Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2013, 01:03   #124
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kamyk rozejrzał się dookoła. Walka ustała. Jeszcze przed chwilą wrzała w najlepsze. Jeszcze przed chwilą wrona tłukła po pyskach przydupasów tej rybki co go, miast wiać, z łuku postrzeliła. Jeszcze chwila i by i ją ucapił za gardziołko i zgniótłszy jej ten pieprzony łuk, co nim do wron tak ochoczo strzela, wytrząsnął z niej dalszą chęć walki. Ale teraz walka ustała. Skagi pochyliły łby, a jego towarzysze jakby znieruchomieli. Wszyscy gapili się na coś na łące. Wtedy i on zauważył wielkiego mocarza. Ogromnego żyjącego i doskonale się mającego jednorożca. I pieprzącego o przyjaźni Skaga, który z bestii zlazł. Skaga o buźce tak gładkiej, że chyba Tytusowi w pięty poszło. Co gorsza ni z tego ni z owego, Septa i Alysa również uznali, że warto pogadać o przyjaźni. A przy okazji o medycynie, o koniach i o tym jak ważny w przyjaźni jest Erland Crowl. Bo mądry Skag również był tu obecny. Jak widać w dziczy bez problemu trafił na swoich. Nawiedzony las o dziwo stawał się coraz mniej nawiedzony, a coraz bardziej skagoski. Dzień drogi od Czarnego Zamku.
Alysa jak na pajęczycę przystało ruszyła nieść pomoc rannym zaczynając od Roddarda, Septa nawoływał do wsiadania jakby mówił “to my już może sobie pójdziemy”, a Erland wyglądał jakby blaskiem tego szkaradnego świecidełka od Moruad miał zamiar pojednać obie strony. A Kamyk... Kamyk w całej swojej mądrości; wszak rozwiązywał łamigłówki, szarady i inne takie tam; uznał, że wojna to mimo wszystko najzacniejsza rzecz na świecie.
W pierwszej chwili chciał podejść do Iorwetha i pokazać mu w jaki otwór swojego ciała tenże może sobie wsadzić swoje jaśnie skagoskie wątpliwości. Ba. Nawet mu je tam osobiści wrazić. Nie zrobił tego. Odetchnął kilka razy. Kilka długich razy. Potem podniósł miecz i spojrzał na sterczące z piersi pierzaste lotki. Grot siedział płytko. I łatwo ustąpił gdy Engan, skrzywiwszy się niemiłosiernie z bólu, wyciągnął go sobie z pomiędzy żeber. Razem z resztkami czegoś co przypominało zbutwiały liść. Pieprzona trucicielka.
Rzucił połamane drzewce pod nogi Agnety.
- Grot se wydłub - rzucił jej pogardliwie - bo tu wielu przyjaciół w okolicy jeszcze mieć możecie.
I wsiadł na koń.

Agneta już od dłuższego czasu, korzystając z tego, że wszyscy o niej zapomnieli, wstała z klęczek i wolniutko, krok za krokiem, przemieszczała się za plecami Kamyka w stronę trupa, co to leżał u stóp Septy. Teraz przystanęła, bo po słowach Kamyka wszyscy spojrzeli na niego i na nią, z ust Iorwetha nie zniknął uśmiech, tylko w oczach pojawiło się coś okrutnego. Agneta ani drgnęła, nie mrugała, stała całkiem jak ten słup pradawny z tajemniczymi znaczkami, zanim Kamyk obalił go na glebę.
- Słyszałaś, co wrona rzekła - rzucił jej Iorweth. Brzydula nachyliła się sztywno i podniosła złamaną strzałę. Nie patrzyła na Kamyka. Nie patrzyła już na ciało. Nie patrzyła na nikogo, pochyliła głowę i przymknęła opuchnięte, pozbawione rzęs powieki.
- Z wielką chęcią towarzyszyłbym możnej pani Alysie, córce drogiego naszym sercom Pająka, na Długi Kurhan. Droga niby krótka, ale może się okazać niebezpieczna - ozwał się Iorweth. - Ale i ja mam rozkazy, podobnie jak i wy, zacne wrony. I wypełnianie tych rozkazów co do joty jest najważniejszą spośród trosk mego serca. Tedy nigdzie z wami nie pojadę, bo nie wolno mi. Policzyć się musimy na miejscu. Poza tym, niedobry człek z ciebie, Erlandzie, i z ciebie, panie koniuszy Nocnej Straży. Chcecie dodawać słodkiej Moruad trosk i zmartwień, wrzucać jej na wątłe barki nasze niesnaski. Oszczędźmy jej tego. Niech zajmuje się tym, co naprawdę ważne. Więęęęęc. Co proponujecie? - znów się uśmiechnął.

Wielki zarządca zatrzymał wierzchowca, odwrócił go i spokojnie dostępował do miejsca gdzie z stał uśmiechnięty Iorweth Harlene. Mały konik sunął powoli, jakby chciał obecnym dać do zrozumienia, że jest noc i że pora spać, a nie się kłócić. Wyraz twarzy jeźdźca był diametralnie odmienny. Gęba Kamyka wyrażała wkurwienie niebotyczne, oraz idący w ślad za nim absolutny brak zdroworozsądkowej obawy przed majestatyczną bestią która towarzyszyła Harlenowi.
Engan podjechał bardzo blisko, wyprostował się w siodle, po czym pochylił nad grzywą małego konika konfrontując błysk okrucieństwa w oczach Skagosa, z błyskiem “sram na ciebie” jaki spozierał z jego własnych.
- Propozycja dla ciebie jest taka - powiedział mu w twarz choć na tyle głośno by usłyszeli wszyscy na polanie - Idź tam za tego swojego pupilka. Weź z kilka kroków rozbiegu. I z impetem właduj mu się głową w dupę. Gdzieś tam na pewno znajdziesz odpowiednią dla siebie rekompensatę.

Iorweth z propozycji ostatecznie... nie skorzystał. I choć po słowach Engana zaczęło padać kilka innych propozycji i chwilę później również dziać się wcale nie mało, a harleński wódz i owszem miał przyjemność bardzo bliskiego kontaktu ze swoim wierzchowcem, kontakt ten skończył się dla niego wszczęciem regularnej bitki.

A to nawet Maester przyznawał, że nic tak nie oczyszcza dyplomacji i polityki jak kilka obitych gąb.

Obitych, bo Engana ambicją nigdy nie było zabijanie. Skrycie wielki Zarządca unikał go wręcz ponad miarę preferując tłuczenie po łbach do nieprzytomności. Oczywiście nie każdy tłuczony łeb o tym wiedział i zdarzało się, że unieszkodliwiony w ten sposób delikwent już nie otwierał oczu. To już jednak, że jakiś dureń ze słabującą głową pchał się do walki, winą Engana przecież w najmniejszej mierze nie było.

Nie dobywając nawet miecza, strzelił w pysk buciorem najbliższego Skaga po prawej stronie konika. Zaraz potem runął na tego z lewej. Nim obaj grzmotnęli na ziemię, Harlen zdążył dwa razy pocałować piąchę Kamyka.

Ktoś krzyknął. Ktoś ryknął. Jednorożec sapał jakoś dziwnie. Ktoś zapiał po skagosku. Engan zrywając się z nieprzytomnego przeciwnika zainkasował od kogoś kopniaka w żebra. Nadal boleśnie kłujące od tkwiącej w nich chwilę wcześniej strzały. Zainkasowałby też pewnie cały grot włóczni gdyby atakującym był jakiś Rork, a nie Harlen. Ale to byli Harlenowie. Bez trudu wyrwał wojownikowi drzewce z rąk i dźgnął tępym końcem w splot słoneczny po czym poprawił na odlew.

Rozejrzał się dookoła gdy położony przed chwilą Skagos zrezygnował z próby powstania na równe nogi. Alysa szła powoli przez pole walki w obstawie osłaniających ją Urrega i Tytusa. Mimo, że obaj mężczyźni byli wyraźnie zdeterminowani stawić czoło choćby i jednorożcowi w jej obronie, nie musieli robić właściwie niczego. Z jakiejś przyczyny żaden Skagos nie ośmielił się jej zaatakować. Woleli sprawdzać czy uda im się zranić legendarne Czarne Serce. A ona szła powoli w kierunku zarośli. W kierunku Erlanda i... Iorwetha. Harleński sukinsyn... Kamyk uniósł włócznię i odwrócił się w tamtym kierunku gotów cisnąć ją w to zdradzieckie bydlę. Nie zauważył, że u jego stóp nad rybimi zwłokami leży Agneta. I nie skojarzył, że cokolwiek chciał uczynić, mógł to uczynić, zwyczajnie lepiej dobierając ruchy.

Hwarhen Bez Żony wpadł w niego z takim impetem, że Engan dosłownie przeleciał kilka metrów nim dociśnięty Rorkiem gruchnął plecami o drzewo. Tak go przytkało, że aż się krwią zapluł. Nie upadł jednak. Hwarhen fachowo ocenił swoje zwycięstwo w tym starciu. Nie poprawiał.
Engan spojrzał na Rorka i nie mogąc wydusić z siebie słowa, wskazał tylko włócznią zarośla.
Alysa właśnie podchodziła do dwóch Skagosów...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline