Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2013, 23:32   #183
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Zacisnęła zęby i szła.
Mimo bólu.
Mimo łez mącących spojrzenie.
Mimo krwi spływającej po nogach.

Szła.

Szła i przeklinała wszystko wokół.
Bogów.
Ludzi.
I własną głupotę.

Naiwnie wierzyła, że bogowie jej dopomogą, skoro ryzykując życiem postanowiła zerwać z herezją. Dobrowolnie odrzuciła moc, która towarzyszyła jej od tak dawna... dając jej siłę, gdy zawiódł człowiek. Odrzuciła zazdrosnego boga, któremu po wielekroć ślubowała wierność i posłuszeństwo.
W imię czego?
Roześmiała się gorzko, ochryple.

”Są okoliczności...” - zacisnęła powieki, by choć trochę powstrzymać łzy, ale potknęła się od razu, więc dała sobie z tym spokój, pozwalając słonym strumykom moczyć i dodatkowo ziębić jej twarz.
Wstyd i poniżenie mieszały się z wściekłością i chęcią zemsty... cichy głosik próbujący usprawiedliwić zachowanie najemnika został zagłuszony przez cichą furię, która pozwalała jej iść.
Gdyby pogodziła się z losem i przebaczyła... z pewnością nie podniosłaby się po kolejnym upadku.

Bagaży nawet nie próbowała zabierać, tylko sakiewka mocno przypięta do paska z każdym krokiem ciążyła jej coraz bardziej. Ale pieniądze były jej potrzebne...

***

Łzy skończyły się, sama nie wiedziała kiedy. Była potwornie głodna, nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Od kilku godzin jej syn nie poruszył się ani razu.
Kiedy w końcu zobaczyła zabudowania, zebrała resztkę sił, jaka jej jeszcze została i desperacko ruszyła na poszukiwanie pomocy. Kiedy ktoś postanowił się zainteresować przybłędą, nogi się pod nią ugięły.
Osłoniła oczy, gdy poraził ją blask ognia.
- Pomocy... moje dziecko... - z wyschniętego garła wydobył się ledwie słyszalny szept, ale zaokrąglony brzuch i krew, którą nasączona była spódnica, mówiły same za siebie - Proszę... pomóżcie mi...

Twarze... podświetlone pochodnią wyglądały jak trupie czaszki, szczerzące do niej zęby. Coś mówiły, szydziły, śmiały się... wirujący przed jej oczami krąg nagich kości wyrwał z jej ust krzyk przerażenia.
To były jej kości.
Jej i jej dziecka.

Zemdlała.

***

Ocknęła się na jakimś zaskakująco pachnącym sienniku, zaciskając zakrwawione palce na sakiewce z pieniędzmi. Zniknęły gdzieś spódnica, koszula i gorset. Ktoś obmył jej nogi, brzuch i drugą rękę. Kiedy z wysiłkiem podniosła głowę, w świetle kaganka zobaczyła siedzącą przy jej łóżku kobietę. Niemłoda już wieśniaczka o niedomytej twarzy, ale za to czystych paznokciach, wpatrywała się w pękaty mieszek chytrze mrużąc oczy. Kiedy zobaczyła, że Mara się ocknęła, odezwała się zgrzytliwym głosem.
- Umrze. A wtedy umrzesz i Ty. Chyba, że pomogę... o, tak... pomogę... - niespodziewanie delikatnym ruchem podała jej kubek z wodą i jakimiś ziołami. Uśmierzającymi ból, sądząc po zapachu.

Znała ten typ. Znachorka, zielarka, akuszerka... typowa wioskowa baba, potrzebna kobietom w każdym miejscu. Pomoże przy porodzie, naparzy ziółek, jak trzeba, wyleczy z co bardziej wstydliwych chorób... oczywiście za stosowną opłatą. Albo za przysługę.

W palcach Mary zamigotał złoty krążek.
- Potrzebuję trochę ziół... - wyrecytowanie dość długiej listy zajęło jej trochę czasu, ale baba nie wydawała się zniechęcona. Wręcz przeciwnie, podawała kubek z naparem i podtrzymywała brzemienną, gdy ta zanosiła się suchym kaszlem. W końcu wyszła.

***

Noc była ciemna.
W absolutnej czerni Mara nie widziała nawet swojej dłoni, którą zbliżyła do oczu. Jedyne, co było doskonale widać, to dwa świecące punkciki kocich oczu.
Diet usadowił się pomiędzy jej nogami jakby pilnował, by nic złego się nie wydarzyło, dopóki jego pani nie będzie gotowa, by sobie z tym poradzić.
Zatonęła w tym spojrzeniu i tej jadowitej zieleni, bezwolnie pozwalając wspomnieniom zawładnąć jej umysłem. Na jawie śniła sen o potędze...

Znachorka wróciła, gdy na niebo wypełzł sierp Morrslieba, zielonkawą poświatą plugawiąc noc. Przygotowanie naparu zajęło jej czas aż do zachodu księżyca... kiedy to w najciemniejszej i najzimniejszej godzinie przedświtu ktoś załomotał do drzwi chaty.
- Gerta! Gerta... zaczęło się! Proszę, Babciu... chodź ze mną! - męski krzyk rozdarł miękką ciszę, zmuszając serce Mary do szybszego bicia.

Rodząca...
Życie... za życie...

Kobieta boleśnie wpiła palce w ramię podającej jej eliksir staruchy. Oczy miała szeroko otwarte, w błękitnych źrenicach widać było kalejdoskop uczuć... desperacja, strach, błaganie, nadzieja...
ale tylko przez chwilę. W ułamku bicia serca spojrzenie stwardniało a szept, który dobył się z jej ust, był władczy i nie znoszący sprzeciwu. Pozlepiane od potu złote loki nadawały jej twarzy szalony wyraz... ale w palcach pobłyskiwała kolejna moneta.
- Jest owinięte pępowiną... rozumiesz? - lodowe oczy hipnotyzowały, więziły i obiecywały więcej - Udusi się, nim wyjdzie na świat...

Chytrze zmrużone oczy wioskowej akuszerki śledziły każde poruszenie monety... w końcu palce pochwyciły zapłatę a śliniące się usta wymamrotały - Udusiło się, takie rzeczy się zdarzają... bogowie tak chcieli... - i baba wyszła, nieświadoma efektu, jaki wywołało u Mary użyte przez nią słowo.

Bogowie...

***

W różowiącym się swietle poranka złotowłosa kobieta śmiała się i płakała na przemian.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline