Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2013, 20:32   #82
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Kolejne trupy znaczyły jej drogę do kryjówki przygotowanej przez przewodnika.
Była śmiercią. Już dawno powinna do tego przywyknąć. Ciche podejście i czysty strzał lub uderzenie. Koniec nadchodził, zanim ofiara zdążyła się zorientować, że coś jej grozi. Mimo wszystko gdzieś w podświadomości odkładało się spychane tam cały czas odczucie, że kiedyś zapłaci za swoje działania. Ilu tych, którzy zginęli dzisiaj, było w pełni świadomych swoich czynów? Pewnie większość stanowiły bezwolne zabawki w rękach zręcznych prowodyrów. Statystyki nie kłamały, jedynie dziesięć procent społeczeństwa było zdolne do podejmowania decyzji i kreacji. Resztę stanowiła posłuszna masa, która czasami mogła się z mienić w pełną szaleństwa i żądzy krwi rzekę.
Nie było jednak czasu na takie rozważania. Teraz jednak musiała działać.

Val ostrzegła, że schodzi na dół, zanim to zrobił. Nie było już drabiny więc musiała zeskoczyć. W pomieszczeniu nie było wiele widać. Jedyne światło sączyło się przez dziurę w stropie. Jej oczy szybko jednak dostosowały się do półmroku. Z niepokojem zlustrowała otoczenie oceniając sytuację i dopadła do leżącego Kane'a.
- Gdzie jesteś ranny? Coś poważnego? - Zapytała wyraźnie zaniepokojona.
- Przeżyję - wymamrotał, próbując się podnieść. - Na szczęście granat był starego typu, jakby mieli jakąś nowoczesną zabawkę... - zawiesił głos. - Co z Jeanne?

Zabawa w „co by było gdyby...” nie była odpowiednia w tym zawodzie, więc Valerie nie skomentowała słów mężczyzny. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Żadne z leżących w koło ciał nie należało do specjalistki.
Wstała i ruszyła do jedynego miejsca w którym kobieta mogła się ukryć.
Specjalnie, by nie wystraszyć kobiety nie poruszała się cicho, a podchodząc do poszarpanej odłamkami kotary, osłaniającej wejście wymówiła jej imię.
- O Boże, jak ja się cieszę, że to ty. - Powiedziała z wyraźną ulgą w głosie pani doktor, gdy tylko zobaczyła zbliżającą się najemniczkę. - Nawet nie wiesz jak bardzo. - Powstrzymała się jednak przed zbytnią wylewnością. - Co z O'Harą? - Starała się by wypowiedzieć to bez zbędnych emocji, ale i tak dało się wyczuć troskę w głosie. - Wrzucili tu granat. Prosto na niego. Granat!! Prawdziwy!!
- Nie jest zbyt wylewny, ale skoro mówi, że przeżyje to pewnie tak będzie. Peter też jest ranny. Musimy stąd znikać. Pomóż mi spakować i wynieść na górę nasze rzeczy.
- Odpowiedziała Valerie - Trzeba przeciągnąć pryczę pod wyjście, Drabina jest zniszczona.
Pani biolog pokiwała tylko głową. Zanim zabrała się za pomoc podeszła do Kane i chwytając za ostrze podała mu jego nóż.
- Zwracam własność. Nie była potrzeba. - Uśmiechnęła się przy tym nawet lekko.
Później pomogła Valerie z pryczą i rzeczami. Udało im się w miarę sprawnie dotrzeć do vana wraz z wszystkimi rzeczami. Najwyraźniej szczęście nadal im sprzyjało. Nie należało go jednak kusić. Fortuna pani przekorna zbyt często zmieniała kochanków.

***


Podróż do szpitala przebiegła bez problemów. Mieli też po drodze okazję, by wymienić się zdobytymi informacjami.
Shade popatrzyła na niewielki budynek szpitala:
- Nie wygląda imponująco, choć muszę przyznać, że widziałam -już w życiu znacznie gorsze placówki medyczne. Proponuję najpierw zrobić rozeznanie i porozmawiać z kimś, kto odpowiada za to miejsce. Ktoś idzie ze mną?
- Mój Boże? To ma być szpital?
- Jęknęła Jeanne Øksendal widząc ów przybytek. -Na jej twarzy pojawiła się kombinacja trzech uczuć, zdziwienia, przerażenia i współczucia. -I ktoś tu leczy ludzi?? - Wyrzuciła z siebie kolejne pytanie retoryczne.
- Mogę zostać tutaj, jeśli ktoś jeszcze zostanie - powiedziała Blue, dotychczas podczas rozmowy raczej milcząca. - Moje zdolności w środku i tak się raczej nie przydadzą, chyba, że mają tu jakieś komputery - spojrzała na szpital -...w co raczej wątpię.
Ghedi natomiast wręcz prychnął na słowa Jeanne.
- To jeden z lepszych szpitali, od dawna nie było w okolicy zamachów! Te w mieście zwykle rzadko utrzymują się tak długo.
Odpowiedziom na słowa przewodnika było jeszcze większe zdziwienie. A nieznacznie opadająca szczęka, zamknięta zresztą dość szybko, mogła świadczyć o tym, że pani doktor chciała coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała w ostatniej chwili.
- Ja pójdę. Peter, możesz strzelać? - Kane spojrzał na Wiga, nie czekając na odpowiedź. - Zostaniesz tutaj z Blue i Ghedim. Jeanne, będziesz potrzebna, by sprawdzić czy mają tu wystarczająco bezpieczne pomieszczenie. Fox, ty też idziesz. Jak to laboratorium tutaj będzie się nadawało, będziesz pilnował pani Øksendal. Wig potrzebuje czegoś więcej od rentgena? Spróbujemy sprawdzić, czy to tutaj mają. Jeśli tak to w vanie zostanie Shade, a my skorzystamy. Pytania?
Irlandczyk podnosił się już z siedzenia, krzywiąc się przy tym.
- Nie, nic więcej po za czytelnym zdjęciem rentgenowskim. Opis nie jest konieczny. - Odparła pani doktor Irlandczykowi. - I proszę to odczytać jako zalecenie osoby znającej się, które ma na celu sprawne działanie ludzi będących pod twoim dowództwem. To samo się tyczy twojego prześwietlenia!

Shade ruszyła za nim przeczesując włosy palcami. W tych prymitywnych warunkach niewiele dało się zrobić dla poprawy wyglądu. To musiało wystarczyć. To jak wyglądała mogło też nie mieć żadnego znaczenia
- Jak mamy zamiar przekonać personel, by udostępnił nam laboratorium? - zapytał Fox. - Przekupstwo? Wyglądamy jak banda zabijaków wracających z pola bitwy, co poniekąd jest prawdą, ale tutejsi nie mają powodów, by nam ufać. Tajemnicze pojemniki z nieokreśloną zawartością nie poprawią sytuacji.
- Felix
- Valerie skrzywiła się lekko - to szpital. Ludzie, którzy pracują w takim miejscu, w kraju takim jak Somalia, w warunkach jakich tu panują, muszą mieć głowę wypełnioną ideami humanitaryzmu i poświęcenia dla ludzkości. Inaczej już dawno zabraliby swoje wykształcone dupy w troki przenieśli się do kraju gdzie można zarobić dużo więcej i zdecydowanie bezpieczniej. Spróbujmy od idealizmu. Wiesz: Nieznane, potencjalne niebezpieczeństwo zagrażające ludzkości i tym podobne bzdety. Jak to się okaże niewystarczające, spróbujemy pieniędzy.
- Humanitaryzmu
- powtórzył bezwiednie Raver. - No tak, nic tylko się spodziewać, że grzecznie nas zaproszą do środka, a może i ciepłą herbatką poczęstują. W końcu obrońcom ludzkości należy się chociaż tyle. Podoba mi się ten plan - tak kontrastuje ze wszystkim wokół, że jakimś zrządzeniem losu może wypalić - najemnik uśmiechnął się, ale niezbyt przekonująco. - Dobra, i tak najpierw musimy pogadać z “szefem”, by stwierdzić, na czym stoimy. Nie ma co już zwlekać - rzucił pewnie. Następnie, gdy znalazł się tuż obok Shade, wyszczerzył się i dodał:
- … ale warto już przygotować kasę.

Najemniczka skinęła tylko głową i ruszyła w kierunku wejścia. W środku było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Pani biolog bardzo ze sobą walczyła by nie wydać z siebie żadnego okrzyku przerażenia. To było dobre określenie na to co czuła. Przerażenie. Nie mogła uwierzyć, że w połowie XXI wieku ludzie mogą być leczeni w takich warunkach. W takich prymitywnych warunkach. I cóż z tego, że usilnie się starała, by nie wydobył się z jej gardła żadne dźwięk, skoro i tak jej twarz mówiła wszystko. Wszystkie te skrajne uczucia były wypisane na jej twarzy. Wystarczyło tylko dobrze się przyjrzeć.

Valerie rozejrzała się po zatłoczonym wnętrzu i skierowała prosto do czegoś, co wyglądało na tutejszy odpowiednik recepcji i rejestracji jednocześnie:
- Chcielibyśmy rozmawiać z kimś zarządzającym tą placówką - powiedziała swoim łamanym somalijskim do siedzącej tam kobiety.
Kobieta pracująca na recepcji, wyglądająca jakby robiła kilka rzeczy jednocześnie, najpierw nawet jej nie usłyszała. A gdy już usłyszała, zagapiła się z szeroko otwartymi ustami. Wróciła do siebie dopiero po sekundzie czy dwóch.
- Obawiam się, że to niemożliwe w chwili obecnej - przyjrzała im się dokładniej. -Tu nie wolno wchodzić z bronią!
- A kiedy będzie to możliwe?
- Zapytała Shade ignorując uwagę o broni. Tym bardziej, że nie miała przy sobie nic poza ukrytymi w kombinezonie nożami, których Somalijka nie mogła raczej zobaczyć.

Zapytana pokręciła głową, odpowiadając na pytanie kogoś innego. Kobieta z wrzeszczącym dzieckiem zaczęła się przepychać, odtrącając Jeanne i Valerie, by dostać się do recepcji, sama krzycząc przy tym strasznie głośno. A to z kolei sprawiło, że inni czekający zareagowali kolejnym szturmem, każdy ze swoją sprawą. Jakaś dziewczyna w zaawansowanej ciąży prawie upadła, wyglądając jakby zaraz miała rodzić. Dobiegła do niej pielęgniarka w niebieskim fartuchu. Najwyraźniej ich sprawa miała tu bardzo niski priorytet. Nagle, niedaleko nich, spiesząc do innego pomieszczenia, mignęła im osoba w białym kitlu. Byli niemal pewni, że lekarka miała jasną cerę. Na recepcję jednak nawet nie spojrzała.

Shade zbliżyła się do towarzyszy:
- Wygląda na to, że nie porozmawiamy w cywilizowany sposób. Możemy albo próbować dotrzeć do tej kobiety - wskazała na recepcjonistkę - albo spróbować porozmawiać z kimś innym. Mogę też rozejrzeć się po szpitalu nie jest duży, a tu panuje straszny harmider może w tym bałaganie nikt nie zwróci uwagi na moje myszkowanie. Jak sami znajdziemy laboratorium i spróbujemy się w nim zadomowić pewnie się nami zainteresują i w końcu będą mieli większą ochotę rozmawiać. Fox i Jeanne niech zostaną i spróbują dyplomacji - Zakończyła swą wypowiedź.
- Ale jakiej dyplomacji? - Zdziwiła się pani biolog. - Widziałaś sama, że tu po dobroci nie można. -Nie podamy się za pracowników organizacji humanitarnej. To byłoby nieetyczne. - Jeanne starała się udawać, że wcale nie dotknęło jej to jak została potraktowana przez tłum.
- Nieetyczne - Shade wymówiła to słowo jakby je smakowała - hmmm... ładne słowo. - Popatrzyła na panią doktor - Myślę że nie musimy się przejmować etyką. Liczą się efekty i każdy sposób, który przybliża nas do osiągnięcia celu jest odpowiedni. - Zakończyła cynicznie.
- Rozejrzyj się. - Øksendal zakreśliła ręką koło. - Chcesz im narobić nadziei, a potem zniknąć??
- Jeanne
- najemniczka położyła jej rękę na ramieniu i lekko ścisnęła - zachowaj te mówki dla pani za ladą, ja idę się rozejrzeć. - Nachyliła się do jej ucha i szepnęła zanim odeszła:
- Niektórym została tylko nadzieja.
Jeanne przełknęła ślinę, jakby połykała tran lub inne paskudne lekarstwo.
- Zrób przejście. - Powiedziała do Felixa Ravera, walcząc przy tym ostro sama z sobą.

O'Hara nie dyskutował z Val, to nie był zły pomysł. Sam zostawił w vanie tylko strzelbę, a ze swoim wyglądem i częściowym pancerzem nie dziwił się recepcjonistce. Sądząc z tutejszego zamieszania jej zdanie i tak mało się liczyło. Wskazał lekarkę, która mignęła mu przed oczami.
- Tam widziałem jakiś fragment cywilizacji w kitlu. Może dogadam się łatwiej. Shade, możesz zwiedzać.
Val zasalutowała żartobliwie i ruszyła spokojnym krokiem w kierunku jednego z korytarzy. Postanowiła poszukać schodów. Laboratoria prawdopodobnie znajdowały się w zdecydowanie bezpieczniejszej, podziemnej części budynku.
 
Eleanor jest offline