Hallex oniemiał na chwilę, spoglądając na Veraticusa, jakby chciał wiedzieć, co on o tym myśli. Po chwili jednak odzyskał głos.
— Idźże stąd, kobieto, nie mam na to czasu — powiedział chłodno. Nie mógł pozwolić, by ta niewiasta o umyśle kurtyzany przeszkodziła w wykonaniu ich zadania. ― Dalej, już ― ponaglił, wyciągając palec w kierunku, z którego przyszła. ― Nie chcę was widzieć, idźcie stąd.
Ciężko było zoczyć co się dzieje na ulicy, ale słysząc głośne rozmowy Ashshab zorientował się, że Hallex zdążył już narobić rabanu. - Chociaż w tym jesteś dobry, Thoerczyku. - Mruknął do siebie Rusanamani i ruszył biegiem, by okrążyć kamienicę.
- Ejże, legionisto - pijany mężczyzna zbliżył się do Hallexa, kładąc dłoń na barku kobiety. Drugi stał z tyłu i wciąż się śmiał. Romius i Dontius przezornie wycofali się na drugą stronę wózka i przyglądali całemu zajściu. - Trochę szacunku dla damy!
— Po prostu sobie idźcie. — Hallex machnął ręką, po czym spojrzał na Veraticusa, szukając u niego jakiejś pomocy.
Veraticus zmrużył wściekle oczy, kiwnął głową Gnaeusowi i paroma szybkimi krokami zbliżył się do pijaka. Ustawił się tak, by kamrata mieć za plecami, a przed sobą pijaczka. Longinus był zły. Wszystko się partoliło na jego oczach z powodu sprzedajnej dziewki i rycerza w lśniącej zbroi. Na bogów starych i młodych!
- Jeśli chcesz tej dziewki, mój Panie, to weźże ją ze sobą, zanim my ją zabawimy i dogodzimy po żołniersku tak, że przez tydzień usiąść na krześle nie zdoła. Wszak szacunek damie się należy, prawda? Jeśli zaś szukasz zwady, to - odchylił połę płaszcza ukazując masywny gladius przy pasie, nie spuszczając ze wzroku przeciwnika.
- To w każdej chwili możesz ją znaleźć, kapujesz... szlachetny Panie - ostatnie dwa słowa wysyczał, spinając się do skoku. - To jak będzie? Decyduj. Veraticus - zastraszanie (+10) 44, sukces!
Podpity mężczyzna stężał momentalnie, a kobieta zaczerwieniła się i wyraźnie widać było, że gotuje się ze złości. Miała zamiar coś jeszcze powiedzieć, albo nawet rzucić się z pięściami na Fabiusa, ale jej towarzysze mieli chyba więcej oleju w głowie. Odciągnęli ją na kilka kroków.
- Wybaczcie - powiedział ten, który cały czas trzymał się z tyłu. Szepnął coś do kobiety, a ta skinęła głową, posyłając nienawistne spojrzenie Veraticusowi i Hallexowi. - Idziemy sobie! Już nas nie ma...
Po tych słowach ominęli wózek szerokim łukiem i już po cichu oddalili się.
- Myślałem, że im dowalicie - odezwał się butnie Dontius, który już zapomniał, że przed chwilą kulił się ze strachu przed Hallexem. Kładł na wózek ostatnie zwoje zielonego materiału. - Możemy już iść. Szkody naprawione.
Razem z Romiusem chwycili uchwyty pojazdu, stęknęli przy jego podnoszeniu i wolno ruszyli w drogę, kierując się ku domowi Mendosy. Podpita trójka znikała właśnie gdzieś w mroku. Wyglądało na to, że ulica jest pusta. Z domów dochodziły przytłumione odgłosy wieczornych zajęć, a nie naoliwiona ośka wózka skrzypiała przy każdym obrocie.
Rusanamani dotarł wreszcie do uliczki u wylotu której powinien zobaczyć wywalony wózek. Sęk w tym, że go nie zauważył, a oczy miał przecież bystre jak sokół. Musieli już się zebrać i pójść dalej. Ashshab dobiegł do większej ulicy i wyjrzał zza węgła. Na szczęście nie oddalili się zbytnio. Idąc odpowiednio szybkim krokiem powinien ich dogonić na wysokości uliczki, z której przybiegł. |