Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-07-2013, 23:34   #41
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere - bagna, dzień 2 późne popołudnie


Grząskie bagna nie stanowiły łatwego terenu do poruszania się, mimo wszystko zebranej ekipie uporu odmówić nie można było. Być może to była desperacja – jak w przypadku Helvgrima który musiał pokonać ośmiornicę, a przynajmniej odzyskać z niej miecz, być może posłuszeństwo jakie skłoniło Vilis i Siegfryda do przybycia do tego zapomnianego przez dobrych bogów zakątka świata, czy po prostu było zwyczajnie za późno jak w przypadku Andrei by się samemu cofać, więc pozostawało iść z resztą. Pomimo, iż szliście w jednym kierunku osoby nie znające się na orientacji w terenie dość szybko ją straciły a nawet ci którzy się na niej znali mieli trudności w ustaleniu podstawowych kierunków. Z pewnością można by wracać przez jakiś czas za pozostawionymi śladami, jednak na dłuższą metę samodzielny powrót do wioski graniczył niemal z cudem.

Spojrzenia mimowolnie leciały ku dwóm łowcom najbardziej chyba zorientowanym w terenie i być może jedynym, którzy potrafili doprowadzić was z powrotem do wsi. Na bagnach łatwo było utracić punkty odniesienia, zwłaszcza gdy jedne przypominały inne, a jakichś szczególnych znaków zwyczajnie brakowało. Zawsze jednak pozostawała nadzieja, że obierając kierunek powrotny dotrze się jakoś nad rzekę a stamtąd w końcu dojdzie do wioski. Teraz jednak jak na złość przypomniały się wam opowieści o wędrowcach zagubionych w lesie, którzy ufając, iż podążają w jednym kierunku tak naprawdę zataczali szerokie koła nigdy nie wydostając się z lasu.

Złe myśli na moment zostały odciągnięte przez bliskie i bezpośrednie niebezpieczeństwo. Ruszyliście tropem orków by po dłuższym marszu zbliżyć się do ich obozowiska. Orki namiętnie dyskutowały ze sobą, żywo przy tym gestykulując. Odblask ognia i niewielki dym widziany był już dużo wcześniej, jak gdyby zielonoskórzy nie przypuszczali nawet, że coś poza owadami może ich tu zaatakować.

Leżąc w błocie i korzystając ze skąpej osłony składającej się z obumarłego karłowatego drzewka z którym schować się mogły najwyżej dwie osoby, oraz z niewielkiego pagórka za którym leżała cała reszta obserwowaliście przeciwników próbując ustalić najlepszy plan ataku. Zdawaliście sobie jednak sprawę z ograniczonych możliwości, orki może i były tradycyjnie głupie, ale te tutaj wybrały całkiem dobry kawałek terenu na obóz z każdej strony odsłonięty na odległość kilkudziesięciu metrów – co dawało im sporą widoczność zbliżającego się niebezpieczeństwa i szerokie możliwości ucieczki. Oczom schylonej nisko drużyny, znajdującej się dobre pięćdziesiąt metrów od orków ukazał się następujący widok.


Czterech potężnie zbudowanych orków siedzących wokół paleniska nad którym smażyła się nadziana krótkim mieczem czyjaś noga. Dyndała nad ogniem niczym typowa pieczeń na rożnie. Dwa orki na zaostrzonych patykach przypiekały dłonie – należące zapewne tego samego nieszczęśnika którego wcześniej pozbawiły nogi. Jakiś mały przerażony goblin siedział kilka metrów od obozowiska z przejęciem obserwując swoich towarzyszy. Stary przegniły koc narzucony na ramiona ( a może to było jego ubranie? ) nie pozwalał dostrzec, czy on sam nie jest tym nieszczęśnikiem pozbawionym nogi i dłoni. Orki najwyraźniej świetnie się bawiły i gdyby drużyna tylko mogła zrozumieć co mówią, usłyszałaby :

- Myszlisz że wodzu bedzie zadowolony?
- Uchm , jacha że będzie, przecie zrobilim co kazał , no nie? - odpowiedział drugi harkając przy tym solidnie.
- Taa ale szefu nic nie mówił , że goblin ma być nadjedzony. - wtrącił się trzeci jednoczesnie wydłubując z nosa przekąskę do obiadu.
- Włacha, nic nie mówił, nie mówił też, że ma być cały, no nie? - dodał kolejny drapiąc się po dupsku tą sama dłonią która chwilę później dłubał w zębach.
- W sumie tak... pupilka wodza nakarmiona teraz my bendziemy nakarmieni. He he hyhyhy.

Radość jaka zapanowała po tych słowach była ogromna. W końcu żywot tych orków kręcił się głównie wokół jedzenia i bitki, czasem wokół wykonywania zadań zleconych przez Crubnasha. Orki robiły wrażenie, zwłaszcza jeden, do którego przynajmniej ze dwa razy powiedziano Vagrahh – co mogło oznaczać jego imię lub równie dobrze jakieś wyzwisko. Był on wielkim orkiem, z ciemnozielonym, zgniłym odcieniem skóry. Z widocznymi śladami po wilczej ospie na szyi i ramionach. Brak części ucha, szrama na szyi, paskudne rany na tyle czaszki. Ogromny w porównaniu z kamratami. Ot choćby Kogoshem który nie wyróżnia się posturą wśród zielonoskórych. Był wręcz chudawy, przeciętnego wzrostu. Morda wiecznie niezadowolona, wykrzywiona w grymasie. Na prawym nadgarstku miał kajdan z trzema ogniwami łańcucha.

Flakorwij był przeciętnego wzrostu i wagi. Jego uzębienie nigdy nie widziało szczoteczki (a gdyby nawet jakąś znalazł i tak nie wiedziałby co z nią zrobić) a gdy otwierał usta przyciągał muchy. Sapiący, dobrze zbudowany ork, którego głowę zdobiła stara blizna, przechodząca przez górne zakończenie czoła aż do lewego ucha.

Wśród nich czwarty ork Mordobij wyglądał dość przeciętnie, stanowił za to dobre odniesienie porównawcze wobec pozostałych towarzyszy.


Żaden z nich nie odzywał się do goblina, którego imienia można się było co najwyżej domyślać po jego własnych słowach. Ghajuk wyglądał na wystraszonego co stanowiło pernamentny stan typowy dla gobliów znajdujących się w pobliżu kilku orków. Jego szczęściem było to, że akuratnie ci orkowie byli zajęci pichceniem żarcia, choć nie wykluczało to możliwości, że po ugaszeniu pierwszego głodu nabiorą ochoty na więcej

Wasze spokojne podchody i ocenę sytuacji przerwało nagłe:

- Ghajuk kratesh cansyhir dun! Dun, dun dun! Righte staryjin campus dowa !

Goblin zaczął wrzeszczeć z całych sił wskazując w waszym kierunku. Zerwał się z miejsca zrzucając z siebie koc i stojąc w blasku ognia ukazał pełnie sylwetki.


Chwilę później padł na ziemie z przerażenia dygocząc konwulsyjnie.

Pozostałej bandzie nie trzeba było powtarzać co się dzieje, z widocznym żalem pozostawili kulinaria przez chwilę patrząc podejrzliwie na siebie nawzajem, jak gdyby oczekując, iż w chwili nieuwagi któryś kamrat dobierze się do ich porcji. Kiedy ruszyli w waszą stronę jedynie Flakorwij zachował bystry umysł i zachowawczo wpakował lekko przypieczoną goblińską dłoń wprost do ust. Kiedy biegł palce wystawały mu jeszcze z gęby co tworzyło dość osobliwy widok.

Vagrahh był jednak pierwszym który się poderwał do walki , odziany w niedźwiedzią skórę pędził niczym machina śmierci wywijając dwoma siekaczami młynki. Stalowe buciory i kolcze nogawice ze spódnicą kolczą w żaden sposób nawet na bagnach nie spowalniały tego monstrum sunącego w wasza stronę. Miał wam sporo do powiedzenia lecz jedyne co zdołał z siebie wydobyć i na co po chwili zawtórowała mu reszta bandy to głośne, rzucone niczym okrzyk bojowy – Waaagh!

Vagrahh zdołał wzbudzić przerażenie u Lisa – jednego z łowców ośmiornic. Przerażony został do tego stopnia, iż upuścił on niesiony oszczep i zaczął się bezwładnie cofać. Jego kamrat Okoń zachował zimną krew, lecz nie na tyle by zrobić użytek z trzymanego oszczepu którym zwyczajnie zapomniał rzucić. Być może nie tyle zapomniał o rzucie co o dodatkowych oszczepach umieszczonych na swych plecach. Kucał zachowawczo w miejscu i z drżącymi rękoma oczekiwał na nadchodząca falę wrogów. W przeciągu chwili zdaliście sobie sprawę, że jeśli tak będzie wyglądało wioskowe wsparcie w walce z ośmiornicą, to będziecie mieli szczęście jeśli w walce z nią nie pozabijają siebie nawzajem.



Dostrzegliście że i pozostali orkowie byli nie zgorzej opancerzeni. Najwyraźniej stanowili elitę wśród swoich – Kogosh na skórznie miał nałożony kaftan kolczy, a Mordobij i Flakorwij posiadali skórzaną kurtę. Wszyscy posługiwali się siekaczami z wyjątkiem Mordobija, który biegł na was wymachując dwoma toporami z których przeciętny człowiek zdołał by używać jednego i jedynie oburącz. Z niewiadomych powodów wszystkim ciekła ślina – być może z powodu szału bojowego w który właśnie się wprawiali a być może z powodu smażonego mięska, które musieli pozostawić za sobą – wszyscy z wyjątkiem Flakorwija, któremu ślina nie miała jak cieknąć z powodu zapchania gęby przysmażoną goblińską dłonią. Pozostali z nieskrywaną zazdrością patrzyli na kompana zbliżając się do was, ale nawet oni nie byli tak głupi, aby w tej chwili wracać po żarcie. Zwłaszcza, że przed sobą mieli dużo, dużo mięska do upolowania.


 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 25-07-2013 o 22:58.
Eliasz jest offline  
Stary 09-07-2013, 03:20   #42
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Tass nie zamierzał ruszać na bagna. Na pewno nie zamierzał iść gdzieś, gdzie sam Tupik się nie chciał wybierać, a już z pewnością nie w towarzystwie tego zaplutego krasnoluda. Tak więc halfling postanowił zostać we wsi i po towarzyszyć przyjacielowi, którego tak dawno już nie widział, a jednocześnie być mu pomocą, podporą i ochroną w razie gdyby ktoś pokusił się na majątek lub życie Grotołaza.

Niziołki więc spędzały razem ogromną ilość czasu, rozmawiając i śmiejąc się od ucha do ucha. A żeby być bardziej dokładnym i bliższym prawdy, Tupik gaworzył jak to miał w zwyczaju praktycznie się nie zamykając i śmiejąc co chwila, natomiast Tass w skupieniu słuchając opowieści kompana. Wkrótce jednak komary i ciągła wilgoć zaczęły coraz bardziej nastręczać się niziołkom, więc razem zgodnie udali się do oberży, w której jeszcze całkiem nie dawno miejsce miała jakaś rozróba, aby się napić i pożywić.

Gdy siedzieli we dwóch za stołem, a Tass skończył swoją gumowatą ośmiornicę, wytarł usta chusteczką i spojrzał na Tupika.

- Dobrze. Mam do ciebie prośbę. Chciałbym abyś mi dokładnie opisał jak sobie wyobrażasz ubicie tej kreatury. Nie szczędź szczegółów znam cię zbyt dobrze, by wiedzieć, że masz jakiś plan w zanadrzu. Tak więc chciałbym go poznać dokładnie. Zamieniam się więc w słuch.
 
__________________
"Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać...
Tasselhof jest offline  
Stary 09-07-2013, 10:26   #43
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Orki. Siegfried uśmiechnął się pod nosem. Lubił lać orki. Nie ma co. Duże, silne i głupie. Dają rozrywkę jednym słowem, lecz ten którego wzrok przyciągnął Siegfried był inny. Duży, masywny i miał parę w łapie o czym świadczyły dwa potężne toporzyska, którymi ork się posługiwał. Siegfried złapał korbacz mocno i ruszył na orka, lecz Villis wyprzedziła go i pierwsza go zaatakowała.
Głupia baba, zawsze musi się wpieprzyć gdzie jej nie chcą. Nie patrząc na to, Siegfried zaatakował a ork postanowił dumnie przyjąć cios na klatę. Kula korbacza opadła ze straszną siłą na ramię zielonoskórego, i choć słychać było chrzęst kości bydle nie upadło ani nie upuściło broni. Villis próbowała dobić przeciwnika, lecz nie trafiła co dało możliwość fanatykowi by przypuścić kolejny atak. Ponowny potężnych zamach i kula trafiła orka w łeb. Najeżona kula kolcami zaorała w ryj bydlęcia wyszarpując kawałki mięsa z jego głowy. Krew trysnęła na fanatyka a ork padł martwy. Siegfried butem pchnął martwe ciało orka i poderżnął mu gardło co by mieć pewność, że martwe pozostanie martwym.

Siegfried rozejrzał się po polu walki i dostrzegł Alexa, który męczył się z jakimś orkiem. Nie myśląc, bo po co, ruszył na niego machając korbaczem nad głową. Jak jednak przyszłość pokazała, jego pomoc nie była potrzebna.

Gdy wszyscy padli martwych adrenalina zeszła z wojownika. Stał spocony niczym świnia, a krew spływała po jego ciuchach. Uśmiechnął się szeroko, i ogarnął włosy z twarzy.

 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 09-07-2013, 18:58   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cztery orki, jeden goblin. Potencjalni dawcy serc, potrzebnych przeklętemu magowi do przeklętego czarowania. Tylko podejść po cichu...

Jak to często bywa, coś sie musiało spieprzyć. Cholerne orki zajęte były w najlepsze konsumpcją, ale goblin, któremu najwyraźniej odmówiono miejsca przy stole, nie miał nic innego do roboty, jak zauważyć nadchodzących i zaalarmować pozostałych. A mógł wymknąć się po cichu.
Może po prostu liczył na to, że gdy będzie więcej ciał do zjedzenia, to i jemu skapnie się jakiś smakowity kąsek.

Bez wątpienia cholerne orki były szybkie. Bardzo szybkie. Alex zdążył tylko raz strzelić, na dodatek niecelnie, i już miał na karku przeciwnika. Dobrze, że zdążył chociaż chwycić za miecz i nie musiał kuszą opędzać się przed ciosami przeciwnika.
A było przed czym się opędzać, bowiem ork, z którym zmagał się Alex, machał wielkim, paskudnie wyglądającym siekaczem. Na dodatek zardzewiałym, co w razie choćby zadraśnięcia groziło paskudnym zagrożeniem.

Pierwsze ciosy Alexa chybiły, na szczęście on sam zdołał odparować uderzenia przeciwnika. I w tym momencie paskudny goblin rzucił jakiś paskudny czar i w stronę walczących pomknęła kula ognia.
Na szczęście dla Alexa nie on oberwał...

Kolejny atak Alexa był już nieco skuteczniejszy - może dzięki temu, że do walki włączyli się i Lis, i Okoń. Jedna rana, kolejna. I następna.
I wreszcie się udało - uderzenie Alexa niemal odcięło rękę orka. ten ze zdziwieniem popatrzył na leżącą na ziemi rękę, a potem padł. bez zycia zapewne, bowiem nie reagował na to, że Okoń i Lis dźgali go włóczniami.

Na placu boju pozostał już tylko goblin - szaman czy magik, jeden pies. Ważne było, że uciekał co sił w krótkich nóżkach.
Alex wycelował, strzelił... i trafił. Niestety goblin, niesiony strachem, nie zważał na drobną w sumie ranę i uciekał.
Do chwili, aż dosięgnęły go sztylety, rzucone przez Andreę i Vilis. Zapewne ani jedna, ani druga nie mogły mu darować zmian w uczesaniu, jakie spowodował rzuconym czarem.

Alex przyklęknął przy leżącym orku, by wytrzeć ostrze miecza. I przy okazji sprawdzić, czy truposz nie ma czegoś ciekawego w kieszeni.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-07-2013, 17:29   #45
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Wszawe gnidy. - Sverrisson switował grupę Uruk'azi siedzących wokół ognia i zajadających jakiegoś nieszczęśnika. Orki robiły wrażenie, były potężne i zabójcze, ale nic z tych przymiotów nie mogło uratować ich skóry, Helv wiedział że dojdzie do konfrontacji. To było nieuniknione. Kiedy do uszu khazada dobiegła pokrętna i spaczona mowa zielonych szumowin, Helvgrim splunął siarczyście w błoto. Żałował że usłyszał mowę odwiecznych wrogów, wszak hańbiła ona słuch górskiego ludu, samym tym że istniała. Kiedy jednak zieloni szubrawcy wspomnieli o ''pupilce wodza'' khazad miał złe przeczucia. To zawsze oznaczało jakąś bestię zniewoloną przez czarnego orka, jakim zapewne był wódz. Sverrisson modlił się w duchu by tylko orcze ścierwa nie były w jakichś konszachtach z bestią z bagiennego jeziora. To nie byłoby dobre dla łowców ośmiornicy.

Za cel swego ataku, Helvgrim, obrał wilekiego czarnego Uruk'azi. Od początku wiedział że dojdzie do starcia z orkami, przecież po to właśnie łowca Alex prowadził całą grupę po śladach zielonoskórych... po ty by ich zniszczyć, zetrzeć na proch. Kiedy niewielki grobi zaczął krzyczeć, a orki zerwały się z siedzisk i uniosły swą rdzawą broń... grupa w której był Helv już biegła ku wrogom z obnażonymi ostrzami. Kolejny dowód na to że najemnicy byli doświadczeni jak mało kto i nie czekali oklasków. Również Helv ruszył biegiem jak opętany. Dwuręczny młot przestał ciążyć całkowicie... siły nabiegły w mięśnie za sprawą błogosławieństwa Grimnira, który zawsze patrzył przychylnym okiem na tych khazadów którzy niszczyli zieloną zarazę. Biec po błocie wcale nie było łatwo, ale byciem gońcem przygotowywało poniekąd na takie okoliczności... tak więc khazad ani na krok nie pozostawał w tyle. Uniósł młot i z bojowym zawołaniem na ustach rzucił się na potężnego czarnego orka.

Starli się. Helvgrim był zbyt zajęty górą stali i mięśni w postaci orka zwanego Vagrahh'em by oglądać się na innych. Dwa potężne ostrza zielonego stwora, tworzyły chaotyczną ścianę stali...ale krasnolud znalazł odpowiedni moment i wszedł miedzy siekacze, uderzył obuchem młota jak taranem i odtrącił orka o krok od siebie. Tego jednak nie można było traktować jak ataku. Helv wziął solidny zamach i aż sapnął po wyprowadzeniu ciosu dwuręcznym młotem. Jednak za wolno... zbyt pochopnie. Ork uchylił się z łatwością, a dziki wyraz jego paskudnej gęby zmienił się na coś w rodzaju uśmiechu i drwiny. Kiedy tylko obuch młota minął orka o długość całej mili, stwór rzucił się błyskawicznie do kontrataku i wyprowadził cios siekaczem od dołu, z lewej strony. Helvgrim starał się sparować podstępny atak, ale młot to nie najlepsza broń do parowania. Krasnolud zrobił zastawę którą Vagrahh wyminął w dziecinnie prosty sposób... i pchnął mocniej ostrze. Siekacz rozciął wpierw koszulę, a poźniej masywną klatkę piersiową khazada. Krew chlusnęła obficie a ork zaryczał wściekle. Khazad postanowił to wykorzystać, wziął zamach młotem i uderzył z góry, ale drugi siekacz orka nie próżnował. Stal zderzyła się ze stalą. Iskry uniosły się w górę małą gwieździstą chmurą. Kolejny chybiony atak Helvgrima. Krasnolud zaklął głosno, a ork wziął zamach obiema rękami by po chwili oba jego ostrza uderzyły w błotnisty grunt. Szczęściem Helv odskoczył w porę... taki cios mógł pozbawić go obu ramion.

Uruk'azi był szybki jak jasna cholera... po nieudanym ataku, kolejny był już realizowany przez to bezmyślne bydle. Traf chciał że siekacz orka zderzył się z głowicą młota i straszliwy cios z odlewu nie sięgnął Sverrissona. Chwili by rozejrzeć się po polu potyczki nie było, każdy rodzaj nieuwagi kosztować mógł teraz życie wojownika z gór północy. Helv przeszedł do kontrataku. Młot zetknął się na ułamek chwili z klatką piersiową wojownika, tylko po to by wyłonić się z lewej strony oponęta. Krótki zamach i trafiony w lewe ramie ork wypuścił z łapy siekacz... kości bestii musiały być pogruchotane, innej możliwości nie było. Vagrahh ryczał jak zarzynany wół... ruszył taranem na Helva i ciął z prawej strony. Krasnolud zrobił krok w tył i uchylił się z łatwością... szaleńczy atak bestii nie miał szans powodzenia, ale odsłonił korpus atakującego tak, że wręcz zapraszał by uderzyć go w samo serce. Z możliwości tej Sverrisson skorzystał. Zrobił półobrót, a młot który gnał teraz z zawrotną szybkością i mocą, zostawiał za sobą tylko rozmyte widmo głowni. Atak osiągnął cel. Klataka piersiowa ogromnego orka pękła jak dojrzały owoc. Krew która teraz uwolniła się z przeklętych żył i arterii, strzeliła fontanną. Serce wroga zostało zdruzgotane... żebra przebiły płuca, te z niższych partii, wyszły bokami, przez skórę. Ork złapał się za zmiażdżoną klatkę i padł od razu.

Sverrisson cofnął się o krok... był zmęczony, a khazadzka krew znaczyła cały jego tors. Kiedy Uruk'azi został pokonany, khazad splunął na niego i kopnął w błoto co spowodowało że kilka mokrych grud opadło na truchło orka i przylepiło się doń.

- ... a to za to że jesteś czym jesteś. - Helvgrim uniósł młot i spuścił na głowę martwego orka jeszcze dwa ciosy, miażdżąc tym zupełnie paskudne lico zielonoskórego. Kiedy upewnił się że potwór nie podniesie się już... wtedy khazad miał czas by się rozejrzeć wokół. To co zobaczył jednak przeraziło go bardzo... z ciała małego grobi, wystrzeliła potężna kula ognia która pochłonęła walczące kobiety i jedengo z orków. Khazad był pewien że to już koniec Podłej Villis i tajemniczej kobiety o imieniu Andrea. Tak jednak nie było. Obie wyszły z tego... trawło to tylko kilka uderzeń serca, za mało by khazad mógł zadziałać i pomóc w jakiś sposób, zresztą nie wiedział w jaki, mógł jedynie ruszyć na czarownika grobi. Villis i Andrea całe parowały lub może dymiły, a gobos? Ten rzucił się do ucieczki, w stronę jeziora. ~ Głupiec. - Pomyślał o czarowniku Helv.

- Zostawcie go. Bestia się nim zajmie! - Krasnolud rzucił jeszcze, ale strzała Alexa już szukała celu, a sztylety wyrzucone z ogromną siłą przez obie ludzkie samice, goniły strzałę łowczego. Wszystkie pociski sięgły celu. Khazad przypatrywał się temu z uznaniem.

- To była dobra walka. - Skwitował jeszcze i zabrał się za odcinanie głów poległym stworom. Zatknął je na zaostrzone, długie gałęzie i wbił w błoto. - Niechaj mają sucze syny przestrogę że i dla nich bagna są zdradliwe. - Dodał i począł opatrywać swą ranę, jako tako, jak najlepiej potrafił.

- To co teraz? Trza nam się zająć zawaloną jaskinią. Musimy ją sprawdzić... łańcuchy przykuć. Do wsi wrócić i odpocząć. Później zaś czas przyjdzie na bestię z bagiennej otchłani. - Ostanie zdanie Sverrisson wypowiedział z błyskiem w oku.

 
VIX jest offline  
Stary 13-07-2013, 07:41   #46
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Vilis jeszcze porządnie ochłonąć nie zdążyła po walce w karczmie i rozmowie z biczownikiem, a tu kolejne mordobicie się szykowało, żyć nie umierać. Jej towarzysz rzucił się z korbaczem na najpaskudniejszego z zielonych, więc i ona zaatakowała, wyciągając miecz i ze złośliwym uśmieszkiem zadając pierwszy cios. Miała całą zabawę zostawić Siegfriedowi? Niedoczekanie, od życia też jej się coś należało, a zielone pokraki stanowiły idealny cel do rozładowania gniewu i frustracji, towarzyszących łowczyni od dłuższego czasu. Wycieczka krajoznawcza po bagnach tylko pogłębiała niezadowolenie, zmieniając niewinną irytację w potężną złość. Do tego wczorajszego dnia nie mogła zaliczyć do udanych. Siedząc na tyłku i prowadząc ugrzecznione rozmówki czuła wręcz, jak mięśnie obrastają jej pajęczyną, a głowa zmienia się w wypełniony tłuczonym szkłem worek. Potyczki były o wiele prostsze, uczciwe. Nie wymagały socjalnej gimnastyki, gry w półsłówka i przełykania tego, co naprawdę cisnęło się na usta. No i do ciężkiej kurwy tym razem nikt nie będzie się obruszał za to, że pozbawiła kogoś życia.

Ork sparował pierwszy atak dziewczyny, zasłaniając się w ostatniej chwili toporzyskiem. Siegfried wykorzystał sytuację i pogłaskał zielonego korbaczem, a Vilis poprawiła ciosem w ramię. Popłynęła krew. Gorąca, lepka, o przyjemnie metalicznym zapachu. Podziałało to na łowczynie jak płachta na byka. Cięła mieczem nisko, zostawiając na nodze przeciwnika głęboką, bolesną ranę.

Nie dane jej było zabawić się dłużej. Kilka chwil później wróg leżał martwy. Obróciła się więc ku następnemu celowi, po raz kolejny tnąc po nogach. Nie żeby miała jakiś fetysz, ze swoim wzrostem nieefektywne byłoby by, gdyby atakowała coś znajdującego się wyżej. Lepiej sprowadzić wroga do parteru i wtedy na spokojnie rozchlastać mu gardło.

Ogień pojawił się niespodziewanie, palił skórę, wywoływał ból. Stęknęła cicho, zaciskając szczęki. Ku swojemu szczęściu płomienie zniknęły równie nagle jak się pojawiły, tylko swąd palonych włosów ostatecznie pozbawił dziewczynę złudzeń, co do konieczności szybkiego zakończenia sprawy. Ork również został liźnięty przez pożogę, pochylił się chcąc osłonić twarz przed jasnym bólem i gorącem. Wykorzystała to bezlitośnie. Rozstawiła szerzej stopy, ugięła łokcie i wyprowadziła płaskie cięcie znad ramienia. Nie było w tym żadnej finezji, ot czysta siła. Gdyby jej dawny mentor zobaczył ją w tym momencie dostałaby ostrą reprymendę. Vincent zawsze lubił powtarzać że miecz to nie cep, a ona nie jest chłopem zapieprzajacym w pocie czoła na polu. Podła nie miała ochoty na podobne gierki, nie w tej sytuacji.

Głowa zielonego spotkała się z ostrzem miecza przy akompaniamencie nieprzyjemnego chrzęstu rozcinanej tkanki. Stal zagłębiła się w paskudnym łbie tuż nad szeroko rozwartą mordą, oddzielając górną część czaszki od dolnej. W rozbryzgu krwi część łba oddzieliła się nagle od reszty ciała i beztrosko wylądowała kilka kroków dalej, rozchlapując szarą breję którą przeciwnik do tej pory ukrywał wewnątrz głowy.

Vilis rozejrzała się dookoła, szukając padalca odpowiedzialnego za ognistą niespodziankę. Goblin uciekał najszybciej jak potrafił, a za nim podążała rudowłosa kobieta również lekko nadgryziona przez płomienie. Ruszyła w pogoń, lecz zatrzymała się po kilku krokach sięgając po nóż. Nie tracąc czasu na zatrzymanie się rzuciła nim w kierunku stwora. Trafiła bez problemu, po chwili do jej broni dołączył sztylet Andrei ostatecznie kończąc życie zielonej gnidy.
Nie spiesząc się już podeszła do truchła i wyciągnęła swoją własność.
Przeczesała włosy palcami i potrząsnęła głową, pozbywając się ostatnich resztek nadpalonych kłaków. Nie po raz pierwszy ktoś przeprowadzał zamach na jej łeb, szło się do tego przyzwyczaić, a że ładny wygląd nigdy nie należał do priorytetowych spraw dla łowczyni, stara nie była wielka.

- Jaskinia - prychnęła podchodząc do krasnoluda i chowając broń - Nie przyszliśmy tu na spacer. Mamy robotę do wykonania.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-07-2013, 00:59   #47
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere - bagna, dzień 2 późne popołudnie

Walka była dość krótka i obeszło się praktycznie bez zranień, wszystkie orki leżały martwe w bagnie, a gdyby ktoś miał cień wątpliwości to musiał mu minąć po tym jak krasnolud odrąbał łby stworom.


W tym upewnianiu się co do śmierci przeciwnika zarówno w przypadku Helvgrima jak i Siegfreda było coś charakterystycznego, jak gdyby mieli kiedyś kontakt z ożywieńcami, lub też nasłuchali się o nich historii. Korpusy bez głów raczej nie powinny się podnieść, zwłaszcza po tym jak ich klatki piersiowe zostały otwarte przez Vilis.

Kobieta przez chwilę myślała, że to Alex się tym zajmie, wyręczając od brudnej roboty damy, zwłaszcza, że pochylał się nad truchłem orka. Szybko jednak okazało się, że nie po to aby wyciągać zeń serce, lecz by wyciągnąć bardziej przyziemne sprawy od potwora. Po rozłożeniu zawartości materiału imitującego sakiewkę, jego oczom ukazały się następujące zdobycze:


Wieśniacy wiedzeni ciekawością i licząc być może na skarby zabrali się za przeczesywanie pozostałych trupów, znajdując zasadniczo podobne pakunki. Jedynie goblin miał przy sobie dodatkowo jakieś grzybki i dziwny napój o brązowym odcieniu w zakorkowanej buteleczce. Okoń początkowo chciał to odłożyć, po chwili namysłu rzekł do Lisa – Może Saski się przyda?


Po czym schował zawartość do podręcznej torby, pozostawiając przy goblinie całą resztę, włącznie z tuzinem naszyjników, branzolet i innych ozdób z kości niewiadomego pochodzenia.

Tymczasem Vilis odwalała kawał brudnej lecz koniecznej roboty, no chyba że „łowcy” chcieli powalczyć z ośmiornicą tylko przez chwilę, a później obserwować jak odpływa w głębiny jeziorka. Co prawda nie wiadomo było jak długo rytuał miał działać, jednak robota nauczyła ją ostrożności i korzystania z wszelkich udogodnień jakie miała pod ręką. Szybko okazało się, że niespecjalnie była przygotowana na targanie serc napotkanych na bagnach, jednak wystarczyło jedno krwiożercze spojrzenie rzucone wieśniakom, aby Lis bez chwili wahania oddał torbę przeznaczoną na truchła ośmiorniczek.
Wszystkie serca znalazły się wkrótce w worze. Jedno z nich podziurawione przez wieśniaków jak sito, mogło nie nadawać się do użytku. Szybko jednak stwierdziła, że nie jej o tym decydować i być może okaże się lepsze niż wiadro żabich serduszek.

Ruszyliście w kierunku jaskiń, a właściwie tego co z nich pozostało. Zwaliska kamieni zatarasowały dotychczasowy odpływ z jeziora. Natura nie lubi jednak ograniczeń i dość szybko znalazła sobie z tuzin mniejszych ujść dla nadmiaru wody tworząc gąszcz strumyków wokół kamiennego rumowiska. Pomimo wszelkiej ostrożności, którą podjęliście zbliżając się do jeziora wasze starania okazały się bezowocne. Ośmiornica pozwoliła podejść swym ofiarom na tyle blisko aby przeprowadzić skuteczny atak. Niczym kameleon czatujący aż owad znajdzie się w takiej odległości, aby atak dosięgnął nawet uciekającą ofiarę.

Krasnolud próbował zlokalizować najlepszy głaz na przytwierdzenie łańcuchów, cała reszta wypatrywała zagrożenia, pozwoliliście sobie na chwilę ulgi widząc, że zasięg trzydziestu metrów stanowi bezpieczny obszar nie prowokujący ataku. To jednak okazało się nieprawdą. Ośmiornica zastygła niczym lampart tuż przed rzuceniem się na ofiarę, jedna z macek w wolnym tępię drążyła bagienne podłoże będąc niewidoczna dla wszelkich obserwatorów, kiedy nastąpił atak, byliście bodaj tak samo zaskoczeni jak ośmiornica kiedy spudłowała...


Siegfryd skupił się na zadaniu, w dupie miał rzucane przez obie kobiety spojrzenia, pełne irytacji i oczekiwań. Wiedział co tu robi i pomimo że mógłby w tym czasie odnaleźć tysiąc innych przyjemniejszych zajęć, zdawał sobie sprawę, że to sam Sigmar przyprowadził go tutaj, aby wypróbować jego męstwo i oddanie. Zaiście trudniej było o lepszy sprawdzian jego oddania niż przekazanie mu pod ochronę narwanej łowczyni i rzucenie go sam środek uciążliwych bagien. Gdzieś tam w zakamarkach umysłu, zdawał sobie jednak sprawę, iż gdyby to Vilis miała wymyślać sposób na sprawdzenie jego oddania, ten z pewnością okazałby się znacznie trudniejszy. Na jego szczęście nie zastanawiał się nad takimi sprawami, nie gdybał, nie dywagował, co więcej, jego umysł był zadziwiająco czysty od ostatniej nocy tak że nie zadręczał się też wspomnieniami z przeszłości. Zapewne to go uratowało. Macka wystrzeliła spod ziemi, niewidoczna, niesłyszalna, dopóki jej końcówka nie poszybowała w stronę niedoszłej ofiary. Tej starczyło refleksu na prędki odskok. Instynkt wojownika , wieloletnie ćwiczenia, w końcu cała jaźń skupiona na zadaniu sprawiły, że nie pozostał ośmiornicy dłużny. Przygotowana do ataku broń uderzyła w mackę w czasie gdy jej właściciel odskakiwał. Nie było co liczyć na skuteczny cios, przynajmniej jednak ośmiornica posmakowała jego korbacza a rozbryzg posoki i tkanki wywołany celnym uderzeniem od razu poprawił humor Siegfredowi. Z całej siódemki zdążył zareagować jeszcze tylko Aleks, którego instynkt łowcy nie zawiódł. Być może wyczuwał atak na chwilę nim nastąpił, być może jako pierwszy dostrzegł nietypowy ruch Siegfreda, grunt, że posłał strzałę w miejsce z którego wystrzeliła macka o ułamek sekundy jednak za późno, choć i tak szybciej niż ktokolwiek z pozostałych. Strzała wbiła się w błoto, aż do lotki pogrążając się w pół bagnistym pół ziemnistym terenie. Nim reszta zdążyła zareagować macka wsiąknęła w błoto i zniknęła gdzieś pod warstwą mułu i ziemi.

Wszyscy zrozumieli jak szybki jest ich przeciwnik, zdawali sobie sprawę, że skoro końcówka macki była wielkości końskiej nogi jej grubsza cześć musiała być wielokrotnie szersza. Monstrum nie mogło być naturalnego pochodzenia, jego szybkość i pewien rodzaj sprytu na to wskazywał, a jeśli było, to każdy musiał oddać hołd matce naturze i przyznać, że stworzyła prawdziwą maszynkę do zabijania. Można było się jedynie domyślać, co ta stwora robiła w naturalnym dla siebie środowisku, którym jezioro ze wszech miar być nie mogło. Być może łatwiej było pozostawić monstrum samym sobie i poczekać aż zdechnie z głodu? Bestia takich rozmiarów zapewne potrzebowała od groma żarcia, chyba, że magia zaspokajała po części ta potrzebę, lub utrzymywała potwora przy życiu pomimo braku pożywienia.

Dość powiedzieć, że pomimo ataku który napędził wszystkim stracha, zwłaszcza wieśniakom, którzy nie bacząc na nic rzucili się do ucieczki, wciąż nie wiedzieliście o ośmiornicy wiele, może prócz tego, że znaleźliście się właśnie w zasięgu jej ramion...


***

Tasselhlof tymczasem właściwie wypoczywał, oderwał Tupika od misji przekonywania co ważniejszych członków społeczności i racząc go spora ilością alkoholu i zioła próbował poprawić zepsuty humor. Trzeba mu było przyznać, że skutecznie. Przy czwartym dzbanku wina gdy już oba halflingi były w dobrych humorach udało mu się w końcu nakłonić Tupika do dłuższej rozmowy. Zasadniczo dziwił się, że aż tyle było potrzeba by poprawić Tupikowi humor, nie spodziewał się, że śmierć trojga ludzi, aż tak na niego wpłynie. Nie wiedział jednakże kim do końca byli i jakie miał Tupik wobec nich plany. Faktem było, że byli to szubrawcy spod ciemnej gwiazdy, nie mniej, można było z nimi robić interesy, a plany ich wykorzystania rozciągały się także na walkę z ośmiornicą. Tupik zachował jednak te rewelacje dla siebie, skoro zakatrupiono jak słyszał „bez cienia litości” ludzi którzy mieli z nim współpracować, bezpieczniej było otwarcie nie przyznawać się do kontaktów z tymi osobnikami. W chwili obecnej zupełnie nie wiedział czego spodziewać się po najemnikach którzy z taką brutalnością obeszli się z lichwiarzem i jego ochroną. Halfling był obeznany z brutalnością, ale nawet ona miała jakieś swoje granice. Martwiła go także Andrea, która nie wahała się mu grozić czym zresztą podzielił się ze swym kamratem. Nawet gdyby przyszło mu zginąć, wolał aby odpowiedzialnego za to spotkała zasłużona kara, wiedział też że na Tassie można polegać a w sprawach życia i śmierci nie znajdzie takiego drugiego powiernika.

Na zadane pytanie odparł niemalże bez namysłu, zapewne za sprawą dużej ilości wypitego wina i fajki która co chwila odpalał:

- Plana zabicia bestii powiadasz – hic – spoglądał nieco nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby próbując przypomnieć sobie o co właśnie został zapytany- ach tak, no więc, mamy beczkę z prochem, mamy maga, mamy krasnoluda który chce ją zabić i gromadę najemników... jakoś się ułoży – stwierdził z rozbrajającą szczerością, wznosząc jednocześnie palec do góry jak gdyby przepowiadał przyszłość. - Zresztą innej alternatywy nie ma. - pokręcił przecząco głową z taką werwą jak gdyby próbował pozbyć się insektów. - Mag ma wyciągnąć potwora a najemnicy mają się zająć resztą... No a tak, zapomniałbym, mamy jeszcze oszczepy, które kazałem natworzyć kowalowi. Powbija się je w ziemie i gdy macka będzie próbowała kogoś rozpłaszczyć to się nadzieje wprost na oszczep, sprytne co? - było to retoryczne pytanie, gdyż po minie Tupika widać był takie samozadowolenie, jak gdyby skonstruował właśnie żyrokopter.
- No i są jeszcze łańcuchy... ale wiesz, wątpię czy będą skuteczne, ta potwora przecież drzewa łamie jak patyczki, myślę, że skuteczniejsza może okazać się oliwa... Zresztą kiedy już ten elf wyciągnie ją na brzeg, powinna być łatwiejsza do zabicia, nie trzeba będzie walczyć z każdą macka tylko zając się jej głową... Wiesz nigdy nie walczyłem z przerośnięta ośmiornicą, a tej nawet nie widziałem, mamy jedno podejście – hic – i im więcej środków i pomysłów na nią zużyjemy, tym większa szansa, że padnie w walce.
Wzrok wlepiony w pusty kufel oznaczał, iż zostało mu w główce tyle samo pomysłów co wina w tym naczyniu. Być może szukał na dnie jakiegoś natchnienia, a być może zastanawiał się czy ma ochotę wciąż na wino czy na cosik mocniejszego. Chyba już nie dostrzegał marsowych min wieśniaków którzy spoglądali na halflingów spode łba. Nie było co się oszukiwać, jak świat światem zapewne to nieludzie zostaną oskarżeni o wszystko co najgorsze.

***

Elf Lilawander dokonał zaś pewnego przełomowego odkrycia, którego natura wymagała konsultacji z Inkwizytorką.


Gdyby nie był elfem zapewne wysłałby swego chowańca wprost do Vilis, jednak jego rasa posiadała wrodzoną i związaną z wiekiem cierpliwość. Miał czas, tak właściwie miał sporo czasu by wszystkim się zająć, póki co pozostał więc przy badaniu zjawiska które odnalazł, wiedząc, że zaciekawi ono łowczynię czarownic... był o tym przekonany...

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 27-07-2013 o 23:13.
Eliasz jest offline  
Stary 16-07-2013, 03:43   #48
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Helvgrim siedział na spróchniałym pniu i łatał swą ranę najlepiej jak potrafił, źle mu to wychodziło, ale nie miał zamiaru prosić nikogo o pomoc. Bycie khazadem to obowiązek sam w sobie, a do tego masa norm i zachowań. Prośba była czymś tak bardzo zakazanym jak szczypanie w tyłek khazadzkiej panny. Dla takich co robili jedno i drugie, nie było miejsca w Sali Grungniego, w elizjum gdzie bohaterowie żyli wiecznie. Trudno było powiedzieć czy Helvgrim cieszył się z tego że przeżył. Był rad że orki są martwe, ale miecza z Azkarh wciąż nie miał. Bestia z bagien go poniżyła, skradła oręż i ukryła się w odmętach jeziora. Krasnolud poczuł że powinien się śpieszyć, że przeznaczenie go wzywa. Tymczasem co robił? Chodził po bagnach i tłukł nic nie znaczące zielonoskóre stwory. Czas się było zbierać.

~ Co oni tam do cholery robią? ~ Zastanawiał się Sverrisson patrząc na Lisa i Okonia. Alex i Villis też majstrowali coś przy ciałach orków. Helvgrim denerwował się tym, ale bandaże nie były jeszcze dobrze owinięte wokół torsu, zatem nie było powodu by pośpieszać innych. Na razie. Szczęściem okazało się że postój nie trwał zbyt długo i wkrótce cała drużyna była znów w ruchu.

Wstyd jaki czuł Helvgrim był po prostu nieopisany. Musiał skradać się pod zawaloną jaskinię jak jakiś złodziej, jak tchórz. To jednak było potrzebne, khazad wiedział o tym, ale jakże bolesne dla dumnego przedstawiciela górskiego ludu. Kiedy Sverrisson znalzł się już pod ścianami jaskini, zaczął obstukiwać lekko wielkie głazy i szukać tego jednego, tego który zostałby kulą u nogi, lub raczej macki, ośmiornicy i nie pozwoliłby jej uciec w odmęty bagiennego bajora. Jednak myślenie o jednej z gigantycznych macek stwora musiało ściągnąć na grupę przekleństwo, bo właśnie macka owa, po kilku chwilach, licząc od momentu kiedy się tu zajwili, opadła niespodziewanie i prawie zgniotła grupę łowców. Helvgrim zareagował zbyt wolno. Co prawda chwycił młot, ruszył w stronę niebezpieczeństwa, ale kiedy to wszystko zrobił... wrogiego odnóża stwora z głębiny już nie było. Pocieszający był fakt że Siegfried zdołał zranić ośmiornicę, tylko powierzchownie, ale jednak to zawsze coś. Do tej pory jedynie Helvgrim zdołał upuścić krwi tego stwora. Ceną za to był miecz przodków, pewnie wciąż tkwiący w bebechach bestii, dokładnie tam gdzie Sverrisson go zostawił. ~ Bodaj zdechła ta ośmiornica od ostrza mych ojców i kuzynów. ~ Pomyślał Helv i spojrzał w stronę uciekających tropicieli.

Krasnolud wiedział że kwestią czasu jest kiedy macki znów przebiją błotnistą ziemię i zaatakują ich. Koszmarne odnóża wydawały się jakby większe, czy było możliwe by przez ostatnie dwa miesiące potwór aż tak urósł. Dość było tych rozmyślań. Trzeba było działać. Helv nie mógł tylko podjąć decyzji, zawahał się, a nie powinien. Wiedział że ma dwa wyjścia... powiedzieć by najemnicy weszli na skały, przegrupowali się i zaatakowli stwora lub wycofali. W tym czasie Sverrisson mógłby odciągnąć uwagę koszmaru od skał by otworzyć drogę dla innych. Była też druga możliwość, nie przypadła ona do gustu khazadowi, ale to na nią postanowił postawić Helv. Mieli tylko jedną szansę. Począł więc krzyczeć.

- Odciągnijcie stwora od tego miejsca. Ja wbiję kliny w skałę i przytwierdzę łańcuchy. - Po słowach tych zrzucił plecaki z pleców i wyciągnął ciężkie łańcuchy i żelazne kliny. Podbiegł do skalnej ściany i stojąc po kolana w błocie zaczął swą mozolną pracę. Przełożył ogromny, żleazny gwóźdź przez jedno z ogniw łańcucha i zaczął wbijać klin prosto w skałę. Starał się jak mógł najlepiej, robił to szybko ale dokładnie. Tutaj nie mogło być mowy o fuszerce. Od tego mogło zależeć ich życie.

 

Ostatnio edytowane przez VIX : 16-07-2013 o 03:50.
VIX jest offline  
Stary 16-07-2013, 18:47   #49
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Atak przyszedł nagle. Niespodziewanie. Szczęście, lata treningu. Nie, to nie to ocaliło Biczownika. Wiara. To była ona. Błogosławieństwo. Młotodzierżca czuwał nad swoim wyznawcom. Potężna macka wystrzeliła spod ziemi, lecz Siegfried niesiony wewnętrznym instynktem, odskoczył w bok. Końcówka minęła się o ułamki centymetrów swoją niedoszłą ofiarę, by po chwili poczuć jak ostre kolece broni Siegfrieda rozrywa jej skórę.

Co działo się z Sigmaritą ? To proste. Logiczne myślenie odeszło na bok. Instynkt tylko go wiódł. Adrenalina wypełniła żyły mężczyzny, organizm mógł tylko reagować a pierwszą reakcją po uniku był kontratak. Na twarz, którą znaczyła krew orków, trysnęła posoka. Gorzkawy smak dostał się na usta biczownika, lecz to nie znaczyło wiele. Właściwie to nic nie znaczyło. Ręce wiedzione impulsem wykonały zamach i głownia korbacza dosięgła celu.

Gdy macka zniknęła pod powierzchnią ziemi serce mężczyzny waliło nadal jak oszalałe a on sam pragnął zmierzyć z tą istotą zrodzoną z serca Chaosu, bowiem nic innego nie mogło być wstanie przyczynić się do powstania takiej kreatury. Chaos, Siegfried na samą myśl splunął na ziemię. Znał i widział wiele jego objawów, lecz ten był rzeczywiście potworny. Chaos wypacza nie tylko umysł ale i ciało, i ta bestia była idealnym tego przykładem. Czuł i wiedział oraz znał swoją powinność. Musiał ją unicestwić i już miał ruszyć, gdy dostrzegł Villis.

Powinność wobec przełożonych i kobiety, którą miał ochraniać czy szerzenia Słowa Bożego na zapomnianych przez Bogów ziemiach. Konflikt, który rozdzierał duszę Siegfrieda. Wojownik zacisnął pięści a czoło zmarszczyło mu się. Podniósł z ziemi korbacz i przykucnął na chwilę. Musiał chwilę zastanowić się co czynić, bowiem miał powinność wobec Zakonu ale miał również powinność wobec Boga, któremu przysiągł służyć.

Stosy, wyszukiwanie heretyków, śledztwa kiedyś były jego domeną lecz teraz miał zmierzyć się z wszech-potężną istotą. Wyzwanie, na które czeka i próba, którą miał przejść by okazać się godny noszenia symbolu, który zwisał na łańcuszku. Spojrzał na Helva, który zaczął pracować w pocie czoła by wykonać plan. Khazad musiał mieć szansę. Siegfried mu ją zamierzał dać.

Rozejrzał się po towarzyszach. Tak, teraz wyjdzie z jakiej gliny są ulepieni, lecz on nie będzie ich oceniał. On będzie działał. Ruszył więc, zabierając z ziemi płonącą pochodnię, którą jeden z wieśniaków zostawił na ziemi. Korbacz przerzucił przez plecy, a w drugą rękę wziął miecz. Kusza zwisała z boku załadowana, na wszelki wypadek. Sam Biczownik ruszył powoli do przodu co by sprowokować bestię. Niech skupi ona swój wzrok na nim. A miała czym. Dużo macek. Ciężka sprawa. Siegfried ponownie splunął na ziemię. Czuł, że to mogą być jego ostatnie chwile. Idąc tak szeptał modlitwę:

Dziś w godzinie próby zła się nie uleknę
Z imieniem twym na ustach idę w bój
Panie, Ty jesteś dla mnie tarczą,
Tyś chwałą moją i Ty mi głowę podnosisz.
Wołam swym głosem do Pana,
On odpowiada ze świętej swojej góry dzierżąc młot w swych dłoniach
Kładę się, zasypiam i znowu się budzę,
bo Pan mnie podtrzymuje.
Wcale się nie lękam tysięcy ludu,
choć przeciw mnie dokoła się ustawia
Ty bowiem jesteś dla mnie skałą i twierdzą;
przez wzgląd na imię Twoje kieruj mną i prowadź mnie!
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 19-07-2013, 19:19   #50
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Vilis + Andrea

Nagłe pojawienie się macki wyrwało Andreę z zamyślenia. Schowała wyciagnięty z goblina sztylet, przetrała ostrze o nogawkę spodni i rzutem oka starała się ocenić sytuację. Widząc co wyprawia Siegfried podbiegła do jego pani stojącej nieopodal.
- Każ mu zawrócić! - krzyknęła - Przecież on nie ma szans, nie bez przygotowania!

Vilis spokojnie, wręcz pedantycznie, układała wycięte chwilę wcześniej serca w worze, podarowanym jej przez jednego z nic nie znaczących wieśniaków. Jeżeli aktywność potwora ją zaskoczyła to nie dawała tego po sobie poznać. Znajdując się poza zasięgniem szkaradnych ramion kontynuowała pracę. Nie odezwałą sie póki nie skończyła, dopiero wtedy uniosła wzrok lecz nie skierowała go na drugą kobietę, a na swojego towarzysza.
- Czy ja wygądam na jego niańkę? - spytała lodowatym tonem nie odwracając głowy. Cały czas uważnie obserwowała poczynania biczownika, śledziła jego ruchy, a także szukała oznak atktywności kolejnych macek.

- Słucha tylko ciebie - wysyczała jadowicie. Ręce zaczęły jej lekko drżeć. Zacisnęła więc pięści walcząc z usilną chęcią przywrócenia czarnowłosej do rzeczywistości - To twój człowiek. Aż tak gardzisz jego życiem że pozwolisz mu narażać się bez potrzeby?!

- Jest dorosły - Łowczyni odpowiedziała tym samym tonem co chwilę wcześniej, wycierając dłonie o ubranie i wstała - Wie co robi, a jak nie wie to dowie się tego na swoich błędach. Czy ja wyglądam na kapłankę Shayli, by przejmować się i trząść dupą nad każdym ludzkim żywotem? Jeśli śmierć nie jest mu dziś pisana to przeżyje. Niedługo się tego dowiemy.

Zabójczynią zatrzęsło.
- Jak możesz? - spytała cicho głosem drżącym od gniewu - Ten człowiek strzeże cię w dzień i w nocy, nie odstępuje na krok. Jest przy tobie zawsze i wszędzie, nie widziałam żeby spacerował gdziekolwiek sam. Chociaż z szacunku dla jego oddania zrób coś!

- Najwidoczniej mogę - dziewczyna obróciła głowę, spoglądając beznamiętnie na rudowłosą. Cała ta sytuacja zaczynała ją irytować. Spunęła pod nogi, rozcierając plowcinę podeszwą buta i prychnęła pogardliwie - Nie jesteś tu dla ozdoby, jest robota.

- Wartość człowieka poznaje się nie po tym jak traktuje równych i wyższych sobie, ale jak odnosi się do tych stojących niżej w hierarchi. Pogarda maskuje braki w obyciu i bezwartościowość. Tylko plugawcy wyżywają się ma słabszych od siebie.

- Tak, to bardzo...podłe z mojej strony - różnokolorowe ślepia zmrużyły się ostrzegawczo, dłonie zacisnęły się i rozluźniły, nie trwało to dłużej niż mgnienie oka - Oszczędź komplementów, wystarczy Vilis.

- Tak masz na imię? Wątpię. - ruda skrzywiła wydatne usta z niesmakiem - Jak możesz komuś rozkazywać wstydząc się nawet wypowiedzieć swoje imię?

- A kim ty jesteś żeby mówić mi co mam robić i według jakich zasad mam postępować? - twarz Vilis zmieniła się w wykrzywioną wściekłością maskę. Szczerząc zęby podeszła dwa kroki w kierunku kobiety i uniosła głowę, spoglądając jej prosto w oczy - Co sobą reprezentujesz by zwracać do mnie, wytykając błędne w twoim mniemaniu zachowanie? Radzę ci zejść mi z drogi i przestać pieprzyć. To ostatnie ostrzeżenie.

- Myślisz że boję się ciebie? - Andrea spojrzała z góry na czarnowłosą, odwzajemniając mordercze spojrzenie. Trzęsła się ze złości, gdy jej ręka powędrowała w kierunku rękojeści miecza - Że może mnie zastraszyć taki karzeł ? Potrzeba czegoś więcej niż rozwydżone dziecko by mnie przestraszyć?

- Naprawdę? Coś mi się wydaje że to nie do końca prawda, skoro od razu sięgasz po miecz - Łowczyni zaśmiała się ochryple, krzyżując ręce na piersi i z niecierpliwością czekała na jej ruch- Nie łap za miecz jeśli nie zamierzasz go użyć. Mocnym w gębie można być tylko jeżeli swoje słowa potrafi się obronić siłą fizycznych argumentów. W przeciwnym razem robisz jedynie z siebie pośmiewisko, tak jak w tym momencie.

Rudowłosa odetchnęła głęboko zaciskając szczęki i z trudem zwalczyła w sobie chęć podjęcia wyzwania.
- Szkoda mi czasu na takie gówno jak ty - odparła spokojnie, opuszczając ręce wzdłóż tułowia i ruszyła przed siebie- Nie teraz. Gdy już rozprawimy się z ośmiornicą to wrócimy do tej rozmowy

- Typowe zagranie tchórza. Podwijasz ogon, bojąc się podjąć jakiekolwiek kroki które mogłyby zagrozić twojemu bezpieczeństwu. Robisz pod siebie na myśl o tym że musiałabyś zacząć działać, a nie tylko trzaskać mordą. Jeżeli będę potrzebowała porady na temat tego jak skutecznie rozkładać nogi i kurwić się na lewo i prawo wtedy chętnie wysłucham tego co masz do powiedzenia. - Vilis zaśmiała się szyderczo, kręcąc z politowaniem głową. Cała sytuacja wydawała się jej irracjonalna i męcząca. Na miłość Sigmara, nie można było wybrać sobie lepszego momentu na rozmowę.

Zabójczyni obróciła się błyskawicznie dobywając broni. Zębate ostrze z sykiem wyskoczyło z pochwy i zataczając łuk skierowało się w kierunku przeciwniczki. Ta uchyliła się, w ciszy sięgając po własny miecz. Andrea nie marnowała czasu i zaatakowała ponownie nim druga broń zdążyła znaleźć się na zewnątrz. Chybiła jednak, posyłając cios kilka cali od głowy czarnowłosej.

Podła z radością przyjęła wyzwanie i, nim druga kobieta zdążyła odzyskać równowagę po nieudanym ataku, odpowiedziała w sposób który najbardziej jej odpowiadał. Miecz wydostał się z pochwy, place pewnie chwyciły rękojeść. Z furią wyprowadziła pierwsze pchnięcie, wróg był jednak zwinny, zdołał uniknąć spotkania ze stalą. Warcząc nienawistnie ponowiła atak, omijając sprawnie zezowatą zastawę i sięgając celu. Cięła wysoko, celując w rudy łeb i wkładając w cios całą siłę, jaką tylko posiadała. Zdzieliła Andreę płazem miecza w skroń, rozcinając jej skórę i posyłając na ziemię już bez czucia. Tyle było z tej walki, nawet zmęczyć się nie zdążyła.
- Żałosne - splunęła na pozbawione świadomości ciało leżące u jej stóp. Schowała broń po czym odwróciła się i ruszyła w stronę biczownika. Nie chciała zabijać Andrei, potrzebowali mięsa armatniego do zbliżającej się walki z ośmiornicą. Marnowanie i tak wątłych zasobów byłoby głupotą na którą łowczyni nie mogła pozwolić. Każdy ma swoją rolę do odegrania, trzeba jedynie obsadzić odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach, choć jedno trzeba było przyznać. Korciło by zakończyć sprawę tu i teraz.
Nawet bardzo.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172