Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2013, 01:21   #184
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
takoż Ghartsson, Oldenbach i Sparren

Gomrund dość smętnie w przeciwieństwie do Ericha konsumował dary rzeki. Rybki pipki z Reiku dobre były dla elfów i ludzików… Albo hallingów. Wprawdzie Płonący Łeb był do ościowej diety przyzwyczajony, wychowując się w nadmorskiej twierdzy, to jednak obfitujące w tłuszcz morskie żyjątka dużo bardziej mu podchodziły. Bo takie płotki, okonki czy liny nijak nie mogły się równać z tłuściutkim halibutem, łososiem, wielorybem czy morsem… Szczęściem mógł przetrącić jakieś węgorze duszone w maśle. Tłuszcz ściekał mu po paluchach i resztkach brody, kiedy sięgał po kufel grisswaldzkiego niby mocnego, jasnego ale… Kiedy przepił ozwał się w te słowa:
Tak jak mówiłem wcześniej. Trzeba mi dokończyć sprawę z tutejszymi krasnoludami… A zakończy się ona, kiedy usuniemy stąd zielonoskórce i klan odejdzie. Zatem idę z nimi na bitkę. Tym bardziej, że zostało tam sporo mojej rodowej stali. Potem jak przyobiecałem Dietrichowi pomogę mu w jego sprawach. Czyli gdzie zdecyduje, tam ruszymy… Jałowe Krainy, semafor albo jeszcze inszy trop.

Konrad, który nad piwo przedłożył wino, przepił kawałek sera odrobiną czerwonego trunku, a potem spojrzał na nieco zatłuszczonego krasnoluda.
- Czy w tych planach usunięcia zielonoskórców możemy być pomocni, czy też ma to być tylko i wyłącznie sprawa krasnoludów?
Gomrund nie od razu odpowiedział, zmagając się z kolejnym węgorzem i następnymi łykami piwa. Gdy przełknął, spojrzał na Konrada.
- Przeszkód nie ma żadnych - powiedział. - I kto zechce wziąć udział w oczyszczeniu kopalni z goblinów i innego zielonego tałatajstwa, będzie mile widziany.
Co prawda mówił tylko w swoim imieniu, a nie pozostałych krasnoludów, z którymi na ten temat wcale nie rozmawiał, ale przecież nie na darmo był wodzem tej wyprawy.

Spieler odchylił się na krześle, przez pół sali próbując pochwycić spojrzenie Iustusa Schwertera, i skwapliwie potwierdził, że swojego miejsca w ekipie czyścicieli też nie zamierza nikomu odstąpić. Zawsze potrafił docenić porządną, fizyczną robotę.
- Ale co potem... - Oparł łokcie na stole i przypatrzył się bacznie Szczurowi, jakby starał się zgadnąć, co jeszcze może kryć w zanadrzu. - To jeszcze nie mam pewności. Poza tą, że cokolwiek przyjdzie mi do łba, nie będę nikogo ciągnął siłą.
Odsunął półmisek, żeby rozłożyć na stole sfatygowaną nieco mapę, niesforny róg przyciskając kuflem. Potarł kark, odchrząknął, potem z niejakim wahaniem oparł paluch na tym, co wedle jego rozeznania symbolizowało Kemperbad.
- Dopiero tu, jak mi się zdaje, trzeba będzie zdecydować. Dalej Reikiem czy w górę Stiru. - Zmarszczył czoło, znów potarł kark. - Może w Kemperbadzie da się czegoś dowiedzieć. Poprzednio - zerknął na Ericha, potem na Sylwię i uśmiechnął się mimo woli - jakoś nie pomyślałem.
- No tak. - zafrasował się Erich - Może lepiej się tam nie pokazywać na razie. Przynajmniej ja, ale mamy nowego kompana. Może Marcus tam popyta. Tylko trzeba by go nieco wtajemniczyć w nasze sprawy. Dieter, może ty? Ja nie czuję się na siłach, to zbyt pojeb… znaczy… skomplikowane.
- Pomyślimy po drodze.


Cały swój skromny dobytek uporządkował już poprzedniego wieczoru, chociaż na przechadzkę z Gomrundem wybrał się w końcu z rękami w kieszeniach. Wysłużone pierścionki Morra, może jaki poręczny kawał dębiny, gdyby się trafił po drodze, i wieloletnie doświadczenie to było wszystko, czego potrzebował. Co innego w kopalni. Tam, z różnych zresztą względów, planował nawet wsadzić sobie na głowę ów nieszczęsny metalowy kapelusz, który targał po świecie na dnie worka.
Z początku założył, że problem utraconego pod wieżą miecza, rozwiąże sobie w ramach znajomości z tymczasową kapitan grissenwaldzkiej straży. Potem, kiedy sprawy nieco się pokomplikowały, uznał wyprawę do miejskiej zbrojowni za chybiony pomysł i nastawił się raczej na to, że jakaś wolna sztuka żelaza znajdzie się może u brodaczy. A na popołudnie, które przepędził był na karczemnym podwórcu, ucząc Sylwię nie tyle nawet samych najpaskudniejszych, jakie znał, sztuczek, ile ich wspólnej filozofii, pożyczył potrzebny instrument od jednego z kompanów. Kilka nowych siniaków i ze dwie piekące szramki utwierdziły go tego dnia w przekonaniu, że człowiek rzeczywiście uczy się całe życie... Zaś finał tych wszystkich nauk – że w odpowiednim towarzystwie nawet z tarzania się błocie może czerpać uciechę.
Podobnie rzecz się miała z tą całą krasnoludzią sprawą, nietrudno wszak wyobrazić sobie miejsce milsze od zagoblinionej, ciemnej dziury w ziemi, a jednak Spieler na myśl o niej wcale nie tracił apetytu.

Po śniadaniu umyślił sobie jeszcze przebieżkę z kapitanem Świtu po dokach i targowisku w poszukiwaniu okazji, dzięki której kurs w dół Reiku pomógłby im wszystkim podtuczyć trochę sakiewki. Ale tylko w takim wypadku, gdyby na załatwienie wszystkiego było jeszcze dość czasu. Spieler nie chciał dla paru błysków spóźnić się na wymarsz krasnoludów, a nie sądził, żeby powrót z kopalni do miasta w ogóle wchodził w rachubę. Bez względu na to czy załadowaną, czy pustą, Szczur i Julita powinni wedle jego rozumu barkę wyprowadzić zaraz z przystani i na czas przeprawy z zieleniną przytulić w jakimś nieodległym, zarośniętym zakolu, może drobniejszym dopływie.
Nie żeby wątpił w Płomiennego i swoje pedagogiczne talenty, po prostu z doświadczenia wiedział, że uczniowie albo ich koledzy bywają czasem naprawdę oporni.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 16-07-2013 o 01:27.
Betterman jest offline