, która stanęła w cieniu, przyglądając się Borysowi.
- Złam tą kłódkę, a może będziesz w stanie do mnie dotrzeć.
- Nie polecałbym tego robić. - odezwał się głos stojącej w cieniu sylwetki.
Borys złapał się za głowę, masując skronia powolnymi ruchami palców. - Ile was siedzi w moim umyśle... -wydyszał całkowicie skołowany sytuacją.
- Czemu nie powinienem, a czemu powinienem to zrobić? -zadał płynnie dwa pytania, dwóm różnym rozmówcą, wbijając oczy w kłódkę.
- Bo gdy ta kłódka tu stoi, w ogóle nie będziesz w stanie użyć PSI.
- Bo gdy ją zniszczysz, stracisz nad sobą kontrolę. - postać wyszła z cienia ukazując swoją niezbyt imponującą sylwetkę.
Był to stary, niezgrabny człowiek o zdobionej fragmentami siwizny, choć w praktyce łysej głowie. Jego postura była przygarbiona, jego oczy zaś zdawały się pragnąć wyskoczyć z oczodołów. Miał na sobie garnitur oraz rękawice na dłoniach.
- To nie tylko twój umysł młody człowieku. Umysły...niemal...wszystkich to jedno wielkie miejsce. Choć spostrzegłem was przypadkiem. - uśmiechnął się a jego białe choć wciąż odrażające uzębienie zaświeciło w stronę Borysa.
- Dajcie spokój. Chyba nie będziesz słuchał tej zmory? Ten dom to twoja posesja! Na pewno chcesz zostać na zewnątrz? Co ty osiągniesz bez PSI? Będziesz rzucał linami obtoczonymi klejem aby zaimponować jako bohater?
- Brzmi sensownie... -stwierdził Borys słysząc argumentacje ukrytego osobnika i już miał wzruszyć ramionami i rozerwać łańcuchy, gdy nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Skoro Mat nałożył łańcuchy... to czemu podlegały one czarnej korozji. Od razu skojarzył ten kolor z zarazą, jaka opanowała ciało rycerzy, ta sama która była tez w nim. Skoro atakowała ona metalowe okowy, zamiast domu, to znaczy że chciała zniszczyć więzy, by móc dostać się do domostwa. A czy to by nie oznaczało, że Psi które steruje rycerzami zainfekowałoby jego własne? Czyżby Mat nieświadomie uratował Borysa przed zmianą w mrocznego sługę Thantosa?
- Chwila... -Jankovic nie mówił przez chwilę do nikogo konkretnego, lecz jego oczy w końcu przeniosły się na pokrakę. Automatycznie zmrużyły się z obrzydzeniem, jednak Rosjanin nie odwrócił ich os staruszka. - Jeżeli zniszczę łańcuch zmienię się w coś takiego jak Mat prawda? Ale z drugiej strony bez rozerwania go nigdy więcej nie użyje Psi... a przynajmniej do momentu gdy pożre go korozja, wtedy bowiem efekt będzie taki sam jak przy rozerwaniu, zgadłem?- wypalił z poważną miną.
- Przepraszam, kto to Matt? - zapytał staruszek mrugając kilkakrotnie.
- Oh już ja dopilnuje aby nic cie nie zjadło. Tylko daj mi w końcu stąd wyjść. - odezwał się drugi z głosów.
- Morda tam! -krzyknął rozeźlony bokser w stronę głosu. - Trochę szacunku jak rozmawiam ze skrzywdzonym przez los starcem! -wykrzyczał jeszcze, zapominając że w sumie Igor wszystko słyszy.
- Mat to mój kolega z klasy, który zmienił się w takie czarnego rycerza. Mówili coś o zarazie która infekuje Psi i inne mądre rzeczy, zrozumiałem tyle, że jak masz to w sobie, tak jak ja, to w końcu zmieniasz się w zombie. -stwierdził siadając po turecku przed staruszkiem.
- Ah...umarli. - Starca jak gdyby olśniło. - Cóż...wy naprawdę mało o tym wszystkim wiecie, co? Choć nie jestem pewien, czy mam ochotę cokolwiek tłumaczyć. - zauważył odrobinę się krzywiąc. - Powiedzmy, że zaraza nie musi cię pożreć. Aczkolwiek to byłoby dziwne, gdyby tego nie zrobiła. Powiedziałbym, że to. - W tym momencie wskazał palcem na kłódkę, blokującą drzwi do mieszkania. - Zostało założone po to, aby łatwiej cię było uśmiercić, niż po to, aby przed czymś cię bronić.
- Mhym...- Borys odparł zamyślony drapiąc się po brodzie. - Czyli wcześniej drzwi były otwarte tak?
- Niestety. Choć powinny były być zamknięte. Dużo się ostatnio namieszało. - westchnął na swój sposób starzec.
- Oy, bohaterze. Najpierw niewolisz biedne damy a potem dyskutujesz z obłąkańcami gdy te są w potrzebie?
- Po pierwsze nie ja cie uwięziłem! Po drugie czemu jesteś kobietą!? -zapytał lekko zmieszany takim obrotem sprawy chłopak, by znowu zwrócić się do starca. - Czyli jeżeli rozwalę łańcuch... to zmienię się w tego całego obłąkanego.. znaczy umarłego?
- Jakby to wytłumaczyć...świadomość powinna znajdować się wewnątrz mieszkania. Zamkniętego. Nie na ulicy jak teraz. - począł tłumaczyć starzec. - Z drugiej strony, dusza powinna spać, a nie buntować się i uciekać na wolność. Z kolei mieszkanie powinno stać jak stoi. Jeżeli czerń dostanie się do środka...eh...zakryje okna. Właśnie.
- Eeeeeeeee.... - odparł elokwentnie chłopak, czując jak szare komórki mu się gotują. - Czyli powinienem być zamknięty w środku a to babsko spać? -spróbował przetłumaczyć na swoje.
- Tak. Więc jak widzisz, mamy tu burdel. I nie jesteś jedynym w tej sytuacji.
-To może zrobimy tak... -stwierdził Borys zeerkając na dom. - Ja wybije olkno, wskocze tam, ty szybko zabijesz je dechami, ja jakoś uśpię kobitkę i wszystko będzie ok? -zapytał z szerokim uśmiechem starca.
- Właściwie po co ja się tu zatrzymałem? - zapytał sam siebie staruszek odwracając się do swojej limuzyny. - Miło się dyskutowało i w ogóle...
- Ej no czekaj! Nie bądź cham!- zawołał z wyrzutem Rusek.- Musze się dowiedzieć jak znowu móc używać Psi, by spróbować zakończyć tą czarną zarazę. -stwierdził kapiąc jakąś gałązkę.
- Chcesz walczyć z zarazą o której nikt nic nie wie. Będąc w takiej sytuacji. - starzec zatrzymał się i spojrzał na Borysa mrużąc oczy. - Przyznaj się. Po prostu chcesz umrzeć.
- Ani mi się śni. -odparł buńczo Jankovic. - Mam zamiar życ i to długo, dorobic sie przynajmniej dwójki dzieciaków, o raz przynajmniej jednego wieczoru na emeryturze. -dodał chłopak pewnym głosem. - Ale ten który wymyślił tą zarazę, jest odpowiedzialny za to, że kilku moich kolegów z klasy jest rannych, jeden nie żyje, a ja muszę użerać się z prezydentem. Więc mam zamiar zrobić wszystko co mogę, by skopać mu tyłek. - stwierdził z błyskiem w oku. - A raczej nie należę do ludzi którzy rzucają słowa na wiatr.
- Należysz do hipokrytów. Jeżeli chcesz mieć ładną rodzinę i proste życie to PSI nie jest ci nawet potrzebne. Idź, idź, żyj i daj reszcie samobójców święty spokój. Dość mam użerania się z wami wszystkimi. - starzec zdawał się wręcz zmęczony gdy to mówił. Drugi z głos nie chciał w żadnym wypadku przegapić tej okazji.
- Jeżeli jednak chcesz to PSI to musisz otworzyć drzwi, prawda? - usłyszał Borys.
Borys zmrużył oczy lekko zirytowany... starzec wyglądał na obeznanego w temacie, ale jak to zwykle bywa nie miał zamiaru pomóc. - Oy. A jeżeli rozwalę ta kłódkę i Ciebie tam wrzucę. -zwrócił się do starca. - Może wtedy staniesz się bardziej pomocny?- zapytał lekko uniesionym tonem.
- Puknij ty się w czoło młodziku. Jesteś we śnie. Wszystko ma tu funkcję symboliczną. Nie wiem co musiałeś sobie ubzdurać aby myśleć, że mam się bać twojego mieszkania.
- Kłamie! Zrób to a dziad na pewno się otworzy...
- Nie chce wiedzieć co symbolizuje twój nos. -prychnął zirytowany Borys, po czym dodał.- Ale... skoro ty możesz wejść do mnie, to ja w teorii do Ciebie! -zakrzyknął nagle dziarskim krokiem ruszając w stronę limuzyny. - Zobaczę jak wygląda ten twój symbol w praktyce. -stwierdził uradowany pomysłem, który w teorii miał mu pomóc.
Samochód w środku był niezwykle bogato zdobiony. Znajdowały się w nim dwie błękitne kanapy. Kilka stojaków z różnymi, drogimi alkoholami. A nawet stół. Oprócz tego była tu też kobieta.
Była wysoka. Miała blond włosy i żółte oczy. Jej twarz przypominała coś czy też kogoś Borysowi. Analizowała Rosjanina bez słowa.
Tym kto raczył się odezwać, był głos z mieszkania. - HEJ. Już jedna zamknięta łańcuchami ci nie wystarczy!?
- Jak sie nie zamknięsz to Cie nigdy nie wypuszczę! -odkrzyknął Borys i trzasnął za sobą drzwiami samochodu. Oddychał ciężko tłumiąc emocje, po czym kiwnął delikatnie głowa na powitanie blondynki. - Zdrastwujcie. - przywitał się w swym ojczystym języku, po czym popukał szybkę za która powinien być szofer. - Chce się dostać do “domu” tego starca. -stwierdził pewnym głosem. W końcu dalej był w swoim śnie... teoretycznie powinno być mu wolno wszystko. Teoretycznie.
- Uh...Priviet. - przywitała się nieznajoma, jak gdyby zdziwiona tym, że Borys w ogóle do niej odezwał. Zauważył on również, że w limuzynie nie ma szofera. - Kak? - zapytała dziewczyna i mniej więcej w tym momencie Rosjanin poczuł, że najzwyczajniej ktoś go kopnął w dupę.
- Możesz zostawić moje auto w spokoju, gówniarzu? Powinieneś dziękować, że w ogóle cię ostrzegłem.
Borys zirytoiwany wysiadł i stanął przed dziadygą prostując się całkowicie.
- Słuchaj no staruchu. -zaczął i dźgnął palcem w pierś pokracznego osobnika. - Pojawiasz się nagle w moim śnie i zaczynasz rzucać mglistymi ostrzeżeniami. -dodał wykonując kolejne dźgnięcie. - I jeszcze oczekujesz wdzięczności za to, że dajesz mi tylko więcej wątpliwości? -zakończył wyraźnie zdenerwowany. - Albo mów wprost co mam zrobić by sobie z tym poradzić, albo spadaj z mojej głowy i idź męczyć kogoś innego.
- Twoje, twoje, wszystko twoje. - rzucił pogardliwym tonem staruszek machając rękoma, jak gdyby chciał rzucić całym otoczeniem w Borysa - A ja się zastanawiałem na przykładzie jakiej osoby stworzono definicję egoizmu. Niech będzie. Wsiadaj, a wytłumaczę ci wszystko. - zaproponował spoglądając w oczy Rosjanina. - Aczkolwiek dopóki nie wyjdziesz z samochodu, nie obudzisz się.
- Nie wierzysz mi a chcesz rad od jakiegoś pokracznego starucha, który nawet ci nie ufa? - spytał głos. - Ty to masz gusta.
- Właśnie że chce cie wypuścić. -stwierdził wesoło Rosjanin do głosu dobiegającego z domu. - Ale ostatnim razem za każdym razem jak wybierałem to co uważałem za słuszne, obrywałem. Więc tym razem wybiorę tą druga opcje. -stwierdził wzruszając ramionami i wszedł pewnie do samochodu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 15-07-2013, 07:33   #42
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Pokój numer 202! Pokój Henriego! Był nawet o dziwo udekorowany. Udekorowany tablicami, kalkulatorami i bóg wie czym jeszcze. Może przyznawanie się do bycia naukowcem miało jakieś swoje dobre strony? Znaleźli pokój idealny dla niego! I nawet nie musiał niańczyć tej nocy Tanu, która dostała swój własny.
Z przymkniętymi oczyma Mason leżał wygodnie w swoim łożu, rozradowany możliwością odpoczynku. Coś zaszurało w pokoju. Jego chora wyobraźnia najpewniej. Łóżko zaciążyło. Coś dmuchnęło mu w twarz, to było lekko irytujące nawet. Coś go objęło. Czyżby...Tanu? Przyszła do niego zmęczona ciężką nocą w nieznanym otoczeniu? Mason powoli otworzył oczy aby na nią spojrzeć, szeroko uśmiechnięty przez całe swoje wygody.
- Hm?
- Hm?


Dwójka od razu wyskoczyła z łóżek, a Henry w niemałym szoku przyglądał się dość niespodziewanemu widokowi.
Niewysoki mężczyzna o czaszce z rogami zamiast twarzy i oczodołami wypełnionymi cieniem zamiast oczu przyglądał mu się dość niemo, po czym poprawił swój krawat i jak gdyby nic wziął kosę spod ściany w swoje ręce, wyważając ją pięć razy. Następnie spojrzał na jakimś cudem otwarte okno jak gdyby szacował ile sekund dzieli je od łóżka.
- Przepraszam pana najmocniej. Może nie powinienem wchodzić oknem. Zapomniałem, że numery są tylko na drzwiach. Dwieście dwa musi być gdzieś obok... - mimo że głos niespodziewanego gościa był dość przyjemny dla ucha, sam fakt, że był on szkieletem w garniturze, do tego mówiącym bez otwierania ust, przyprawiał nieco o ciarki. Powolnymi krokami w tył, gość zaczął oddalać się od Henriego.
Zszokowany naukowiec przez dłuższy czas nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Obserwował z rosnącym niepokojem przybysza, który mógł przypominać wyłącznie samą Śmierć. Lecz chwilę później w głowie Henrego zapaliła się lampka ostrzegawcza... fizyczna manifestacja Śmierci? Dobre sobie! Przecież jako naukowiec dobrze wiedział że coś takiego nie może istnieć! To na pewno był tylko jakiś wyjątkowo głupi żartowniś. Pewnie dookoła domu prezydenckiego kręci się wielu takich dziwaków. Jednakże mimo tego całkowicie racjonalnego wyjaśnienia chłopak wciąż odczuwał rosnący dyskomfort psychiczny. Przeklęty dysonans poznawczy! W rezultacie Masonowi udało się przemóc dopiero w momencie gdy podejrzana osoba położyła dłoń na gałce od drzwi i po pokoju rozległ się szczęk zamka.
- Czekaj - zawołał zduszonym głosem, jednak zaraz się poprawił, nabierając tonu typowego dla pracownika federalnego. - Stój! To jest nielegalne wtargnięcie do Białego Domu! Wyjaśnij zaraz kim jesteś i czego chcesz od osoby z pokoju dwieście dwa, albo wezwę ochronę!
- Przepraszam najmocniej, ale ja mieszkam w pokoju dwieście dwa. - wyjaśnił osobnik momentalnie stając w miejscu i unosząc ręce do góry. - Albert Einstein. Miło mi. - przedstawił się.
Henry momentalnie rozdziawił usta i zamrugał kilkukrotnie.
- Erm... no to tego... poczekaj tu chwilę - polecił naukowiec, siadając na łóżku, po czym schylił się by założyć buty i po kryjomu wcisnął przycisk znajdujący się pod materacem, włączając tym samym cichy alarm. - Zaraz wszystko wyjaśnimy, dobrze? Chyba nastąpiła jakaś pomyłka.
- Oh, tak. Jestem tego pewien. - Gość odstawił swoją kosę, opierając ją o ścianę po czym poprawił garnitur i zaczął wpatrywać się w Henriego. - Więc, dyskutując jak dżentelmeni, jaki jest to właściwie pokój? - spytał Masona a drzwi otworzyły się jak wyważone wraz z końcem jego zdania. Dwójka ciężko uzbrojonych żołnierzy wpadła do pomieszczenia i zaczęła celować w Alberta z swoich laserowych karabinów. Jeden z nich szybko włączył w pokoju światło.
Wtem...wycelowali w Henriego. - Cokolwiek powiesz może być użyte przeciwko tobie. - poinformowali naukowca.
Einstein za to oparł się o ścianę i podrapał w swoją czaszkę. - To dziwne, nie włączałem alarmu.
Tym razem to Henry uniósł do góry ręce. Wolał nie stawiać oporu, cokolwiek się tu nie działo.
- Chcieliśmy tylko wyjaśnić pewną pomyłkę - zaczął tłumaczyć Mason. - Czy to naprawdę jego sypialnia? Macie tu naprawdę kiepską służbę, skoro przypisali mnie do już zajętego pokoju. A może ktoś zapomniał nas poinformować, że jesteśmy współlokatorami?
- Drogi panie, w całym tym budynku jest tylko jeden pokój przeznaczony dla naukowca, jestem pewien, że mało kto popełniłby...Ah... - kościej podszedł bliżej przyglądając się Masonowi. - W sumie na głupiego nie wyglądasz. Może faktycznie ktoś się pomylił. - Gdy Albert się wyprostował, coś głośno strzeliło. Najpewniej jego plecy. - Panowie żołnierze, proszę nas zostawić, załatwimy to jak dżentelmeni, w dyskusji. W końcu jesteśmy w realnym świecie, więc możemy zachować nieco finezji, prawda?
Gdy tylko żołnierze opuścili pokój w którym pozostało dwóch naukowców, Henry natychmiast odezwał się do Einsteina:
- Albert, tak? Fajny pseudonim, choć mój jest zdecydowanie bardziej wyrafinowany - stwierdził, drapiąc się po brodzie. - Ale wracając do meritum, jak zamierzamy rozwiązać tą sprawę? Szczerze mówiąc nie mam ochoty na wariata szukać sobie nowego pokoju, więc mógłbym się przespać na kanapie jeśli nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie, mój przyjacielu. A Albert to moje imię. Z pseudonimu...zobaczmy...Pan Roland nazywał mnie w swoim czasie gargulcem. Rozumie pan, to ciało i w ogóle. - przy tych słowach karykatura okręciła się w miejscu aby w okazałości zaprezentować swoje dosyć kościste ciało.
- Wydaje mi się jednak że Al brzmi lepiej - skonstatował chłopak. - Chyba możemy też dać sobie spokój z uprzejmościami skoro leżeliśmy już w jednym łóźku, nie sądzisz? Jestem Henry Mason, ale możesz mi mówić dr Ignatius.
Były kadet wstał z łózka i wyciągnął dłoń w geście powitania do rzekomego Alberta Einsteina.
Bez większej zwłoki Einstein pochwycił podaną mu dłoń. Mimo swojego wyglądu faktycznie nie zdawał się być złą istotą - Oh proszę dać spokój. W tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym to było dość popularne imię. Choć o "Ignatius" słyszę pierwszy raz...Henry jest jakoś prostsze w wymowie. Mogę mówić Henry, prawda?
- Oczywiście - Henry uśmiechnął się szczerze. - A tak w ogóle to czym się tutaj zajmujesz? Ja jestem kolegą Borysa. Prezydent ma mnie niedługo przedstawić Zolfowi. Prawdopodobnie zostanę jego pomocnikiem jeśli uzna mnie za wartościowego.
- Oh, jestem po prostu przyjacielem Rolanda. Ostatnio byłem z nim w Nuuk. Co prawda wrócił beze mnie. Ciężko nauczyć tą młodzież szacunku. Zresztą, co ja mogę z nim zrobić? Przecież same ze mnie kości. Hahaha. - nawet w śmiechu gargulca była jakaś odrobina...dojrzałości. Wydawałoby się, że pierwsze co ten mężczyzna zrobił gdy nauczył się czytać, było przeglądanie poradników o byciu dżentelmenem. - Może powinienem wziąć tą kosę i zemścić się jak zmora za to, że mnie zostawił? Ciężko powiedzieć abym nie był jak zmora.
- Nie wydaje mi się aby to było konieczne - Henry cofnął się o krok z wyciągniętymi na wprost otwartymi dłońmi. - Prezydent był w wielkim niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie nawet by zginął gdyby nie Borys... to jest, Rosyjski Wilk. Wszystko mogło się skończyć fatalnie gdybyśmy zostali tam choćby chwilę dłużej.
W tym momencie Mason nagle jakby zdał sobie z czegoś sprawę.
- Jednak tobie udało się wrócić zaledwie kilka godzin po nas - stwierdził zaintrygowany. - Ciekaw jestem jak udało ci się tego dokonać. Nie słyszałem na zewnątrz żadnych lądujących helikopterów, czy też samolotów.
- Roland w tarapatach? Mówimy o tym samym Rolandzie? - szkielet podrapał się nieco skonfundowany po głowie. - Przyleciałem, co za problem.- zza jego pleców wyrosła para czarnych skrzydeł, którymi zatrzepał kilkakrotnie i schował je z powrotem. - A kimże jest Rosyjski Wilk?
- Ah tak - Henry uderzył się otwartą dłonią w czoło. - pewnie nie widziałeś dzisiejszych newsów. Rosyjski Wilk to pierwszy oficjalnie ogłoszony bohater. Choć poza wyczynami w Nuuk zbyt dużo nie osiągnął. Obaj spędziliśmy w akademii wojskowej zaledwie dwa dni, a potem wysłali nas na wycieczkę do stolicy Grenlandii, sądząc że to dobry pomysł abyśmy zapoznali się z tym czego mogą dokonać terroryści. No ale ostatecznie okazało się że stoi za tym coś znacznie większego niż tylko kilku fanatycznych arabów obwiązanych dynamitem. Rozumiem, że ty również napotkałeś po drodze owych czarnych rycerzy?
- Ciężko nazwać ich rycerzami ale owszem. - przytaknął Albert. - Nie mój pierwszy raz aby widzieć te stworzenia. Dobrze wiedzieć, że ktoś potrafi sobie z nimi poradzić.
- Ciężko nazwać to radzeniem sobie - westchnął chłopak. - Borys dwa razy już o mało co nie zginął w walce z nimi, a wciąż nie odkryliśmy sposobu na ich permanentne unieszkodliwienie. Trzeba będzie przeprowadzić serię testów na próbkach pobranych od zarażonych... - niewyspanie Henrego w końcu dało o sobie znać głośnym ziewnięciem. - Ale może dokończymy tą rozmowę jutro przy śniadaniu. Byłbym wdzięczny gdybyś dzisiaj w nocy nikogo nie uśmiercał, gdyż chciałbym się w końcu porządnie wyspać. Mój organizm nie jest przyzwyczajony do tak poważnych dawek adrenaliny w obrębie jednego dnia.
 
Tropby jest offline  
Stary 15-07-2013, 22:28   #43
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Matczyne Łzy
4/05/2222
10:20

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cYUGOSjRs3Q[/MEDIA]
Przeciąg huczał głośno w starej posiadłości. Nadawało to jej pewnego klimatu horroru, ale jeżeli już Soeki miał odczuwać w nim cokolwiek, była to rola mordercy a nie ofiary. Spokojnie kontynuował dzienną rutynę medytacji, które zdawały się nie mieć dla niego żadnego efektu. Zszedł po skrzypiących schodach na dół aby skorzystać z kuchni, gdzie stary Profesor już otwierał swoje poranne piwo. Wtedy to chłopaka uderzył niecodzienny widok.
Matka była postacią którą rzadko widywał. Jeżeli nie czytała czegoś w salonie to siedziała zamknięta w swoim pokoju. Tym jednak razem stała na dworze, wpatrując się w zachmurzone niebo i....płacząc.
- Już czas, eh? - mruknął doktor. - A już myślałem, że pojawienie się bohatera zatrzyma nas na długo. Heh.
Gdy te słowa docierały do chłopaka, zauważył on też coś lekko zaskakującego. Środek lata a mimo tego, zaczął padać śnieg.
- Najedz się dzisiaj porządnie. Nie jestem pewien, czy w południowej Korei będziemy mieli czas na przerwę obiadową.

Dioda poranna
Szpital akademii
4/05/2222
10:23

Światła. Białe, ostre. Bolesne. Nikita walczyła z swoimi ociążałymi oczyma aby w końcu ujrzeć swoje otoczenie, co nie przychodziło jej zbyt łatwo.
Z jakiegoś, ciężkiego do określenia powodu, czuła się niesamowicie...odmłodzona. Odświeżona. Wręcz odnowiona.
Po chwili dziewczyna zaczynała słyszeć dźwięki. Rytmiczne pikania. Czy one sygnalizowały jej...puls?

Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?
Uznałbyś mnie za wariatkę.
Nie aż tak różną ode mnie... to był dla mnie szok gdy...
To wszystko przez "rdze"...Shh!
Nikita otworzyła oczy.
Przed nią stała znana jej już twarz kobiety. Niespecjalnie wysoka. Białowłosa, o perfekcyjnej kompleksji skóry oraz dużych błękitnych oczach. Ubrana dostojnie i uśmiechnięta delikatnie. Gdyby Nikita jej nie znała...mogłaby nawet uznać to za przyjazny uśmiech.
- Oh...zobaczmy kto się obudził. Ao, kotku, twoja córeczka w końcu wstała.
Tak. To zdecydowanie był uśmiech pełny drwiny. - Ostrożnie z tym ciałem moja kochana. Nawet nie wiesz w jakim stopniu musieliśmy cię odbudowywać.


Poranne ukłucie
Szpital akademii
4/05/2222
10:24

Fi spokojnie otworzył oczy. Nie czół ani bólu ani zmęczenia. Czuł się jak gdyby cała niefortunna wycieczka była wyłącznie snem. W dodatku za oknem padał śnieg. Kto by pomyślał, może faktycznie po prostu dostał zimowej gorączki i śnił o niefortunnym lecie.
Chłopak podniósł głowę spoglądając na sufit, po czym spojrzał na siebie samego... Przez chwilę poczuł sporą dozę strachu. W jego ciele znajdowało się wiele dość długich, metalowych igieł...cztery...osiem....szesnaście!?
- Spokojnie. Te służą do akupunktury.
Dopiero w tym momencie chłopak zdał sobie sprawę z tego, że siedzi obok starego mężczyzny w azjatyckim odzieniu. Wyglądał na typowego mędrca z filmów karate. Jego głos zaś był odrobinę kojący.
Gdy Fi opanował samego siebie, zdał sobie nawet sprawę z tego, że...właściwie to nie czuje bólu. Mimo tak wielu igieł...
- Jak się czujesz? - spytał starzec. - Wszystko z tobą w porządku?


Boska historia
??/??/????
00:∞

Okna w limuzynie były zamknięte. Przez ich czarny kolor, Borys nie mógł spostrzec nic co było za nimi. Ciężko było mu określić, czy auto faktycznie się porusza. Tym bardziej, że zarówno starzec jak i kobieta siedzieli przed nim. Kto w takim wypadku miałby siedzieć za kółkiem?
- Powiedz mi. - podjął dziwak, drapiąc się po swojej łysej głowie. - Co tak naprawdę wiesz o czarnych rycerzach i tym...miejscu. - w jego pytaniu brakowało jakiegoś zainteresowania rozmową. Rosjanin natychmiastowo odczuł, że do dyskusji doszło wyłącznie dlatego, że starzec był zbyt zmęczony na odganianie "bohatera". Z drugiej strony, czy Borys mógł się tutaj o coś obwiniać?
- Wszystko co musisz wiedzieć, aby strzelić ich w ryj, nieprawdaż? - głos w głowie Borysa był tym samym, który nękał go od kiedy się tu zjawił. Najwidoczniej nie za łatwo było uciec od owej "kobiety".

Poranek białego domu.
Biały dom
4/05/2222
11:42

Jak zwykle. Przez scenę z głupim...czymś, co wlazło do jego łóżka w środku nocy, Henry był zbyt zmęczony aby wstać o normalnej porze. A przecież szalony umysł wymaga zdrowego snu aby funkcjonował poprawnie!
Nie mniej jednak, wychodziło na to, że nikt nie interesował się jego zdrową chęcią do snu. Mason nie widział na korytarzu nikogo. Nawet pojedynczej pokojówki. To się znaczy, dopóki nie znalazł pokoju Borysa. Przed drzwiami do niego stało aż trzech strażników i dwie pokojówki, które kłóciły się z nimi...że ich obowiązki wysprzątania pokoju są istotniejsze od planów prezydenta.
Wydawało się to dosyć niepoważne. Równie niepoważne co Tanu w samej bieliźnie i bluzie, stojąca pod oknem i wpatrująca się w spadający śnieg z smutną miną, co jakiś czas zagryzając się kanapką których talerz miała ułożony na parapecie.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 21-07-2013 o 02:30.
Fiath jest offline  
Stary 18-07-2013, 19:45   #44
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Próba
Delikatny, jednak wyjątkowo uciążliwy ból emanował z pleców, jeśli nie z całego ciała blondyna. Nie było to uczucie płynące z przepracowania, czy też z nadmiaru wrażeń. Mięśnie nie płonęły przyjemnym, pełnym spełnienia uczucia. Wręcz przeciwnie, były w pewien sposób ograniczone przez formę zadanego Soekiemu ćwiczenia. Medytacja z całą pewnością nie była dla chłopaka szczytem marzeń. Preferowałby coś znacznie bliższego pierwotnej profesji jego ojca. W końcu, kto nie marzy by zyskać moc w sposób tak przyjemny, jak wykonanie najdłuższego skoku w winsuit’cie na świecie?
- Bohater? - Yami nie miał nawet cienia wątpliwości, śrubokręt nie mógł mówić o nim. Właściwie, to odkąd zobaczył blondyna, nie udzielił mu żadnego komplementu, zaś polecenie spożycia pełniejszego posiłku było jedną z milszych rzeczy, które starszy “bóg” mu ofiarował.
- Południowa Korea? - zapytał jeszcze, zaś w jego oczach pojawił się dziwny błysk. W końcu, nawet jeśli tylko na chwilę, zmieni otoczenie.
- Hm? Ostatnio w wiadomościach ogłosili jakiegoś faceta pierwszym bohaterem unii, czy coś. Pewnie tylko na pokaz. - wyjaśnił profesor po czym wziął głęboki łyk swojego piwa. - A południowa Korea jest druga na liście. Zobaczysz jak oczyściliśmy Nuuk. - uśmiechnął się delikatnie. - Właściwie będziesz musiał tylko stać i pilnować Matki. Jakoś nie chcę ci zaufać na tyle, abyś szedł sam gdziekolwiek. Bez mojego nadzoru nigdzie nie uciekasz, jasne?
- Nawet jeśli bym tego chciał, Mulchowi nie ucieknę - odparł dziwnie rozbawiony tym faktem blondyn. Ruszył w kierunku kuchni, by przygotować sobie posiłek.
- Poza tym, nadal nie jestem pewien, czy medytacja dała jakiekolwiek efekty - westchnął, zatrzymując się. Spojrzał na Śrubkę raz jeszcze, licząc nie tyle na słowa otuchy, co raczej na obraźliwe wytknięcie tego, co może jeszcze zrobić przed startem w kierunku Korei.
- Jeżeli wolisz wpierdol jako swój rodzaj treningu, to jestem gotów w każdej chwili. Po mojemu możesz równie dobrze medytować bez przytomności.- zaśmiał się mężczyzna który najwidoczniej również nie widział w medytacji zbyt wiele.
- A to ostatnim razem Mulch nie odciągał MNIE od ciebie? - Soeki zapytał wyraźnie zdziwiony tym, jak pamięć ludzka zmieniała fakty zależnie od tego, do kogo należała.
- Ta, jasne. - w odpowiedzi profesora zdecydowanie zabrakło jakiegokolwiek poszanowania dla Soekiego. Pociągając trunek z swojej butelki pan śrubka spokojnie wyszedł na dwór, minął Matkę i odwrócił się w stronę wyjścia z głupim uśmieszkiem.
- Wiesz chociaż, gdzie jest Mulch? - zapytał jeszcze, nim profesor uciekł z jego pola widzenia. Jego głowa szukała opcji na spędzenie czasu. Biorąc pod uwagę nadchodzą wizytę w Korei, oraz to, jakie podejście do swoistego wysłannika Hermesa, osobnika o nieograniczonej wręcz swobodzie poruszania się, który dodatkowo identyfikuje się mianem boga, oraz to, że Yami obecnie znajduje się po ich stronie – równie dobrze mógł przygotować swe ciało do walki. Rozruszać się w ten, czy też inny sposób. Zamiast po jedzenie, udał się na zewnątrz, szukając miejsca, które mógłby nazwać placem treningowym.
- Jak mnie to obchodzi. - odburknął profesor, po czym wyłącznie dzięki swojemu refleksowi Soekiemu udało się uniknąć uderzenia butelką w twarz. - To ty nie chciałeś sparować się ze mną? - zapytał, w ogóle nie zwracając uwagi na zapłakaną, zapatrzoną w niebo matkę.
- Ohh, więc jednak jesteś chętny! - blondyn aż podskoczył z radości. Może i dawał sobą manipulować, jednak potrzebował czegoś, co da mu jakiekolwiek pojęcie o tym, czy zrobił jakieś postępy, oraz, co ważniejsze - jak silni są jego sprzymierzeńcy, a zarazem oprawcy.
Naukowiec wzruszył ramionami. Czarna plama znów wylała się z ziemi pod jego stopami, a postaci dwóch czarnych rycerzy zmaterializowały się po jego bokach. - W końcu nie chcemy abyś żył w błędzie, prawda? - zapytał uśmiechając się pogardliwie do Soekiego.
- Więc to jest twoja postać “boskości? - zapytał blondyn widząc umarłych. - Wykorzystujesz tych, którzy zostali pozbawieni możliwości śmierci przez zmiany zachodzące na świecie? - dodał jeszcze jedno pytanie. Dopiero wtedy wyruszył. Odskoczył, by ciało jednego z tworów Śrubki tworzyło swoisty mur przed drugim. Zamierzał uwolnić energię z pięści pędzącej w stronę jednego z czarnych rycerzy, następnie, za pomocą kopnięcia wysłać go w kierunku profesora.
- Dzieci i ryby głosu nie mają. Poza tym, nie odzywaj się na tematy o których gówno wiesz. - zasugerował naukowiec odskakując w tył, gdy tylko Soeki zbliżył się do jednego z rycerzy.
Jego pięść dzięki pomocy PSI zdołała rozsadzić głowę rycerza, który ledwo podniósł gardę. Ku niezadowoleniu chłopaka, umarły natychmiastowo zmienił się w plamę, nie dając zbyt wiele czasu na wykopanie go gdziekolwiek, zostawiając mężczyznę z nogą uniesioną w powietrzu. Ta została szybko pochwycona przez drugiego z umarłych, który łapiąc Yamiego za twarz powalił go na ziemię.
- Za wolno. - mruknął profesor uderzając pięścią w ziemię. Poprzednio martwy rycerz, natychmiast wstał.
- A śruby to przyszli demagodzy - roześmiał się blondyn, gdy jego pięść rozpoczęła wędrówkę w kierunku głowy obezwładniającego go umarłego. Po raz kolejny zamierzał uwolnić nieco PSI, by ciało przeciwnika rozpadło się jak poprzednio. Jedyną różnicą była ilość z jakiej korzystał blondyn. Tym razem spróbował wykorzystać nieco mniejsza dawkę niż poprzednio.
Jeśli uda mu się uwolnić, zamierzał wykonać sprężynkę, by w pionie czekać na nadchodzący atak.
Efekt był zadowalający. Ranny umarły odleciał lekko w bok, puszczając Soekiego. Na jego hełmie pojawiły się pęknięcia. Stając na nogach, Yami spostrzegł jak w jego stronę szarżuje drugi z dwójki.
Chłopak z łatwością wybił się od twarzy nadciągającego rycerza, choć ten nie stracił nawet równowagi i o mało co nie złapał Yamiego za nogę.
- Cóż...skoro ich nie mordujesz. - Profesor wzruszył ramionami a ilość czarnej mazi pod jego nogami zaczynała wzrastać.
- Każdy potrzebuje rozgrzewki - Soeki uśmiechnął się tylko. Jego oczy zapłonęły pragnieniem wolności. Nie był co prawda w szczególnej opresji, jednak techniki, które poznał podczas medytacji pozwalały mu wchodzić w wyjątkowo niezdrową relację z własną duszą. Zapragnął więcej energii, oraz był niemalże pewien że ją otrzyma.
Wykorzystując rozkwit, jak i boski dar ruszył w kierunku profesora. Gdy tylko któryś z umarłych zastąpi mu drogą, jego głowa powinna stać się kolejnym puntem odbicia się blondyna. Jeśli skróci dystans zgodnie ze swym pragnieniem, spróbuje zagrozić profesorowi serią najszybszych ze wszystkich kopnięć, tych adresujących niższe partie ciała. Jeśli noga będzie wystarczająco blisko, zamierzał uwolnić PSI.
Wyglądało to nieco jak bieg do bramki podczas rugby. Aczkolwiek nie było na scenie żadnej piłki a wyłącznie Soeki odskakujący nad jednym rycerzem, aby odbić się od drugiego wykonując salto. Gdy Profesor spostrzegł jak blisko niego jest chłopak, poprawił swoje okulary udając, że nie widzi dość wyraźnie. Noga Yamiego wystrzeliła, trafiając w...głowę olbrzymiego rycerza. Przynajmniej trzykrotnie większego od dwój pozostałych. Wybuch wolności pozwolił chłopakowi odlecieć na dość bezpieczny dystans, a nawet nadkruszyć górną partię torsu postaci. Problem w tym, że znajdował się w środku trójkąta złożonego z trzech umarłych.
Wielkie ciało przeważnie daje swemu posiadaczowi dodatkową siłę, rzadko jednak odnosi się w pozytywny sposób do jego szybkości. Właśnie to było punktem, który dawał blondynowi szanse na dotknięcie Śrubki. Jeśli zdoła osiągnąć chociaż to, gdy Profesor pokazuje więcej, niż poprzednim razem, będzie mógł uznać, że zrobił jakikolwiek postęp.
Nadal nie znał swoich możliwości. Mógł łamać pewne ograniczenia, jednak inne były dla niego zdecydowanie za trudne. Musiał walczyć ostrożnie, porzucając jednak troskę o samego siebie. “Matka” była w okolicy, może jeśli pokaże coś ciekawego, stanie się czymś więcej niż tylko dziwką.
Wykorzystując rozkwit, jak i boską energię zamierzał wystrzelić w najbardziej oczywistym kierunku, sprawiając, że obraną przez niego drogą była linia prosta łącząca ciało jego, oraz tutejszego Profesora. Jeśli ktoś znajdzie się na jego drodze, zamierzał wykorzystać wolność tylko po to, by bezproblemowo nieznacznie nadpisać trasę i ominąć rycerzy. Niezależnie od tego, czy przed nim znajdzie się gigantyczny umarły, czy też profesor, zamierzał uwolnić nieco PSI, jak i boskiej energii by zniszczyć swój cel.
Rycerze rzucili się niego niemal natychmiastowo. Plan okazał się zadziwiająco skuteczny. Na całe szczęście chroniący profesora gigant był więcej niż tylko wolniejszy od swoich pobratymców. Wyskakując za olbrzyma Soeki natychmiast wystrzelił swoje uderzenie w pozycję na której powinien się znajdować profesor.
Yami usłyszał trzask, jak gdyby rozbił porcelanową figurkę gdy jego noga spotkała się z ogromną czarną głową. Przez lekko uszkodzoną partię ozdoby, Soeki widział siedzącego w środku profesora, palącego swobodnie papierosa. Wypuszczany przez niego dym wychodził nosem figury. Podążający za dymem wzrok chłopaka nagle spostrzegł ogromną metaliczną dłoń która opadła w jego stronę, powalając go na ziemię i powodując uszkodzenie szczęki. Olbrzym okazał się jednak nie być bezużytecznym.
Blondyn rozwinął swe możliwości nieco bardziej, niż pozwalała mu na to natura. Powietrze powoli wychodziło z jego ust, wraz z każdym wydechem. Oglądał otoczenie, próbował zrozumieć to, co ma się zdażyć. Jego zdolności postrzegania nie były szczególnie dobre, ba - plasowały się conajwyżej na przeciętnym poziomie. Musiał nadrabiać tego typu braki wyobraźnią.
Yami przeskoczył z nogi na nogę. Nawet tak prosty ruch sprawiał, że jego umysł pracował w nieco innym trybie. Każdy z otaczających go rycerzy przestał być dla niego zabawką, kreacją profesora. Wyobraził ich sobie jako osobników trzymających pętające jego ciało liny. Te, które wypływały z rąk pomniejszych umarłych zdawały się być na tyle słabe, by rozpaść się przy jakimkolwiek gwałtownym ruchu Soekiego. Problemem zdawał się tylko ogromny rycerz, oraz jego twórca, który, niczym kuglarz, sterował całym zdarzeniem. Najmłodszy stażem bóg musiał przyznać - w obliczu Śrubki był tylko marionetką.
Rozkwit pochłonął ciało wielbiciela wolności, który wystrzelił tuż pod nogi olbrzyma. Zamierzał wybić sie tuż przed nimi, by z pomocą dodatkowego punktu - kolana olbrzyma znaleźć się na wysokości głowy olbrzyma i wykonać poprzedzone saltem opadające kopnięcie.
Spodziewał się reakcji wielkiego umarłego - kopnięcia, czy też uderzenia pięścią. W pierwszym wypadku zamierzał wykorzystać to jako dodatkowa okazja na przyśpieszenie, w drugim - zestawić swoje uderzenie z siłą giganta. Jeśli jego ciało zostanie wgniecione w ziemię, spróbuje zamortyzować upadek wolnością.
Ale co jeżeli pójdzie nie do końca po jego myśli? Soeki mimowolnie uśmiechnął się, gdy głowa olbrzyma odskoczyła nieco bardziej w przód od jego uderzenia. Poczuł wtedy zimny uścisk na swojej drugiej nodze. Uścisk niesamowicie wielkiej łapy.
Yami wyzwolił swoją wewnętrzną energię. Jego PSI rozerwało trzymającą go dłoń na strzępy i odrzuciło w tył. Yami bez większego problemu wylądował w tym samym miejscu z którego wyskoczył. Zirytowana dwójka czarnych rycerzy została przez to pozbawiona szansy zaatakowania go, z powodu tarczy jaką stanowił olbrzym.
Taktyka blondyna wydawała się być powtarzalna, schematyczna. Może właśnie przez różnicę wysokośći opcje, które posiadał Yami były ograniczone. Blondyn przypomniał sobie słowa jednego z trenerów: “zwycięskiej taktyki nie trzeba zmieniać”. Nawet jeśli wiedział, że takie podejście jest mylne, nie miał oporów do stosowania się do niego.
Tym razem punktem odbicia się miała być łydka olbrzyma, zaś cel i sposób - dokłądnie ten sam.
Niespodziewanie jednak Soeki poczuł uścisk. Zorientował się, że został przytulony przez Mulcha. Dwójka nagle zniknęła.
 
Zajcu jest offline  
Stary 18-07-2013, 22:01   #45
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Chłopak był wyraźnie zdziwiony swoim obecnym położeniem i mnogością igieł w jego ciele. Postanowił ograniczyć wszelkie ruchy do minimum obawiając się że ruch może przemieścić igły i wbić je w jakieś punkty witalne, czy nerwy. Wprawdzie słyszał kiedyś o akupunkturze lecz pierwszy raz sikę z nią spotykał, jak i z owym człowiekiem.
-Właściwie, to jak tak leżę, wszystko w porządku. Dziękuje Panu. Ale... co się stało?
Ciężko było mu uwierzyć ze mgliste obrazy z walki z Wilkiem były prawdziwą przyczyną jego pobytu tutaj. To oznaczało by że był nieprzytomny przez kawał czasu. Czuł się natomiast świetnie.
- Oh...W trakcie walki twoje ciało zostało poważnie uszkodzone. - powiedział spokojnym głosem mężczyzna masując swoją brodę. - Lekarze obawiają się, że nie jesteś już zdolny do służby wojskowej...Przyszedłem ci pomóc chłopcze.- uśmiechnął się lekko. Coś instynktownie podpowiadało Fi, że nie jest on koniecznie tak przyjemny staruszkiem na jakiego wygląda. - Ale powiedz mi, co pamiętasz? Z tego co wiem, byłeś w klasie Soekiego, prawda?
Czując się trochę nietypowo, Fi postanowił przedstawić wydarzenie w telegraficznym skrócie. Skoro lekarze uznali że nic z niego nie będzie, to kim On jest?
-Po dotarciu do miejsca podzieliliśmy się na dwie grupy. Spotkaliśmy w mieście Wielkiego Wilka, na kilkanaście pieter. Potem pojawili się jeszcze czarni rycerze, a my się wycofaliśmy. To wszystko. Niedługo potem straciłem przytomność. Kim właściwie jesteś?
Fi rozejrzał się jeszcze raz szukając rzeczy które pomogły by mu zorientować się w swojej sytuacji.
- Jestem wojskowym...specjalizuje się głównie w lotnictwie, aczkolwiek prowadziłem też kilka projektów w sprawie medycyny wojskowej. - uśmiechnął się delikatnie. - Czy wiesz, mój chłopcze, że Soeki zaginął? Mógłbyś mi pomóc go odnaleźć? - twarz starca wyglądała na dość obolałą, załamaną. Jego głos również był nieco przytłoczony. Mężczyzna wydawał się być niezwykle zainteresowany zniknięciem Yamiego.
-Nie wiedziałem że zaginą. Co się stało z pozostałymi? Mam nadzieję że lepiej niż w naszym przypadku.
Fi wyraźnie dawał do zrozumienia że zniknięcie kolegi z klasy go zaskoczyło. Jednak w ferworze walki możliwe że gdzieś uciekł lub zginął pod budynkiem i dopiero za jakiś czas go odnajdą. Nie mniej w sprawie było coś co pobudzało jego ciekawość.
-Nie wiem jak, ale jeśli mogę w czymś pomóc, oczywiście nie odmówię. Powiedzmy ze spłacę tak dług za zajęcie się mną.
- Cóż, obawiam się, że Soeki zdezerterował. Chciałbym abyś go odnalazł. Może to być jednak nieco ciężkim zadaniem.- staruszek sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małą, różową tabletkę, którą zamknął w dłoni Fi. - Wystarczy, że ją spożyjesz. Powinna ci pomóc... - uśmiechnął się.
-Czy to oficjalne polecenie?
Fi nie czekając na odpowiedź bez namysłu połkną tabletkę. Takie zachowanie było co najmniej nie rozważne, lecz w swojej opinii zbyt długo już przeleżał kurując się i liżąc rany po nieudanej walce. Czuł silną potrzebę działa i zrekompensowania sobie porażki i słabości jaką ostatnio okazał. Czyżby rzeczywiście miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, może bycie Bohaterem go przerastało. Borys zdawał się lepiej pasować na to miejsce. Otrząsną się jednak odpędzając te myśli. Teraz powinien skupić się na tym by nie zawieść po raz drugi.
-Zajmę się tym
- To nie polecenie lecz prośba. - wyjaśnił mężczyzna uśmiechając się w komentarzu na poczynania Fi. - Pamiętaj, że to ty jesteś swoim największym wrogiem. Proszę znajdź Soekiego, wtedy podam ci dłoń.
Chłopak poczuł, jak jego powieki znów stają się ciężkie.
 
Felix jest offline  
Stary 19-07-2013, 02:00   #46
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Ładne widoki, nie uważasz? - Henry przywitał się z Tanu, po czym bez kozery oparł łokcie na parapecie, podziwiając przepiękny, acz dziwnie sztuczny krajobraz naokoło Białego Domu z idealnie płasko przystrzyżoną trawą i równo rozstawionymi drzewami. - Kto by się spodziewał śniegu w maja? Na tej szerokości geograficznej jest to dość niezwykła anomalia. A biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia na Grenlandii, trudno nie dojść do konkluzji iż nie jest to naturalny fenomen.
Oczy naukowca podążały powoli za opadającymi płatkami, przeskakując z jednego na drugi. Zupełnie jakby oczekiwał że któryś z nich wyjawi mu prawdę która stoi za wszystkim co ich spotkało w ciągu ostatnich dwóch dni.
- To musi być dziwne uczucie dorastać na podniebnej wyspie - stwierdził znienacka Henry po dłuższej chwili zamyślenia. - Zamierzasz tam wrócić jeśli Zolf nas nie przyjmie? Twoi rodzice nie byliby zawiedzeni, że zostałaś wyrzucona z akademii?
- Śnieg w maju to zły omen. - mruknęła dziewczyna aby dopiero po chwili faktycznie zrozumieć, że Henry stoi obok i do niej mówi. - Ahh...nie, nie sądzę aby im to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie... - dziewczyna poprawiła włosy kupując sobie chwilę na ułożenie odpowiedzi. - Sprzedaż herbaty i ciasteczek nie jest aż tak ryzykowna jak ściganie terrorystów, prawda?
- Dobrze wiedzieć, że masz dokąd wrócić - odetchnął z ulgą Mason. - Wiesz może co się dzieje z Borysem? - zadał kolejne pytanie, wskazując wzrokiem na pokojówki kłócące się ze strażnikami. - Czyżby tak szybko zaaranżowali mu pierwszą sesję zdjęciową?
- Z jakiegoś powodu zmienili plany. Zolf przyszedł do nas.- wyjaśniła Tanu odwracając się w stronę drzwi. - Właściwie to mamy czekać aż do nas przyjdzie. Choć nie wiem czemu nagle nikt nie chciał, aby Borys wyszedł z pomieszczenia?
- Też nie mam pomysłów - wzruszył ramionami Henry, po czym wyprostował się i przeciągnął. - [i]Ale miło że się do nas pofatygował ten cały Zolf. Skoro tak to też pójdę po jakieś śniadanko i zaraz wracam. - [i]stwierdził naukowiec, odchodząc w stronę jadalni gdzie skąd również przyniósł sobie tacę z dość odrobinę za dużym jak na niego stosem kanapek, zapewne planując oddać część Borysowi gdy tylko zostanie wypuszczony.
- Być może ma to coś wspólnego z tym że został zarażony - Henry przedstawił Tanu pierwszą lepszą teorię. - W końcu już co najmniej dwukrotnie walczył z czarnymi rycerzami i niemal na pewno przynajmniej raz został przez nich raniony.
Tanu przytaknęła kiwnięciem głowy. - Możliwe.
Wtedy drzwi do pokoju Rosjanina w końcu otworzyły się. Wciąż obstające przy nim sprzątaczki natychmiastowo wskoczyły na próg krzycząc hasła pokroju "czy już można?" oraz "przecież zmarli nie mogą spoczywać w brudzie."
Na to hasła usta Tanu otworzyły się lekko.
Sprzątaczki wygoniono, wyrzucono wręcz. Jedna z nich nawet upadła na ziemię. Jak się okazało tym brutalnym czynem zhańbił się mężczyzna w białym garniturze o czarnych długich włosach i nieco ostrych oczach.


- Pan Henry? - spytał gdy tylko spostrzegł dwójkę stojącą pod oknem, nie biorąc zbytnio w rachubę zszokowanej Tanu. - Nazywam się Zolf. Słyszałem, że chciał pan o czymś ze mną podyskutować? - jego głos był spokojny i kojący a ruchy pełne gracji. Po jakiejś chwili z jego ust wyskoczył balon z gumy, który pękł i migiem wrócił do jego ust. - Z chęcią pana wysłucham.
Naukowiec czym prędzej odłożył niedojedzoną kanapkę i pewnym krokiem zbliżył się do sponiewieranej sprzątaczki, pomagając jej wstać. Następnie zaś zwrócił się do Zolfa, jak gdyby nic się nie stało.
- Bardzo miło mi pana poznać - chłopak przywitał się uprzejmie, podając jednocześnie dłoń odzianemu na biało mężczyźnie. - Jestem Henry Mason, a to jest Tanu - postanowił przedstawić oniemiałą dziewczynę. - Słyszeliśmy od prezydenta, że ma pan za zadanie współpracować jako konsultant techniczny z niejakim Borysem Jankovicem, od niedawna znanym także jako Rosyjski Wilk. Przyszło nam więc do głowy, że ktoś pełniący tak odpowiedzialną i czasochłonną funkcję może potrzebować kilku pomocników. A tak się składa, że zarówno ja, jak i moja przyjaciółka dobrze radzimy sobie w dziedzinach technicznych. Poznaliśmy również Borysa w akademii wojskowej i wiemy że potrafi być dość... uparty gdy coś postanowi. Więc jeśli nie miałby pan ochoty się z nim użerać, to moglibyśmy...
Henry nagle przerwał wpół zdania, a jego wzrok na moment podążył za odchodzącymi sprzątaczkami, by następnie przenieść się na drzwi do pokoju Rosjanina, a gdy ponownie się odezwał mina mu lekko zbladła.
- Chwila... a tak właściwie to co one miały na myśli mówiąc o zmarłych? - na niepewnej twarzy Henrego wykwitł po chwili niemrawy uśmiech. - Słyszałem że Rosjanie lubią sobie łyknąć wódki przed snem, ale chyba nie aż tyle żeby rano przypominać nieboszczyka?
- Nic co cię obchodzi. - wyjaśnił szybko Zolf ściskając dłoń Henriego. - Za bardzo nie jestem pewien czy potrzebuję jeszcze kogoś do pracy. Mam tak jakby wsparcie białego domu, więc pracowników zawsze znajdę. Wy coś osiągnęliście czy coś? Czy tak po prostu na pałę szukacie pracy? - zapytał uśmiechając się lekko.
Były kadet zaś nawet na moment nie stracił pewności siebie. Wiedział, że pierwsze wrażenie zawsze jest najważniejsze, więc natychmiast bez wahania odpowiedział Zolfowi:
- Mam wiele wynalazków które zamierzam niebawem opatentować - Mason uśmiechnał się wyzywająco i założył ręce pod boki. - Co prawda większość jest jeszcze w fazie konstrukcji lub testów, ale w każdej chwili mogę przedłożyć panu swoje plany jeśli chce mnie pan sprawdzić. Czy to w laboratorium, czy na polu bitwy, obiecuję że sprostam każdemu wyzwaniu jakie mi pan postawi! Khahahahaha!
Naukowiec zaśmiał się krótko, po czym spojrzał wyczekująco na Tanu i ponaglił ją szybkimi machnięciami dłoni, aby również się zaprezentowała.
Zolf przyglądał się z zainteresowaniem rękom Henriego podczas jego prezentacji. Potem zaś spojrzał na Tanu. Ta uśmiechnęła się. - Bez niego nie wejdziesz, huh? - spytał mrużąc oczy po czym wypuścił z ust balon gumy. - Powiedz mi panie Masonie...Na pana ramieniu spoczywa zwykły HC czy bazujący na systemie nerwowym CMU? - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam przedmiot podobnego typu...który wymaga testów. Byłbyś zainteresowany?
- Ma pan dobre oko, panie Zolf - Henry potwierdził przypuszczenia swojego rozmówcy. - Z chęcią przetestuję pana urządzenie. Jestem do pana dyspozycji
- Świetnie, wyruszymy jeszcze dzisiaj.
Drzwi od pokoju Borysa otworzyły się. Wyszedł z nich pan prezydent. - Nie stójcie tyle. Wylatujemy jak tylko ten przeklęty Rosjanin się pozbiera.
Henry odetchnął z wyraźną ulgą słysząc słowa Onijina.
- Tak jest, panie prezydencie - oznajmił, wykonując jednocześnie krótki salut, uśmiechając się szeroko. Następnie zaś wrócił do pokoju który dzielił z Albertem, aby sprzątnąć swoje rzeczy i pożegnać się ze swym jednonocnym współlokatorem.
 
Tropby jest offline  
Stary 19-07-2013, 14:58   #47
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Nikita


Zdezorientowanie Nikity, zniknęło bardzo szybko. Wszystko było mniej więcej jasne w tym momencie. Nama musiała wygrać, a Nikita miała więcej szczęścia jak rozumu. Jej wzrok przenosił się na Ojca, to na Matkę. Jakoś miło było zobaczyć ich “razem”. Dziwił ją również fakt że ta wiecznie zajęta kobieta, znalazła czas by tutaj być.
- Cześć mamo. - Rzuciła niemrawo, czując na sobie wzrok drwiny, i pewnego rodzaju pogardy. Opierając głowę na poduszce przemówiła do Ojca.
- Czy ona... zrobiła jeszcze komuś krzywdę? - zapytała, mając tą głupią nadzieję że nikomu więcej nie stała się krzywda. Niestety, ślady krwi jakie widziała w korytarzu tylko utwierdziły ją w przekonaniu że było więcej ofiar.
- Uszkodziła parę droidów pilnujących cel, oraz mocno skrzywdziła Meera. Chłopak na szczęście dał radę ją wykończyć. - wyjaśnił Ao z dość ponurą miną. - Na szczęście przeżyliście.
Nikicie ulżyło, choć nie było po niej tego widać. Przetarła twarz dłonią i uniosła się do pozycji siedzącej. - A wiadomo co odbiło Namię? - Z tym pytaniem, zaczęła się zbierać z łóżka, jakby nigdy nic. - Muszę zobaczyć, co z Meerem. - Jej ruchy były nieco ociężałe, jak zwykle zaraz po zabiegach musiała się “nastawiać” do nowego ciała.
- Twoja koleżanka została opętana przez jakąś dziwną zarazę. - ledwo Nikita zrobiła dwa kroki z dala od łóżka a już została boleśnie na nie rzucona przez swoją matkę. - Meer jest obecnie operowany. Innym razem sobie z nim pogadasz. Póki co siedź tutaj i daj nam spisać efekty usprawnień.
- Zaraza? Usprawnienia? - Zapytała. Naburmuszyła się po tym jak nią rzucono, lecz szybko zmazała z twarzy wyraz złości. Z tą kobietą się nie zadziera - Czyli to czarne coś, co rozrastało się z jej rany... - Poskrobała się po brodzie, zastanawiając się nad czymś. Jednak urwała tą myśl, nie chcąc nadwyrężać swego żołdackiego rozumu. Westchnęła głośno i znów opadła głową na łóżko.
- Przepraszam... gdybym tylko ją pokonała, Meer’owi nic by nie było. - Zacisnęła pięści na prześcieradle wpatrując się w sufit.
-Tak. - odparła krótko jej matka. Ojciec nawet nie chciał jej tym razem bronić, najwidoczniej i on odbierał to zdanie. - Dlatego usprawniliśmy nieco twój szkielet. No i ostrożnie z dłońmi, "kopią". Jak już masz być żołnierzem, to rób swoją robotę porządnie. Kto ma być bohaterem jeżeli nie moje dzieło? - spytała lekko oburzona. - I tutaj swoją drogą. Zdajesz sobie sprawę, że jedno miejsce jest już zajęte?
Nikita ponownie zdezorientowana, zamrugała dwu krotnie. Uniosła dłonie by się im przyjrzeć, nie wyglądały jakoś specjalnie. Ot jej standardowe dłonie. Przyłożyła jeden palec wskazujący do drugiego, wtedy to właśnie przeskoczyło między nimi małe wyładowanie. Jej oczy zaświeciły się jakby dostała prezent na gwiazdkę, kilka razy powtórzyła tą głupawą i zbyteczną czynność. Nie odrywając oczu od nowego wszczepu zapytała:
- Już jedno miejsce zajęte? Przez kogo? -
- Twojego przyjaciela Borysa. - odezwał się Ojciec dziewczyny siadając obok łóżka. - Póki co powinnaś raczej odpocząć. Później jednak będziesz musiała ćwiczyć z zdwojonym zaangażowaniem. Zwłaszcza nad swoją taktyką...
- Po prostu powiedz jej, że jest durna. - mruknęła matka kobiety. - widzieliśmy przecież nagrania z kamery bezpieczeństwa.
- Auroro...
Borys żyje?! Na jej twarzy od razu pojawił się radosny uśmiech... który niestety chwilę po tym został brutalnie starty przez Aurorę.
Dziewczyna nie mogła zaprzeczyć słowom swej matki, zwiesiła głowę niczym skarcone dziecko. - Byłam głupia, nadal jestem. Ale zmienię to. - Rzekła ponuro, nie unosząc głowy.
- Mózgu ci nowego nie wgram, więc postaraj się. - zasugerowała unosząc ręce w górę, jak gdyby liczyła na jakąś magiczną łaskę z niebios. - Kto wie, może cudem przy którymś wstrząsie mózgu nauczysz się z rozumu korzystać. - Po tych słowach spuściła ręce patrząc na dziewczynę. - Swoją drogą jak szkoła? Ojciec jest pomocny? Masz chłopaka?
- Szkoła... dobrze, znaczy... jeszcze się przyzwyczajam. Strasznie tu tłoczno i wogóle. *Papa* jest dla mnie miły. - Po tych słowach, odwróciła wzrok i przemówiła bardzo ściszonym głosem. - W przeciwieństwie do ciebie. -
Jednak to pytaniem o chłopaka Aurora zatkała Nikitę, szybko sobie ułożyła regułkę jak z tego wybrnąć. Uniosła głowę i palcem wskazała na sufit. - N-nie... mam czasu, mm-mieć chłopaka, muszę się...się... uczyć i ćwiczyć, dużo...dużo ćwiczyć. Tak nie miałabym czasu na chłopaka. - Przytaknęła sobie, z niemrawym uśmiechem, po czym zdała sobie sprawę jak jej wypowiedź zabrzmiała. Jej twarz od razu stała się czerwona.
Aurora uśmiechnęła się.
- W końcu mówisz z sensem. - najwidoczniej Aurorze nie zależało zbytnio na osobistym sukcesie Nikity.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Matka Nikity wyjęła z kieszeni telefon i wyszła na moment z pomieszczenia.
Powiodła wzrokiem za Matką, a gdy opuściła pokój zwróciła się do Ojca.
- Jakieś wieści od Henry’ego, Tanu? W jakim stanie jest Jacek? - Zapytała ze zmartwioną miną.
- Jackowi nic wielkiego się nie stało. Doszedł do siebie. Tanu i Henry są z Borysem, chyba też mają się nieźle. Aczkolwiek zostali wypisani z programu. - poinformował ją ojciec. - Właściwie to wasza klasa zostanie połączona z jakąś inną.
Przynajmniej jakieś dobre wieści. Jednak zastanawiało ją jak sobie radzą Henry wraz z Tanu, ale skoro są razem z Borysem to są w dobrych rękach. Co do połączenia klasy, jakoś nie przyjęła tego z entuzjazmem, zresztą to było to przewidzenia. Chciała coś jeszcze zapytać o coś Ojca.
- Tato... co byś zrobił na moim miejscu? Wiedząc że twoi koledzy, walczą gdzieś o życie. Pognałbyś im na pomoc, nie bacząc na rozkazy? - Spoglądała prosto w oczy Ojcu, wyczekując odpowiedzi.
- Tak. I zginąłbym w trakcie. Nie byłem zbyt rozważny za młodu. - przyznał się Ao spuszczając nieco głowę.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie. Aurora wróciła z dość zastraszającym uśmiechem na ustach. - Czas na test. Lecisz do Korei. Ty też, Oni.
- E?! - Zamrugała Nikita, nie ukrywając tym razem zdziwienia.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 20-07-2013, 09:24   #48
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Borys


Rosjanin usiadł w limuzynie, opierając dłonie na kolanach. Teraz gdy w końcu staruch postanowił mu pomóc (mimo że pod przymusem) postanowił, nie zachowywać się już jak rozkapryszony dzieciak. Umiał być posłuszny i opanowany kiedy trzeba.
- O tym miejscu. Nic. Kompletnie, nigdy nie miałem takich snów. -stwierdził marszcząc lekko brwi. - O rycerzach też niewiele, wiem że nazywają się dziećmi Styksu... i z tego co zrozumiałem pojawiają się tam gdzie “ludzie płaczą”. Ale skoro dla nich śmierć to wyzwolenie, a przynajmniej tak to rozumiem, to chyba zjawiają się w miejscach gdzie jest dużo rannych i poszkodowanych. Ogólnie dużo ludzi którzy umierają lub chcą umrzeć. -stwierdził drapiąc się w brodę. - Wiem, też że rany zadane ich bronią zmieniają powoli w jednego z nich. Sam zresztą zostałem ranny, ale nie mam zamiaru łatwo ulec jakiemuś choróbsku.
- Nie najgorzej jak na zwykłego obserwatora. - pochwalił starzec rozsiadając się w swoim fotelu. - No ale aby jakoś zacząć. Co sądzisz o pojęciach "świadomość" oraz "perspektywa"? Wyobraź sobie trójkę ludzi znających się tyle samo czasu i wiedzących o sobie dokładnie to samo. Jak myślisz, jakie będą relacje między nimi?
- Będą nudne. -stwierdził po głębszym zastanowieniu. - Skoro wiedzą o sobie dokładnie tyle samo, nikt nikogo niczym nie zaskoczy. Mają jedynie wspólne wspomnienia i doświadczenia. Ba można by powiedzieć, że w teorii mogliby być jedną osoba w trzech różnych miejscach. -zainterpretował na swój sposób bokser.
- Błąd. Każdy widzi świat na swój sposób. Gdy ja powiem "błękitny" szansa na to, że pomyślimy o tym samym odcieniu jest minimalna. Nawet ta trójka nie zachowywałaby się jak jedna osoba, bo postrzegała by dwie pozostałe inaczej, niż one ją i siebie nawzajem. - wytłumaczył starzec. - Ale gdyby jednak zjednać ich sposób myślenia, do jednego stałego punktu...wtem faktycznie staliby się puści. - przytaknął mężczyzna. - Już rozumiesz o co chodzi?
- Że każdy interpretuje wszystko na swój sposób. -strzelił na szybkiego Borys, po czym jednak speszony przeczesał swoje włosy, a jego szare komórki zawrzały. - Czekaj... chyba rozumiem! -krzyknął uderzając pięścią o otwartą dłoń. - Ci nie do końca przemienieni gadali tylko o tym kim są i ich bogu umarłych, ogólnie tracili zdolność logicznego myślenia i postrzegania... czyli po przemianie tak jak by ktoś myśli za nich. - zamyślił się Borys. - W sensie rycerze są jak Ci od błękitu tak? Ktoś sprowadził ich do poziomu gdzie dla każdego z nich błękit to jedno i to samo?- zasugerował bokser.
- I tu się pojawia cały burdel. - mruknął starzec - W pierwszej kolejności ludzie myśleli za siebie. Każdy miał swój mały dom, mały świat. Jednak ktoś miał...za duże pociągi do stworzenia raju na ziemi. Ludzie już są w stanie świadomości, w którym każdy z nich postrzega świat z jednej perspektywy, choć ta perspektywa sama w sobie jest szeroka. Jest to ujednolicenie bez pozbawienia wolności. Jak duża klatka dla małego zwierzęcia. - bez większej inspiracji, staruszek zaczął dłubać w swoim wielkim nosie. - zarażeni odczuwają jednak złudzenie, że z owej klatki zostali wypuszczeni, bo nie widzą tego, że ich mały świat znajduje się na terenie pełnym innych, cudzych. Przez to są podatni na manipulację. Ich dusza jest zbyt zbuntowana do współpracy a ich ciało zbyt słabe, aby samemu zwalczyć zarazę. Nadążasz?
- Eee tak średnio. -stwierdził szczerze Rosyjski Wilk. - Czyli, że tak jak by każdy z nas ma swój domek, mieszka tam sobie myśląc że jest wolnym, a potem nagle pach ktoś rozwala drzwi z buta i wypuszcza nas na dzielnicę? -zapytał lekko zkołowany Borys. - A tam nagle spotykamy innych ludzi, wywalamy drzwi z ich domów i lecimy do parku by pić i palić póki rodzice nie widzą? - przedstawił to na swój sposób bokser.
- Stop, stop, inaczej. - staruszek wyraźnie nie dowierzał temu co słyszał. - Wyobraź sobie, że każdy "domek" jest na wyspie, z której nie widzi żadnej innej. Jednak nagle ktoś stawia między nimi mosty, a gdy ludzie "powychodzą" z domów, zmienia ich wyspy tak, aby każda wyglądała jednakowo. Przez to różnią się one tylko tym, że każda wyspa znajduje się na innym punkcie geograficznym. No już w bardziej kretyński sposób ci tego nie wyjaśnię.
- No i teraz rozumiem! -ucieszył się Borys krzyżując ręce na piersi. - Czyli wystarczy rozwalić mosty i wprowadzić wszystkich do ich domków, a wszystko wróci do normy tak? Znaczy pewnie przyda się jeszcze obić ryj budowniczemu, by znowu tego nie próbował. -dodał drapiąc się po brodzie. - No ale słucham dalej!
Staruszek jednak nie odzywał się. Minęła krótka, choć dość dłużąca się w odczuciu chwila. Panna siedząca obok staruszka wysiadła z samochodu. Chwilę później, drzwi obok Borysa otworzyły się. Dwójka znajdowała się teraz na jakieś mglistej, pustej przestrzeni.
Nikt się nie odzywał ani nie próbował poinformować Borysa o tym, czego od niego oczekują. Choć nieco załamany głos w jego głowie postanowił ostatecznie podzielić się własnym komentarzem.
- Jak już się obudzisz to poderżnij sobie gardło, albo zapisz się do podstawówki, dobra?
Borys zignorował głosik i zwrócił się do dziadygi.
- Ej no weź, nie każdy musi wszystko od razu łapać. Zresztą pierwszy raz rozmawiam z kimś w swojej głowie, który mówi mi o zawiłościach umysłu. -westchnął i opierając ramiona na kolanach dodał. - Jestem bokserem, a nie myślicielem. Ale jak mi wytłumaczysz o co chodzi to przekaże to mądrzejszym od siebie. -dodał z lekkim uśmiechem.
- Przekażesz im to czego nie zrozumiałeś, aby narobić większego bigosu? - spytał starzec unosząc brew. - Powiem więc tak: Należy zniszczyć serwer, który połączył ludzi, razem z jego wszystkimi proxy. Dusze nie są same w sobie złe, ale zasługujemy na to, że są przeciw nam. Czarni rycerze biorą energię z hadesu. A teraz won. Rzuć to komuś "mądrzejszemu" a może do czegoś dojdzie. - sykną staruszek wyraźnie zirytowany Borysem.
- Kim była ta kobieta? -zapytał nagle Borys nie przejmując się zbytnio wyganianiem. - No i nie powiedziałeś mi tego po co tu przyszedłem... co zrobić bym znowu mógł używać swojego Psi... po za niszczeniem serwerowni. Jakaś inna, indywidualna i w miare bezpieczna opcja. No i jak walczyć z zarazą? -dodał zakładając ręce za głowę.
- Chciałem. Nie rozumiesz, więc won. I tak nie wiem wszystkiego. - Starcowi zdecydowanie puściły nerwy. - Jak zniszczysz pieczęć to bez problemu odzyskasz swoje PSI. Czy to bezpieczne? W żadnym wypadku. Ale idioci nie znają zagrożenia, więc co za różnica?
- Słuchaj no. -warknął Borys.- Rozumiem że masz niskie ego i musisz się dowartościowywać. I gdy ktoś czegoś nie rozumiesz od razu mu to wytykasz i chcesz być lepszy. -dodał po czym powoli zaczął wstawać. - Ale cechą ludzi inteligentnych jest tolerowanie i dzielenie się wiedzą z tymi którzy nie maja tyle szczęścia. Bez tej cechy jesteś tylko nadętą puszką wypełnioną wiedzą... z której i tak nie zrobisz pożytku bo nikt nie będzie w pewnym momencie chciał Cie słuchać. -Jankovic miał nadzieje, że wjedzie staruchowi na ambicja na tyle, by coś jeszcze z niego wyciągnąć.
Oczy starca zważyły się. Spojrzał on na Borysa pełen powagi. Powoli uniósł swoją prawą dłoń i...pstryknął palcami.

***

Rosjanin z krótkim wrzaskiem podniósł się z łóżka, aby po chwili zdać sobie sprawę, że nie ma właściwie po co wrzeszczeć. Koniec końców widział tylko jakiegoś starego dziada pstrykającego palcami, prawda? Mimo to był przepocony.
- Yo.
Gdy mężczyzna się rozejrzał, dostrzegł, że obok niego siedzi na krześle Roland gmerając w telefonie. Samo pomieszczenie pełne było dziwnego sprzętu a chłopak mógł przysiąść, że jeżeli nie skanowali go na kilkanaście sposobów przez noc, to mają dziwne hobby zawalania cudzych pokoi.
- Ubierz się. I weź tamtą maskę. Jedziesz do Korei na sesję zdjęciową. Zjesz w samolocie. - podyktował spokojnie prezydent, zerknął ukradkiem na Borysa po czym wstał i udał się do wyjścia z pomieszczenia. - Lepiej aby o tym nikt nie wiedział. - skomentował krótko.
Choć skonfundowany Borys mógł nie do końca wiedzieć, do czego ta odpowiedź się odnosiła, to w końcu zauważył, że jego pościel była mokra.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 21-07-2013, 02:55   #49
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Mulch przeszedł się wesoło z jednego końca dachu na drugi. Pod jego stopami rozciągał się Seoul. Stolica południowej Korei. Chłopak gwizdnął z podziwem na widok tej przestrzeni. W porównaniu z Nuuk, nie widział nawet drugiego końca miasta, a przecież był to najwyższy wieżowiec, jaki dał radę znaleźć!
- Tch. A zaczynał się robić zabawnie. - nagłe warknięcie naukowca wyprowadziło lekko czarnowłosego z równowagi. Patrząc w oczy Soekiemu, Mulch podniósł rękę i wskazał na niebo. Posłusznie Yami podążył wzrokiem za wskazówką.
Tuż nad nimi zaczęła rozrastać się wielka, czarna kula. Przypominała odcieniem czarny tusz. W dodatku maź z jej powierzchni momentami opadała, roztrzaskując si ę gdzieś na ledwo widocznej ziemi.
Profesor westchnął siadając na miejscu. - Otworzymy teraz Hades. Mamy pilnować aby nic się nie stało z tą kulą póki jej czas nie dojdzie końca. To będzie jakieś osiem godzin, może więcej, może mniej. Najszybciej pójdzie jak pozabijamy ludzi...W sumie nie ma się o co obawiać, nawet jeżeli do niej dotrą i tak nie będą mieli pojęcia jak ją unieszkodliwić.
Matka powolnym krokiem doszła do krańca dachu, rozglądając się po okolicy. - Idźcie. - mruknęła, profesor tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi, po czym zeskoczył z dachu. Mulch po prostu zniknął. Soeki został sam z kobietą.
- Jesteś wolny. - powiedziała. - Rób co chcesz, ale nie wchodź nam w drogę. - podyktowała bez większych emocji.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ILuXiAiTYXQ[/MEDIA]
W dole, masa ledwo widocznych punktów tłoczyła się pod nogami chłopaka niby gromada mrówek, niepewna gdzie mają podążać i co mają począć. To byli ludzie, przerażeni i zrezygnowani uciekali w głąb miasta.
Ale czy na pewno? W oddali, możliwe. Pod samą wieżą zaś...oni się zbierali. Zbliżali się, jak gdyby chcieli oddać się matce. Niewiele zainteresowani olbrzymią armią, oddziałami mężczyzn i kobiet, ludzi, cyborgów, androidów. Zainspirowanych pieniędzmi bądź wyższymi ideałami z całej siły pragnącymi ocalić Seoul przed zagładą jaka miała miejsce w Nuuk. Przeciwko tym właśnie ludziom będą stawać..."bogowie".
I faktycznie jak bóg mógł się Soe...nie, Hodohi...Z drugiej strony, czy Hodohi
nie był martwy? Rosnąć w siłę do akademii wyruszył jako Soeki. Jako Soeki został bogiem, jako Soeki czuł tą siłę. Kim był jako Hodohi? Warzywem o mniejszej wartości niż ludzie wijące się w dole? Było to interesujące pytanie męczące obserwującego chłopaka gargulca. Zastanawiało go, do jakich rewelacji i postanowień dojdzie ten niezbadany element wyjęty z sideł przeznaczenia i postawiony ponad kajdanami zasad. Pytaniem było jak szybko zda sobie sprawę z swojej postawy i ile pozostało w nim moralności.
Olbrzymia siła wojskowa podążała w głąb miasta, nie chcąc tracić nawet momentu.

20:21
Lądowisko dla helikopterów

- Ruszać się, ruszać! Macie obstawić każdą z dróg i każdy z szpitali! Niech żadne dziecko nie zostanie oddzielone od rodziców, niech żadna matka nie zgubi swojego syna, niech żadne mąż nie umrze w amoku! Do roboty!
- Nie tak prędko.
Mężczyzna zaprzestał swojego okrzykiwania do krzątającej się między namiotami bandy najemników jak i wojskowych zarazem.
Dzięki temu Borys mógł mu się przyjrzeć. Był on całkiem wysoki, świetnie zbudowany i pewnie starszy niż wyglądał. Miał na ustach cwany uśmiech a jego oczy były ostre w kształcie, choć odbijające się w nich światło wskazywało na jakiś ukryty smutek.
- On zajmie się ewakuacją cywili. - rzekł Roland schodząc na bok i ukazując młodemu dowódcy Rosjanina.
- Eh..."Rosyjski wilk", ta? A pan jest...prezydentem? Co tu się dzieje?
- Po nieudanej obronie Nuuk chcę wziąć sprawy w swoje ręce. - objaśnił wzruszając ramionami. - Pana gdzieś widziałem?
- Byłem popularnym kaskaderem. Ale wolę pomagać ludziom niż ich zabawiać. Jason Eater. Miło mi. Czego oczekuje biały dom?
- Że skupicie się na powstrzymaniu tego. - Roland uniósł dłoń wskazując palcem na czarną kulę formującą się w oddali, choć całkiem dobrze widoczną na przyciemnionym niebie Korei. -Resztą zajmie się mój bohater. Zrozumiano, Auroro?
Zza pleców Jasona pojawiła się dwójka dość niespodziewanych postaci. Wyglądająca dość młodo kobieta w białym ubraniu oraz...towarzysząca jej Nikita.

20:23
Namiot niemieckiego zespołu technologii wojskowej

- Wybaczcie, że od razu zgarniam was na bok, ale i tak nie dotyczą was rozkazy Rolanda. Jak ja mówię, to tak będzie. Te badania są zbyt istotne. - tłumaczył Zolf prowadząc zarówno Henriego jak i Tanu do olbrzymiego namiotu pełnego ludzi w białych kitlach oraz różnych mechanicznych urządzeń, zaczynając od pancerzy wspomaganych a kończąc na robotach bojowych, które ledwo się tutaj mieściły. Na samym końcu namiotu znajdował się podłużny, metalowy pojemnik.
- Oto i on. - odezwał się wesołym głosem doktór, otwierając zamek odciskiem swojego palca.
Z środka uniosła się mała podstawka, na której spoczywała błękitna kula.
- Projekty egzoszkieletów i cyborgów bojowych były w użyciu od dawna. Ci nowi terroryści dali mi jednak nową, ciekawszą ideę. Ludzi zawsze limitowały formy, ta jednak jest czymś więcej, miała nawet lepsze odczyty niż Borys. Pierwszy bio-cybernetyczny rdzeń. - zaczął tłumaczyć, powoli unosząc przedmiot. - jednakże nie był poddawany testom. Potrzebuję kogoś, w kim mógłbym go umieścić, a co może być bardziej efektywne przeciw naszemu obecnemu wrogowi jeżeli nie jego własna broń? Jesteś już przyzwyczajony do łączenia swojego organizmu z urządzeniami, powinieneś być zdolny je zastosować. Zwłaszcza jeżeli Kansatsu ci ufa. - uśmiechnął się do siebie. - Więc? Wciąż, zainteresowany?

Najważniejsze pionki w obliczu nadchodzącej zagłady Korei, miały dopiero wejść na pole walki.

Monochromatyczna historia
Gdziekolwiek:kiedykolweik.

Czerń. Biel. Tyle pojawiało się przed oczami młodego chłopca który miał wrażenie, że przeszedł przez bramę do jakiegoś niezbadanego, nieznanego obszaru ni to świata ni to snów. Tak samo jak nie mógł zdać sobie sprawę z tego, czym była nieznana pigułka przekazana mu przez starca z chin, tak samo nie mógł określić swojego otoczenia.
Czy znajdował się na czarnej przestrzeni, gdzie wszystkie obiekty miały białe kontury, czy też na odwrót? Czym był ten rzeczywisty świat snów?
Nie tylko Fi nie był tego świadom. Nikt nie wiedział.
Osoby znajdujące się na tym terenie szybko przyzwyczajały się do niego mimo świadomości jego absurdu, groteski i grozy, o której wiedzieli, jednak nie odczuwali.
Najzwyczajniej w świecie odczuł, że ta lokalizacja nie jest żadnym konkretnym miejscem, a częścią jakiegoś większego obszaru. Nieopisanego i pierwotnie złożonego z jakiegoś innego konspektu.
Jego ubranie jak i włosy zafalowały niby zaatakowane przez nieobecny wiatr. Powoli zaczynał kojarzyć obecną scenerię, choć dwukolorowy charakter nie pozwalał mu natychmiastowo określić na co spogląda. Tak. To był pierwszy dzień piątego miesiąca dwa tysiące dwieście dwudziestego drugiego roku. Czyżby właśnie zebrani rozeszli się po oficjalnym apelu na cześć rozpoczęcia nauki? Możliwe.
Nie.
Pewne. Tak samo jak i pewnym było, że po zrobieniu kroku Fi może znaleźć się gdziekolwiek, kiedykolwiek i nie mieć na to wpływu. Jak w takim miejscu śledzić przebieg przeznaczenia jednego osobnika jakim był Soeki Yami? Z drugiej strony, czy w ogóle powinien?
To miejsce na pewno było niebezpieczne. Mimo że się nie bał, był w stanie stwierdzić to bez najmniejszego problemu. Został wrobiony i jego sytuacja jest niepewna. Pytaniem było, czy zdoła wyjść bez pomocy starca, który nie zjawi się, póki Fi nie znajdzie Yamiego.
To nie była przyjemna sytuacja.
 
Fiath jest offline  
Stary 28-07-2013, 13:23   #50
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Demonstracja pragnień.
- Miło że pokazałeś coś nowego, Śrubka - Soeki zaśmiał się cicho, widząc znikające sylwetki. Zbliżył się do krawędzi budynku, oraz matki i wpatrywał się w nocny Seul. Miasto było piękne, jeszcze. Tyle ludzi uciekało od prawdy, od swoich planów i postanowień tylko po to, by uratować swoje cztery litery. Świat dyktował im warunki, zaś oni mogli tylko ślepo za nimi podążać. Potencjalne decyzje nie zmieniały celu, lecz tylko drogę, w jaką znajdowali się w danym miejscu.
Czy Soeki nie był dokładnie taki sam?
Prawdopodobnie jedyną decyzją, którą Yami mógł zmienić zawarte dla jego osoby plany była ta, odmawiająca przyjęcia pigułki od Viktora. Moment, w którym blondyn zdecydował się opuścić więzienie, jakim były szpitalne sale, był ostatnim prawdziwie wolnym. Właśnie wtedy mógł zdecydować, czy zechce stracić swoją ukochaną, czy stracić samego siebie.
- Co dokładnie pragniesz zrobić, wykorzystując Hades? - spytał w końcu matki.
- Spełnić pragnienia zebranych. - odpowiedziała Matka. - Oni wszyscy pragną końca, jednak tak samo jak i życia boją się śmierci. Hades nie jest ani jednym, ani drugim. - kobieta zmrużyła oczy rozglądając się dookoła. Wydawało się, że mają długą chwilę, nim ktokolwiek faktycznie stanie im na drodze.
- Baranek, który podąża za pozostałymi nie wie, dlaczego to robi - Yami odpowiedział sentecjonalnie. Jego oczy spoczęły na chwilę na Matce. Nie wiedział, po której stronie powinien stanąć, zaś brak widocznego sensu działań “boskiej” grupy, która pragnęła rozlewu krwi z iście fanatycznych powodów, nie przemawiał na ich korzyść.
- Pragnąc końca dnia, nie zawsze chcemy wyzionąć ducha - dodał po chwili blondyn. Tym razem jego wzrok powędrował na gromadzących się u podstawy budynku ochotników.
- Może wolisz zejść na dół i przekonać się osobiście? - spytała kobieta rozglądając się po otaczających ich budynkach. Na jednym z nich siedziała biała, skrzydlata postać. - Albo może po prostu pójść się zabawić. - zaproponowała, przy czym wyraz jej twarzy lekko się skrzywił.
- Zgodnie z tym, co twierdzisz i tak nikt nie zdoła zatrzymać Hadesu. - stwierdził ponuro. Jego oczy nieco przygasły, gdy uświadomił sobie, nawet jeśli pozorną, beznadziejność sytuacji. Można albo stanąć po stronie oprawców, albo przestać.
- Jak on tak w ogóle działa? - zapytał zaciekawiony.
Kobieta uśmiechnęła się. - Tak jak oni tego pragną. - wyjaśniła kładąc rękę na ramieniu Soekiego. Po chwili pchnęła go w przód, zrzucając z budynku.
Było to lekko zaskakujące, ale czas reakcji Soekiego mocno się wyostrzył od kiedy ten spędza czas z Mulchem i profesorem.
Z silnym uderzeniem w ziemię, które zamortyzowało lądowanie, Yami znalazł się na ulicy pod blokiem.
Ilość osób uciekających od niego czy też samej budowli była zaskakująco niewielka. Ludzie zbierali się pod budowlą, spoglądali w kulę lub skupiali się na podcinaniu własnych żył czy uderzaniu głową w twarde przedmioty.
To było masowe samobójstwo.
Krew umierających zmieniała swój kolor na czerń, po czym albo wznosiła się pod postaciami "umarłych", albo też parowała aby unieść się w stronę kuli jako ledwo widoczny opar.
- Jeszcze jakieś pytania? - spytała matka, lądując obok Yamiego.
Ręka blondyna mimowolnie zasłoniła usta, reakcja biologiczna na tego typu widoki była najwyraźniej czymś, czego nie był w stanie się pozbyć. Jego umysł zignorował nawet to, jak jego ciało zaprzeczyło temu, co wydawało się być prawami natury. Yami stał wpatrzony w otoczenie, nie będąc w stanie przyswoić tego, co się dzieje.
- Co do? - wręcz krzyknął zdziwiony blondyn. Źrenice zacieśniły się, próbując zrozumieć to, co pochłaniało teraz Seul.
- Czy Hades wyzwala ukryte pragnienia? - zapytał.
- Dokładnie. Ale jest w stanie spełnić tylko to najsilniejsze. Na całe szczęście wszyscy ludzie są powiązani, są jednym. Dzięki temu to konkretne, ukryte pragnienie wyszło na wierzch.
- Czy jeśli ktoś nie będzie wystarczająco silny, to w tym właśnie momencie nie zyska “boskości” w waszym mniemaniu? - blondyn podzielił się swym pomysłem. Jeśli dobrze rozumiał, to skończyłby tak samo, jak ludzie wokół budynku, gdyby chciał wyzwolić duszę jeszcze bardziej.
- Hmm? Cóż to za słabość, pragnąć spokoju? - spytała matka - Bogowie to ludzie nie powiązani zresztą. Samotni. Ty też jesteś samotny, nieprawdaż? Deus...hmm... - na swój sposób zabrzmiało to jak...śmiech. Anemiczna z zachowania Matka tym razem wydawała się na swój skryty sposób wesoła. - Nie bój się, pragnienia wielu nie przytłoczą twoich. W końcu nie jesteś z nimi powiązany. Jesteś wolny.
- Wolność o której mówisz, to nieświadomość wyborów. - Yami zaoponował Matce. Nie był to jednak krzyk oburzonego dziecka, raczej zwyczajna wypowiedź. Próba rozmowy.
- Będąc pionkiem na szachownicy przez do przodu, nie wiedząc, że można, niczym królowa - uśmiechnął się do niej blado - Poruszać się w tak wielu kierunkach. - skończył.
Kobieta uśmiechnęła się. Podniosłą rękę i wskazała na jednego z mężczyzn w tłumie. - Ty. Dlaczego?
Koreańczyk podniósł oczy spoglądając na parę przed sobą. - Jak to dlaczego? - wyszeptał wyjmując z kieszeni scyzoryk. - Nie przeszedłem przez suneung. Żona mnie oszukuje. Kredyty na głowie. Jestem zamknięty w wiecznej rutynie, dzień w dzień to samo i wszystko bez sensu. I tak umrzemy, na co czekać? To najlepsza okazja...Przecież mogę, mogę po prostu to zrobić! Czekać na lepsze dni!? Dajcie mi spokój! Przez ile gówna muszę się przebić aby mieć jeden, pojedynczy przyjemny dzień!? - Jego ręka powędrowała prosto w jego serce. Scyzoryk wbił się przez jego ciało bez problemu raniąc serce. Zawisł. Zachwiał się. Upadł.
Był martwy.
- Pytaj ilu chcesz, synu. - zaproponowała Matka. - Nie znajdziesz nikogo o odmiennym zdaniu.
- Czy on właśnie nie stwierdził, że nie widzi innej opcji? - uśmiech człowieka, który właśnie ma rację wypłyną na twarz Yamiego nawet pomimo obrzydliwych okoliczności.
- Widzi. Alternatywą jest żyć, a tego nie chce. - sprostowała Matka wyraźnie nie rozumiejąc podejścia Soekiego. - A może ty jesteś w stanie znaleźć lepsze rozwiązanie dla jego pragnienia? Co lepszego mógł zrobić, jeżeli pragnie spokoju pozbawionego wszelkiego negatywizmu? Słucham uważnie.
- Ruszyć swe cztery litery i działać. - odparł blondyn ślepo, bez większego namysłu. - Ucieczka, taka jak moja, nie jest rozwiązaniem - stwierdził po chwili rozmyślania. Przed jego oczyma pojawiła się twarz starca, pewnego generała sił powietrznych. Na usta wypłynął dziwny grymas...
- Czyli żyć? Błędne koło. - głos kobiety był spokojny. - Tak niewiele wiesz, dziecię. Dlaczego postrzegasz śmierć jako ucieczkę, słabość, a rozpacz jako klęskę? W którym momencie było stwierdzone, że to rzeczy negatywne? Powiedz, czy ty...boisz się nieznanego?
- Jak widzisz, nie znam wszystkich możliwości, nie jestem więc wolny, jak to usilnie powtarzasz. - odparł blondyn. Niezależnie od tego, po której ze stron barykady się opowie, wiedząc więcej o Hadesie - zyska.
Naprzeciw dwójki z nieba opadła groteskowa postać. Postać wyglądająca jak szkielet w garniturze o czaszce z rogami. W rękach trzymał kosę a jego oczodoły wypełniał cień. - Przepraszam, czy mogę?
- Nie. - odezwała się Matka i, jak gdyby nigdy nic, uniosła ku niebu, wzlatując z powrotem na szczyt wieży.
- A już myślałem, że tym razem się przede mną otworzy. - mruknął szkielet unosząc głowę, aby spojrzeć na Soekiego. - A ty kim możesz być? Czyżby konspekt cię nie dotyczył?
- Biorąc pod uwagę, że stojąc tutaj nie próbuję się zabić - odparł z przekąsem blondyn. - To prawdopodobnie mnie dotyczy, nawet jeśli o tym nie wiem - dodał po chwili zastanowienia się. Jego umysł nie był do końca pewien jak traktować ruchomego szkieleta, którego wizerunek aż zapraszał do tańca, jednak wizja umarłych, oraz boląca żuchwa sprawiały, że osobnik był całkowicie realny.
- Hmm...a jednak wyglądasz znajomo. - mężczyzna podrapał się po swojej czaszce - Czy ty przypadkiem nie jesteś subiektem starego Moebiusa? Czy też...Viktora. Jakkolwiek on się w tym wieku tytułuje. - Nieco ostrzegawczo kościotrup zatoczył kosą w swoich dłoniach, wywijając dwa młynki i zacieśniając swój chwyt na niej. - W takim razie pozwolisz, że pozbędę się ciebie, nim staniesz się równie irytujący co Mulch i ten zrzędliwy profesorek?
- Więc Viktor stoi również za Mulchem i Śrubką - Soeki uśmiechnął się szeroko. Nie wiedział czemu, ale strona, po której znajdował się w tym starciu zdawała się być już przydzielona.
- Owszem znam Viktora, jednak jestem od niego wolny. - Yami powiedział z nutką niepewności w głosie. - Nic nie wiąże mnie po tej właśnie stronie konfliktu - dodał.
- Oh? - szkielet opuścił lekko broń. - Więc zamierzasz zostawić Matkę? - spytał. - Intrygujące, ale widzisz...mi nie zależy specjalnie na tym, komu będziesz pomagał. Obawiam się raczej, że będziesz mi wchodził w drogę. Jestem jednak dżentelmenem. Jeżeli jesteś bezbronny...ewentualnie rozstrzygniemy to kiedy indziej.
- Skłamałbym, mówiąc że jestem całkowicie bezbronny - odparł rozbawiony blondyn. Przeskoczył z nogi na nogę, ustawiając się w stronę adwesarza bokiem.
- Równie dobrze mógłbym znaleźć się po twojej stronie - stwierdził.
- Jeżeli Viktor położył na tobie swoje łapska, to raczej za późno. Wybacz młodzieńcze. - kościej pokręcił przecząco głową, wyznając odrobinę żalu. - Ja chcę tylko przywrócić stary porządek. Ty byś w nim nigdy nie powstał.
- W twoim “porządku” nie mógłbym wyjść z pokoju. - westchnął Yami przypominając sobie, jak bezużyteczną, ograniczoną personą był Hodohi. Mógł tylko czytać, zanurzać się w wyśniony przez innych świat. Marzyć. Był uwięziony w swej własnej słabości.
- Byłbym synkiem, maskotką, bez grama możliwości - dodał ponuro. Nieco krzywy, prowokujący uśmiech wypłynął na jego usta. - Wygląda na to, że nie mogę pozwolić ci robić tego, co pragniesz - dodał.
- Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać. Cóż za smutna rzecz, gdy przeciwstawne pragnienia stają sobie na drodze, któreś musi umrzeć. Tak po prostu. - Szkielet pochylił się nieco w dół. - Nazywam się Albert Einstein. En Garde! - krzyknął rzucając się w przód z swoją kosą.
Yami czekał, gdy Albert będzie wystarczająco blisko, blondyn wykorzystuje swą wolność, jak i rokzwit jego umiejętności, by skrócić dystants. Problemem walczenia tak długą bronią, była bezbronność na znajdującego się tuż przy władającym przeciwnika. Taki ruch powinien zanegować atak ostrzem, i w najgorszym wypadku narazić Yamiego tylko na rany wywołane kontaktem z drzewcem.
Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, a Soeki znajdzie się blisko Einsteina, spróbuje zdzielić przeciwnika kolanem w brzuch, wykorzystując przy tym energię PSI.
Mężczyzna gotowy do ataku wyskoczył niesamowicie szybko. Jednakże nie dość szybko. Uderzenie Soekiego wręcz pchnęło jego tors w tył. Zdeterminowany kościej kopnął Soekiego, który uderzył o ostrze kosy plecami. Uderzenie lekko pochyliło go w przód, ale czuł, że nie było zbyt głębokie.
Soeki stał między kościejem a jego bronią.
Blondyn zatakował bliższą przeciwnika ręką, licząc na to, że wolność będzie wystarczającym aspektem nadającym siłę ofensywną temu manewrowi. Jeśli trafi, to z przyjemnością powtórzy drugą ręką, zmniejszając powstały od uderzenia dystans.
Albert przyglądał się dłoni Soekiego, jak gdyby licząc na to, że nic on nie zdziała.
I nic nie zdziałała. Ręka Yamiego zatrzymała się nad dłonią kościeja, jednak nie było na niej nawet śladu obrażeń od wolności.
Szkielet przechylił się w lewo, zrzucając swoją wagę. Soeki został za pomocą pleców nabity na kosę, zaszybował z nią chwilę w powietrzu po czym wypadł i uderzając mocno o ziemię wylądował kilka kroków od szkieletu.
- Wybacz chłopcze, ale o PSI w tej walce możesz zapomnieć. - skomentował przedziwny mężczyzna obniżając swoją kosę.
Wokół Soekiego zaczynała się zbierać czarna krew, której olbrzymie ilości spływały wciąż z kuli.
Maź zdawała się wirować i falować wokół chłopaka, jak gdyby oczekiwała jego komand.
Blondyn spojrzał raz jeszcze na znajdującą się wokół niego czarną krew. Zapragnął, by ta wystrzeliła w kierunku Alberta, atakując jego podbrzusze.
- Czy osobnik o nazwisku “Forte” mówi ci cokolwiek? - blondyn zapytał, zaś w razie kolejnego ataku, zamierzał znaleźć się między ostrzem, a jego dzierżycielem i wykonać kopnięcie w bok szkieleta.
- Słyszałem wiele nazwisk w swoim życiu. - Albert zwinnie zakręcił kosą, zgarniając pędzącą w jego stronę krew i odrzucając ją w bok. - Aczkolwiek to dopiero pierwszy raz.
Yami zapragnął, by ciecz wróciła do niego, i rozpoczęła delikatny taniec, krążąc wokół jego dłoni.
- Czym właściwie jest konspekt? - blondyn zapytał, wracając do poprzedniego wątku. Wyczekiwał ataku, nawet jeśli nie spodziewał się takich ruchów po Albercie.
- Nawet ja nie mogę pojąć czym jest. Jednak wiem, czym był. Był miejscem gdzie każda możliwość, każda szansa, każde prawdopodobieństwo zestawione było z każdą jego alternatywą i przeciwnością. Konspekt...Konspekt był nieskończonym równaniem które prowadziło do końca wszechrzeczy. To była nieskończoność. - Objaśnił przecierając oczy, jak gdyby płakał. - Teraz...teraz to armia zjednoczonych rzeczywistości. Teraz to równanie zaczynane ujemnie i kończące się dodatnio. Nie lubię zmian chłopcze. Zwłaszcza po tylu wiekach. - Ponownie zatoczył zdolne koło swoją kosą.
- Nie masz raczej powodów, by tak jak Matka przekazała mi boskość, pokazać mi konspekt? - zapytał bez grama nadziei w głosie. Spojrzał na pokrytą czarną substancją rękę. Ciekawe czy to coś mogło działać tak samo, jak jego PSI?
- Obecnie w konspekcie rezyduje Viktor. Jestem pewien, że już tam byłeś. - mruknął szkielet. - To co trzymasz w dłoni, jest jego ujemną częścią. - dodał po chwili. Jego głowa spokojnie uniosła się ku niebu. Na tle nieba przelatywał powoli samolot. - Myślę, że już przegrałeś, chłopcze.
- Dodatnią są więc żywi ludzie? - zapytał, nie zwracając tymczasowo uwagi na wątek jego przegranej. Od dawna nie zauważał zwycięstw, będąc zapętlonym w wizji idealnej wolności.
- Zgadza się. Cóż...skoro ci o tym mówię, mogę powiedzieć i więcej.- przytaknął swoim ciepłym głosem własnym myślom. - Kiedyś było życia, życia umierały. To było w porządku. Teraz jest tylko jedno życie. Takoż śmierć stała się alternatywą życia. Nie ma cyklu, jest albo jedno, albo drugie. Prawdziwa tragedia. - Kosą mężczyzna wskazał na Soekiego. - A potem są takie ewenementy jak ty, które nie są częścią życia, więc również nie mogą wziąć udziału w jego umieraniu. Bogowie czy demony, jeżeli coś jest moją powinnością, to pilnowanie porządku. Niezależnie od tego, na jakich zasadach miałby on polegać.
Yami w końcu uśmiechnął się. Prawdziwie, szczerze pokazał zęby w geście radości. Nawet jego oczy na chwilę zaświeciły się żywym ogniem. Miał możliwość, by chociaż na chwilę odciąć jeden z pętających go łańcuchów. Ten, z imieniem jakże wielkiej osobistości.
- Czy Viktor opuszcza konspekt, czy to Joahim potrafi do niego wchodzić? - zapytał.
- Dlaczego nie spytasz starego Moebiusa o jego wstęgę osobiście? - spytał kościej pochylając się lekko. - Jeżeli dożyjesz oczywiście. Nadchodzę! - krzyknął. Coś musiało wpłynąć na jego decyzję, bądź też znudził się rozmową.
Zaczął biec w stronę Soekiego unosząc kosę w górę za pomocą jednej ręki.
Blondyn wysłał ciecz w kierunku dzierżącej kosę dłoni przeciwnika. Przywołał swą boskość i wykorzystując rozkwit ludzkich umiejętności, pozwalając im chociaż trochę zmienić szansę w zestawieniu z tym, co niepokonane, zamierzał znaleźć się przy przeciwniku i rozpocząć miarowe okładanie go pięściami po twarzy. Nic szczególnie twórczego, ot, skuteczne, nauczane przez Mr. Love podstawy.
Biegnący na chłopaka szkielet łatwo przeciął lecącą do niego cieć. Zostawił jednak swoją kosę w ziemi, tak jak ta się wbiła, po czym grzecznie przyjął kilka dobrych ciosów Soekiego. Zajęło mu to krótką chwilę, ale w końcu złapał Yamiego za nadgarstki. Udało mu się to głównie dlatego, że Soeki odczuł...ból. Jakkolwiek to możliwe, nawet w tym stanie poczuł jak zaczęły palić go plecy.
Z każdym momentem coraz mocniej.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=bSbTrxKGyk0 [/media]
Spadochron został zrzucony na ziemię. Drobna postać w niebieskim stoju wyskoczyła aby zmierzyć kolanem Soekiego w twarz. Chłopak w końcu zdołał, odruchowo wręcz, wykopać od siebie Alberta i wyskoczyć.
Czarna maź zaczęła wspinać się po jego ciele, budując na nim pancerz.
Szkielet zaczął klaskać.
- Cóż za wejście, cóż za wejście panie Love.
- Wchodzę i wychodzę. Ale najpierw sprzątam śmieci.- Postać dobrze znanego Soekiemu mistrza odwróciła się, celując w chłopaka dwójką nietypowych pistoletów. - Zmieniłeś się. Nie boj nic. Ja też cię zmienię wraz z tym dniem.
- Śmieciem jest ten, który nie ma woli życia - odparł blondyn w tonie tak bliskim temu, w jakim Matka wypowiadała swe przekonania. - Zrzekając się żywota, degradujesz się do roli przedmiotu, a gdy ten zostaje wykorzystany, stajesz się śmieciem. - dodał, spoglądając na swego mentora. Miał dziwne wrażenie, że ten nie jest tutaj w pokojowych względem Soekiego zamiarach.
Zapragnął, by część cieczy oplątała jego dłoń, gotowa do wystrzału pod możliwie wysokim ciśnieniem przy następnych uderzeniach.. Niemal równolegle stwierdził, że oplatająca ciało Alberta ciecz mogłaby opuścić ciało szkieleta tuż przed każdym z nadchodzących uderzeń..
Jeśli będzie bezpośrednio pomiędzy Einsteinem, oraz byłym nauczycielem, psem Joahima, każdy strzał będzie miał sporą szansę trafić szkielet. Po raz kolejny musiał więc możliwie zmniejszyć dystans dzielący go od dzierżyciela kosy, oraz, w miarę możliwości znaleźć się w położeniu, w którym ciało przeciwnika było dodatkową tarczą. By to osiągnąć zamierzał wykonać kilka szybkich uderzeń w głowę przeciwnika, zaś gdy ten zechce kontratakować, wykonać szybki ruch na bazie półkola i znaleźć się za plecami przeciwnika.
Wyskok Soekiego pozwolił mu wykonywać plan bez przeszkód. Niepokojąco wręcz dobrze. Albert stał niewzruszony przyjmując cios za ciosem. Jego czaszka nawet nie pękała, nie niszczyła się. W pewnym momencie Soeki usłyszał wystrzał. Gdy był skupiony na szkielecie, oberwał dwukrotnie z pistoletów lecącego na niego Mr.Love. Rapper wyskoczył aby z obrotu wykopać Soekiego spory kawałek od dwójki, cwaniacko się uśmiechając.
- Oi, Sensei - Yami wylądował lekko, spokojnie, Najwyraźniej liczne rany, jak i krew spływająca z jego boku nie sprawiały mu kłopotów przy poruszaniu się. - Twarz skrzywię ci za chwilę, poczekaj niedoszły czarnuchu - zapewnił przeciwnika z szerokim uśmiechem na ustach.
Nie wiedział czemu, jednak im dłużej znajdował się przy konspekcie, tym bardziej jego drugie ja uderzało do wrót świadomości. Ograniczony przez życie blondyn dziwił się, jak mogło z niego wyrosnąć coś, co pomaga teoretycznym terrorystom. Ciekawe jak zareagował by na to jego ojciec?
- Nauczyciel motywuje, pokazuje nowe ścieżki, nie zaś karci - blondyn przypomniał sobie jeden z poprzednich wątków. W pobliżu zapewne ktoś właśnie umierał, a jego dusza, kwintesencja umarłego podróżowała do konspektu. Blondyn wyobraził sobie, jak ta zatrzymuje się w drodze i schodzi na ziemię, gotowa, niczym ochrona Śrubki, działać na jego korzyść.
Blondyn rozpoczął bieg wspomagany nie tylko swą boskością, ale i dodatkowym rozkwitem jego mięśni, zataczając koło wokół Mr. Love. Yami czekał na dźwięk wystrzału, zamierzając opuścić wtedy swe ciało do samej ziemi, by, wykorzystując Wolność zyskać niesamowite przyspieszenie. Tym razem celem było znalezienie się przy białym czarnuchu.
Dzięki wzmocnionemu refleksowi, Soeki zdołał uchylić się przed dwoma następnymi strzałami nauczyciela, który bardzo wyraźnie nie chciał się odzywać do Soekiego. Podczas biegu Yami spostrzegł, że Albert chwyta znów swoją wbitą w ziemię kosę. Z jego pleców wystrzeliły skrzydła.
Blondyn był w sytuacji, którą ciężko było opisać wykorzystując pozytywne epitety. Czas i miejsce nie były czymś, czemu można prawić komplementy. Wręcz przeciwnie, każdy, nawet najmniejszy element tego miejsca, przynajmniej z wyjątkiem ogromnej kuli ludzkich dusz, zdawał się być przeciwko Yamiemu.
Pierwszym, czego pozbycie się było wręcz konieczne nie był żaden ze znajdujących się tutaj osobników. Broń palna wymierzona w niego z tak krótkiej odległości nie była czymś szczególnie przyjemnym. Zwłaszcza, gdy była gotowa do strzału. Noga blondyna powędrowała w kierunku jednej z broni, czerpiąc zarówno z wolności, jak i boskości. Ten ruch miał nie tylko pozbawić przeciwnika zmodyfikowanego pistoletu, ale również posłużyć jako rozpędzenie się do kopnięcia obrotowego wymierzonego nie tyle w broń, co raczej w twarz przeciwnika.
Problemem był wyłącznie Mr.Love jako osoba. Walka przeciw własnemu nauczycielowi była trudna nie tylko dlatego, że jest on twoim nauczycielem ale dlatego, że zna cię dogłębnie. Rapper pozwolił wybić sobie broń, przewidując nadchodzące kopnięcie, przed którym uchylił głowę, następnie skoczył lekko w przód, przykładając swój PSI-Gun do czoła chłopaka.
- Dlaczego wybrałeś, wybrałeś diabła. Fan fatal, siewce smutku? - spytał z groźnym wyrazem twarzy.
- Właściwie to kieruje mnie dokładnie ten sam diabeł, który porzucił Hodohiego i zmusił mnie do wejścia do akademii - odpowiedział smutno blondyn. Jego wnętrze dygotało, bało się tego, co miało nadejść, jednak boskość sprawiała, że ciało nie odczuwało efektów strachu. Adrenalina była bez przerwy pompowana do krwioobiegu. Żyłka na czole zaczynała delikatnie pulsować.
- Joahim nie jest tak wielki, jak myśli, tylko tyle - dodał po chwili, spoglądając na Mr. Love zimnym wzrokiem. Nie wiedział, czy to wpływ Hadesu, czy zwyczajna wola przeżycia, ale zapragnął, by raper zginął.
Blondyn zamierzał wykorzystać ogromne ilości PSI by gwałtownie opaść do tyłu. W tym samym momencie jego nogi miały uderzyć w wewnętrzne strony obu kolan eks-mentora. To było coś na tyle głupiego, że powinno być nie do przewidzenia.
- Nie to je- - nagły wyskok Soekiego zaskoczył Mr.Love do stopnia, w którym rapper poleciał w przód upadając z głośnym trzaskiem na ziemię. Soeki poleciał plecami w stronę podłoża. Spostrzegł, że w jego stronę, z uniesioną kosą nadlatuje Albert. Mężczyzna jednak nagle zatrzymał się i zamiast do Soekiego zaczął lecieć do Mr.Love.
Błękitnego strzelca zaczął pochłaniać hades. O ile mistrz zapewne niemiałby z nim żadnego problemu, ciężko mu było podnieść się z ziemi będąc przytłaczanym i topionym przez czarną maź.
Albert chwycił go i wyciągnął z mazi, przyśpieszając by odlecieć z sceny walki.
- Sensei, pamiętasz jak mówiłeś, że to motywacja decyduje w walce? - Yami zaśmiał się tylko na pożegnanie.
Rozejrzał się po okolicy, po chwili westchnął znudzony. Stworzył z czarnej cieczy utwardzoną deskę, wskoczył na nią i zaczął unosić się w kierunku Matki. Uśmiechnął się, gdy znalazł się na szczycie.
- Kim dokładnie jest Albert? - zapytał wyraźnie ucieszony swym “zwycięstwem”.
- Gargulcem. - odpowiedziała jednym słowem matka. - Normalnie nie mogą wychodzić z konspektu, ale podczas rozłamu zmienił swoją domenę na rzeczywistą. To smutne dziecko. - kobieta spojrzała na jego oddalającą się sylwetkę - On chce aby wszystko było tak jak powinno, więc póki ludzie giną z jakiejś przyczyny, nie widzi nic złego. Ale on sam nie może umrzeć. W końcu stanie się jedynym powodem przez który jego zadanie nie może dobiec końca.
- Czemu więc wydaje się być przeciwko temu co się tutaj dzieje? - uzupełnienie tego, co Yami miał na myśli wydawało się zbędne. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę smutek, który wrócił na jego usta.
- Obowiązek i opinia nie muszą się pokrywać. Nie każdy jest wolny. Wiesz o tym.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172