Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2013, 04:00   #146
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Heinz... wszystko co mówił ten człek, Helv miał gdzieś i wcale nie dlatego że go nie lubił, ale dlatego że kolejny pies barona wytyczał szlak, nadawał tempo marszu i mądrował się jak krasnoludzki inżynier. Sverrisson jednak w ciszy szedł i uważnie rozglądał się na boki. Kiedy przewodnik zaczął psioczyć coś o strachu przed lasem czy tam o jakimś domu nawiedzonym, krasnoludzki wojownik uśmiechnął się tylko szyderczo i skwitował głośno.

- Eh... człeczyny. Czy zawsze musita trząsć portkami przed takimi miejscami? Weź że se herr Heinz wychoduj parę jajec jak u wołu i poprowadź nas aż pod ten przeklęty domek. - Jednak słowa krasnoluda nie spotkały się z przychylnym spojrzeniem ze strony przewodnika. Powiedział co wiedział i tego sie trzymał. Przynajmniej tyle. Trwać przy swoim zdaniu to cecha była dobra, zatem khazad nie naciskał.

Tak, wszystko byłoby dobrze gdyby nie ten upał. Pot ciekł strużkami po skroniach i policzkach Helvgrima. Odziany w pełną skórzaną zbroję, hełm, podkute buciory, z plecakiem wypchanym różnościami i ciężkim młotem w dłoniach... tak, Helvgrimowi mimo wrodzonego uporu i krzepy, było ciężko, a właściwie duszno. Do tego ten gęsty i parny las. Było zatem wszystko czego Sverrisson nie znosił. Brak złota, uzależnienie od kogoś kto był śmieszniejszy niż groźniejszy, do tego las, duchota, komary wielkie jak pięść... i na koniec ta elfia samica z łukiem. To było dużo, bardzo dużo jak na jednego krasnoluda. Brakowało tylko jeszcze...

... no właśnie. Ogra i bandy zielonoskórych grobich. Teraz Sverrisson miał komplet znienawidzonych przez siebie rzeczy. Fakt że wrogowie mieli wycelowane swe śmieszne łuki w Helva i jego kompanów, w ogóle nie wpływał źle na norskańskiego khazada. Młot zajął swe miejsce, tam gdzie najlepiej było tłumaczyć wrogom o ich błędnych decyzjach... wysoko, nad prawym barkiem. Gotowy do ataku, Helv musiał rozładować swą złosć na kilka chwil. Doszło do pojedynku między ogrem a szlachciem o niecodziennym imieniu Sioban. Helv nie mógł wyjść z podziwu. W końcu z istotami nie znającymi pojęcia honoru, nie można było honorowo walczyć, a jednak. Szlachcic nie był palcem robiony i choć wróg przerastał go pod każdym względem, wyzwanie przyjał i stanął honorowo. Na chwil kilka Helv zapomniał kim jest przeciwnik Siobana, w czasie tym krasnolud zapamiętał postawę człeka i obiecał postawić mu dzban warzeńca, jak ten tylko położy już ogra trupem. Tak się jednak nie stało. Po wymianie kilku ciosów, szlachcic padł jak długi na glebę. Sverrisson ruszył by wyrównać rachunki z ogrem. To że bestia powaliła Siobana to jedno, ale nienawiść jaka była w sercu Helva do rasy zielonych szmat zwanych, orkami, goblinami i ich większymi kuzynami, hobgoblinami... była ogromna. To wystarczyło.

Tak też zaczęło się. Pierwsze ciosy należały do Helva. Potężny ryk z krasnoludzkiej gardzieli był jak odgłos rogu bojowego który wędruje korytarzami z podziemi aż na szczyt góry i wydziera się z pieczary, niczym odgłos grzmotu. Ten gromki okrzyk bojowy był jedynie prologiem dla dwóch potężnych zamachów ciężkim młotem na łeb ogra. Bogowie chcieli jednak by Helvgrim pokazał się z lepszej strony, bo ogr z łatwością uchylał się przed ciosami. Chwilę później dołaczył do walki z ogrem Galvin, khazadzki brat. Reszta drużynników też wdawała się w pojedynki z liczniejszym wrogiem.

Helvgrim chwycił młot oburącz i posłał cios z odlewu. Kątem oka dostrzegł jak potężna, ogrza bestia atakuje Galvina, syna Migmara. To jednak nie trwało długo. Mocarny obuch spadł na głowę ogra z boku. Wbił lewe ucho wgłąb łysej czaszki wroga. Cios zniszczył policzek i zmiażdżył oczodół wraz z okiem. Krew zalała ogromnego stwora w ułamku chwili. Jęknął tylko i wywrócił drugie, jeszcze zdrowe przez chwilę oko, w tył czaszki. Ochroniarz wodza hobgoblinów zwalił się jak ogromne drzewo podczas leśnej wycinki. Kiedy tylko cielsko zetknęło się z ziemią, Helv poprawił młotem w tę zdrową jeszcze część czaszki... i tym ciosem całkowicie pogruchotał głowę ogra. Została jedynie krwawa masa tam gdzie kiedyś osiłek miał czaszkę, a z głowicy młota zwisały kawałki mózgu. Sverrisson pokryty był obficie krwią. Odwrócił się w stronę uciekających goblinów i krzyknął za nimi.

- Aaaaaargh. Wracajcie tchórze. Kurwie syny. - Wciąż krzyczał i wymachiwał młotem nad głową. Miał już dość na tę chwilę, ale jedynie na krótką, bo coś kazało mu biec za wrogiem. To było dziwne uczucie, zupełnie jakby nienawiść do orków i goblinów była w żyłach krasnoluda od zawsze. Tak jakby to uczucie wyssał z mlekiem matki. Wciąż krzycząc wbiegł w krzaki i pędził co sił za wrogiem.
 
VIX jest offline