Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2013, 15:45   #172
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Alexandra Cobin

Przez pierwsze pół godziny marszu Alex cieszyła się, że plecak nie jest tak ciężki jak jej się początkowo wydawało. Tylko tyle, bo po tym czasie zaczynała powoli odczuwać balast. Plecak, z którym Rusek rozstawał się bardzo niechętnie był chyba jakimś majstersztykiem. Duży, pojemny, wygodny, z polimerowym stelażem. Podczas pakowania Szakal dokładnie objaśnił Cobin, że ten sprzęt to nie byle co. Miał w środku kieszeń termiczną, w której można było schować leki, wodę i żarcie. Poza tym był wyposażony w dwie komory wypornościowe, które w razie wpadnięcia do wody powinny sprawić, że sprzęt za grube gamble nie utonie. Ostatnia atrakcja to coś od Ruska. Ścianki wykonane z kewlaru. Jedna chroniąca sprzęt, druga plecy kobiety. Bo czemu, skoro plecak jest jej wielkości, Cobin nie miałaby się schować za nim w trakcie ostrzału?

Wyjście z ruin było dość ciężkie. Pierwszy test sprawnościowy Cobin przeszła jeszcze zanim na dobre wyszli na pustynię. Szakal nie znalazł swojego jaszczura, a z tego co mówił to oznaczało, że zabrała go jego przyjaciółka. Miała tak robić tylko, gdy jego wioska będzie w niebezpieczeństwie. Jak zawsze spokojny Jerycho zmrużył jedynie swoje zimne oczy, które widziały już niejedną śmierć i klęskę. Spojrzenie, którym mógłby łamać największych twardzieli teraz skupiało się na pustyni, która ukazała się dwójce podróżników po jakiejś godzinie marszu przeplatanego wspinaczką.


Alex szła wspominając pożegnanie z grupą. Widziała oczami wyobraźni jak Morgan stoi oparty o wóz paląc fajka. Pamiętała Ruska i Wolfa, którzy przyszli pożegnać się podając łapy Jerycho, a ją przyjacielsko klepiąc po plecach. Wspomniała doktorka, którego imienia nawet nie znała, który z oczami czerwonymi od łez żegnał ich machaniem. Bardziej mechanicznym niż serdecznym, ale w jego stanie to nic dziwnego. W końcu dopiero co stracił młodą żonę. Pożegnać się chciała nawet Laura, którą Cobin niedawno pocieszała. Przyszła z Adamem i drugim z Polaków - Andrzejem - którzy pokazali, że przez ostatnie parę dni ona i Szakal stali się dla nich ludźmi bliższymi niż ta szara powojenna masa. Największe zrozumienie Alex widziała w oczach Kostucha, który - podobnie jak ona - zaledwie parę dni temu został obudzony z komory. Który trafił w taki sam wir akcji i który miał tyle samo szczęścia, że przeżył. Chociaż Alex nie do końca była pewna czy to aby było szczęście...

- Tak jak mówiłaś przez najbliższe dni sprawdzę czy chce z Tobą podróżować. - powiedział Jerycho patrząc cały czas w dal. - Lubię Cię, ale nie chce narażać. Pustynia to nie byle co. Ruiny też. Jak za parę dni, gdy będziemy wracać do miasta, będziesz zdolna do dalszej drogi zabiorę Ciebie ze sobą. Jak wytrzymasz dopilnuję, aby nikt nigdy nie pomyślał, że miałaś coś wspólnego z lodówką kriogeniczną. To przyciąga kłopoty. Kilka dni to niewiele, dlatego zajmiemy się podstawami. Jak oceniać odległość, gdzie rozbijać obóz, w jaki sposób zdobywać wodę i jedzenie. To wszystko przeplatane testami kondycyjnymi. Będę Ci to pokazywał i tłumaczył, ale najwięcej pracy musisz włożyć sama. Nie będzie łatwo, ale te kilka dni musisz wytrzymać. Już teraz Ci powiem, że będziesz mnie przeklinać, złościć się, złorzeczyć. Jednak jak wytrzymasz... Za parę miesięcy będziesz inną osobą.


Adam Kowalski, Michael Morgan, Reggie Thomson, Corin Bradock


Powrót do bazy przebiegał niemal w ciszy. Jedyne co dało się słyszeć to zbereźne kawały najemników i ryk silników. Zatrzymani przez jeden mobilny posterunek ludzie od razu mogli liczyć na serdeczne słowa i eskortę aż do samego budynku Duchów. Garaż był dziwnie pusty. Auto Lunety z przebitymi oponami zniknęło. Później okazało się, że Jake zabrał je do mechanika w centrum, który po naprawie odstawi je na miejsce. Koła miały zostać wymienione na identyczne, a reszta miała być nie ruszana. Tak jakby życzył sobie tego martwy Kapral USArmy...

Adam westchnął, gdy zobaczył dwa pancerne wozy i ich stan. Dopiero w warsztacie mógł się im przyjrzeć - na nic konkretnego nie miał sił, ale nawet pobieżny przegląd wprawiał go w osłupienie. Miał robotę na długie tygodnie. No i potrzebował pomocnika. Minimum jednego.

Morgan od razu po opuszczeniu wozu zobaczył Nancy, która na nich czekała. W oczekiwaniu na to aż reszta drużyny wyjdzie z pancernego auta nawet nie podejrzewała, że to już wszyscy. Bez Jeffa, Roberta, Grega, Bryana i Jules. Gdy spojrzała na kierowcę drugiego pojazdu już wiedziała, że Mały też nie żyje. Straciła wielu przyjaciół. Spojrzała w oczy Morgana, który jednak nie był takim skurwielem jak niejedna by podejrzewała. Przez bardzo długi czas wypłakiwała mu się w ramię. Nic nie mówiła. O nic nie pytała.

Reggie od razu wyłapał znajome twarze Duchów, którzy pozostały w bazie. Ludzi, którzy tak jak on chcieli wziąć udział w akcji. Takich, którzy tylko dla nich się szkolili. Nie jeden z nich był tu dłużej niż on sam. Znał McCaina, Hopkinsa i Jeffersona. Coś co ludzie z NY nazywali fanatyzmem Ci ludzie odziedziczyli po Małym. Wiedzieli o co walczyli i byli gotowi za to zginąć. Smutne, spięte twarze jednak nie wystawiły się na długo na widok przyjezdnych. Od razu zabrali się za rannych. Ci mniej ranni zostali opatrzeni na miejscu, a Ci bardziej na piętrze, gdzie Natalie miała swoje laboratorium.

Corin Bradock również trafił do miejsca, gdzie zgodnie ze słowami Ruska, który wysiadł tuż przed nim, wszystko się zaczęło. To tutaj Black Mirrors rozpoczęło jatkę prowadzącą do ich destrukcji. Kowboj był pod wrażeniem. Ochrona tej budowli liczyła około tuzina ludzi uzbrojonych lepiej niż przeciętni frontowi wyjadacze. Wszystko było w ruchu. Jedni pomagali iść rannym, inni od razu zajmowali się autami, sprzętem, osłoną budowli. Bradock widział, że nic tutaj nie jest przypadkowe. Gdyby tak było nie operowałaby go najładniejsza Pani doktor jaką w życiu widział w prawdziwej sali operacyjnej...


Adam Kowalski

Był w domu. W jego pokoju nic się nie zmieniło. Przybyło jedynie pięć butelek wódki, które Morgan dał Kostuchowi po wyhandlowaniu ich za sprzęt z wędrownym kupcem. Pierwsze co postanowił Adam to kąpiel. Woda oczyściła jego ciało, ale w głowie nadal huczało jak w centrum frontu z maszynami. Nawet, gdy się napił, najadł i upił nie potrafił zapomnieć. Trzeźwienie trochę zajęło i gdy znowu zamierzał zabrać się za alkohol odwiedził go Rusek, który przyprowadził Thomsona. Wielki murzyn miał ze sobą skrzynkę Coli.


- Adam... - powiedział podając rękę. - Stary chce abyśmy ten rozpieprzony wrak auta rozebrali i sprawdzili co ma w środku. Zapytał kto poza mną zna się na tej robocie i musiałem Cię wydać. - zaczął ciszej. - Wiem co się ostatnio stało. Zacznij coś robić stary. Nie ma co się upijać na śmierć. Wspomnienia Ciebie zabiją. Musisz to przeczekać... - widać, że murzyn chciał pocieszyć Polaka jak się dało. – Pomóż, a później ja Ci pomogę przy waszych wozach.


Michael Morgan

Morgan wiedział, że niektórzy nie pozbierają się szybko. Nie po tym co się stało. Widział to na twarzy Nancy. Widział to w oczach Ruska, który mimo iż starał się maskować to miał doła jak nigdy w życiu. Zaraz po przyjeździe, gdy Natalie opadły emocje i mogła zająć się ranami Wolfa i Corina żołnierz nie zastanawiał się długo. Po prysznicu nadal wyglądał jak wrak człowieka. Zarost, podkrążone oczy, ubiór bardziej na luzie niż taktyczny. Koszulka, desanty, ciemne bojówki i klamka w zamkniętej kaburze. Wierne M9. W luźno narzuconej kurtce znajdowały się fajki i flaszka...

Ruska nie trudno było znaleźć. Był na sali treningowej. Zupełnie sam. Wyżywał się na swoim ciele jakby zły za to, że stracił oko. Michael wiedział, że w porównaniu z śmiercią przyjaciół to było nic. Siergiej nie dał mu za długo czekać i skończył po paru minutach.

- Myślałem, że po akcji zrobisz dobie przerwę. No wiesz... Żeby odpocząć, odreagować.

- Odreagowuje. - powiedział Rusek łapiąc oddech. - Widziałem jak patrzy na mnie Nancy. Albo jestem pojebany albo myślała, że się załamie. Nie potrzebuje pocieszenia...

- Wiesz Siergiej. Nie chce się bawić w psychologa, ale jesteśmy stworzeniami stadnymi. Potrzebujemy innych. A ona chce pomóc. Sam mówiłeś, że straciłeś ojca i brata na tej akcji.

- Ojca, brata, a nawet dwóch braci. Jeff był tu przede mną i przed Robertem... - wspomniał Rusek. - Nie zdążyłem się porządnie z nimi pożegnać. Przed wielkimi akcjami pili, bawili się, a ja trenowałem... Po tych dwóch latach naprawdę myślałem, że nic nie jest w stanie nas złamać. - Wasiliew przejechał powoli ręką po miejscu, gdzie wcześniej było jego prawe oko. - Jake chce oddać swoje samochody i salę treningową Collinsowcom w zamian za nowe oko dla mnie. A ja przez tyle czasu myślałem, że się nienawidzimy...

- Spróbujemy to inaczej ugrać. Poprosiłem o audiencje u Collinsa. Idziesz ze mną? Chce by przekazał nam kontrakty Małego.

- Pójdę z Tobą. Mały wszędzie chodził z Jeffem, bo mnie znali głównie z burd. - uśmiechnął się Rusek. - Zawsze jak Wolf z Lunetą do kogoś startowali ten okazywał się jednym z wielkiej grupy cwaniaków i musiałem nie raz wpadać i ustawiać co nieco. A uwierz, że jak Reggie nie dawał rady to musiała być tego spora gromadka... Co chcesz z nim licytować? Targował się ostro nawet z Małym. Co prawda ten go nazywał gówniarzem za co nie raz obrywaliśmy. Mike był szefem ochrony ojca obecnego prezydenta. I przyjacielem... Wielu na stołkach nigdy o tym nie zapomni.

- Kontynuacje kontraktów firmy ochroniarskiej “Duchy Przeszłości” dla nowego dowództwa w osobie Dextera Rannera i Siergieja... Sorki zapomniałem Twojego nazwiska. Prawo do zawierania nowych kontraktów i rekrutowanie nowych członków, włącznie z byłymi wojskowymi. Na początku trzydzieści osób. Dodanie uprawnień w dziedzinie zwalczania tornado, na czym skupimy się do czasu wyszkolenia nowych. Do tego patrole. Za Cruza i ostatnią akcje zamiast wynegocjowanego przez Małego wynagrodzenia cybernetyczne łapy dla niego, dla Ciebie oko. Do tego Laura zostaje u nas na podobnych zasadach jak Nancy. Wykłada, doradza, ale pozostaje pod moją pieczą. I AJa. Jak on się naprawdę nazywa? Mam też coś czego nie miał Mały. Nazwisko i przeszłość wojskową w US Army.

- Stary się w życiu na to nie zgodzi. - skwitował Rusek. - Jak da nam tuzin nowych to będzie szczyt. A dobrze wiesz, że za Małego, Roberta i tych, których straciliśmy to niemal nic...

- Siergiej, sam ich zrekrutuje. Od niego chce tylko AJa. Będę się targował. Datek ze zbrojowni na rzecz armii. Powołania się na naszych duchowych spadkobierców Black Water. Do tego mam nadzieję, że będzie ten jego przydupas od armii.

- Ma ich paru. - powiedział Siergiej. - Jeżeli chodzi o Sirrasa to go wysyła głównie na misje. On jako jedyny tam jest naprawdę aktywny. Nie ma tygodnia, aby gdzieś nie leciał czy nie jechał. Jest niemal tak zapracowany jak był Mały. A AJ to jego człowiek. Nie bez powodu dał go nam. Średnio się chłopaki trawią, bo AJ nie ma tak mocno wyznaczonych priorytetów jak jego szef... O Nancy Mały prawie musiał walczyć z Collinsem mimo iż to nasi ją odmrozili. Może da nam tą rudą, ale Cruza... Nie ma szans. Nie możliwe.

- Nie chce Cruza. Będę zgrywał, że chce ale go odpuszczę. Nie chodzi mi o Sirrasa... Kojarzysz tę aferę z Posterunkiem? Szybki mi o tym opowiadał. Paru miejscowych zaciągnęło się do nich do konsulatu i ich obwiesili za zdradę. Wiesz... Jedyna słuszna armia to Amerykańska a ta jest w końcu tutaj.

- Bratton? Szef Pierwszego Departamentu? - zapytał Zadyma drapiąc się po głowie.

- Chyba. Zobaczymy w jakim składzie będą. To co? Kielona za przyszłość Duchów?

- Można, ale najpierw muszę wziąć prysznic. Kiedy się wybieramy do Paula? - zapytał Rusek nazywając Pana Prezydenta po imieniu.

- Czekam na odpowiedź. Słuchaj Siergiej... Jestem tu od nie dawna, a nie każdy radzi sobie sam. Chcę Ciebie o coś prosić. Nan. Dopiero przed akcją dowiedziała się, że Bob nie chciał się do niej dobrać, a chronić. A teraz on nie żyje. Myślę, że przydałoby się, żeby pogadał z nią ktoś kto znał dłużej go. I ją.

Rusek pokiwał głową.

- Dobra. Zrobię co w mojej mocy. Myślę, że już przeżyła to, że Luneta nie do końca był z nią szczery. Śmierć chłopaków przykryła wszystko co się stało wcześniej... Pogadam z nią.

- To na pewno ale... Ona jest wrażliwa. Może się gryźć tym, że wcześniej tak do niego się odnosiła. Dzięki. Jak skończysz to wbij do mnie. Wódka będzie czekać.

Coś Morgana powstrzymało przed wyjściem. Ręka powędrowała do szlugów. Kurwa, zaczynał wpadać w nałóg.

- Zadyma... Sorki za wcześniej. - powiedział i wyszedł.


Reggie Thomson

Wolf miał przesrane do potęgi. Okazało się, że siniaki, które miał pod kamizelkę nie są siniakami, a czymś o niebo gorszym. Żebra były połamane. Ogólnie z tego co mówiła Nancy to w niektórych miejscach wystarczył centymetr, a Reggie przebiłby sobie żebrem płuco. Thomson był jednak twardy i wytrzymał wszystkie katusze jakie przewidziała dla niego Natalie. Ta była delikatna i mimo iż Wolf próbował nie chciała gadać o tym co zaszło. Nie na świeżo. Z tego co Reggie pamiętał to zawsze, gdy kogoś stracili ona odczuwała to najmocniej. Ona opłakiwała każdego wliczając ludzi z zaplecza technicznego. Aby się nie załamać pracowała. Długo. Godzinami.

Gdy kończyła wszedł do środka Łysy. Gość, który lata temu walczył na froncie z maszynami. Jeden z nielicznych posiadaczy wyrzutni EMP, która była skuteczna, ale dla Wolfa miała za mały zasięg. Tylko prawdziwy świr mógł z nią biegać. Reggie rozejrzał się wokół, gdy Bald chwycił wózek inwalidzki. Nie, kurwa.


- Siadaj na tym sam albo Ci pomogę Reggie. - powiedział patrząc na większego kumpla.

- Posłuchaj go. - powiedziała Natalie. - Nie będziesz mógł chodzić. Jeszcze. - dodała łamiącym się głosem.


Corin Bradock

Uśmiechnięty Corin wszedł do sali, z której Reggie wyjechał na wózku inwalidzkim. Łysy gość, który prowadził wózek wytłumaczył, że przez leki i zabieg za szybko nie pochodzi. Bradock się zawahał, ale ostatecznie wszedł do środka. Tak sterylnego miejsca nie widział chyba nigdy w życiu. Kobieta w białym kitlu, który nie był brudny od krwi. Od groma przeszklonych szafek, w których stały narzędzia chirurgiczne, leki, urządzenia, stoły, krzesła.

- Jestem Natalie. - powiedziała kobieta, która cały czas wyglądała jakby przed chwilą przestała płakać. - Proszę, Panie... Bradock. - pokazała na fotel z wyciągami na ręce, nogi, jakimś przyczepionym stoliczkiem i lampą.

Gdy zajęła się ręką mężczyzna poczuł, że naprawdę nie jest ciekawie. Oglądała ją jakby ta zaraz miała się rozpaść. Ostatecznie jednak podała jakieś środki i kazała zacisnąć zęby. Ból był okropny. Nie spieszyła się i operacja zajęła jakieś dziesięć minut. Patrząc na ponad tuzin zakrwawionych narzędzi, sporą ilość bandaży i dwie strzykawki wojownik zastanawiał się czy aby ręka będzie jeszcze sprawna. Kobieta dała mu temblak i kazała nic tą ręką nie robić. Zupełnie nic.

- Bardzo mocno Pan oberwał. - powiedziała na koniec. - Zmiany opatrunku co 2 dni, zastrzyki codziennie rano. I teraz najważniejsze... Jak Pan się nie zastosuje do moich wskazań to wszyscy poza mną będą o tym wiedzieć. Najzwyczajniej ręka nie będzie sprawna. Proszę na nią uważać a wszystko będzie ok. Siergiej kiedyś miał rękę w gorszym stanie, a na dziś dzień już ma ją sprawną...

Po podziękowaniu i opuszczeniu sali Bradock czuł, że dobrze zrobi odwiedzając przyjaciół. Był już czysty, najadł się, a zanim zacznie pić co zaproponowali mu nowojorczycy warto było odwiedzić trójpalczastego i szefa. Ci leżeli w jedynej wolnej sali w bazie Duchów.


- Załapaliśmy się na niezły rozpierdol, prawda panowie? - rzekł Corrin wchodząc do sali zajmowanej przez przyjaciół.

- Stary... - powiedział Anthon. - Nic mi nie mów. To była jakaś masakra.

- Miło Ciebie widzieć, Corrin. - powiedział Maurycy. - Cieszę się, że to ludzie Małego byli w barze. Gdyby nie oni nie wiem czy byśmy jeszcze żyli... Szkoda, że nie mogę osobiście podziękować. Nie wyjdę za szybko ze szpitala...

- Ej, stary coś Ci się chyba w tym szoku popierdoliło. - Corrin spojrzał podejrzliwie na Maurycego. - Przecież tak naprawdę to BM zaatakowały Duchy. My oberwaliśmy przypadkiem. Więc nie ma za co dziękować. Jeśli już to oni wiszą nam.

- Corrin nie wiem co robiłeś w te magiczną noc, ale ja, Ruger i jeszcze paru śmiałków wspólnie z ludźmi Małego walczyliśmy. Gdyby nie oni umarłbym na 100%. - powiedział z przekonaniem Maurycy. - To co się tam działo było straszne, ale musimy zadbać o tu i teraz. Joanna leży w śpiączce, Anthony nie ma paru palców, ty chyba jesteś poważnie ranny w rękę. Jakby nie patrzeć wyszedłem z tego najlepiej...

- Hej, Stary pogadajmy o faktach: Morgan i spółka walczyli z nami ramię w ramię, bo Black Mirrors zaatakowali knajpę. - Corrin spokojnie punktował. - Bar został zniszczony i splądrowany, każdy z nas ranny lub okaleczony. Tylko widzisz przyjacielu powodem ataku nie był żaden z nas. Zaatakowano nas i zniszczono dorobek twego życia, okaleczono Antona i być może Joannę w imię gry Małego, Colinsa i chuj wie kogo jeszcze. Więc to oni są nam winni, a nie my im. - Bradok nie krzyczał, a tłumaczył przyjacielowi oczywistą oczywistość. - A długi trzeba spłacać.

- On ma rację. - powiedział Anthon. - Ten cały Blast, Gunter i ekipa powinni mi stawiać kolejki przez bity rok. Za namową tych typków musiałem narażać życie zdecydowanie za często niż zwykle.

- Nie płacz... - powiedział Maurycy rzucając mu nieciekawe spojrzenie. - Ruger i wielu innych dobrych chłopaków nie miało tyle szczęścia co ty. Joanna nie wiadomo kiedy się obudzi. A ja sporo kasy miałem poza barem. Przecież nie trzymałbym wszystkiego z wielu lat pracy w jednym miejscu. Mam przyjaciela w Detroit, który dla mnie trzyma sporo fantów. Myślę, że uda się nam odkuć jak tylko pozwolą mi coś rozkręcić w NY.

- Z tym nie powinno być problemu. W końcu są nam coś winni. - Corrin się uśmiechnął, nareszcie zmierzali do sedna. - Maurycy powiedz mi czy masz już jakiś plan co do tego odkucia?

- Jest tu mnóstwo wojskowych, najemników, policji, nie mówiąc o weteranach nawet sprzed wojny. - zastanowił się Maurycy. - Rusznikarzy mają własnych, ale myślę nad specjalnym klubem wyłącznie dla tego typu ludzi. Z klimatową muzyką, wystrojem, kobietami, a dla odrobiny pikanterii zajmiemy się produkcją noży. Znam się na tym i myślę, że stali w NY nie brakuje. Nigdzie nie ma jej więcej. Wielu dałoby i karabin z pełnym magiem za taki nóż o jakim zawsze marzyło. Może po jakimś czasie stworzy się coś na styl ringu dla rozluźnienia klientów. Nie chce tworzyć konkurencji dla tutejszych gladiatorów, ale bardziej taką swobodną klepaninę po ryjach w rękawicach... Skorzystam też chętnie z waszych pomysłów.

- Ja mogę robić za wykidajło. Może braknie mi paru palców, ale nadal pałą potrafię walić jak fachowiec. - rzucił Anthon z błyskiem w oku. - No i mam dobry gust do panienek. Jakieś trzeba załatwić...

- Jest to jakiś plan, nawet nie głupi. - Bradock rozważał słowa przyjaciela. - Sam mam pewien pomysł na biznes i miałem zamiar was namówić, ale twój plan Maurycy jest o wiele prostszy w realizacji. Jeśli szukasz wspólnika to mam obecnie parę gambli do ulokowania. Trzeba by pogadać z Duchami kto w NY odpowiada za taki biznes co?

- Mam tu paru znajomych między innymi szefa restauracji “Fortepian” i jednego z doradców samego Collinsa. - powiedział Maurycy. - Pewnie, że szukam wspólnika. Wiele z tego co miałem poszło się jebać. Trzeba znaleźć lokal w centrum, odnowić go, do tego znaleźć odpowiedni personel. To nie będzie łatwe ani tanie, ale damy radę. Jak zawsze.

- Oczywiście, że damy radę. No dobra to ja idę zobaczyć ile kasy uciułam. I'll be back. - Bradock opuścił sale ciesząc się, że jego przyjaciele są cali.
 
Lechu jest offline