Kurt wylądował na betonowej posadzce, wgniatając ją nieco. Karl znajdował się poniżej, jego wielkie cielsko spadając wyżłobiło dziurę w dachu, zupełnie jak w kreskówce. Skoczył do niego. Wyjął z kieszeni fajka i zapalił. Karl ledwo dyszał. W sumie to nawet nie dyszał, Karl ledwo był. Połamany w kilkunastu miejscach, nie miał dostatecznie dużo vitae, by z tego wyjść.
Młody podciągnął rękaw, rozgryzł sobie nadgarstek i podstawił brujahowi pod nos. Ten wbił się w nadgarstek tak łapczywie, że Kurtowi aż wypadł z ust papieros. Zdzielił Karla przez łeb, tak, że ten oderwał się z kawałkiem mięsa z jego ręki. Wyciągnął dostatecznie tyle krwi, żeby przeżyć najbliższy czas, ale nie zużył jej na regenerację.
- Dupek. – rzucił Kurt i wciągął go na bark. Musiał go zanieść w bezpieczne miejsce. Ruszył w stronę apartamentu. Nie niepokojeni przez nikogo, dotarli na miejsce. Zrzucił dryblasa na podłogę, po czym dopadł do lodówki i wyciągnął wszystkie worki z krwią. Wrócił do salonu i rzucił kilka Karlowi, sam wysysając resztę. Ten w końcu wstał, regenerując „po drodze” kilka ran.
- Jak ktoś się dowie… – odwrócił się w stronę Kurta – to wpierdole.
Młody powoli zaczynał uwielbiać ten sposób okazywania wdzięczności przez jego wesołą rodzinkę. Wzruszył tylko ramionami i podszedł do okna, oczywiście z tlącym się papierosem. Karl przebrał się w nowy garnitur.
- Jak tylko stąd wyjdę… to wpierdole komuś – rzucił, po czym wyszedł, prawdopodobnie z powrotem na przyjęcie.
Po kilku minutach wrócił Marcus, i jakby nigdy nic, zaczął buszować w lodówce w poszukiwaniu jakichś resztek.
- Kto kurwa wychlał wszystko?
- Ja - rzucił Kurt, kurząc szluga i leżąc w zakrwawionych łachach na satynowej pościeli łóżka.
- Jakbyś gdzieś wyłaził to zmień gacie. Ja musze się pokazać na dole.
- Czekaj - Młody zerwał się z łóżka. – O co tam chodziło? - zaczął spokojnie.
- Znaczy?
- Z tym całym burdelem na piętrze. Demonami i tak dalej. Chyba, że tylko ja miałem takie halucynacje... A nie, czekaj. Ćpałem to samo, co ty. Też tam byłeś.
- To musiał być dobry stuff... - Markus uśmiechnął się – Kainickie dyscypliny są potężne i nie zawsze... nie wszystkie powinny być używane. Niektórzy z nas, aby zwiększyć swoją moc paktują z demonami. To jest złe. Chciałem o tym powiedzieć trochę później... ale teraz już wiesz. Każdy, który pogrąży się w zepsuciu zasługuje na śmierć ostateczną - zabrzmiało to trochę patetycznie. – Tym razem wygraliśmy, jakoś. - dokończył.
- Ale skąd ta burda?
- Nie wiem. Jeszcze. Jak chcesz mieć kły cale to uważaj na siebie... proszę - spojrzał gdzieś w przestrzeń – Margot prosiła mnie o pomoc, a ja w sumie tutaj mogę zaufać dwóm Kainitom...
Kurt nie cierpiał tego, kiedy stary mówił szyfrem.
- O co chodzi?
- Eeee? To niby ma być jakieś: w czym ci pomóc? - chwycił się teatralnie za serce – Jestem wzruszony...
- Dobra, zapomnij, że pytałem...
- Nie ma sprawy... - odparł Markus i dodał zmieniając temat. – Wracam na przyjecie, trzeba tam pewnie trochę posprzątać...
- To idź staruszku, ja sobie poradzę. - mruknął pod nosem. – Nie ja zawiode Margot.
- Ja tym bardziej nie - prychnął i wyszedł, choć przez ułamek sekundy Kurt miał wrażenie, że dostanie. Ale nie dostał. Markus wyszedł, trzaskając drzwiami. Młody podszedł do okna, paląc fajkę. Pochylił się na parapecie, w tym momencie poczuł czyjąś obecność, po swojej lewej stronie. Rzucił niedopałek i momentalnie wylądował na kimś. Bądź czymś. To coś było... niewidzialne. Po chwili pod rękami Kurta zmaterializował się metys.
Mężczyzna miał ludzką aurę i wydawalo się, że cała sytuacja nie wywarła nim większego wrażenia. Po chwili obaj stali na przeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, a cisza przedłużała się...
- [i]Kim jesteś do cholery - wycedził w końcu Kut patrząc w oczy gotowego do natychmiastowej reakcji przeciwnika.
- Powiedzmy, że znajomym znajomego... - odparł tamten niewiele sobie robiąc z otoczenia. Po wymianie kilku kolejnych uprzejmości zapytał:
- Skracając - czy zaryzykujesz kły dla kogoś czy wolisz siedzieć w ciepłym i bezpiecznym gniazdku?
- To zależy dla kogo...
- Dla mnie. - odparł żółtek lakonicznie.
- Co z tego będę miał? - zapytał Kurt zastanawiając się jakim kurwa cudem gość wlazł do tego apartamentu i co łączyło go z Markusem...
- Czego chcesz? Podaj cenę; jeżeli zmieści się ona w moich możliwościach to dobijemy targu...
- Chcę... "przysięgę" - odparł po chwili wiedząc, ze żaden Kainita nie zdecyduje się na to łatwo...
- Ok. - odparł tamten zbyt szybko i zbyt łatwo jak dla Kurta – za to co zrobisz dla mnie w dzień ofiaruje ci przyszłe zobowiązanie...
- W dzień?!? |