Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2013, 23:01   #182
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Na Gomrundzie rany goiły się jak na psie. Cięcie biegnące po głowie wzdłuż ucha ładnie pocerowane przez Sylwię wyglądała nad wyraz dobrze. Siniaki nabierały coraz bardziej zdrowych kolorków. Zranienia pokryły się pięknie strupami tylko ta broda nijak nie planowała odrosnąć. Urżnięta i haniebnie krótka wyglądała jak u jakiegoś gówniarza. Płonący Łeb miał na pieńku z tymi goblinami. Tak tego nie mógł zostawić… i nawet lizany w dupę przez wilki Iustus Schwerter wraz ze swoimi pięcioma dziesiątkami tarczowników nie mógł powstrzymać Norsmena. Jednak nim to nastąpić mogło musiały jeszcze wydarzyć się pewne rzeczy mniej lub bardziej oczekujące jego działań.

Dzięki zabiegom Sylwii i Dietricha Hulfi odzyskał wolność. Reszta krasnoludów podjęła odpowiednie kroki zmierzające do opuszczenia tego miasta… i oczyszczenia kopalni. Ku radości rzecz jasna Płomiennego. Ku jeszcze większej radości jego długonodzy przyjaciele rozumieli konieczność ponownego spotkania z zielonymi skurczybykami i postanowili się przyłączyć.

Przez ten czas Gomrund zdążył też sklecić list do Gildii Krasnoludzkich Inżynierów, dla których bądź co bądź wykonywał zadanie. Mało literacko, raczej w żołnierskim skrócie i rzecz jasna w mowie jego przodków zredagował raport. Wspomniał o zmianach w klanie z Khazid Slumbol – o śmierci Gorima Wielkiego Młota, o Gudrun zajmującej jego miejsce na czele klanu, o przekazaniu złota, o zapewnieniu opuszczenia Grissenwaldu. Dodał rzecz jasna, że stosowne papiery jak bogowie pozwolą przedstawi osobiście albo w stolicy albo w jakiejś terenowej placówce. Następnie zalakował pismo i dobrze je zabezpieczył w impregnowanej tubie i przekazał przedstawicielowi tutejszej cesarskich kurierów. Zapłacił złotem i już nic innego mu nie zostawało jak liczyć, że te informacje znajdą adresata.


Rzecz jasna pojawienie się Schwertera w mieście zmieniło wiele. Wylał kubeł zimnej wody na rozpalone chęciom konfrontacji z krasnoludami ludzkie łby . Tych których nie udało się ostudzić rozpędził pałkami i ponabijał guzy… a ich przywódcę wtrącił do loszku. Jednak nie wszystko zostało wyjaśnione i zakończone. Wprawdzie w oczach Julity sprawa jej nocnych tarapatów była zamknięta to dla Gomrunda już tak to nie wyglądało. I nie tylko dla niego. Julita była w ich załodze. Oberwała za to, że była w ich załodze i jak ta załoga się nie upomni o sprawiedliwość to będzie to kupa łajna, a nie załoga. Niestety głupia dziewka nie chciała współpracować i nie wskazała winnych.

Szczęściem w nieszczęściu Szczur wiedział gdzie ich pilot chodziła pić, a jak tam polazł wiedziony swoją młodzieńczą ciekawością to słyszał jak co poniektórzy przechwalali się tym co zrobili tej zadającej się ze śmierdzącymi krasnoludami suce. Ci krzewiciele wszelakich cnót ludzkiej rasy, obrońcy praworządności i bicz na odstępców od jedynej słusznej drogi dalece nie odbiegali od wyobrażenia Gomrunda. Zapijaczeni krzykacze co to są a samym dnie drabinki społeczności grissenwaldzkiej. Śmierdzący szczynami, rzygami, nieprzetrawioną wódą, cebulą i rybami bracia Otto i Karl zwanych pieszczotliwie Ropuchem i Flegmą. Ich kuzyn Heinrich, chudy jak patyk ze świńskimi oczkami szukającymi kogoś na kim można by się było wyżyć. No i typ zwany Bosmanem. Najstarszy z nich i chyba rzeczywiście im szefujący… wszyscy zarabiali i żyli z i na dzierżawionej łajbie. Ni to rybacy, nie to przewoźnicy a pewnie i szmuglerzy albo i jak nadarzy się okazja to co gorszego. Męty i obiboki co to większą część życia spędzali na sączeniu byle jakiego procentu i przechwałkach.

Tego wieczoru znowu chlali. Znowu wrócili na łajbę ledwo co słaniając się na nogach. Gomrund miał ją na oku. A Dietrich ich. Poczekali aż zasną. Tym razem zacumowali swoją łódkę na uboczu, a może po prostu parę łajb już odpłynęło. Krasnolud nie wnikał, dobrze się składało. Bardzo dobrze. Na ten nocny spacer wybrał się ubrany tylko w skórzany pancerz. Zaopatrzył się w kastety, solidną pałkę i nóż. Taki co to przez niektórych mógłby być nazywany krótkim mieczem. Idealny do wszystkiego… coś uciąć, wybebeszyć albo i nadziać, a jednocześnie poręczny.

Dwóch na czterech. Gomrund i Dietrich nie pierwszy już raz załatwiali jakąś sprawę razem. Wiedzieli co trzeba zrobić i jak. To że tamci byli ochlanymi w trzy dupy, pewnymi siebie obwiesiami, a do tego nie spodziewającymi się kłopotów tylko im pomogło. Weszli jak do siebie. Pierwszego znaleźli śpiącego na pokładzie owiniętego jakimiś płótnem żeglarskim. Obezwładniony i prewencyjnie zdzielony pałką w łeb nawet nie wiedział, co się z nim stało. Trójka w kajucie już wykazała większą świadomość. Jednak nieprzygotowani, rozespani i ledwo trzymający się na nogach jedynie narazili się na więcej razów nim padli odwzajemniając się tylko paroma mniej lub bardziej celnymi piąchami. A potem zaczęła się młócka. Płonący Łeb lał gdzie popadnie. Ciężkie buty lądowały na głowie brzuchu plecach czy kroczu. Nie miał litości i skrupułów.

Mogli ich związać, ocucić, powiedzieć za co taki wpierdol im się należy i dać szansę na żal za swoje czyny i wyrażenie skruchy. Jednak nie dali im takiej szansy. Obili tych łachmytów tak, że nie jeden z nich jeszcze przez tydzień będzie pluł albo srał krwią. Należało im się. Następnie zapakowali ich do sieci i niczym śledzie obwiesili na foku.



Płatki śniegu spadały na niego jeden za drugim. Ciężki, białe i zalegały wszędzie. Przykrywały syf tego miasta. Pokrywały go puchem i napawały go radością… dawno nie cieszyło go nic tak jak ten śnieg. Przywracały wspomnienie tak odległego domu… dobre wspomnienia. Być może Gomrund Ghartsson był jedyną osobą, którą ta pogoda ucieszyła. Ale to nie było ważne. Bo padał i z niego zmywał ten syf…

Dzień zaczął bardzo wcześnie. Jeszcze przed świtem. Przemierzał puste ulice a buty zapadały mu się w białym puchu. Zmierzał pewnym krokiem do przystani… nad rzekę. Woda była skuta cienką warstwą lodu. Otaczała go cisza i spokój. Ani żywej duszy… jakby wszyscy schowali się przed zimnem i chłodem. Rozebrał się do pasa i z zawczasu przygotowaną tabliczką wymówił słowa modlitwy skierowane do Grimnira. A następnie wyrzucił ją daleko w nurt Reiku




Lo, gjør der jeg ser min far. Lo, gjør der jeg ser min mor, mine søstre og mine brødre. Lo, gjør der jeg ser ledningen av mitt folk tilbake til å begynne. Lo, de kaller til meg. De byr meg tar mitt sted på Asgard i hallene av Valhalla, Hvor den modige kan leve for evig.

Poczym zanurzył się w lodowatą rzekę zmywając z siebie łajno i smród jakie do niego przylgnęło w ciągu ostatnich dni. Pozbył się ciągnącej się za nim porażki i zaczerpnął sił do nowej walki. Do starcia z zieloną zarazą z błogosławieństwem Grimnira.


Tym razem na wyprawę planował się wybrać z całym dobrodziejstwem zgromadzonego wcześniej dobytku. Łącznie z prezentem od inżynierów budujących semafor. Bombą! Na wszelki wypadek wolał nie zostawiać w Grissenwaldzie niczego czego było mu szkoda. O ile dobytek był łatwy do spakowania to Szczur i pokiereszowana Jultia już nie tak bardzo. Omówił z Konradem sprawę barki i chyba najlepiej było zapłacić nadzorcy przystani za opiekę nad nią… a raczej ochronę mienia pod jego nieobecność. Bo w sumie miejscowi nie powinni na złość robić miejscowym. A te parę monet było warte wydania dla świętego spokoju.

Kłopot był ze Szczurem i dziewką. Jakby nie patrząc zabieranie chłopaka na bitkę miało wiele plusów ale mimo wszystko to było dość ryzykowne. Na tyle ryzykowne, że wolał nie zabierać go w miejsce gdzie mógł bardzo łatwo postradać życie. Nie mówiąc już o krnąbrnej dziewczynie. Postanowił z nimi pogadać.

- Dobra dziatki moje. Zaczął niczym dobry wujaszek. – Macie się nie pokazywać na mieście i nie prosić o guza. Wynajmę wam pokój na poddaszu karczmy. Szczur opiekuje się Julitą, żeby nie wpadła w tarapaty… czyli nie wychylała nosa poza gospodę. A ty. Wskazał paluchem na dziewoję. – Opiekujesz się baryłką winiaka. Jak wrócę Julita ma być cała, a alkohol zniknąć. Tak żebyś na barce mogła wytrzeźwieć i nie wkurzać Konrada żłopaniem w nieprzyzwoitych ilościach. Potraktujcie poważnie moje słowa żebym nie musiał się rozeźlić na was. W mojej ocenie to uczciwa oferta. A jak pójdzie zgodnie z moimi zaleceniami to dostaniecie ekstra bonus.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 15-07-2013 o 23:45.
baltazar jest offline