Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2013, 01:03   #246
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Kolejna straży strona, część druga
Oczyszczenie

Historia pewnej świątyni Aresa była już rozpoczęta, nawet jeśli przedstawiały ją tylko i wyłącznie rozmyślania blondyna. Jednak gdy człowiek ląduje w nienaturalnie głębokim, niezdrowym śnie, nie mając szans na przebudzenie, czy nawet przewidzenie tego, w jakim będzie stanie, gdy się obudzi, umysł schodzi nieco głębiej niż zwykle, prezentując wydarzenia, które nie zawsze chce się oglądać. Tak też było i tym razem, a strażnik równowagi, który został zmuszony do pozostania w bezruchu, zdania się na łaskę szalonego naukowca miał dwa wybory.
Mógł zgłębiać się w rozterkach i rostrząsać to, co się stało, czemu został przechytrzony, próbować znaleść więcej siły, prawdopodobnie tracąc całkowicie bliskość Kata. Miał też możliwość zboczenia w kierunku wymiaru zapomnianego Boga, który zdawał sie mieć już tylko jednego wyznawcę. To również nie było dobrą opcją. Strażnik, który był coraz bliżej szaleństwa, czy też poznania drugiej, chaotycznej, strony medalu, nie powinien teraz prowadzić rozmów z kimkolwiek, kto był mu bliski. Właściwie to blondyn nie mógł stawiać żądań, nie powinien nawet prosić. Postępował zgodnie ze swoimi osądami, jednak te okazały się nie dość że mylne, to jeszcze naruszyły zaufanie Szkarłatnego, czy też Perłowego, na tyle, by ten odwrócił się od blondyna.
Chyba właśnie dlatego umysł zdecydował się pokazać mu zdażenia z przeszłości. Z czasów, w których nie pragnął siły, gdy jego umysł nie był zmącony tak wielką ilością przemocy. Gdy stronił używania brutalnych metod. Gdy był prawdziwym Faustem. Osobnikiem, z rodu zdrajców. Człowiekiem, czy też istotą mu podobną, która postara się nie uciekać do krwistych rozwiązań, jednak, gdy będzie to potrzebne sprawi, że kolor spadającego z nieba deszczu będzie tak zbliżony do pierwotnych barw Kata. Możliwe, że to nawet nie umysł, lecz dusza szukająca lekarstwa.
Wracając jednak do starożytnego budynku, światyni poświęconej jednemu z największych szermieży wszechczasów, do miejsca, które zyskało status świętego dla walczących tym właśnie orężem, oraz do historii o inkwizytorze.

Początkujący nie tylko wtedy, ale i teraz strażnik równowagi wyruszył wtedy na spotkanie z czymś, co nie było dla niego nieznane. Spędził kilka dni słuchając opowieści o magu ognia, który w imię Najwyższego niszczył miejsca kultu innych religii. Wielokrotnie zgrzytał zębami, słuchając rad młodego szermieża. Może i był mądry, zapewne polegał na swej inteligencji bardziej niż w teraźniejszości, jednak nigdy nie grzeszył nadmiarem pokory. Właściwie, to jego osobowość opierała się na czymś całkowicie innym. Ciało strażnika zdawało się być napędzanie jego pychą, pewnością siebie. Każda jego rozmowa, triumf wynikał z pewności siebie, niejednokrotnie przesadzonej. Może właśnie dlatego los dawał mu tak wiele nieprzyjemnych doznań, przysłowiowych cytryn.

***

- Właściwie, to nikt nie zdołał stwierdzić, jak intruz tworzy ogień, jednak prawie zawsze jest go wszechmiar - korzystający z niewiarygodnie szerokiego miecza półdemon nie zawsze był pomocny. Właściwie to jego opowieści zdawały się zawierać w sobie wszystko to, co blondyn zyskiwał z przydługawych faz poszukiwań i przygotowań. Słowa tubylca zawierały znacznie większą ilość całkowicie zbędnych informacji, niż czegokolwiek, co poprawi pozycję blondyna. Kolejny dzień minął więc na słuchaniu bezużytecznych plotek i pogłosek, tym razem jednak opowiadanych z pierwszej ręki. Przeciętny świadek, czy raczej ofiara aberacji odczuwała zbyt wiele, by być świadoma tego, co dokładnie się dzieje.
Nawet jeśli bosy półdemon, ostatni ze studiujących w tym miejscu sztukę miecza, dawał wrażenie sprawnego, chociaż trochę doświadczonego osobnika, to do tytułu wojownika było mu daleko. Widząc coś niezrozumiałego, lub po prostu przytłaczającego, gubił się. Tracił wtedy nie tylko to, co pozornie najważniejsze, czyli zdolność walki, ale i swą duszę. Ta wystawiona na silny szok ograniczała umysł, a poprawne postrzeganie przestawało być możliwe.
Faust nie wiedział, co sprawiało, że on nie czuł tych właśnie ograniczeń. Szanse na to, że powodem jest głupota są dokładnie takie same jak te, zawdzięczające wszystko licznym lekturom, które przeczytał. Inną, bardziej prawdopodobną wersją było błogostawieństwo Kata. Duża śmiertelnika, która została w jakikolwiek sposób rozszerzona była znacznie mniej podatna na zniekształcenia. Istniały również te, które zostały obdażone boskimi względami, stając się niemalże niewzruszonymi na niemożliwe.

***

- Gdy zabił Ishę, zdawał się śpiewać - półdemon powiedział podczas którejś z opowieści poruszył wyjątkowo smutny dla siebie temat. Jego oczy zdawały się przygasać gdy tylko wymienił to konkretne imię. Nawet, jeśli było to tylko mylne wrażenie, to Faust mógł przysiąc że ognisko zaczynało dziwnie przygasać, a drzewa szumiały jakby nieco intensywniej. Nawet ziemia zdawała się być obca, jakby odrzucała swych synów, tylko po to, by nie musieć być swiadkiem tej właśnie opowieści. Wiatr rozrzucił blond włosy dwójki, by wraz z koronami drzew tworzyły swoiste odgrodzenie od zewnętrznego, nieprzyjemnego świata.
W tym jednym momencie nie tylko Faust, ale i półdemon mógł przysiąc że na świecie znajdują się tylko dwie osoby. Strażnik równowagi, który stracił już swój żywot, porzucił bliskie mu osoby, oraz istota, która utraciłą bliskich i jest gotowa na porzucenie samego siebie. Dwójka tak podobna, a tak różna.

- Panie, którego ogień grzechy wybacza, o Najwyższy
O wielki, który innym winy przebacza, o Władco Ognia
Przyjmij błędną owcę w ramiona swoje, Pasterzu mój
Niech ujży ogromne królestwo twoje, Ognisty Demonie


Nawet jeśli te słowa w relacji półdemona posiadały wiele przerw, z których każda stanowiła swoistą batalię toczoną z samym sobą, z wewnętrznymi wrogami, stworzonymi tylko i wyłącznie przez słabość śmiertelników, to Faust zarejestrował w swoim umyśle sam tekst. Co prawda pieśń zdawała się zawierać sprzeczne informacje, ciężko bowiem działać w imię “jedynego” boga, zapraszając swoją ofiarę do królestwa Ognistego Demona. To, kim jest owy Władca Ognia było jeszcze innym problemem.
Tym razem jednak było to coś, co dawało piewcy równowagi pojęcie o tym, z kim naprawdę przyjdzie mu się zmierzyć.

***

Po licznych chwilach spędzonych z półdemonem nadszedł moment, w którym Faust opuścił obozowisko. Kilka chwil, w których irracjonalne poczucie niepewności prowadziło chaotyczny taniec wokół blondyna, a ślina magicznie przestała się produkować i strażnik równowagi znalazł się przed miejscem swej próby. Co prawda do dopełnienia jego wyobrażenia brakowało wielkich drzwi, których poruszenie sprawiało że człowiek nie mógł już zawrócić, jednak gęsto rozsiane kolumny dawały wrażenie swoistych krat, które trzymały znajdujących się w środku więźniów.
Do nozdrzy blondyna dopiero po chwili dotarła woń spalonych ciał, która najpewniej na stałe wdarła się w to miejsce. Już w tej chwili Faust wiedział, że z tego spotkania nie wyjdzie jako absolutny zwycięzca. Nawet jeśli zdoła przekonać intruza do opuszczenia tego miejsca, czy, co znacznie gorsze, pokonać go, zapach pozostanie, a miejsce nigdy nie wróci do swego naturalnego stanu.
Stolica szermieży może w najlepszym wypadku zostać tylko monumentem, miejscem pielgrzymek, by w chociaż najmniejszy sposób pozostać przy swej roli wobec adeptów sztuki miecza. Faust mógł oczyścić to miejsce, jednak nie był w stanie cofnąć czasu.
Wbrew swej woli wyobraził sobie wielkie, drewniane drzwi znajdujące się między kolumnami, powoli otwierające się w miarę tego, jak strażnik zbliżał się do tymczasowej twierdzy intruza. Wewnątrz wizji światło powoli wytaczało się wraz z otwierającymi się drzwiami. Gdy te stały otworem blondyn zamrugał. Dopiero teraz widział miejsce, w którym będzie musiał zaryzykować tak wiele.
Wszystko poza jednym zdawało się być na swoim miejscu. stare kolumny potrzymywały dach przedziwnej konstrukcji, pokazując że intruz nie próbował jeszcze zniszyć budynku. Dopiero po chwili świadomość czwartego z rodu zdrajców zarejestrowała powolnie trawiący ciała byłych mieszkańców tego miasta ogień. Nawet jeśli mięso skwierczało, to płomień zdawał się głaskać tylko otaczające go mury. Niszczył to, co tworzyło to miejsce, nie naruszając samej konstrukcji.
Faust odruchowo przygryzł wargę. Chciał w tak prosty sposób zażegnać chociaż część zbierających się w nim wątpliwości. Bezmiar płomieni sprawił, że odziany w czerwień piromanta był nie do zlokalizowania.
- Oi! - blondyn krzyknął, jakby na przywitanie ze swoim przeznaczeniem. Nie odczuwając żadnej reakcji otaczającego go żywiołu zawołał raz jeszcze. Wielkość jego duszy zdawała sie delikatnie wykraczać poza rozmiary jego ciała. Pewność siebie emanowała wręcz ze strażnika równowagi. Nie miał jak odnieść całkowitego zwycięstwa, jednak nie zamierzał zadowalać się czymkolwiek, co świadczyłoby o jego porażce.
- Mógłbym cię prosić, abyś opuścił to miejsce? - nawet jeśli te słowa brzmiały idiotyczne, strażnik równowagi czł się zobligowany do ich wypowiedzenia. Coś wkoło zdawało się proponować mu, by ruszył, walczył, pokonał przeciwnika. Tak jest prościej. Przyjemniej. W odpowiedzi dzierżyciel perłowej katany usłyszał tylko głośny rechot. Najwyraźniej ta opcja nie była tą, która zakończy to spotkanie.
- Czemu pragniesz zniszczyć to miejsce? - zapytał spokojnie intruza. Po raz kolejny werbalną odpowiedzią był śmiech. Przykry, raniący serce słuchacza, sprawiający że ciernowy łańcuch powoli zacieśniał się wokół duszy blondyna. Nim ten zdążył jednak odczuć jakikolwiek dyskomfort, w jego kierunku zaczęło szybować kilka ognistych pocisków.
Faust, który wręcz słynął z szybkości uniknął każdego z nich. Ominięcie wystrzelonych z takiego kierunku pocisków nie było wyzwaniem nie tylko dla kogoś o zdolnościach strażnika równowagi, właściwie to nawet przeciętnie uzdolniona osoba zdołałaby uniknąć tego ataku. Niestety, w tym momencie było za późno. Każdy z pocisków był tak naprawdę pułaką, zaś gdy znalazły się nieco za ciałem odzianego w czerwoną koszulę osobnika wybuchły.
- Najwyższy jest jedynym wspaniałym
Dzięki niemu stałem się wybranym
Bogowie są tylko owieczek złudzeniem
Czy zgodzisz się z moim stwierdzeniem?
- intruz zapytał jak gdyby siła, która sprawiła że blondyn przeleciał blisko dwa metry do przodu nie była niczym, co mogło zranić swój cel. Kapłan, czy raczej mag ognia mówił obrzydliwie spokojnym głosem, który, wraz z oddalaniem się od epitetu opisującego Najwyższego, zaczynał być coraz bardziej nacechowany negatywnymi emocjami. Ostatnie słowa były niemalże krzykiem, pozwalającym tylko i wyłącznie na przytaknięcie. Każda inna odpowiedź była prośbą o rany.
- Bógów jest wiele. - zaprzeczył Faust. Wraz z jego spokojnymi słowami pod nogami pojawił się ognisty krąg. Blondyn odskoczył w tył, oddalając się od epicentrum tego ataku.


Wieża ognia pokryła koło o promieniu niemalże trzech metrów od miejsca w którym pierwotnie znajdował się blondyn. Nawet jeśli Faustowi udało się uniknąć głównej eksplozji, to czerwona koszula zaczęła żażyć się najbardziej żywym ze wszystkich kolorów - tym, płynącym tylko z prawdziwych płomieni. Odruchowo zrzucił z siebie płonący element garderoby, zaś ciało nie odczuło nawet grama chłodu.
- Każdy ma prawo oddawać cześć temu, kogo uzna za odpowiedniego jego modłów - stwierdził blondyn. Pod jego nogami po raz kolejny pojawił się mały, napisany żywym ogniem, runiczny znak. Tym razem wieża wyrosła znacznie szybciej, zaś nawet nieosiągalna przez tak wielu prędkość okazała się niewystarczająca. Lewa ręka blondyna powoli skwierczała, zaś ból promieniował na całe ciało.
- Czyż Najwyższy sam w sobie nie jest istotą miłosierną? - zapytał blondyn. Kolejne uderzenie, tym razem prosto w klatkę piersiową sprawiło, że ciało zetknęło sie ze znajdującą się niedaleko kolumną. Gdy Faust upadł na ziemię, wypluł nieco krwi ze swych ust. Spojrzał w kierunku bolącej dłoni. Szczęśliwie pęd powietrza ugasił dłoń, pozostawiajac na niej tylko kilka obrzydliwych ran.
- Czy nie śpiewałeś o Ognistym Demonie? - kolejne pytanie padło z ust strażnika równowagi. Mężczyzna o nagim torsie szykował się do kolejnego uderzenia. To jednak nie nadchodziło. Tym razem jego ciało mogło chociaż chwilowo odpocząć.
- Czy nie jest on czasem jednym z zapomnianych bogów? - kolejne pytanie sprawiło, ze intruz opuścił stworzone przez morze ognia schronienie.

[img]http://i.imgur.com/y3wVTab.jpg
[/img]

Nawet jeśli jedynym ruchem, który wydawał osobnik był ten w kierunku Fausta, to falujące płomienie sprawiały wrażenie, jakoby jego sylwetka tańczyła. Pozostałości po spalonych ofiatach wolno zataczały szerokie koła wokół jego ciała.
- Ktoś wydaje się być zbyt bystry, prawda Najwyższy?
Niech ogień oczyszczenia będzie chytry, O Władco Ognia!
- po raz kolejny odniesienia do swego boga sprawiały, że przepełniony emocjami głos wracał do stanu “wyjściowego”, pełnego stoickiego wręcz spokoju.
Najbardziej gwałtowny ze wszystkich żywiołów zagłuszał słowa blondyna. Płomienie zaczynały tańczyć, radując się nowym pokarmem, który będą mogły pochłonąć wewnątrz tych murów. Usta Fausta przestały się ruszać. Jego postać wydawała się zniknąć.


***

- Nie sądziłem, że uda ci się przepłoszyć z tąd tego gościa - powiedział półdemon. Minęły trzy tygodnie od rozmowy, która przeistoczyła się w pojedynek. Ciało blondyna nadal było obolałe, a nawet najróżniejsze mikstury lecznicze adepta miecza nie były wystarczające by postawić Fausta do pionu. Potrzebował odpoczynku. Jego pamięć ciągle nie była w stanie poznać tego, co dokładnie stało się pod kamiennym dachem. Czwarty z rodu zdrajców nie mógł być nawet pewien tego, czy to on wyszedł zwycięzko z tego pojedynku. Zgodnie z relacją półdemona ogień trawiący świątynię Aresa zgasł dopiero po trzech dniach. Potyczka mogła zakończyć się w sekundzie, w której dwójka była zdecydowana, by walczyć. Dokładnie tak samo mogła jednak toczyć się przez dwa, czy trzy dni. Jednak ilość bandaży na ciele Fausta, jak i wlanych była tym, co sprawiło, że jeszcze żyje.
- Nie wiem - odkąd strażnik równowagi odzyskał mowę, powtarzał te słowa jak mantrę. Nie mógł pogodzić się z luką w pamięci.

***
Blondyn mógł tylko zgadywać, czemu właśnie to wspomnienie zostało mu pokazane wewnątrz pułapki Luigiego. Może to była wiadomość od Kata? Faust powinien zaufać tym, którym może. Poczuł napływający do jego ciała wstyd. Nie chodziło tutaj o śmierć Zodiaka. Istnienie tego osobnika zdawało się być czymś na tyle małym, trywialnym, by nie przyciągać uwagi Fausta.
- Przepraszam - jego dusza wypowiedziała te słowa w kierunku kata, wiedząc, że wszystko i tak zależy od jego kaprysu.
 
Zajcu jest offline