Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2013, 00:59   #47
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere - bagna, dzień 2 późne popołudnie

Walka była dość krótka i obeszło się praktycznie bez zranień, wszystkie orki leżały martwe w bagnie, a gdyby ktoś miał cień wątpliwości to musiał mu minąć po tym jak krasnolud odrąbał łby stworom.


W tym upewnianiu się co do śmierci przeciwnika zarówno w przypadku Helvgrima jak i Siegfreda było coś charakterystycznego, jak gdyby mieli kiedyś kontakt z ożywieńcami, lub też nasłuchali się o nich historii. Korpusy bez głów raczej nie powinny się podnieść, zwłaszcza po tym jak ich klatki piersiowe zostały otwarte przez Vilis.

Kobieta przez chwilę myślała, że to Alex się tym zajmie, wyręczając od brudnej roboty damy, zwłaszcza, że pochylał się nad truchłem orka. Szybko jednak okazało się, że nie po to aby wyciągać zeń serce, lecz by wyciągnąć bardziej przyziemne sprawy od potwora. Po rozłożeniu zawartości materiału imitującego sakiewkę, jego oczom ukazały się następujące zdobycze:


Wieśniacy wiedzeni ciekawością i licząc być może na skarby zabrali się za przeczesywanie pozostałych trupów, znajdując zasadniczo podobne pakunki. Jedynie goblin miał przy sobie dodatkowo jakieś grzybki i dziwny napój o brązowym odcieniu w zakorkowanej buteleczce. Okoń początkowo chciał to odłożyć, po chwili namysłu rzekł do Lisa – Może Saski się przyda?


Po czym schował zawartość do podręcznej torby, pozostawiając przy goblinie całą resztę, włącznie z tuzinem naszyjników, branzolet i innych ozdób z kości niewiadomego pochodzenia.

Tymczasem Vilis odwalała kawał brudnej lecz koniecznej roboty, no chyba że „łowcy” chcieli powalczyć z ośmiornicą tylko przez chwilę, a później obserwować jak odpływa w głębiny jeziorka. Co prawda nie wiadomo było jak długo rytuał miał działać, jednak robota nauczyła ją ostrożności i korzystania z wszelkich udogodnień jakie miała pod ręką. Szybko okazało się, że niespecjalnie była przygotowana na targanie serc napotkanych na bagnach, jednak wystarczyło jedno krwiożercze spojrzenie rzucone wieśniakom, aby Lis bez chwili wahania oddał torbę przeznaczoną na truchła ośmiorniczek.
Wszystkie serca znalazły się wkrótce w worze. Jedno z nich podziurawione przez wieśniaków jak sito, mogło nie nadawać się do użytku. Szybko jednak stwierdziła, że nie jej o tym decydować i być może okaże się lepsze niż wiadro żabich serduszek.

Ruszyliście w kierunku jaskiń, a właściwie tego co z nich pozostało. Zwaliska kamieni zatarasowały dotychczasowy odpływ z jeziora. Natura nie lubi jednak ograniczeń i dość szybko znalazła sobie z tuzin mniejszych ujść dla nadmiaru wody tworząc gąszcz strumyków wokół kamiennego rumowiska. Pomimo wszelkiej ostrożności, którą podjęliście zbliżając się do jeziora wasze starania okazały się bezowocne. Ośmiornica pozwoliła podejść swym ofiarom na tyle blisko aby przeprowadzić skuteczny atak. Niczym kameleon czatujący aż owad znajdzie się w takiej odległości, aby atak dosięgnął nawet uciekającą ofiarę.

Krasnolud próbował zlokalizować najlepszy głaz na przytwierdzenie łańcuchów, cała reszta wypatrywała zagrożenia, pozwoliliście sobie na chwilę ulgi widząc, że zasięg trzydziestu metrów stanowi bezpieczny obszar nie prowokujący ataku. To jednak okazało się nieprawdą. Ośmiornica zastygła niczym lampart tuż przed rzuceniem się na ofiarę, jedna z macek w wolnym tępię drążyła bagienne podłoże będąc niewidoczna dla wszelkich obserwatorów, kiedy nastąpił atak, byliście bodaj tak samo zaskoczeni jak ośmiornica kiedy spudłowała...


Siegfryd skupił się na zadaniu, w dupie miał rzucane przez obie kobiety spojrzenia, pełne irytacji i oczekiwań. Wiedział co tu robi i pomimo że mógłby w tym czasie odnaleźć tysiąc innych przyjemniejszych zajęć, zdawał sobie sprawę, że to sam Sigmar przyprowadził go tutaj, aby wypróbować jego męstwo i oddanie. Zaiście trudniej było o lepszy sprawdzian jego oddania niż przekazanie mu pod ochronę narwanej łowczyni i rzucenie go sam środek uciążliwych bagien. Gdzieś tam w zakamarkach umysłu, zdawał sobie jednak sprawę, iż gdyby to Vilis miała wymyślać sposób na sprawdzenie jego oddania, ten z pewnością okazałby się znacznie trudniejszy. Na jego szczęście nie zastanawiał się nad takimi sprawami, nie gdybał, nie dywagował, co więcej, jego umysł był zadziwiająco czysty od ostatniej nocy tak że nie zadręczał się też wspomnieniami z przeszłości. Zapewne to go uratowało. Macka wystrzeliła spod ziemi, niewidoczna, niesłyszalna, dopóki jej końcówka nie poszybowała w stronę niedoszłej ofiary. Tej starczyło refleksu na prędki odskok. Instynkt wojownika , wieloletnie ćwiczenia, w końcu cała jaźń skupiona na zadaniu sprawiły, że nie pozostał ośmiornicy dłużny. Przygotowana do ataku broń uderzyła w mackę w czasie gdy jej właściciel odskakiwał. Nie było co liczyć na skuteczny cios, przynajmniej jednak ośmiornica posmakowała jego korbacza a rozbryzg posoki i tkanki wywołany celnym uderzeniem od razu poprawił humor Siegfredowi. Z całej siódemki zdążył zareagować jeszcze tylko Aleks, którego instynkt łowcy nie zawiódł. Być może wyczuwał atak na chwilę nim nastąpił, być może jako pierwszy dostrzegł nietypowy ruch Siegfreda, grunt, że posłał strzałę w miejsce z którego wystrzeliła macka o ułamek sekundy jednak za późno, choć i tak szybciej niż ktokolwiek z pozostałych. Strzała wbiła się w błoto, aż do lotki pogrążając się w pół bagnistym pół ziemnistym terenie. Nim reszta zdążyła zareagować macka wsiąknęła w błoto i zniknęła gdzieś pod warstwą mułu i ziemi.

Wszyscy zrozumieli jak szybki jest ich przeciwnik, zdawali sobie sprawę, że skoro końcówka macki była wielkości końskiej nogi jej grubsza cześć musiała być wielokrotnie szersza. Monstrum nie mogło być naturalnego pochodzenia, jego szybkość i pewien rodzaj sprytu na to wskazywał, a jeśli było, to każdy musiał oddać hołd matce naturze i przyznać, że stworzyła prawdziwą maszynkę do zabijania. Można było się jedynie domyślać, co ta stwora robiła w naturalnym dla siebie środowisku, którym jezioro ze wszech miar być nie mogło. Być może łatwiej było pozostawić monstrum samym sobie i poczekać aż zdechnie z głodu? Bestia takich rozmiarów zapewne potrzebowała od groma żarcia, chyba, że magia zaspokajała po części ta potrzebę, lub utrzymywała potwora przy życiu pomimo braku pożywienia.

Dość powiedzieć, że pomimo ataku który napędził wszystkim stracha, zwłaszcza wieśniakom, którzy nie bacząc na nic rzucili się do ucieczki, wciąż nie wiedzieliście o ośmiornicy wiele, może prócz tego, że znaleźliście się właśnie w zasięgu jej ramion...


***

Tasselhlof tymczasem właściwie wypoczywał, oderwał Tupika od misji przekonywania co ważniejszych członków społeczności i racząc go spora ilością alkoholu i zioła próbował poprawić zepsuty humor. Trzeba mu było przyznać, że skutecznie. Przy czwartym dzbanku wina gdy już oba halflingi były w dobrych humorach udało mu się w końcu nakłonić Tupika do dłuższej rozmowy. Zasadniczo dziwił się, że aż tyle było potrzeba by poprawić Tupikowi humor, nie spodziewał się, że śmierć trojga ludzi, aż tak na niego wpłynie. Nie wiedział jednakże kim do końca byli i jakie miał Tupik wobec nich plany. Faktem było, że byli to szubrawcy spod ciemnej gwiazdy, nie mniej, można było z nimi robić interesy, a plany ich wykorzystania rozciągały się także na walkę z ośmiornicą. Tupik zachował jednak te rewelacje dla siebie, skoro zakatrupiono jak słyszał „bez cienia litości” ludzi którzy mieli z nim współpracować, bezpieczniej było otwarcie nie przyznawać się do kontaktów z tymi osobnikami. W chwili obecnej zupełnie nie wiedział czego spodziewać się po najemnikach którzy z taką brutalnością obeszli się z lichwiarzem i jego ochroną. Halfling był obeznany z brutalnością, ale nawet ona miała jakieś swoje granice. Martwiła go także Andrea, która nie wahała się mu grozić czym zresztą podzielił się ze swym kamratem. Nawet gdyby przyszło mu zginąć, wolał aby odpowiedzialnego za to spotkała zasłużona kara, wiedział też że na Tassie można polegać a w sprawach życia i śmierci nie znajdzie takiego drugiego powiernika.

Na zadane pytanie odparł niemalże bez namysłu, zapewne za sprawą dużej ilości wypitego wina i fajki która co chwila odpalał:

- Plana zabicia bestii powiadasz – hic – spoglądał nieco nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby próbując przypomnieć sobie o co właśnie został zapytany- ach tak, no więc, mamy beczkę z prochem, mamy maga, mamy krasnoluda który chce ją zabić i gromadę najemników... jakoś się ułoży – stwierdził z rozbrajającą szczerością, wznosząc jednocześnie palec do góry jak gdyby przepowiadał przyszłość. - Zresztą innej alternatywy nie ma. - pokręcił przecząco głową z taką werwą jak gdyby próbował pozbyć się insektów. - Mag ma wyciągnąć potwora a najemnicy mają się zająć resztą... No a tak, zapomniałbym, mamy jeszcze oszczepy, które kazałem natworzyć kowalowi. Powbija się je w ziemie i gdy macka będzie próbowała kogoś rozpłaszczyć to się nadzieje wprost na oszczep, sprytne co? - było to retoryczne pytanie, gdyż po minie Tupika widać był takie samozadowolenie, jak gdyby skonstruował właśnie żyrokopter.
- No i są jeszcze łańcuchy... ale wiesz, wątpię czy będą skuteczne, ta potwora przecież drzewa łamie jak patyczki, myślę, że skuteczniejsza może okazać się oliwa... Zresztą kiedy już ten elf wyciągnie ją na brzeg, powinna być łatwiejsza do zabicia, nie trzeba będzie walczyć z każdą macka tylko zając się jej głową... Wiesz nigdy nie walczyłem z przerośnięta ośmiornicą, a tej nawet nie widziałem, mamy jedno podejście – hic – i im więcej środków i pomysłów na nią zużyjemy, tym większa szansa, że padnie w walce.
Wzrok wlepiony w pusty kufel oznaczał, iż zostało mu w główce tyle samo pomysłów co wina w tym naczyniu. Być może szukał na dnie jakiegoś natchnienia, a być może zastanawiał się czy ma ochotę wciąż na wino czy na cosik mocniejszego. Chyba już nie dostrzegał marsowych min wieśniaków którzy spoglądali na halflingów spode łba. Nie było co się oszukiwać, jak świat światem zapewne to nieludzie zostaną oskarżeni o wszystko co najgorsze.

***

Elf Lilawander dokonał zaś pewnego przełomowego odkrycia, którego natura wymagała konsultacji z Inkwizytorką.


Gdyby nie był elfem zapewne wysłałby swego chowańca wprost do Vilis, jednak jego rasa posiadała wrodzoną i związaną z wiekiem cierpliwość. Miał czas, tak właściwie miał sporo czasu by wszystkim się zająć, póki co pozostał więc przy badaniu zjawiska które odnalazł, wiedząc, że zaciekawi ono łowczynię czarownic... był o tym przekonany...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 27-07-2013 o 23:13.
Eliasz jest offline